WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://i.imgur.com/EXn6dKw.png">

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

cosmo & elvis
<img src="https://i.pinimg.com/564x/23/91/b8/2391 ... cf673a.jpg" width="200">

Gdym ciężkie rozwarł swe powieki,
Poznałem nędzę własnej nory -
A w głębi duszy mej kalekiej
Przeklętych cierpień stare zmory.
Cios.
Oczy przymknęły się mocno, ciało odruchowo zwróciło w stronę ściany. Jedna z rzeczy, do których nie mógł się przyzwyczaić - ogólna aprobata i przyzwolenie na przemoc, pod postacią ciężkich ciosów wymierzanych prosto w szczękę tego drugiego, gorszego tego, na którego cierpienie reagowano z ogólnym zachwytem i brawami. Nieważne. Nie było w gruncie rzeczy ogniwa mocniej nieważnego niż to właśnie - niż ta krew rozchlapująca się na marne na wyznaczonej do tego przestrzeni, niż ten ból zadawany całkiem świadomie temu drugiemu właśnie, kiedy on z wymuszonym uśmiechem stawiał kufel na stole, przy którym miejsce zajęła grupka jegomościów w średnim wieku, z krzywymi minami i chrapliwym śmiechem, z oczami utkwionymi uparcie w ringu, na którym toczyła się walka. Jeden z nich miał pożółkłe od nikotyny paznokcie i silny uścisk, który wszczepiał w jego nadgarstek z niedyskretnym pytaniem, ile bierze na godzinę - odpartym zresztą przez zbyt paniczne odrobinę odtrącenie jego ręki i zbywające milczenie, z którym Fletcher opuścił zasięg jego wzroku, czując jak serce wyrywa się z piersi. To nic. To nic zupełnie.
Dede mówił, że to zły pomysł. Jakiś wewnętrzny, przesadnie paranoiczny w jego mniemaniu lęk też mówił, że to zły pomysł. Wszystkie siły z zewnątrz utwierdzały go w przekonaniu, że to zły pomysł - a on mimo to (a może właśnie dlatego?) lawirował płynnie między stolikami Dragon Clubie, przekonany dogłębnie o swojej konsekwentnej i świadomej przemianie; ułaskawiony kwitnącą pewnością siebie, że żaden podsunięty pod nos lub zaobserwowany z oddali narkotyk nie będą w stanie go złamać. Przeżył w końcu swoje, dwa razy na pełnej kurwie i dużo częściej jedynie częściowo, i rozumiał już chyba pewne swoje odruchy - zwłaszcza te całkiem idiotyczne, niezależne, jak się zdawało, a tak naprawdę w stu procentach podatne na jego nakazy, kiedy na szybko kombinował strzykawkę od zaznajomionego aptekarza czy pochylał się nad śliskim blatem na zapleczu Dragon Clubu. Teraz miało być inaczej. Teraz nie potrzebował już pieniędzy starszych, pseudołaskawych jegomościów zajmujących stadami stoliki wokół bokserskiej klatki.
Odszedł na bok, żeby przystanąć przy barze, znajdującym się na tym piętrze klubu, znieczulony zupełnie na odgłosy toczącej się w tle walki. Łokieć oparł się na blacie, a podbródek na dłoni tej samej ręki, kiedy wzrok doszukiwał się już śladów popełnianych błędów w krzątającym się przy barze barmanie.
- Panie, które czekają na sex on the beach od piętnastu minut, raczej nie przyjmą z radością do wiadomości, że wszystko jest winą bezstresowego wychowania, którym raczył cię twój stary, Elvis - oznajmił, nie spuszczając wzroku z przygotowującego drinka mężczyzny.
