WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
- Chciałbym kiedyś więcej o nim usłyszeć. - może i kojarzył pana Pilby, lecz dostrzeżenie go jako męża, ojca - prywatnego człowieka, musiało być ciekawym doświadczeniem, zwłaszcza iż w pewnym sensie „pod jego skrzydłami” wychowała się tak cudowna kobieta jak Molly. - Och, nie. Nie powiem Ci, nie wyciągniesz tego ze mnie. - śpiewał, zawsze pragnął być tym „wokalistom” w którym kochały się i piszczały przy scenie wszystkie niewiasty. - Może będziesz miała kiedyś okazję. - czyżby to ta jedna z tych obietnic, które nigdy się nie spełnią? Nie ma co ukrywać - oboje POWINNI wiedzieć, że dzisiejsza rozmowa - na tak prywatnym podłożu, nie ma szansy już nigdy się powtórzyć.
Powroty są ciężkie, męczące - sprawiają wrażenie tych wymuszonych - Clive nie chciał wracać, wolałby zostać z kobietą nieco dłużej, patrzeć jak się rumieni - jak jej źrenicę zmieniają się przy kolejnych jego wyznaniach. Na zewnątrz było prościej, poczuł ulgę - a tutaj? Znowu powróciły do tego wspomnienia z wczorajszego wieczoru, kłótni z żoną - wiedział albowiem, że to jego ostatnie podrygi, bo jeżeli wypiję teraz więcej - bardzo prawdopodobne że zapewni mu to „ucieczkę od świadomości” aż do rana. Z szklaną w dłoni, przeprowadzał akurat arcyważną rozmowę z barmanem, która tyczyła się głównie sprzeczki na temat „co teraz dodaję się do danego drinka” - została jednak ona przerwana - przez osobę, z którą lekarz nie spodziewał się, że ujrzy dziś samego. - Musiała zostać na nocnym dyżurze, kazała mi przyjść samemu. - bzdura, częściowo - otóż, rzeczywiście znajdowała się w szpitalu, ale na pewno nie sądziła, że jej mąż zdecyduję się na przybycie tu bez niej. - Na pewno bardzo żałuję. - wtrącił unosząc szkło i przystawiając do swych warg, biorąc przy tym delikatnego łyka. - Dziękuję. - przytaknął głową, aby po chwili obrócić ją w stronę Lo i Dicka. - Zgadza się. - skomentował, choć rzecz jasna jego zdanie było dalekie od potwierdzenia. Zasługiwała na więcej, niż podstarzałego księgarza - ale miłość nie wybiera, prawda? - Wspominała. - tutaj nie kłamał; fakt Paloma tylko napomknęła o swym ojcu, lecz nie zdążyli (jeszcze hehehe) wejść w jakiekolwiek szczegóły. Kolejne zdania Morrisona były prawdziwe - lecz jednocześnie niestosowne, wiedział do czego emerytowany lekarz piję i co gorsza, posiadał stuprocentową rację. - Rozumiem. - nie, nie przestraszył się, akurat takie odczucia były odległe neurochirurgowi - jednak czuł respekt - dlatego nie zamierzał wdrążać się w konwersację z byłym współpracownikiem tylko przystać na słowa.
Po odejściu mężczyzny, sam stracił ochotę na dalsze konsumowanie się w smakach alkoholi, wyciągnął z portfela blik studolarówek kilka z nich pozostawiając na blacie baru i zniknął - tym razem samemu będąc na zewnątrz odnalazł swoją limuzynę, wsiadł do niej i odjechał wprost do swojej posiadłości.
