WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

junie & johnny

ODPOWIEDZ
And I need you behind the gun; I'll be the one to come undone
Awatar użytkownika
31
180

blue blood blues

seattle pd

columbia city

Post

I cannot believe what you get away with, you find beauty in anything
Whenever you look down into a sewer, you see a diamond ring

It isn't fair how you never look like you're trying, as if you couldn't care any less
And I'm here kicking myself to keep from crying
You say you're impressed

But this isn't helping at all - it only makes me wanna get further off
This isn't helping at all



Były, oczywiście, świeczki.
Okrągłe dwadzieścia (i parę przezornie ukrytych w samochodowej skrytce na wszelki wypadek - a wiadomo, że wypadki chodzą po ludziach: świeczki kruszą się, albo z fabrycznej taśmy spuszczone zostają bez knota; łamią, topią przedwcześnie, giną w akcji - jak niektórzy koledzy po fachu Bradshawa Juniora). O jedną mniej niż oczko, czyli i w tęsknym oddaleniu o całe trzysta sześćdziesiąt pięć dni od daty, z której nadejściem Cotton Cockburn wszystkie te rzeczy, jakim od paru ładnych lat oddawał się regularnie (choć nie zawsze z własnej woli, a jeszcze rzadziej dla przyjemności), robić będzie mógł wreszcie legalnie, i bez całkiem realnego ryzyka, że ktoś go spisze, pociągnie do prawnej i finansowej odpowiedzialności, albo wetknie za kratki aresztu. (Tak, swoją drogą, może byłoby i lepiej - wtedy przynajmniej John, i tak większość czasu spędzając już na komisariacie, mógłby mieć go na oku niemal bez przerwy; więc może i spał by spokojniej - choć z głową nie na muślinie poduszki, z cichym murmurando oddechu własnej żony lulającym go do snu, a wspartym, na przykład, o bezlitosną twardość biurka).
Do świeczek, w każdym razie, musiał być też i tort. Robiony na zamówienie: trzy warstwy przełożonego kremem biszkoptu, syntetyczna jaskrawość pokrywającego całość marcepanu, świeże owoce - truskawki, maliny i kiwi, barwione na błękitno, maślane kwiatki i - koniecznie - żelki Sour Patch Kids, szczyt całej kompozycji osypujące jak konfetti. To zresztą - prawdziwe, nie z żelatyny i cukru - też gdzieś się tam znalazło - nie tyle na torcie, co wśród prezentów, bo i te musiały, rzecz jasna, być. Jak to tak, bowiem? Urodziny bez podarków!?
  • Czy Johnny martwił się, że ostatnio coś jest ich jakby za dużo? Fantów, jak wyrzut sumienia, regularnie wciskanych przezeń w bladą, chłodną mimo upałów, chłopięcą dłoń? Och, jasna sprawa. Przecież nie był idiotą (a przynajmniej nie w tym kontekście), żeby nie wiedzieć, jak to działa.
    • Co w jakimś sensie nawet zabawne, zarówno June, jak i Coltona, traktował w ostatnich miesiącach podobnie - brak własnej, fizycznej obecności próbując zrekompensować im czymś, co można było zamknąć w palcach, przyłożyć do policzka, pokazać rodzicom, albo kolegom w szkole. Dla żony - perłowe kolczyki. Dla siedmiolatka - czego tylko zapragnął - a więc pluszowe zwierzątka, kosmiczny zestaw Lego - mimo zalecenia, że ten rodzaj klocków nie nadaje się dla dzieci poniżej dziesiątego roku życia (ale Coltie był mądry i ostrożny - jak przynajmniej John chciał zakładać), kolorowanki i sportowe buty, które przy każdym kroku rozjarzały się u podeszew mnogością tęczowych światełek. Najfajniejsze w całej klasie.
Najważniejsze jednak, że oprócz tego wszystkiego - świeczek, tortu, prezentów, pizzy i pikniku, kartek z życzeniami (jednej wypełnionej trzydziestodwu-, a drugiej - siedmioletnią kaligrafią: WSzySkieGo NaJLepSzGO CoTIE), wyprawy na kręgle i garści drobniaków, żeby chłopcy mogli wylosować sobie po taniej zabawce wetkniętej w plastikową kapsułę z jednego z tych automatów, na których widok dzieciom zwykle świecą się oczy, a ich rodzicom nagle zaczyna być tęskno do własnego szczenięctwa, było też, po prostu, fajnie.

