WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

cosmo & jacob
Obrazek

Króluję wśród lazurów jak Sfinks niezbadany,
Biel serca łączę z śniegiem łabędziego puchu;
Niszczącego harmonię nienawidzę ruchu;
I łzy są dla mnie obce, i śmiech mi nie znany.
Listopadowe słońce nie grzało, ale ziębiło, smagając promieniami zapadłe policzki, kiedy pokonywał kolejne metry, dzielące mieszkania Uriah w South Parku od Dragon Club. Przez pierwsze dni po powrocie z detoksu wszystko leciało mu z rąk, szybko robiło się słabo i niedobrze, a perspektywa spędzenia w dusznym środku choćby chwili dłużej przytłaczała swoim ciężarem. Teraz było lepiej. Teraz przynajmniej nie upuszczał już niczego na podłogę. Jak bardzo nieodpowiedzialnym było wciąganie zaoferowanej za jakieś ochłapy uwagi, w imię obiecanej przysługi, która nigdy nie miała zostać wypełniona, kreski na służbowym zapleczu? Nie będzie przecież dawał w robocie w żyłę, w dodatku jakąś brudną fetą, która równie dobrze mogła być zwykłym mefedronem o składzie opartym na trutce na szczury. Podobnie nierozważnym było też pewnie przeglądanie Tindera na palarni i milczące akceptowanie faktu, że wzrok jednego ze stałych klientów zbyt często spływa w dekolty jego koleżanek zza baru.
Ten cały Jacob z początku nie wybijał się spomiędzy innych twarzy spoglądających na niego z wyświetlacza komórki. Niezbyt trzeźwy umysł jednak najwidoczniej postrzegał wymienianie wiadomości z nieznajomym za o wiele ciekawsze zajęcie, niż obsługa nadętych typów, rozłożonych z tobołami przy stoliku pod równoległą ścianą, bo nagle cel przychodzenia do pracy - czyli praca - wydawał się nadmuchany jakiś i zupełnie bezbarwny. Czy nie było trochę tak, że przychodził tu jedynie po to, żeby móc udawać, że nie ma żadnego problemu i wszystko jest w porządku? Zmuszony przez okoliczności, zdążył już przecież poznać tak wiele innych sposobów na zdobycie gotówki. Sporo, szybko. Obrzydliwy jesteś.
Może. Ale to coś do czego dało się przywyknąć, zwłaszcza jeśli te wszystkie obrzydlistwa tak pieczołowicie zakrywało się iluzją rutyny i towarzyskich "wyskoków", które nazywał uparcie wyskokami po to tylko, żeby móc mieszać na nich wszystko ze wszystkim i wszystkimi, i jednocześnie nie czuć się przy tym jak kompletny nieudacznik. Nie mógł być nieudacznikiem, bo miał pracę przecież, tak? Pracę i głodującego kota na utrzymaniu. Dlatego właśnie trzeba było siedzieć tutaj, krztusić się papierosowym dymem i wodzić wzrokiem za pustymi kuflami, pozostawianymi bezmyślnie na stolikach. I trzeźwieć powoli, to najgorsze. Czy to naprawdę takie straszne, że w obliczu tego wszystkiego zdecydował się umilić sobie czas wystukiwaniem do Jacoba kolejnych wiadomości? Próbował wmówić sobie, że tego właśnie mu potrzeba. Rozrywki. Jakby to właśnie w rozrywkach nie zatracił się tak przerażająco mocno na przestrzeni ostatnich tygodni.
Do South Lake Union przeszedł na piechotę prosto z klubu, otulając się szczelnie zbyt cienkim płaszczem i wypalając papieros za papierosem, żeby odwrócić swoją własną uwagę od przestającego już dawać jakiekolwiek efekty, słabnącego drastycznie działania narkotyku. Nieważne - nie musiał już skupiać się tak bardzo, nie musiał stawiać tak sztywnych kroków, nie musiał szybko przemieszczać się z miejsca na miejsce. Mógł płynąć, więc płynął chodnikiem, co jakiś czas zerkając kontrolnie na przedostatnią wiadomość wysłaną przez mężczyznę, żeby przypadkiem nie pomylić adresu. Udało mu się wślizgnąć na klatkę schodową, przytrzymując drzwi za jakąś niepierwszej świeżości nastolatką, która pewnie wracała akurat z imprezy, a potem instynktownie już zamiast do windy pokierował się na schody. Trzeba było wreszcie spalić to jabłko, które zjadł rano na śniadanie.
Echo kroków rozbijało się samotnie o ściany pustej klatki schodowej, aż w końcu ucichło, kiedy Fletcher zatrzymał się przed drzwiami z odpowiednim numerem. Sto dwadzieścia jeden. Może powinien teraz być jakkolwiek zestresowany lub zaniepokojony - w końcu niemało było już takich, którzy nocne odwiedziny u nieznajomych kończyli nigdy nie zobaczywszy więcej światła dziennego - ale wbrew wszystkim możliwym negatywnym scenariuszom zachowywał spokój, nie musząc nawet jakoś specjalnie się nad tym wysilać. Przeżył chyba już zbyt wiele podobnych sytuacji, żeby teraz nagle obudzić w sobie zdrowy rozsądek. Tak więc zapukał całkiem donośnie - może nawet zbyt głośno, patrząc na to, która była godzina - i rozglądając się niedbale po rozświetlonej jeszcze nową jarzeniówką klatce schodowej, nasłuchiwał kroków i odgłosu otwieranego zamka po drugiej stronie drzwi.
- Nie myślałeś o przyczepieniu tutaj jakiejś tabliczki? Wierni nie mylą tej synagogi ze zwykłym mieszkaniem? - zagadnął półszeptem uśmiechając się lekko, kiedy drzwi otworzyły się w końcu, a spojrzenie odnalazło oczy Jacoba. Nie czekając na zaproszenie wsunął się do środka, wzrokiem sięgając zaraz wgłąb pomieszczenia. - Ładnie tu. - Nie, po prostu jest ciepło i nie śmierdzi wilgocią jak cały South Park. Tyle wystarczy. Bez skrępowania zsunął z ramion płaszcz, żeby odwiesić go na wieszaku, zanim spojrzeniem powrócił do gospodarza, pozwalając sobie przez dłuższą chwilę studiować rysy jego twarzy. - Lepiej ci w kolorze, niż w czerni i bieli - oznajmił w końcu, nawiązując oczywiście do zdjęcia w tej nieszczęsnej aplikacji.

