WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

❧ 19 ❧ Rzadko zdarzało się, że Tottie miała wolne, więc samo to, że taki dzień pozornego nicnierobienia zaistniał, zapisać by można w kalendarzu Whitbread jako święto - święto dodatkowo szczególne, bo planowała dziś nie tylko dokończyć wiele prozaicznych czynności, na które w codziennym zabieganiu brakowało jej czasu, ale przede wszystkim zamierzała spłacić dług, który zaciągnęła u Blake’a. Źle się czuła z tym, że uzbieranie tych czterystu dolarów zajęło jej tyle czasu, bo przecież od tego przypadkowego spotkania w pralni, gdzie zajmowała się nie tylko czyszczeniem strojów dzieciaków z Domu Kultury, ale też praniem brudnych pieniędzy minęło już dobrych kilka tygodni.
Stresowała się okrutnie, więc by nie polecieć pod 63 bladym świtem, uznała, że zajmie się pieczeniem, bo przecież głupio tak pójść z pustymi rękami, nawet gdyby miała tylko spotkać Griffitha w progu. Nie była też pewna, czy przyjmie od niej kwotę powiększoną o odsetki, które naliczyła (a że z matmy była nogą, to pewnie wyszedł jej jakiś dziwny procent…), więc może chociaż skusi się na domowe wypieki, które mu sprezentuje tak przy okazji, bo przecież wcale nie piekła ich z myślą o nim, no skądże! Dwie partie babeczek wylądowały w śmieciach, bo nie były idealne, a przecież nie mogła dać byle czego komuś, kto nie był dla niej byle kimś…
Zanim wyruszyła pod dom Griffitha zrobiła dwie rundki do sklepu, by dokupić produkty, z których w końcu powstała tarta cytrynowa, misternie ozdobiona wzorkami ze skarmelizowanej skórki cytrynowej. Tottie była z niej dumna, więc czym prędzej, by więcej nie szukać dziur w całym, pobiegła pod drzwi Blake’a, dodatkowo przekonana, że go zastanie, bo w końcu na podjeździe stał pojazd z logiem zakładu pogrzebowego. Znów szła za głosem serca, a nie rozumu, który możliwe, że nawet próbował wysłać jej podpowiedź, by wcześniej zadzwoniła albo chociaż wysłała smsa, by zapytać, czy mężczyzna jest w domu, bo tak jak jedna jaskółka wiosny nie czyni, tak zaparkowany karawan wcale nie musiał oznaczać, że nie pocałuje Griffithowej klamki…
Gdy znalazła się już pod drzwiami, nim zapukała, przez chwilę nasłuchiwała. Cisza jednak była iście grobowa, więc po tym jak rudowłosa wzruszyła bezradnie ramionami, postanowiła dać znać o swojej obecności. Zastukała dwa razy, a po tym, jak nie doczekała się żadnej reakcji jeszcze dodatkowo nacisnęła dzwonek… i dalej nic. Popatrzyła nieco zawiedziona na tartę i już miała zawracać, kiedy drzwi się otworzyły.
- Cześć! Wiem, że minęło sporo czasu, odkąd się widzieliśmy i byłeś dla mnie tak miły, że uratowałeś mi życie i poży… - urwała, bo o ile wcześniej zaczęła trajkotać patrząc na trzymany oburącz wypiek, który wystawiła w stronę osoby, która uchyliła drzwi, o tyle teraz podniosła wzrok i bynajmniej nie natrafiła na dobrze jej znane i kochane rysy, a obce, kobiece oczy, których dotychczas nie widziała ani pod tym adresem, ani nigdzie indziej. Odruchowo zrobiła krok do tyłu, totalnie zdezorientowana. Czy na pewno trafiła pod właściwy adres?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dzisiaj było pokryte ponuro zgromadzonymi na firmamencie chmurami. Dzisiaj okalało sylwetki nieprzyjemnym chłodem i było malowane słabej jakości farbkami, które szczelnie przylegały do włosia pędzla, ale nie odciskały się na płótnie żywą barwą. Irytowały raczej słabymi właściwościami kryjącymi; wyblakłe punkty na śnieżnobiałym tle wywoływały znużenie. Dłoń poruszała się wyjątkowo spokojnie, wprawiając pędzel w powolny taniec po tekstylnym parkiecie. Błękitne smugi tworzyły kolejne ścieżki, stopniowo pogłębiając intensywność kolorytu lub znowu ją zmniejszając poprzez jasność dodanej bieli. Wyjątkowo nie śledziła procesu nadawania przez siebie konkretnej formy z najwyższą uwagą. Działała intuicyjnie, pozwalając bladym powiekom tkwić w półprzymknięciu – w końcu to pod nimi krył się cały wszechświat. Nie musiała widzieć wiele, aby móc odczuwać wszystko w odpowiednim natężeniu. Jednak wspomniane już dzisiaj było wyjątkowo nużące w swej ślamazarnej postaci, dlatego w końcu wstała z drewnianego stolika i skierowała się w stronę łazienki, marząc o zanurzeniu swego istnienia w wypełnionej gorącą wodą wannie.
