WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
– Wątpię – rzuciła, obojętnie wzruszać ramionami. Zaśmiała się dźwięcznie, kręcąc głową. Śledzić? Czy on naprawdę myślał, że nie miała lepszych rzeczy do roboty? Tak czy siak odetchnęła cicho. – Ryb nie kupuje się raczej późno w nocy. Targ jest wyczyszczony tak naprawdę do godziny szesnastej. A ja mam nagrania z kamer przemysłowych. Uwierz mi, nie muszę cię śledzić, żeby wiedzieć, gdzie jesteś – wzruszyła lekko ramionami. Tak czy siak, westchnęła ciężko.
– Zadałam ci przecież bardzo konkretne pytanie, Richard – powiedziała, wzruszając ramionami. – Co robiłeś tak późno w nocy w porcie? – uśmiechnęła się uroczo. – Skoro tam często bywasz w nocy, to może jednak praca jako trener to nie jedyne źródło twoich dochodów, huh? – uniosła brwi i spojrzała na niego z delikatnym uśmiechem. Może on nie miał dobrego humoru, ona za to wprost przeciwnie. Nawet strąciła jego nogi ze stołu.
– To nie twoja rudera, żebyś mógł się tak rozsiadać – rzuciła, patrząc na niego odrobinę tylko podkurwiona.
-
- Sporo wiesz o rybach. Ciekawe skąd - spojrzał na nią podejrzliwie. To by pasowało. Była równie zimna, jak ryba, więc to logiczne, że sporo o nich wiedziała. - W takim razie nie muszę mówić ci już nic więcej - wzruszył ramionami. - A ja spytałem, od kiedy zabronione jest chodzenie do portu o późnej godzinie - dodał jeszcze. - Możesz sprawdzić moje zeznanie podatkowe. Śmiało. Znajdziesz w nim tylko jedno źródło dochodów - praca w klubie tenisowym. Chociaż wiesz co... Nie. Akurat w tej kwestii będziesz musiała skonsultować się z moim adwokatem.
Nie będzie bezczelnie zaglądała mu w papiery. Nie z nim takie numery. Nie będzie go też obrażała i zrzucała jego nóg ze stołu. Co zrobił Hagen? Wiadomo, znowu zarzucił buty na biurko, tym razem pozwalając już jednak na to, żeby z jego twarzy zniknął uśmieszek. Koniec żartów.
- Masz rację. To twoja rudera. Wietrzycie tu czasem? - odpowiedział śmiertelnie poważnie. Skoro ona mogła próbować z niego szydzić, to dlaczego on nie miałby odwdzięczyć się tym samym? Zresztą, nie powiedział nic, co byłoby nieprawdą. Komisariat był ruderą. Śmierdziało tu. Można było tu przewietrzyć. Sama prawda.
-
– To ogólna wiedza – wzruszyła ramionami, bo oczywiste było to, że na targu rybnym wcześnie wszystko się sprzedawało. Odetchnęła mimowolnie i spojrzała na niego, Bi naprawdę działał jej na nerwy. Mimo to, zachowywała pozory spokoju, starając się, by Hagen nie tryumfował.
– Od momentu, w którym zaczynają ginąć tam ludzie – oświadczyła spokojnie, patrząc mu w oczy. – Wszyscy wiemy, że przy prowadzeniu nie do końca legalnych interesów, nikt nie wrzuca pieniędzy na swoje konto bankowe, Richard – powiedzziała zupełnie spokojnie, a gdy powiedział o adwokacie, zaśmiała się dźwięcznie.
– Tylko ludzie, którym pali się grunt pod nogami zachowują się w taki sposób i odgrażają się adwokatem – wzruszyła nieznacznie ramionami, spoglądając na Hagena z wyraźnym zainteresowaniem. – Jeśli potrzebujesz adwokata, możemy do niego zadzwonić nawet teraz – wzruszyła ramionami.
– Nie, pozwalamy, żebyście się dusili smrodem własnych kłamstw – wzruszyła ramionami. – Jesteś na razie wolny. Spotkamy się pewnie niebawem – uśmiechnęła się uroczo. On nawet nie wiedział, jak bardzo niebawem….
ztx2
-
Młody policjant mierzył się z podobnymi tekstami odkąd Charlie pojawiła się na komisariacie - czyli, mniej więcej, dwadzieścia minut temu. Podsunęła mu wtedy pod nos telefon, na którym znajdowała się wiadomość tekstowa od nieznanego numeru, dostarczona osiem godzin temu i prosząca, by Chelsea Williams pojawiła się w Seattle Police Department (610 5th Ave) tak szybko, jak to możliwe, w przypadku niestawienia się blablabla, nawet nie chciało jej się tego czytać. Samo “tak szybko, jak to możliwe” też zignorowała i możliwe, że nawet by zapomniała o tej wiadomości, gdyby nie trzy nieodebrane od matki połączenia i parę wiadomości “czemu szuka cię policja”, “nie mam pieniędzy na kaucję”, “jeżeli kogoś zabiłaś to urwę ci głowę”, “jeżeli dałaś się zabić to urwę ci głowę podwójnie, bo tylko ty znasz hasło do netfliksa” i inne, równie uprzejme wyrazy zmartwienia o swoją jedyną córkę.