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Był zmęczony. Życiem, pracą, pytaniami o żonę, konwenansami. Nieustający brak snu i praca ponad miarę też nie ułatwiały mu spokojnej egzystencji. Wyłączone emocje w pracy odzywały się, dopiero kiedy wracał do pustego mieszkania, przychodziły do niego ze zdwojoną siłą. Może dlatego właśnie przeglądał popularną aplikację w poszukiwaniu… szeroko pojętych wrażeń? Rozrywki? Oderwania od codzienności? W każdym razie niczego specjalnego. Na jego szczęście znalazł w sobie jednak odrobinę motywacji, by chociaż regularnie strzyc swój zarost. Tym samym Fletcherowi w środku nocy drzwi nie otworzył zapuszczony Rumcajs, a całkiem wyględny czterdziestolatek, gdzieniegdzie przyprószony już siwym włosem. W końcu może i jego gość mógł identyfikować się z „Pięknem” Baudelaire’a, ale dla Hirscha pozostawała już tylko „Padlina”. Życie pełne zgnilizny i w stanie zdecydowanego rozpadu pozwoliło mu w końcu przyjmować pod osłoną nocy chłopców, których aparycja mówiła jasno, że zamiast włóczyć się teraz po obcych domach, powinni liczyć jednak ułamki.
Jacob posyła Cosmo delikatny uśmiech, kiedy ten bezceremonialnie wprasza się do środka. Nie ma w końcu nic przeciwko. Zamyka za nim drzwi i wsuwa dłonie do kieszeni spodni, by powoli przejść w kierunku aneksu kuchennego z widokiem na nieduży salon. Mieszkanie jest ascetycznie puste i sprawia wrażenie urządzonego przypadkowo. Hirsch po powrocie do Seattle nie mieszka bowiem w mieszkaniu, które należało do niego i jego małżonki. Ignoruje jego istnienie i chociaż to zupełnie nieekonomiczne płaci całkiem wysoki czynsz, jak na tę okolicę i de facto – norę, jaką jest to mieszkanie.
Tabliczkę? Może od razu, żeby przesadnie nie pierdolić się w tańcu, tabliczkę z całym ogłoszeniem tudzież chociaż godzinami przyjęcia? – wzrok mu rozbłyskuje, kiedy w tym półmroku przygląda się bystremu chłopcu. Bo właśnie – Hirsch niespecjalnie przyglądał się zdjęciom swojego rozmówcy. Podobała mu się ta iskra w wymienionych wiadomościach, ale młoda buzia wywołuje u niego lekki dysonans – czy człowiek dopiero zaczynający swoje życie może mieć tak zmęczone życiowym doświadczeniem poglądy? Robi krok w kierunku chłopca i dłonią ujmuje jego policzek i część szczęki. Zaciska na nich palce i lekko przesuwa jego głowę to w jedną, to w drugą stronę, i chociaż uścisk jest niespecjalnie mocny, to wciąż na jasnej, niemal papierowej skórze Cosmo zostaje ślad, kiedy tylko Jacob zabiera rękę. To dość czytelny znak wypominający mu jego przesadnie młody wygląd. Nie komentuje tego jednak w żaden inny sposób. Robi krok w bok i sięga do szafki po dwie szklanki.
Nawet w zwykłym kościele nie przyjmuje się wiernych o suchym pysku, prawda? – kontynuuje tę słowną gierkę, naprawdę sprawia mu pokrętną przyjemność. Odkręca korek ginu i wkrótce potem przesuwa szklankę palcem po blacie w kierunku młodzieńca.
Poza tym zmarzłeś, przyszedłeś tu na pieszo… z tego swojego spelunkwatego przybytku pracy? Religia zabrania ci podróży komunikacją miejską? – trochę sobie drwi, a trochę jednak żartuje.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Piękno było celem - równie wątłym, odległym i niepewnym, co nadzieje na to, że kolejnego dnia coś się zmieni, coś będzie bardziej (żywe, dobre, przyjemne, wystarczające) albo chociaż inaczej; teraz, kiedy nie sposób było już mierzyć czasu dniami, kiedy kolejne godziny wydawały się czymś jedynie prawdopodobnym - wcale nie pewnym. Piękno było celem, ale on czuł jak wymyka mu się spomiędzy palców, spada na podłogę i rozbija się z głośnym hukiem, raniąc stopy i wciskając się ostrymi odłamkami w ciało, bo te brudne ręce nie zasługiwały nigdy na to, żeby móc chociaż poczuć jego teksturę pod opuszkami, żeby liznąć chociaż odrobiny tak świętej i cennej rzeczy. W obliczu tego wszystkiego pozostawało tylko udawać, że było bliskie i jak najbardziej osiągalne - stać za długo przed lustrem i wciskać mocno paznokcie w skórę, próbować uparcie objąć to pieprzone udo dłońmi, wodzić palcem po dwóch wypukłych, poszarpanych blizn, zderzających się w biegu wzdłuż lewego przedramienia i odwracać wzrok od własnego odbicia, wyskakującego czasem znienacka w witrynie sklepowej wyglądającej na którąś z ulic Seattle.
- Czemu nie? Zaoszczędziłbyś masę czasu. - Bo ja wiem, że nie szukasz żony, ale na pewno ktoś inny kiedy potknął się o ten próg, wchodząc tu bezmyślnie z wizją wspólnego życia do końca świata. Wzrok sunął ostrożnie po tej obcej sylwetce, jakby chcąc zapamiętać jak najwięcej detali - postawność, wysoki wzrost, brak obrączki na palcu, schludny zarost, ułożenie włosów, pojedyncze zmarszczki wokół oczu, zmęczona twarz. To dobrze, że obaj byli zmęczeni - zmęczeni ludzie nie mieli siły, żeby kłamać. Dlatego też, kiedy mężczyzna zbliżył się bardziej, myślał przez chwilę, że chce go pocałować - może bezsensowne były te wszystkie głupie zagajenia rozmowy, może miało być szybko i cicho, może miał wyjść za pół godziny, nie zapalając światła na klatce, żeby nie zwrócić uwagi jakiejś uporczywej sąsiadki, cierpiącej na bezsenność. I to nie byłoby niczym zaskakującym, i to nie byłoby niczym, przez co byłby zły albo zakłopotany, bo nawet do najgorszych rzeczy dało się przecież przyzwyczaić, czego zdążył już doświadczyć na własnej skórze.
