WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

cosmo & felicia
Obrazek

Na szpitalnym łóżku poczułem powracającą
do mnie potężną woń kadzideł: strażnik świętych
aromatów, spowiednik, męczennik...
Trudno było wrócić po tak długiej podróży i nie chodziło o kilometry dzielące Las Vegas i Seattle, nie chodziło o te długie godziny marszu w gorącym słońcu wzdłuż autostrady, nie chodziło o czas, mijający w jednej chwili zbyt wolno, a potem nagle zbyt szybko ani o długie minuty, kiedy głód dawał się w kość bardziej niż zazwyczaj.
Do człowieczeństwa chyba było trudno wrócić. Ciężko się oddychało z tymi obcymi dłońmi na ciele, nagle nie tak gwałtownymi, choć nachalnymi nadal i ciężko się oddychało z tym bólem w klatce piersiowej, którym nie było się z kim podzielić, i ciężko się oddychało, kiedy pod skórę wbijano tyle igieł i za żadną nie szło pożądane ukojenie, i ciężko się oddychało w ogóle. Dziwnie było spod wpółprzymkniętych powiek widzieć ludzi, którzy patrzyli tak intensywnie i oglądali, i rozmawiali zazwyczaj między sobą, ale z nim też czasem, dziwna była ta kobieta ubrana na kolorowo, która siadała czasem przy łóżku i zadawała mu pytania, na które albo nie umiał, albo nie był w stanie odpowiedzieć. I fakt, że ktoś pytał był dziwny chyba, bo przez tyle czasu nikt nie pytał o nic ani o największe bzdury, ani o najbardziej fundamentalne rzeczy. Obco też było na miękkim materacu pod miękką kołdrą - to, jak miękka była uwierało go w rwące odwykowym bólem kości, czuł chyba, że ta miękkość atakuje go jakoś, rzuca się na niego, rozrywa krtań. I wiedział, boże, wiedział przecież, że dostawał teraz tyle dobra, ale ta myśl została brutalnie zepchnięta do podświadomości przez ten cały ból, to cierpienie, te nieznośne myśli i nienawiść, której istnienia nie był świadomy. Do tych lekarzy, do tej opiekunki, do terapeutki, do Floriana, do Keya, do Uriah, do każdego - każdego na tym świecie, ale najmocniej do tych, którzy byli tu teraz, blisko byli. Bo widzieli przecież, że cierpiał, bo słyszeli jak krzyczy i płacze, bo wiedzieli, że zupełnie już nie dali radę, bo musieli odciągać jego ręce od gardła, bo zaciskał je na nim zbyt mocno - i mimo tego wszystkiego, nikt nie chciał nic zrobić, nikt nie chciał dać mu tego, czego potrzebował, pomóc mu nikt nie chciał, nawet Florian, choć Florian mówił, że mu zależy przecież. I zależało, ale Cosmo nie rozumiał tego zupełnie, i czuł się znowu taki sam, ułożony jak więzień w tym królewskim łożu, z kagańcem na twarzy, spętany łańcuchami, wymiotujący na ten śliczny dywan tuż przy łóżku, kiedy ktoś przypadkiem postawił miskę za daleko.
Było trochę tak, że miał wrażenie, że to się nie skończy już nigdy. Że będzie tak leżał, załatwiał się do basenu, płakał, wymiotował, pozwalać obcym ludziom myć sobie zęby i twarz, patrzył na przelewającą się powoli do organizmu kroplówkę, nie rozpoznawał głosów i twarzy, za mocno zaciskał palce na krawędzi kołdry i puchatej sierści Bajzla, który wtulał się w policzek i kładł na klatce piersiowej, a Cosmo przez to płakał bardziej, bo ten kocur wygrzebany ze śmietnika zasługiwał na kogoś lepszego niż on, który nawet nie był w stanie przez ten ból trzepiący całym organizmem tak okropnie i nieznośnie zapytać, kto się tym bąblem teraz zajmuje ani powiedzieć, że lubi wkładać głowę do świeżo wypranych skarpetek i iść tak spać, bo to go uspokaja.
A potem, niespodziewanie całkiem, wszystko powoli zaczęło słabnąć i chociaż Cosmo wydawało się, że wieki trwały te piekielne męki, to któregoś popołudnia obudził się, przesypiając całą noc bez gwałtownego zrywu szeregu bolesnych skurczów. Oczy, zaklejone dotychczas łzami, w końcu zaczęły widzieć, drżące ciało wykonywać mocniejsze ruchy. Wstał. Porozmawiał pierwszy raz z tą kobietą w kolorowej spódnicy, choć zbyt często chyba odpowiadał nie wiem. I z Flo porozmawiał. I przytulił, i przeprosił, i powinien też pewnie podziękować, ale nie chciał, nie jeszcze. Bo wciąż było ciężko, a on tak bardzo bał się, że to wszystko wróci. Nie chciał już siedzieć w łóżku, bo chyba wykończyło go całkiem to wicie się pod kołdrą, więc poszedł pod prysznic, więc obejrzał się w lustrze, więc miał wrażenie, że przytył przez to wszystko co najmniej parę kilo. Ta doktorka poza tym łaziła za nim jak cień i narzekała ciągle, że za szybko chodzi, że za długo chodzi, że stoi za sztywno, że napina plecy, że rozluźnić ma kark, straszne to było i doprowadzało go do białej gorączki.
A teraz od rana Flo załatwiał jakieś sprawy, których Cosmo nie umiał objąć umysłem, więc on sam leżał od rana rozłożony na fotelu, czytając średnio ciekawą książkę Hemingwaya i puszczając po kolei kolejne winyle (lekarka najpierw się upierała, że ona mu będzie je ustawiać, żeby się z tego fotela przypadkiem zbyt często nie podnosił i nie pokaleczył przypadkiem o gramofon, ale przy piątym czy szóstym a zmieni pani stronę? w ciągu godziny, odpuściła - tak, Cosmo był strasznym chujem, ale naprawdę miał jej już po dziurki w nosie) z kolekcji Floriana. I ciężko było, serio potwornie ciężko, siedzieć tak i próbować się skupić na czymkolwiek poza tym szeregiem natrętnych myśli, których do tej pory nie zdążył się wyzbyć, kiedy ona siedziała ciągle na kanapie i przyszpilała go wzrokiem do fotela, robiąc pospiesznie jakieś notatki w tym swoim wkurwiającym zeszycie. Nie myśląc wiele, sięgnął w końcu po telefon i po krótkim wahaniu napisał do Felicii z pytaniem o Bajzla. Jeśli naprawdę tak miał wyglądać ten czas, w którym Florian zarabia na życie, to z kotem będzie milion razy ciekawiej, prawda? Snave przez chwilę nawet upierała się, żeby pokazał jej te wiadomości (???), ale odpuściła w końcu, zarzekając się, że pan St. Verne się o tym dowie, przez co poczuł się przez moment jak w jakimś dennym fanfiku na Wattpadzie, w którym jakiś Pan Mroczny przetrzymuje go w domu, ograniczając wolność i prawa obywatelskie.
