WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdyby Clive mógł przewidzieć swoje wszystkie czyny, popełnione błędy, uczucia które zjawiły się w jego życiu niespodziewanie, niejednokrotnie zabierając mu wdech w piersiach. Nie chciałby tego...; zrobiłby absolutnie wszystko, by temu zapobiec - i to wcale nie tak, że obecność Pilby oddziaływała na mężczyznę niekorzystnie, bądź odczuwał przy niej niechęć do własnej osoby, wręcz przeciwnie stała się niejednoznaczną światłością w egzystencji, lecz... będąc przy niej, z nią ranił inną - równie ważną dla niego postać. Całe to wyobrażenie o swojej przyszłości, nadziei - osobowości zupełnie się odmieniły, utworzyły pewien rodzaju schemat, którego zwyczajnie się bał. Bo co jeśli tym razem się nie powtrzyma? Zlekceważy każdą odrębną konsekwencje, która aż prosiła się o kłopoty? Zawsze przebywając w pobliżu Palomy, w głowie lekarza przebiegały dokładnie te same dylematy: zostać czy odejść? Otóż, kobieta wynalazła w nim cechę, której nigdy się nie spodziewał, że posiada - wzmocniła chęć uzyskania szczęścia, lecz za jaką cenę? Niezależnie co zrobi - czy dla samego siebie, czy dla innej osoby - ktoś zostanie zraniony, oboje byli tego świadomi; może właśnie z tego powodu tak usilnie uciekali od prawdy? Bronili się przed nią? Lekceważąc własne potrzeby, pragnienia? Bo trzeba to przyznać głośno i wyraźnie - Thornton nie był szczęśliwy; nie tylko od poznania diagnozy, ale te uczucie przebywało z mężczyzną drogę już od bardzo dawna. Żeniąc się z Calliope uważał, że może dzięki temu uchwyci go choćby cząstkę - niestety, było to bardzo mylne - nadzwyczajnie w świecie działał wobec zasad wyznaczonych przez społeczeństwo, nie wybrał własnej drogi - i w takim przypadku, trzeba zadać niezwykle ważne pytanie: Czy on w ogóle chciał być lekarzem? Czy nawet marzenia chirurga zostały zaprogramowane przez jego rodziców?
Pomimo wczesnego ranka oraz co chwilę nieprzyjemnych powiewów wiatru, pogada nie należała do tak okrutnych - mogli bez problemu przebywać na otwartej przestrzeni nie obawiając się, że za kilka sekund niebo się zachmurzy i wygodni „przyjaciół” z tak cudownego miejsca. Chłonął to powietrze, choć na moment zapominając o wszystkich „skazach” wciskających się bezczelnie w egzystencję neurochirurga - może rzeczywiście na liście szatynki znajdowały się punkty, które sam zechciałby spełnić? - Hmmm...? - troszeczkę go zaskoczyła, troszeczkę początkowo nie ogarnął do czego dąży, dlatego ślepia Clive skumulowały swoją uwagę na jej oczach. Wciąż stał bacznie obserwując rozmówczynie, a prawa brew pofrunęła wyżej - cóż, nie spodziewał się takiego obrotu sprawy - nigdy, ale to przenigdy nie przewidziałby, że kobieta zdecyduję się wejść na „niebezpieczny rejon” - gdzie przez kilka miesięcy we dwoje próbowali go zgrabnie ominąć. Warto? Poruszyć ten temat? Przerwać węzeł, by „tsunami ruszyło?” - Uważasz, że to właśnie chciałem usłyszeć? - potrząsnął głową, nerwowo przesuwając chłodnymi palcami po gorącym (od emocji!) karku. - Jak to „na co liczę?” A przypadkiem nie uzgodniliśmy tego niedawno? Przecież... - zmrużył oczęta, a żuchwa mężczyzny automatycznie się naprężyła. Niedobrze... - Dlaczego nie...? - lustracja twarzy kobiety stała się o wiele bardziej dokładniejsza, niż kiedykolwiek wcześniej - znieruchomiał, pozwalając sobie na dłuższą, niezręczną pauzę. - Chyba mi teraz nie powiesz, że się we mnie... - zakochałaś? - nadal ze zmarszczonymi brwiami, nagle postanowił usiąść obok dziewczęcia. Odwrócił łepetynę, tym razem skupiając się na powolną, wręcz ślimaczą wodę obijającą się o pobliskie skały. - Jeżeli jesteś tak dobra w pisaniu list, to może wypisz mi podpunkty co mogę robić, a czego nie? Trudno za Tobą nadążyć, Molly. Zmieniasz zdanie co pięć minut. - skwitował z lewej kieszeni kurtki wyciągając paczkę papierosów, a z niej jednego, którego wsunąć pomiędzy wargi, zaraz odpalając. - Jeśli nie chcesz się ze mną przyjaźnić to po prostu powiedz, albo że Ci to już nie odpowiada. Nie potrafię Cię rozszyfrować. A odrobinkę jestem zmęczony tymi podchodami... więc co Ci leży na sercu, Paloma? - błękitne oczy znowu zogniskowały się na tych brązowych. Powstała atmosfera... która albo przekreśli absolutnie każdy aspekt, nad którym tygodniami pracowali, albo... pozwoli im ruszyć na przód - decyzja należała (jak zresztą zawsze) do kobiety.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gardło kobiety opuściło nieco żałosne jęknięcie. Wolała wycofać się w swoją bezpieczną skorupę, aczkolwiek jaki był w tym sens? Ile będzie uciekała? Jak długo wytrzyma w emocjonalnej hibernacji? Sama nie stawiała najprostszych pytań, więc nie powinna dziwić się jeszcze trudniejszym. Clive zasługiwał na odpowiedzi tak samo jak ona. Niemniej, jakże mogłaby otwarcie wyznać co leżało na poruszonej, niepewnej duszy? Dopiero odkrywała niektóre zakamarki własnego serca. Ledwo przyznawała się do uczuć przed własnym odbiciem w lustrze – nie potrafiłaby w równie krótkim czasie powiedzieć wszystkiego jemu. Obiektowi nieśmiałych, niewinnych westchnień. Po pierwsze: tkliwe, słodkie słówka niewiele zmienią. Po drugie: nadal była z Richardem. Co prawda planowała się z nim rozmówić, lecz w trwającej minucie (nieważne jak magicznej) pozostawała partnerką księgarza. Dlatego zignorowała strzępy niewypowiedzianego, które zawisły w powietrzu pomiędzy parą – jakby Thornton nie zatrzymał się w połowie a wykrzyczał je na całą plażę. – Wysyłasz sprzeczne sygnały. – wyszeptawszy uniosła spojrzenie ku górze. Przeleciała nad nimi mewa bielutka jak śnieg. – Nie widzisz? – oczyma łukiem powiodła do twarzy rozmówcy. Mimo zagubienia wyglądała na całkiem stanowczą. – Z jednej strony obiecujesz przyjaźń, z drugiej jak królewicz z bajki przychodzisz do mojego mieszkania o szóstej rano pomagać w spełnianiu nastoletnich marzeń. Pytasz o ukryte zdolności. Niewinną rozmowę doprawiasz dwuznacznościami po tym, jak w parku... – tym razem ona nie dała rady dokończyć. „... - jak wyłącznie działanie jakiejś mistycznej Siły Wyższej uratowało ich usta przed złączeniem na oczach Stevena.”