On jednak nie całował, zamiast tego układając dłoń na jego policzku i szczęce. Pozwolił mu, bo to był przecież całkiem przyjemny dotyk i oczy przymrużone w pierwszym odruchu otworzyły się zaraz z powrotem, nie chcąc odpuszczać dzielenia spojrzenia, które nie pytało nawet - wiedziało? Pozornie wolało tkwić w bezmyślności i zupełnym oddzieleniu od rozumu, ale myśli tkały się same, wszystko się łączyło. Ocenia. Niech ocenia, to w porządku. Bez sensu całkiem byłoby branie czegoś, co nie jest nawet wystarczające. Wystarczające - tyle tylko, bo na nic więcej nie chciał liczyć, bo to było i tak dużo; bo to było to, co jeszcze jakoś trzymało go w kupie.
- Zdałem test? - wymknęło się spomiędzy ust odpowiednio lekko, kiedy coś na kształt subtelnego uśmiechu prześlizgiwało się po wargach. Nieważne już tak naprawdę, jaki to był test, nie mów. Ważne, ze chyba zdał - bo Jacob przesunął się zaraz, sięgając po szklanki, bo zapach ginu zapiekł w nozdrza, prowokując krótką myśl o tym, że nie wiedział, nie pamiętał albo nie chciał myśleć o tym, ile to kalorii. Wszystko można zwymiotować przecież, czego nie był wprawdzie fanem, ale specjalne sytuacje wymagały specjalnym rozwiązań. Na razie trzeba było uśmiechać się tylko zaczepnie, sięgając palcami do szklanki. I to było całkiem miłe - udawać, że jest normalnie, spychać wszystkie te drażniące myśli, które nie dawały mu spać i oddychać w spokoju, na samo dno.
- Zależy. Jak byłem mały i służyłem do mszy, sam musiałem się częstować winem mszalnym. Ohydne jest, tak swoją drogą - oznajmił rozbawionym głosem, przysuwając się przy tym trochę bliżej, żeby podeprzeć łokieć o blat i przez krótkie kilka sekund przyglądać mu się bez słowa, choć z zakrzywionymi w uśmiechu ustami, kiedy mówił dalej. Zmarzłeś... daj spokój, nie udawaj, że cię to obchodzi. Podsumował tę krótką wypowiedzieć rozbawionym prychnięciem. Znowu musiał zmienić pozycję, może przez wrodzoną nadpobudliwość, a może dlatego, że stanie tak sztywnie ze szklanką ginu w dłoni wydawało mu się wyjątkowo nienaturalne. Wsparł podbródek na dłoni, wciąż nie spuszczając spojrzenia z mężczyzny.
- Spelunkowaty przybytek pracy? Oczywiście, że powiedział to biały mężczyzna w średnim wieku - stwierdził, przewracając oczami z teatralnym znużeniem. - Pewnie tak naprawdę nie jesteś żadnym uduchowionym wizjonerem, tylko masz porsche pod blokiem i własną kancelarię dwie przecznice stąd. Może jesteś jakimś alimenciarzem, który nie może przeżyć tego, że przesyłanie tydzień w tydzień zbyt wysokiego kieszonkowego nie zastąpi jego jedynej córeczce braku tatusia. Ile trafień? - Zmrużył oczy, choć uniesione nadal ku górze kąciki ust wprost zdradzały, że to musiała być jakaś wyjątkowo rozbudowana forma żartu lub kpiny, której istotę rozumiał chyba tylko sam Fletcher. Religia nie zabrania, ale komunikacja miejska kosztuje, wiesz? A może Cosmo nie wyglądał wcale jak osoba, która umiała wyżyć przez tydzień na kilku nędznych dolarach z napiwków kelnera? - I to zabawne całkiem, że zakładasz, że moja religia ogranicza mnie w tak znaczącym stopniu. Czy to aby nie Halacha ma trzysta sześćdziesiąt pięć zakazów? - zagadnął jeszcze, unosząc szklankę z alkoholem do ust. W ostatniej chwili rozmyślił się jednak i zamiast upić łyk, wysunął dłoń, w której ją dzierżył, w stronę mężczyzny, prostując się znowu.
- Nieważne. Powinniśmy wypić za ten sojusz wyznawców mojżeszowych, prawda, Jacob? - Przyglądał się uważnie drganiom mięśni jego twarzy, gdy zwracał się do niego imieniem z tindera. - Tak powinienem mówić?
Czy to tylko nic nieznaczące słowo, postawione w miejsce innego, nic nieznaczącego słowa, gdy głupia aplikacja poprosiła o nick, dając fałszywą nadzieję na zachowanie jakichś resztek anonimowości?

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kiedy słyszy swoje imię, nie komentuje słów chłopca, traktuje to jako oczywistość. Dlaczego miałby tworzyć w sieci inną tożsamość? Czy powinien się czegoś wstydzić? Coś ukrywać? Może nie był specjalnie dumny ze swojego stylu życia, ale nigdy niczego się też nie wypierał.
Zeruje szklankę z alkoholem tuż przed tym, jak młodzieniec wyciąga w jego kierunku rękę ze swoją. W ostatniej chwili więc odsuwa ją od ust i lekko uderza w szkło w dłoni chłopca. Uśmiecha się do niego lekko i dopiero po przełknięciu solidnego łyku ginu zmieszanego z tonikiem jest w stanie mu odpowiedzieć.