Córka ta zresztą spała do trzynastej i chociaż według jej spisu połączeń przed godziną ósmą rozmawiała z kimś przez dwie minuty, to bez względu na to, jak bardzo próbowała, nie potrafiła sobie tej rozmowy przypomnieć. Po tej trzynastej zwlokła się z łóżka w pokoju gościnnym tylko po to, by zaraz zalec na kanapie na dwie godziny z talerzem kanapek i gosposią oglądająca jakąś słowiańską Modę na sukces. Dopiero kiedy kanapki się skończyły, nie było już nowych wiadomości, a herbata na dnie kubka wystygła, Charlie uznała, że pora rozpocząć porządniej ten miły dzień. Zanim jednak pojawiła się na posterunku zdążyła wyjść z psem kuzyna na spacer, zjeść śniadanie i wziąć prysznic przed wyjściem. Chwilę nawet pogadała z jakimś bezdomnym w autobusie, przez co przejechała dwa przystanki, ale mężczyzna był o niebo ciekawszy, niż wizja wizyty w tej wylęgarni opresji systemowej; złapali nawet wystarczającą więź porozumienia, by w żarcie Mike Niezadbana Broda (przydomek nadany przez Chelsea, która znała stanowczo za dużo Mike’ów) zaproponował jej pójście na wspólną kolację, kiedy spotkają się następnym razem.
Przed wysokim, szklanym budynkiem pojawiła się więc grubo po osiemnastej. Ups.
- Niestety, takie dostałem rozkazy, żeby tu panią przyprowadzić. Niedługo pojawi się detektyw Hartwood. Może kawy jeszcze przyniosę? - Policjantowi, który z początku był mocno wybity z rytmu przez dwuznaczne uwagi Charlie, dziewczyna wyraźnie wpadła w oko i rozruszała jego wyobraźnię, bo uprzejmy był dla niej niemiłosiernie. Nie mogła pozbyć się złośliwej refleksji, że gdyby mógł, to przemalowałby dla niej pokój przesłuchań, wygodną kanapę wstawił i może nawet telewizor załatwił.
Na kawę ochoczo się zgodziła i odprowadziła Andy’ego wzrokiem; miała ochotę odwrócić się w drugą stronę i pójść zobaczyć, co fajnego na posterunku można znaleźć, ale akurat na drugim końcu korytarza stało dwóch gości z czego jeden jej się uważnie przyglądał, więc darowała sobie i weszła do tego nieszczęsnego pokoju przesłuchań, który nie tylko miał atmosferę stacji benzynowej, ale śmierdział równie nieprzyjemnie. Na chwilę zawiesiła wzrok na lustrze weneckim myśląc, że gdyby sama tu pracowała, to prowadziłaby TikToka, na którym pod wszystkich przesłuchiwanych podkładałaby głos.
Może potem sprzeda ten pomysł Andyemu. Albo detektywowi Hartwoodowi, jeżeli nie będzie - jak się trochę spodziewała - gościem po pięćdziesiątce z dziwnym wąsem, brzuszkiem i łysiną. Miała tylko nadzieję, że nie śmierdział tak źle, jak reszta posterunku.
Krzesło wyglądało na wystarczająco niewygodne, by zdecydowała się na przysiądnięcie na stole. Nie zakuli jej w kajdanki, więc raczej była tu w roli świadka, a nie podejrzanego; taką przynajmniej miała nadzieję, bo - jak już zdążyła zauważyć - zasięg był tu fatalny i wolała nie zostawać tu na dłużej, niż to konieczne.
I nadal nie miała pojęcia, o co chodzi.
-
Zagrzebanie się, po nieuprzejmym odrzuceniu setki natrętnych połączeń, w robocie, było dla niej teraz prawdziwym błogosławieństwem. Nie, że życzyła reszcie mieszkańców wzrostu wskaźnika brutalnych morderstw, ale jednocześnie akurat w tym momencie była zadowolona z faktu, że istnieją diabły w ludzkiej skórze, które może ściągać za fraki do zimnego aresztu. Dzisiaj czekały ją dalsze zgadywanki w sprawie Georgiego J., dwudziestosześcioletniego barmana, którego znaleziono tydzień temu na zapleczu kulinarnego przybytku z całkiem pokaźną dziurą w głowie. Koroner w zasadzie na miejscu wykluczył samobójstwo, więc rozpoczęło się poszukiwanie zainteresowanych osób trzecich. Podążanie po śladach Georgiego, jak zwykle wstecz, już pierwszego dnia śledztwa poprowadziło ich do jego mieszkania, gdzie zastała ich istna sodoma i gomora: parkiet ledwo widoczny spod opróżnionych butelek, białe proszki rozsypane na mahoniowej komodzie, zużyta prezerwatywa w donicy z rododendronem. Po gościach, niestety, ani śladu - no, oprócz dokumentu tożsamości znalezionego przez Saskię pod dziurawą poduszką. Chelsea Williams. Cóż, panna Williams mogła szykować się na przesłuchanie.