Przechyliła głowę na bok, patrząc w lustrzane odbicie. Zamrugała kilkukrotnie, zmarszczyła brwi, policzyła pojedyncze pieprzyki rozsiane w okolicach żeber. Rzuciła tęskne spojrzenie w stronę napełniającej się stopniowo wanny i wlała odrobinę brzoskwiniowego płynu do kąpieli. Zebrała włosy w niedbały kok oraz pozwoliła by pojedyncze kosmyki wydostały się na zewnątrz, osiadając wygodnie w kieszeniach obojczyka. Kątem oka zauważyła, że poplamione od farb palce pokryły królewskim błękitem fragmenty poszczególnych pasm, a skroń przyozdobiła morska plamka. Nie miało to jednak w tej chwili żadnego znaczenia, bo zaraz zanurzyła ciało, głowę, umysł i pozwoliła sobie odpłynąć gdzieś hen daleko, bez żalu powodowanego utratą łączności z otaczającą rzeczywistością.
Na chwilę.
Nieoczekiwany, rytmiczny stukot zwiększył jej czujność; nasłuchiwała przez chwilę dalszych przejawów dobijania się, które szybciutko ponownie dotarły jej uszu.
- Blake? - krzyknęła z nadzieją, że jest jeszcze w domu i zaraz coś zaradzi, odbierze pocztę, otworzy te cholerne wejściowe drzwi, zrobi cokolwiek, aby mogła pozostać tu, gdzie aktualnie przebywała. Nie uzyskała jednak żadnego odzewu - była w domu sama, a tajemniczy gość dawał dobitnie znać o swojej obecności poprzez uruchomienie dzwonka, który odbił się głucho od ścian. Nie było wyjścia - z westchnieniem wynurzyła się z ciepłej wody i złapała za ręcznik, aby ostatecznie schować wilgotne jeszcze ciało, świeżo nagrzane od przedwcześnie zakończonej kąpieli w połaciach bawełnianego szlafroka o waflowym splocie.
Pospiesznie zeszła na dół, aby po otwarciu drzwi wychylić głowę i zatrzymać wzrok na zdezorientowanym lisiątku, które wybałuszyło na nią swe sarnie oczy w niemym zaskoczeniu. Zmarszczyła brwi w zamyśleniu nad celem, który sprowadzałby to leśne stworzonko pod próg jej domu. Wyobraźnia nie podpowiadała jednak nic konkretnego.
- Cześć - powiedziała powoli, dopiero teraz dostrzegając zjawiskowy wypiek podtrzymywany przez dłonie nieznanego dziewczęcia. - To chyba pomyłka? - podsumowała przemowę sprzed chwili uprzejmym tonem i wynurzyła się na światło dzienne w całej okazałości, zaciskając mocniej pasek szlafroka w talii.