Leży mi na... – na moment przymknęła powieki, dolną wargę zagryzając w skupieniu. W porządku. – pomyślała, kręcąc delikatnie główką. – Przetestujmy tę przyjacielską poufałość. Sprawdźmy ile jest warta. Po powtórnym skupieniu na chirurgu ciemne ślepia naznaczał niedoprecyzowany smutek. Niemy żal, wyrzuty sumienia zmieszane z milczącą modlitwą o litość. – Zemdlałam ponieważ Rich zamierzał mi się oświadczyć a ja... Spanikowałam. Dotarło do mnie, że wcale tego nie chcę. – na policzkach guwernantki rozbłysły rumieńce. Znamiona noszonego w klatce piersiowej wstydu. – Chyba trochę oszalałam. Popraw mnie jeśli źle interpretuje Twoje zachowanie. Czasem wydaje się... Nie obraź się i... Bądź ze mną szczery, dobrze?...błagam, bądź ze mną szczery.Czasem wydaje mi się, że to dla Ciebie zabawa. Sposób na relaks albo tymczasowe poprawienie nastroju. Ludzie, często kłamią i manipulują. – cytat niemalże bezpośredni za: Anabelle Sabini. – Nie podejrzewam Cię o to, a później przypominam sobie – wcale się nie znamy. Co o Tobie wiem? – nie wiedząc co zrobić i gdzie patrzeć wzrok wlepiła w złociste drobinki pomiędzy nimi. Zanurzyła w nich dłoń, patrząc jak ręka tonie pod miękkością piasku. – Posiadam wyłącznie jednego, ale jak na mój gust przyjaciele nie patrzą na siebie tak jak niekiedy na mnie patrzysz. – uniosła wzrok, badawczo lustrując oblicze lekarza. – Więc Ty zdecyduj co powinieneś zrobić i czy jesteś w stanie... Czy głęboko wewnątrz nie oczekujesz czegoś w zamian. Czy na coś nie liczysz? Insynuacje i sugestie bywają zabawne, ale... Nie staram się mierzyć Cię najgorszą miarą. Lubię Cię, Clive. Nawet bardziej niż powinnam... – zagmatwana i oszołomiona Molly spuentowała wypowiedź w dosyć pokraczny sposób, symultanicznie nerwowo obejmując kolana na których ułożyła policzek. Bezustannie przypatrywała się blondynowi. Posłała mu delikatny uśmiech, by wiedział; iż wszystko co powyżej wyrzuciła w ciepłym tonie. Cholernie ciepłym.
Dziękuję. – dodała po garści sekund, mając rzecz jasna na myśli „wschód słońca nad wodą”.
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dokładnie - ile by to wszystko jeszcze trwało? Ile czasu musiałoby minąć czasu? Zanim jedno z nich przekreśliłoby (wspólne!) postanowienie „raz na zawsze?” Paloma miała rację; niezależnie od tego jak mocno się starali, jak intensywnie wycierali w sobie nieustanną chęć przytrzymania się w „strefie przyjaźni” - niekiedy nie byli w stanie tego utrzymać i fakt - to głównie za sprawą Clive, niektóre rozmowy przesuwały się w stronę tych dwuznacznych, posiadających „drugie dno” - może nawet troszeczkę seksistowskich? Zdecydowanie wychodził za próg uzgodnionych reguł, lecz potrzebował choć tak drobnego sprawdzenia siebie (jak i kobiety) czy to działa - czy nadal pragną złapać w sobie te wyzwolenie. Szczególnie, że Molly była zupełnie inna od kobiet z jakimi zwykle przebywał, czy się otaczał - skromna, spokojna (pozornie!) - i podobnie jak mężczyzna pogubiona w tym „wielkim świecie.” Poniekąd odnalazł w niej część siebie, kiedy wpatrywał się w wielkie, brązowe oczy dziewczęcia - powolnie pojmował, że również próbowała znaleźć logiczne wyjaśnienie.
W odróżnieniu do innych sytuacji, to była pierwsza z tych, w których pozwolił jej mówić - nie wtrącał się, nie mieszał - wsłuchiwał z dokładnością w każde słowo, rzucone pospiesznie zdanie - rzecz jasna, w żadnym wypadku nie odczuwał tego jako atak, albowiem zdawał sobie sprawę, iż nauczycielka - wcale nie dąży do „jednej, wielkiej kłótni” - wykrzykiwania, przekrzykiwania - czy „wytykania brudów” - potrzebuję jedynie odpowiedzi, tych szczerych; bez „owijania w bawełnę” - „mydlenia oczów” bądź krytykowania, zasługiwała na to - tylko, czy Thornton był w stanie się na nie wysilić? Błądząc wzrokiem po wodzie, chcąc złapać oczyma wszystkie te przepiękne widoki - wzdychał, ciężko - z wyczuwalną nutką nerwów. Choć to nie tak, że był zły - naburmuszony, bardziej przejęty wizją ciemnowłosej - czy rzeczywiście wyzwalał na niej takie wrażenie? Okrutnego, przebiegłego skurwiela, który kiedy tylko widzi okazję, uparcie w nią brnie? Jednakże to prawda - nie znała go; właściwie ich bliższa relacja narodziła się dopiero od niedawna, nic dziwnego, że nastawiała się na najgorsze; w końcu był trzydziestopięcioletnim bezrobotnym neurochirurgiem- z żoną, dzieckiem i kolejnym w drodze - poza tym wywodził się z rodu Thornton'ów, znanych w całym Seattle jak i w innych wielkich miastach, więc owszem - mógł się nudzić, a Lo byłaby w takim idealnym pretekstem, na wprowadzenie w swoją egzystencję nieco dramaturgii, ekscytacji - romans z nauczycielką? Bach! Pierwsza strona w gazetach, portalach - znowu by o nim mówiono, plotkowano - wdrążyłby się na nowo w świat tych wszystkich bufonów, nadętych skurwysynów - dla których liczą się tylko pieniądze i pozycja. - Wolałabyś, aby tak było? - nieustannie wgapiający się w falującą wodę, dwukrotnie zaciągnął się dymem papierosowym. - Abym się bawił? Tobą? - dopiero wtedy oczęta mężczyzny ulokowały się na zaróżowionej buzi kobiety. - Wtedy czułabyś się lepiej? - z uniesionym podbródkiem pstryknął petem w stronę plaży, przez kilka sekund można było ujrzeć jak jeszcze się tli - lecz ostatecznie zgasł, pozostawiając po sobie tylko popiół. - Nie miała wyrzutów sumienia, prawda? - wcale nie wypowiadał tych pytań w sposób bezczelny, można jedynie zarzucić im chłodność. - Obawiam się, że jesteś w błędzie... - niestety, ale blondyn nie wpisywał się w szereg ludzi potrafiących tak zwyczajnie rozmawiać o uczuciach, względnie od zawsze mówił mało, a gdy w grę wchodziło przyznawanie się do