WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
...no może kosmetyki też były istotne, ale o to dbała Virginia. Lubił zabijać swój wolny czas bez konieczności mijania jej, unikając wdawania się rozmowy, a nawet wolał nie widzieć tych spojrzeń, jakie rzucała, jak już uznała, że warto na niego unieść wzrok. Jej ojciec twierdził, że nie powinna mieć nic przeciwko kolejnej osobie w firmie (nawet jeśli współzarządzającej), skoro tak bardzo lubiła się otaczać wieloma (nadprogramowymi) partnerami. Jasne, że dosłyszał w tym jego niezadowolenie i w następstwie wyczuł, że jego osobą być może Martin chce jej wbić szpilę (ale wcale tak być nie musiało, może faktycznie chodziło o jakieś problemy finansowe), choć samemu początkowo miał pokojowe zamiary.
Miał.
Tego dnia był jedynym szefem, zatem gdzieś między przejażdżką karawanem, a załatwieniu kilku formalności na mieście, musiał podskoczyć po kilka kartek, które wcześniej wydrukował sobie i zostawił bezpośrednio na drukarce, by się nie zapodziały. Nie spodziewał się, że w gabinecie ktoś będzie, a najpierw usłyszał stłumione przez zamknięte drzwi: kurwa, po których i tak bez pukania wszedł do środka.
- Znów się nudzisz i nie masz co robić? - zapytał bezpośrednio po wejściu, ale bynajmniej nie czekał na jej odpowiedź, tylko wzruszył ramionami i celowo zostawił za sobą otwarte na oścież drzwi.
- A może w swoim miejscu pracy nakopciłaś tak bardzo, że nie da się wytrzymać i teraz próbujesz skazić inne. - Swoją obecnością. Tego już nie dodał, ale cisnęło mu się na język.
-
Myślała. Zastanawiała się. Najchętniej to zamknęłaby mu drzwi przed nosem, ale jakoś nie sądziła, żeby potulnie podkulił ogon i sobie poszedł. Kłócenie się z nim to zajęcie, któremu oddałaby się z czystą przyjemnością, ale w tej chwili tylko traciłaby czas.
- Oba - wzruszyła więc ramionami i swobodnie, nie przejmując się niczym, po prostu wetknęła klucz do zamka szuflady.
Wyglądała zupełnie, jakby robiła coś normalnego, naturalnego i nie było powodów do podejrzeń, jakby było to dla niej jak oddychanie, chociaż nigdy wcześniej nie miała żadnego powodu, żeby zaglądać do zamkniętych szuflad w tym biurku.
- To sprawa rodzinna - dodała jeszcze zaznaczając wyraźnie, że nie było tutaj miejsca na jego wścibstwo i wtrącanie się.
Bo to była sprawa rodzinna. Chodziło w końcu o to, co za cyrki wyprawiał ojciec i gdzie się podziała ta kasa, skoro w księgach wszystko się zgadzało.
A jeśli nie znajdzie przyczyny, to oznaczało tylko tyle, że Blake ściemniał i był to jeszcze jeden powód, żeby pozbyć się go stąd raz na zawsze.
Naprawdę nie podobało jej się teraz jego towarzystwo.
Nigdy jej się nie podobało jego towarzystwo.
No chyba, że w szkole średniej, ale to było dawno i nieprawda, ok?
Nie zamierzała mu w każdym razie tłumaczyć, co konkretnie robiła. Jej główną strategią i celem było teraz zebrać wszystko z szuflady, wziąć, jakby właśnie po to tu przyszła, a papiery przeanalizować gdzieś, gdzie nikt nie będzie wściubiał nosa w nieswoje sprawy, żeby móc ocenić czy są w ogóle dla niej jakkolwiek przydatne.
