WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Kip Winger

Zablokowany
Awatar użytkownika
55
185

Legenda Hair Metalu

-

sunset hill

Post

about me

imie i nazwisko

James Darrell

pseudonim

Quill

data i miejsce urodzenia

1968, Seattle

dzielnica mieszkalna

Sunset Hill

stan cywilny

Wdowiec

orientacja

Heteroseksulany

zajęcie

Legenda Hair Metalu

miejsce pracy

Garaż

wyznanie

Death to all but Metal

jestem

miejscowo-przyjezdny

w Seattle od:

1968-1987; 2019-obecnie

my story
Matt Barnes: James Darrell, znany również jako Quill, gitarzysta, wokalista, kompozytor, autor tekstów, producent muzyczny, a nawet aktor dubbingowy. Czy coś pominąłem?

James Darrell: Tak [śmieje się], zapomniałeś o emerycie. Większość tego, o czym powiedziałeś to pieśń przeszłości, teraz cieszę się czasem spędzonym przy książce albo na rybach. Bo zacząłem łowić, wiesz?

MB: Nie miałem pojęcia! Ale, ale! Myślę, że nie jestem jedynym, który nie akceptuje tego, że mielibyśmy traktować cię jako emeryta i wierzę w twój, w wasz powrót na scenę, ale do tego tematu jeszcze wrócimy. Mówisz o książkach i łowieniu, o odpoczynku. Seattle tak na ciebie wpływa?

JD: Poniekąd, choć wydaje mi się, że jest raczej okolicznością, niż przyczyną. Wróciłem do Seattle, żeby właśnie odpocząć od całego tego zgiełku, wiesz co mam na myśli, nie? No, to chciałem zostawić za sobą LA, zostawić nawet Londyn i wrócić do miasta, gdzie dostałem pierwszą gitarę, kontemplować krople deszczu i, no wiesz, odpocząć.

MB: Właśnie, pierwsza gitara. To w Seattle wszystko się zaczęło.

JD: Na pewno zacząłem się, no wiesz, ja [śmiech]. Tak, małe mieszkanie we Fremont, trójka dzieciaków w tym jeden tłukący chochlami po garnkach, śpiewający do rolki po papierze toaletowym i udającym, że na patyku gra jak Hendrix. No wiesz, All Along The Watchtower, nie? To był dla mnie wielki kawałek wtedy. Nadal jest.

MB: To musiał być niezapomniany widok [śmiech]. Powiedz, że masz jakieś zdjęcie z patykiem!

JD: Nie wiem, może w jakichś starych gratach się zachowało. Oby nie [śmiech]! W każdym razie, rodzice moi się zlitowali i zapisali mnie na lekcje gitary. Początkowo chyba chodziło o to, żebym hałasował poza domem, ale w końcu, no wiesz, sami skumali, że nie mają niewielkie szanse, by wychować mnie na dentystę.

MB: Byłeś jedynym w rodzinie z zapędami muzycznymi?

JD:Amie, no wiesz, moja młodsza siostra, od zawsze była zakręcona na punkcie matematyki i rzeczywiście była w tym konsekwentna. Teraz, na uniwersytecie, kładzie innym cyferki do głowy.

MB: A Robert, najmłodszy z was?

JD: Poszedł w ślady ojca i naprawia samochody.

MB: Czyli tylko ty. Pewnie nie było łatwo?

JD: Wręcz przeciwnie. Mama była aktorką teatralną, grała też trochę na pianinie i, choć nie zrobiła monumentalnej kariery, doskonale rozumiała, no wiesz, artystyczną duszę. Te lekcje gitary to pewnie był jej pomysł, a potem jeszcze nauczyła mnie, co sama umiała, na klawiszach. No i dzięki niej poznałem Treva.

MB: Trevora Hicksa, perkusiste Street Rats?

JD: Tego samego. Poznaliśmy w czasie jakiejś próby w teatrze, nasze mamy były na scenie, a my nudziliśmy się na widowni. Miałem wtedy może z dziesięć lat, chyba. W każdym razie skumaliśmy się i, no wiesz, szybko zaprzyjaźniliśmy. W wieku czternastu lat założyliśmy kapelę o jakieś potężnej nazwie, Mega Dragon czy coś równie głupiego [śmiech]. Głupszego niż Street Rats, mam nadzieję.

MB: Nie pamiętasz jak nazywała się twoja pierwsza kapela!?

JD: Bo istniała ze dwa miesiące zanim się rozpadliśmy, bo basista zakochał się w starszej dziewczynie [nieopanowany śmiech]. Dobra, dobra. Naprawdę nazywaliśmy się Horny Metal Mega Dragon.

MB: Dobra [śmiech], to jest naprawdę głupie!

JD: Mówiłem. Nie bez powodu nie znajdziesz tego w Wikipedii.