czegokolwiek - zupełnie słabł. - Zależy mi na Tobie... - odrzekł, a jego dłonie drżały w tym momencie niewyobrażalnie mocno, czy była to tylko kwestia choroby? - Ale nie w sposób w jaki byś chciała... i jaki oczekujesz. - mruknął, niepewnie unosząc rękę by przesunąć nią po grzywce brunetki i odsłonić blade czoło. - Nie przyjacielski. - dodał, powolnie odsuwając dłoń. - Więc może z tym skończmy? Może uznajmy, że to idealny moment na zakończenie? Ostatnie spotkanie? Będzie nam łatwiej... - powoli przysunął się do dziewczyny i złożył na czubku głowy delikatny pocałunek. - Bo nie zostałaś zatrudniona po to, by... „naprawić cudze serce,” prawda? - uśmiechnął się smutno, następnie podniósł z miejsca. - I nie dziękuj, przynajmniej zapamiętasz mnie w pozytywny sposób. Zawsze trzeba znaleźć, jakieś korzyści, czyż nie? - odrzekł, językiem przesuwając po swoich spierzchniętych wargach. Musiał postąpić słusznie - nie mógł prosić jej o to, by zdecydowała się wstąpić w ten wielki galimatias jakim było życie lekarza. Zasługiwała na więcej, niżeli stać się kochanką - bo tak by była nazywana, przynajmniej początkowo.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Lolly nie przepadała za awanturami. Nie lubiła się z nimi. Ponadto, dotychczas litościwy los nie zdecydował się wrzucić guwernantki w relację posiadającą szansę na otrzymanie tytułu „zapalnika konfliktów”. Dwójka najbliższych przyjaciół kobiety wpisywała się w grupę o pacyfistycznych skłonnościach, natomiast Richard... Donnelly został stworzony jako człowiecze uosobienie opanowania. Nie uznawał podnoszenia głosu zwykle poprzestając na wywracaniu ślepiami. Nie unosił się ani nie prowokował sprzeczek. Najczęściej zabijał niesnaski w maleńkim zarodu, po mistrzowsku rozładowując atmosferę odpowiednim rodzajem uśmiechu. Więc i ona częściowo przejęła specyficzny stoicyzm partnera. Wchłonęła na wzór dziecka poznającego przyzwyczajenia rodziców. Zdążyła też nauczyć się Thorntona w zakresie dopuszczającym wyrokowanie, iż zbyt surowy ton głosu rozpaliłby w nim iskrę irytacji. Lekarz nie przepadał za oskarżeniami. Był na nie uczulony. – Czy wolałabym, żebyś... – drugi raz owe nieprzychylne blondynowi przypuszczenia nie przeszły Molly przez gardło. – Ja... – wyrzucała w przestrzeń zaledwie chaotycznie powycinane strzępy pojedynczych zdań, póki ich również nie zabrakło. Największa gaduła w Szmaragdowym Mieście przetransformowała w onieśmielonego milczka zdolnego do wypuszczenia z piersi zaledwie westchnienia. Ciężko jednoznacznie stwierdzić czy wydech należał do tych z ulgą czy przejęciem. Rezygnacją? Tak czy siak, wydając tchnienie wydała równocześnie gotową do zinterpretowania; niewyraźną opinię. Lo również zaczęła dygotać. Co prawda wiatr wdzierał się pod poły kurtki, ale przyczyną drżenia nie były chłodniejsze podmuchy. Wyznanie mężczyzny wprowadzało ją w ekstazę. Serce przyspieszało, odpychając rozsądek najdalej jak się dało. – Łatwiej... - dlaczego wątpiła? Czemu nie wierzyła, że będzie lepiej? Coś wewnątrz podpowiadało, iż od tej chwili życie okaże się znacznie trudniejsze. Prosta jak drut, łatwo przyswajalna i zrozumiała rzeczywistość rozsypywała się niby domek z kart. Światopogląd dziewczyny zatrząsnął w posadach i rozkruszył. Pilby tkwiła w zgliszczach do niedawna wyznawanych wartości: bezsilna, pozbawiona energii oraz motywacji do działania. Już...? Koniec...? Pewien wycinek guwernantki wciąż liczył, że dojdzie do czegoś niesamowitego a w epilogu owej maskarady czeka utęskniony szczęśliwy finał. Słowa chirurga autentycznie dewastowały resztki naiwnych złudzeń.
Przymknąwszy powieki pozwoliła pocałować się w czoło, dłuższy moment nie otwierając oczu. Czuła się okropnie. Jakby ktoś uderzył ją w klatkę piersiową. – W porządku. – szept wszedł w gorzkie unisono z mewim skrzekiem. Molly nie chciała wstawać. Nie chciała ruszać się z miejsca – jeżeli się nie ruszy ta sekunda nie minie, czyż nie? Wpatrywała się przed siebie, aby ostatecznie z niechęcią przejść do pionu i lekko otrzepać się z przylegającego do spodni piasku. Wreszcie oczyma powiodła w kierunku twarzy blondyna. Paloma wlepiała w niego wyjątkowo obecne, przenikliwe spojrzenie póki pod wpływem impulsu nie pokonała dzielącego ich dystansu i nie stanęła na palcach, by przycisnąć wargi do warg lekarza. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę z tego jak mocno go pragnęła. Na pocałunek zareagowało calutkie, drobne ciało; którym wstrząsnął impuls podniecenia. Coś podobnego przydarzyło się szatynce pierwszy raz. Złapała Thorntona za dygoczące dłonie i ułożyła je na swoich biodrach nie zwracając większej uwagi na kubek, który wypadł mu z rąk. Resztki niedopitej kawy rozlały się na złocistym dywanie brązową plamą.
Nie wiedziała jak długo to trwało. Jak długo wplątywała palce w jasne włosy, jak wiele krótkich oddechów złapała pomiędzy jednym a drugim muśnięciem spragnionych ust. Gdy zaczęła się odsuwać robiła to stopniowo. Gradualnie wracał do niej zdrowy rozsądek. – Pozytywne zakończenie. – ledwo przemknęła wzrokiem po obliczu Clive’a, naraz schylając się po wypuszczone naczynie. Następnie wykonawszy zwrot w stronę samochodu, poczęła przedzierać się po nierównym podłożu. W umyśle Lo trwała wojna i najtrywialniejsze dylematy były poddawane surowemu osądowi. Odwrócić się? Czekać na niego? Iść dalej? Boże... Jak w transie wpakowała się do auta, zwilżając dolną wargę z nadzieją na odnalezienie na niej resztek charakterystycznego smaku. Dym papierosowy i kofeina w nierównych proporcjach. Nozdrza bezustannie pamiętały ostry zapach wody kolońskiej. Żałowała, że trwało to tak krótko.