/ztx2
-
Klient zawsze ma rację – zazwyczaj to stwierdzenie rozwiązywało wszelkie spory, ku niezadowoleniu osób obsługujących. Niezależnie od tego, co się działo i niezależnie od tego, z jak fatalnym przypadkiem miało się do czynienia, trzeba było jakoś zagryźć język, przymknąć oko i działać dalej. ZAZWYCZAJ. Bo bywały takie przypadki, kiedy każdy normalny człowiek wybaczyłby biednemu acz dzielnemu kelnerowi za wyrażenie odmiennego zdania. I taki przypadek miał miejsce w tej chwili – kiedy do (zdecydowanie zbyt drogiej jak na swoją kieszeń) restauracji weszła Darby Walmsley, zajmując miejsce przy jednym ze stojących na zewnątrz stolików. Zachowywała się jak prawdziwa dama – a przynajmniej taki obraz miała w swojej głowie i maleńkim, maluteńkim móżdżku, który się tam ukrywał (i bardzo często pozostawał niezauważony). Wzięła menu, wybrała danie, którego nazwę niekoniecznie potrafiła wymówić, dobierając do niego lampkę wina, sugerowanego przez kelnera, odczekała, aż ciepły posiłek wyląduje pod jej nosem i … - Przepraszam bardzo, czy mogłabym poprosić kucharza? – zapytała, z niekoniecznie szczerym uśmiechem wymalowanym na twarzy, chwilę po tym jak kelner odwrócił się, żeby odejść od jej stolika. Zgrywanie niezadowolonej klientki o dziwo sprawiało jej frajdę. – Możesz mu powiedzieć, że Kebab4U serwuje lepsze specjały niż to – mruknęła, chociaż te słowa ledwo przez gardło jej przeszły. Ale PO PIERWSZE, chciała, żeby Judah wiedział, że to ona, a nie jakiś bezczelny, nachalny człowiek, z którym niekoniecznie chciałby rozmawiać, a PO DRUGIE kebaby Chandlera nie były takie złe – nawet jeśli niewiarygodnie ciężko było jej przyznawać, że jej współlokatorowi cokolwiek wychodzi w życiu. Zwłaszcza po ostatnich rewelacjach, takich jak upadki na skórce od banana (jednej i tej samej, prawie dwukrotnie). Zakładając, że Judah w końcu dowlókł się do niej, Darby zerwała się z miejsca, nie kryjąc entuzjazmu. – … dobra, wcale nie jest takie złe. Wiesz w ogóle z czego Chandler robi te kebaby? Bo ja nie wiem. I chyba nie chcę. Zwłaszcza, że jem je praktycznie codziennie. Także tak … wpadłam w odwiedziny, zakłócić ci trochę tryb pracy i mając nadzieję, że za obietnicę świetnego wieczoru w moim towarzystwie dostanę darmową kolację – na ostatnie liczyła nawet bardzo, biorąc pod uwagę, że rzeczywiście nieco biedowała i w innym przypadku pewnie tak czy inaczej musiałaby się zapożyczyć. Ups.
-
Dlatego z dziwnym uśmiechem, tak niespotykanym gdy ktoś skarżył się na przygotowywane przez niego jedzenie, jeszcze będąc w kuchni rzucił krótkie zaraz wracam, z naciskiem na słowo wracam, bo znając Darby i jej wizyty w tym miejscu wcale nie będzie to takie zaraz, po czym w swoim roboczym fartuszku wyszedł na zewnątrz, po drodze z przyzwyczajenia witając mijanych gości. Przy kilku bardziej znajomych twarzach zatrzymał się żeby zapytać jak smakuje, czy czegoś jeszcze potrzeba, aż wreszcie, tym sposobem, dotarł do samej Darby. Standardowo wyciągając w jej kierunku szeroko rozłożone na powitanie ręce. – Tak, dobrze Cię widzieć Walmsley – rzucił nagle, być może trochę przerywając jej ten monolog, na który nie mógł zareagować inaczej niż szerokim, szczerym uśmiechem. – A zamówiłaś chociaż coś co zjesz czy pierwszą lepszą rzecz z karty? – wystarczyło mu szybkie spojrzenie jakim omiótł najpierw stolik, a potem samą buźkę Darby, by zorientować się jaka będzie odpowiedź - raczej nie taka, jaką chciałby usłyszeć. Mimo to podsumował wszystko krótkim, pobłażliwym westchnięciem i wypuszczając Walmsey z objęć (w które musiała wpaść na to powitanie!), dorzucił: – Wiesz, że daru przekonywania to Ty nie masz? – szczerząc się głupio, może trochę za głupio jak na to ile już miał lat i jak poważny dla zasady powinien być. Ale nie przy Darby. – Kończę teoretycznie za godzinę, w praktyce mogę za pół. Wybierz coś sobie to jeszcze Ci zrobię, a potem stąd spadamy, co? – zaproponował, bacznie obserwując kątem oka kilku innych gości. – Więc lepiej wymyślaj co będziemy cały wieczór robić, bo moje plany spędzenia go na kanapie będzie baaaardzo ciężko przebić – a żeby wszystko to podsumować puścił jej jedynie oczko, cierpliwie czekając aż wybierze z menu coś, co może będzie umiała już na głos przeczytać.