- Straaaasznie fajnie! - Jak przez całą drogę do domu, już po odwiezieniu przez nich Cottona Cockburna na skraj jego własnej dzielnicy (i po dyplomatycznemu wytłumaczeniu ciekawskiemu siedmiolatkowi, że starszy kolega ma jeszcze coś do załatwienia), zapewniał ojca Coltie - zmęczony mnogością całodziennych wrażeń, ale niepowstrzymany, bo nadal na cukrowym rauszu (po wypchaniu sobie buźki kilkoma łyżkami biszkoptu i kremu za wiele).
- taaak fajnie!? - Przekomarzał się z nim starszy z dwóch Bradshawów obecnych aktualnie na pokładzie samochodu; z jedną ręką na kierownicy, a drugą w rytmicznej podróży między drążkiem zmiany biegów i chłopięcą czupryną, co jakiś czas roztrzepywaną pieszczotliwym ruchem palców - To musisz koniecznie powiedzieć mamie, co? Ucieszy się, że zrobiłeś dziś tyle dobrych uczynków... Tylko pamiętaj, jak się umawialiśmy! Pamiętasz?
Chłopiec spoważniał. Zastanowił się. Zaraz - energicznie potaknął głową.
- ANI SŁOWA O DRUGIEJ DOKŁADCE! - Zadarł rączkę jak do przysięgi, bardzo dumny, że faktycznie, złożone ojcu słowo zdołał uchować w pamięci.
John się uśmiechnął, choć tylko półgębkiem. Sam do strzeżenia miał przed Junie o wiele więcej, o wiele poważniejszych sekretów.

Kiedy dotarli na granicę Columbia City, i kiedy policjant zwolnił znacznie, wyczulony na popularne tutaj ławice dzieciaków na rowerach, duety i trio przechadzających się - czasem nieprzepisowo - staruszek, i psy zerwane lub spuszczone nieopatrznie ze smyczy, było jeszcze zupełnie jasno, choć horyzont zaczynał rumienić się oranżem zachodzącego słońca. Sunęli powoli szeroką, zadbaną ulicą, pomiędzy zielenią przydomowych trawników i w szumie pracujących dzielnie ogrodowych spryskiwaczy, pozwalającym rabatom i lokalnym skwerom zachować względną rześkość mimo fali upałów. Tę samą niemal trasę Johnny pokonywał praktycznie każdego dnia - o jakiejś porze - przez ostatnie kilka lat. Ku swojemu, nie ukrywajmy, przerażeniu, w ostatnich miesiącach nie towarzyszył mu jednak przy tym większy entuzjazm. Niechęć też nie - i tą myślą wytrwale się pocieszał. Często czuł się zwyczajnie zbyt zmęczony - wszystkim, w s z y s t k i m, by odczuwać cokolwiek więcej, niż tylko bezbarwną obojętność.
Miał przy sobie jednak dziecko - a przed sobą perspektywę pierwszego od dawna wieczoru spędzonego tylko z synkiem, i ze swoją Junie. Próbował zatem, usilnie, przypomnieć sobie, jak to jest: mieć siłę na miłość, taką, jaką ją pamiętał sprzed dwóch, trzech... Sam już tracił rachubę... Może czterech lat?

Prawie przegapił własny dom, i prawie przeklął przy tym przed nosem, ale w obydwu przypadkach powstrzymał się w ostatniej chwili, i wreszcie udało mu się przyparkować - akurat w momencie, w której June wyszła na próg, bosa i niemal wakacyjna, najpierw łapiąc go za serce jednym uśmiechem, a potem - w ramiona - rozpędzonego ku niej siedmiolatka.
- Mówiłem, że nie wrócimy za późno! - Zamknął samochód, tachając ku drzwiom piknikowe niedobitki: przenośną lodówkę, zrolowany starannie koc, mikrą apteczkę z coltonowymi lekami na alergię, zestawem kolorowych plastrów i kremem z wysokim, przeciwsłonecznym filtrem - Ale założę się, że młody zaraz padn...
- WCALE NIE! - Zbulwersował się wczepiony już w matkę Colton. A potem serdecznie ziewnął.