Obrazek

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post


Z jednej strony było to jego najmniej ulubione piętro, bo panował tutaj największy zaduch i kręcili się tu zdecydowanie najgłupsi, najbardziej paskudni klienci. Z drugiej... lubił rzucać okiem na te wszystkie walki i gdyby tylko tutaj nie pracował, to chętnie zasiadałby przy samej klatce ze szklanką drugiego trunku i obstawiał na swojego faworyta. Nie rozumiał co takiego złego było w nielegalnych walkach. Zabijać się nie zabijali, a jakieś wynagrodzenie za walkę zawsze mieli, prawda? Może to tym powinien był się zająć w Dragonie? Organizacją i opieką nad tymi walkami? Musiał to przemyśleć. Jeśli miałby w ogóle startować na tak odpowiedzialne stanowiska, to nie mógł tego robić spontanicznie. Potrzebował dokładnego planu działania, który nie pozostawiłby miejsca na błędy czy pomyłki. Póki co przyglądał się jednak, jak jeden zdecydowanie miażdżył drugiego. Może to okropne, ale wizja dwóch szaraczków, którzy biją się o coś, co sam określiłby mianem marnych groszy, była dla niego... wręcz podniecająca.
Zamrugał kilkukrotnie i przeniósł swą uwagę na gówniarza, który oparł się o bar. - Jak im się coś nie podoba, to drugi dostaną na mój koszt - wzruszył ramionami, powracając do robienia już dawno zapomnianego drinka. Kolejna wada poziomu z klatką - człowiek szybko tracił koncentrację i zapał do pracy. Dobrze, że miał siana pod dostatkiem i swoje wpadki mógł pokrywać z własnej kieszeni. Wszystkich to drażniło, bo oni tutaj jednak zarabiali na życie, a Elvis zawsze się jakoś wykręcił z kłopotów magicznym na mój koszt.
- Nie myślałeś kiedyś o walkach? Chętnie bym popatrzył, jak Jack Cię niszczy - uśmiechnął się pod nosem, sprawnie (nareszcie) mieszając ze sobą kolejne alkohole do kolorowego drinka. Jack był oczywiście tym większym z walczących, którego już niewiele dzieliło od zwycięstwa. Gdyby tylko chciał, złamałby wątłego Fletchera na pół. O to chyba jednak ogólnie nie byłoby trudno. Może i sam Elvis byłby w stanie? Ta myśl go irracjonalnie mocno rozbawiła.
- Zanoś - postawił przed nim dwie wysokie szklanki z trunkiem i oddelegował go gestem głowy do stolika ze zniecierpliwionymi klientkami. Chwilę odprowadzał go wzrokiem, ale szybko zabrał się za kolejne, własne zamówienie. Wcześniej używana przez niego szklanka, szybkie przepłukanie, nalanie tego samo co miał wcześniej i zawartość kapsułki, którą nosił ze sobą już od paru dni w kieszeni. Długo myślał nad jej zastosowaniem. Była eksperymentalna, a wiadomo jak z tymi świństwami bywa. Najlepiej było przetestować na kimś innym. Kimś pyskatym, rozwydrzonym i niewdzięcznym.
Walka miała właśnie punkt kulminacyjny i dosłownie nikt nie raczył na niego spojrzeć. Kilka zamieszań zgodnie z ruchem wskazówek zegara i odstawienie w poprzednie miejsce. Nie informował go o ponownym zapełnieniu jego szklanki. Taki był układ. Kelnerzy mówili co piją, barmani w wolnej chwili (lub na ich prośbę) dolewali. Nikt nie mógł przecież harować osiem godzin o suchym pysku. Nic nadzwyczajnego, nic podejrzanego, a jednak wszystko o czym mógł teraz myśleć to swoja nowa mantra - napij się, napij się, napij się, napij się Ty mały gnojku.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Zaduch to najmniej niekomfortowa rzecz. Cała istota w tym, że to za mało obfitujące w tlen powietrze skupiało w sobie kurczącą płuca mieszaninę odoru potu, krwi i alkoholu, która pobudzała żołądek do żarliwego buntu, a głowę do pobolewania przy każdym końcu zmiany. Praca w Dragon Club od zawsze była specyficzna - począwszy od umowy, którą mu obiecano, a której nigdy nie zobaczył na oczy, poprzez szereg odbijających się ciężko na psychice sytuacji, których doświadczył podczas pracy i skończywszy na nieoczywistych relacjach ze współpracownikami, którzy zazwyczaj byli do niego nastawieni bezsprzecznie pozytywnie albo niewątpliwie negatywnie - nic pomiędzy.