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Chciwość. Władza. Pieniądze. Obłuda. Kłamstwo.
Głównie takimi aspektami życie Clive Thorntona było zazwyczaj otoczone, nie przywykł do delikatności, wiecznych uśmiechów i tych iskierek w oczach, które powolnie zaczynały mężczyźnie prezentować całkiem inne oblicze świata. Od poznania Pilby, tak wiele się zmieniło - wszystko zaczynało w pewien sposób współgrać - podobało mu się to, nawet jeżeli całkowicie świadom zaczął brnąć za cieniem kobiety cieniem, symultanicznie wpakowywał się w niezłe bagno. W końcu nie był samotnym facetem, w jego domu wyczekiwała żona z dzieckiem i z kolejnym w drodze; może i aktualnie z Calliope nie mieli najlepszego momentu, ale zanim Molly pojawiła się w egzystencji neurochirurga istniała choć minimalna szansa na odbudowanie ich relacji. Teraz było już za późno, zbyt wiele słów zostało wypowiedzianych, zbyt wiele uczuć niespodziewanie narodziło się pomiędzy dwójką niegdyś zupełnie obcych; obecnie najbliższych (przynamniej porozumiewawczo) osób. Lekarz - nie chciał być gdziekolwiek indziej, pragnął przebywać w pobliżu guwernantki, opiekować się nią; choć paradoksalnie w obrębie danej sytuacji - to bardziej dziewczyna przejęłaby rolę opiekuna i nie chodziło tu głównie o wzgląd na chorobę lekarza, a o kwestię nauczenia się nielicznego zachowania, dzięki któremu byłby po prostu szczęśliwszy.
Łatwiej; owszem - byłoby o wiele prościej, gdyby ta gra polegała na zwykłej zabawie, flircie - ewentualnym niewinnym dotyku, jakby potrafili bezkonkurencyjnie odrzucić wszystkie uczucia i porwać się w „wir ekscytacji.” Niestety, im dłużej grali - tym robiło się niebezpieczniej, może i pionki zostały rozrzucone przez samego Zbawiciela - lecz to Clive oraz Paloma - doskonale wiedzieli jakie są zasady i wystarczy tylko i wyłącznie odrobina nieuwagi, aby się w tym pogubić - co łączyło się z notorycznym popełnianiem błędów. Wzrok chirurga niepewnie konspirował po twarzyczce niewiasty, szczerze? Nie miał bladego pojęcia czego powinien się w danej chwili po niej spodziewać, pomimo z pozoru poukładanego życia, nauczycielka zawsze potrafiła zaskoczyć, wprowadzić go w stan zwyczajnego zadziwienia - oraz dezorientacji. - W porządku. - powtórzył za nią, niczym jak niewolnik; chociaż czy tym właśnie teraz nie był? Niewolnikiem uwłaszczającym się pod urokiem dziewczęcia? Po kiwnięciu kilkukrotnie łepetyną, w ten sposób prezentując zgodę pomiędzy „przyjaciółmi” z zamiarem odwrócenia się na pięcie nagle poczuł gorące wargi dziewczyny na swoich. I to wystarczyło, by po wypadnięciu z jego rąk kubka, zacisnął je na biodrach ciemnowłosej - odwzajemniał pocałunek, mocno subtelnie - mając wrażenie, że jeszcze chwila - jeszcze kilka takich muśnięć a serce mężczyzny rozerwie jego klatkę piersiową. Gdy odsunęła, stał osłupiały - wpatrując się w oddalającą sylwetkę. Dwie minuty - by przemyśleć (taaaaa, jasne) dalsze postępowanie i wyruszyć za szatynką w podróż tuż do samochodu.
Wsiadł - tym razem nie uciekając spojrzeniem, patrzył na nią niczym jak dzikie zwierzę na swoją ofiarę. - Eddie, wyjdź. - rzucił pospiesznie, zaskoczony szofer odwrócił się przodem do dwójki zakochanych pasażerów, a jego mina wytwarzała zagubienie. - Wyraziłem się jasno. - „szef” ponowił - owe słowa wystarczyły by Rosjanin zrozumiał cały kontekst i z naburmuszoną miną wysiąść z pojazdu. Piętnaście sekund później zniknął za jednym z budynków (Clive liczył w głowie, baaaardzo powoli). Klatka piersiowa wciąż falowała lekarzowi w zaskakująco szybkim tempie, obrócił się bokiem - i nie pytał niezwłocznie przysunął się do Pilby, tym razem sam składając na jej ustach pełnoprawny pocałunek, jego dłonie automatycznie przesunęły się na jej uda za które chwycił i subtelnym ruchem (wcale nie agresywnym!) posadził ją na swoich kolanach. Jeżeli miało być to „pozytywne zaskoczenie” - to tylko na jego warunkach. Głowa mężczyzny zsunęła się na szyję, przez krótką chwilę drapiąc szyję ciemnowłosej kilkudniowym zarostem. Powoli uniósł ręce zahaczając o skrawek bluzki towarzyszki i zawahał się... i czekał na potwierdzenie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. – wybijało serduszko Palomy, kiedy oddalała się od samochodu. Nie była zdecydowana gdzie powinna się udać. Nawet nie zauważyła, iż przecierając uliczny szlak minęła Edmunda. Patrzyła przed siebie wcale nie widząc. Sunęła miarowym tempem w obawie, że jeśli się zatrzyma; wykona zwrot i wróci w jego ramiona. Myszka sama wpadnie w pułapkę.
Lo myślała o tym jak zwinne okazywały się dygoczące palce, z jaką stanowczością brał ją w objęcia; z jakim szacunkiem traktował wodząc oczyma po zarumienionej twarzy. Wiedziała jak wielką rolę odegrała w owym przedstawieniu. Akceptowała ją razem z gorzkimi konsekwencjami. Nadchodzącej nocy zaśnie wyobrażając sobie „co by było gdyby”. Będzie pełzała w pościeli kontemplując nad niezrealizowanymi ewentualnościami. Albo postanowi kochać się z Donnellym ten ostatni raz, pod półprzymkniętymi powiekami imaginując kogoś innego. Podłość. Perfidia. Człowieczeństwo zaklęte w słodkiej słabości. Tak, akceptowała ją; skoro ta akceptacja uznawała obecność Clive’a.