Ściągnięcie jej na komisariat zadało im jednak sporo trudu - dlatego kiedy dostała dzisiaj telefon od Andy'ego, że właścicielka zagubionego dowodu czeka już na swój egzamin z prawdomówności, prędko opuściła kolejkę w pobliskiej kawiarni (wysłali ją po donuty, oczywiście) i wróciła do roboty.
- Pani Williams? - weszła do pokoju przesłuchań z parującą jeszcze z gorąca kawą, przyglądając się uważnym spojrzeniem znajdującej się w środku dziewczynie. Wskazała jej krzesło, a potem usiadała na przeciwko. - Wie pani, że obywatelskim obowiązkiem jest stawienie się na komisariacie w charakterze świadka niezwłocznie po naszym wezwaniu? Wydaje mi się, że trochę się to u pani przeciągnęło.
Zmrużyła powieki pod naporem kofeinowej pary, żeby sekundę później znowu utkwić w Charlie świdrujący wzrok.
- Zna pani tego mężczyznę? - podsunęła jej fotografię Georgiego (na której żył jeszcze, oczywiście. Na makabryczne szczegóły czas przyjdzie później).
-
Ułamek sekundy za długo trwało, zanim do Charlie dotarło, że rudowłosa kobieta jest wspomnianym wcześniej przez Andyego detektywem Hartwood. Panią detektyw, najwyraźniej. Bardzo ładną w dodatku. Właściwie tak ładną, że Chelsea zmierzyła ją trochę podejrzliwym wzrokiem, bo takie rzeczy nie działy się w prawdziwym świecie, kobieta jak nic urwała się z jednego z tych kryminalnych seriali, które zawsze oglądała nałogowo w okresie świątecznym z braćmi i matką. Oklepane wszystkie się robiły po pewnym czasie, motywy nieraz były oczywiste, ale mimo wszystko lubili na cały dzień zalęgnąć na kanapie (wcześniej, naturalnie, tocząc długą i nieraz krwawą bitwę o wygodne miejsce, bo zawsze jeden przegrany kończył na podłodze, a jeden na niewygodnym fotelu). Dla własnej małej tradycji i czasem dorabiania dziwnych historii. Charlie lubiła też wmawiać Młodemu, że to wszystko to są prawdziwe historie nagrane dla potomnych jako przestroga, do dnia, w którym dostała taki opierdol od matki, że sama z siebie potem zmywała przez tydzień.
Podniosła się z tego stołu, ale wskazanie na krzesło, na którym wcześniej zawiesiła swoją nieśmiertelną, mocno już startą skórzaną kurtkę, zignorowała, zamiast tego wsadzając jedną z dłoni do kieszeni spodni, a drugą trochę bezwiednie sunąc po krawędzi papierowego kubka z gorącą kawą, którą chwilę przed wejściem pani detektyw przyniósł jej Andy.
- A pani jest...? - Trochę bezczelne pytanie było jedyną odpowiedzią na pytanie, jak przypuszczała, czysto retoryczne o jej nazwisko. No Williams. Przedstawiła się uprzejmie przecież i w smsie wyraźnie zaznaczyli, że znają nie tylko jej imię, ale przy okazji adres zameldowania.
- Kotki z drzew ściągałam. - Wzruszyła lekko ramionami, bo trochę miała ochotę wywrócić oczami na ten wyrzut; dorwaliby ją szybciej i wcześniej, gdyby to było coś ważnego. Zamiast wywrócenia oczami jednak uśmiechnęła się delikatnie, uroczo, jak to tylko ona potrafiła. - Jakbym wiedziała, że przesłuchanie będę miała w takim towarzystwie, to bym pozwoliła tym kotkom dłużej nacieszyć się kontaktem z naturą.
Usiadła w końcu, chociaż niechętnie, kiedy kobieta podsunęła jej fotografię i uniosła lekko brwi na widok latynoskiej, chudej twarzy patrzącej gdzieś poza kadr z mieszanką niechęci i złośliwości. Znała, jasne, spędziła w jego mieszkaniu parę nocy - chyba nawet tydzień? chuj wie, ciężko było spamiętać gdzie spędzała ile czasu. Poznała go trochę przez przypadek, był klientem w kawiarni, w której pracowała i dał jej się zagadać. Lubił takie filmy jak ona i był dość zabawny, ale biorąc pod uwagę to, jak wyglądały imprezy, które odbywały się w jego mieszkaniu co jakiś czas (trzy w ciągu tygodnia, jak tam była), to nie wątpiła, że miał też swoją szemraną stronę.
Ale dopóki miał niezły towar i dawał jej skorzystać z prysznica, to nie przeszkadzało jej to szczególnie.
Czy dlatego teraz o niego pytali? Wkurwił się, że wykończyła mu mleko i wstawiła pusty karton do lodówki? Że dała sobie zrobić minetę i spędzili razem parę nocy, których bynajmniej niewinnymi określić nie można, ale nigdy jej nie przeleciał, jak zapewne by chciał i ją podpierdolił policji? Czy może zgłosił, że mu gwizdnęła tę czerwoną kawiarkę? Nie no, wtedy by chyba inaczej przesłuchanie wyglądało, nie?