To nie było wcale tak, że Cosmo nie lubił Elvisa. On najzwyczajniej w świecie nie potrafił znieść konieczności konfrontowania się z nim 1:1 i niespecjalnie starał się tę swoją niechęć ukrywać. Właściwie nie byłoby kłamstwem stwierdzenie, że wręcz wychylał się zdecydowanie przed szereg, kiedy w grę wchodziło nastąpienie Sage'owi na odcisk. Całkiem prawdopodobne, że wynikało to ze zwykłej, wrodzonej uszczypliwości i przewrażliwienia na punkcie detali, które skutecznie podburzały go od środka. Fakt, że nie potrafił precyzyjnie uzasadnić swojej niezmożonej niechęci do przebywania z mężczyzną na powierzchni tych samych kilku metrów kwadratowych spychał jednak uparcie na bok, zasłaniając się iście światopoglądowymi motywami, wedle których Elvis był bucem i kropka. Do tego dochodził jego ogólny sposób prowadzenia się, usposobienie i maniera, z których to rzeczy Cosmo nie był w stanie uwypuklić tej jednej, która podżegała go najmocniej.
Na mój koszt jebany Sage może dostać w mordę, deklarował mu pewnej nocy na zapleczu Ryan, jeden z barmanów. Najwyraźniej Fletcher nie był jedynym, któremu Elvis zdążył zajść za skórę. To wspomnienie powróciło szturmem do głowy, kiedy jego cudowny współpracownik wzruszał bezczelnie ramionami. Cosmo mógł jedynie przewrócić na to oczami, pocieszając się w myślach faktem, że to totalnie nie był jego interes. Zaraz jednak Elvis musiał zarzucić jakąś typową dla siebie głupotą, w dodatku mieszając do całej sprawy wojującego właśnie na ringu Jacka.
Jack był na ringu najjaśniejszą gwiazdką zakładów Dragon Clubu i Fletcher, który do tej pory nie pojął do końca jak działa całe to bukmacherstwo, czasem niedowierzał w naiwność ludzi, którzy stawiali hajs na jego przeciwników. Szeroki w barach, wyższy od Cosmo o ponad głowę i ogolony na łyso, przy czym niemal zupełnie bezzębny na skutek odbywanych nieustannie walk, straszył swoją wytatuowaną twarzą z prowizorycznych plakatów zdobiących zbędnie wnętrze klubu, które Fletcher musiał czasem rozklejać podczas luźniejszych godzin na zmianie. Imponująco brzmiące JACK THE RIPPER krzyczało z nich agresywnie podrasowaną czcionką, a uchwycona z groźną miną twarz Jacka straszyła mocą ekspresji,
- Nie zdążyłby - pobłażliwy uśmiech spłynął na Elvisa razem z tym śmiało wygłoszonym oświadczeniem. - Zanim udałoby mu się zamachnąć pokonałbym go sprytem, ale nic dziwnego, że na to nie wpadłeś - to chyba moc, której ci bozia przy narodzinach nie dała. - Jeszcze odrobinę wyżej uniósł kąciki ust, ze zniecierpliwieniem i pewną dozą znużenia obserwując jak Sage przygotowuje drinki, których dwie panienki w krótkich spódniczkach i ze skórzanymi torebkami nie mogły doprosić się przez ostatni kwadrans. W końcu jednak dwie wysokie szklanki stuknęły od blat, z którego pospiesznie przełożył je na tacę. Nie musiał wcale, ale lubił czasem udawać, że to porządny klub, a nie skończona speluna. Nie uraczywszy Elvisa nawet krótkim spojrzeniem, zawinął się z drinkami do stolika, przy którym siedziały zniecierpliwione kobiety. Jedna z nich przewróciła oczami z karykaturalnym nareszcie na pociągniętych czerwoną szminką ustach, druga zaś wyrwała się po alkohol z takim nieprzewidywanym wigorem, że niemal wytrąciła mu z rąk całą tacę. Na szczęście panie były zbyt zaaferowane swoim towarzystwem i jakąś pikantną rozmową, którą prowadziły całkowicie niezainteresowane toczącą się tuż pod ich nosami, osiągającą właśnie kulminacyjny punkt walką, żeby poświęcić mu odrobinę więcej uwagi. Zebrawszy szkło z kilku stołów, które nawinęły mu się po drodze, a także mimowolnie dociskając spojrzeniem rywala Jacka do ringu, powrócił na nowo do baru, żeby rzucić w Elvisa zamówieniami dwóch kolejnych drinków i porcji czystej szkockiej.