- Szukasz kogoś konkretnego? Może będę w stanie pomóc - zaoferowała, nie chcąc, aby ten słodki podarek się zmarnował - musiał trafić w łapki swego docelowego, nowego właściciela.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie spuściła od razu wzroku z kobiety, która wynurzyła się z wnętrza domu. Och, nie trzeba być Sherlockiem, by dostrzec, że nie tylko z wnętrza domu, ale także z kąpieli i w tym przypadku bardziej pasującym słowem było owe wynurzyła. Tottie próbowała zarejestrować niemal każdy szczegół twarzy nieznajomej, by jakoś dopasować go do znanych sobie obrazów osób, z którymi mogła obcować na co dzień. To było niemal od razu skazane na porażkę, bo - o ile się nie pomyliła, dobijając się do drzwi domu ze znanym sobie właścicielem - powinna szukać podobieństw nie wśród swoich znajomych, a tych, którzy są w jakiś sposób bliscy Griffithowi. A może raczej byli mu bliscy? Whitbread nie miała pojęcia jakiego czasu powinna użyć, by wpaść na trop z kim ma do czynienia i w których sferach życia powinna umiejscowić tę nową, piękną kobiecą facjatę, która onieśmielała swoją idealnością.
- Chyba t… - urwała, nim potwierdziła, bo zdążyła w międzyczasie zrobić ruch, który skontrolował wiszący na elewacji numer domu, który Whitbread zakodowała jako ten, którego - biorąc pod uwagę przestrogę siostry - powinna unikać, bo tam mieszkał Blake. Karawan stojący nieopodal też świadczył o jego obecności w tej okolicy. Rudowłosa była w tym momencie tak skołowana, że bez mrugnięcia okiem dałaby wiarę, że popełniła błąd i to jednak naprzeciwko powinna się dobijać, by spłacić swój dług. - Mieszkasz tutaj? - zapytała, zamiast dokończyć poprzednie urwane stwierdzenie. Dłużej już nie była w stanie patrzeć na nieznajomą, więc przeniosła wzrok na wciąż trzymany na wyciągniętych rękach wypiek, który wcale nie wydawał się już taki wspaniały, bo kropla po kropli zaczynał nasiąkać jakimś niezdefiniowanym rozczarowaniem. A może to był po prostu obcy, brzoskwiniowy zapach, który nijak nie chciał współgrać z jej kwaśną, cytrynową nutą, którą przesiąkło nie tylko ciasto, ale także i Tottie?
Whitbread niemal niewidocznie pokiwała głową, by za kilka sekund wykonać zupełnie przeciwny ruch, kręcąc rudą czupryną, by zaprzeczyć.
- Nie byłam umówiona - odparła, nie do końca dokładnie odpowiadając na pytanie kobiety. Coś w międzyczasie przyszło jej do głowy. - Wiesz do kogo należy ten samochód? - zapytała po chwili, obracając się i wskazując ręką na karawan. Tuż po tym popatrzyła na piękność na progu, bo może to był ktoś, kto nie znał Griffitha, a wślizguje się do jego domu przez komin, by się wykąpać pod jego nieobecność? To oszukiwanie samej siebie było w tym momencie na pewno lepsze niż widmo zawodu, które próbowało niczym oliwa wypłynąć na wierzch, by stłamsić inne, pozytywne odczucia, z którymi przecież rudowłosa przyszła, niosąc Blake’owi serce tartę na dłoni.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przez chwilę taksowała jasnymi tęczówkami dezorientację wypisaną na twarzy nieznajomej, nie zdając sobie sprawy, że i na jej własnej kwitnie coś na wzór niezrozumienia. W tym drętwym ogłupieniu sama podążyła wzrokiem w kierunku elewacji, na której widniał numer opisujący adres jej zamieszkania. To zabawne, w jak dziwny sposób wkradało się pod połacie skóry zwątpienie – przecież nie mogła przebywać na terenie jakiegokolwiek innego, obcego domostwa.
