WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kiedy nagle rozmowa przybrała metaforyczny oddźwięk odsłaniania się wzajemnie - w okolicach serca Thorntona pojawiło się przedziwne uczucie przynależności - zmieniał się, stojący obok panny Pilby mężczyzna - nie stanowił już typowego siebie, „pewniaczka” - bogacza, wchodzącego w poszlak nie-do-poruszenia. Cała sytuacja wyglądała w sposób następujący, pomimo widocznej „gołym okiem” różnicy wzrostu, to on przy niej malał - spoglądał na świat z innej perspektywy, niżeli przebiegało to do tej pory. Słuchał, bacznie obserwował - i akceptował, odmienność zdania jaką prezentowała. - Nie. - słowo te zostało wypowiedziane przez blondynka ciszej, „pod nosem” mogłoby się wydawać, że zwyczajnie mu się wymsknęło - obrócił łepetynę w stronę dziewczęcia, niebieskimi tęczówkami przesuwając bardzo powoli po jej zaczerwienionych (prawdopodobnie od wiatru) policzkach. - Nie powinnaś tak o sobie mówić, jesteś silniejsza niż Ci się wydaję. - mruknął, niepewnie koncentrując uwagę na jej oczach. - Pomimo wszystko, wolałabyś zostać, zmierzyć się z tym wszystkim co Cię otacza, bez ucieczek, wstrzymywania w czasie. - och, te ostatnie zdanie akurat było „strzelone w dziesiątkę” - względnie dotyczyło małżeństwa Clive, oboje wraz z Calliope dokładnie to robili - zamiast „stawić czoła” jego rozpadu, porozmawiać - dojść do jakichkolwiek wniosków, woleli - się na to zamknąć i udawać, że jeszcze istnieją; choć już dawno przepadli w „czarnej otchłani.” - Ja przy pierwszej przeszkodzie zamierzałem zwiać, jak to o mnie świadczy? - dodał, ponownie pozwalając sobie na uśmiech - tym razem jednak o wiele smutniejszy; nawet teraz pragnął odizolowania się od rzeczywistości, zniknięcia z-dnia-na-dzień, lecz miał świadomość, że nie był już dwudziestoparolatkiem - bez względu na okoliczności, problemu - czy też załamanie nerwowe, musiał wziąć odpowiedzialność za swoje niepowodzenia. Tragedia ludzi dorosłych, czyż nie?
- Chciałbym kiedyś więcej o nim usłyszeć. - może i kojarzył pana Pilby, lecz dostrzeżenie go jako męża, ojca - prywatnego człowieka, musiało być ciekawym doświadczeniem, zwłaszcza iż w pewnym sensie „pod jego skrzydłami” wychowała się tak cudowna kobieta jak Molly. - Och, nie. Nie powiem Ci, nie wyciągniesz tego ze mnie. - śpiewał, zawsze pragnął być tym „wokalistom” w którym kochały się i piszczały przy scenie wszystkie niewiasty. - Może będziesz miała kiedyś okazję. - czyżby to ta jedna z tych obietnic, które nigdy się nie spełnią? Nie ma co ukrywać - oboje POWINNI wiedzieć, że dzisiejsza rozmowa - na tak prywatnym podłożu, nie ma szansy już nigdy się powtórzyć.
Powroty są ciężkie, męczące - sprawiają wrażenie tych wymuszonych - Clive nie chciał wracać, wolałby zostać z kobietą nieco dłużej, patrzeć jak się rumieni - jak jej źrenicę zmieniają się przy kolejnych jego wyznaniach. Na zewnątrz było prościej, poczuł ulgę - a tutaj? Znowu powróciły do tego wspomnienia z wczorajszego wieczoru, kłótni z żoną - wiedział albowiem, że to jego ostatnie podrygi, bo jeżeli wypiję teraz więcej - bardzo prawdopodobne że zapewni mu to „ucieczkę od świadomości” aż do rana. Z szklaną w dłoni, przeprowadzał akurat arcyważną rozmowę z barmanem, która tyczyła się głównie sprzeczki na temat „co teraz dodaję się do danego drinka” - została jednak ona przerwana - przez osobę, z którą lekarz nie spodziewał się, że ujrzy dziś samego. - Musiała zostać na nocnym dyżurze, kazała mi przyjść samemu. - bzdura, częściowo - otóż, rzeczywiście znajdowała się w szpitalu, ale na pewno nie sądziła, że jej mąż zdecyduję się na przybycie tu bez niej. - Na pewno bardzo żałuję. - wtrącił unosząc szkło i przystawiając do swych warg, biorąc przy tym delikatnego łyka. - Dziękuję. - przytaknął głową, aby po chwili obrócić ją w stronę Lo i Dicka. - Zgadza się. - skomentował, choć rzecz jasna jego zdanie było dalekie od potwierdzenia. Zasługiwała na więcej, niż podstarzałego księgarza - ale miłość nie wybiera, prawda? - Wspominała. - tutaj nie kłamał; fakt Paloma tylko napomknęła o swym ojcu, lecz nie zdążyli (jeszcze hehehe) wejść w jakiekolwiek szczegóły. Kolejne zdania Morrisona były prawdziwe - lecz jednocześnie niestosowne, wiedział do czego emerytowany lekarz piję i co gorsza, posiadał stuprocentową rację. - Rozumiem. - nie, nie przestraszył się, akurat takie odczucia były odległe neurochirurgowi - jednak czuł respekt - dlatego nie zamierzał wdrążać się w konwersację z byłym współpracownikiem tylko przystać na słowa.
Po odejściu mężczyzny, sam stracił ochotę na dalsze konsumowanie się w smakach alkoholi, wyciągnął z portfela blik studolarówek kilka z nich pozostawiając na blacie baru i zniknął - tym razem samemu będąc na zewnątrz odnalazł swoją limuzynę, wsiadł do niej i odjechał wprost do swojej posiadłości.