June E. Bradshaw

autor

harper (on/ona/oni)

Odkąd znam Cię jestem już Twoja...
Awatar użytkownika
31
167

Zastępca redaktora naczelnego

the seattle times

columbia city

Post

Czerwiec....
Zaczynają się wakacje, jest coraz cieplej. Albo raczej coraz goręcej. Jednak Ostatnimi czasy wydawałoby się powiewać chłodem. Pomijając już fakt tego wszystkiego co się dzieje między nią a Johnnym, ale miała tu bardziej na myśli swoją pracę. Naczelny nie dawał za wygraną. Na dodatek stawał się coraz bardziej nachalny w między czasie mszcząc się na June za to, że nie chce mu ulec. June nie chcąc by ktokolwiek wiedział, o jej cukrzycy, po prostu wychodzi z biura pod byle jakimi pretekstami by móc na spokojnie, z dala od wścibskich oczu, zmierzyć cukier i ewentualnie skorzystać z pomocy nowej przyjaciółki - insuliny. Wiedziała, że prędzej czy później wszystko się wyda, ale nie zamierzała się z tego tłumaczyć dlaczego nie chciała by ludzie dowiedzieli się o jej cukrzycy wcześniej. Po prostu wybierała opcję - później. Naczelny niestety nie ułatwiał jej zadania. Na biurko wrzucał jej coraz więcej artykułów do korekty czy zatwierdzenia; choć częściej to pierwsze, lub zalewał jej skrzynkę mailową takimi głupotami, jakby była jego asystentką a nie zastępcą. Była już tym wszystkim zmęczona, więc po prostu dziś, korzystając z okazji, że jej mąż z synkiem wyjechali, June skontaktowała się ze swoim lekarzem, i poprosiła by wystawił jej zwolnienie z pracy. Cóż, musiała odpocząć, nie chcąc rezygnować z pracy ani marnować urlopu. Chorobowe wydawało się najlepszym rozwiązaniem. Gdy tylko otrzymała zwolnienie lekarskie, przemailowała je do redakcji. Więc od dziś przynajmniej przez miesiąc, będzie siedziała w domu. Ale może dzięki temu, zrekompensuje jakoś Coltiemu swoją nieobecność na jego urodzinach. Ale musiała jeszcze tylko wymyślić powód,dlaczego będzie teraz w domu. John na pewno będzie chciał wiedzieć. Jednak teraz padało pytanie - czy June będzie chciała powiedzieć mu prawdę, czy sprzeda mu jakąś bajkę. Zapewne wszystko wyjdzie; jak to mówią, w praniu.

Podczas nieobecności Johnnego i Coltona, wzięła się za sprzątanie w domu. Mimo braku chęci które ostatnimi czasy atakowały ją coraz częściej, musiała robić dobrą minę do złej gry. Colton co rusz to dostawał od Johnego nowe zabawki które oczywiście w pewnym momencie były porozrzucane po całym domu. Ktoś musiał je pozbierać, by nikt z domowników się o nie nie zabił. Zwłaszcza, że znając życie i swojego syna, wróci zmęczony i nie będzie miał siły sprzątać swoich zabawek. Więc trzeba było tym razem go wyręczyć.

Niedługo przed ich powrotem zmierzyła ponownie cukier po czym wszystko pochowała tak by przypadkiem nie wpadło w ich ręce po czym zrobiła sobie herbatę. Niektórzy nie lubili pijać gorących trunków jak kawa czy herbata w lecie, ale jednak za bardzo uwielbiała smak herbaty, by sobie ją darować, choćby było z 40'C na zewnątrz. Chyba można by już to nazwać w pewnym stopniu uzależnieniem. Z kawy też nie potrafiła zrezygnować choć zmniejszyła już ilość jej picia w ciągu dnia. W redakcji podczas ośmiu godzin pracy, potrafiła wypić nawet sześć kaw w zależności od dnia. Widząc zbliżający się samochód przez okno, odstawiła kubek na blacie w kuchni, po czym wyszła na próg. Posłała uśmiech Johnnemu po czym chwyciła w ramiona synka.
-I jak było?
Spytała synka całując go w głowę. Zaśmiała się gdy Colton nie dał dokończyć ojcu słynnego słowa "padnie" by po chwili ziewnąć. Przytuliła go do siebie spoglądając na niego.
-No chyba trochę zmęczony jesteś.
Stwierdziła nie spuszczając jego słodkiej buźki z oczu. Gdy Johnny do nich dołączył spojrzała na niego z lekkim uśmiechem.
-Jedliście jakiś obiad? Czy mam coś przygotować?
Spytała nie tracąc uśmiechu. Miała wrażenie, że dziś będzie jeden z tych dni gdzie wszystko będzie jak dawniej. Choć mogła się mylić. Zwłaszcza, że już nie raz się myliła w tej kwestii.
-A ja mam dla Ciebie niespodziankę.
Powiedziała patrząc ponownie na Coltona. Widząc jego zmęczone lecz zaciekawione oczka uśmiechnęła się jeszcze szerzej i przykucnęła tak by się z nim nieco wyrównać.
-Od dzisiaj, przez jakiś czas mama będzie pracować z domu. Już żadnych wyjazdów, nadgodzin w redakcji, będę cały czas z Wami...
Powiedziała nim Coltie zdążył o cokolwiek spytać. Kątem oka jednak próbowała wyłapać reakcję męża na jej słowa.

