WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Syd Shaule (dwadzieścia sześć lat, siedem miesięcy i szesnaście dni; sto osiemdziesiąt siedem centymetrów i trzy milimetry wzrostu; kiedy ostatnio się ważył: siedemdziesiąt osiem kilogramów wagi; na koncie bankowym: dwa i pół tysiąca dolarów, na tym na tantiemy po matce: jedenaście tysięcy dolarów; w domu: osiem kotów, dwóch współlokatorów - jeden, który wytrwał, i drugi, który wrócił; w hospicjum: jeden ojciec; na cmentarzu: jedna matka; w piersi: jedno złamane, i nigdy do końca niezrośnięte serce) naprawdę nie pojmował, czemu ludzie powszechnie przykładają tak niesamowitą wagę do zawartości listów (a więc: do papeterii, na której je pisano - do zdobiących ją mniej i bardziej gustownych upiększeń i inkrustacji, do drobno- i gruboziarnistej gramatury pergaminu, do perfum, którymi pryskano papier, kiczowatych, karminowych pocałunków składanych na zakończenie miłosnej deklaracji, do esów i floresów kaligrafii i barwy oraz jakości inkaustu lub, taniej, zwykłego, długopisowego tuszu, którego użył nadawca), jednocześnie ignorując wartość i znaczenie kopert. Oczywiście, Syd rozumiał - jak na dużego chłopca przystało - że bardziej od fasady liczyło się wnętrze, i to na nim należy się skupiać, skromnie rezygnując z powierzchownych ocen i pochopności pierwotnych reakcji, ale nie był aż tak naiwny by zakładać, że przy pierwszych kontaktach nikt nie zwracał uwagi na wygląd, od razu interesując się wyłącznie zawartością duszy. Tym bardziej nie rozumiał więc tej ludzkiej hipokryzji - dlaczego, poznając drugiego człowieka, tak często dokonywało się selekcji na podstawie tego, czy nam się tak zwyczajnie, przyziemnie, czysto-wizualnie spodobał za pierwszym, przelotnym rzutem oka (czy nie), ale listy już traktowało się dokładnie odwrotnie, w wyścigu po treść zwykle kompletnie lekceważąc to, w co ją opakowano?

A przecież z kopert dało się wyczytać tyle, co z ludzkich zmarszczek, z blizn osiewających ciało, ze sposobu, w jaki rzedły albo siwiały włosy (w reakcji na nadmiar zmartwień, upływ czasu, a najczęściej: kombinat jednego i drugiego), zdaniem niektórych: także z linii papilarnych, herbacianych fusów, albo z gwiazd.
Po prawie sześciu latach pracy w tym zawodzie, Syd nie musiał zbyt wiele myśleć, żeby natychmiast wiedzieć - i w większości przypadków nie mylić się ani trochę - kto daną kopertę lakował, i z jakim zamiarem. Czy była personalna (wysyłana przez matkę do syna, przez brata do siostry, przez dziecko do rodzica albo w drugą stronę), czy raczej urzędowa (z uczelni, z przychodni, z jednego z tych wielkich, onieśmielających gmachów, w których to archiwach tłumaczono ludność na cyferki, odejmując im charakter i historię, ale przydając w zamian numer identyfikacyjny i miejsce w takim, czy innym, szeregu)? Czy wysłano ją z daleka, czy z sąsiedztwa?
Z naderwań papieru i nadszarpnięć ząbków w znaczkach potrafił czytać jak z ludzkich siniaków (tak, choćby, jak przy tamtej-jednej okazji był w stanie wyczytać wszystko z obrażeń Oriona, ale bardzo, bardzo, b a r d z o nie chciał o tym myśleć) i otarć potrafi czytać kompetentny koroner - oceniając prędko, czym denata uderzono, z jaką emocją, zamiarem i siłą.
Ze sposobu, w jaki list adresowano, też umiał sporo wywnioskować - czy zrobiono to z jakimś żartobliwym zdrobnieniem, czy wyłącznie sztywniackimi tytułami, czy rąbnięto się w adresie adresie - raz skreślonym, i dopisanym po raz drugi, czy przeciwnie, dane odbiorcy zapisano bez byków i bez zawahania?
Wreszcie, choć mówiło się, że rozmiar podobno nie ma znaczenia, w tym konkretnym kontekście Syd zupełnie się nie zgadzał (w innych? nie wiedział - bo nie miał wystarczającego żadnego doświadczenia). Rozmiar się liczył. Małe koperty zwykle szły od krewnych, bliskich i przyjaciół, albo z miejsc pracy, ale z mniej istotnymi sprawami. Średnie - często białe, albo w brzydkim, brudnawym jakby odcieniu szarości - z urzędów i szpitali. Większe i duże: to zależy; często ze szkół, uniwersytetów, ośrodków badawczych, z laboratoriów (zastanawiał się, czy w takiej właśnie Orion otrzymał swoje wyniki), opieki społecznej, ośrodków wyborczych, różnych komitetów...

O kopertach, w każdym razie, blondyn wiedział sporo - i na pewno na tyle dużo, by wyrobić sobie o nich konkretną, ostrą opinię. Były takie, których nie lubił i inne, za jakimi wprost przepadał (najbardziej takie, które - widać było od razu - zdobiła dziecięca ręka; nie zdarzyło mu się chyba jeszcze by na taki list odbiorca nie zareagował jeszcze uśmiechem, choćby i zmęczonym, wątłym czy smętnym).
Ta, którą trzymał właśnie w ręce, należała do pierwszej kategorii.
Widział od razu, że szła z daleka, i długo (w jednym rożku nadgnieciona, w drugim porysowana czymś niby nieznacznie, a jednak w sposób boleśnie szpecący jej papierową geometrię). Po czcionce - w dwóch wersjach tak w rubryce dla nadawcy i dla odbiorcy - rozpoznawał, oczywiście, że pochodziła z tych części Europy (chyba?), w których mówi się z akcentem śpiewnym, i w Ameryce, zwłaszcza ostatnio, traktowanym z podejrzliwością i asekuracyjnym brakiem zaufania. Na znaczku był biały mężczyzna z brodą i smutkiem w oczach.
Było w niej coś takiego (co - nie wiedział; przecież nie zaglądał), że jej dostarczenie chciał mieć z głowy od chwili, w której tylko znalazł ją na dnie swojej listonoszki. Czuł, że trzyma w dłoni złą wiadomość.

Niestety, okazało się, że był to jeden z listów za potwierdzeniem odbioru.

- Cholera -
Syd pomyślał, ponieważ zazwyczaj nie mówił, więc również i nie klął pod nosem, i nacisnął guzik domofonu wmontowanego w murek sąsiadujący z malowaną na czarno, żeliwną furtką. Adres wyglądał, jakby mieszkał pod nim ktoś w średnim wieku, z pracą w mediach albo w technologii, i z pieniędzmi.
Powiedział sobie - jak robił to zazwyczaj - że odczeka sześć oddechów, spróbuje jeszcze raz, a potem posiłkować będzie się wsuniętym w skrzynkę na listy awizo, i niech ten - kimkolwiek był - kto miał list otrzymać, radzi sobie sam, proszę bardzo.
Jakaś część Syda - nie wiedzieć do końca czemu - naprawdę, jak rzadko, modliła się pod nosem o nieobecność adresata.


Felix Kosenko

autor

harper (on/ona/oni)

ODPOWIEDZ

Wróć do „17”