Aż wreszcie dzwonek do drzwi, na którego dźwięk zerwał się zaraz z tego pierdolonego fotela, ignorując zupełnie głośne syknięcie lekarki. Krótki trucht do drzwi, pospiesznie otwierany zamek. Była. Była i Bajzel też był, pewnie w transporterku, który trzymała gdzieś w ręce, ale to teraz przecież tak cholernie nieważne, bo była i on nie zastanawiał się przez chwilę nawet, tylko musiał objąć ją ciasno, mocno z całej siły, której przecież i tak miał niewiele, i już miał coś powiedzieć, już miał ją wypytać o wszystko, w progu już miał nachylać się nad tym pudełkiem i wyciągać z niego Bajzla, ale doktorka zaraz przecież pojawiła się między nimi, brutalnie jakoś odciągając ich od siebie i zastępując mu drogę do brunetki.
- A pani to...?
- Co - musiało mu się wyrwać i nie zabrzmiało to wcale jak pytanie. - Przecież była tu już, pani doktor... prawda? - zwątpił nagle, uderzając w Felicię spojrzeniem ponad ramieniem kobiety. - Była, no przecież, że była. Przyniosła mi kota...
- Kota? Muszę napisać do pana St. Verne'a, proszę o moment.
- No kurwa mać - nie wytrzymał już, wbijając intensywne spojrzenie w kark kobiety, pochylonej teraz nad wyświetlaczem telefonu. - Przecież była tu! To siostra Floriana, nie widzi pani? Ja pierdolę, oczy, włosy, twarz, pani zobaczy!
- Spokojnie, Cosmo, tak? - Uniosła nawet na niego spojrzenie, odwracając lekko twarz w jego stronę, robiąc tą minę typu znam-się-na-rzeczy. - Wróć na fotel proszę, nie możesz tyle stać. Zaraz wszystko sprawdzimy.

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ubranko

We don't communicate
Can you not say what's on your mind
And I see it everyday
You hide the truth behind your eyes honestly there's no need for you to hide
Talk to me, can't you see I'm on your side




Zimne te dni ostatnio były i nie o temperaturę na dworze tu chodziło. Osiadły się swoją ciężkością w powietrzu i na duszy, dusiły plącząc się w środku. Zlewały się w papkę nieprzyjemnych wydarzeń. Cisza była jeszcze bardziej dręcząca niż zwykle i niespokojne sny znów budziły nocami. Wspomnienie ostatnich wydarzeń osiadło się na skórzę, pozbawiając ją koloru, blasku. Bo ciężko było z tym wszystkim. Z Florianem, z tym co przechodził i co mówił tamtego wieczoru. Nocy może? Nocy, która zmieniła wiele. Wyłożyła karty na stół, pozwalając wreszcie wylewać się z ust szczerości litrami. I łzy też były, dużo łez. I krzyki i kłótnie. I cholernie ciężkie to było znieść nawet jeśli alkohol łagodził wiele i wiele otwierał, dodał odwagi do rzeczy które już dawno powinny być wyjaśnione. I niełatwe te rozmowy z rodzeństwem były. I bała się, że coś się zmieni. Coś otworzy i coś zamknię. A potem jeszcze matka ze swoimi szantażami, które próbowała ukryć pod postacią zbyt przyjaznego uśmiechu. Tyle dla Ciebie robimy, Ty też mogłabyś coś zrobić dla nas. I nie była to prośba o powrocie do modelingu, był to rozkaz który należało po prostu wykonać. Nie ważne jak bardzo okropnym się wydawało to i jak bardzo nieszczere słowa wypadały z tych pomalowanych karmazynową szminką ust Valerii St. Verne, choć całą sobą trochę naiwnie chciała wierzyć w ich prawdziwość. Wrócisz do tego, a kiedy skończysz studia będziesz mogła tańczyć. Gdzie tylko chcesz. W Seattle, w Nowym Jorku na Broadwayu czy na deskach europejskich teatrów. Pięknie te słowa brzmiały, choć były jak marzenie bez praw do spełnienia. Jak coś odległego, po co wyciąga się rękę tylko w snach a kiedy pierwsze promienie słońca zmuszą powieki do uniesienia się, rozpływa się w nicości nowego dnia.
Na werandzie siedziała akurat, oparta o poręcz za sobą przerzucając kolejną stronę Dumy i Uprzedzenia kiedy sms przyszedł. Telefon zawibrował głośno gdzieś w przestrzeni, odrywając ją od lektury. Wstała więc ociężale, rzucając krótkie spojrzenie na Oriona, który coraz lepiej klimatyzował się w nowym miejscu. Wzięła telefon i jakie było jej zdziwienie kiedy na wyświetlaczu pojawiło się imię Cosmo. Krótki szok, ale chwilowy bo zaraz szybko odblokowała telefon. Możecie przyjść? Tęsknie. Chwilowe zawahanie. Bo była tyle razy tam odkąd wrócił z tego przeklętego Vegas i każda ta wizyta ciężka była. Tak strasznie wyglądał, jakby umarł już dawno, a przecież żywy był na szczęście. I wszystko to straszne było, jego płacz i to jak czasami wymiotował błagając o koniec. A ona nie wiedziała czego koniec? Tych tortur, bo bez wątpienia tak się czuć musiał - jakby za karę mu to robili, nie żeby go uratować. I ciężkie te spotkania były, ale nigdy nie odmówiła. Bo przyjacielem był i Bajzel taki radośniejszy się wydawał kiedy znów w pobliżu pana był. Siadała pod ścianą, wyciągając nogi przed siebie i wpatrywała niekiedy długo ciągnącymi się minutami przed siebie, słuchając jak jego krzyków że umrzeć chcę, żeby przestali. Że nienawidzi ich wszystkich i dość ma, a kiedy płakał płakała razem z nim wbijając zęby w wargę tak mocno, że metaliczny smak zwykle czuła. Bo nie mogła pozwolić by jakikolwiek dźwięk szlochu się z nich wydostał, trzeba było być silnym dla Cosmo. Więc siedziała tak czasami godzinę, czasami trzy z nadzieją że następna wizyta lepsza będzie. Ale nie była. Dziś jednak napisał sam, on…. Poprosił chciał. Lepiej już było, na pewno. I może to czas był by Bajzel wrócił do domu, do pana. Choć niesamowicie przywiązała się do tego kota i do wieczornego miziana za uchem, kiedy pakował jej się na laptop i patrzył tymi swoimi oczętami błagając o uwagę, więc odmówić nie mogła. Ale miejsce tego słodziaka było przy Cosmo, więc spakowała go do tego transporteka w którym kilka tygodni temu do niej przybył, kocyk spakowała tą myszkę elektryczną która jeździła po pokoju i puszkę karmy, która jeszcze zamknięta była. I jeszcze Celina kawałek tego placka z jabłkami jej spakowała dla młodego Fletchera i Loriego, prosząc by ich mocno od niej przytuliła. I już kota do samochodu spakowała, sama wsiadając ale nagle ta duża kupa rudego futra wskoczyła jej na kolana piszcząc i skomląc bo przecież przestraszony jeszcze trochę był i nie odstępował jej na krok. No trudno. To Cosmo dostanie jeszcze więcej miłości niż myślała.