Odchylona do tyłu westchnęła, nieświadomie zachęcając mężczyznę do dalszych działań. Opuszkami przesuwała po jasnych włosach i karku; bezwiednie przyciskając go do siebie. Coraz bliżej, bliżej. Żadna bliskość nie byłaby aktualnie wystarczająca. Zmysły Molly zostały kompletnie obezwładnione dotykiem blondyna. Pierwszy raz w życiu czuła się w podobny sposób. Zwykle wyglądało to inaczej. Z Richardem nie doświadczała nadzwyczajnego podniecenia. Czy teraz chodziło o sam fakt, iż nie powinni czy wreszcie miała zginąć w ogniu jaki zapalała znajomość z lekarzem? Każda komórka w ciele guwernantki domagała się przedłużenia przyjemności w czasie. Zagryzając dolną wargę, dziewczyna desperacko próbowała odsunąć rozsądek na margines. Zapomnieć. O naukach kościoła, o matczynych kazaniach, ideałach; które tak mąciły w naiwnej głowie. O stojącym za ladą księgarni Richu. Niestety, ten ostatni kadr ostudzał naturalne zapędy. – Nie... – z początku wyłącznie wyszeptała łamiącym się głosem, równocześnie nadal wijąc jak piskorz: wyginając szyję (całkowicie pewna, że żadne słowo nie dotarło do uszu adresata) oraz z premedytacją ocierając o Thorntona jak gdyby gdzieś głęboko wewnątrz panna Pilby wcale nie była tak nieśmiała i niewinna jak mogłoby się na pozór zdawać. Rozumiała co musi zrobić, aby podekscytować szefa. Aby wyłączył rozwagę i dalej brnął ku rozkoszy. Pewnie pozwolenie mu na więcej przyszłoby z zaskakującą łatwością, gdyby się nie zatrzymał. Wciąż ciężko oddychając, wbiła w niego ciemne; błyszczące spojrzenie. Oczy wypowiadały się z większą bezpośredniością - niemalże dało się dostrzec niemą prośbę o wsunięcie rąk pod sweter, pod bluzkę, pod gruby materiał jasnych jeansów. – Nie. – powtórzyła całkiem automatycznie, bezrefleksyjnie. Lolly była kobietą zaprogramowaną przez wspólnotę do której należała od małego. Egzystowała pod bezmyślne dyktando dekalogu.
Mgły w umyśle zaczęły się rozrzedzać. W gardle pojawiła się niemiła gula. Czego oczekiwał? Czy jeśli by mu się oddała straciłby nią zainteresowanie? Rozpuściłoby się ono jak śnieg w pierwszy dzień słonecznej wiosny? Może powinna...? Może wtedy zaklęcie by prysło? Jeszcze raz nachyliła się na ustami chirurga, ale tym razem ich nie pocałowała. – Nie wolno nam... – paznokciami przesunęła po zarośniętym policzku. Była wodzona na pokuszenie i kusiła. Ewa i wąż w jednym. Dotychczas nie znała prawdziwego grzechu, autentycznej pokusy. Boże. Niechętnie odsunęła się i usiadła obok. Kim się stawała? Osobą całującą czyjegoś męża na tylnym siedzeniu auta? Jak miałaby spojrzeć w oczy Calliope, Richardowi – samej sobie? – Nie umiem -... – Throntonowi nie dane było usłyszeć końcówki zdania, gdyż szatynka impulsywnie otworzyła drzwi i wydostała się na zewnątrz.

Tym razem nie szła w żadnym określonym kierunku, ale parła naprzód jakby walczyła o złoty medal w chodzie sportowym. Nie miała przy sobie ani portfela ani telefonu. Znajdowała się daleko od bezpiecznego mieszkanka, aczkolwiek kogo to obchodziło? Gdyby z nim została popełniłaby paskudny błąd. Każdy krok wykonany w stronę nieznanego wypełniał głowę nauczycielki następną wizją splątanych ciał. Wizją tego co stałoby się gdyby nie uciekła. Czuła się jak nieznajoma we własnym ciele. Albo dopiero odkrywała do tej pory zasłonięte karty. Gubiła się czy odnajdywała – Clive otwierał w niej zupełnie nowe drzwi. A raczej wyważał jej, wyzwalając cząstki Pilby blokowane przez przykazania i skamieniałe, archaiczne wartości.
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#10

Ile psów to zbyt wiele psów? Lorna dzisiaj najwyraźniej uważała, że limit nie istnieje, bo miała ze sobą dobre dwanaście bezpańskich psów. Po sześć smyczy w każdej ręce, cała torba pełna worków na psie kupy (bo trzeba po swoim psie sprzątać!), a także smaczków i innych przekąsek, na wypadek gdyby miała problem z zapanowaniem nad nimi po drodze. Co wcale nie było takie trudne, bo to było naprawdę wiele psów! Czemu miała ich aż tyle? Odpowiedź była dość prosta, aczkolwiek, było też drugie dno. Po pierwsze chciała zabrać psy, które urzędowały w lecznicy i czekały na adopcję, albo na kogoś, kto po prostu się po nie zgłosi, bo wyglądały jakby się zgubiły. A po drugie chciała przekonać samą siebie, że wcale nie chce adoptować tego jednego psa, który biegał między nimi! Który był mały, po wypadku i uczył się chodzić po operacji. Zwracała na niego szczególną uwagę, czy raczej na nią, bo tak naprawdę była to suczka, ale powtarzała sobie, że nie powinna jej przygarniać.
Plaża była pusta, więc spuściła kilka psów ze smyczy, rzucając im patyki do gonienia. Musiały się trochę wybiegać, jeżeli oczywiście reagowały na polecenia. Nie była nieodpowiedzialna! Za to bardzo się zdziwiła, kiedy jeden z psów, zamiast podbiec do niej z patykiem, wybrał jakąś kobietę, która nagle wyłoniła się zza zakrętu plaży. Lorna z resztą psiaków, w liczbie pięciu, podeszła bliżej kobiety, bo jednak pies był dość sporych rozmiarów. Mieszanka labradora i czegoś jeszcze, więc nie jakaś agresywna rasa, ale Lore podejrzewała, że ludzie się raczej boją obcych psów! - Dzień dobry, bez obaw, nie ugryzie, po prostu lubi się bawić z każdym, tylko nie ze mną - zażartowała, podchodząc bliżej ze smyczą. - Mogę go zabrać, jeśli pani przeszkadza albo może pani… mu rzucić patyk - zaoferowała, uśmiechając się lekko, bo kobieta wydawała się bardzo… smutna. A co daje więcej radości niż pies?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- 2 - Jeden pies to już wystarczająca ilość, ale dwanaście?! Wyzwanie? Szaleństwo? Troska? Gdzieś tam są tacy ludzie, którzy mają kocią czy psią rodzinę w ogromnej ilości. Niektórzy zarabiają na wyprowadzaniu psów, a wiadomo – im większa ilość tym lepiej. Istniały jednak jeszcze schroniska, czego także nie wykluczała. Dlatego z góry nie oceniała tej kobiety. Nawet jeśli taka ilość w pojedynkę, to jednak za dużo. Co mogło by doprowadzić do takiej sytuacji, a nie innej, że któryś z czworonogów właśnie pójdzie swoją własną drogą, nie dbając o to, czy opiekun go woła.