Spoważniała trochę i uniosła wzrok na detektyw.
- Poniekąd. Ale jak na mój gust, to spokojnie może pani celować wyżej, z niego żadna liga jest.
No dobra, może tylko twarz jej spoważniała, złośliwy humor trzymał się mocno. Może dlatego, że taką paskudną kawę tu mieli.
-
Cóż, prawie zawsze po godzinie rozmowy udawało jej się wyprowadzić ich z błędu.
Nie skomentowała faktu, że dziewczyna - panna Williams, najwyraźniej, o ile nie używała, oczywiście, sfałszowanych dokumentów - nie usiadła na wskazanym wyraźnie krześle, bezczelnie ignorując polecenie i zamiast tego łapiąc za kubek pełen kofeiny. Powtarzała Andy'emu wie-lo-kro-tnie, że dla potencjalnych przestępców (no co? teraz być może była tu w roli świadka, bo nie mieli na razie żadnych dowodów przeciwko niej, ale zawsze trzeba było zakładać najgorsze) wyłącznie woda, i to najlepiej z kranu, ale zawsze mogła liczyć na to, że zbije go z tropu słodki uśmiech jakiejś ładnej dziewczyny. Boże, co za pies na baby.
- Detektyw Hartwood - przedstawiła się w odpowiedzi na pytanie dziewczyny, upijając łyk kawy ze stojącego obok kubka. - Wie pani, że nasza rozmowa jest protokołowana? Na pewno chce pani zeznawać, że nie stawiła się pani na wezwanie policyjnej jednostki bo... kotki?
Saskia nie mogła zaprzeczyć, że gdyby była w podobnej sytuacji to też raczej wybrałaby czworonogi, ale po pierwsze: nie była, więc nie musiała się nad tym zastanawiać, a po drugie: Chelsea nie była również, tylko bezczelnie grała jej na nosie. A tego nie lubiła.
- Co ma pani na myśli mówiąc żadna liga? Ma długi? Zdradza swoją dziewczynę? Podejrzanie łatwo zdobywa dragi? - wpatrywała się w Charlie beznamiętnym wzrokiem, próbując rozgryźć ją jak włoskiego orzecha.
Następne godziny zapowiadały się bardzo... długo.
-
- Ale protokołowana przez kogoś za lustrem, czy potem będzie pani pisać z pamięci, czy kamery mają mikrofony i muszą uważać na ilość wypowiadanych "kurew" na wypadek, gdyby mama kiedyś to zobaczyła?
Jej matka doskonale zdawała sobie sprawę z niewyparzonej gęby swojej jedynej córki, a żeby dostać się do policyjnych nagrań musiałaby chyba wcielić się w Toma Cruise'a na chwilę, żeby włamać się do budynku, bo to byłaby najprostsza droga ku temu, ale Charlie nieszczególnie to przeszkadzało. Właściwie to ten element z lustrem był dla niej o wiele ważniejszy, niż spowiadanie się tutaj, bo przepraszam bardzo, ona nie bez kozery była ateistką, spowiadać się będzie na łożu śmierci, a nie.
A za lustrem mogło się dziać wszystko i co jeżeli tam właśnie jakiś zwyrol wymknął się policjantom i oni desperacko potrzebują pomocy, a one dwie sobie tutaj plotkują?
Nie mów tego na głos, nie mów tego na głos, debilu.
- Mam na myśli, że nieszczególnie przystojny i ma paskudne zamiłowanie do czosnku. - Wzruszyła ramionami, chociaż pewnie spostrzegawczej detektyw nie umknęły szybkie mrugnięcie Charlie i delikatny ruch głowy, jakie pojawiły się w odpowiedzi na wspomnienie o dragach.
Zdarzało jej się łgać dla sportu, wielokrotnie. Przed kontrolerami biletów zalewała się łzami, napotkanym dzieciakom, jakie napatoczyły jej się na drogę mówiła, że widzi datę ich śmierci i żadne z nich nie dożyje dwunastego roku życia, a szczerze zdziwione "nie widziałam twojej pizzy" było przez nią wypowiadane niespotykanie często. Problem z tym wszystkim był taki, że nieważne jak się starała, nad twarzą nigdy nie potrafiła dobrze zapanować - więc chociaż wymuszony płacz, czy wmówienie czegoś bachorom nie stanowiło większego problemu, o tyle kręcenie w rzeczywistości przed wprawnymi obserwatorami stawało się ciężkie.
Dlatego nauczyła się zagadywać i odwracać uwagę.
Upiła kawę, na chwilę poświęcając jej całą uwagę, bo chociaż świdrującemu spojrzeniu detektyw odpowiadała równie hardo z niemal wypisanym na twarzy "try me", musiała czasem mrugnąć. Nieszczególnie przejmowała się swoją pozycją, była przekonana, że jeszcze parę pytań, praca domowa i do domu, a całe śledztwo dotyczyło najpewniej właśnie tych dragów.
I może od nich powinna trochę odejść.