autor

JoJo

And I need you behind the gun; I'll be the one to come undone
Awatar użytkownika
31
180

blue blood blues

seattle pd

columbia city

Post

Gdyby Johnny wiedział o którymkolwiek z tych zmartwień, spędzających Junie spokój z serca i sen z powiek w te noce, kiedy nawet przez zasłonę ciężkiego snu był w stanie wyczuć, że żona wierci się obok niespokojnie, przekłada poduszki z jednej, na drugą stronę - tuląc policzek do chłodniejszej strony powłoczki w nadziei, że chociaż to ukoi jej nerwy, że wstaje, w dzielonej z nim na dwoje pościeli wciąż nie mogąc sobie znaleźć miejsca - z pewnością jakoś by zareagował.
Na początek: obserwacją. Wzrokiem nieco baczniejszym, a i pozostałymi zmysłami wyostrzonymi jakby o jeden stopień bardziej niż zazwyczaj, w nadziei, że uda mu się w ten sposób połączyć metaforyczne kropki i bez większych dociekań zrozumieć przyczynę nagłej zmiany w zachowaniu June.
Później: dyskretną odpytką. Szeregiem pytań zadanych żonie możliwie najczulszym tonem głosu, ze szczerą nadzieją, że nie brzmi przy tym tak, jak w rutynie prowadzonych w pracy przesłuchań. Czekałby pewnie na taki moment, gdy zostawali sami - rarytas wprawdzie rzadki w rzeczywistości dwojga zapracowanych dorosłych, każdą wolną chwilę starających się poświęcić pewnemu rozpieszczonemu kilkulatkowi, ale jednak trafiający im się od czasu do czasu. Potem próbowałby zapewnić June, że, cokolwiek się stanie, przecież jest po jej stronie - i że kobieta nie ma czego się wstydzić, tak pod kątem swojego zdrowia, jak i tej przeklętej sytuacji w pracy.
Na koniec: interwencją; bynajmniej taką jednak, jakiej wymagać mogłaby od niego policyjna służba. Zwyczajnie: spróbowałby coś zrobić, żeby blondynkę wesprzeć i zapewnić o swojej obecności. Niezależnie, czy sprowadziłoby się to ostatecznie do odbierania jej z lekarskich wizyt, siedzenia przy niej w pachnącej lizolem i miętówkami, medycznej poczekalni, czy nalania jej przełożonego po mordzie, skoro żadne słowne sygnały nie robiły chyba na nim większego wrażenia.

Oczywistym było jednak, że Johnny zwyczajnie nie wiedział. Co gorsza, ostatnimi czasy miał zbyt mało energii i zapału, by samemu wpaść na jakikolwiek konkretniejszy trop, prowadzący go potem prosto do sekretów June. Jak to się mówiło? Że szewc bez butów chodzi!? Niby taki wielki był z niego śledczy, ale we własnym domu wychodził raczej na ślepca.
Inna sprawa, że na pewno było to całkiem wygodne: oszczędzać sercu zmartwień niewidocznych dla oczu. Może dlatego ignorował podszepty instynktu, albo lekkie szturchnięcia ze strony własnej intuicji.
June miała rację zakładając, że zapowiadało się na jeden z tych wieczorów, w które jakby przenosili się do sielanki z przeszłości; czasów, gdy byli w sobie jeszcze po szczeniacku zadurzeni, i wolni od przyziemnych, dorosłych, monotonnych zmartwień.