Już skoro świt nie wiedziała co ze sobą zrobić. Oczy nie chciały się zamknąć pomimo jej wewnętrznych nawoływań: „Śpij!”, które powtarzała sobie niczym mantrę. Nawet, jak je zamykała i widziała upajającą ciemność, to czuła, jakby miała w dalszym ciągu je otwarte. Uparte oczy niczym ten pies, który nie słuchał, nie chcąc spowodować, że odpłynie… dlatego wybrała się w to miejsce, spacerując bez celu. Wzdłuż brzegu, sunąc spojrzeniem po falach, które uderzały co rusz w kamienisto-piaszczysty brzeg. Zamyślona, była gdzieś między rozmyślaniami odnośnie swojego własnego życia, a tymi morskimi falami, szukając uparcie jakiegoś porównania. Z tych rozważań wyrwało ją szczeknięcie nieznanego jej psa, który stał przy niej z wyplutym patykiem przy jej nogach. Niczym Biszkopt. Jakby widziała swojego psa, chociaż to nie mógł być on.
Pamiętała moment, kiedy z Jake’em zajęli się małym labradorem. Tęsknota uderzyła ją z jakąś nieznaną siłą.
- Cześć psiaku – rzuciła do psa, zanim kobieta jeszcze do niej podeszła. Wtedy też uniosła swoje spojrzenie na brunetkę. Nie wiedziała, że wygląda na smutną. Raczej jej twarz nie powinna zdradzać żadnych emocji, pod maską jaką sobie ostatnio stworzyła. Wymusiła uśmiech.
- Nic nie szkodzi. Mam podobnego psa – wyjaśniła. Biszkopt jednak nie był przy niej. Cholera. Gdyby tylko była na siłach się nim zająć, tak jak powinna. Ostatni miesiąc był zbyt ciężki. Zaniedbywała go. Postanowiła jakieś dwa tygodnie temu oddać go na jakiś czas w ręce jednego z jej przyjaciół. Na trochę – tak sobie to tłumaczyła. Zanim się ogarnie. Jednak nie było to takie proste, jak sądziła, że będzie. Nie ogarnęła się jeszcze. Nic, a nic.
Ma… rzucić patyk? Machinalnie skuliła się i wzięła w dłoń ośliniony lekko patyk. Rzuciła nim, patrząc jak zadowolony pies biegnie w jego kierunku. Pewnie nie minęło długo jak wrócił, ale skupiła swoją uwagę bardziej już na opiekunie psa. Zdała sobie sprawę, że to nie jeden pies z jakim tutaj właśnie jest.
- To wszystkie Pani? – zapytała niepewnie. To tylko jedna z opcji, ale wybrała taką najbardziej nieprawdopodobną, by móc się potem z tego zaśmiać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Na świecie wciąż było zbyt wiele zwierzaków, które nie miały swojego domu, więc… no niestety, czasem musiały się piętrzyć w takich ilościach, w schroniskach, domach tymczasowych czy u weterynarzy. Ostatecznie lepiej zbyt wiele psów w jednym miejscu, ale karmionych, niż psy wędrujące bez ładu i składu po jakimś mieście, narażające ludzi na niebezpieczeństwo. Bo wygłodniałe, porzucone psy niestety często potem tych ludzi atakowały. A z tego nie wychodziło nic dobrego, bo człowiek był poraniony, a pies zawsze szedł do uśpienia. Najlepszym wyjściem byłaby większa kontrola urodzeń zwierząt, regularna kastracja i sterylizacja, ale no niestety, nie każdy właściciel był na tyle odpowiedzialny, żeby to zrobić. Albo po prostu było im szkoda kasy, bo “to tylko pies”. A małe psy można wywalić, utopić i nie wiadomo co jeszcze okropnego z nimi zrobić.
- Też gdzieś tutaj biega? Bo mogę je odciągnąć, wiem że nie wszystkie psy lubią nowe znajomości - zaoferowała, z lekkim rozbawieniem, a potem obserwowała jak kobieta rzuca patyk i jak pies najpierw po niego biegnie, a potem wraca znowu do kobiety. - Chyba cię polubił - zauważyła z rozbawieniem, a potem pokręciła głową - niee, właściwie to ani jeden nie jest mój. Jestem weterynarzem, pracuję w lecznicy i to pieski, które są u nas tymczasowo, czekając na koniec leczenia albo na miejsce w schronisku - wyjaśniła - zawsze po wakacjach jest cała masa psów, które potrzebują domu, bo ludzie jadą na wakacje i cóż, wybierają swoje plany zamiast pupila - westchnęła ciężko. - Jestem Lorna - dodała, tak w ramach formalności i uśmiechnęła się ładnie, nachylając żeby pogłaskać jednego z psów, który się tego domagał.
Ostatnio zmieniony 2021-01-18, 22:51 przez Lorna Ebberhart, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przyszedł odpływ morskich fal i nagle jej rozmyślania nie miały już żadnego znaczenia. Zniknęły, zapewne tak szybko, jak się pojawiły wraz z kontaktem samej Thorn z psem, jak i jego opiekunem. Czym potem okazała się pracownikiem w schronisku dla zwierząt. Tak szczerze, nie potrafiła sobie wyobrazić w jakiej ilości psy są pozbawione domu. Ile takich zwierząt dziennie cierpi przez pobyt w domu, gdzie katuje się je i doprowadza do naprawdę marnego stanu. Ludzie potrafią być okropni i przejść najśmielsze oczekiwanie. Sama nie mogłaby patrzeć na cierpienie takich. Ot, tak nakazywałoby jej sumienie, by jednak zareagować. Nie każdy jednak reaguje. Zatem co jest nie tak z ich sumieniem?! O ile, takie w ogóle ktoś ma. Bezdomne psy jeszcze jakoś dawałyby sobie radę w odróżnieniu od tych nad którymi ktoś się znęca… chore to wszystko. Nawet ona postanowiła odsunąć od siebie Biszkopta, bo nie chciała mu zrobić krzywdy swoją bezmyślnością i tym, że nie była sobą w ostatnim czasie, paru ostatnich tygodni od śmierci jej ukochanych.
Machnęła od razu rękami, biorąc głęboko powietrze w usta.
- Nie, nie ma go tutaj – pozwoliła sobie tylko powiedzieć, bo tyle powinno wystarczyć. Rzuciła patyk i pies podłapał zabawę.
Polubił ją?