Mimo to zacisnęła mechanicznie dłonie w pięści, w niekontrolowanym geście obronnym; pytanie o to, czy tu mieszka, choć pozornie proste, było aktualnie wielką niewiadomą. Jeszcze nie tak dawno temu słowa potwierdzenia ułożyłyby się na języku samoistnie i automatycznie, teraz zaś zastygły w głowie chwilą zawahania. Z bycia gospodarzem przeszła nagle w bycie zwykłym gościem, któremu tymczasowo wyznaczono łóżko w tutejszych murach. Za jakiś czas będzie w tej samej sytuacji, co stojąca przed progiem dziewczyna o jesiennych kosmykach splatanych przez spóźniony wrzesień – zapuka do drzwi niepewnie, z nieśmiałym zapytaniem na ustach.
- Mieszkam – potwierdziła ostatecznie, a na jej usta wkradł się słaby uśmiech. Sytuacja ta miała jednak zmienić się już niedługo; czy warto było to zaznaczać? Pokręciła powoli głową, chcąc odgonić natrętne myśli – to nie był odpowiedni czas na rozmyślania. Nie był też jednak przeznaczony nieustannemu zaprzeczaniu zbliżającej się codzienności; o ileż rozsądniej by było rozpocząć proces godzenia się z tym, co nieuniknione? Ciężko oswoić utratę, ale jeszcze ciężej przejść do rytmu dnia powszedniego, kiedy ciągle spycha się z krańców świadomości to, co nieuchronne. Może nadszedł czas na to, by nie oszukiwać się już ani chwili dłużej? - To znaczy, tymczasowo. – Dodała po chwili, stawiając pierwszy krok w stronę nowej rzeczywistości. Zaciśnięte piąstki schowała w kieszenie szlafroka, walcząc o rozluźnienie nerwowego uchwytu. Przekrzywiła delikatnie głowę, kiedy nieznajoma uściśliła, że nie była umówiona. Zmarszczyła na chwilę brwi, aby po sekundzie ulec krótkiemu rozbawieniu.
- Nie musiałaś – powiedziała wesoło, otulając skrzącym spojrzeniem jej twarz. - Nie prowadzimy żadnych zapisów – Uściśliła, ale kolejne pytanie padające z ust rudowłosej wyzbyło ją pewności sprzed chwili. Może ona nie umawiała się z klientami, ale… ręczyć za Blake’a nie mogła.
- Och, to znaczy… Tak, to własność domu pogrzebowego – Czy na pewno? - Ja korzystam raczej z tradycyjnych form transportu – Niezręczność zaczynała wplatać się w tutejszą atmosferę, a podsycana była głównie przez uczucie wygłupienia się. Lunarie zaczynała przeczuwać, że ta biedna osóbka najwyraźniej przybyła tu w związku ze sprawami przykrymi, powiązanymi z utratą kogoś bliskiego: czyżby ten piękny wypiek miał być formą podziękowania za dopełnienie formalności związanych z pochówkiem? Skoro tak, to dlaczego nie udała się bezpośrednio pod adres serenity funeral home? Czy powinna ją tam pokierować? A może sprawa była na tyle delikatna, że Blake postanowił przyjąć owe dziewczę w progach własnego domu? - Nie spodziewałaś się mnie tu zastać, prawda? – zapytała głupio, zastanawiając się w jaki sposób rozegrać tę sytuację. Może powinna wysłać Griffithowi smsa z krótką informacją, że ma gościa? Zdecydowanie. - Ja niestety nie współprowadzę domu pogrzebowego i… Nie będę w stanie pomóc. Ale mogę skontaktować się z Blakiem Griffithem. To z nim chcesz porozmawiać? - Zaczynała się gubić. - Może wejdziesz? - zapytała niepewnie, robiąc krok w tył w celu przygotowania odrobiny miejsca na wpuszczenie kogoś nowego.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdyby się nad tym głębiej zastanowić, udałoby się wyodrębnić cały zestaw słów, które odbierają mowę tym, którzy je usłyszą. Pewnie na tę listę można by było dodać wyrazy opisujące zgon kogoś, kto przecież miał żyć wiecznie, a zabrakło go w momencie, w którym nikt się tego nie spodziewał; wyznanie miłości, które spadło jak grom z jasnego nieba z ust kogoś, kto wydawał się ogólnie niezainteresowany albo tylko obojętny na krążącą w iskrzącym powietrzu miętę. Prywatna lista Tottie - od momentu, gdy usłyszała to oświadczenie ciemnowłosej kobiety - wzbogaciła się o jeszcze jedno, wydawałoby się zwyczajne słowo: mieszkam, które przecież z pozoru niczego nie zmieniało, w istocie zmieniając tak wiele…
- Uhm… to… - rudowłosa jeszcze raz uniosła wzrok, by popatrzeć na nieznajomą w progu domu Griffitha - to dobrze. Pasujesz do niego - stwierdziła Whitbread, unosząc wzrok na ściany domu, więc właściwie jej słowa można było zrozumieć dwuznacznie: miała na myśli dom czy Blake’a? Nie wyjaśniła, a do swojej wypowiedzi dodała lekki uśmiech, który po tym jak opuściła spojrzenie, sprytnie omijając nim postać Lunarie, utkwiła w tarcie, która nagle wydawała się ważyć więcej, ściągając przez to ramiona Tottie w dół. W ogóle cała jej sylwetka stała się jakby oklapła, powoli wypuszczając z siebie tę energię, z którą pukała pod 63, a wcześniej piekła, chcąc swoim ulubionym smakiem uraczyć nie tylko swoje podniebienie.