-
- Uhm - mruknął w odpowiedzi, bynajmniej nie chcąc dopytywać czego szuka. Sprawa rodzinna - szanował, nie dociekał; nie był wścibski, ani nie wtykał swojego nosa w sprawy innych ludzi. I nawet jeśli za sobą nie przepadali, to nadal - Martin był jej rodziną (niestety) a do niego duży miał szacunek, więc dodatkowo nie chciał ingerować w poszukiwania blondynki. Może ojciec prosił, aby coś znalazła? Najprawdopodobniej nawet się nad tym nie zastanawiał, bo skupił na kartkach, które wcześniej wydrukował. Stanął do niej tyłem, ze skupieniem odczytując treść pierwszej, drugiej, trzeciej... i zorientował się, że w międzyczasie skończył się tusz, więc zapis nie był do końca wyraźny, aż wreszcie nie wydrukowało się wszystko, co miało.
- Kurwa - rzucił pod nosem sam do siebie i mimowolnie przeniósł wzrok na kobietę. - Dużo czasu potrzebujesz? - zapytał, w tej samej chwili biorąc się za otwieranie urządzenia wielofunkcyjnego, by wymienić toner. Problem w tym, że nie do końca wiedział, gdzie nowy był schowany (zakładał, że też w biurku, o ile był jakiś w zapasie), a nie chciał szperać przy niej, by nie pomyślała, że ją sprawdza i kontroluje. Dodatkowo musiał jeszcze raz wydrukować kilka ostatnich kartek, co także wymagało kilku minut spędzonych na fotelu Martina, który aktualnie zajmowała jego córka.
- Będę na fajce, daj znać, jak skończysz. Może być smsem - poinformował finalnie, chyba i tak nie licząc, że uprzejmie mu powie, że już skończyła zajmować się rodzinnymi sprawami i trzymając te kilka kartek, powoli ruszył w stronę drzwi wyjściowych.
-
Szybko zapomniała o towarzystwie Griffitha, a to był chyba najlepszy miernik tego, jak bardzo nie spodobało jej się to, co znalazła w prywatnej, zamykanej szufladzie ojca. Umowy z firmami pożyczkowymi, co gorsza, nie tylko na jego nazwisko, ale i matki. A nawet jej samej.
Nie przypominała sobie, żeby brała pożyczkę, za to jak przez mgłę przypomniała sobie, jak ojciec wziął od niej raz dowód, tłumacząc, że potrzebuje go zeskanować do jakiejś papierologii. Wykorzystał to, że się nie interesowała i nie zadawała dużo pytań, suczysyn.
Dlaczego?
Musiała mieć dziwne miny, kiedy to marszczyła brwi, to nos, to zagryzała wargę, przekładając kolejne papiery, ale można to było zrzucić na karb tego, że niecierpliwiła się, ponieważ nie mogła znaleźć tego, czego szukała.
Blake teraz mógłby dla niej nie istnieć.
Bo działo się tutaj coś niedobrego i obecność Griffitha wydała jej się nagle w tym wszystkim najmniejszym problemem. Nie żeby zamierzała zaprzestać prób wykurzenia go.
Teraz jednak potrzebowała zapalić. Coś. Najlepiej coś mocniejszego niż fajkę. Aż zaschło jej w ustach i drgnęła, nawet trochę przestraszona, kiedy Blake się odezwał.
Serio, zapomniała, że tutaj był i dopiero, kiedy rozejrzała się odruchowo i trafiła na niego wzrokiem, mózg poskładał to wszystko do kupy i na swoje miejsce.
To znaczy dopasował głos, do osoby i przypomniał uczynnie Virgie, że ten koleś tu był cały czas.
Coś wypadło jej spomiędzy papierów, ale wpadło pod biurko i nie zwróciła na to większej uwagi.
- Masz dostęp do konta bankowego zakładu? - rzuciła zamiast odpowiedzi, zanim ugryzła się w język.
-
Złapał za klamkę, chcąc zamknąć za sobą drzwi i w spokoju pozwolić jej (się udusić w tym dymie) szukać dalej, kiedy zatrzymała go w progu pytaniem. Zmarszczył czoło z konsternacją, ale skoro stał do niej obrócony plecami, to nie mogła tego widzieć. Dopiero po upływie kilku kolejnych sekund zdziwienie zmyło się z jego twarzy, a z lekko uniesionym (trochę kpiąco) kącikiem ust, odwrócił się do niej przodem.