- Mówisz? To chyba dobrze – rzuciła krótko, pozwalając sobie na niewielki uśmiech, gdzie podążyła pewnie jeszcze spojrzeniem za czworonogiem, by być może, kiedy do niej powrócić, znowu zamachnąć się z tym kijem, na jak najdalszą odległość. Chociaż szybko mu zeszło na ponowny powrót ze zdobycznym kijem.
Różne sytuacje zmuszały do zostawienia zwierząt w lecznicy. Jej powód był jednak tak odmienny, że nie wiedziała, czy nawet powinna poruszać ten temat. Jedno było pewne, Biszkopta nie było tutaj razem z nią. A może powinien być? Zbyt była pogubiona teraz, by znać odpowiedź na to pytanie. Najważniejsze, że wiedziała o tym iż dobrze mu jest u jej kumpla, który jest niczym sami swoi również dla niego. – Rozumiem. Chociaż i tak podziwiam za taką ilość na spacerze – zauważyła otwarcie. Ona by raczej tak nie mogła, o czym mówiła otwarcie. Nie wszystko było dla wszystkich. – To miłe z Twojej strony, Clover, że tak się nimi zajmujesz. Wydają się zadowolone – przyznała i kiwnęła głową . – Jestem Danielle – podzieliła się również i swoim imieniem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Stado psów potrafi całkiem nieźle człowieka rozproszyć i zepsuć nawet najlepiej opracowane plany. Zwłaszcza, kiedy człowiek był ich właścicielem, albo właśnie opiekunem, tak jak Lorna teraz. Była odpowiedzialna za wszystko, co robiły, więc czekało ją dość sporo sprzątania. Musiała też zadbać o to, żeby zaznały odpowiednią ilość ruchu, bez przeszkadzania wszystkim dookoła, A że to nie były jej psy, to ich reagowanie na komendy mogło być trochę… niedopracowane. Delikatnie mówiąc. Czy raczej mogą w ogóle nie reagować, dlatego raczej nie powinna ich z tej smyczy spuszczać. A z drugiej strony, nikogo nie widziała, wydawało jej się, że teren jest czysty. Na szczęście kobieta się nie wystraszyła, tylko całkiem nieźle zareagowała na czworonoga.
- Albo to, albo po prostu widać, że masz rękę do psów, ten wydaje się być Twoim fanem - przyznała, z lekkim uśmiechem. Przez chwile oceniała, czy narzucają się kobiecie i ma już ich dość, czy jeszcze chce się pobawić z psem, ale wyglądała na zadowoloną, więc póki co nie łapała psa i pozwoliła mu pobiegać za patykiem.
- To świetne ćwiczenie, lepsze niż pilates, polecam - rzuciła z rozbawieniem, a potem sprawdziła, czy są grzeczne, ale psy jak to psy, trochę się zaczepiały! A jeden z nich zaczynał kopać dół.
- Ale szczerze mówiąc zaczynam myśleć o swoim psie… a ty jak sobie radzisz z czworonogiem? - zapytała, ciekawa czy kobieta poleci jej adopcję psiaka, czy jednak nie. Póki co wszyscy jej mówili, że powinna się zdecydować, a ona coraz bardziej się do tego pomysłu przychylała!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Obecność zwierząt bywa też dobrym lekarstwem. Jednak sama Thorn nie była gotowa przyjąć już tego lekarstwa. Może za niedługo… ciągle jeszcze nie wiedziała kiedy. W końcu na pewno. Biszkopt nie może w nieskończoność być u kogoś innego, nawet jeśli temu komuś może to wcale nie przeszkadzać, znając jej sytuację. Pies jednak był pozostałością po jej mężu, bo to był taki jego pupil. Większy jak samej Danielle. Nie mogła odrzucić ostatniego członka rodziny, jaki jej pozostał. Aż na samą myśl znowu mogło ją nosić. Uśmiechnęła się jednak pod nosem, bo zamiast myśleć o swoim życiu, skupiła się na nowo poznanej kobiecie i innych psach. Ot, taki dobry odciągać uwagi i myśli.
- W takim razie nie musi być ze mną, aż tak źle. Psy wyczuwają kogo trzeba lubić, a kogo nie – zauważyła i odetchnęła. Znowu pojawił się z kijem w pysku? Wzięła go ponownie, niewzruszona, że ośliniony może być i ponownie rzuciła patykiem. Pies ponownie rzucił się za nim, uratowany od ucha, aż po sam ogon.
- Psy potrzebują się dobrze wybiegać. Takie spacery na pewno dobrze im zrobią – pochwaliła kobietę, że się nimi tak opiekuje i że daje radę w ogóle jakoś ogarniać to psiarskie towarzystwo.
Czy powinna mieć psa?
- Jeśli masz tylko chęci takiego posiadać, jak i będziesz mieć dla niego czas dając mu prawdziwy dom, to czemu nie - zaznaczyła otwarcie. Dlaczego odesłała Biszkopta? Czy to znaczyło, że go nie chce i nie ma dla niego czasu? Te myśli nawet jak dla niej były niepokojące. Po prostu teraz cierpi i nie jest w stanie się nim zająć, nawet jakby chciała. Ostatnio nawet nic w domu nie gotuje, unikając kuchenki, bo nigdy nie wiadomo, kiedy dom pójdzie z dymem, przez jej bycie nieobecną czasem. A bez psa w domu jeszcze ciężej to dopilnować wszystko.
- Em, Clover? Tamten pies chyba Ci zwiewa – rzuciła nagle, zwracając szczególną uwagę na psa, który oddalał się coraz bardziej i bardziej z wleczoną na piasku smyczą. Może czas ruszyć za nim?
- Nie wiem czy ogarnę resztę, ale leć za nim, zanim Ci całkiem zwieje – dodała szybko. Ot, zawsze sama się czymś Thorn zajmie. Pogoń jednak nie była na jej siły.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tak… dlatego fajne były miejsca do których można pójść na chwile, żeby z tymi zwierzętami obcować. Jak schroniska i wolontariat albo po prostu kocie kawiarnie. Bo przyjmowanie pod swój dach zwierzaka tylko dlatego, że ktoś jest samotny może być złym pomysłem. To zbyt duża odpowiedzialność, żeby kierować się tylko brakiem kogoś obok… a niestety, tyle ludzi podejmowało takie decyzje zbyt pochopne. I potem były zwierzaki, których właściciele nagle się znudzili albo ich to przerosło, albo zwierzak zachorował i nagle stał się problemem. A leczenie zwierząt w Stanach jest prawie tak drogie, jak leczenie ludzi.
I Lorna jednak trochę robiła teraz to samo, pocieszała się czasem ze zwierzakami na spacerze i w ramach wolontariatu, a nie jako właścicielka takiej zgrai. I z chęcią dzieliła się radością z Dani, która wyglądała bardzo ponuro, kiedy na nią trafili.