-
-
Ze stoickim spokojem wysłuchał co Darby ma do powiedzenia, a potem z jeszcze większą cierpliwością (bo Judah to generalnie oaza spokoju, tak) otworzył kartę na pierwszej lepszej stronie, palcem wskazując też pierwsze lepsze danie. Albo może nie tyle co danie, a właśnie ten malutki druczek, który mówił z jakich produktów będzie zrobione? Odpuścił sobie za to próbę nauczenia jej nazwy tego, które zamówiła, bo i tak by nie zapamiętała a na dodatek ja nie wiem co to mogło być, nie jestem aż tak kreatywna, i zamiast tego trzymając tą kartę prosto przed buźką Walmsley, dał jej chwilę na przeczytanie. – Po to jest ten druczek – wyjaśnił, z rozbawieniem patrząc na nią jak na takie małe, nieporadne dziecko, które czasem przypominała. Skojarzyła mi się tutaj nawet taka typowa sytuacja jak mówisz mamie, że czegoś gdzieś nie ma, szukasz i szukasz i dalej nie ma, ale jak już mama wstaje to magicznie się pojawia. To tak, Judaszek był tutaj taką typową mamą, jakkolwiek dziwnie to nie brzmi ( ). – Ciesz się Walmsley, że mam do Ciebie tyle cierpliwości – rzucił nagle, przybierając poważną minę, która miała jej pokazać, że Judah Hirsch to ogólnie poważny człowiek. Z nim nie ma żartów! – No teraz to tym bardziej nie wiem czy udałoby Ci się przekonać mnie do wszystkiego. Żeby staremu człowiekowi mówić, że jest stary? Auć! – jego rączka nieprzypadkowo wylądowała na lewej stronie klatki piersiowej gdzie miał swoje skamieniałe już serce, na potrzeby udawania przed Darby teraz pęknięte, w malutkich kawałeczkach, których nie da się pozbierać i złożyć z powrotem w całość. Tak, tak go to wszystko bolało! – Bój się Boga Walmsley, w środku tygodnia? – okej, zgrywał się, to żadna nowość dla Judaszka. – Wchodzę w to, o ile Ty stawiasz. I siadaj już, zaraz coś zrobię i Ci przyniosę – a żeby nie musiała umierać mu tu z głodu, odwrócił się na pięcie, gotowy wrócić do kuchni. – Tylko musisz obiecać, że nie będziesz wybrzydzać! – rzucił jeszcze, zwracając na siebie uwagę kilku gości, którzy swoje spojrzenia w następnej kolejności przenieśli na Darby. Teraz to już tym bardziej nie mogła powiedzieć złego słowa o jego jedzeniu!
-
Była dumna z Hirscha, że nie przewraca oczami, nie przerywa jej, generalnie wykazuje się niesamowitym spokojem i cierpliwością. Była dumna, ponieważ wiedziała doskonale jak inni ludzie (zwłaszcza tacy w jego wieku) reagują na jej tyrady. Zazwyczaj jej przerywano. Ale nie, Judah był kulturalnym, wspaniałym człowiekiem, który (jeszcze i na całe szczęście) nie miał jej dość. – No dobra, dobra, masz rację. Ale kto to w ogóle czyta? – przewróciła oczami, tak jakby wcale nie zdawała sobie z prawy z tego, że odpowiedź na jej pytanie brzmi: wszyscy. Cóż, była leniwym wyjątkiem, patrzącym tylko na nazwy, których tak czy inaczej nie rozumiała. Ani trochę. A ta sytuacja z mamą jest zawsze najgorsza, odwieczny problem. Tak samo jak coś się psuje w pracy, piszę do informatyków i od razu wszystko zaczyna działać. MAGIC. – Ale młody duchem, to najważniejsze! – nie powiedziała tego na spokojnie, a trochę głośniejszym tonem, pewnym, tylko odrobinę spanikowanym (bo dalej istniała szansa na to, że straci obiad). – Nie proponowałabym takich szaleństw, ale doskonale wiem, że zbliżają się twoje urodziny. I mogę postawić … – powiedziała, chociaż końcówka brzmiała cicho, ledwie zrozumiale. A potem, już całkowicie pod nosem, dodała: - pierwszą kolejkę – bo, jak już wspomniałam, raczej nie było jej stać na szaleństwa. Chyba na poważnie powinna zacząć szukać pracy, ale, po pierwsze, nie wiedziała nawet do czego się nadaje, a po drugie, nie miała na to ochoty. Dotychczas było jej