- Zdradza to tylko zdrowy rozsądek nie kibicując Knicksom. Chyba. W sumie kto go wie. - Wzruszyła ramionami, znowu unosząc wzrok na kobietę. Chyba nie była wiele starsza od niej; gdyby nie tytuł detektywa Charlie podejrzewałaby, że są w podobnym wieku, ale wiedziała, że zdobycie stopnia trwa. - Pani by się nie zatrzymała dla kotków? - odbiła niespodziewanie, wracając do poprzedniego tematu, zanim zdążyło paść kolejne pytanie.
-
- A widzi pani żebym coś pisała? Oczywiście, że za lustrem. Kogo się tam pani spodziewała, Alicji z Krainy Czarów? - znając dzisiejszą młodzież pewnie byłaby rada, gdyby za cienką ścianą szkła: szalony kapelusznik, herbata o dziwacznym kolorze i posmaku halucynogenów, obrus z zawijasami, które po przyjęciu połyskującej tabletki zaczęłyby przypominać spirale, spirale, spirale... ale nie, niestety. Przesiadywał tam jedynie John w przekrzywionym, brunatnym krawacie i rękawami koszuli podpiętymi pod łokciem.
- Ma jakichś wrogów? Może kibiców przeciwnej drużyny? Obstawia mecze? - strzelała ślepakami, ale od czegoś trzeba było zacząć, żeby zdobyć punkt zaczepienia; na razie o denacie nie wiedzieli prawie nic (jego rodzina praktycznie w całości czekała już na niego pod glebą, ostała się tylko matka, ale z umysłem przeżartym demencją - nie wyciągnęli od niej wiele; oprócz tego sąsiedzi, którzy narzekali wyłącznie na głośną muzykę prześlizgującą się przez cienkie ściany do ich cichych mieszkań i sprzedawca w pobliskim kiosku, który z poważną miną zaraportował im codzienne zakupy Georgiego: mentosy, The Seattle Times, zielone winstony). Ergo: nie mieli żadnych tropów. - Jak dobrze go pani zna? I jak długo?
Trzymała kciuki za to, żeby to niesforne dziewczę miało dla niej jakiekolwiek informacje i nie okazało się, że tak naprawdę wpadła tylko na imprezę, o której usłyszała pocztą pantoflową, i z gospodarzem być może minęła się w wejściu do zarzyganej łazienki.
- Pewnie oddałabym kotki w ręce odpowiednich służb. Wie pani, że strażacy zajmują się takimi rzeczami? Co pani chciała niby zrobić, potrząsnąć drzewem i sprawdzić, czy spadną? - mruknęła, nie wierząc w to, że właśnie rozmawia na komisariacie o futrzanych kulkach. Ze świadkiem. Być może - nie wykluczała tego - podejrzaną.
Chyba tracisz talent, Hartwood.
-
- Nie bylibyście pierwszą organizacją, która sprawozdanie spisuje z pamięci osiem dni później - burknięcie było ciche, trochę jakby chciała dać myśli upust, ale jednocześnie niekoniecznie dzielić się nią z detektyw. Z policją nie miała ani najlepszych skojarzeń, ani wspomnień i współpraca z nimi nieszczególnie wydawała jej się atrakcyjna.
Czemu miałaby, jeżeli wychowywała się w jednej z bardziej parszywych dzielnic Portland, gdzie policja przyjeżdżała na wezwania w czterech przypadkach na dziesięć, więc lepiej było liczyć na siebie i dobre zamki w drzwiach, niż na służby mundurowe. Miała jedenaście lat, kiedy ganiała przy jednej z głównych ulic z Mickym, uciekając przed chłopakiem odgrywającym przestępcę, który chce ją porwać - motyw wymyślili sobie na szybko, po tym jak znaleźli gdzieś na śmietniku zabawkową broń i koniecznie chcieli się nią pobawić; fakt, że nie strzelała zupełnie jej nie przeszkadzał. Długo zresztą zabawa nie trwała, bo starszy brat Mickyego, gdy tylko ich zobaczył, wypadł z domu wściekły i zrobił im awanturę, wyzywając od kretynów, którym się w dupach przewraca z nudy i mogliby pójść kosić trawniki. Dźwięk plastikowej zabawki pękającej pod jego ciężkim butem wżarł się Charlie w mózg wraz z poczuciem absolutnej niesprawiedliwości, bo sami znaleźli sobie tę zabawkę, nawet jej nie ukradli!
Wtedy nie rozumiała.
Ale wychowywanie się wśród wielu czarnych przyjaciół szybko jej rozjaśniło, jak działa świat.
Miała raptem piętnaście lat, kiedy na dołku wylądowała po raz pierwszy. Była wtedy jeszcze dość drobna, ale mimo tego nie stroniła ani od awantur, ani głośnego mówienia, co myśli. a myślała dużo i niecenzuralnie o radiowozie, który zatrzymał się przy niej, Mickym i jego czarnym kumplu, jak raz po zmroku wracali ze sklepu. Z początku pytali Charlie, czy jej nie napastują, a kiedy zaprzeczyła, zaczęli mówić, że nie powinna szlajać się w takim parszywym towarzystwie, bo jeszcze może coś złapać. A może lubi takie zboczenia i trzeba by ją wyleczyć zaśmiał się wtedy drugi policjant, ale szybko uzyskał odpowiedź, że taka ślicznotka na pewno nie gustowałaby w małpach. Wystarczyło, by Micky ruszył przed siebie, chcąc minąć i zignorować wyraźnie szukających zaczepki funkcjonariuszy, aby ci go złapali, wyrwali papierową siatkę z jego rąk i rzucili na maskę.