Zaczynam się gubić w twoich poglądach Cosmo. Doceniam umiejętność płynnego dostosowania się do rozmówcy, ale miałem wrażenie, że buntownicy, tacy jak ty, nieco gardzący jednak zastanym światem, gardzą też i konformizmem. Ale ja, jako alimenciarz z Porsche w garażu i ogromną kancelarią za rogiem mogę jednak niewiele wiedzieć o prawdziwej rzeczywistości, czyż nie? – lustruje go spojrzeniem i chociaż i tak stoi blisko, nachyla się nieco w jego kierunku. Na tyle blisko, że jego zarost może już łaskotać nieco delikatną skórę Fletchera a ciężki, jałowcowy oddech dzięki wypitemu ginowi. Zamiast jednak zrobić cokolwiek więcej, czego wymagałaby randka z nocnego swipe’owania, Hirsch zawiesza na nim swoje spojrzenie a palcami przesuwa po jego klatce piersiowej a potem żebrach. Z jednego na drugie, z wyższego na niższe, jakby przesuwał nimi po żeliwnym kaloryferze. Czy jego nowy znajomy w ogóle czymś się odżywia, czy teraz to taka moda, której czterdziestoletni, dobrze zbudowany mężczyzna nie zrozumie. Bawi się tak przez chwilę, zanim jednak nie przestanie torturować sam siebie i jego usta nie dotkną tych Cosmo, już uprzednio lekko rozchylonych. Dłoń wciąż opiera na jego wystających żebrach, nie napiera na niego specjalnie, ani ciałem, ani ustami. To zaledwie muśnięcie, krótkie preludium, niewiele ponad sekunda bliskości, zanim nie odsunie się i nie sięgnie znowu po butelkę.
”Jeśli niestosowna myśl pojawi się w umyśle podczas modlitwy, powinniśmy zachować ciszę, dopóki nie opuści ona naszego umysłu. Należy skierować swój umysł ku sprawom, które wzbudzą w nas pokorę i zwrócą nasze myśli ku Bogu” – Hirsch cytuje naukę z żydowskiej szkółki weekendowej na jednym wdechu. Śmieje się na koniec i dolewa alkoholu do swojej szklanki. Nie sądzi, żeby Cosmo był chętny wypić więcej – Ale Halacha mówi też, że to opinia rabina jest na dany temat decydująca. W naszej konwencji więc oznacza to, że dziś ja mam rację – wzrusza ramionami i robi kilka kroków w głąb salonu. Zatrzymuje się dopiero przy sprzęcie grającym i po chwilowym zawieszeniu nad ipodem, odwraca się w kierunku Cosmo w ramach rezygnacji.
Jako biały mężczyzna w kryzysie wieku średniego nie jestem w stanie nawet przewidzieć, jakie dźwięki mogłyby sprawić ci przyjemność – oznajmia w ramach kapitulacji –Poza tym, mam wrażenie, że więcej w tobie jednak cierpiętnika niż hedonisty, hm? – znów zanurza usta w alkoholu.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Usta musiały w końcu oprzeć się gładko o krawędź szklanki, pozwalając goryczy drinka osadzić się na języku i ściankach gardła. Dziwnie było znowu móc pić alkohol tak swobodnie - przyłapywał się jeszcze czasem na dziwnym poczuciu bycia obserwowanym i sam nie był pewien czy bardziej bał się dostrzeżenia przez któregoś przedstawiciela tej całej, nasłanej przez St. Verne'a gamy lekarzy, która stróżowała nad nim przez ostatnie dwa miesiące, czy może samego Floriana. I to było zupełnie żałosne i niepoważne, żeby w takim momencie myśleć o byłym - zajętym z pewnością całkiem poważnie ojcostwem i pierdolonym Milo, niekoniecznie w tej kolejności - ale kolejne skojarzenia ciągnęły się za sobą nieznośnie i żadne, nawet po raz tysięczny powtórzone przez lustrem zarzekanie, że to już jest zupełnie nieważne nie potrafiło pozostawić tego pola czystym i przejrzystym. Plątało tylko i motało w głowie, i sam już nie wiedział czy bardziej denerwuje go fakt, że już nigdy nikt na świecie nie będzie dla niego taki jak Florian, czy to jak okropnie niektórzy mu go przypominali, zwłaszcza ci z nieskończonymi pokładami charyzmy i czarującą manierą; ci, którzy prowadząc cię ze sobą do łazienki ściskali cię za rękę, zamiast trzymać ciasno za nadgarstek; ci, którzy mieli za duże oczy i zbyt kręcone włosy, zbyt pretensjonalny styl bycia, zbyt miły śmiech. Żałosne.
Żałosne jak ciało drgające zdradliwie, gdy dłoń mężczyzny opierała się na klace piersiowej i zsuwała w dół - a razem z ciałem drgały też myśli i oddech, choć to wszystko przecież lekko, niemal niezauważalnie. Głupi odruch, pusty lęk, który wykrzywiał twarz spod niedomkniętego wieka skrzyni, w której miał gnić i rozkładać się jak nieświeże truchło, słuchać próśb i nie wtrącać, tak jakby faktycznie był siłą na tyle rozumną, żeby pojąć bezmiar swojej głuchej zależności. W rytm tej opieszałej wędrówki, której podejmowały się palce Jacoba, wodzące po ciele, krótkimi impulsami bólu przypominały o sobie jeszcze stare, brunatne siniaki, które nie chciały wciąż zniknąć z żeber i brzucha po zbyt bliskim spotkaniu z pięściami Ashtona. To nic zupełnie teraz, kurwa. Tak blisko był przecież ten ciężki oddech, chłonący powietrze spod jego nosa i wszystko było blisko, dlatego to wydawało się takie naturalnie - sięgnąć dłonią, która nie ściskała opróżnionej do połowy szklanki, do szyi mężczyzny, swoim ciepłem kontrastującej z wciąż zimnymi opuszkami palców Cosmo.