wygodnie; pomimo, że nie miała zapewnionej stabilności. Inna sprawa, że trudności pojawiły się już na etapie wskazywania ścieżki, jaką powinna podążyć. – Wybrzydzać? Narzekać na twoje jedzenie? Nigdy w życiu – i zaciśniętą pięść położyła na piersi, jakby ją również serce zabolało na sam dźwięk jego słów. Ale nie, zdecydowanie nie chciała mówić nic złego – tym sposobem prawdopodobnie zaszkodziłaby sobie samej (tracąc kolejne, judaszkowe obiady). Gdy została sama, dopiła przyniesioną wcześniej lampkę wina, po czym poprosiła ulubionego kelnera o następną. Nerwowo stukała paznokciami o stół, czekając na obiecane jedzenie. No i mając nadzieję, że Judah jej potowarzyszy, bo nie przepadała za samodzielnym spożywaniem posiłków.
-
Ale nie zawsze taki był. W pewnym momencie swojego życia nauczył się już, że wszystko przychodzi z wiekiem - i tak jak kiedyś potrafił uprzeć się, że ostatnie słowo będzie zawsze jego, tak teraz nie przynosiło mu to żadnej radości. Podobnie było z dyskusjami, które kiedyś prowadził zażarcie, nie tylko po to, by wcisnąć komuś swoją rację czy poznać inny punkt widzenia - dzisiaj, nauczony doświadczeniem, głównie tym które zyskał dzięki trójce wiecznie chcących dyskutować dzieci, zwykle zanim rozmowa skierowała się na tor, na który nie chciał, by była skierowana, kończył ją w mniej lub bardziej dyplomatyczny sposób. Raz stawiając jasne granice, a raz, tak jak dzisiaj, tylko puszczając do drugiej osoby oczko.
Pokazując Darby, że rozumie, powoli pokiwał głową, w zamyśleniu marszcząc brwi. – Ale wiesz, że teraz nie możesz powiedzieć nic Chandlerowi? – co prawda nie było go tutaj, ale żeby zabrzmieć bardziej tajemniczo przybrał taki konspiracyjny ton głosu i kiwnięciem palca pokazał Darby, żeby się przysunęła. – Bo jak się dowie, że dla niego nie miałem czasu, a dla Ciebie wyszedłem wcześniej z roboty, to przestanie nas lubić. Może nawet Ciebie bardziej – a zawsze warto mieć lubiącego cię współlokatora, nie? – A kto Ci wtedy zrobi takiego kebaba jak Chandler? Na pewno nie ja – i nawet jeśli Judasz w zamian gotowałby jej zupełnie inne, bardziej fancy dania, to i tak nic ani nikt nie zastąpi kebaba z szwedzkiej budki Jonesa. Hirsch już coś o tym wiedział. – Wszyscy Whalmsey, wszyscy – dodał zaraz, swoim spojrzeniem próbując pokazać jej jak wielkim rozczarowaniem jest dla niego to, że nie potrafi docenić jego pracy. Bo tak, to on ślęczał nad tym menu, to on je układał i to on dbał, by każdy produkt był starannie wypisany pod wymyślnymi nazwami, których sam kiedyś nie umiał wymówić bez błędu. Ale jak z cierpliwością, której kiedyś nie miał - wszystko przychodzi z czasem. Więc może i dla Darby była jeszcze nadzieja. – Pierwszą? Dalej nie napisałaś CV? – on już swoje wiedział, umiał rozpoznać ten cichutki głosik! – Jak nie znajdziesz niczego do końca tego roku to nie wiem czy będziesz mogła przychodzić tutaj tak na obiadki. O, hej, a nie chcesz zostać kelnerką? Chyba mamy wolny wakat – ciężko stwierdzić, czy ta propozycja była choć trochę poważna, a nie rzucona w powietrze tylko po to, by mógł jej potem wytknąć, że chciał jakoś pomóc. Ale i tak nie mogła odpowiedzieć, bo zanim cokolwiek od siebie dodała, zgadzając się lub odrzucając pracę pod okiem Judasza, ten odwrócił się na pięcie, chcąc zrobić jej to jedzenie i mieć już święty spokój. Od pracy oczywiście, nie Darby! – Dobrze najdroższa, wierzę! Zaraz wracam – rzucił jeszcze, posyłając jej w powietrzu całusa, bo już miał tak w zwyczaju, by czasem się przed nią pozgrywać. Zresztą najdroższa to akurat jedno z tych lepszych określeń jakich wobec Whalmsey używał, tym bardziej w obecności osób trzecich!