/ztx2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

<img src="https://i.imgur.com/ts0Ncj2.png">

Klient zawsze ma rację – zazwyczaj to stwierdzenie rozwiązywało wszelkie spory, ku niezadowoleniu osób obsługujących. Niezależnie od tego, co się działo i niezależnie od tego, z jak fatalnym przypadkiem miało się do czynienia, trzeba było jakoś zagryźć język, przymknąć oko i działać dalej. ZAZWYCZAJ. Bo bywały takie przypadki, kiedy każdy normalny człowiek wybaczyłby biednemu acz dzielnemu kelnerowi za wyrażenie odmiennego zdania. I taki przypadek miał miejsce w tej chwili – kiedy do (zdecydowanie zbyt drogiej jak na swoją kieszeń) restauracji weszła Darby Walmsley, zajmując miejsce przy jednym ze stojących na zewnątrz stolików. Zachowywała się jak prawdziwa dama – a przynajmniej taki obraz miała w swojej głowie i maleńkim, maluteńkim móżdżku, który się tam ukrywał (i bardzo często pozostawał niezauważony). Wzięła menu, wybrała danie, którego nazwę niekoniecznie potrafiła wymówić, dobierając do niego lampkę wina, sugerowanego przez kelnera, odczekała, aż ciepły posiłek wyląduje pod jej nosem i … - Przepraszam bardzo, czy mogłabym poprosić kucharza? – zapytała, z niekoniecznie szczerym uśmiechem wymalowanym na twarzy, chwilę po tym jak kelner odwrócił się, żeby odejść od jej stolika. Zgrywanie niezadowolonej klientki o dziwo sprawiało jej frajdę. – Możesz mu powiedzieć, że Kebab4U serwuje lepsze specjały niż to – mruknęła, chociaż te słowa ledwo przez gardło jej przeszły. Ale PO PIERWSZE, chciała, żeby Judah wiedział, że to ona, a nie jakiś bezczelny, nachalny człowiek, z którym niekoniecznie chciałby rozmawiać, a PO DRUGIE kebaby Chandlera nie były takie złe – nawet jeśli niewiarygodnie ciężko było jej przyznawać, że jej współlokatorowi cokolwiek wychodzi w życiu. Zwłaszcza po ostatnich rewelacjach, takich jak upadki na skórce od banana (jednej i tej samej, prawie dwukrotnie). Zakładając, że Judah w końcu dowlókł się do niej, Darby zerwała się z miejsca, nie kryjąc entuzjazmu. – … dobra, wcale nie jest takie złe. Wiesz w ogóle z czego Chandler robi te kebaby? Bo ja nie wiem. I chyba nie chcę. Zwłaszcza, że jem je praktycznie codziennie. Także tak … wpadłam w odwiedziny, zakłócić ci trochę tryb pracy i mając nadzieję, że za obietnicę świetnego wieczoru w moim towarzystwie dostanę darmową kolację – na ostatnie liczyła nawet bardzo, biorąc pod uwagę, że rzeczywiście nieco biedowała i w innym przypadku pewnie tak czy inaczej musiałaby się zapożyczyć. Ups.
Ostatnio zmieniony 2021-02-28, 14:49 przez darby walmsley, łącznie zmieniany 3 razy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— 6 — Judahowi wystarczyła nazwa kebaba Czendiego, nawet jeśli przez kelnera przekręcona w taki sposób, że sam Hirsch nie umiał tego powtórzyć, żeby zrozumieć z kim ma do czynienia. Darby. Ta sama Darby, którą najczęściej spotykał pod budką Jonesa, o której jedzenie rozchodziło się w tej całej skardze jaka do jego uszu doszła. Okej, istniało jeszcze jakieś niewielkie prawdopodobieństwo, że zamiast jej przy jednym ze stolików na zewnątrz spotka samego Chandlera, ale czy wtedy kelner przekazywałby mu, że jakaś klientka chce z nim rozmawiać? Dzieciak był młody, był nieogarnięty, ale nie sądził by na tyle, żeby mylił ze sobą ludzi.
Dlatego z dziwnym uśmiechem, tak niespotykanym gdy ktoś skarżył się na przygotowywane przez niego jedzenie, jeszcze będąc w kuchni rzucił krótkie zaraz wracam, z naciskiem na słowo wracam, bo znając Darby i jej wizyty w tym miejscu wcale nie będzie to takie zaraz, po czym w swoim roboczym fartuszku wyszedł na zewnątrz, po drodze z przyzwyczajenia witając mijanych gości. Przy kilku bardziej znajomych twarzach zatrzymał się żeby zapytać jak smakuje, czy czegoś jeszcze potrzeba, aż wreszcie, tym sposobem, dotarł do samej Darby. Standardowo wyciągając w jej kierunku szeroko rozłożone na powitanie ręce. – Tak, dobrze Cię widzieć Walmsley – rzucił nagle, być może trochę przerywając jej ten monolog, na który nie mógł zareagować inaczej niż szerokim, szczerym uśmiechem. – A zamówiłaś chociaż coś co zjesz czy pierwszą lepszą rzecz z karty? – wystarczyło mu szybkie spojrzenie jakim omiótł najpierw stolik, a potem samą buźkę Darby, by zorientować się jaka będzie odpowiedź - raczej nie taka, jaką chciałby usłyszeć. Mimo to podsumował wszystko krótkim, pobłażliwym westchnięciem i wypuszczając Walmsey z objęć (w które musiała wpaść na to powitanie!), dorzucił: – Wiesz, że daru przekonywania to Ty nie masz? – szczerząc się głupio, może trochę za głupio jak na to ile już miał lat i jak poważny dla zasady powinien być. Ale nie przy Darby. – Kończę teoretycznie za godzinę, w praktyce mogę za pół. Wybierz coś sobie to jeszcze Ci zrobię, a potem stąd spadamy, co? – zaproponował, bacznie obserwując kątem oka kilku innych gości. – Więc lepiej wymyślaj co będziemy cały wieczór robić, bo moje plany spędzenia go na kanapie będzie baaaardzo ciężko przebić – a żeby wszystko to podsumować puścił jej jedynie oczko, cierpliwie czekając aż wybierze z menu coś, co może będzie umiała już na głos przeczytać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nazwa została przekręcona w zasadzie nie tylko przez kelnera – bo Darby nigdy NIE POTRAFIŁA zrozumieć, dlaczego kebab został kebobem; po co takie komplikowanie sobie życia, niesamowite (w jej ocenie) utrudnianie, skoro można było prosto, zwyczajnie, bez większego pomysłu i zaangażowania. Czyli dokładnie tak, jak zrobiłaby to ona sama, nazywając kebab po prostu KEBABEM. Żenujące. A co było mniej żenujące? To, jak szybko Judah pojawił się na restauracyjnym tarasie. Widząc go z daleka, Walmsley ułożyła usta w szerokim uśmiechu, a gdy tylko znalazł się w odpowiedniej odległości, odpowiedziała na jego rozłożone w przyjacielskim geście ramiona uściskiem. – I wzajemnie. Chociaż wiedziałam, że dzisiaj pracujesz. To znaczy … to nie tak, że znam twój grafik, czy coś w tym stylu, ale ponoć byłeś ostatnio u Chandlera i wspominałeś. No i on chciał coś tam zaproponować, coś … nie wiem, miał jakiś głupi pomysł. Ale w każdym razie powiedział, że nie masz dzisiaj czasu i poszuka sobie jakiegoś innego kumpla – zmarszczyła brwi, uświadamiając sobie, że zazwyczaj