- Zabrzmiało to bardzo surowo… - zapytała, unosząc brwi - wszystko w porządku? Wiem, że jestem tylko nieznajomą kobietą z przerażającą ilością psów na jednym spacerze, ale… jeśli chcesz o czymś pogadać, możemy posłuchać - zaoferowała, bo jednak jej smutna mina w połączeniu z czymś, co ewidentnie ją gryzło to nie zwiastowało niczego dobrego. A jak wiadomo, czasem łatwiej się wygadać obcej osobie, niż znajomej, więc… no zaoferowała się. Ostatecznie bardzo możliwe, że już nigdy się nie spotkają.
- Studiuje weterynarię i pracuję w lecznicy, ale myślę, że dałabym radę to wszystko pogodzić - przyznała, trochę niepewnie - i tak codziennie zabieram jakiegoś zwierzaka na spacer, żeby nie siedziały w tych smutnych klatkach - dodała, z lekkim uśmiechem. I podejrzewała, że już dawno podświadomie podjęła decyzje o tym psie i o adopcji…
I boże, właśnie zauważyłam że podałam złe imię postaci, tak się kończy pisanie o północy po ciężkich dniach! Zaraz ładnie poprawię.
- Okej, chwila, zaraz to opanuję - zapewniła ją, przestraszona że pies jej ucieknie i się zgubi, a przecież miała sporo smyczy i musiała to strategicznie opracować - dobra, to nie będzie problemem? Weź z tej ręki smycze, to pobiegnę z tymi, bez plątania się w to wszystko - wyjaśniła, marszcząc brwi i podając jej połowę smyczy z psami, a potem rzuciła się w pościg za tamtym łobuzem! Który jak się okazało, zobaczył wiewiórkę, która zaraz potem wleciała na drzewo. I oczywiście mały głupek próbował do niej doskoczyć…

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

A ona, odesłała od siebie lekarstwo… Biszkopt być może pomógłby jej lepiej to wszystko przechodzić? Po prostu wtedy, kiedy oddawała go w dobre ręce nie uważała siebie za odpowiedniego opiekuna na ten moment. Nie chciała by zwierzak cierpiał, przez jej cierpienie. Także może lepiej zrobiła. Chciałaby w to wierzyć. Nie zmienia to faktu, że ciągle brakuje jej rodziny. Nawet tego członka rodziny, którym był pies. Nawet jeśli był to większy pupil Jake’a, tak samo go kochała.
Ciężki ten czas jest dla niej.
Nawet ona, jako nieznajoma widzi po niej, że coś nie gra. Że może być nieobecna, czy stara się wymuszać uśmiech. Nawet jeśli uważa, iż nic po niej nie widać. Tamta jednak ma sposób jakiś, przez wolontariat. Nie dla każdego jednak to jest pisane. Jeden pies to już wystarczająca ilość. A w tak wielkiej ekipie psów sama, by się chyba nie odnalazła. Chociaż za moment przez chwilę, będzie musiała. Sama nawet to proponując! Da się? Da się.
Surowo? Ściągnęła do siebie brwi, gdzie musiała ruszyć głową, co powiedziała nie tak, że tak właśnie to zabrzmiało. A to co potem powiedziała… wzięła głęboki wdech. – Aż tak widać po mnie, że coś nie gra? Tak, ostatnio spotkała mnie ogromna tragedia, o której nie jestem w stanie na ten moment rozmawiać. Dlatego z góry wybacz, jeśli czasem powiem coś nie tak, jak powinnam – dodała, nie określając jednak tego, co się stało. Serio, ciężko jej było na ten moment o tym gadać. Może potem? Niech da jej chwilę. A już, może się otworzy. Teraz u niej, to nigdy nic nie wiadomo. Wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie.
Uśmiechnęła się odrobinę.
- O, to jesteś bardziej w temacie zwierząt, jak myślałam. – powiedziała ciepłym tonem głosu, podziwiając ją za to, czym się zajmowała i co robiła dla zwierząt. Takich ludzi się ceni. – To się ceni – dodała zatem, nie zatrzymując tego wyłącznie w myślach.
Lorna, nie Clover – tak się właśnie zastanawiałam, czy tak ma być, czy nie, a nie ogarniałam Twoich multikont, heh.
- Wierzę, że sobie poradzisz – chciała jej tym wsparcia jakoś dać. Bo kto jak nie ona, przyszła Pani weterynarz co ogarnie? Przytaknęła głową, wysuwając swoją dłoń w jej kierunku, by odebrać smycze, jakie jej przekazywała. Może jakoś sobie z tym poradzi. Musi. Ot, dawno robiła coś, w czym czułaby się potrzebna. Na dobre jej to zrobi. To zadanie. Gdzie nawet bojowo się nastawiła.
- Leć, postaram się ogarnąć to towarzystwo – rzuciła, patrząc się błagalnie na te wszystkie psiaki, by ładnie współpracowały.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Co prawda Lorna miała psychologię tylko przez moment, na początku studiów, ale coś tam z niej wyciągnęła. I wiedziała, że czasami ludzie celowo chcą samych siebie unieszczęśliwiać i chcą odsunąć od siebie wszystkie możliwe sposoby pomocy. Bo czują, że w jakiś sposób na nią nie zasługują. Co było nieprawdą, a do tego bardzo krzywdziło daną osobę. Ale cóż, jeśli ktoś nie chce sam sobie pomóc, to nic mu nie pomoże, chyba taka stara prawda ludowa chodziła po świecie. I chyba było w niej sporo prawdziwej prawdy.
- Oh… przepraszam, nie chciałam być wścibska - odpowiedziała niemal od razu po słowach kobiety, czując się trochę paskudnie, że jednak zaoferowała. Miała dobre intencje, ale czasami chyba lepiej te dobre intencje jednak schować.
- Tak, jeśli będziesz miała jakiegoś czworonożnego towarzysza, zapraszam - rzuciła, bo zawsze warto robić sobie dobrą reklamę! Poza tym miał to zaproszenie podwójne dno, gdyby chciała pogadać albo przygarnąć psa, albo chociaż wyprowadzić je od czasu do czasu, mogła to zrobić, bo Lorna podała jej adres. Lorna, Lorna, z Clover się zamieniły wyglądami i czasem mam chwilowe zaćmienie, ok, xd.
I tak, zostawiła na moment kobietę, żeby po chwili do niej wrócić z uciekinierem. Zasapana złapała się pod boki - wiesz, moja kondycja jednak nie jest aż tak wspaniała jak myślałam - przyznała szczerze, łapiąc oddech i zabierając od niej te wszystkie smycze. - Mam nadzieję że były grzeczne i nie nadwyrężyły ci palca - dodała, przyglądając jej się czujnie, ale głównie po to, żeby sprawdzić czy chociaż trochę poprawiła jej humor. W końcu zwierzęta czasem tak działały na ludzi! A już na pewno tak duża ilość zwierzaków...

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Alki Beach”