A żeby nie czekała zbyt długo, wyjątkowo tym razem się pośpieszył, przy wyjściu informując wszystkich na kuchni, że dzisiaj kończy wcześniej. I tym sposobem, jeszcze w fartuszku ale już z czystym sumieniem, chwilę później postawił przed Darby gnocchi w jakimś kremowym sosie. – Smacznego. Jak masz zamiar wybrzydzać to powiedz, odwrócę chociaż wzrok i zatkam uszy. Bo inaczej nie wiem czy jeszcze będę mógł Cię lubić.
-
Ceniła sobie jednak cierpliwość Judah, tak samo, jak ceniła sobie jego bezcenne towarzystwo. I przede wszystkim DOBRE JEDZENIE (którego zapewne dostawała całkiem sporo, skoro zostało mi to obiecane w temacie z avatarkami, hihi). Lubiła z nim rozmawiać, lubiła się jego radzić i miała cichą nadzieję, że Chandler, jakimś sposobem, tego nie zepsuje – ostatecznie był osobą, która mogła to zrobić, non stop plotąc głupoty na jej temat. ALE czy jego zachowanie mogłoby być aż tak perfidne? W zasadzie nawet nie powinna się nad tym zastanawiać, od razu wybierając tę oczywistą odpowiedź, czyli OWSZEM. Dlatego ona sama niejednokrotnie nie szczędziła sobie uwag na jego temat, niby pół żartem, a pół serio komentując kolejne zachowania. – Nie powiem, nic nie powiem Chandlerowi – skomentowała, również konspiracyjnym tonem, nachylając się w stronę Hirscha tak, jakby zdradzała mu właśnie największą tajemnicę swojego życia. – Mnie już nie lubi, więc myślę, że niewiele się zmieni. Jest straszny, paskudny, ciągle wychodzi z głupimi pomysłami … – chciała powiedzieć coś jeszcze, ale ostatecznie powiedziała sobie dość, bo Judah zapewne nie chciał słuchać kolejnych, dziecinnych komentarzy. Zwłaszcza, że pozostawał z jej współlokatorem w dobrych relacjach. – Prawdę powiedziawszy, bardzo rzadko robi mi kebaby, wiesz? Zazwyczaj kradnę z lodówki to, co przynosi do domu – podzieliła się swoją tajemnicą, która w rzeczywistości taka tajna nie była. Jones doskonale o tym wiedział. A Darby? Cóż, prawdopodobnie tylko i wyłącznie dzięki temu (oraz gościnności i miłosierdzi Judah) utrzymywała się przy życiu. – Ale nic takiego nie powiem. Tylko tak z ciekawości … przejmowałbyś się, gdyby przestał cię lubić? Dobra, zapomnij, że pytałam – bo było to dość głupie pytanie, wiec sama sobie, w swojej głupiutkiej głowie, na nie odpowiedziała. – Przepraszam, następnym razem przeczytam calutkie menu. Obiecuję – powiedziała z uśmiechem i naprawdę szczerymi chęciami. Może powinna je po prostu ukraść i przestudiować w domu? Chyba niekoniecznie zdawała sobie sprawę z tego, że takie rzeczy, najczęściej, znajdują się również w Internecie, bo na komórce miała zainstalowanego jedynie tindera, instagrama oraz messagera. I zapisane cztery numery na krzyż (wyłączając z tego rodziców). – Nie, ja … to nie jest dyskusja na teraz, okej? – bo nie była. Znalezienie pracy przez Darby stanowiło dużo większy problem. Nie posiadała doświadczenia, nie posiadała kwalifikacji do czegokolwiek i po prostu nie wiedziała, co chciałaby robić w życiu. I prawdopodobnie to ostatnie stanowiło największy problem – bo jeśli nie potrafiła znaleźć swojego powołania, to … od czego właściwie miała zacząć? – Okej, nie będę przychodzić tutaj, tylko do ciebie, po pracy, pasuje? Oczywiście twojej pracy. Nie mojej, bo ona nie istnieje – dodała z uśmiechem, starając się nim zamaskować, jak fatalnym jest człowiekiem. Ale tylko żartowała! Prawdopodobnie. Informację o wakacie natomiast zignorowała. Nie dlatego, że nie chciałaby tam popracować, ale po pierwsze, była przekonana, że potencjalny kolega z pracy już zdążył ją znienawidzić (ona sama miałaby dość), a po drugie, nie miała pojęcia, czy się nadaje. Restauracja wydawała się dość ekskluzywna, a ona miała wrażenie, że już pierwszego dnia wszystko wypadałoby jej z rąk. – Och, daj spokój. Nigdy, przenigdy nie skomentowałabym negatywnie twojego jedzenia. A przynajmniej nie do ciebie – to drugie było już ewidentnie żartem, bo Walmsley była fanką jego zdolności kulinarnych, serio. – Zresztą, nie naraziłabym się na brak sympatii z twojej strony. Jak mogłabym żyć bez … tego – powiedziała, wskazując oczywiście na swój talerz i zaraz zabierając się za jedzenie. – Jakie dobre! Mogłabym to jeść do końca życia, zamiast kebabów, serio! Mogłabym się nawet hajtnąć z tym … – i tutaj wymieniła nazwę potrawy, bo gdy jego nie było, ona zdążyła przeczytać urywek menu. Nie miała nic innego do roboty. Zresztą obiecała, prawda? – Jest tu niedaleko jakiś bar? Na pewno wiesz. W końcu gdzie chodziłbyś po pracy? – Walmsley była przekonana, że każdy, normalny człowiek potrzebuje odreagować ciężki (albo nawet nie taki ciężki) dzień.
-
Mimo żartów i udawanych konspiracji Judahowi udało się zachować kamienną, pełną powagi twarz, powoli kiwając głową, gdy Darby mówiła o tym jaki Chandler jest dla niej okropny. – To może pora znaleźć sobie lepszego współlokatora, co? – problem jednak leżał w tym, że nic więcej nie mógł jej teraz zaproponować i gdyby tylko zapytała kogo ma na myśli nie wypowiedziałby ani jednego nazwiska. Nie znał drugiego takiego kebabmastera jak Chandler Jones (i nie myślał o tym w kontekście zostawiania resztek jedzenia dla Darby w lodówce, a po prostu robienia takich dobrych kebabów, na które chce się iść nawet o piątej nad ranem), a już tym bardziej nie wiedział kto mógłby szukać teraz współlokatora, świadomie decydując się na zamieszkanie z kimś, kto podpalał własny dom. Liczył więc, że Whalmsey nie będzie teraz oczekiwać od niego żadnych pomysłów, których zwyczajnie nie miał. – No wiesz... to mój drogi przyjaciel, jak mógłbym się nie przejąć? – i znów powrót do piaskownicy, w której gdyby tylko dalej się znajdował, zapewne naprawdę płakałby za Chandlerem aż ten łaskawie kiedyś jeszcze zbudowałby z nim zamek z piasku. – A Ty byś się nie przejęła? – odbił piłeczkę w jej stronę, brzmiąc tak bardzo poważnie, że ktoś przysłuchujący się ich rozmowy z boku mógłby pomyśleć, że to pytanie jest równie poważne co ton jego głosu.
Kwestię pracy przemilczał, jak na życzenie samej Darby, zgadzając się by przychodziła do niego do pracy lub po pracy kiedy tylko zechce, po czym zniknął wreszcie w tej kuchni. I niedługo później z niej wrócił.