nie rejestrowała tego, co miał jej do powiedzenia Jones. Poważnie, z jego wypowiedzi wycinała sobie prawdopodobnie kilka pojedynczych słów, robiąc z tego szaloną, kompletnie nie mającą sensu, sklejankę. Trochę jak puzzle bez konkretnego wzoru. – Wybrałam. Coś tam le … la … le ble … nie wiem. Dlaczego nie możecie mieć normalnych dań? Wizerunek wizerunkiem, ale kiedy idę na kebaba, wiem przynajmniej, co jem, a tutaj cóż, niby wiem, że będzie dobre, ale niekoniecznie potrafię ocenić zawartość – okej, może i dania oprócz nazwy miały również skład, ale Darby prawdopodobnie nie wysilała się na tyle, by zwracać uwagę na drobniejszy druk. – No chyba żartujesz! Jestem przekonana, że namówiłabym cię na wszystko. Po prostu nie zaczęłam się starać – lekceważąco wzruszyła ramionami, chociaż w jej słowach nie było ani krzty prawdy. Czy Darby, kiedykolwiek, miała jakiś wpływ na ludzi? Kwestia raczej wątpliwa. – Albo po prostu zdam się na ciebie i nie będę musiała ponownie męczyć się z kartą? – zaproponowała, licząc na to, że nie sprzeda jej dania najgorszego sortu – bo hej, niby po przyjacielsku i za darmo to ma być gorzej? Walmsley chyba nie brała pod uwagę, że Judah nie był właścicielem, a szefem kuchni; jakoś nie przyszło jej do głowy, że to dwie różne rzeczy. – Właściwie to nie znam się na atrakcjach dla starszego pokolenia – stwierdziła żartobliwie, chociaż w głowie, powoli, opracowywała już plan wieczoru. – To może ty, ja, alkohol … brzmi wystarczająco fajnie? – no i gdziekolwiek, a najlepiej tam, gdzie jest tanio … bo Darby zarobiła mandat i nie była z tego powodu szczęśliwa. Zwłaszcza, że Czendi raczej nie był frajerem, który przy okazji płacenia swojego, zapłaci też za nią.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przyzwyczajony już do monologów Darby dał jej dłuższą chwilę na skończenie i powiedzenie wszystkiego, co miała w swojej główce przygotowane na to spotkanie, zanim sam wreszcie się odezwał. – Tak, głupi pomysł – przyznał wreszcie, śmiejąc się pod nosem. Tak naprawdę nie pamiętał już o co Chandlerowi chodziło, bo zapewne swój genialny pomysł proponował mu o piątej nad ranem, kiedy Judah żył jeszcze w innym świecie, tym bez kaca i złego samopoczucia po ostatniej imprezce. Nic konkretnego nie przychodziło mu teraz na myśl, więc jedynie przytaknął, mierząc Darby rozbawionym spojrzeniem. – Więc wiedząc, że nie mam czasu i tak tu przyszłaś? – zagaił jeszcze, w międzyczasie sięgając po kartę leżącą na stoliku. Kiedyś Jones mu opowiadał, co swoją drogą też musiało być o piątej nad ranem biorąc pod uwagę, że głównie wtedy Hirsch pojawiał się pod budą Chandlera, że Darby ma w zwyczaju podkradać mu znajomych. Wtedy Judaszek nie za bardzo przejęty tym co kumpel do niego gada, machnął jedynie ręką i uznał, że pierdoli od rzeczy, bo Walmsley po prostu jest jego koleżanką. Ale może jakieś ziarno prawdy w tym było?
Ze stoickim spokojem wysłuchał co Darby ma do powiedzenia, a potem z jeszcze większą cierpliwością (bo Judah to generalnie oaza spokoju, tak) otworzył kartę na pierwszej lepszej stronie, palcem wskazując też pierwsze lepsze danie. Albo może nie tyle co danie, a właśnie ten malutki druczek, który mówił z jakich produktów będzie zrobione? Odpuścił sobie za to próbę nauczenia jej nazwy tego, które zamówiła, bo i tak by nie zapamiętała a na dodatek ja nie wiem co to mogło być, nie jestem aż tak kreatywna, i zamiast tego trzymając tą kartę prosto przed buźką Walmsley, dał jej chwilę na przeczytanie. – Po to jest ten druczek – wyjaśnił, z rozbawieniem patrząc na nią jak na takie małe, nieporadne dziecko, które czasem przypominała. Skojarzyła mi się tutaj nawet taka typowa sytuacja jak mówisz mamie, że czegoś gdzieś nie ma, szukasz i szukasz i dalej nie ma, ale jak już mama wstaje to magicznie się pojawia. To tak, Judaszek był tutaj taką typową mamą, jakkolwiek dziwnie to nie brzmi ( :lol: ). – Ciesz się Walmsley, że mam do Ciebie tyle cierpliwości – rzucił nagle, przybierając poważną minę, która miała jej pokazać, że Judah Hirsch to ogólnie poważny człowiek. Z nim nie ma żartów! – No teraz to tym bardziej nie wiem czy udałoby Ci się przekonać mnie do wszystkiego. Żeby staremu człowiekowi mówić, że jest stary? Auć! – jego rączka nieprzypadkowo wylądowała na lewej stronie klatki piersiowej gdzie miał swoje skamieniałe już serce, na potrzeby udawania przed Darby teraz pęknięte, w malutkich kawałeczkach, których nie da się pozbierać i złożyć z powrotem w całość. Tak, tak go to wszystko bolało! – Bój się Boga Walmsley, w środku tygodnia? – okej, zgrywał się, to żadna nowość dla Judaszka. – Wchodzę w to, o ile Ty stawiasz. I siadaj już, zaraz coś zrobię i Ci przyniosę – a żeby nie musiała umierać mu tu z głodu, odwrócił się na pięcie, gotowy wrócić do kuchni. – Tylko musisz obiecać, że nie będziesz wybrzydzać! – rzucił jeszcze, zwracając na siebie uwagę kilku gości, którzy swoje spojrzenia w następnej kolejności przenieśli na Darby. Teraz to już tym bardziej nie mogła powiedzieć złego słowa o jego jedzeniu!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Dokładnie tak, cieszę się, że się ze mną zgadzasz. On ma same głupie pomysły – westchnęła i pokręciła głową. Najprawdopodobniej nie do końca to miał na myśli, ale Darby – jak zwykle – wiedziała swoje. Judah natomiast musiał być już świadomy wiecznej wojny, jaka toczyła się pomiędzy nią, a Chandlerem; ostatecznie sam również dołożył swoją cegiełkę, pojawiając się w ich życiu. Wspólny przyjaciel? Żadne z nich nie lubiło się przecież dzielić; a przynajmniej ze sobą nawzajem. Oczywiście, jeśli chodzi o podkradanie znajomych, Jones KŁAMAŁ, nie mogąc znieść tego, że ktoś lubi Darby albo – co gorsza – woli ją od niego. Z reguły nawet nie przepadała za jego towarzystwem; na przykład taki Preston niesamowicie ją irytował, bo zachowywał się jak Chandler. A dwóch Chandlerów na raz? To zdecydowanie za dużo; ledwo znosiła jednego. – No … w sumie to tak. Liczyłam, że dla mnie znajdziesz godzinę czy dwie. W końcu kiedyś kończysz pracę, prawda? – a gdyby nie znalazł, to chociaż dostałaby darmowe jedzenie, więc tak czy inaczej mogłaby wygrać. Tego jednak nie powiedziała na głos, ale zakładała, że Judah tak czy inaczej zna jej intencje.