Stanęła chwilę później pod drzwiami z Orionem na smyczy i Bajzlem w transporterze. Głęboki wdech, Dziś będzie lepiej, na pewno. I palec na dzwonku. I Boże jakie było jej zdziwienie kiedy w drzwiach Cosmo zobaczyła i zanim zdążyła się odezwać już oplótł ją tymi rączkami chudymi i uśmiech na jej twarzy szczery taki bo Cosmo wrócił, taki żywy. Więc i jego objęła wolną ręką, przytulając jakby się rok nie widzieli. Przyjemnie było i mogła tak stać z nim gdyby nie pojawiła się pani maruda, niszczycielka zabawy i doktor diabolina w jednym. A pani to? I chciała już odpowiedzieć, usta otwierała ale Cosmo ją uprzedził i jakie było jej zdziwienie kiedy powiedział że była tu wcześniej. Wiedział, pamiętał… rejestrował jej obecność i ciepło się jakoś tak w środku zrobiło…. Ale zaraz doktorka to ciepło rozwiała i ciemna brew Felicii do góry poszybowała. Że co proszę?.
- A niech pani piszę do mojego brata proszę bardzo. Ale nie będę w progu czekała, aż konferecja się skończy i łaskawie odpisze bo mnie trochę nogi bolą i nie zamierzam tak stać. Dowód Pani doktor pokazać? Czy może całą kartę pacjenta? - Nie mogła nic poradzić na ten ironiczny ton ale sytuacja była niepoważna. I zanim kobieta zdążyła odpowiedzieć, postawiła na ziemi kota i wyciągnęła z portfela dowód podsuwając doktor Anne pod nos. - Już wierzy mi pani? To przepraszam. - I wyminęła oburzoną kobietę, wchodząc z całym zwierzęcym arsenałem do środka.
- To oburzające! Przecież pani... - Zaczęła znowu doktorka, na co Fela przerwała jej głośnym westchnieniem, odwracając do niej przodem.
- Ja naprawdę rozumiem, że to pani praca ale jedno moje słowo i pani z niej wyleci. Dlatego nie wiem, na spacer prosze wyjść? Skorzystać z ostatnich chwil ładnej pogody. Kiedy Pani ostatnio widziała coś więcej poza tymi ścianami? - Kobieta przerażała ją, odkąd tu była i rozumiała jej zaangażowanie ale to już była lekka przesada. Przecież przychodziła tu już wiele razy i wiele razy pokazywała jej zawartość torebki, kieszeni i ręce czy śladów wkłuć nie ma i chyba nawet w ośrodku tak nie pilnują. Minęła ją więc nie zwracając już uwagi na co to tam mamrze pod nosem i podeszła do Cosmo z uśmiechem, odgarniając mu z czoła kosmyk. Lepiej już trochę wyglądał.
- Jak tam młody? Chodź… usiądziemy, nie przemęczaj się. - Popchnęła go lekko w stronę kanapy i kiedy już usiedli, wyciągnęła kota podając go właścicielowi z uśmiechem. - Tęsknić będę za Tobą atencjuszu mały. - Pogłaskała go po łebku i po chwili wskazała ręką na przyglądającemu się im golden retrivierowi. - A to mój nowy przyjaciel Orion. Mam nadzieję, że się polubicie. Gdzie mój drugi ulubiony futrzak? - Spytała, rozglądając się za huksym, który zawsze witał ją tak radośnie w progu. Ale w końcu na nowo spojrzała na Cosmo, wyciągając do niego rękę i ściskając tą jego. Taka szczęśliwa była i dumna, że radę dawał, że walczył….

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Z początku nawet nie zwrócił uwagi na psiaka, radosnego towarzysza eskapady, ale czy to dziwne, skoro obecność Felicii przyćmiła nawet Bajzla? Tęsknił, tęsknił cholernie i teraz dopiero poczuł to w pełnie - teraz, kiedy stanęła przed nim, żywa, prawdziwa, w ślicznym sweterku i uroczej spódniczce, z tą dobrze mu znaną, nieznoszącą sprzeciwu miną, gdy doktor Snave oddzieliła ich od siebie i zaczęła smęcić jak stary dziad, a nie miała przecież nawet czterdziestki. Kąciki ust same musiały powędrować lekko do góry - coś, czego nie robiły już długo - kiedy dziewczyna zaczęła domagać się swojego i wzrok wtedy dopiero spłynął na zwierzyniec u jej stóp. Uroczy golden retriever, którego widział na oczy chyba pierwszy raz, a tuż przy łydce fioletowy, dobrze znany, zużyty już dosyć transporter. Transporter i głośne miauknięcie ze środka, więc Cosmo już chciał wymijać doktorkę na chama, żeby sięgnąć do niego i uwolnić Bajzla teraz, zaraz, j u ż, ale najwidoczniej Felicia wyjaśniła kobietę odpowiednio, bo ta ustąpiła w końcu z drogi i kręcąc lekko głową, znowu zaczęła coś spisywać pospiesznie w tym swoim notatniku, zamykając za dziewczyną drzwi. Ku rozpaczy Fletchera nie miała widocznie zamiaru nigdzie się wybierać, ale miała tyle przyzwoitości, żeby opuścić salon i przenieść się do florianowego gabinetu (czy ona w ogóle miała prawo tam przebywać? - zanotowane w pamięci, żeby nakonfić padalcowi).
Tak więc sami zostali i znowu musiał posłać Feli ten słaby uśmiech, kiedy podeszła tak blisko i odgarnęła mu włosy z czoła, i chciał przez chwilę jeszcze raz ją przytulić, na moment chociaż, ale powstrzymał się przed tym, bo ciężko było udawać, że nie wiedziała. A jeśli wiedziała, to mogła nie chcieć, a on nie miał prawa jej przecież za to winić. Tak czy siak na jej nie przemęczaj się musiał przewrócić oczami, bo to był pierwszy dzień spędzany w pełni poza łóżkiem, a on już miał dość tego, że trzęsą się nad nim jak nad jajkiem, kiedy on czuł się... trochę mniej do dupy. Bo nadal kości ciągnęły czasem, nadal zimne dreszcze chwytały go co jakiś czas, nadal chwilami na czoło wkradała się gorączka, no i myśli. Myśli nie odpuszczały ani trochę, choć czytał i słuchał tej muzyki, której nie znał - i dlatego może ten Hemingway wydawał się taki chujowy, może to przez to, że nie był w stanie odciągnąć myśli, które nie były wcale takie proste do odstraszenia.
Ale potem usiedli razem, a Cosmo podwinął nogi do góry, żeby usiąść po turecku i przysłonić trochę tym swetrem uda, na które wcale nie miał przecież ochoty patrzeć. Obserwował w napięciu, jak Felicia otwiera transporter i wyciąga z niego tę kulkę puchatą, na której widok od razu rozczulił się niemożliwie, zaraz wysuwając w jej stronę ręce, żeby odebrać kociaka.