- Może mam - odpowiedział, taksując ją wzrokiem, by przelotnie spojrzeć na dokumenty znajdujące się na biurku. Stał kilka kroków dalej, zatem tak czy inaczej nie za bardzo miał jak odczytać treść, a dodatkowo były do góry nogami patrząc z jego perspektywy.
- A może nie mam - mruknął, nie podając jej na tacy konkretnej odpowiedzi. Skoro kobieta wypaliła z pytaniem tak nagle, a co więcej - zwróciła się z tym do niego, a nie do swojego ojca, bez problemu mógł wywnioskować, że coś nie gra. Spoważniał, wchodząc ponownie do środka i tym razem zamykając za sobą drzwi.
- Zależy o co chodzi. - Wzruszył lekko ramionami, zbliżając się do biurka. Mogła schować papiery, odłożyć je na miejsce, albo zostawić, bo pewnie wyciągnął rękę po jedną z kartek, ponieważ - jak zakładał - te sprawy rodzinne mogły mieć z nimi związek i wcale jedynie rodzinnymi nie były. Początkowo nie chciał się mieszać; wolał trzymać na dystans jeśli chodziło o kontakty jej i Martina, w końcu nie należał do rodziny. Za to jeśli chodziło o zakład pogrzebowy, aktualnie był jego współwłaścicielem, zatem dobrze byłoby, gdyby wiedział, jeżeli istniały jakieś nieprawidłowości, o których nie został wcześniej poinformowany.
-
Przewróciła oczami, ale w zasadzie dlaczego spodziewała się innej odpowiedzi? Przecież nawet gdyby przemyślała to chociaż przez sekundę, to by nawet nie pytała, nie mogło z tego wyjść nic dobrego. Obserwowała jego minę, to jak podchodził i wyraźnie przyciągnęła do siebie papiery, kiedy sięgnął po kartkę, nie mając zamiaru pokazywać mu tych dziwacznych umów pożyczkowych, których sama jeszcze nie rozumiała. Równie dobrze, mogła panikować, ale skoro Martin twierdził, rzekomo, że zakład miał problemy finansowe...
- No to jeśli może masz, to może dobrym pomysłem będzie obserwowanie, czy nie dzieje się tam nic dziwnego. A jeśli może nie masz, to dostań. - stwierdziła butnie, unosząc walecznie podbródek i mrużąc oczy, prawie jakby właśnie wyzywała jego rodzinę pięć pokoleń wstecz a nie sugerowała, żeby zawalczył o więcej władzy w zakładzie...
W którym nawet przecież nie chciała go widzieć. Ale nie chciała też widzieć tego zakładu w ruinie, bo nie miała zielonego pojęcia, gdzie indziej mogłaby się podziać przez całą resztę swojego życia, do tej pory upływało jej przecież na niemartwieniu się o takie drobnostki.
Nie podobała jej się ta zmiana. Nie podobało jej się to, że ojciec odstawiał coś dziwacznego. Nie podobało jej się imię Virginia na jednej z umów pożyczkowych, ale poza tym nie znalazła na ten moment nic więcej.
Nie podobało jej się to, że wgląd w finanse mogłaby szybciej pewnie uzyskać już nawet od Griffitha, niż od ojca, bo wyraźnie coś ukrywał.
-
- Uhm - mruknął pod nosem, mrużąc nieznacznie oczy, kiedy zarejestrował jej ruch i kartki, jakie nagle przyciągnęła do siebie. Skoro ona wolała działać sama - zapewne zrobi to samo, nie fatygując się, aby wtajemniczyć w to blondynkę. W końcu nie była współwłaścicielką, a zwykłym pracownikiem...
Pracownikiem, który i tak pozwalał sobie na zbyt wiele, skoro siedziała w fotelu Martina, ale na to, że była jego córką i z góry miała lepszą pozycję, to już nie mógł nic poradzić. Niestety.