- Same niezdrowe rzeczy - Do tego, że poległ dziś w roli ojca mającego rzekomo dbać o zbilansowanie i różnorodność dziecięcej diety, wolał przyznać się bez bicia. Wiedział, że Colton i tak prędzej czy później go wsypie, chwaląc się rodzicielce wszystkimi superowymi słodyczami, którymi wypychał sobie buzię i brzuszek przez pół popołudnia - Nie wiem, czy młody cokolwiek jeszcze zmieści... - Zerknął na siedmiolatka z lekką konsternacją - Ale ja chętnie. Najchętniej coś, co ma w sobie jakieś warzywa, nie sam cukier... - Roześmiał się, rozłożywszy bezradnie ręce - Ale... June? - Teraz rozbawienie w jego oczach zastąpiła szczera troska - Bez pośpiechu, co? Powoli. Naprawdę nie umrę z głodu.

Oczami wyobraźni zapędzał się już ku tej części wieczora, gdy uda im się wreszcie odesłać Coltiego w ramiona samego Morfeusza, i będą mogli siąść na kanapie - we dwoje, po raz pierwszy od tak dawna, że Johnny'emu trudno było przypomnieć sobie datę ostatniego razu - i trochę pogadać, albo pomilczeć, albo nawet przysnąć, jedno z kantem policzka wspartym o ramię drugiego. Tylko, że zanim wizja ta na dobre rozkręciła się w jego wyobraźni, żona postanowiła podzielić się - co ciekawe jakby nie z nim, a jedynie z Coltonem - zupełnie niespodziewaną informacją.
- Mówisz serio!? - Zapytał z niedowierzaniem, i mieszaniną zaskoczenia i niepokoju w głosie. Czy się cieszył? Chyba tak. Och, oczywiście. Nie unikał wzroku June; wręcz przeciwnie - chyba szukał go własnym spojrzeniem - Junie, to fantastycznie! - Poczekał, aż blondynka wstanie, i tym razem znajdzie się nieco bliżej niego; pocałował ją w skroń. Potem spoważniał, i zmrużył lekko oczy - Czemu tak... - Nagle? - Coś się wydarzyło?
W jego głosie June mogła posłyszeć nadmiar ostrożności - ot, na wypadek gdyby wytłumaczenie nie nadawało się dla dziecięcych uszu. Coltie jednak nie sprawiał wrażenia zainteresowanego. O wiele bardziej niż problemy rodziców nadal jeszcze interesowały go nowe klocki, i książka o dinozaurach.

June E. Bradshaw

autor

harper (on/ona/oni)

Odkąd znam Cię jestem już Twoja...
Awatar użytkownika
31
167

Zastępca redaktora naczelnego

the seattle times

columbia city

Post

To nie było tak, że June wstydziła się powiedzieć o naczelnym jak i o cukrzycy. Po prostu nie chciała nikogo martwić i obarczać tym innych. Póki co, o ów problemach wiedziała Lava, ale z nią na dobrą sprawę ma kontakt niemal dwadzieścia cztery godziny przez siedem dni w tygodniu. Ale wiedziała, jak Johnny mógłby zareagować, gdyby dowiedział się o naczelnym. Dlatego też nie chciała nic mówić. Poza tym, jeszcze jakiś czas temu, bardzo jej zależało na tej pracy.. Ale czy wciąż jej zależało? Musiałaby się grubo nad tym zastanowić. Bo może też po prostu zaczynała czuć, że się wypaliła? Coraz częściej myślała o tym by rzucić tę pracę w diabły i poszukać nowej, jednak z drugiej strony, ciężko i długo pracowała na swój nowy "stołek". Wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała podjąć jakąś decyzję w związku ze swoją pracą.
Uśmiechnęła się tylko słysząc o tym, że jedli same niezdrowe rzeczy. Nie była raczej tego typu matką która zrobiłaby awanturę, gdyby dowiedziała się od dziecka, jak wyglądał ich jadłospis podczas wspólnie spędzonego dnia. Zwłaszcza, że takowe meny nie było regularne. Co innego gdyby Colton odżywiał się w ten sposób za każdym razem gdy zostawał z ojcem. Ale taki "słodki dzień" raz na jakiś czas jeszcze nikomu nie zaszkodził. Uśmiechnęła się do męża, słysząc, że z chęcią zjadłby coś co ma w sobie warzywa.
-Spokojnie. I tak zanim cokolwiek się ugotuje to minie co najmniej dwadzieścia minut. - Odpowiedziała uśmiechając się do Johnnego. Cóż, przygotowanie posiłku nie zajmowało tyle czasu co zrobienie kanapki.
Cóż, nie tylko Johnny wybiegał z myślami już do wieczora. Jednak jeszcze pytanie czy Coltie też będzie chciał zjeść coś bardziej pożywnego niż wszystko inne co dziś pochłonął czy jednak nie.
Widziała tą radość w oczach Coltiego gdy powiedziała o pracy z domu. Spojrzała na Johnnego, gdy spytał czy mówiła serio. Uśmiechnęła się po czym wstała.
-Całkiem serio. - Odpowiedziała po czym dodała -Ale może nie stójmy tak w progu, co? -wpuściła synka jako pierwszego do domu, pozwoliła mężowi się ucałować w skroń po czym spojrzała na niego słysząc pytanie czy coś się wydarzyło. W pierwszej sekundzie miała ochotę mu powiedzieć, co doprowadziło do tego, że postanowiła jakiś czas posiedzieć w domu, jednak szybko się rozmyśliła.
-Nic się nie stało. A co by się miało stać?
Odpowiedziała najbardziej naturalnie, neutralnie jak tylko umiała mając jednocześnie nadzieję, że Johnny to kupi. I choć nie chciała go okłamywać, to mimo wszystko jakoś tak samo ostatnio wychodziło.
Ostatnio zmieniony 2023-08-04, 11:58 przez June E. Bradshaw, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