- Co jeśli to nie konformizm, tylko manipulacja? - wypowiedziane odpowiednio ściszonym głosem pytanie zawisło nad nimi na moment, który wiedzione znanym dobrze przyciąganiem usta wykorzystały, żeby się ze sobą zetknąć. To była tylko krótka chwila, jak mrugnięcie oka zamknięte w formie wilgotnych warg zostawiających alkoholowy odcisk na cudzej twarzy, łaskoczącej skórę kującym zarostem. A potem Jacob odsunął się się, więc dłoń Fletchera ześlizgnęła zaraz w dół, żeby spocząć zwieszoną luźno wzdłuż uda. Rozjuszony jeszcze, niewdzięczny zupełnie i niepocieszony tym krótkim pocałunkiem oddech z ulgą przyjął na język resztkę alkoholu, wlaną pospiesznie w gardło, równocześnie z subtelnym wykrzywieniem warg i ściągnięciem brwi. W głowie szumiało już lekko, ale ten szum z jakiegoś powodu zgrywał się idealnie z temprą głosu Jacoba, recytującego z pamięci fragment któregoś z żydowskich przykazań, jak mówiła mu dedukcja.
- W naszej konwencji nie jestem żydem, więc mnie Halacha nie obowiązuje - przypomniał tylko z kąśliwym uśmiechem, odprowadzając go spojrzeniem wgłąb salonu. Dopiero po dłuższej chwili, kiedy ten zajęty był medytacją nad głośnikiem, ruszył w jego stronę, nieco się ociągając. Przez kolejną chwilę sunął wzrokiem po salonowych meblach, nie rozumiejąc, jak można żyć w tak... pustej przestrzeni. Nie mógł być pewnym czy to wychowanie w rodzinie, gdzie musiał dzielić pokój z sześciorgiem rodzeństwa i rodzicami, czy przyzwyczajenie do zasyfiałej kawalerki dzielonej najpierw z Keyem (co z Keyem? jak radził sobie Key? wszystko z nim w porządku?), a teraz z Uriah sprawiło, że mieszkanie Jacoba, na pierwszy rzut oka ciepłe i miłe, po dłuższym namyśle wydawało się nienaturalnie surowe w swoim niezindywidualizowaniu. Gospodarz przyciągnął jego uwagę z powrotem dopiero swoimi kolejnymi słowami, na dźwięk których Cosmo odwrócił się w jego stronę, przerywając podziwianie głównej części mieszkania.
- Tak jak ty - odparł tylko, przechylając głowę lekko na bok, zanim nogi samoistnie ruszyły na nowo w stronę Jacoba, hamowane jedynie przez sztucznie wymuszoną przez resztę ciała opieszałość. - Ale nie wiem - naprawdę muszę wybierać? - Spojrzenie znowu zawędrowało wprost do jego oczu, kiedy stawał tuż przed nim, zatrzymując się gładko z równie gładkimi słowami, przeciskającymi się przez gardło. - Można przecież czerpać radość z cierpienia. Cierpienie jest bardzo wygodne czasem - wyrazy rozciągały się w ustach prowincjonalnych akcentem, podczas gdy dłoń bezpardonowo sięgała do szklanki dzierżonej przez mężczyznę, żeby mu ją odebrać. Przechylił ją pospiesznie, żeby pociągnąć dwa duże łyki, nie spuszczając jednocześnie nawet na moment spojrzenia z twarzy Jacoba, któremu zaraz oddał szkło. Jeszcze pół kroku bliżej; blisko. Zwolniona dłoń powędrowała do policzka, o który oparła się na moment, zanim zaczęła zsuwać się niżej, wzdłuż szyi, zatrzymując się na moment na klatce piersiowej. - Może nie wiesz, co puścić dlatego, że to niekoniecznie muzyka sprawiłaby mi teraz przyjemność? - znacząca sugestia wypowiedziana odrobinę sennym głosem, musiała osobliwie skomponować się z tym stanowczym spojrzeniem, które wbijał w mężczyznę z uporem. A potem dłoń zjechała jeszcze niżej, na brzuch, gdzie dołączyła do niej druga, zahaczając lekko o krawędź spodni. Palce podwinęły ostrożnie materiał koszulki, żeby zebrać opuszkami dotyk ciepłej skóry na brzuchu.
- Dobrze ci w twoim cierpieniu? - dodał jeszcze płytkim półszeptem, rozbijającym powietrze między ich twarzami, a potem wiszącym znowu nad ich głowami ciężkością postawionego pytania.

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Hirsch kręci przecząco głową. Dość stanowczo przeciwstawia się słowom młodego mężczyzny.
Nie. Cierpienie też nie uszlachetnia, wbrew temu co mówią jakieś stare i bezsensowne maksymy. Możesz czerpać satysfakcję ze swojego cierpienia tylko wtedy, kiedy jest powierzchowne i nie… – Cosmo go rozprasza, nie jest w stanie mądrzyć się dłużej. Myśl ucieka, a on zostaje z urwanym zdaniem i z lekko rozchylonymi ze zdziwienia ustami. Ściąga na moment brwi w geście lekkiego zaskoczenia, śledząc drogę, jaką na jego ciele pokonuje właśnie dłoń zaproszonego do mieszkania nieznajomego.
Jeśli należałoby oddać sprawiedliwość temu spotkaniu, to wprawny narrator powinien stanąć w obronie swojego bohatera i zaznaczyć, że Hirsch nie zaprosił chłopca do siebie tylko po to, żeby zaraz po otworzeniu mu drzwi do swojego mieszkania, wepchnąć język do jego gardła. Było w nim coś niepokojącego. Chociaż to raczej złe słowo, zbyt negatywne. Niepokojąco przyciągającego. Nie wiedział, czy to bardziej intelekt młodzieńca, czy zdolność do lapidarnego i złośliwie celnego postrzegania świata wychodziła bezczelnie przed szereg, odpowiadając za całe pierwsze wrażenie, które kupiło Jacoba w całości.
Nie miał pojęcia, jakie problemy przechodzą przez to drobne ludzkie ciało, niczym wyniszczający huragan. Jakie myśli gniotą tę szczupłą klatkę piersiową i jakie smutki zabierają w niej niekiedy oddech. Cosmo nie wyglądał jednak na Wertera, jak się tego uprzednio spodziewał. Na samą myśl o tak nietrafionym porównaniu, kącik ust Jacoba powędrował ku górze. Był bardziej jak Buszujący w zbożu. Poszukujący odpowiedzi, inspiracji, swojego miejsca, może tego idealnego chłopca, za którym najwyraźniej tęsknił i którego myśl powracała do niego nawet w tak intymnym momencie, o czym jego towarzysz nie mógł jednak wiedzieć. Hirsch z chęcią by nawet o tym posłuchał. Może nie był najlepszym rozmówcą, ale słuchanie przychodziło mu już z większą łatwością. Chwilowo jednak dłonie Cosmo, wciąż chłodne, przesuwały po jego skórze i rozpraszały jego uwagę z takim powodzeniem, że jego wewnętrzy dialog przestał istnieć w ciągu zaledwie sekundy.