- Cześć, maluchu - przywitał się półszeptem, zbliżając tego bąbla blisko swojej twarzy, także był w stanie trącić go łapką w nos. - No cześć - powtórzył się jeszcze, odkładając go na swoje nogi, żeby pozwolić mu zamruczeć cicho i przykleić się zaraz do tego swetra, zostawiając na nim pewnie masę kłaków. Jedną ręką tymczasem głaskał go po grzbiecie i czasem jeszcze pod bródką, na kilka długich chwil całkowicie zaaferowany obecnością zwierzaka, którą wreszcie mógł spijać w pełni świadomie. I ten uśmiech chyba zrobił się szerszy trochę i silniejszy, więc w końcu podniósł wzrok na Felicię. - Straszna z niego kurwa atencyjna, co nie? Myślałem, że go trochę przytemperujesz może, ale widzę, że nadal się domaga tak samo - i dobrze. Zaraz też podążył wzrokiem za jej dłonią, która wskazała zaraz na psiaka, więc był zmuszony zostawić tę rudą kulkę, zaczepiającą co chwilę pazurkami o materiał swetra, samą sobie, żeby wyciągnąć dłoń w stronę psiego nosa i pozwolić zwierzakowi obwąchać nadgarstek. Zaakceptowany, poszkrabał go lekko za uchem, ale to trwało dosłownie chwilę, bo zazdrosny Bajzel zaraz skoczył w kierunku tej ręki, która miała g ł a s k a ć przecież, żeby uwiesić się pazurami na rękawie, z czego Cosmo zaśmiał się krótko. - Idioto ty - i przesunął rękę z tym uwieszonym na swetrze kocurem z powrotem nad swoje nogi, godząc się z tym, że nie będzie tego dnia w stanie dać psiakowi wystarczająco dużo miłości. - Przykro mi, Orion, widzisz jaka to mała siksa - pożalił się jeszcze, zaraz wracając odrobinę bardziej wesołym spojrzeniem do twarzy przyjaciółki. - Gatsby? Na spacerze chyba, Flo mówił, że wyprowadza go jakiś chłopak - podzielił się z nią wszystkim, co wiedział na ten temat i spojrzenie na chwilę powróciło znowu do kociaka, bawiącego się właśnie jego dłonią. Rozmyślnie chyba nie odpowiedział na to pytanie jak tam, bo choć chciał bardzo powiedzieć, że już dobrze, że już nic go nie boli, że już jest wszystko super, to nie było przecież, prawda? Nie chciał rano zjeść tej mlecznej zupy, więc znowu przeciągnęli mu przez nos do gardła tę pierdoloną rurkę, ale teraz, gdy był tego całkiem świadomy, wydawało mu się to jeszcze gorsze, niż dotychczas.
- Co się działo? Opowiesz mi coś? - Wariuję tutaj, ale o tym też nie chciał mówić. - Napijesz się czegoś? - zaoferował, jakby był u siebie zupełnie, choć nie wiedział przecież nawet czy w lodówce jest jakikolwiek sok. Nieważne. Ręką, którą nie musiał zabawiać kociska, sięgnął ostrożnie do jej dłoni, żeby ująć ją delikatnie w palce. Dużo chciał powiedzieć chyba, ale słowa nie kleiły się jakoś spójnie i składnie. - Cieszę się, że jesteś. - Tyle tylko, krótkie spojrzenie wprost w te wyrozumiałe, śliczne oczy. Przełknął ślinę. - Słuchaj, wiem, że dużo... złych rzeczy zrobiłem. Ostatnio. Ale żałuję bardzo, wiesz? Żałuję. I przepraszam. Za to wszystko... no. Za te ostatnie dni. - Nie potrafił przecież bardziej sprecyzować, bo sam nie wiedział, ochłapy jakichś nieczułych wspomnień widocznie starał się spychać uparcie głęboko w niepamięć. Ale zależało mu na niej przecież, prawda? Cholernie zależało i cholernie nie chciał, żeby kiedykolwiek myślała, że jest inaczej.

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ona też tęskniła. Bardzo. I winiła się długo, że wtedy go zostawiła. Że uwierzyła w te wiadomości, że źle się czuję, do domu wraca. I by się nie martwiła. Powinna iść za nim, pojechać do niego. Może inaczej by się to może potoczyło? Nigdzie by nie wyjechał, może udałoby się go uratować jeszcze przed tym nałogiem? Straszny żal do siebie miała, że nie zauważyła. Że nie pomogła mu w porę i zajęła się bardziej swoimi sprawami niż nim. A przecież ważny był dla niej, cholernie. Więc dlaczego tak mało czasu mu poświęciła? Nigdy rozmawiać za dużo nie chciał, ale przecież mogła spróbować. Może by się otworzył? I źle jej tak strasznie było kiedy o tym myślała i łzy same się cisnęły do oczu i żołądek ściskał. Że się nie zorientowała….
I słaby jeszcze był, chociaż już kontaktował… I z łóżka wstał i nawet wyglądał odrobinę lepiej? Rozmawiał, ruszał się, uśmiechał nawet jeśli blado to wciąż. Żywy taki był, wreszcie cieniem zaledwie jej Cosma ale jednak. To ważne było, bo dojść do siebie musiał…. Po tym wszystkim, chociaż ona nie wiedziała co się kryło pod wszystkim. Przyglądała się jak bierze kota, jak się rozjaśnia na tej bladej twarzy i jak w oczach mu iskierki na moment zatańczyły więc i ona uśmiechnęła się. Zaśmiała się kolejno na jego słowa i pokręciła głową.
-Nie mogłam nic poradzić jak kładł mi się na kolanach, książkach czy laptopie. Taki rozkoszny jest, że od razu zaczynałam go głaskać. - Wyjaśniała szybko bo Bajzel naprawdę pieszczochem był, w dodatku takim uroczym że nawet gniewać się mogła za to, że jej szafkę podrapał…. Bo patrzył potem tymi swoimi wielkimi i człowiek się roztapiał z tą całą swoją chwilą złością. Kąciki ust uniosła lekko, kiedy zazdrosny kociak nie pozwolił długo na brak uwagi ze strony swojego właściciela i jeszcze szczerzej się uśmiechnęła kiedy Orion podszedł niepewnie do niej i położył pysk na udzie, przyglądając się Bajzlowi. Pokiwała głową na słowa o Gatsbym i położyła dłoń na łbie swojego psa i wpatrywała się w przyjaciela, śledząc wzrokiem jego ruchy, chude palce ślizgające się po rudej sierści, zapadające policzki i podkrążone oczy. Taki mały był w tym wszystkim, taki niezasługujący na to wszystko co go spotkało. I chociaż nie odpowiedział bezpośrednio, to przecież całkiem jasne było że wcale nie najlepiej? Ale nie ciągnęła.