JoJo

And I need you behind the gun; I'll be the one to come undone
Awatar użytkownika
31
180

blue blood blues

seattle pd

columbia city

Post

Kupił. Oczywiście, że kupił.
Trochę jak przysłowiowego kota w worku, a trochę jak zamówiony ostatnio na amazonie, polecany na wszelkich możliwych portalach dla podgorzkniałych nieco trzydziestolatków, gottmanowski poradnik - Siedem Zasad Udanego Małżeństwa - wstydliwie schowany aktualnie głęboko pod materacem (zabawne, że ten sam Johnny piętnaście lat temu w podoby sposób chomikował w swoim pokoju świerszczyki; trudno było tylko stwierdzić, który z tych dwóch przypadków frustrował, i jednocześnie żenował go bardziej). Miał głupią nadzieję, że przeczute, ale przemilczane problemy rozejdą się po kościach jak ból reumatyczny w jakieś co-bardziej deszczowe popołudnie. Czasem wystarczało zwyczajnie nie zwracać na nie uwagi - ot, przymknąć oko, rozgrzać się herbatą albo szklaneczką czegoś mocniejszego, rozproszyć, zająwszy czymś innym. W takich przypadkach, oczywiście, bardzo przydatne było posiadanie dziecka. Przy dzieciach zawsze miało się przecież ręce pełne obowiązków (a przy tym - prac domowych, przy których trzeba było pomóc, zabawek porozrzucanych przez kilkulatka na podłodze, lekarstw na astmę albo alergię, i bucików, z których kupowaniem zwyczajnie się nie nadążało w obliczu zatrważająco szybkiego nagle procesu upływu czasu), i głowę zajętą czymś innym niż zasadne zmartwienia o aktualny stan, i przyszłość własnego małżeństwa.

Gdyby o podobnej dynamicie w związku opowiadał Johnny'emu ktoś inny - jego siostra, chociażby, albo któryś z kolegów z komendy - pewnie natychmiast byłby w stanie podać mu przynajmniej kilka racjonalnych argumentów na poparcie tezy, że kłamstwa w związku są zwykle negatywnym symptomem jakiegoś głębszego problemu (nie licząc tych drobnych - o tym, jak to rzekomo nie było w sklepie gazety, którą w istocie zapomniało się kupić, albo jak zawrotnie matka małżonki wygląda w sukience, którą w rzeczywistości łatwo dało się pomylić z workiem na ziemniaki). W przypadku własnej relacji jakimś cudem Bradshaw Junior zupełnie tracił jednak zdolność spoglądania na sprawy z szerszej, bardziej obiektywnej perspektywy.
Może, owszem, naprawdę był aż tak bardzo zaślepiony - nie wiedział jednak jak do tej pory, czym.
- Nie wiem, Junie - Próbował nie brzmieć zbyt ostro, choć całe to kobiece "co miałoby się stać?" wzbudziło w nim jakiś niespecyficzny niepokój. Inna sprawa, że June miała rację. No, Johnny, co takiego miałoby się stać!?
To, że sam miał na tym etapie coraz więcej za uszami, nie oznaczało przecież wcale, że jego żona też miałaby coś przed nim ukrywać. Udzielił jej więc niewysłowionego kredytu zaufania i uśmiechnął się lekko, niemal beztrosko, jakąkolwiek podejrzliwość jaką mógłby przynieść dziś ze sobą do domu zostawiwszy za progiem - Zapomnij, że pytałem. Bardzo się cieszę, że będziesz więcej w domu!
Zatrzasnął drzwi, ściągając buty dokładnie tak, jak podobno nie należało tego robić - oparłszy czubek obcasa o zapiętek, i wyłuskawszy jakoś najpierw jedną, a potem drugą stopę z obuwia. Boże, był zmęczony. Nie chciał jednak powielać jota w jotę tych samych scen, które przez całe lata dzieciństwa obserwował we własnym domu: powrotów ojca do domu, drobnych kłamstw wymienianych przez rodziców od pierwszego słowa dialogu, matki krzątającej się po kuchni w narastającej frustracji, Bradshawa Seniora zapijającego wyrzuty sumienia i poczucie winy drogą, dobrą whiskey - na kanapie, w akompaniamencie jakiejś sportowej relacji sączącej się z telewizora.
- To może coś ugotujemy? Razem?! - Zaproponował mimo zmęczenia spinającego barki i gnieżdżącego się w skroniach zapowiedzią migreny - Dwadzieścia minut to z pewnością wystarczająco dużo czasu, żebyś opowiedziała nam... - Łypnął na Coltona, który zdążył już przemieścić się do salonu i usadowić wygodnie na kanapie, z przejedzonym najedzonym brzuszkiem wystawionym uroczo w stronę sufitu - ...Albo mnie, jeśli nasz mały pomagier jest zbyt zmęczony... Jak ci minął dzień?