- Dziwne, że ty go nie masz - zagaił po chwili - a ostatnio, jak zwykle, zgrywałaś wszystkowiedzącą - skwitował, posyłając jej pseudo-uprzejmy uśmiech, po czym prychnął cicho i wyszedł, rejestrując, że hasło: "dobry pomysł" wyszło z ust Virgie, zatem było wielkie prawdopodobieństwo tego, że to jakaś ściema i chce, by się na to nabrał. A z drugiej strony... wydawała się całkiem wiarygodnie odgrywać rolę - o ile była to rola - więc... pewnie rzuci na to okiem. Ostrożnie i nie od razu, bo zaufania (ze wzajemnością) nie miał do niej za grosz.
zt x 2
-
Wszedł do budynku, napawając się wszechogarniającą ciszą. Nie było Martina, ani Davida, który trochę działał mu na nerwy, a do tego miał wrażenie, że spiskuje z Vi. Ruszył bezpośrednio do pomieszczenia, w którym to Biondi spędzała najwięcej czasu. Ciemno, nie czuć dymu - zatem mógł czuć się spokojnie i zaczął (podobnie jak ona kiedyś w gabinecie ojca) myszkować. Zgodnie z tym, co mu poradziła, przejrzał konto bankowe, do którego miał dostęp. Na pierwszy, drugi, a nawet trzeci rzut oka nie dostrzegł nic podejrzanego; dopiero dziś, kiedy potrzebował wydostać się myślami z przeszłości, przysiadł do tego raz jeszcze. Wydawało mu się, że coś nie pasuje z zamówieniami; wpadły dziwne (porównując do wcześniejszych: olbrzymie) ilości produktów, które... cóż, najbardziej pasowały do bajki Virginii. Z ceną również coś nie pasowało, zatem prześledził dostawców i okazało się, że jest ich dwóch. Dwóch różnych, gdzie oferta jednego była bez zmian, zaś ta druga... trochę śmierdziała. I nie chodziło bynajmniej o to, że wiele z tych produktów miało na celu zdezynfekować miejsce pracy, czy pomóc w sterylności otoczenia.
Po tym, jak prześledził wydatki, spojrzał na przychody i... tu też mu się nie do końca zgadzało; znalazł przelew z identyczną kwotą, która parę dni wcześniej wyszła z konta zakładu. Ewidentnie coś było na rzeczy.
Zaświecił światło i zaczął rozglądać się po pomieszczeniu, otwierać szuflady, aby odnaleźć ten zapas produktów, który - rzekomo - powinien już dotrzeć. Jeśli nie zapas, to może Virgie prowadziła coś z zamówieniami? Kurwa, przecież jej o to nie zapyta.
-
Blake ciągle zapominał o tym, że Virginia była w stanie pojawić się w zakładzie o każdej porze dnia i nocy. Taka była specyfika jej pracy. Tym razem jednak to nie telefon o jadącym trupie ściągnął ją na miejsce, a zapomniany telefon. Zresztą, akurat tego wieczoru zamierzała i tak odprawić każdego, kto chciałby od niej profesjonalizmu, odprawić z kwitkiem, bo najwyższy czas było trochę zaszaleć.
Jedna naklejka z uśmiechniętą buźką powinna zapewnić jej wystarczająco zabawy, zwłaszcza, że całą noc zamierzała szlajać się po klubach, ale zanim jeszcze cokolwiek weszło jej do głowy, chciała sprawdzić posty na swoim aktualnym pbfie. I może jeszcze na tindera zerknąć, żeby zobaczyć co nowego zabawnego się przyplątało...
Wtedy zorientowała się, że nie miała telefonu. W chwilach pełnej przytomności, poprosiła więc znajomą, o udostępnienie swojego, żeby mogła sprawdzić śledzenie lokalizacji i to właśnie wtedy zorientowała się, że jej cenne urządzenie do komunikacji zostało w zakładzie.
Postanowiła udać się po nie sama.