- Siedź. Zrobię nam herbaty. - Nawet nie była pewna czy w ogóle będzie chciał się jej napić, ale przecież musiał jakoś funkcjonować, prawda? Musiał wrócić do życia… Powoli. Zacząć jeść, zacząć pić, wychodzić na spacer i oglądać te głupie seriale. Młody był jeszcze, całe życie przed nim… świat więc musiał stanąć na nogi. Ale nie zdążyła się podnieść bo złapał ją za dłoń. Zimna była, delikatna taka i chuda ale to nic. Ona też go złapała, delikatnie zaciskając na niej palce. - Nic się ostatnio szczególnego nie dzieje. - Powiedziałam twojemu bratu, że spotykasz się z Florianem przez przypadek? Nie mogła tego powiedzieć, przecież. Nie mógł się denerwować, nie teraz. Odpoczywać musiał, dochodzić do siebie….Uśmiechnęła się lekko. Ona też się cieszyła, że był tu. Obok, taki realny i żywy i że wrócił z tego Vegas bo martwiła się strasznie. Martwiła kiedy nie odpisywał, kiedy nie odbierał… Kiedy przychodziła tu w te ciężkie dni, kiedy krzyczał i płakał. Ale następne słowa rozbiły jej serce jeszcze bardziej, więc przysunęła się do niego bliżej i przytuliła do siebie, układając jedną dłoń na jego włosach. Delikatnie, by krzywdy mu nie zrobić…
- Przestań Cosmo, przestań. Nie przepraszaj mnie za nic to nie Twoja wina. - Była ostatnią osobą, która powinna go osądzać. Więc przytulała go do siebie, bo nie wiedziała co więcej by zrobić mogła. I nie przeszkadzało jej nawet to, że Bajzel dalej rozłożony na kolanach chłopaka wbijaj jej w nogę swoje pazurska. Nieważne. - Wszystko wróci do normy, zobaczysz. - Cicha obietnica kryjąca się w jej głosie. - Ale nie uciekaj już tak daleko. Nigdy. Przyjdź do mnie, spróbujemy porozmawiać. To, że jestem siostrą Floriana nie znaczy, że nie możesz mi powiedzieć….. - Bo mógł. Bo się przyjaźnili przecież i trzeba było kreskę postawić między bratem i przyjacielem.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Nie byłoby inaczej, choć może Felicia nie mogła o tym wiedzieć. Wszystko potoczyłoby się tak samo, bo przecież to była tylko kwestia czasu - jeden bodziec mniej nie zmieniłby niczego, może wytrzymałby tydzień, a może dwa tygodnie dłużej, to przecież bez różnicy. Znała go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, jak cholernie bardzo był uparty. Mogłaby pójść za nim, kiedy rzygał jak kot po tej fecie do wszystkich mijanych, przydrożnych śmietników i mogła powstrzymywać go, i mogła do domu zabrać, ale to nic by nie dało przecież, prawda? Bo poszłaby w końcu i on wtedy i tak napisałby do Uriah, bo bardzo źle samemu, strasznie, i usta i tak wyszeptałyby tę chwiejną prośbę, i igła strzykawki wtargnęłaby w końcu pod skórę. Nie było w tym jej winy, niczyjej winy nie było w zasadzie - Cosmo tylko, bo to on to zrobił wszystko, on tego wszystkiego chciał, świadomie całkiem podejmował całą masę głupich decyzji, których efekty były bardziej dalekosiężne niż zakładał.
- Spryciarz - skwitował tylko jej słowa, bo Bajzel był dokładnym zaprzeczeniem wszystkich stereotypów, które krążyły na temat czworonogów w ludzkiej świadomości. Nic dziwnego - Fletcher na początku myślał, że ta ruda kulka miłości ma wściekliznę albo inne dziwne choróbsko, ale potem okazało się, że to po prostu przewlekłe zapotrzebowanie na dużo miłości. Nawet ich Pies w Grotto nie był taką przylepą, choć na to mogło mieć wpływ wychowanie u boku mrukliwego Clifforda, który był zbyt leniwy, żeby chociażby wymyślić mu imię. Koty ze wsi wszystkie były cholernie niezależne i podchodziły tylko, kiedy podstawiło im się na widoku miskę z mlekiem od Lońki, na co mama pozwalała rzadko, ojciec nigdy. I głupie chyba było to, że tęsknił teraz za tym domem, w którym nigdy nie było ciepło - w przenośni i dosłownie, bo ogrzewanie to drogi biznes przecież, ubierzcie się grubiej i nie marudźcie. Zupełnie inne rzeczy miał wtedy na głowie, prawda? Czymś innym musiał się martwić.
Nic się nie dzieje. Spiął się lekko na te słowa, bo czy to przez niego nic się nie działo? Zamroził czas bardziej, niż myślał, nie tylko dla siebie i Floriana? Wolałby chyba słyszeć, że dzieje się masa rzeczy, że ich wspólni znajomi zrobili coś głupiego, że ochroniarz w klubie ostatnio chciał zaprosić ją na randkę, ale był bardzo nieśmiały, więc zapisał jej numer na karteczce i wcisnął między palce, że Savannah i Jaime zeszli się parę dni temu, ale ona znowu pisze ze swoim byłem, a on jest zbyt zajęty treningami, żeby poświęcać jej odpowiednio dużo uwagi, więc lada chwila znowu runie i oboje chyba wtedy będą szczęśliwsi. Nic się nie dzieje - a może dzieje właśnie, może jakiś występ miała za niedługo, może próby były ciężkie ostatnio, a ona chodzi spięta cała, w największych nerwach, więc teraz Cosmo musi zrobić wszystko, żeby rozluźniła się jakoś i zapomniała o tym całym stresie, a może jak go nie było to zdobyła nagrodę jakąś? Może zabierze go ze sobą na jej wręczenie, on weźmie aparati zrobi jej całą masę głupich zdjęć, jak akurat będzie się schylała, żeby poprawić buta albo krzywiła, popijając niedobry szampan na tej imprezie po gali. Cholera, niech tylko coś znowu zacznie się dziać.
Więc pod natłokiem tych nagłych, ciężkich myśli i ciągnących skurczy wyrzutów sumienia, wydukał w końcu te nieskładne przeprosiny, które wyglądały zupełnie nie tak jak powinny; bo przecież po tym wszystkim należało raczej paść jej do stóp i zacząć je całować, błagając tylko o przebaczenie, i żeby nie zostawiała go tutaj, żeby została, on zrobi tę herbatę, niech ona się nie rusza tylko, niech będzie tutaj, niech pozwoli trzymać się za ręka. Ale ona pozwoliła przecież na jeszcze więcej, przysuwając się blisko, żeby zaraz objąć go ramionami i przytulić do siebie, poczuł jak jej palce układają się na włosach. Kurwa. I dziwnie było pozwalać komuś być znowu tak bardzo blisko, ale dobrze było przecież tak? Dobrze, nawet jeśli przez dłuższą chwilę musiał walczyć ze sobą, żeby powstrzymać napierające na oczy łzy przed zmoczeniem tego jej ślicznego sweterka, w który wciskał teraz twarz, chłonąc delikatny zapach dziewczyny. Nie twoja wina.
- Moja - zdążył wtrącił trochę słabo, między jej słowa, wolną ręką starając się spacyfikować zazdrosnego Bajzla, zaczepiającego się teraz pazurami o skórę Felicii, która go karmiła przez dwa tygodnie przecież, co za wrzód na dupie niewdzięczny. Trochę jak właściciel - to jednak prawda, że zwierzę upodabnia się do pana. Do normy. Ciężko było mu teraz wyobrazić sobie, żeby naprawdę mogło być normalnie, żeby był w stanie patrzeć na miskę parującej kaszy i nie musieć powstrzymywać odruchu wymiotnego albo pójść na imprezę i nie zacząć szukać od razu kogoś, od kogo mógłby zdobyć co nieco. Albo, że nigdy już nie pójdzie do Keya ani do Uriah, ani do Aimee - bo z każdym z nich ryzyko było podobne, prawda? Że nie wytrzyma, że dołączy, że sięgnie, że sam zaproponuje, kurwa. Ale do normy wróci, do normy - musiał w to wierzyć, bo Felicia tak mówiła, a uścisk Felicii teraz był przecież szczery i bezpieczny. Nawet, jeśli była siostrą Floriana.