Dodatek, który pojawił się w tej panującej przez chwilę ciszy, wydawał się Tottie zbędny. Nieznacznie skinęła głową, by dać znać, że usłyszała, ale chyba nie do końca dotarł do niej sens tych słów, które wydawały się być jakimś dysonansem, w odgrywanej melodii z brzoskwiniową nutą i może byłby bez znaczenia, gdyby nie kolejne zdanie o zapisach, z którego rudowłosa wyłowiła jedną sylabę - MY. Ponownie dźwignęła wzrok, by popatrzeć na kobietę, by doszukać się w niej podobieństwa do Ivory. Nie znalazła go, choć pewnie nie umiała patrzeć na kobiety tak, jak Griffith.
- Te zapisy to chyba byłby całkiem niegłupi, skoro nawet spokojnie nie można się wykąpać - stwierdziła, odwzajemniając uśmiech nieznajomej. - W okolicy mieszkają naprawdę nieproszeni goście. I nie mam na myśli tylko wiewiórek, które potrafią nieźle nabroić, jak się nie zamknie okna - dodała, obracając głowę w bok, by spojrzeć na rosnące niedaleko drzewo. Szybko jednak zorientowała się, że niepotrzebnie ciągnie temat, więc zacisnęła wargi, by ponownie się nie rozgadać.
Informacja o karawanie nie dawała jednoznacznie odpowiedzi w temacie: kim ty jesteś dla Blake’a, ale była zawsze czymś, którym miała zamiar zadowolić się Tottie, która już właściwie była w odwrocie, planując powrócić do domu Aury bynajmniej nie z tarczą, a raczej na tarczy uknutych naprędce planów zwrotu pożyczki… Tylko, że znów padło pytanie, które przyhamowało Whitbread.
- To prawda, ale cieszę się, że jesteś. Potrzebny był ktoś, kto wypełniłby tę pustkę, a jeśli twoja dobroć choć w połowie dorównuje twojej urodzie, to cudownie - stwierdziła zupełnie szczerze, uśmiechając się ciepło wraz z przelotnym spojrzeniem, którym omiotła twarz kobiety.
- NIE! - Tottie momentalnie zaprzeczyła, wchodząc w słowo ciemnowłosej. - Nie ma takiej potrzeby. Ja… Mnie… - urwała, potrzebując zaczerpnąć powietrza i zebrać myśli, by powiedzieć coś, co z trudem przeszło jej przez gardło… - Nie znam Blake’a Griffitha - skłamała, robiąc krok do tyłu. Czuła się jak zdrajca, ale czy rzeczywiście mówiła nieprawdę? Miała wrażenie, że nic nie wie o Blake’u z 2020 roku, ani tym sprzed kilku lat, kiedy tak nagle zaprzestał widzeń, na które przychodziła do więzienia w tajemnicy przed wszystkimi.