W międzyczasie wszedł trip. Ten przyjemny, lekki, euforyczny i kontrolowany (jak zawsze, przez tak doświadczonego użytkownika, co nie), jadąc więc na miejsce komunikacją, z pełnym zainteresowaniem obserwowała otoczenie, żeby zobaczyć, jak wygląda kaszel tego tam, zmęczonego mężczyzny z boku.
Sięgnęła nawet po słuchawki, żeby wykorzystać te chwilę na posłuchanie muzyki - nie było nic lepszego niż muzyka w tym stanie, ale wtedy ponownie przypomniała sobie, że nie ma telefonu.
Mimo to do zakładu weszła szeroko uśmiechnięta, rozluźniona. Zdziwił ją jednak, w drodze do jej ulubionego pomieszczenia ostry, przenikliwy zapach światła, które się z niego wydobywało.
Może gdyby była mniej imprezowa, pomyślałaby o włamywaczu, teraz jednak tylko radośnie podążyła w tamtym kierunku, opierając ostatecznie ramię o framugę drzwi i przez chwilę tylko obserwując Blake'a.
Kilka sekund.
Zanim parsknęła śmiechem.
- Co, mam cię pomalować? Wystarczyło poprosić.
-
Odłączył inne bodźce, skupiając się na szybkim znalezieniu odpowiedzi na nurtujące go pytania. Otworzył jedną szafkę, drugą, kolejne. W pewnym momencie, obok wieży, która nie tak dawno temu huknęła specyficzną muzyką, znalazł jakiś brulion. Gruby, w twardej okładce, leżący na małym, kwadratowym stoliku. Poszedł do niego, sięgając po zeszyt i z uwagą przekartkowując treść. Nic dziwnego, że jak usłyszał dźwięczny śmiech dochodzący zza jego pleców, na początku spiął mięśnie i zareagował z kilkusekundowym opóźnieniem.
Virginia.
Znał jej głos, który bez problemu rozpoznał; inaczej chyba ze śmiechem, bo zapewne do tej pory dość rzadko raczyła go takim zaszczytem. Odłożył brulion na miejsce i powoli odwrócił się w kierunku blondynki.
Dziwne... Czy ona...żartowała? Bez cienia złośliwości?
- Wiem, że próbowałaś doprowadzić mnie do zawału, blondi - mruknął, celowo przekręcając jej nazwisko. Uniósł sceptycznie brew i podszedł bliżej, przyglądając się kobiecie bez słowa. - Wtedy nie musiałbym nawet prosić. Zostałbym jednym z klientów, bo niby kto wcześniej udzieliłby mi pomocy - rzucił, rozglądając się przelotnie po pomieszczeniu, a finalnie osadzając spojrzenie na jej oczach. Hmm.
- Mają kogoś przywieźć, że przyjechałaś? - zapytał lekko, odsuwając ewentualny temat swojej obecności o tej godzinie.
-
Przekrzywiła nieco głowę, dlaczego niby miałby paść tutaj na zawał? Prędzej Martin. Zresztą to on, z ich dwóch, robił za mordercę. Oparła czoło o framugę i przymknęła na chwilę oczy, za chwilę jednak reflektując się, gdy jej tęczówki znów zaczęły wodzić za podchodzącym Blakie'm.
Jego skóra miała dziwną teksturę. Zawsze taką miała?
Aż trudno jej było się skupić na tym, co on w ogóle mówił.
A pewnie nic ciekawego.
- Może ja. Ratowałam już ciężarne z pożarów, to mogę i morderców z ... - uciekło jej słowo, jak to było ? - kanałów - chyba miała opałów na myśli, ale teraz już nie zawracała sobie głowy, tylko zmarszczyła czoło.
W zasadzie to...
- Co ty tu robisz ?
Cały czas obserwowała jego twarz, jego skórę.
- Wibrujesz, stary. - rzuciła, bo tak jej się wydawało.
Jego twarz wibrowała. Nawet dałaby sobie głowę uciąć, że słyszała wśród tych wszystkich losowych szmerów i dźwięków, które teraz przewijały jej się przez uszy, ten charakterystyczny dźwięk.