Była dumna z Hirscha, że nie przewraca oczami, nie przerywa jej, generalnie wykazuje się niesamowitym spokojem i cierpliwością. Była dumna, ponieważ wiedziała doskonale jak inni ludzie (zwłaszcza tacy w jego wieku) reagują na jej tyrady. Zazwyczaj jej przerywano. Ale nie, Judah był kulturalnym, wspaniałym człowiekiem, który (jeszcze i na całe szczęście) nie miał jej dość. – No dobra, dobra, masz rację. Ale kto to w ogóle czyta? – przewróciła oczami, tak jakby wcale nie zdawała sobie z prawy z tego, że odpowiedź na jej pytanie brzmi: wszyscy. Cóż, była leniwym wyjątkiem, patrzącym tylko na nazwy, których tak czy inaczej nie rozumiała. Ani trochę. A ta sytuacja z mamą jest zawsze najgorsza, odwieczny problem. Tak samo jak coś się psuje w pracy, piszę do informatyków i od razu wszystko zaczyna działać. MAGIC.Ale młody duchem, to najważniejsze! – nie powiedziała tego na spokojnie, a trochę głośniejszym tonem, pewnym, tylko odrobinę spanikowanym (bo dalej istniała szansa na to, że straci obiad). – Nie proponowałabym takich szaleństw, ale doskonale wiem, że zbliżają się twoje urodziny. I mogę postawić … – powiedziała, chociaż końcówka brzmiała cicho, ledwie zrozumiale. A potem, już całkowicie pod nosem, dodała: - pierwszą kolejkę – bo, jak już wspomniałam, raczej nie było jej stać na szaleństwa. Chyba na poważnie powinna zacząć szukać pracy, ale, po pierwsze, nie wiedziała nawet do czego się nadaje, a po drugie, nie miała na to ochoty. Dotychczas było jej wygodnie; pomimo, że nie miała zapewnionej stabilności. Inna sprawa, że trudności pojawiły się już na etapie wskazywania ścieżki, jaką powinna podążyć. – Wybrzydzać? Narzekać na twoje jedzenie? Nigdy w życiu – i zaciśniętą pięść położyła na piersi, jakby ją również serce zabolało na sam dźwięk jego słów. Ale nie, zdecydowanie nie chciała mówić nic złego – tym sposobem prawdopodobnie zaszkodziłaby sobie samej (tracąc kolejne, judaszkowe obiady). Gdy została sama, dopiła przyniesioną wcześniej lampkę wina, po czym poprosiła ulubionego kelnera o następną. Nerwowo stukała paznokciami o stół, czekając na obiecane jedzenie. No i mając nadzieję, że Judah jej potowarzyszy, bo nie przepadała za samodzielnym spożywaniem posiłków.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kolejne słowa Darby pozostawił bez odpowiedzi, by tym razem puścić jej oczko i zostawić z tym rozbawionym spojrzeniem, co rusz posyłanym w jej stronę. Jasne, że miał na myśli coś innego, ale znając Whalmsey nie zamierzał wyprowadzać jej z błędu - a może nie tyle, co nie wyprowadzać z błędu a po prostu nie wdawać się w niepotrzebną dyskusję? Judah już tak miał - jeśli coś uważał za zbędne to traktował to tak, jakby faktycznie było zbędne. Nie wdawał się w rozmowy, które z góry skazywał na niepotrzebne, nie miał w zwyczaju dodawać zawsze dwóch ostatnich słów od siebie i przede wszystkim przestał wcinać się nagminnie w sam środek czyjegoś zdania, by wtrącić swoje racje. Mówiąc krótko, nabył bardzo cenną cechę, której wielu jeszcze brakowało - cierpliwość.
Ale nie zawsze taki był. W pewnym momencie swojego życia nauczył się już, że wszystko przychodzi z wiekiem - i tak jak kiedyś potrafił uprzeć się, że ostatnie słowo będzie zawsze jego, tak teraz nie przynosiło mu to żadnej radości. Podobnie było z dyskusjami, które kiedyś prowadził zażarcie, nie tylko po to, by wcisnąć komuś swoją rację czy poznać inny punkt widzenia - dzisiaj, nauczony doświadczeniem, głównie tym które zyskał dzięki trójce wiecznie chcących dyskutować dzieci, zwykle zanim rozmowa skierowała się na tor, na który nie chciał, by była skierowana, kończył ją w mniej lub bardziej dyplomatyczny sposób. Raz stawiając jasne granice, a raz, tak jak dzisiaj, tylko puszczając do drugiej osoby oczko.
Pokazując Darby, że rozumie, powoli pokiwał głową, w zamyśleniu marszcząc brwi. – Ale wiesz, że teraz nie możesz powiedzieć nic Chandlerowi? – co prawda nie było go tutaj, ale żeby zabrzmieć bardziej tajemniczo przybrał taki konspiracyjny ton głosu i kiwnięciem palca pokazał Darby, żeby się przysunęła. – Bo jak się dowie, że dla niego nie miałem czasu, a dla Ciebie wyszedłem wcześniej z roboty, to przestanie nas lubić. Może nawet Ciebie bardziej – a zawsze warto mieć lubiącego cię współlokatora, nie? – A kto Ci wtedy zrobi takiego kebaba jak Chandler? Na pewno nie ja – i nawet jeśli Judasz w zamian gotowałby jej zupełnie inne, bardziej fancy dania, to i tak nic ani nikt nie zastąpi kebaba z szwedzkiej budki Jonesa. Hirsch już coś o tym wiedział. – Wszyscy Whalmsey, wszyscy – dodał zaraz, swoim spojrzeniem próbując pokazać jej jak wielkim rozczarowaniem jest dla niego to, że nie potrafi docenić jego pracy. Bo tak, to on ślęczał nad tym menu, to on je układał i to on dbał, by każdy produkt był starannie wypisany pod wymyślnymi nazwami, których sam kiedyś nie umiał wymówić bez błędu. Ale jak z cierpliwością, której kiedyś nie miał - wszystko przychodzi z czasem. Więc może i dla Darby była jeszcze nadzieja. – Pierwszą? Dalej nie napisałaś CV? – on już swoje wiedział, umiał rozpoznać ten cichutki głosik! – Jak nie znajdziesz niczego do końca tego roku to nie wiem czy będziesz mogła przychodzić tutaj tak na obiadki. O, hej, a nie chcesz zostać kelnerką? Chyba mamy wolny wakat – ciężko stwierdzić, czy ta propozycja była choć trochę poważna, a nie rzucona w powietrze tylko po to, by mógł jej potem wytknąć, że chciał jakoś pomóc. Ale i tak nie mogła odpowiedzieć, bo zanim cokolwiek od siebie dodała, zgadzając się lub odrzucając pracę pod okiem Judasza, ten odwrócił się na pięcie, chcąc zrobić jej to jedzenie i mieć już święty spokój. Od pracy oczywiście, nie Darby! – Dobrze najdroższa, wierzę! Zaraz wracam – rzucił jeszcze, posyłając jej w powietrzu całusa, bo już miał tak w zwyczaju, by czasem się przed nią pozgrywać. Zresztą najdroższa to akurat jedno z tych lepszych określeń jakich wobec Whalmsey używał, tym bardziej w obecności osób trzecich!