- Na mnie już pora. Przepraszam za kłopot - rzuciła jeszcze na odchodne i po kilku krokach zatrzymała się przed śmietnikiem, do którego wrzuciła tartę, starając się nie myśleć o głodujących dzieciach w Afryce.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdyby tylko wiedziała, jak daleka jest swym istnieniem od spełnienia tych wszystkich tkwiących w rudowłosej głowie scenariuszy, natychmiastowo zmyłaby ich czerń jednym ruchem dłoni. Nie miała jednak pojęcia, w jakich realiach zdołano ją umieścić. Wszystkie drobne elementy składające się na kształt kłującego w pierś nieporozumienia zszywane były śladami zaczerpniętymi z krótkiej rozmowy, pozornie błahej i niewiele znaczącej. Możliwe, że świadomość błędnie splatanych wniosków pomogłaby w uspokojeniu nieznajomej, bo przecież Lunarie nie chciała zapisać się w jej percepcji jako ktoś, kogo należy unikać - bądź co gorsza - wyrzucić do kosza w towarzystwie utraconych nadziei i marzeń o zaciśnięciu dłoni na tym, do czego tęskniło serce.
To niezrozumienie wykwitło widocznie na jej twarzy; zmrużyła oczy w zastanowieniu nad tym, czy w ostatnim czasie pasowała jeszcze do czegokolwiek. Miała wrażenie, że wymyka się spod jakichkolwiek schematów dopasowania i harmonii, raczej chaotycznie przemierzając kolejne ścieżki i nie chwytając w emocjonalnym uścisku rozpostartych rąk na czymkolwiek. Ten dom zdawał się być wszystkim, co miała, ale i to posiadanie położono na chybotliwej szali. Musiała odpuścić, skoncentrować umysł na wcieleniu się w nomadę, który nie oplatał ciała szarfą ze stałym adresem. Mógł za to liczyć na ostrość wzroku i jasność widzenia, którego jeszcze nie była w stanie w sobie wybudzić.
- Już nie- rzekła w końcu, nieznacznie wzruszając ramionami, jakby chcąc przekazać, że sprawa ta nie ciąży jej na istnieniu ogromem wątpliwości, niezgody i wyciszanego stopniowo lęku. Nie miała wyjścia – ten dom, choć ciepły w środku, nadgryzało w ostatnich miesiącach coś obcego. Mimo swobody, z którą się poruszała w jego ścianach, zdarzało jej się napotkać taflę budowaną poczuciem winy – czy faktycznie powinna tak lekko stąpać po miejscu, które nie należało już w pełni do niej, a musiało być współdzielone? Chyba nie chciała się upewniać. - To nie jest kwestia dopasowania, a bardziej... nieporozumień, które się nawarstwiały. – Takimi niewątpliwie były poczynania niezorganizowanego biura nieruchomości, którego próba rozwiązania sytuacji wzburzała krew i wywoływała zgrzytanie zębów. Zaliczały się do nich również wszystkie terminy jej ostatecznego odejścia, wydłużające się o kolejne doby darowane przez Griffitha. Za każdym razem nadchodzący nieubłaganie czas ostateczny osiadał jej na powiekach wyrzutami sumienia. Kiedy miała wrażenie, że już zdołała sobie wszystko uporządkować, chaos ponownie wkradał się między poukładane na półce bibeloty.
- Ja… przepraszam, że w taki sposób przyszło mi cię powitać – powiedziała niepewnie, pozwalając na to, by między głoski wkradł się naturalny pierwiastek poczucia winy. - Nie spodziewałam się nikogo, raczej nie miewam zbyt wielu gości. A już zwłaszcza takich z fachem Julii Child w dłoniach – dodała ciepło, uśmiechając się nieśmiało kącikiem ust i koncentrując wzrok na dziele sztuki spoczywającym ciasno w objęciach blaszki. To przypadkowe spotkanie było czymś nowym, nieoczekiwanie wybijającym ciągłość z codziennej symetrii życia. Fala, o której zaistnieniu nie miała pojęcia, a która w kolejnych sekundach miała zburzyć jej statyczną postawę i poruszyć osadzone w piasku stopy do ruchu wymuszającego utrzymanie równowagi.