- Co to za ludzki odruch, Sage, że nie muszę szantażować cię, żeby dostać coś do picia? - Być może nawet Elvis dostrzegał ogólną podłość tego dnia, którą dopełniała kończąca się właśnie w tle, zdecydowanie nierówna walka Jacka i jego nieszczęsnego przeciwnika. Odstawiwszy tackę w wyznaczone miejsce na blacie, sięgnął zaraz po swoją szklankę, żeby upić z niej trochę wody. WODA, woda tylko powtarzał z uporem od kilku miesięcy, teraz dodatkowo nakręcany faktem, że kiedy mieszkał u Dede i Felicii oszukiwanie było dużo, dużo trudniejsze. Zaczynał już dostrzegać zawijające się na brzuchu, coraz większe fałdki tłuszczu. Opróżniwszy szklankę do połowy, zaniósł kolejne drinki do odpowiedniego stolika. W tym czasie jedna z panienek od sex on the beach zawołała go do siebie, żeby wcisnąć mu w dłoń pięciodolarowy banknot, z rozchichotanym dla barmana, słonko, na co Fletcher uśmiechnął się bardzo miło i bardzo sztucznie. Nie musiała wiedzieć, że Elvis nigdy nie będzie miał okazji, żeby choćby zobaczyć ten napiwek na oczy - w końcu nie pracował tu wcale dla hajsu, nie? Zbyt mocno zdawał się tym chełpić na co dzień, żeby Cosmo miał jakiekolwiek wyrzuty sumienia z powodu przejmowania jego dodatków.
Tymczasem dzwonek - kolejna runda. Z tym samym? Nie, chyba z jakimś innym, bo dotychczasowego rywala Jacka właśnie ściągali z ringu, zbitego w jedną, siną plamę. Fletcher zdążył skończyć swoją wodę, nie zauważywszy nawet charakterystycznego, kwaskowatego posmaku. Tu wszystko miało w sobie nutę czegoś dziwnego - może stęchlizny, może przestarzałości, a może to po prostu na skutek świadomości, że kiedy oni polewają sobie tutaj napitki, na boku ktoś sprowadza do parteru jakiegoś człowieka.
- Tamte laski od sex on the beach nie mają za grosz gustu - zagadnął znowu, po kilku kolejnych rundkach tam i z powrotem po sali, wsuwając się powoli na stołek za barem. - Jedna ma na imię Britney i zamówiła te szczyny tylko po to, żeby zasugerować ci, że chce cię przelecieć, a jej koleżanka chyba się w niej kocha, bo jakoś zbyt chętnie przytakuje na jej zachwyty nad twoją głupią mordą - senny uśmiech, chwila spokoju. Zrobiło się ciszej czy tylko mu się wydawało? - Dolejesz mi? - podsunął w jego stronę swoją szklankę, bo czuł, że całkiem przesuszyło mu się gardło, pewnie od tego latania tam i z powrotem. Ogólnie było ciepło, bardzo ciepło, pewnie przez ten zaduch, może oszczędzają na wentylacji? Skóra mrowiła w dziwny sposób, kiedy nadmiernie statyczne nagle spojrzenie trwało wbite w blat baru. Coś nie tak chyba. Przełknął ślinę, żeby jakkolwiek zwilżyć gardło, ale to nie przyniosło żadnej ulgi. - Szybciej trochę - ponaglił go, zupełnie niezainteresowany faktem, że Elvis miał pewnie do zrealizowania jakieś zamówienia. Na moment splótł ze sobą dłonie, ale palce wydały mu się strasznie zimne - i jak na zawołane wzdłuż kręgosłupa przebiegł dreszcz, z przeraźliwego gorąco organizm zaczął nagle sygnalizować drastyczne obniżenie temperatury. Ramiona spięły się, ręce skrzyżowały