- Tak dużo on dla mnie robi, wiesz? - Nie chciał odsuwać się wcale od niej, bo dobrze tak było, cieplej trochę i Bajzel nawet odrobinę się uspokoił, dla odmiany zajmując się teraz gryzieniem go po kciuku. Więc Cosmo wtulał się dalej w ramię przyjaciółki, więc jakimś koślawym półszeptem wyrzucał z siebie kolejne słowa. - Tak dużo, a j-ja nigdy nie będę w stanie... nie dam rady mu się odwdzięczyć nigdy, wiesz? - te słowa zawisły w powietrzu w jakimś drżeniu, podczas gdy Fletcherowi udało się nawiązać kontakt wzrokowy z eksplorującym teren za kanapą Orionem. - Nie zjadaj paprotki - wtrącił tylko, nie zmieniając nawet tonu głosu i wtedy dopiero poczuł, że nie da się już powstrzymywać tych łez, więc wcisnął tylko podbródek mocniej w ramię Felicii, jedną dłoń przenosząc na jej plecy, żeby jej wierzchem móc otrzeć pospiesznie policzki i oczy, zanim świat rozmaże się zupełnie. - I on się stara tak bardzo, tak bardzo dba o mnie, widzę przecież, wiesz? Widzę i mi źle z tym, że on tak próbuje, a ja n-nie wiem nawet czy... - Powietrze się skończyło i odwaga też chyba, stąd ta przerwa krótka, której potrzebował do poskładania ze sobą rozchwianych myśli. - Nie wiem czy dam radę z tym wszystkim, a-ale... słuchaj, musisz mi coś obiecać, dobrze? - Pospieszne pociągnięcie nosem, otarcie szybkie tych łez i odsunął się od niej odrobinę tak, żeby móc patrzeć jej wprost w oczy. Ciężkie to było, bo miała piękne oczy i dobre, i bezpieczne, i na nie też chyba nie zasługiwał, prawda? - Obiecać mi musisz, ż-że jakby nie wyszło to wszystko... jakby nie udało się, słyszysz? Jakby się nie udało, t-to musisz zadbać o Flo, w porządku? - zduszony był odrobinę ten głos, obcy trochę, bo starał się brzmieć przecież pewnie i stanowczo. - O Flo, nie o mnie, o Flo, dobrze?

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kiedy pierwszy raz pochyliła się nad równymi kreskami z proszku nie myślała za wiele. O tym jakie to pociągnie za sobą konsekwencje, jak bardzo ta ciemność zacznie ją pochłaniać i czy ciężko będzie się wygrzebać. Bo to nie ważne było dopóki coś sprawiało, że lżejszy był ten uścisk w gardle i myśli w głowie mniej boleśnie odbijały się od siebie. Cudowna chwila krótkiego odcięcia gdzie myślało się o wszystkim i niczym konkretnie, gdzie problemy dnia codziennego zmniejszały się do minimalnych rozmiarów, a wszystkie ciężkie myśmy rozpływały się gdzieś ponad. Ciągnęło. Nie do piekącego od proszku nosa, a do tej złudnej wolności jaką dawało to uczucie. Ale narkotyki były przekleństwem, ciągnęły na dno i człowiek w pewnym momencie orientował się, że jest jeszcze bardziej uwiązany, duszony i wciskany do ziemi. Ale wtedy jest już za późno by się z tego wydostać. Cosmo był już tam głęboko. Na tyle, że dłoń wyciągnięta do niego z pomocą wydawała się zbyt odległa i chyba to najbardziej gdzieś tam w środku uwierało. Że nie zdołała mu pomóc, pokazać i wytłumaczyć jak bardzo okropne to wszystko było. Jak mocno wżerało się w człowieka i wyniszczało go tam od środka. Bo przecież jej się udało wyjść z tego zanim pochłonęło ją mocniej, a on…. Też sobie poradzi, silny jest.
Działo się wiele przez te kilka tygodni. Nie do końca dobrych rzeczy, łatwych. Spotkanie z rodzeństwem stało na szczycie listy i nadal pozostawiło jakiś gorzki posmak. A przecież nic się nie stało. Chciała mu mówić, opowiadać o tym jak znów zakorkowała się główna ulica i wyzywała kierowców od dzbanów, o tym że najnowszy odcinek serialu wycisnął z niej łzy, a przecież twarda jest i nie płacze. O tym, że znów przegrała w statki z Devonem i o tym jak była na spacerze z Celiną karmić kaczki. O rozmowie w domu z rodzeństwem, o tym że okropną siostrą jest i zrobiła takie świństwo Florianowi. Powiedziałaby o umowie z matką i wyrzuciła z siebie to wszystko co gniło w środku. Ale milczała i sama chyba nie wiedziała dlaczego. Może to wszystko wydawało jej się takie nieważne w morzu tych trudnych chwil Cosmo. Łatwiej było powiedzieć, że nie dzieje się nic niż zarzucać go tym wszystkim co przyjdzie na myśl. I nie robiła tego specjalnie, w żadnym wypadku. Po prostu rozmowa o wszystkim i o niczym wydawała się w tym wszystkim po prostu niemożliwa.
Drobny był taki, chudy. Jeszcze mniejszy niż zwykle kiedy wzięła go w ramiona. Delikatne przytulała jakby lalką był kruchą, która zaraz się rozleci od mocniejszego dotyku. Owinęła ramiona wokół niego i sama przymknęła oczy, by przypadkiem żadna łza nie wydostała się na zewnątrz.
-Jemu też jest ciężko, ale kocha Cię. - Bo gdyby nie kochał to by tyle dla niego robił, nie poświęcał tak wiele. Florian dobry był, a dla ludzi których kocha potrafił gwiazdkę z nieba ściągnąć. - Wyjdziesz z tego i to mu wystarczy… - Przecież to najważniejsze było teraz. By doszedł do siebie, by zaczął się uśmiechać, by chciał z nią znów wychodzić na nocne spacery po mieście, by znów kochali się tak mocno z Lorim i byli szczęśliwi. Żeby po prostu wyzdrowiał…. Ale jego kolejne słowa wstrząsnęły nią i nie tylko od środka, bo nieprzyjemne dreszcze przebiegły po plecach. Gwałtownie głową pokręciła, mrugając szybciej by odgonić łzy.