Ale tak naprawdę to jej komórka wibrowała gdzieś na jednym blacie. Pewnie któraś koleżanka się już martwiła.
-
- Uhm - odmruknął na jej wywód odnośnie jakiegoś ratowania ciężarnych i morderców, domyślał się, że to drugie bezpośrednio miało dotyczyć jego osoby. Na szczęście nie był wtedy świadomy tego, co los szykuje dla niego za kilka dni - czyli odnalezienia na wycieraczce niespodzianki w postaci małego dziecka, w co pewnie była zaangażowana jakaś ciężarna kobieta. Niekoniecznie aktualnie, ale te kilka lat wcześniej, skoro chłopiec miał te trzy, czy cztery lata.
- Czekałem na ciebie - odpowiedział głupio i tak się też poczuł, bo to już podchodziło pod jakiś durny flirt...albo tekst gościa z horroru, który zaraz zamierza kogoś zamordować, a często blondynki szły na pierwszy ogień. Odchrząknął i przeczesał dłonią włosy. Nie, wcale nie czekał; miał nadzieję, że jej nie spotka tego wieczora, nocy, a najlepiej wcale. Łatwiej było żyć, kiedy się mijali.
- Zaraz, co? Dlaczego z kanałów...? - wypalił nagle, wcześniej za bardzo zajęty wymyśleniem odpowiedzi-zmyłki, która byłaby jak najbardziej odległa od prawdziwych intencji. Zrobił jeszcze z krok, czy tam dwa, ostatecznie zatrzymując się przy ścianie obok drzwi, przy których stała Virgie.
- Czekałem, bo... - urwał, przeklinając się w myślach, a jedynym pozytywem wydawał się fakt, że najprawdopodobniej była naćpana. Jeszcze te kanały i wibrująca twarz mógłby zrozumieć (nie wiem jak, ale mógłby), aczkolwiek to, że jeszcze nie posłała w jego kierunku żadnego pioruna, ani nie skrzywiła się w ewidentnym grymasie, zdecydowanie nie było normalne.
- Muszę cię gdzieś zabrać - poinformował i wzruszył ramionami, jak gdyby było to czymś najnormalniejszym na świecie.
-
A ona nie potrafiła tego ogarnąć więc olała ten temat, skupiając się na tym mniej dziwacznym.
- Bo w kanałach to niezłe gówno? - zauważyła inteligentnie.
Co on robił? Przecież to absurdalne. Do tego brzmiał jak koleś, który próbuje zaciągnąć dziecko do piwnicy na kotki. Muszę cię gdzieś zabrać, co ona naiwna? Urodziła się wczoraj? Wyciągnęli ją z kapusty, ale upuścili po drodze IQ?
Pewnie chciał ją zakopać, tak jak jej się śniło, cmentarz w końcu blisko.
A może to ona zakopywała go w tym śnie? Chyba ona jego.
Wyciągnęła rękę do niego, żeby sprawdzić czy pod palcami też poczuje te wibracje, ale potem przypomniała sobie, że przecież nadal go nie lubi, więc nie będzie gościa macać. Miała swoją dumę i swój honor, ot co.
Potrząsnęła głową, a potem odepchnęła się od drzwi i zapatrzyła na swoje ręce, ale potem ruszyła raczej w głąb pomieszczenia.
- Brzmisz jak totalny creep i zbok - podsumowała tylko z rozbrajającą radością w głosie, jakby to był komplement, równocześnie oglądając się przez ramię i dorwała w końcu tę komórkę - A ja z takimi umawiam się tylko na tinderze - kontynuowała luźną myśl bez sensu.
Bo przecież od postów i tindera w ogóle zaczęła się jej wycieczka po telefon.
I serio się z nimi umawiała.
A potem nie przychodziła.
Tak dla jaj.
Świetna zabawa.
Dotknęła ręką chłodnego blatu i miała wrażenie, że od tej temperatury czuje pod palcami mrowienie.