- Ktoś, kto wypełniłby pustkę? – powtórzyła niepewnie, ignorując dalsze słowa o dobroci serca i fizycznych aspektach istnienia; nie do końca rozumiała, z jaką pustką w oczekiwaniu nieznajomej miała się zmierzyć. Nie wiedziała też, dlaczego ktoś był potrzebny do wykonania podobnego zadania, toteż bez poświęcenia dłuższej chwili na zastanowienie się nad tym, czy nie naruszy sfery prywatności dziewczęcia o płomiennych włosach, zdecydowała się zapytać: - Pustkę po czym? – A może po kim? Czyżby ta porcelanowa twarz miała w przeszłości styczność z jej babcią, która zamieszkiwała ten dom do czasu, aż jej serce przestało wybijać melodię życia? Czy mijały się w okolicy, wymieniając uprzejme uśmiechy? A może nawet nadmierna babcina otwartość zaczepiła kiedyś rude istnienie i zdradziła jej przepis na marmoladę wiśniową z wnętrza karmazynowego przepiśnika? To wszystko musiało rozgrywać się przecież dawno temu, a od tamtego czasu rzeczywistość zahaczyła o niespodziewaną sprzedaż domu Griffithowi. Domu, który Lunarie przecież wynajmowała. - Znałaś ją? – zapytała niepewnie, mając w wyobraźni obraz babci, a nie jakichkolwiek innych istnień, po których pustkę można było wypełnić. Nie była przekonana czy faktycznie chce poznać odpowiedź i plątać się dalej w zakamarkach analiz i procesów, które przywiodły nieznajomą o błękitnych tęczówkach na próg domostwa. - Zresztą, nie musisz odpowiadać. Dobrze wiemy, że to nikomu życia nie zwróci niewiele zmieni.
Za to kolejne słowa rudowłosej zmieniły sporo – zakrzywiły budujący się niepewnie obraz, który miał rozjaśnić ogólne zrozumienie zastanej sytuacji. Zamrugała szybko oczami i zrobiła krok bliżej progu, rezygnując natychmiastowo z wysyłania krótkiej wiadomości tekstowej do Blake’a. Czyżby nie było potrzeby go tutaj ściągać?
Nie znała go. Cóż, nie była jedyna.
- Ja też go nie znam – wyrzuciła na wydechu, widząc, jak niespodziewany gość stopniowo się oddala. Nie wiedziała, dlaczego postanowiła złożyć w dłoniach nieznajomej osoby to dziwne wyznanie. Nie była jej nic winna, ba! zapewne jej to nie interesowało. Jednak dziwna ulga, która nadeszła wraz z wypowiedzeniem tych słów, kazała mówić jej dalej. - To, że z kimś się mieszka, czasami nic nie znaczy. I niewiele mówi o drugiej osobie. – Czy żałowała, że nie zdecydowała się na budowanie większej zażyłości z aktualnym współlokatorem? Czy faktycznie ludzi zna się na tyle, na ile faktycznie nimi są, czy może bardziej na tyle, ile sami są w stanie nam pokazać?
Nie miała pojęcia, co mówią o Griffithcie na mieście. Wiedziała jednak, że ta umiarkowana relacja ich łącząca będzie teoretycznie znacznie prostsza w wyrzuceniu do kosza, niż gdyby przesiąkła atomami czegoś przyjacielskiego. To, czego miałaby się teraz pozbyć, wylądowałoby na dnie znacznie lżej od tarty nasyconej zbyt dużą ilością słów.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Bycie lustrzanym odbiciem najwyraźniej weszło Tottie w krew na tyle, że nie była już tylko dość wierną kopią siostry, ale też umiała małpować osoby z jej otoczenia, bowiem po krótkim zaprzeczeniu nieznajomej, automatycznie i na twarzy Whitbread pojawiło się niezrozumienie. Spojrzenie rudowłosej z twarzy kobiety zsunęło się niżej, na ramiona, a później na jej odkryte nogi. Choć matematyka nie należała do jej koników, to po dodaniu dwa do dwóch powstała dość wymowna suma znaków potwierdzających wersję z mieszkaniem. Nim Tottie zdążyła jakkolwiek skomentować to zaprzeczenie, dostała na dokładkę coś jeszcze… i była już zupełnie zdezorientowana, o co tu właściwie chodzi.