Nie chcieli brać Charlie na komisariat, chodziło im o czarnuchów.
Ale Charlie miała ciężkie buty, a oni - przez kolejny tydzień - wrażliwe, duże sińce na piszczelach.
Zdarzyło się, że z aresztu wyciągnął ją brat za jakąś drobną kradzież, włam do pustostanu i te nieszczęsne kłótnie z policjantami, bo Charlie zabawkowy pistolet chrzęszczał łamany w głowie za każdym razem, kiedy ktoś czarny był zatrzymywany przez policję; nie stroniła od obelg, wpychania się miedzy osobę, a gościa w mundurze, a raz zderzyło jej się obrzucić akurat kupionymi jajkami radiowóz.
Dojrzała i stała się mniej porywcza, niż w latach nastoletnich. Teraz w nikogo by nie rzuciła jajkiem (raczej), ani nie kopnęła w piszczel. Ale do policji nadal nie pałała ciepłym uczuciem. Tutaj wyraźnie nikt nie wezwał jej tylko po to, żeby oddać jej dowód. Nie wiedziała, co George miał z tym wszystkim wspólnego, ale siedząca przed nią detektyw najpewniej nie miała żadnych miłych zamiarów.
Przeczesała włosy dłonią, zauważając, że z tyłu są jeszcze wilgotne po prysznicu, który brała ledwie trzy godziny temu. Pomyślała o małym ACAB, które miała wytatuowane nad kostką. Zastanowiła się, ile przejawów tego skrótu jest w jej aktach, które detektyw niewątpliwie przejrzała i jak bardzo wpływa to na jej osąd sytuacji.
- Czemu o niego pytasz? - Darowała sobie formę grzecznościową; i tak siedziała z brodą podpartą na na dłoni oraz dość bezczelnym wyrazem twarzy, "pani" tylko głupio się gryzło z jej pozycją. - Nie wiem. Nie wiem. I nie wiem. Nie znam go długo. i oczywiście, że oddałabyś je "w ręce odpowiednich służb" - wywróciła oczami, unosząc rękę, która do tej pory trzymała luźno kubek, żeby zrobić cudzysłów w powietrzu.
-
Zagrożenie przyszło zupełnie skądinąd, niewychwycone, niezneutralizowane zawczasu. Również ze strony osoby, która w teorii powinna ją chronić, opiekować się nią w szkolnych murach i poza nimi, dawać przykład - a okazała się duszą iście bestialską, zamkniętą dla niepozorów w zupełnie przeciętnym ciele. Po miesiącach, które minęły od tamtego zdarzenia i Saskia zaczęła powoli odzyskiwać życie w zahibernowanych dotąd kończynach, obiecała sobie, że będzie próbowała zrobić to, co w jej mocy, żeby wszystkich zwyrodnialców (tego rodzaju, i tysiąca innych - przerażające było to, na jak wiele sposobów można było krzywdzić ludzi; inwencja twórcza wykazana przy kolejnych zbrodniach, które śledziła, spędzała sen z powiek) wrzucić w czeluść tartaru (albo choćby więziennej celi).
Była dziewczyną z misją.
Dlatego kiedy Irving spytał ją, podczas jednego z tych nudnych, wleczących się jak smoła obiadów w drogiej restauracji, czy po ślubie zamierza kontynuować pracę na pełen etat, spojrzała na niego w kompletnym szoku. Co miała robić innego? Szykować mu kanapki do biura z promiennym uśmiechem i fartuchem przewiązanym w cienkim pasie, wybierać odpowiednie kolory tulipanów do salonu, codziennie wyrównywać kreskę brwi? O, z pewnością nie - nie mogła uwierzyć, że w ogóle przyszło mu do głowy, że mogłaby rzucić karierę.
Naprawdę - miała o tym pojęcie już wcześniej, ale ta rozmowa tylko przypieczętowała stan ich relacji - nie znał jej wcale.
- Tak, oczywiście. Nie chciałabym zrobić im krzywdy przez swoje tanie bohaterstwo - rany, czy dalej ciągnął się temat kotów? Saskia czuła, że ta konwersacja chyba nie do końca toczy się po odpowiednich torach. Odchrząknęła, złożyła ręce na piersi i postanowiła wyłożyć kawę na ławę (i tę przysłowiową, i tę materialną, którą wcześniej trzymała w nieco zziębniętych palcach).
- Georgie nie żyje. Nie z powodu niewykrytej choroby, wypadku samochodowego ani nawet dragów. Ktoś przestrzelił mu czaszkę na wylot i próbujemy ustalić... podejrzanych - powiedziała, unosząc lekko do góry prawą brew. Miała nadzieję, że dziewczyna zrozumie aluzję: mów, co wiesz, bo sama możesz trafić na listę.