A żeby nie czekała zbyt długo, wyjątkowo tym razem się pośpieszył, przy wyjściu informując wszystkich na kuchni, że dzisiaj kończy wcześniej. I tym sposobem, jeszcze w fartuszku ale już z czystym sumieniem, chwilę później postawił przed Darby gnocchi w jakimś kremowym sosie. – Smacznego. Jak masz zamiar wybrzydzać to powiedz, odwrócę chociaż wzrok i zatkam uszy. Bo inaczej nie wiem czy jeszcze będę mógł Cię lubić.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Darby na całe nie szczęście życie nie nauczyło zbyt wiele – nadal była naiwna, głupia, mówiła, co jej ślina na język przyniesie i niekoniecznie przejmowała się konsekwencjami. Zazwyczaj jej to jednak nie przeszkadzało; bo o ile randki okazywały się niewypałami, poznawanie nowych ludzi i kupowanie ich sympatii stanowiło jakiś tam problem, o tyle jej najbliżsi znajomi dzielnie to znosili. Inna sprawa, że nie miała ich zbyt wielu, bo chociaż w mieście spędziła już dobre kilka miesięcy (tyle, że nawet przestała to liczyć), tak czy inaczej, JAKIMŚ CUDEM, większość wolnego czasu spędzała ze swoimi współlokatorkami. A przede wszystkim z jednym – tym, który raz za razem doprowadzał ją do szału.
Ceniła sobie jednak cierpliwość Judah, tak samo, jak ceniła sobie jego bezcenne towarzystwo. I przede wszystkim DOBRE JEDZENIE (którego zapewne dostawała całkiem sporo, skoro zostało mi to obiecane w temacie z avatarkami, hihi). Lubiła z nim rozmawiać, lubiła się jego radzić i miała cichą nadzieję, że Chandler, jakimś sposobem, tego nie zepsuje – ostatecznie był osobą, która mogła to zrobić, non stop plotąc głupoty na jej temat. ALE czy jego zachowanie mogłoby być aż tak perfidne? W zasadzie nawet nie powinna się nad tym zastanawiać, od razu wybierając tę oczywistą odpowiedź, czyli OWSZEM. Dlatego ona sama niejednokrotnie nie szczędziła sobie uwag na jego temat, niby pół żartem, a pół serio komentując kolejne zachowania. – Nie powiem, nic nie powiem Chandlerowi – skomentowała, również konspiracyjnym tonem, nachylając się w stronę Hirscha tak, jakby zdradzała mu właśnie największą tajemnicę swojego życia. – Mnie już nie lubi, więc myślę, że niewiele się zmieni. Jest straszny, paskudny, ciągle wychodzi z głupimi pomysłami … – chciała powiedzieć coś jeszcze, ale ostatecznie powiedziała sobie dość, bo Judah zapewne nie chciał słuchać kolejnych, dziecinnych komentarzy. Zwłaszcza, że pozostawał z jej współlokatorem w dobrych relacjach. – Prawdę powiedziawszy, bardzo rzadko robi mi kebaby, wiesz? Zazwyczaj kradnę z lodówki to, co przynosi do domu – podzieliła się swoją tajemnicą, która w rzeczywistości taka tajna nie była. Jones doskonale o tym wiedział. A Darby? Cóż, prawdopodobnie tylko i wyłącznie dzięki temu (oraz gościnności i miłosierdzi Judah) utrzymywała się przy życiu. – Ale nic takiego nie powiem. Tylko tak z ciekawości … przejmowałbyś się, gdyby przestał cię lubić? Dobra, zapomnij, że pytałam – bo było to dość głupie pytanie, wiec sama sobie, w swojej głupiutkiej głowie, na nie odpowiedziała. – Przepraszam, następnym razem przeczytam calutkie menu. Obiecuję – powiedziała z uśmiechem i naprawdę szczerymi chęciami. Może powinna je po prostu ukraść i przestudiować w domu? Chyba niekoniecznie zdawała sobie sprawę z tego, że takie rzeczy, najczęściej, znajdują się również w Internecie, bo na komórce miała zainstalowanego jedynie tindera, instagrama oraz messagera. I zapisane cztery numery na krzyż (wyłączając z tego rodziców). – Nie, ja … to nie jest dyskusja na teraz, okej? – bo nie była. Znalezienie pracy przez Darby stanowiło dużo większy problem. Nie posiadała doświadczenia, nie posiadała kwalifikacji do czegokolwiek i po prostu nie wiedziała, co chciałaby robić w życiu. I prawdopodobnie to ostatnie stanowiło największy problem – bo jeśli nie potrafiła znaleźć swojego powołania, to … od czego właściwie miała zacząć? – Okej, nie będę przychodzić tutaj, tylko do ciebie, po pracy, pasuje? Oczywiście twojej pracy. Nie mojej, bo ona nie istnieje – dodała z uśmiechem, starając się nim zamaskować, jak fatalnym jest człowiekiem. Ale tylko żartowała! Prawdopodobnie. Informację o wakacie natomiast zignorowała. Nie dlatego, że nie chciałaby tam popracować, ale po pierwsze, była przekonana, że potencjalny kolega z pracy już zdążył ją znienawidzić (ona sama miałaby dość), a po drugie, nie miała pojęcia, czy się nadaje. Restauracja wydawała się dość ekskluzywna, a ona miała wrażenie, że już pierwszego dnia wszystko wypadałoby jej z rąk. – Och, daj spokój. Nigdy, przenigdy nie skomentowałabym negatywnie twojego jedzenia. A przynajmniej nie do ciebie – to drugie było już ewidentnie żartem, bo Walmsley była fanką jego zdolności kulinarnych, serio. – Zresztą, nie naraziłabym się na brak sympatii z twojej strony. Jak mogłabym żyć bez … tego – powiedziała, wskazując oczywiście na swój talerz i zaraz zabierając się za jedzenie. – Jakie dobre! Mogłabym to jeść do końca życia, zamiast kebabów, serio! Mogłabym się nawet hajtnąć z tym … – i tutaj wymieniła nazwę potrawy, bo gdy jego nie było, ona zdążyła przeczytać urywek menu. Nie miała nic innego do roboty. Zresztą obiecała, prawda? – Jest tu niedaleko jakiś bar? Na pewno wiesz. W końcu gdzie chodziłbyś po pracy? – Walmsley była przekonana, że każdy, normalny człowiek potrzebuje odreagować ciężki (albo nawet nie taki ciężki) dzień.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Co mu odbiło to nawet ja nie wiem, ale żeby zatwierdzić już tak ostatecznie obietnicę Darby wyciągnął w jej stronę rękę, ukradkiem spoglądając czy ciekawskie spojrzenia gości restauracji skierowane są na nich. W końcu to była jedna wielka tajemnica, nikt nie mogł wiedzieć! – Pinky promise? – musiał wyglądać naprawdę głupio, gdy niczym małe dziecko wystawiał jej prawie pod nos mały palec, żeby złapała go swoim i w ten uroczy, ale strasznie dziecinny sposób obiecała, że nic Chandlerowi nie powie. Oczywiście cały czas tylko się zgrywał, nadając teraz tej obietnicy pozornie jeszcze większe znaczenie, tak jakby co najmniej była to sprawa życia i śmieci, a on nie mógł przystać tylko na jej krótkie nic nie powiem. I być może byłaby, gdyby wszyscy w trójkę byli jeszcze w piaskownicy, a Judah jako rezolutny pięciolatek odmówiłby budowania wspólnego zamku z piasku Czendiemu, żeby zrobić to z Darby. Chociaż patrząc na to jak zachowywali się teraz, czasem nie było w ich zachowaniu prawie żadnej różnicy między tym, co odstawiali jeszcze za dzieciaka.