Całe jego dotychczasowe zachowanie podszyte było zgrabnie utkaną plątaniną pewności siebie, lekkiego zdystansowania i odrobiny nonszalancji, które teraz znikają razem z dotykiem przesuwającym się nieco nad linią jego paska od spodni. Jacob bierze wtedy niekontrolowany, zbyt głęboki oddech i podnosi ręce do góry, by t-shirt, który dopiero co opinał jego ramiona, przyozdobił pozbawioną jakiegokolwiek dywanu, drewnianą podłogę. Korzysta z okazji i odstawia pustą szklankę na szafkę obok głośnika, który zaledwie chwilę temu niepotrzebnie zajmował jego uwagę. Ciało czterdziestolatka jest w formie, chociaż może nie jakiejś najlepszej. Na żebrach wciąż błyszczy się podłużna blizna, której kolor na szczęście zaczął już przybierać kolor skóry, przestając katować tym samym jej właściciela jasnym różem, wskazującym na nowość tego przyozdobienia. To miejsce niedotykalne. Jeśli tylko palce Fletchera chciałyby powędrować w tamtym kierunku, natychmiast zostaną zatrzymane. Wszystko, co łączy się z jego żoną, Rebbecą, jest dla wszystkich innych niedostępne. Ale Hirsch nie wraca do niej myślami nawet na krótki moment.
Chciałby odpowiedzieć na postawione mu pytanie, ale zamiast tego jego wzrok siłuje się przez chwilę z utkwionym w nim spojrzeniem. Zamyka powieki i posyła do nicości ten dzielący ich usta centymetr. Całuje mocno i dość łapczywie, przesuwa też dłoń na jego włosy i zaciska na nich palce. Musi przerwać dopiero, kiedy czuje, że dłoń blondyna nadal pozostają niebezpiecznie blisko krawędzi spodni na jego biodrach. Musi sobie wtedy pozwolić na lekkie westchnięcie. Ciche i subtelne, wydobywa się z jego ust, kiedy odkleja je od chłopca, opierając w tym samym czasie swoje czoło o to jego, z przyklejonymi do niego kosmykami niesfornych, przydługich włosów. Wypadałoby się teraz upewnić. Zadać pytanie, które zawisa w próżni i artykułuje się w ciężkim, spłyconym, ciepłym oddechu. Jakieś pięć kroków od kanapy w lewą stronę i dwa w prawą, od drzwi do sypialni Hirscha. Dłoń Jacoba spoczywa na ramieniu Cosmo, zsunęła się tam z jego karku. Nie jest przekonany, czy powinien. Nie jest przekonany, czy tak wypada. Prostuje się i przesuwa kciukiem po dolnej wardze ust swojego całkiem przypadkowego gościa. Decyduje się mniej więcej w tym momencie, kiedy naciska na nią mocniej i wsuwa kawałek opuszka do jego ust, dotykając linii dolnych zębów. Potrzebuje wskazówki, że nie jest w tym odosobniony.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description


A w warcaby był totalnie remis.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

A potem głowa opadła znów ciężko na materac, oczy zatrzasnęły się na roztrzęsioną chwilę, serce kołatało nadal niespokojnie - to chwila tylko, głupia chwila, w trakcie której Jacob zdążył wciągnąć na siebie bieliznę, kiedy on leżał nadal, nie patrząc znowu, nagle dziwnie jakoś przejęty, nagle mając wrażenie, że te ściany mają oczy, duże w dodatku i te ślepia obserwują go teraz, paląc w skórę tak mocno, że pozostanie z niej zaraz jedynie resztka żaru, odrobina popiołu. I zanim zdążył zebrać się w sobie, znaleźć siły, żeby wstać, żeby pójść do łazienki, żeby zwymiotować ten gin chlupiący w żołądku, żeby ubrać się pospiesznie i wyjść, jak najszybciej wyjść, on zaczął mówić znowu. I może uratowałby się - ich by uratował - gdyby mówił o jakiejś bzdurze zupełnej, gdyby zmienił temat całkowicie, gdyby udawał, że nic się nie stało, nic nie zauważył, nic nie przykuło zbyt silnie jego uwagi, tamtej sugestii nie było wcale i wcale nie było też tamtego okrutnie kpiącego zdania. On jednak mówił o tym nadal - i mówił tak, że Cosmo kojarzyło się to z jednym tylko, i im więcej on mówił, tym silniej coś w środku burzyło się tak mocno, buntowało stanowczo, aż w końcu podniósł się do siadu, w końcu odnalazł na nowo jego spojrzenie - i zwątpił jakby, ale na moment tylko, a to był głupi moment i słaby, taki, na który w ogólnym rozrachunku nie powinno się zupełnie zwracać uwagi, w obliczu przekonań, które rozgrzany umysł usnuł na prędce.
- Wiedziałem od razu, że jesteś psiarzem - wyrzucone tonem, który bardzo starał się nie zdradzać żadnych emocji, ukrywanych pospiesznie pod odpowiednio silną nutą nadmuchanej arogancji i opryskliwości. - Nie wysilaj się więcej. I tak nic ci nie powiem. - Surowe było to spojrzenie, choć nozdrza poruszały się jeszcze niespokojnie, choć myśli tłoczyły się w głowie boleśnie, choć urządzały ze sobą krwawe potyczki. - Poszukaj innych łatwych chłopców. Całkiem ich tutaj dużo. - Ciężko te słowa przechodziły przez gardło i ciężko spuszczało się wzrok z powrotem na podłogę, i ciężko sięgało się drżącą żałośnie ręką po walającą się na podłodze bieliznę, i ciężko stawało na chwiejne nadal nogi, żeby przejść parę kroków i schylić się po spodnie. Kiedy się wyprostował, musiał spojrzeć znowu - bo te naiwne serce chyba szukało na twarzy Jacoba jakiegoś śladu ostatecznego, wieńczącego całą sprawę dowodu.