Jak to mówią... nadzieja matką głupich.
-
Spuściła wzrok na leżące między nimi zdjęcie, któremu wcześniej nie przyjrzała się za dobrze. Było zrobione jakiś czas temu - jak ostatnio widziała chłopaka to miał o wiele krótsze, niemal na zero zgolone włosy i bardziej zapadnięte policzki. Na fotografii nie było jeszcze tatuażu na boku szyi, po którym nie jeden raz wodziła ustami. Nie był przystojny - ani wtedy, ani obecnie - ale nie był też brzydki. Przeciętny. Nadrabiający humorem i charyzmatycznym podejściem do życia. Gdyby nie ten wyraz twarzy i chyba przybrudzona, ciemnoszara bluza kojarząca się z szemranymi typami, to sprawiałby na zdjęciu niemal wrażenie miłego, grzecznego chłopca.
O mało nie parsknęła do tej myśli, bo ani miły, ani grzeczny to on nie był; nie był też typem, który stara się, by podobne wrażenie robić. Był tym typkiem, który był cool, więc ludzie lgnęli do jego nieprzyjemnej mordy oraz złośliwości, za którymi zresztą kryło się o wiele wyższe IQ, niż mogłoby się zdawać na pierwszy rzut oka.
Aluzję wyłapała. I chociaż zdawała jej się ona być równie naiwna, co ten dzieciak, który wpadł do kawiarni dwa dni temu i myślał, że dostanie lody za friko, to też ją podkurwiła.
- Że ja bym miała to zrobić? - parsknęła z politowaniem, unosząc wzrok znad fotografii. - Merlinie, chodź na strzelnicę, zobaczysz, że mam cel gorszy od ślepej kury, jakbym chciała kogoś zabić to użyłabym siekiery albo nie wiem, zepchnęła z wysokości - machnęła ręką w powietrzu, potrząsając głową.
W końcu dotarło do niej, że musieli niewiele o nim wiedzieć. Przecież on nawet nie miał dziewczyny, której istnienie zostało zasugerowane przez Hartwood chwilę wcześniej. To z wiązać musiało się z tym, że mieli mało tropów - czy zadawaliby jej takie pytania, gdyby wiedzieli, że zna go tyle, co nic i gdyby wcześniej pogadali z jego kumplami? - ale jak im tutaj niby miałaby pomóc. Szlajając się z nimi po okolicy i pokazując po kolei typów, którzy przewinęli się przez mieszkanie Georgiego?
Nie myślała o swojej relacji z nim jako "związku", nie przeszło jej też przez myśl, że faktycznie mogłaby mieć motyw - w oczach innych - żeby go zabić. W końcu mieszkała u niego przez tydzień, uprawiali razem seks, a potem nagle się zwinęła i zniknęła? Mógł ją skrzywdzić, próbować wykorzystać albo zdradzić. Ojebać na dragach. Wykręcić jakiś numer.
Myślała głównie o tym, jak irytująca ta sugestia była.
- Gadaliście już z Sidem i Nancy? Oni powinni wam powiedzieć coś więcej.
Nie było żadnego Sida i żadnej Nancy. Ale niech pani detektyw spędzi parę nocy próbując ich znaleźć.
-
Ale może był to też jednostkowy przypadek.
- Nie wiem. Dlatego tu pani jest, potrzebujemy pomocy - rozłożyła dłonie w geście bezradności, mając nadzieję, że strategia otwartej księgi, którą właśnie obrała, okaże się skuteczna. - Nie ma żadnych tropów. Znaleziono go na zapleczu restauracji - oczywiście przesłuchaliśmy cały personel, ale wszyscy mają alibi i świadków potwierdzających, że w chwili morderstwa znajdowali się gdzie indziej. Na broni brak obcych odcisków palca. Monitoring, pechowo, nie działał już od miesiąca.
(To, czy nie funkcjonował poprawnie z powodu klasycznego buntu technologicznego, który pojawiał się raz na jakiś czas psując wszystkie sprzęty w zasięgu wzroku, czy była to przemyślana zagrywka kryminalna pozostawało jeszcze kwestią otwartą; Saskia wolała wierzyć w wersję pierwszą, bo druga sugerowała, że zabójstwo było starannie zaplanowane i następnie wyegzekwowane z zimną krwią. A takie zbrodnie zawsze należały do trudniejszych do rozwikłania niż proste i solidne morderstwa w afekcie).
- Nie kojarzy pani absolutnie nikogo, kto miał z Georgiem na pieńku? Żadnych podejrzanych sytuacji, podsłuchanych przypadkiem rozmów, wiadomości złapanych kątem oka z ekranu telefonu? Wie pani, czy Georgie często bywał w tej restauracji? Taqueria el Rincon. Obsługa zapewnia, że widziała go na oczy pierwszy raz, ale nie jestem pewna, czy im wierzę - nie była też pewna, czy uwierzyłaby w jakiekolwiek słowa Williams, ale musiała spróbować.
Uśmiechnęła się krzywo na dźwięk następnego zdania którym uraczyła ją dziewczyna, naprawdę stawiając jej nerwy, jeszcze trzymane na wodzy, w pozycji walecznej.