Mimo żartów i udawanych konspiracji Judahowi udało się zachować kamienną, pełną powagi twarz, powoli kiwając głową, gdy Darby mówiła o tym jaki Chandler jest dla niej okropny. – To może pora znaleźć sobie lepszego współlokatora, co? – problem jednak leżał w tym, że nic więcej nie mógł jej teraz zaproponować i gdyby tylko zapytała kogo ma na myśli nie wypowiedziałby ani jednego nazwiska. Nie znał drugiego takiego kebabmastera jak Chandler Jones (i nie myślał o tym w kontekście zostawiania resztek jedzenia dla Darby w lodówce, a po prostu robienia takich dobrych kebabów, na które chce się iść nawet o piątej nad ranem), a już tym bardziej nie wiedział kto mógłby szukać teraz współlokatora, świadomie decydując się na zamieszkanie z kimś, kto podpalał własny dom. Liczył więc, że Whalmsey nie będzie teraz oczekiwać od niego żadnych pomysłów, których zwyczajnie nie miał. – No wiesz... to mój drogi przyjaciel, jak mógłbym się nie przejąć? – i znów powrót do piaskownicy, w której gdyby tylko dalej się znajdował, zapewne naprawdę płakałby za Chandlerem aż ten łaskawie kiedyś jeszcze zbudowałby z nim zamek z piasku. – A Ty byś się nie przejęła? – odbił piłeczkę w jej stronę, brzmiąc tak bardzo poważnie, że ktoś przysłuchujący się ich rozmowy z boku mógłby pomyśleć, że to pytanie jest równie poważne co ton jego głosu.
Kwestię pracy przemilczał, jak na życzenie samej Darby, zgadzając się by przychodziła do niego do pracy lub po pracy kiedy tylko zechce, po czym zniknął wreszcie w tej kuchni. I niedługo później z niej wrócił.
Prawie Ci wierzę – odparł z rozbawieniem, puszczając jej oczko. – No jestem całkiem pewny, że nie mogłabyś. Biorąc pod uwagę te skrawki zostawiane przez Chandlera to... prędzej czy później umarłabyś z głodu – a Judah w życiu nie mógł sobie na to pozwolić! – Bar? Myślisz, że po pracy chodzę do barów? – czy ona naprawdę tak dobrze go znała? Okej, może nie pojawiał się w nich codziennie, bo jednak w środku tygodnia zwykle nie wypadało wybierać takiego miejsca zamiast własnej, wygodnej kanapy, ale piątkowe czy sobotnie wieczory jeśli nie z dziećmi w domu (och jak lamersko to brzmi!) spędzał raczej na mieście. A na mieście najczęśniej znaczyło, że... w barach, tak. – Jest. Nawet więcej niż jeden, więc czeka nas chyba jakieś losowanie. Ewentualnie zaliczenie wszystkich po kolei – nie chcąc cały czas stać nad jej stolikiem, zajął miejsce na przeciwko, uważnie wpatrując w znikające z talerza Darby gnocchi. – A teraz jedz już, to niedługo pójdziemy.


zt x2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#2

Całe wyjście było jedną z najbardziej spontanicznych decyzji podjętych przez niego w ostatnim miesiącu. Nie dało się ukryć, że ostatnie tygodnie prawie w pełni poświęcał na rozwoju własnej kancelarii. Udało mu się pomyślnie zatrudnić wyłącznie jedną osobę na stanowisko prawnika - niezbyt chlubny wynik, lecz liczył, iż w niedalekiej przyszłości natrafi na kolejnych dobrych kandydatów. Teraz jednak przede wszystkim wolał się skupić na uzyskaniu oraz utrzymaniu klientów, o których jako początkująca kancelaria musieli oczywiście zabiegać. Żmudna praca, ale zdaniem Fergusa warta podjęcia - zaczynał dusić się na bezpiecznym stanowisku zaoferowanego mu przez innego prawnika; nie było to jego królestwo, więc kiedyś musiał z niego odejść. Teraz znajomi, dostrzegając jego przepracowanie, postanowili zorganizować mu randkę w ciemno. I w pierwszym odruchu zamierzał żarliwie odmówić, ale po chwili zastanowienia odparł krótko; czemu nie. Przyjaciel zapewniał go, że poznana w barze znajoma jego kuzyna jest naprawdę sympatyczna - nie trzeba tłumaczyć, iż początkowo rozbawiło go to połączenie? Cóż, nie miał jednak niczego do stracenia, więc wymienili się numerami i jakoś zgadali na ten właśnie wieczór.
Spotkali się już na miejscu, uznając, iż tak będzie dla nich najwygodniej. Poza tym było to ich pierwsze spotkanie na żywo, więc nie zamierzał w żaden sposób popędzać ich znajomości. Nie wiadomo, jaka właściwie była towarzyszka jego dzisiejszego wieczoru i wolał nie zapeszać jakimiś oczekiwaniami. - Darby? - zapytał na widok blondynki, która powoli zbliżała się w jego kierunku. Dałby sobie rękę uciąć, że już kiedyś na siebie wpadli. Nie potrafił tylko powiązać tego przeczucia do konkretnego zdarzenia, więc ostatecznie pogodził się z myślą, że musiał ją najnormalniej w świecie z kimś pomylić. Skąd miał przecież ją kojarzyć? Co najwyżej z minięcia na chodniku... bo na pewno nie z nieudanej randki. - Świetnie wyglądasz, miło Cię w końcu poznać... - dokończył, gdy zatrzymała się u jego boku.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

<img src="https://i.imgur.com/EzeTrMB.png">

Randka w ciemno – zapewne nie pierwsza i nie ostatnia w jej życiu. Kilka ostatnich tygodni Darby spędziła na udowodnianiu Chandlerowi, że wcale nie jest beznadziejnym przypadkiem i może zwrócić na siebie uwagę; w normalny, sensowny i kulturalny sposób, którego nie powstydziłby się żaden porządny człowiek. Starała się jak najwięcej wyciągać z lekcji, których jej udzielał, nawet jeśli większość z nich nie miała najmniejszego sensu. Nawet jeśli skupianie się na tym, co mówi, przychodziło jej z niebywałą trudnością i niejednokrotnie przewracała oczami, krzywiła się i robiła w tył zwrot, by przestać słuchać kolejnych idiotycznych komentarzy. Teraz jednak postanowiła wykorzystać nabyte umiejętności (chociaż samo ich istnienie znajdowało się pod ogromnym znakiem zapytania) w praktyce, poznając coraz to nowsze osoby, w drodze do znalezienia drugiej połówki. Czy bardzo jej na tym zależało? Niekoniecznie, bo do spawy podchodziła z należytym dystansem; co, prawdopodobnie, było w tym przypadku kluczem do sukcesu. Nie stresowała się. Absolutnie, nawet w najmniejszym stopniu. Nie trzęsły jej się dłonie, nie było jej duszno i nie miała ochoty stamtąd uciec. Robiła więc poważne postępy! Przynajmniej jak na razie …
To ona zasugerowała restauracje, wspominając, że od przyjaciela, który jest najlepszym szefem kuchni na świecie, dostała bon do wykorzystania jeszcze przed Nowym Rokiem. Nie mógł się przecież zmarnować, prawda? A jeśli Fergus chciałby zachować status dżentelmena, mógłby uregulować część rachunku, która nie zostanie pokrywa (pewnie w zależności od tego, ile zdecydują się zamówić). Jej towarzysz wydawał się bardzo przystojny i dziwnie … znajomy. Jakby już kiedyś go spotkała. Czy przypadkiem …- Ozzy? To znaczy Fergie, przepraszam. Jesteś bardzo podobny do mojego znajomego – powiedziała, z drobnym zawahaniem przy słowie znajomy, jako że Oswald niekoniecznie wpasowywał się w tę kategorię. – Dziękuję. Ciebie również miło poznać – przyznała, po czym najpewniej zajęli miejsca przy stoliku. – Tak jak mówiłam, jedzenie tutaj jest fantastyczne. Co prawda nadal nie jestem w stanie wymówić niektórych nazw, ale nie można mieć wszystkiego, prawda? A z tym, w restauracjach, różnie bywa – wskazała na trzymane w rękach menu, które było napisane dziwną czcionką i w dziwnym języku. Najłatwiej byłoby więc podać jedynie numerki – co by zrobiła, gdyby o nich pomyśleli.