Tylko, że dowodu nie było. Czemu więc ten lęk nadal był taki intensywny i przejmujący?

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przygląda się tej kipiącej frustracji, która właśnie pośpiesznie się ubiera i szykuje do wyjścia z kompletnym niezrozumieniem. I w osłupieniu. Dobrze, może przesadził. Może nie powinien wypowiadać niektórych fraz. Ale żadne, żadne z wypowiedzianych słów, wyartykułowanych liter i głosek nie miało w sobie nawet krzty oceny. Chciał dobrze.
I może wypuściłby go z mieszkania bez słowa, otworzył i zamknął za nim drzwi, gdyby nie te głupie słowa, które zaraz po tym jak Cosmo wstaje, padają w jego kierunku. Mruga powiekami. Może się przesłyszał? Śmieje się z tego, co dociera do jego uszu w formie przedziwnego absurdu.
Co? – wypowiada zaledwie krótkie zdanie w jego kierunku i łapie go za przedramię, kiedy blondyn w szale próbuje zbierać swoje rzeczy z podłogi.
Kim? – dopytuje, usilnie próbując sprawić, by Fletcher na niego spojrzał. A ponieważ to się nie udaje, Jacob przenosi dłoń na twarz Cosmo i ponownie obejmuje ją palcami. Tym razem zaciska je nieco mocniej niż pierwszym razem i unieruchamia go tak, by musiał jednak na niego popatrzeć.
Dlaczego próbujesz wcisnąć mnie usilnie w jakąś historię, którą sam sobie opowiadasz. Prawnik? Psiarz? Dlaczego po prostu nie zapytasz? – marszczy brwi trochę ze zdziwieniem, a trochę z wyrzutem. Usilnie lustruje spojrzeniem twarz młodego mężczyzny i chociaż, chociaż jego ciało potrzebuje czegoś zupełnie innego niż prawienie mu teraz wyrzutów, to złość, która centymetr po centymetrze, skutecznie przejmuje wszelką kontrolę. Puszcza jednak twarz blondyna i odsuwa się, by wciągnąć na siebie tshirt i spodnie. Rozebrany czuje się już niekomfortowo.
Srarzem nie psiarzem. I niespecjalnie interesują mnie chłopcy. Ale po dziesięciu latach nieszczęśliwego małżeństwa każdy eksperyment jest lepszy niż te, które ty wyprawiasz ze swoim ciałem and here we go again, jakby to zaśpiewał zespół ABBA, którego Hirsch swoją drogą szczerze i intensywnie nie znosił. Podpuszczał go jednak.
Co zabolało Cię najbardziej, ten komplement, hm? – nie podnosi głosu, operując nim wciąż na tym samym poziomie intonacyjnym. Wyrzucił z siebie w tej irytacji więcej niż przez ostatni tydzień. Chociaż naprawdę, naprawdę wolałby nie zacierać tym tonem rozmowy poprzednich, świeżych i miłych wspomnień.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Nie wiedział czy umiał jeszcze się złościć - złościć tak mocno, że grymas wykrzywiał twarz, że potoku słów nie dało się zablokować, że emocje wypadały jedna za drugą, że z ust wysypywały się kolejno wszystkie zarzuty, które umysł akurat podsunął i lały się do wyczerpania strumieniem wartkim i niemożliwym do zatrzymania. Złość była kująca i kosztowała dużo energii, bo w złości krzyczała każda komórka ciała i mięśnie spinały się nieznośnie, i zdania układały nieskładnie, a po wszystkim przychodził żal i wyrzuty sumienia, i często świadomość własnej głupoty, a w parę kroków za nią, głębiej trochę, poczucie osobistej porażki, którą bezsprzecznie było uleganie znowu tym głupim emocjom. Ze ulegania złości wynikało zawsze jedynie więcej złości - na siebie, na swój idiotyzm, na swoje ślepe zapatrzenie w konkretny punkt, do którego w porę nie sposób było się przyznać. Ignorowanie jej za to sprawiało, że wszystko tam w środku pęczniało intensywnie, że myśli zżerały się nawzajem, że zęby przygryzały wewnętrzną część policzka, że w końcu cała ta złość przekierowywała się do środka - a w środku było jej przecież już wystarczająco dużo.
Bo wszystko, co robił, w pewnym sensie motywowane było złością, do której nie potrafił przyznać się nawet przed sobą samym. Złość była wszędzie i za tą złością szła złość na złość, która nie znajdowała nigdzie ujścia, której nie wystarczały wcale te drakońskie diety, te tanie dopalacze, ten przygodny seks ani to sprzedawanie ciągle coraz większych części tego, co było duszą kiedyś, ale teraz wydawało się już zbyt zwiotczałe i małe, żeby móc wciąż je tak nazywać. Więc czasem były efekty uboczne złości - czasem zrzucona celowo na podłogę szklanka, czasem posiniałe od anemicznych uderzeń o ścianę knykcie, czasem szukanie bólu pod najbardziej prostą postacią, co było najbardziej wstydliwe, a czasem wysilanie się na tyle, żeby otrzymać ją w formie złożonej, z krnąbrnym uśmiechem na obcej twarzy, której posiadacz mógł swoją złość rozładowywać w sposób odbiegający od tych praktykowanych przez Cosmo.