- Proszę dać sobie spokój. Też słucham Sex Pistols - rzadko, bo ostatnio wolała zakopywać się w kokonach koców ze słuchawkami brzmiącymi kojącym rytmem jakiejś klasyki, która pomagała jej zasnąć, ale w kolekcji jej winylów, przechowywanych w salonowym kufrze, z pewnością dałoby się znaleźć Never Mind the Bollocks, Here's the Sex Pistols.
Z popkulturowymi zagrywkami trafiła pod zły adres.
-
- Przecież nie powiedziałam, że miał latającego kota. Nie moja wina, że ich rodzice mieli taką chorą fantazję. - Wzruszenie ramion sugerujące, że nie obchodzi ją, co Hartwood zrobi z tą informacją, jeżeli chce sobie dalej psuć śledztwo niech psuje. Wzrokiem tylko uciekła, znów przesuwając po ścianach, szarych i odstraszających. Kojarzyło jej się to ze szkołą, której wiecznie brakowało funduszy na remont. Tam też siedziała na równie niewygodnym krześle i kiedy nie znała odpowiedzi na pytania, to plotła co jej ślina na język przyniosła, uparcie milczała albo zręcznie zmieniała temat. Ale bardzo nie lubiła przyznawać się do niewiedzy.
I tak jak w szkole, tak teraz nie znała odpowiedzi na zadawane jej pytania, ale tutaj nie mogła poczekać do przerwy i wymknąć się przez okno, a z każdym kolejnym pytaniem czuła się coraz bardziej niezręcznie. W klatce kiełkowało jej idiotyczne poczucie, że Georgie ją okłamał - co było nad wyraz durne, przecież nie było między nimi niczego, w czym mógłby ją okłamać, czy zdradzić. Układ, choć niepisany i nigdy nieomówiony, był czysty - jemu nie przeszkadza jej obecność, a ona ma bliżej do pracy i oboje nieźle się bawią w swoim towarzystwie. Nic więcej. Ona mu nie opowiadała o swoich problemach z rodziną, ani grzechach z przeszłości, on nie musiał jej mówić o swoich.
- Nie polecam zamawiać tam dań z kurczakiem, źle się to kończy.
Chciała dodać coś jeszcze, że w dupie ma, czego od niej potrzebują, bo ni ją grzeją ni ziębią ich premie, niech sobie wibrator walentynkowy kupuje z oszczędności. Ale wtedy znów jej wzrok padł na to nieszczęsne zdjęcie.
Mogła wywracać oczami na policję. Mogła nie ufać, żyć w przekonaniu, że siedząca przed nią rudowłosa nadużywa nadanej jej władzy, kiedy nie zgrywa dzielnej, poszukującej sprawiedliwości pani detektyw. Ale teraz ta sprawiedliwość należała się Georgiemu.
Charlie bywała durna i idiotycznie dumna; gdyby chodziło o nią samą prędzej by sobie rękę odgryzła, niż szukała tu pomocy. Jednak to dotyczyło przyjaznego gościa, który ją przygarnął i z którym przez krótką chwilę fajnie jej się żyło. Mógł być seryjnym mordercą, złodziejem, czy wielbicielem piña colady, nie obchodziło jej to - dla niej był w porządku.
- Znałam go parę dni. Spędziłam u niego parę nocy, bo mogłam. Jest całkiem zabawnym typkiem. I mądrym, chociaż chyba robił co mógł, żeby nie sprawiać takiego wrażenia. Ostatni raz widziałam go dwa albo trzy dni temu, nie jestem pewna. Jeszcze spał, kiedy się zwijałam do pracy. Tyle. Jeżeli chcesz mnie zamknąć to proszę bardzo, ale daj znać Andy’emu, że głodna się robię.
-
Nic przydatnego.
- Nie mam pani za co zamknąć. Proszę iść, nie zamierzam być odpowiedzialna za głodową śmierć świadka w pokoju przesłuchań. Może pani wybrać się na obiad z Andym... z pewnością się ucieszy, i jeszcze pewnie zapłaci - uśmiechnęła się lekko, bo chociaż jej życiową misją zdecydowanie nie było znajdywanie Andy'emu bratniej duszy gotowej na spędzenie reszty swojego ziemskiego czasu na słuchaniu jego dowcipów z wiecznie tą samą puentą i wąchania zbyt ostrej wody kolońskiej, to chętnie nawet przysiadłaby się do stolika żeby poobserwować posiłek w wykonaniu tych dwojga.
- Jeśli coś się pani przypomni... ktoś zadzwoni z osiedlową plotką, znajdzie pani maila w spamie, który Georgie wysłał kiedy jeszcze mógł... prosimy o kontakt, każdy strzępek informacji jest dla nas ważny - podała dziewczynie dłoń przez stół i potrząsnęła zwitkiem jej kościstych palców. Wstała, chwyciła w rękę pusty już kubek po kawie i skierowała się do wyjścia.
Przydałby się jej długi, bezsenny sen.
I cholernie dobry placek z wiśniami.
zt x2