– Prawie Ci wierzę – odparł z rozbawieniem, puszczając jej oczko. – No jestem całkiem pewny, że nie mogłabyś. Biorąc pod uwagę te skrawki zostawiane przez Chandlera to... prędzej czy później umarłabyś z głodu – a Judah w życiu nie mógł sobie na to pozwolić! – Bar? Myślisz, że po pracy chodzę do barów? – czy ona naprawdę tak dobrze go znała? Okej, może nie pojawiał się w nich codziennie, bo jednak w środku tygodnia zwykle nie wypadało wybierać takiego miejsca zamiast własnej, wygodnej kanapy, ale piątkowe czy sobotnie wieczory jeśli nie z dziećmi w domu (och jak lamersko to brzmi!) spędzał raczej na mieście. A na mieście najczęśniej znaczyło, że... w barach, tak. – Jest. Nawet więcej niż jeden, więc czeka nas chyba jakieś losowanie. Ewentualnie zaliczenie wszystkich po kolei – nie chcąc cały czas stać nad jej stolikiem, zajął miejsce na przeciwko, uważnie wpatrując w znikające z talerza Darby gnocchi. – A teraz jedz już, to niedługo pójdziemy.
zt x2
-
Całe wyjście było jedną z najbardziej spontanicznych decyzji podjętych przez niego w ostatnim miesiącu. Nie dało się ukryć, że ostatnie tygodnie prawie w pełni poświęcał na rozwoju własnej kancelarii. Udało mu się pomyślnie zatrudnić wyłącznie jedną osobę na stanowisko prawnika - niezbyt chlubny wynik, lecz liczył, iż w niedalekiej przyszłości natrafi na kolejnych dobrych kandydatów. Teraz jednak przede wszystkim wolał się skupić na uzyskaniu oraz utrzymaniu klientów, o których jako początkująca kancelaria musieli oczywiście zabiegać. Żmudna praca, ale zdaniem Fergusa warta podjęcia - zaczynał dusić się na bezpiecznym stanowisku zaoferowanego mu przez innego prawnika; nie było to jego królestwo, więc kiedyś musiał z niego odejść. Teraz znajomi, dostrzegając jego przepracowanie, postanowili zorganizować mu randkę w ciemno. I w pierwszym odruchu zamierzał żarliwie odmówić, ale po chwili zastanowienia odparł krótko; czemu nie. Przyjaciel zapewniał go, że poznana w barze znajoma jego kuzyna jest naprawdę sympatyczna - nie trzeba tłumaczyć, iż początkowo rozbawiło go to połączenie? Cóż, nie miał jednak niczego do stracenia, więc wymienili się numerami i jakoś zgadali na ten właśnie wieczór.
Spotkali się już na miejscu, uznając, iż tak będzie dla nich najwygodniej. Poza tym było to ich pierwsze spotkanie na żywo, więc nie zamierzał w żaden sposób popędzać ich znajomości. Nie wiadomo, jaka właściwie była towarzyszka jego dzisiejszego wieczoru i wolał nie zapeszać jakimiś oczekiwaniami. - Darby? - zapytał na widok blondynki, która powoli zbliżała się w jego kierunku. Dałby sobie rękę uciąć, że już kiedyś na siebie wpadli. Nie potrafił tylko powiązać tego przeczucia do konkretnego zdarzenia, więc ostatecznie pogodził się z myślą, że musiał ją najnormalniej w świecie z kimś pomylić. Skąd miał przecież ją kojarzyć? Co najwyżej z minięcia na chodniku... bo na pewno nie z nieudanej randki. - Świetnie wyglądasz, miło Cię w końcu poznać... - dokończył, gdy zatrzymała się u jego boku.