June E. Bradshaw

autor

harper (on/ona/oni)

Odkąd znam Cię jestem już Twoja...
Awatar użytkownika
31
167

Zastępca redaktora naczelnego

the seattle times

columbia city

Post

Uśmiechnęła się widząc, że łyknął jej wytłumaczenie, że nic się nie stało. Przynajmniej nie musiała wymyślać żadnej wymówki, ani się tłumaczyć. Choć Lava namawiała ją by powiedziała Jonny'emu o problemach w pracy i o cukrzycy. Jednak June czuła, że mąż miał wystarczająco problemów na głowie w pracy itp, że nie chciała go dodatkowo obarczać. Choć wiedziała, że nie koniecznie było to dobre. Przede wszystkim dla ich małżeństwa. Jednak jak to niegdyś powiedziała jej matka - kobieta powinna mieć coś swojego. Jakąś tajemnicę choćby smak ulubionego dżemu. Może w tym momencie nie było to aż tak dobre porównanie, zwłaszcza, że jej tajemnice były dość spore, jednak w takim momencie jak ten, było to dość krzepiące.
Uśmiechnęła się ponownie słysząc o wspólnym ugotowaniu czegoś. Zaśmiała się jednak słysząc, że nasz mały pomagier jest zbyt zmęczony.
-Zbyt wiele nie ma do opowiedzenia. Cały dzień w zasadzie sprzątałam. Ale lepiej Ty opowiadaj jak Wam minął dzień?
Spytała wyciągając mięso mielone z lodówki które zdążyła dziś jedynie rozmrozić.
-Spaghetti czy lasagne?
Spytała uśmiechając się lekko.

autor

JoJo

And I need you behind the gun; I'll be the one to come undone
Awatar użytkownika
31
180