I teraz znowu zaczął dostrzegać, jak to, co tak dusił uparcie, próbuje wyślizgnąć się na zewnątrz, wszczepić w najbliższą, dostępną ofiarę, czyli w Jacoba, a potem rozsadzić jakieś przypadkowe rzeczy, zebrać żniwo złożone ze wszystkich dostępnych produktów, aby w końcu opaść - opaść i pozostawić go takiego właśnie, rozzłoszczonego, ale na nikogo innego prócz siebie, bezsilnego zupełnie wobec konsekwencji swojej gwałtownej utraty kontroli. Tak było po powrocie z mieszkania Uriah, z zastygłą krwią lepiącą się nadal do twarzy, z gorzkim poczuciem dogłębnego upokorzenia i najgorętszym z żalów względem własnego braku zahamowań, własnych prowokacji, własnej skrajnie żałosnej postawy. Tak miało być teraz też chyba - zaraz, zaraz jak tylko palce Jacoba odpuszczą wreszcie, jak te słowa (czemu po prostu nie spytasz?) wygasną wreszcie, jak już mężczyzna odsunie się od niego i zacznie ubierać. A to wszystko z tak durnego, płytkiego powodu; bo znowu pozwalał sobie reagować za ostro, bo znowu chyba na wyrost wszystko brał, bo znowu wypadał z roli, bo za łatwo zapomniał, że to tylko gra, eksperyment. Na dźwięk tego słowa kącik ust drgnął lekko.
- Nikt nie kazał ci patrzeć. - Tyle tylko, rozkładające się płasko na dzielącym ich od siebie dystansie, kiedy palce zacisnęły się mocniej na tych dociskanych nadal do klatki piersiowej ubraniach. Eksperyment. Głupie. Boże. Głupie emocje. Eksperyment. Jasne, że eksperyment; nie pierwszy i nie ostatni raz przecież, tak? E k s p e r y m e n t. Dziesięć lat małżeństwa. Jasne, nie ma to jak eksperyment. Kurwa. Ale to znowu tylko te myśli głośne takie, powtarzające uparcie, jakby na zapętleniu, tę najoczywistszą, najbardziej banalną prawdę. Teraz patrzył na niego z własnej woli już, jakby próbując odgadnąć czy to jakaś forma zemsty za to, że w jakiś sposób jednak kazał mu patrzeć, bo czy nie zmuszał go do tego pośrednio przychodząc tu w ogóle, pośrednio sięgając ręką pod koszulkę, pośrednio odpinając pospiesznie klamrę paska? Straszna to była myśl - że mógł kazać, niezupełnie świadomy, że każe. Ale eksperyment powinien uspokajać tutaj, prawda? Bo to eksperyment, całe ciało to eksperyment, eksperyment a nie człowiek, a jemu wyjątkowo ciężko było to przełknąć po tym, jak te usta całowały tak delikatnie i... komplement. Przez chwilę jeszcze prowadził intensywną walkę z samym sobą o to, żeby utrzymać z nim spojrzenie, w końcu jednak przyjął inną taktykę, w postaci rozbawionego sapnięcia, któremu wtórować musiał niespodziewany uśmiech. Wąski, zdradliwie sztuczny, ale to nieważne przecież. Pozwolił tym ściskanym do tej pory ciasno w dłoniach ubraniom opaść z powrotem na ziemię - cokolwiek już, naprawdę.
- Wracaj do łóżka - nakazał tylko, poważniejąc nagle. Trudno byłoby z pewnością stwierdzić, czy ta gwałtowna zmiana postawy to jedynie jedno, wielkie zgrywanie się, czy coś szczerego. Tę wątpliwość rozwiewa jednak nuta ironii, rozbrzmiewająca donośnie w następnych słowach. - Może uratuję twój eksperyment przed zupełnym fiaskiem. - Z tymi słowami odwrócił się po prostu w stronę drzwi, nie przywiązując uwagi do tego, czy mężczyzna postanowił go posłuchać, czy raczej nie. Bose stopy odmierzały pospiesznie kroki przez salon, z którego Fletcher zgarnął jedną ze szklanek, aż do kuchennego aneksu, gdzie odnalazł drugą, razem z butelką trunku i tym pieprzonym spritem, którego zawartość kaloryczną musiał sprawdzić szybko, korzystając z okazji. Nie ma mowy. Jeśli kiedykolwiek narzekaliście na to, że ktoś zrobił wam za mocnego drinka, to z pewnością nie mieliście jeszcze do czynienia z Cosmo Fletcherem, rozlewającym trzęsącą się nadal ręką gin z takim rozmachem, jakby co najmniej było go stać na pięć podobnych butelek. Jacobowi dolał do pełna tego pierdolonego sprite'a, ale sobie, po nie tak długiej chwili wahania, zdecydował się po prostu dolać kranówki, która w South Parku napromieniowałaby go pewnie i zabiła, ale tu raczej nie było tak źle, nawet jeśli w smaku było tak ohydne, że wykrzywiało mu całą twarz. To nic, może to nawet lepiej?
Odstawiwszy butelkę na blat, chwycił w ręce obie szklanki i zaraz udał się w podróż powrotną do sypialni. Bez słowa przekazał Jacobowi jego drinka, samemu zaraz opadając na materac, żeby potem podsunąć się do samej ściany, o którą mógł się oprzeć, podciągając kolana bliżej klatki piersiowej. Łyk - najpierw jeden, którego ohydę ciężko było zaakceptować, ale potem pospiesznie wzięte dwa kolejne, a każdy następny zabijał smak poprzedniego, więc to skrzywienie na twarzy nie było nawet takie duże.
- Wiesz, czemu nie zapytam? Bo nie pyta się o takie rzeczy. Tak samo jak nie miałem zamiaru pytać o ślad po obrączce, o tamtą bliznę ani o żaden pierdo... - urwał, bo to znowu chyba była ona - znowu ta złość. Więc kolejny łyk, piekący w gardło. - Nieważne. To twój eksperyment. Przykro mi, że trafiło ci się tak chujowo - stwierdził, choć nie brzmiał tak, jakby było mu przykro. Puste właściwie były te słowa, sztywne, bo teraz jeszcze więcej wysiłku trzeba było włożyć w to, żeby mówić bez emocji. - To chyba ostatnia szansa, co? Na to, że...byś powiedział mi. Bo chcesz powiedzieć, więc mów. Co tam chcesz, nie ob... to bez różnicy już, mów. - O sobie, nie o mnie, bo nie mam siły już, ale mów coś jeszcze, bo nie umiem tak po prostu wyjść. - I możesz przyjść tu bliżej. Zimno mi - rzucił jeszcze, od niechcenia jakby, chociaż dopiero przy tych ostatnich słowach, upijający się szybko głos rozbrzmiał trochę inaczej, trochę bardziej miękko.

autor

kaja

Zablokowany

Wróć do „Domy”