Ostatnio zmieniony 2021-02-28, 14:54 przez darby walmsley, łącznie zmieniany 1 raz.
<center></center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wprawdzie powoli godził się już z faktem, iż złota era randek w ciemno w jego życiu dawno przeminęła. Marnowanie godzin na kolejne nieudane spotkania, które wtedy wcale go nie irytowały. Wtedy naprawdę lubił poznawać nowe osoby, nawet jeśli ich znajomość miałaby trwać do pierwszej wtopy i ucieczki ukrytej pod jakimś zgrabnym pretekstem - ktoś zalał mi mieszkanie, współlokatorka zgubiła klucze, żelazko nadal podłączone do prądu. Z wiekiem jednak stawały się coraz bardziej nużące, bo ukazywały smutną prawdę; stał w miejscu i każda taka relacja była pstryczkiem w nos po tym co stracił.
- Ozzy? Jak ten wokalista? Czy Oswald? Tak nazywa się mój dziadek... Derek Ci wspominał? - zapytał w zamyśleniu, zastanawiając się, czy w ogóle wspomniał o dziadku znajomemu, który ich ze sobą ustawił na ten wieczór. Nie znał go zbyt dobrze, ale akurat informacje o rodzinie Atherton dość łatwo było znaleźć w internecie. - Wiesz co? Też zdawało mi się, że skądś Cię kojarzę. Nie masz może siostry? - oglądał kiedyś film o kobiecie, która odnalazła swoją siostrę zaginioną bliźniaczkę, zabiła ją i następnie przejęła jej życie. Czy Darby wyglądała na zdolną do takiego wyczyny? Zapewne nie, bo nie wydawała się osobą w typie Angeliny Jolie noszącej krew ukochanego w wisiorku na szyi. - Spokojnie, jakoś sobie na pewno poradzimy. A właśnie, to dla Ciebie - wreszcie wyciągnął ku niej trzymany w dłoni bukiet róż, bo nie przyszedłby przecież z pustymi rękoma. Mógł tylko w duchu liczyć, iż towarzyszka nie jest uczulona na ten rodzaj kwiatów i nie zakończą spotkania na pogotowiu. -Proszę - otworzył przed Darby drzwi, pierwszą przepuszczając ją do środka. Mieli szczęście, gdyż kelner zaprowadził ich do stolika z naprawdę dobrym widokiem. Wprawdzie początkowo Fergus miał pewne obiekcje do zajęcia miejsca na tarasie przy takiej pogodzie, ale prędko okazało się to niepotrzebne zmartwienie. Obsługa postarała się, by goście nie marzli, podziwiając zachodzące słońce na horyzoncie. Przy każdym stoliku ustawiony był specjalny ocieplacz - tak nie znam na to nazwy - więc nie musiał martwić się, iż któreś z nich po tej kolacji nabawi się kataru. Odsunął krzesło dla blondynki, czekając aż zajmie miejsce, a następnie sam zrobił o samo. Zerknął nad nią znad stołu, nawiązując tym samym kontakt wzrokowy - Polecasz coś? Makarony wydają się interesujące... - uśmiechnął się ciepło, otwierając otrzymane od kelnera menu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Darby nie miała nic przeciwko poznawaniu nowych ludzi. Ba! Lubiła to. Nawet jeśli spotkania definiowane jako randka okropnie ją przytłaczały i stresowały. Nawet jeśli raz za razem robiła z siebie idiotkę, rzucając nieprzemyślanymi komentarzami i zachowując się nie na miejscu. Nawet jeśli przypadkiem trafiła na diabelskie młyny, których cholernie się bała. Takie eksperymenty zazwyczaj pozwalały wyciągnąć jakieś wnioski, nie? Co z tego, że jak na razie wniosek wysuwał się jeden – jest nieuleczalnie randko-oporna. A wszyscy dookoła są odporni na jej (wątpliwy urok). Teraz jednak miało być inaczej, lepiej. Była przygotowana, jakkolwiek dziwnie to brzmi w tym kontekście. Nie mogła się doczekać. – Jestem całkiem przekonana, że nie znam twojego dziadka, ale tak, znajomy też nazywa się Oswald. Derek nic mi nie wspominał, więc może jednak … jesteście jakoś spokrewnieni, co? – powiedziała, z delikatnym uśmiechem na twarzy. No JAK DWIE KROPLE WODY. Czy to była jej szansa na udaną randkę z sobowtórem faceta, który zabrał ją na diabelski młyn? A może hej! Miał amnezję? Odpuściła sobie to pytanie, bo było zwyczajnie głupie. Jednakże, jeśli spotkają się po raz kolejny, najpewniej nie powstrzyma się, bo … taka już była. Głupia (czasami). – Nie, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo – wzruszyła ramionami. Jej matka wystarczająco nie radziła sobie z jednym dzieckiem, więc co dopiero z dwoma? Najpewniej we trzy skończyłyby w psychiatryku. – O, dziękuję – entuzjastycznie zareagowała na bukiet kwiatów, który jej podarował. Miło. Zapowiadało się miło. Niecodziennie, na pierwszym spotkaniu, dostawała róże. Nie mając co z nimi zrobić, przy stoliku poprosiła o pomoc kelnera, który przyniósł wazon. No tak, byli w końcu w dobrej restauracji, a nie McDonaldzie, czy przydrożnym kebabie. Dlaczego zawsze musiała myśleć o kebabach? Skrzywiła się delikatnie, mając nadzieję, ze Fergie (Fergus?) tego nie zauważy. – Tak, ostatnio jadłam to – szczerze? Nie była przekonana, czy aby na pewno pokazuje mu dobrą pozycję w menu. Niby obiecała Judahowi, że przeczyta całość, od deski do deski, przed kolejną wizytą, ale nadal mieszały jej się te wykwintne nazwy potraw i składników. Gdy kelner podszedł do nich po raz kolejny, pytając o napoje, postawili najpewniej na wino. Ot, dla przełamania pierwszych lodów. Darby robiła wszystko, by pokazać się jako kobieta z KLASĄ, serio. Bo on się taki wydawał, a ona nie mogła odstawać. Zwłaszcza tutaj, zwłaszcza teraz, zwłaszcza, gdy musiała coś udowodnić – przede wszystkim sobie samej.