na moment na klatce piersiowej. Coś słonego na wardze. Pot? Nie mógł być pot, przecież było zimno - gorączka? Może gorączkę miał? - M-masz aspirynę? - Zbyt długa przerwa oddzielała od siebie te dwa słowa, ale nic nie mógł poradzić na nagłe, drastyczne zwolnienie. To wszystko gwałtownie zaczynało przypominać coś, czego wcale nie chciał pamiętać i na tę myśl serce zabiło szybciej. Serce. Teraz nie mógł już skupić się na niczym innym tylko biciu serca, które zagłuszało odgłosy tłumu i walki. Tylko wymierzane przez walczących ciosy czasem mieszały mu się z uderzeniami w klatce piersiowej, a wtedy automatycznie wzdłuż kręgosłupa przechodził kolejny dreszcz. Gorąco, ciężko było oddychać. A mimo to ciało wciąż zimne - a może na odwrót, może ciało gorące, a na zewnątrz zimno? Tkwił nieruchomo na tym barowym stołku, czasem tylko odrywając gwałtownie spojrzenie od blatu, kiedy czuł, że głowa niebezpiecznie się do niego zbliża. Szybkie, niezbyt przytomne rozejrzenie się wokół - ludzie, walka, hałas, czemu musieli być tak głośno? Nie mógł się skupić. Oddech brało się gorzej, kiedy nie sposób było nadążyć za myślami. Dłoń powędrowała do karku, żeby przylgnąć do niego na moment, ale zaraz oderwał ją od skóry jak oparzony. Jak oparzony, bo faktycznie parzyła, piekła tysiącami drobnych igiełek, wbijających się nagle w odsłonięte miejsca na ciele.
- Elv... mogę wod-dę?
Obrazek

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Roześmiał się cicho, patrząc na niego ze współczuciem. Faktycznie był o wiele zwinniejszy i prawdopodobnie inteligentniejszy od tej kupy mięśni, ale ostatecznie nie postawiłby pieniędzy na współpracownika. Może i udałoby mu się uniknąć paru ciosów, ale wystarczył ten jeden dobrze wymierzony, aby chuderlawe ciało Fletchera padło na posadzkę jak worek ziemniaków. Mógł się bronić, ale niby jak chciałby go zaatakować? Ugryźć? Podłożyć mu nogę? W myślach mógł już usłyszeć trzask pękającej kości, kiedy ciężar Jacka napiera na Cosmo. Z tego wszystkiego nawet mu nie odpowiedział, ale często nie widział sensu w konwersacji z gówniarzem, którzy może nie miał łatwego życia, ale też nie wiedział o nim jeszcze zbyt wiele.
- Zaraz Ci wyleję i zamienię na wodę z kibla - keep it cool. Podobną odpowiedź serwował mu normalnie, a fakt, że miał do zrobienia nowe drinki pozwolił mu wykazać się ogólnym brakiem zainteresowania. Bardzo chciał spojrzeć w bok i delektować się jego nieświadomością, ale musiał być ponad to. Całe szczęście, że miał tak bogate doświadczenie w poczuciu wyższości.
Obserwował go dopiero potem, kiedy krzątał się po sali i wykonywał swoją pracę. Dbał o to, aby ich spojrzenia się nie zbiegły, ale nie było to wcale trudne. Jak się okazało, Cosmo nie tracił w pracy czasu na to, aby rzucać mu ukradkowe spojrzenia. Nie spodziewał się tego jednak. Odczuwał od niego wyłącznie niechęć, za którą nie kryło się nic innego. Tak prosta i nieskomplikowana relacja była miłą odmianą do tego, co przeżywał z innymi ludźmi na chwilę obecną.