-
Randka w ciemno – zapewne nie pierwsza i nie ostatnia w jej życiu. Kilka ostatnich tygodni Darby spędziła na udowodnianiu Chandlerowi, że wcale nie jest beznadziejnym przypadkiem i może zwrócić na siebie uwagę; w normalny, sensowny i kulturalny sposób, którego nie powstydziłby się żaden porządny człowiek. Starała się jak najwięcej wyciągać z lekcji, których jej udzielał, nawet jeśli większość z nich nie miała najmniejszego sensu. Nawet jeśli skupianie się na tym, co mówi, przychodziło jej z niebywałą trudnością i niejednokrotnie przewracała oczami, krzywiła się i robiła w tył zwrot, by przestać słuchać kolejnych idiotycznych komentarzy. Teraz jednak postanowiła wykorzystać nabyte umiejętności (chociaż samo ich istnienie znajdowało się pod ogromnym znakiem zapytania) w praktyce, poznając coraz to nowsze osoby, w drodze do znalezienia drugiej połówki. Czy bardzo jej na tym zależało? Niekoniecznie, bo do spawy podchodziła z należytym dystansem; co, prawdopodobnie, było w tym przypadku kluczem do sukcesu. Nie stresowała się. Absolutnie, nawet w najmniejszym stopniu. Nie trzęsły jej się dłonie, nie było jej duszno i nie miała ochoty stamtąd uciec. Robiła więc poważne postępy! Przynajmniej jak na razie …
To ona zasugerowała restauracje, wspominając, że od przyjaciela, który jest najlepszym szefem kuchni na świecie, dostała bon do wykorzystania jeszcze przed Nowym Rokiem. Nie mógł się przecież zmarnować, prawda? A jeśli Fergus chciałby zachować status dżentelmena, mógłby uregulować część rachunku, która nie zostanie pokrywa (pewnie w zależności od tego, ile zdecydują się zamówić). Jej towarzysz wydawał się bardzo przystojny i dziwnie … znajomy. Jakby już kiedyś go spotkała. Czy przypadkiem …- Ozzy? To znaczy Fergie, przepraszam. Jesteś bardzo podobny do mojego znajomego – powiedziała, z drobnym zawahaniem przy słowie znajomy, jako że Oswald niekoniecznie wpasowywał się w tę kategorię. – Dziękuję. Ciebie również miło poznać – przyznała, po czym najpewniej zajęli miejsca przy stoliku. – Tak jak mówiłam, jedzenie tutaj jest fantastyczne. Co prawda nadal nie jestem w stanie wymówić niektórych nazw, ale nie można mieć wszystkiego, prawda? A z tym, w restauracjach, różnie bywa – wskazała na trzymane w rękach menu, które było napisane dziwną czcionką i w dziwnym języku. Najłatwiej byłoby więc podać jedynie numerki – co by zrobiła, gdyby o nich pomyśleli.
-
- Ozzy? Jak ten wokalista? Czy Oswald? Tak nazywa się mój dziadek... Derek Ci wspominał? - zapytał w zamyśleniu, zastanawiając się, czy w ogóle wspomniał o dziadku znajomemu, który ich ze sobą ustawił na ten wieczór. Nie znał go zbyt dobrze, ale akurat informacje o rodzinie Atherton dość łatwo było znaleźć w internecie. - Wiesz co? Też zdawało mi się, że skądś Cię kojarzę. Nie masz może siostry? - oglądał kiedyś film o kobiecie, która odnalazła swoją siostrę zaginioną bliźniaczkę, zabiła ją i następnie przejęła jej życie. Czy Darby wyglądała na zdolną do takiego wyczyny? Zapewne nie, bo nie wydawała się osobą w typie Angeliny Jolie noszącej krew ukochanego w wisiorku na szyi. - Spokojnie, jakoś sobie na pewno poradzimy. A właśnie, to dla Ciebie - wreszcie wyciągnął ku niej trzymany w dłoni bukiet róż, bo nie przyszedłby przecież z pustymi rękoma. Mógł tylko w duchu liczyć, iż towarzyszka nie jest uczulona na ten rodzaj kwiatów i nie zakończą spotkania na pogotowiu. -Proszę - otworzył przed Darby drzwi, pierwszą przepuszczając ją do środka. Mieli szczęście, gdyż kelner zaprowadził ich do stolika z naprawdę dobrym widokiem. Wprawdzie początkowo Fergus miał pewne obiekcje do zajęcia miejsca na tarasie przy takiej pogodzie, ale prędko okazało się to niepotrzebne zmartwienie. Obsługa postarała się, by goście nie marzli, podziwiając zachodzące słońce na horyzoncie. Przy każdym stoliku ustawiony był specjalny ocieplacz - tak nie znam na to nazwy - więc nie musiał martwić się, iż któreś z nich po tej kolacji nabawi się kataru. Odsunął krzesło dla blondynki, czekając aż zajmie miejsce, a następnie sam zrobił o samo. Zerknął nad nią znad stołu, nawiązując tym samym kontakt wzrokowy - Polecasz coś? Makarony wydają się interesujące... - uśmiechnął się ciepło, otwierając otrzymane od kelnera menu.
-
-
-