A przecież z kopert dało się wyczytać tyle, co z ludzkich zmarszczek, z blizn osiewających ciało, ze sposobu, w jaki rzedły albo siwiały włosy (w reakcji na nadmiar zmartwień, upływ czasu, a najczęściej: kombinat jednego i drugiego), zdaniem niektórych: także z linii papilarnych, herbacianych fusów, albo z gwiazd.
Po prawie sześciu latach pracy w tym zawodzie, Syd nie musiał zbyt wiele myśleć, żeby natychmiast wiedzieć - i w większości przypadków nie mylić się ani trochę - kto daną kopertę lakował, i z jakim zamiarem. Czy była personalna (wysyłana przez matkę do syna, przez brata do siostry, przez dziecko do rodzica albo w drugą stronę), czy raczej urzędowa (z uczelni, z przychodni, z jednego z tych wielkich, onieśmielających gmachów, w których to archiwach tłumaczono ludność na cyferki, odejmując im charakter i historię, ale przydając w zamian numer identyfikacyjny i miejsce w takim, czy innym, szeregu)? Czy wysłano ją z daleka, czy z sąsiedztwa?
Z naderwań papieru i nadszarpnięć ząbków w znaczkach potrafił czytać jak z ludzkich siniaków (tak, choćby, jak przy tamtej-jednej okazji był w stanie wyczytać wszystko z obrażeń Oriona, ale bardzo, bardzo, b a r d z o nie chciał o tym myśleć) i otarć potrafi czytać kompetentny koroner - oceniając prędko, czym denata uderzono, z jaką emocją, zamiarem i siłą.
Ze sposobu, w jaki list adresowano, też umiał sporo wywnioskować - czy zrobiono to z jakimś żartobliwym zdrobnieniem, czy wyłącznie sztywniackimi tytułami, czy rąbnięto się w adresie adresie - raz skreślonym, i dopisanym po raz drugi, czy przeciwnie, dane odbiorcy zapisano bez byków i bez zawahania?
Wreszcie, choć mówiło się, że rozmiar podobno nie ma znaczenia, w tym konkretnym kontekście Syd zupełnie się nie zgadzał (w innych? nie wiedział - bo nie miał wystarczającego żadnego doświadczenia). Rozmiar się liczył. Małe koperty zwykle szły od krewnych, bliskich i przyjaciół, albo z miejsc pracy, ale z mniej istotnymi sprawami. Średnie - często białe, albo w brzydkim, brudnawym jakby odcieniu szarości - z urzędów i szpitali. Większe i duże: to zależy; często ze szkół, uniwersytetów, ośrodków badawczych, z laboratoriów (zastanawiał się, czy w takiej właśnie Orion otrzymał swoje wyniki), opieki społecznej, ośrodków wyborczych, różnych komitetów...
O kopertach, w każdym razie, blondyn wiedział sporo - i na pewno na tyle dużo, by wyrobić sobie o nich konkretną, ostrą opinię. Były takie, których nie lubił i inne, za jakimi wprost przepadał (najbardziej takie, które - widać było od razu - zdobiła dziecięca ręka; nie zdarzyło mu się chyba jeszcze by na taki list odbiorca nie zareagował jeszcze uśmiechem, choćby i zmęczonym, wątłym czy smętnym).
Ta, którą trzymał właśnie w ręce, należała do pierwszej kategorii.
Widział od razu, że szła z daleka, i długo (w jednym rożku nadgnieciona, w drugim porysowana czymś niby nieznacznie, a jednak w sposób boleśnie szpecący jej papierową geometrię). Po czcionce - w dwóch wersjach tak w rubryce dla nadawcy i dla odbiorcy - rozpoznawał, oczywiście, że pochodziła z tych części Europy (chyba?), w których mówi się z akcentem śpiewnym, i w Ameryce, zwłaszcza ostatnio, traktowanym z podejrzliwością i asekuracyjnym brakiem zaufania. Na znaczku był biały mężczyzna z brodą i smutkiem w oczach.
Było w niej coś takiego (co - nie wiedział; przecież nie zaglądał), że jej dostarczenie chciał mieć z głowy od chwili, w której tylko znalazł ją na dnie swojej listonoszki. Czuł, że trzyma w dłoni złą wiadomość.
Niestety, okazało się, że był to jeden z listów za potwierdzeniem odbioru.
- Cholera -
Syd pomyślał, ponieważ zazwyczaj nie mówił, więc również i nie klął pod nosem, i nacisnął guzik domofonu wmontowanego w murek sąsiadujący z malowaną na czarno, żeliwną furtką. Adres wyglądał, jakby mieszkał pod nim ktoś w średnim wieku, z pracą w mediach albo w technologii, i z pieniędzmi.
Powiedział sobie - jak robił to zazwyczaj - że odczeka sześć oddechów, spróbuje jeszcze raz, a potem posiłkować będzie się wsuniętym w skrzynkę na listy awizo, i niech ten - kimkolwiek był - kto miał list otrzymać, radzi sobie sam, proszę bardzo.
Jakaś część Syda - nie wiedzieć do końca czemu - naprawdę, jak rzadko, modliła się pod nosem o nieobecność adresata.
Felix Kosenko