- Niby dlaczego? - udał zainteresowanie, chociaż jego twarz jasno wskazywała na to, że nie miał ochoty na słuchanie jego durnych uwag. - Jak zamówią jeszcze trochę, to mogę rozważyć - kłamał, bo akurat tak zdesperowane osoby działały na niego odpychająco, ale czego się nie robiło dla kasy oraz satysfakcji z tego, że było się chujem. Na potwierdzenie, spojrzał nawet w ich stronę i puścił oczko tej, która zdawała się być tą zainteresowaną. Szybko jednak powrócił spojrzeniem do Cosmo, który zdawał się odczuwać pierwsze skutki jego małej niespodzianki. - Tym razem musisz mnie zaszantażować - zadrwił, kontynuując robienie jakiegoś nieskomplikowanego drinka. Kolejny plus tego piętra - znajdowali się tu w większości faceci, którzy skłaniali się ku najprostszym alkoholowym rozwiązaniom. - Jeszcze raz mnie pośpiesz, a serio będziesz pił wodę z kibla - burknął tylko, pozostając niewzruszony jego sytuacją. Wiedział doskonale, że zaczynało się tam robić ciężko. Miał oczy, a Cosmo oderwał się od rzeczywistości w mgnieniu oka. Dobrze, że faktycznie sam sobie tego nie zaserwował, bo póki co nie zdawało się być szczególnie przyjemne. - Nie, a przydałoby się, bo od Twojego pierdolenia zaczyna mnie boleć głowa - wciąż podtrzymywał swoją typową energię, bo aktorem był całkiem przyzwoitym. Jak tak dalej pójdzie, to może Cosmo wcale się nie połapie, że jego mały odlot był efektem sympatii Sage'a? Wydał wszystko co musiał, posługując się przy tym drugą kelnerką i dopiero wtedy stanął za barem na wysokości Fletchera. - Kurwa, no zaraz - ledwo powiedział, a pełna szklanka wody znalazła się pod nosem nastolatka. - Co Ci teraz niby? Symulujesz żeby wyjść wcześniej? Nieźle - zaśmiał się, kręcąc z dezaprobatą głową. Widok cierpiącego i skołowanego Fletchera był cudownym zwieńczeniem tygodnia.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

W przeciwieństwie do Elvisa, tak często porzucającego rozpoczętą mimowolnie rozmowę, dla Cosmo nic nie liczyło się bardziej niż ostatnie słowo. Głupota - zdaniem niektórych, bo przecież tyle razy już pożałował tego, że nie potrafił wycofać się nawet z najbardziej uwłaczającej wymiany zdań; nawet z rozmowy, która zmierzała w bardzo konkretnym i zdecydowanie niepożądanym kierunku. Tak było z Ashtonem w zaułku, kiedy zamilkł dopiero pozbawiony oddechu serią uderzeń w brzuch i mostek, tak było z Uriahem, którego złość przyciągnął do siebie jak magnes i tak było całą masę innych razy, wcześniejszych, kiedy złośliwy uśmiech nie potrafił w porę spłynąć z twarzy lub przekuć się w minę błagającą o przebaczenie.
Z tego łatwo można było wyciągnąć wniosek, że nie uczył się na błędach - czy też raczej interpretował wszystkie porażki do bólu po swojemu, nie uznając ich za definitywną przegraną aż do momentu, kiedy nie wyczerpane zostaną wszystkie środki. Wtedy natomiast niekorzystny układ wydarzeń można bezmyślnie zrzucić na specyficzność sytuacji - bo przecież sięganie po najcięższą amunicję nie powinno być w żaden sposób normalizowane i traktowane z lekkością. Pierdolone koło, które toczyło się i toczyło, a jeśli kiedykolwiek stanie, to zatrzyma się już na dobre.