blue blood blues

seattle pd

columbia city

Post

Gdyby John tylko usłyszał, jak jego Junie fakty utrzymywane przed nim w tajemnicy porównuje do smaku dżemu, chyba nie powstrzymałby się w porę i roześmiał żonie w twarz - nie tyle okrutnie, co po prostu bezsilnie i gorzko, zastanawiając się, czy to tylko jakiś wybitnie niesmaczny żart, czy też kobieta naprawdę postradała zmysły, cokolwiek miałoby to w ich kontekście znaczyć. Rozumiał - albo przynajmniej tak mu się wydawało - jak trudne musi być dla niej łączenie życia prywatnego z zawodowym, i to w poczuciu, że nie traci przy tym osobowości, własnej tożsamości, i kilku faktów które przypominałyby jej, że oprócz matki, żony i profesjonalistki, jest przecież nadal wolnym, należącym tylko do siebie człowiekiem. Ale nie pojąłby, co nakazywało June szukać pokrzepienia w czymś, co na tym etapie sam Johnny uznałby już po prostu za wierutne kłamstwo. I to takie, jakie żona wypowiadała mu prosto w twarz, z uśmiechem spoglądając w przepełnione ufnością oczy.
(Z drugiej strony: przyganiał kocioł garnkowi - gdyby więc John miał czelność cokolwiek kobiecie zarzucić, w następnej kolejności musiałby poradzić sobie z własnym rachunkiem sumienia, a na to bynajmniej nie miał ani ochoty, ani siły).
- No dobrze - Jakaś cząstka Johna nie chciała uwierzyć, że June - tak, dokładnie ta sama June, która zawsze potrafiła znaleźć sobie do roboty całe mnóstwo aktywności - poświęciła cały dzień na tylko jedną, raczej monotonną czynność. Bradshaw skutecznie uciszył jednak tego wewnętrznego adwokata diabła i popłynął z prądem niewinnej rozmowy - Zdecydowanie spaghetti. Lasagne zrobimy razem, przy innej okazji - Zadecydował, bo przecież przygotowanie drugiego z dań zajęłoby Junie o wiele więcej czasu - tego samego, jaki blondynka mogła poświęcić na odpoczynek i bycie z nim, a nie nawigowanie kilku patelni i palników jednocześnie.
Podwinął rękawy koszuli i zamarudził w pobliżu domowego minibarku, otwierając rżnięte szkło, mieszczące w sobie klarowną, miodową w barwie whiskey.
- Nie masz nic przeciwko? - W domyśle: że strzelę sobie jednego? - I może zrobię ci jakiegoś drinka? - W końcu nie planowali opuszczać dziś domu.

Niezależnie od odpowiedzi żony, John niedługo znalazł się przy niej. Oparł się lędźwiami o rant kuchennego blatu i spytał, czy może jej jakoś pomóc - choćby coś posiekać, albo przemieszać, gdyby była taka potrzeba.
Potem upił łyk alkoholu.
- Hmm, no wiesz... Dzień minął mi na spełnianiu najskrytszych marzeń każdego dziecka - Roześmiał się - Więc była pizza, piknik w parku, kręgle, gra na automatach, lody z polewą i bitą śmietaną, przejażdżka samochodem... Czego chcieć więcej?!
Tylko jakoś zapomniał napomknąć, że we wszystkich tych przygodach towarzyszył im ktoś jeszcze.
- Następnym razem po prostu musisz wyrwać się z pracy, i spędzić taką okazję z nami. Zwłaszcza teraz, kiedy będziesz miała o wiele więcej czasu!
Sam się zdziwił, że w tonie jego głosu pobrzmiała jednocześnie nadzieja, jak i jakaś dziwna obawa.


June E. Bradshaw

autor

harper (on/ona/oni)

Odkąd znam Cię jestem już Twoja...
Awatar użytkownika
31
167

Zastępca redaktora naczelnego

the seattle times

columbia city

Post

Sama na jego miejscu by się roześmiała. Niemniej teraz nie było jej do śmiechu. Wystarczająco źle czuła się okłamując go w kwestii pracy, jednak wiedziała, jak mogłoby się to skończyć. Drugą sprawą zaś była cukrzyca. Jednak wiedziała też, że miał wystarczająco na głowie, więc nie chciała mu dokładać zmartwień.
Ale skupiając się na tym co tu i teraz. Uśmiechnęła się gdy zdecydował się na spaghetti. W między czasie, gdy mąż podszedł do minibarku, June wzięła się za siekanie cebuli.
-Nie, dziękuję. Ale Ty się nie krępuj. Wiesz, przecież, że nie musisz mi się pytać o takie rzeczy.
Odpowiedziała z uśmiechem. Gdy usłyszała o tym jak spędzili dzień, spojrzała na Johnego z uniesionymi brwiami.
-Nic dziwnego, że mały taki wymęczony... Na pewno nic nie zje i założę się, że już śpi, albo zaśnie w przeciągu następnych kilku minut.
Skomentowała rozbawiona. Na całe szczęście, takie dni zdarzały się rzadko, i nie musiała się martwić o to, czy jej syn nie będzie za jakiś czas wyglądał jak kula.
-Albo, możesz wziąć kilka dni wolnego i moglibyśmy wyjechać gdzieś za miasto we trójkę.
Powiedziała z lekkim uśmiechem odwracając się w jego stronę z uśmiechem. Dawno nie spędzali w ten sposób czasu i może byłby to dobry czas i ku temu sposobność. Choć miała przeczucie, że Johny zapewne powie. że nie może wziąć wolnego.

autor

JoJo

ODPOWIEDZ

Wróć do „41”