<center></center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czy zdołałby przypomnieć sobie własną najgorszą randkę? Takie niewątpliwie zapadały w pamięci na długie lata, lecz pomimo takiego bagażu doświadczeń nie czuł oporów przed kolejnymi spotkaniami. Przynajmniej nie właśnie z tego konkretnego powodu! Do najbardziej traumatycznych przeżyć zaliczyłby spotkanie z pewną niewiastą, która połowę wieczora przepłakała za zdechłym żółwiem. I to nie tak - współczuł straty przyjaciela ze skorpupą, ale nie o tym myślał, idąc na randkę z prawie nieznajomą osobą. - Raczej wątpię... może po prostu śmieszny przypadek? Czytałem kiedyś, że istnieje prawdopodobieństwo istnienia bardzo podobnej do nas osoby - wzruszył ramionami, trochę nieprzekonany do przeczytanej w internecie teorii. Nie umiał inaczej wytłumaczyć tego, iż napotkała w swoim życiu jego sobowtóra o imieniu dziadka Athertona. Mogła również nabijać się z niego w najlepsze, by zaczął podważać własną egyztencję. - Pomyśl, jakie byłoby to odkrycie... znaleźć swoich bliźniaków? - Może faktycznie ich dwójka powinna rozpocząć poszukiwania zaginionego krewniaka? Wprawdzie Fergus nie widział możliwości, by państwo Atherton nagle zagubili gdzieś drugiego syna. Nie skomentował za to sposobu, w jaki skróciła jego imię, w dodatku przy pierwszym spotkaniu! Starał się nie dać również po sobie znać jak lekko zirytowała go akurat ta forma - uwielbiana przez najmłodszą siostrę, która stosowała ją raczej do wyprowadzenia go z równowagi. Nie mógł mieć jednak tego za złe Darby, która nieświadoma była niechęci Fergusa do uczulenia na "Fergie". - W takim razie zaryzykuję i skorzystam z polecenia - odparł radośnie, w pełni ufając swojej towarzyszce w wyborze dania. Makarony zawsze były dobrą opcją - co mogło przy tym pójść nie tak? Poza tym pasowały do wina, które ochoczo zamówili na początek randki. Nie wybrali też pierwszej lepszej restauracji, a taką mniej więcej sprawdzoną przez samą Darby. Oddał jedno z menu kelnerowi, który odszedł od ich stolika z zapisanym zamówieniem. Drugie zaś położył z boku stolika, by dać sobie i blondynce szansę na zastanowienie nad deserem. - To... od zawsze w Seattle? Czy pewnego dnia postanowiłaś poszukać szczęścia właśnie tutaj? - zapytał naprawdę zainteresowany, sięgając przy tym po kieliszek wina. Kto wie, może podzieli się z nim niesamowitą historią godną spisania w kilku tomowej powieści? Jak tak na nią patrzył, to pomyślał, iż w ekranizacji mogłaby ją zagrać ta urocza aktorka z drugiej części Mamma Mii. Czy Darby potrafiła śpiewać? Wtedy mogliby pomyśleć o musicalowej wersji, a ona wyglądała mu na fankę broadway'owiskich tworów.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Darby najprawdopodobniej śmiało mogłaby zrobić ranking nieudanych randek, a gdzieś tam, na szczycie listy, plasowałaby się ta na diabelskim młynie – i wcale nie dlatego, że była totalnie najgorsza, a partner kompletnie beznadziejny, ale po prostu … miała lekką tramę. Najadła się sporo strachu i wolała nie wracać do tamtego okropnego momentu, który cały czas tkwił gdzieś z tyłu jej głowy. Zwłaszcza teraz, kiedy poznała mężczyznę, niesamowicie przypominającego Oswalda – zarówno wyglądem, jak i akcentem. Trochę też zachowaniem; a przynajmniej tak wywnioskowała po kilku minutach rozmowy. – Jeśli mam być szczera … – a raczej nie powinna, bo jej przemyślenia bywały absurdalne – … wierzę w to, że każdy posiada swojego sobowtóra. Albo nawet kilku. Raczej nie ma nieograniczonej liczy wzorców i opcji na to, żeby wszyscy ludzie się różnili – wygłosiła swoją teorię bardzo rzeczowym tonem, chociaż prawdopodobnie przeczytała ją w piśmie pokroju Bravo Girl. – Być może jest to jakiś pomysł – i mało brakowało, a zaproponowałaby wspólną przygodę, aczkolwiek zdążyła się nauczyć, że jakiekolwiek długofalowe sugestie należy sobie odpuścić na pierwszej randce. Doroślała! Chandler ją zmieniał! Ups – zdała sobie sprawę, że przy bardzo przystojnym towarzyszu absolutnie nie powinna myśleć o swoim współlokatorze-idiocie, który ostatnimi czasy mocno mieszał jej w głowie. A obecnie prawie się nie odzywał. – Zdradzę ci sekret. Ten kelner niespecjalnie za mną przepada – powiedziała, nachylając się delikatnie w jego kierunku. No dobra, nie była to żadna tajemnica; mężczyzna od początku lustrował ją przenikliwym spojrzeniem, jako że była to ta sama osoba, którą spotkała ostatnio – gdy bezczelnie poprosiła o zawołanie szefa kuchni. Zdecydowanie nie należała do ulubionych klientek, zwłaszcza, że zjadła wówczas na koszt firmy i nie zostawiła napiwku. – Nie, właściwie mieszkam tutaj od kilku miesięcy. Pochodzę z Portland. Całkiem przyjemne miasto, tylko hm … jakoś źle mi się kojarzyło, wiesz? Jako dziecko występowałam w konkursach piękności, moja matka kładła na to duży nacisk, ja chciałam spróbować czegoś innego … no i tak znalazłam się tutaj. Nowy start – powiedziała, uśmiechając się i unosząc swój kieliszek wina, po czym zapewne oboje napili się odrobiny. – A jaka jest twoja historia? – zapytała.
<center></center>

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „The Edgewater Hotel”