- Przestań Cosmo. Przestań takie głupoty gadać. - Dziwnie spokojny ten głos miała, cichy i ciepły chociaż palce zacisnęły się delikatnie na jego chudych nadgarstkach. - Nie może się nie udać. - Bo nie było takiej opcji, prawda? Żeby coś poszło nie tak. Żeby z tego nie wyszedł. Żeby mu się nie udało, im się nie udało. Daleka droga przed nimi i strasznie kręta, ale dojdą nią do końca oboje. I innej opcji nie było. - To mój brat, oczywiście że o niego zadbam. Zawsze. Ale to nie znaczy, że masz iść na łatwiznę. To nie jest wyjście. Stwierdzić, że się nie uda i chuj. - Nadal wydawał się taki delikatny, jakby kolejna ryska na tym szkle miała rozbić go na tak drobne kawałki, których się nie da poskładać. Ale sama doskonale wiedziała, że czasami po prostu trzeba się wziąć w garść i nawet jej się śni pozwolić mu przestać wierzyć. - Bo masz Cosmo dla kogo przechodzić to wszystko by na końcu tej cholernie trudnej drogi być szczęśliwym. - Może produkowała się na darmo? Może było to tylko bezsensowne pierdolenie, które wpadało mu jednym uchem drugim wypadało. Ale trudno. Musiała powiedzieć to co chciała… Chwyciła jego dłoń w swoje i spojrzała w jego oczy z największą szczerością.- Tyle osób w Ciebie wierzy. Florian, Twój brat, ja…. Też musisz… - Wolną dłonią, delikatnie przejechała po jego policzku. Ciepłą miał skórkę, chociaż ręce zimne strasznie.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Miał wrażenie czasem, że to byłoby o tyle łatwiej: móc powiedzieć po prostu, że to ten nawał imprez, że to nocne życie go wciągnęło, że nie zorientował się nawet, kiedy coraz gorzej było, coraz ciężej, że to wszystko ciąg chwiejnych, niepewnych decyzji, że nie wiedział, że droga na dno jest taka stroma i krótka. Łatwiej, bo w tym wszystkim gdzieś rozmywała się ta moja wina, rozpuszczała jak mgła, choć przecież wydawała się taka oczywista. Została zrzucona na nierozwagę, na niewiedzę, na nieodpowiedzialność, na czynniki zewnętrzne, bo ludzie, bo miasto, bo noc, bo imprezy, bo to problem jest w świecie, a nie we mnie przecież. Ale on nie mógł tak mówić - to byłoby kłamstwo. Bo sam wiedział dobrze, jak to wszystko działa, bo sam wyszukiwał w internecie strony i patrzył przy czym najszybciej zanika apetyt, bo sam rozmyślnie za dużo kupował całego tego szajsu, bo sam odmierzał sobie coraz większe dawki, bo sam łykał ten fentanyl jak najlepsze pigułki na odchudzanie, bo sam wreszcie prosił Uriah, żeby mu pokazał jak się to robi. I obiecał mu wtedy, że to tylko jeden raz, ale już w tamtym momencie wiedział przecież, że wcale nie, że to pierwszy, ale nie ostatni, że zacznie się dopiero. I wyjeżdżając wtedy z Keyem wiedział też dobrze, po co jadą - stoczyć się jada, na same dno sięgnąć, znaleźć ostatecznie potwierdzenie tych myśli, które nieznośnymi nocami nie pozwalały im spać.
A więc oni też uparcie szukali wymówek, uparcie zakradali się w najciemniejsze zaułki, uparcie dążyli w najbardziej niebezpieczne rejony, a to wszystko po to, żeby móc się czymś osłonić, żeby móc odeprzeć. Bo łatwiej było powiedzieć, że to ten Peter i Craig, którzy byli tacy paskudni, że to ten Dean obrzydliwy, że to tamci kierowcy ciężarówek i tamten facet, któremu Key ob... którym Key się zajął w zajeździe, wcale nie tak daleko od Vegas. Bo ofiarą być było łatwo chyba, ale przyznać się do swojego udziału - to ciężkie takie, zatrważające. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej niedobrze mu się robiło, bo to twoja wina tak naprawdę huczało o ściany umysłu, odbijało się od nich echem i nie dało się obejść tego w żaden sposób, na nic zrzucić.
Świadomie w to wszystko wdepnął, świadomie do bólu, świadomie coraz więcej siebie w to wszystko angażował, świadomie wciągał i połykał, i wstrzykiwał w końcu, i to wcale nie było niechcący, to wcale nie było stracenie kontroli. Miał kontrolę, musiał, bo tylko z kontrolą przecież czuł się naprawdę bezpiecznie i tu tylko o to chodziło - o posiadanie kontroli, nad wagą kontroli, nad ciałem kontroli (bo wbijało się w pewną rutynę przecież, tak?), kontroli nad tym, co działo się w głowie, nad zniszczeniem kontroli. Nie po to, żeby mu zapobiegać - wcale nie, po to przecież, żeby pracować nad tym jak się rozwija, bo z każdą wbitą igłą ta nienawiść do siebie ostrzejsza była i za każdym razem, kiedy robił z obcymi te wszystkie rzeczy, których nie chciał wcale ona też rosła, i to wszystko łączyło się ze sobą, mieszało, wzrastało razem. To nic dziwnego wcale, że to ciało teraz, znienawidzone takie, odmawiało mu po długiej bitwie jakiegokolwiek posłuszeństwa. Mściło się.
Jemu też jest ciężko, ale kocha cię. Fela nie mogła zrozumieć najwidoczniej, że wiedział, wiedział o tym w chuj i to właśnie był ten cholerny problem, bo to straszne być musiało - kochać kogoś takiego, kto umie tylko niszczyć i załamywać ręce. Straszne, lepiej chyba, żeby tej miłości nie było wcale, choć wiedział dobrze, że tylko dzięki niej nie wydrapał sobie oczu przez te długie dni, że tylko dzięki niej nie uciekł stąd z pierwszą chwilą, w której mógł stanąć na nogi, że dzięki niej tylko nie wybił okna ani nie zbił lustra, żeby poderżnąć sobie gardło. I naprawdę ciężko było w nią wierzyć czasem, ale musiał chyba, chyba nie miał wyboru, nawet jeśli czasem jego umysł wykrzywiał to wszystko w drugą stronę, tak jakby wypominał, że wmawiasz sobie to uczucie tylko. Nie wmawiał. Niemożliwe to było. A potem jeszcze to wyjdziesz z tego i to mu wystarczy - nie fair to było zupełnie, nieznośnie, bo nie tak powinno być, prawda? To nie powinno wystarczyć, Cosmo się starać powinien, na kolanach powinien przepraszać i błagać o wybaczenie, za to całe zło, które mu zrobił, robił ciągle.tak właściwie. Powinien, ale przecież nie miał siły. Po prostu, ludzko, najzwyczajniej w świecie.