I teraz, na krótki ułamek sekundy, zapadło u Cosmo przekonanie, że ten moment właśnie nadszedł. Uderzył w niego całkiem niespodziewanie, nie - rzucił się na niego z zębami, jak rozwścieczone zwierzę, przegryzając krtań i uniemożliwiając oddechowi dotarcie do płuc. Dlatego też palce zaciskały się na krawędzi lady tak mocno, że knykcie bladły równo z zarumienionym lekko do tej pory od ciągłego przemieszczania się licem, a wzrok wbijał uparcie w jeden punkt na blacie, wierząc, że to pomoże w utrzymaniu równowagi, które nagle wydawało się wyzwaniem. Głos Elvisa docierał do niego ostrymi basami, trochę jak przy zarzuceniu zbyt dużej ilości emki, ale w zupełnie nieprzyjemny, wgryzający się wręcz w mięśnie sposób. Usta wydawały się tak mocno spierzchnięte, jakby przed chwilą zjadł garść piasku. W tym momencie naprawdę mogła być nawet woda z kibla.
Zmuszony sytuacją, podparł się wreszcie o blat oboma łokciami, żeby wyciągnąć drżące palce do szklanki. Wszystkie kolory mieszały się ze sobą teraz tak brutalnie, że bolała głowa. Szkło. Trzymał je już czy jeszcze nie? Czuł pod opuszkami jakiś materiał, który teraz wydawał się obcy całkiem - podobno jak ciężar, który posiadało w sobie naczynie, a na który Fletcher okazał się niespodziewanie zupełnie nieprzygotowany. Uniósł szklankę na kilka centymetrów - a potem, tak jak w jednej sekundzie był przekonany, że trzyma ją ciasno w ręce, tak w następnej orientował się już, że nie, wcale nie. Wzrok podążył opieszale ku podłodze, po której roztrzaskało się zbite szkło. Przezroczysta plama na ciemnej posadzce.
- K-kurwa. - Jebać Sage’a i jego mamrotanie; wszystko jebać. Coś było nie tak i to coś odgryzało się brutalnie na sposobie, w jaki Cosmo odbierał rzeczywistość. - Idw… - wydusił tylko, święcie przekonany, że skumulowane w jednej, bezsensownej sylabie wyrazy ułożyły się całkiem wyraźnie w przekaz, że idzie do łazienki. Nieważne czy Elvis go słuchał - w zasadzie może nawet lepiej, jeśli nie. Może lepiej, jeśli nie słuchał go nikt teraz, bo coś było źle i Cosmo musiał jak najszybciej rozgryźć, w czym tkwił problem, czemu ściany przysuwały się tak gwałtownie przed jego twarz, czemu dotyk był dziwnie zniekształcony i piekący wręcz, a w gardle suszyło gorzej niż po maratonie.
Przebijanie się przez tłum było przerażające i bolesne niemalże w fizycznym wymiarze. Jak milion ostrych, cienkich igiełek, wbijających się naraz pod skórę, z każdej strony. Wydawało mu się, że musi poruszać się strasznie wolno, ale w rzeczywistości chyba było odwwrotnie - chyba przeciskał się pomiędzy ludźmi szybciej niż zazwyczaj, nieostrożniej, panicznie bardziej.
- Tam idziesz? Ja też tam idę.
Bulgotanie, uderzenia basów. Nic, nic, nic, aż nagle przeszywający ciało, silny chwyt palców, zaciskających się na przedramieniu. Szarpnięcie - najpierw Cosmo, potem ten, który chwytał, ale w tym zderzeniu przewaga była jednoznaczna. Zmarszczone brwi i na języku robiło się coraz bardziej sucho, chociaż przed chwilą jeszcze taka kolej rzeczy wydawała mu się zupełnie niemożliwa. Brutalnie zakręciło mu się w głowie, bo ten uchwyt trzymający tak mocno nadal piekł, palił niemal żywym ogniem i nie puszczał, nie luzował wcale - i to było na tyle obciążające, i niedobre, że odciągało myśli od wszystkich innych rzeczy: od zmieniających się szybko przed oczami obrazów, od głosu dudniącego nadal, teraz bliżej, bezpośrednio w ucho, od czego wybuchał mózg, od kolejnych szarpnięć, od chłodnej ściany, do której policzek docisnął się nagle, zmuszony pchnięciem, uderzającym między łopatki, przytrzymany palącą w kark dłonią.
Obrazek

autor

kaja

ODPOWIEDZ

Wróć do „Dragon Club”