- Może nie wszystko stracone? W końcu dwa minusy dają plus. Podobno… - powiedziała z niemrawym uśmiechem, ewidentnie nieprzekonana co do tego, co właśnie deklamowała. Czyż nie była mistrzem w unikach, odpuszczaniu i nawet nie dawaniu szansy na pozyskanie tego drugiego minusa, a co dopiero rzekomego plusa pojawiającego się po nim? - Jeśli ci na nim zależy, to może nie warto odpuszczać? - dodała, zdając sobie doskonale sprawę jak pusty to frazes, szczególnie w jej wykonaniu. W wyborach na mistrza hipokryzji mogłaby w tej chwili stanąć na jednym z wyższych miejsc na podium. Ta świadomość skutecznie przymknęła usta Whitbread na dobre kilkadziesiąt sekund. Nie chciała się ośmieszać i to nawet przed samą sobą, głosząc zasłyszane prawdy, tak łatwe w przekazie i wytknięciu innym, a niewspółmiernie trudne w zastosowaniu na własnym podwórku.
Nie rozwierałaby warg, gdyby nie przeprosiny nieznajomej, które zaraziły poczuciem winy też Tottie. Pokręciła głową i cicho zaśmiała się pod nosem, nie dowierzając, że to dzieje się naprawdę.
- Jak zaczniemy się przepraszać, to nie skończymy do jutra - stwierdziła rudowłosa, łapiąc chwilowy kontakt wzrokowy z Lunarie. - Przyjmuję przeprosiny, pod warunkiem, że ty przyjmiesz też moje w związku z tym nieplanowanym wtargnięciem na twój teren - dorzuciła, opuszczając pokornie głowę.
Whitbread przygryzła wargę, gdy usłyszała replay swoich słów, które powinny przejść bez echa, a jednak zwróciły uwagę kobiety. Czy powinna przeprosić za to, co powiedziała? Rudowłosa ostrożnie zerknęła na nieznajomą, nie dźwigając spojrzenie powyżej linii jej ust.
- Pustkę po stracie - odpowiedziała cicho Tottie, czując, że nie powinna ciągnąć tego tematu. - Znam ją - dodała, nawiązując do słów nieznajomej i tego, co sama oznajmiła przed chwilą. Nie wiedziała, co dla Blake’a było większą pustką: to, że Ivory umarła, czy to, że wraz z jej śmiercią została pogrzebana cała masa jego planów, w dużej mierze opartych na obecności kobiety, z odejściem której nie tak łatwo było się pogodzić. Whitbread nie umiała tego ocenić, bo nigdy jej znajomość z Griffithem nie sięgała takiej głębi, by teraz bawić się w znawcę jego myśli. Nawet gdyby znała go lepiej, to i tak nie próbowałaby decydować za niego w nadawaniu hierarchii uczuciom, które w końcu były tylko jego i tylko on sam najlepiej znał ich odcienie. Przez myśl Tottie nie przeszło, że nieznajoma może myśleć o kimś innym, niż o narzeczonej Blake’a…
Nie była pewna, czy dobrze usłyszała to, co powiedziała ciemnowłosa. Zerknęła w kierunku domu z numerem 63.
- Zmień to. Prędzej, niż później! - rzuciła, posyłając nieznajomej przyjazny uśmiech i nie chcąc zdradzać skąd przyszła, ruszyła szybkim krokiem w drugą stronę, dochodząc aż do końca ulicy. Tam zatrzymała się, by wyrównać oddech. Skontrolowała też, czy ma przy sobie pieniądze dla Griffitha, których nie udało jej się oddać mu osobiście. Pozostała jej inna forma zwrotu tej pożyczki - przelew. I lepiej by zrobiła go prędzej, niż później...

/ zt.

autor

Zablokowany

Wróć do „Gry”