-
- Czyli nie wszystko stracone - powiedział, wkładając w te słowa jak najwięcej optymizmu, jaki w sobie miał. Ok, nie miał zbyt wiele, ale się starał, by zabrzmiało to w miarę... pozytywnie. Odprowadził ją wzrokiem, kiedy się tak przechadzała po miejscu, w którym zazwyczaj pracuje nad zwłokami, czy stara się zamienić je w palarnię, sięgając po swój telefon.
...na którym, o dziwo, miał zainstalowanego tego całego tindera, co pewnie mu poleciła Brianna, albo sam wpadł w środku nocy na tak abstrakcyjny pomysł. No cóż, w końcu z jego historią chyba łatwiej było się umówić przez apkę, niżeli bezpośrednio, twarzą w twarz. Różne przecież były sposoby na zachowanie... anonimowości. Nawet takiej względnej, bo prawdopodobnie podał imię Bruce (bo czemu nie, skoro już jednej kobiecie się tak przedstawił), a zdjęcie nie wskazywało jednoznacznie, że to on, choć faktycznie to on się na nim znajdował, a nie jakaś randomowa fota z internetu.
- I co wtedy? - zagaił po jakiejś minucie, unosząc wzrok znad telefonu. - Jak już się z nimi umówisz. Szukacie nowych wrażeń do tego - i tak - niekonwencjonalnego związku? - Ponownie spojrzał w telefon, odrzucając kolejne kobiety. Pewnie jakąś przesunął w prawo, jak mu wizualnie wpadła w oko, choć zapewne i tak nie liczył, że wyjdzie z tego coś więcej. Aż w końcu... eureka.
- Dobre zdjęcie, blondi - skwitował, trochę złośliwie uśmiechając się pod nosem. Czy to mogło być tak proste...? - Musimy porozmawiać o twoim ojcu i banku. Chyba rozumiesz, że to nie jest najlepszym miejscem - poinformował twardo, zawieszając spojrzenie na jej oczach. I nawet, eh, dał jej tego lajka (albo innego super-lajka, nie znam się), byleby za długo nie chciała być przekonywana.
-
Tak by mu zresztą sama powiedziała, gdyby była tylko świadoma jego planów, ale jej beztroski umysł mówił teraz tylko jedno - nie zastanawiaj się nad niczym. Nic nie ma znaczenia. Kontempluj, doświadczaj tego nowego, dziwacznego świata, który przyciągał za każdym razem, kiedy do głowy wchodziło LSD....
Napisała koleżance krótkiego smsa, pewnie nie trafiając przy okazji w klawisz, czy dwa, zupełnie na moment tracąc zainteresowanie Blakiem, marzyła o tym, żeby w końcu założyć słuchawki na uszy.
Jego słowa docierały do niej jakby z oddali, jakby znajdował się teraz na drugim końcu tunelu i miała ochotę zażartować, żeby podążał w stronę światła.
- Wystawiam ich i wyobrażam sobie ich miny - odpowiedziała jednak tylko otwarcie, przeczuwając, czy raczej wiedząc, że skoro on sam nie znajdował się w tym cudownym stanie, co ona, to i tak by jej nie zrozumiał.
- Hę? - dorzuciła tylko marszcząc brwi na wzmiankę o zdjęciu.
Zaraz jednak telefon zawibrował jej w dłoniach z powiadomieniem z tindera i jakoś tak, ciut, ciut, połączyła fakty, przynajmniej na tyle, żeby zacząć przesuwać kolejnych mężczyzn.
Prawo, prawo, prawo, prawo, czemu nagle wszyscy byli hot?
I czy Blake wspominał, coś o ROZMAWIANIU?
Absurd. Zupełnie jakby...
- Co ty, naćpałeś się?
Przecież nie zamierzała z nim rozmawiać o żadnych bankach, ojcach, pożyczkach, niczym takim, lepiej żeby nie wtykał nosa w nieswoje sprawy.
Prawo, prawo, prawo, prawo...
- To nie jest najlepszy CZAS. - parsknęła kontynuując jakby myśl - Nie planuję dzisiaj za dużo rozmawiać.