- Próbuję - stwierdził uparcie, gdy odsunęli się od siebie trochę, na tyle, że mógł patrzeć jej w oczy i czuć jej dłoń na swoim policzku. - Ale wiesz dobrze, że... - i znowu się zaciął, bo nie powinien jej mówić takich rzeczy, nie powinien. Że wcale nie wiadomo czy się uda, że równie dobrze tu wykorkować może, przekręcić się, zdechnąć i że to może wcale nie byłaby taka zła opcja. Bo na miejscu Felly nie byłby wcale taki zadowolony chyba, gdyby jego brat umawiał się z ć... z takim kimś. I gdyby był dla Flo przede wszystkim przyjacielem, a później dopiero kimś więcej, to też by mu tak doradził pewnie - odpuść. Bo nie wiadomo czy to wszystko wypali, czy jest sens się starać dla tylu niewiadomych? - Nie wiem po prostu czy warto tak użerać się - ze mną - z tym, tych ludzi tu ściągać, zamieszanie robić, bo może... mi jest to wszystko niepotrzebne zupełnie, może... nie wiem, może trzeba było pozwolić rzeczom się toczyć. Sam powinienem dać radę. - Tak na pewno powiedziałby ojciec, więc usta zacisnęły się znowu ciasno. Nie wiedział, gdzie patrzeć, nie będąc w stanie wbijać spojrzenia prosto w przyjaciółkę, bo choć te słowa już brzmiały bardziej spokojnie i wyważenie, to serce przecież wciąż mocno waliło, wciąż uparcie gniotły wyrzuty sumienia. W końcu jednak pociągnął nosem tylko i zsunął wzrok wprost na Bajzla, rzucającego się nadal po kolanach. Chwila zamyślenia, jakiś słaby uśmiech.
- Naprawdę tęskniłem, wiesz, maluchu? - Podrapał go jeszcze pod brodą, drugą rękę wysuwając z dłoni Felicii, żeby sięgnąć nią po telefon. - Wiesz, Felly? - dodał jeszcze, podnosząc na moment na nią spojrzenie. A potem odpalił Instagrama, za co doktor Snave z pewnością nawrzeszczałaby na niego, bo pierwsze, co mu się wyświetliło, to oczywiście te wszystkie profile z drakońskimi dietami, które przeklikał szybko, żeby Felicia nie widziała. Aparat, szybkie zdjęcie, które robił zdecydowanie zbyt długo, bo ręka zbyt mocno się trzęsła, a Bajzel zbyt wiercił. Ale poszło w końcu, a on uśmiechnął się jeszcze do niego. - Oznaczyłem cię - powiedział jej jeszcze, blokując komórkę i wierzchem dłoni przecierając przemęczone wstrzymywaniem łez oczy. Proszę, niech już tylko będzie normalnie.

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mieszkała w Seattle od zawsze i wiadome było, że to miasto wciągnie ją w siebie i pochłonie prędzej czy później. Bo takie były duże miejskie aglomeracje. Kuszące neonowymi szyldami klubów, pubami i gorzką kawą o poranku. Obietnicą spełnienia dziecięcych marzeń i wepchnięcia w objęcia dorosłości, o której przecież tak marzymy. Tak pragniemy będąc dziećmi, nie wiedząc jeszcze jak bardzo będziemy kiedyś żałować. I ona przecież wiedziała o tym, że łatwo się jest zachłysnąć tym dużym miastem, w którym marzenia blakną z czasem i oddalają się chociaż były przecież na wyciągnięcie ręki tak niedawno. Wiedziała, a mimo tego dała się wciągnąć, dała się zatopić w grzesznych pokusach jakie serwowało na rogu ciemnych ulic, na parkietach zatłoczonych klubów i kieliszkach drogich drinków. Głęboko wpadła ale łatwiej pływa się po znajomych wodach.I łatwiej z nich wypłynąć. Może gdyby również przyjechała tu, jeszcze nieświadoma jak okropnym rozczarowaniem będzie to miasto, to życie, wpadła by dużo głębiej bez możliwości ratunku. Bo niezwykle duszne to Seattle było w swoim wiszącym nad miastem smogu, w tłumie pędzących ludzi i głośnych samochodów i nagle pragnie się człowiek zatrzymać. W tej ciemnej uliczce z podejrzanym typem w kapturze czarnej bluzy. Albo przy tej głośnej muzyce, z obcymi dłońmi na ciele. W wielkim mieście łatwiej odnaleźć siebie, usłyszała kiedyś i jak żałosne to stwierdzenie było. Żałosne i zakłamane, spływające tą niespełnioną obietnicą dla młodych dusz szukających swojego ja. Ale prawda była taka, że właśnie niesamowicie łatwo było zgubić siebie. Zniszczyć wszystko w co wierzyło się w dzieciństwie, w co wierzyć się powinno. Gubiło się w wielkomiejskim szumie, przestawało słyszeć głos sumienia i robiło rzeczy, które zabijały ostatnie malutkie kawałki dzieciństwa.
Może nie znali się wcale tak długo. Może nie wiedzieli o sobie wszystkiego i nie rozmawiali o ważnych rzeczach tak często jak powinni. Ale chyba się przyjaźnili. Tak jej się wydawało, więc jego słowa Nie wiem czy warto tak użerać się. Więc trzepnęła go w potylicę, delikatnie oczywiście żeby mu krzywdy nie zrobić.
- Czy Tobie siedzenie w domu szkodzi? - Spytała, patrząc na niego jakby karciła dziecko. Może trochę zła reakcja? Może powinni na niego chuchać i dmuchać bo przecież tyle przeszedł. Delikatny był, kruchy taki. Może nie powinna. Więc szyba się zreflektowała, kręcąc delikatnie głową. - Warto, Como. I nie musisz radzić sobie ze wszystkim sam. Są rzeczy, w których przydaje się pomóc i nic w tym złego nie ma. - Ona przecież doskonale o tym wiedziała. O tym, że czasami potrzebna jest pomoc, ręka która nas wyciągnię….
Bajzel był naprawdę uroczym kociakiem i przez te kilkanaście dni zdążyła przyzwyczaić się do jego wielkiej potrzeby miłości i pewnie trudno będzie jej się odzwyczaić od tych wieczornych pieszczot, kiedy wskakiwał na kolana ignorując zupełnie, że na przykład czyta. Ale miejsca tego kociaka zdecydowanie było przy Cosmo, który go teraz najbardziej potrzebował. Słysząc swoje imię uniosła na niego wzrok. Chyba nadal nie potrafili rozmawiać ze sobą o rzeczach ważnych. Może była między nimi jakaś dziwna bariera, której nie mogli obejść tylko się z nią pogodzić? Bo Cosmo tak szybko zmienił temat, ale to nic. Nie chciała go męczyć. A kiedy ekran telefonu się zaświecił, dając znać o przychodzącym powiadomieniu weszła w instagrama i…. parsknęła głośnym śmiechem.
- Całkiem kreatywna nazwa Fletcher. Kto by pomyślał, że z Ciebie taki żartowniś. - Widząc, jego niezrozumiałą minę podała mu telefon z włączonym jego profilem gdzie pięknie w oczy rzucała się nazwa Kosmiczne jaja. Absurdalnie śmieszna. I może nie powinna teraz, może to nie był dobry czas na żartowanie i luźne rozmowy? Ale z drugiej strony przecież musiał poczuć się normalnie, prawda? Bez tej całej otoczki ucieczki i leczenia. Porozmawiać o czymś normalnym, ludzkim. Żeby nie oszaleć… - Na prawdę mi się podoba. Jak na to wpadłeś? - Rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu, targając jego włosy. Może chociaż przez chwilę poczuje, że jest normalnie…

autor

Zablokowany

Wróć do „Gry”