MB: Dobra, zostawmy Napalonego Smoka i przejdźmy to pierwszej kapeli, którą wszyscy znają. Phobia. Rok 1985, tak?

JD: W zasadzie zaczęliśmy się zgrywać już pod koniec osiemdziesiątego czwartego, wiesz, jakoś przed Halloween i nawet zagraliśmy koncert w jakimś parku, cholera, nie pamiętam którym. W każdym razie wtedy pierwszy raz pokazaliśmy się publiczności. Van Halen był na topie, Twisted Sister, graliśmy głównie ich kawałki. Wyszło fatalnie, ale coś zaiskrzyło.

MB: I z tej iskry powstała pierwsza płyta? Stąd jej tytuł? Halloween Monsters?

JD: Nie, tak miał się nazywać otwierający ją kawałek, wiesz, Black Vampire. Nazwę utworu zmieniliśmy, słowa refrenu też, tuż przed nagraniem, ale Halloween Monsters podobało nam się na tyle, że zostało jako tytuł płyty. Były wielkie plany na drugą, utrzymaną w podobnym klimacie, myśleliśmy o czymś w stylu "Songs of Mr. Frankenstein", ale wiesz, skończyło się zanim zaczęło.

MB: Żałujesz?

JD: Że Phobia przestała istnieć? Chyba nie... na pewno nie. Wiesz, nagraliśmy wspólnie dziesięć kawałków, sprzedaliśmy z pięć egzemplarzy płyty....

MB: Było ich znacznie więcej!

JD: ...i nauczyliśmy się czegoś na przyszłość. Zresztą, razem z Trevem szybko się otrząsnęliśmy, znaleźliśmy Nicka i Bruce'a, zrobiliśmy kilka prób, zamknęliśmy się na dwa tygodnie, napisaliśmy mnóstwo rzeczy, wiesz, naprawdę mnóstwo, nagraliśmy demo i puściliśmy do wytwórni. Przed świętami mieliśmy kapelę i sześciokrotne złoto za Rats in the Trash. Trudno tego żałować.

MB: A przed następnymi drugi krążek, Rats Fly into Space okazał się zdobyć platynę. W ogóle, tworzyliście w takim tempie, że moglibyście obdarować utworami jeszcze jedną kapelę.

JD: Nick był motorem dla naszej twórczości. Wiesz, on siadał i mówił coś w stylu: "właśnie wpadło mi do głowy takie coś" i zaczynał nucić, a zanim skończył ktoś już rzucił jedno, dwa słowa i gość miał refren. Potem szło nam z górki. Niesamowity był ten Nick. Głupi tylko, że nie słuchał lekarzy.

MB: Jego śmierć w dziewięćdziesiątym trzecim była końcem pewnej epoki, to prawda.

JD: Lata dziewięćdziesiąte w ogóle były końcem dla wielu kapel metalowych. Wiesz, zanim się zorientowaliśmy co się dzieje, zostali na scenie tylko prawdziwi giganci, a i oni w różnym składzie i nie zawsze na długo. Ustąpiliśmy miejsca... innym.

MB: Wróćmy jednak do czasów waszego trzeciego albumu, The Rat Who Wanted to Be President, rok 1989. Żenisz się z Lizzy White.

JD: Nie rozumiem pytania. Dalej [śmiech].

MB: To był wyjątkowo wymagający czas: premiera nowej płyty, trasa koncertowa, a prywatnie ślub, dziecko. Spałeś wtedy w ogóle?

JD: Pytasz czy brałem narkotyki, czy co? [śmiech] Tak, było intensywnie, ale wszyscy czuliśmy się , no wiesz, niezniszczalni. Udało nam się wdrapać na scenę, odnieść sukces, ale wciąż, gdy patrzyliśmy w górę, to widzieliśmy tam gwiazdy takie jak Van Halen, Motley Crue, Alice Cooper i wielu innych. Chcieliśmy być jak oni, czuliśmy, że musimy być jak czołg, burzyć ściany szybciej niż Guns N' Roses. Zakładaliśmy rodziny, nagrywaliśmy nowe kawałki, wiesz, graliśmy koncerty w tej pogoni i nagle się okazało, że jest nowa dekada i wszyscy słuchają, cholera, łagodnego Bryana (Adamsa - dop. red).

MB: Próbowaliście iść z tym nurtem. Rat in Love jest mocno odmienny od waszych poprzednich czterech albumów.

JD: Trochę tak. Znaczy, wiesz, wtedy to chyba nie było takie, wiesz, pójście z nurtem, a raczej po prostu koncept nagrania całego krążka wypełnionego balladami. Chodzi o to, że sami mieliśmy taką, nazwijmy to, artystyczną potrzebę twórczą, by coś takiego zrobić. Nigdy nie stroniliśmy od ballad, wiesz, I Wish I Could Be In Nebraska to chyba nasz ulubiony kawałek do śpiewania a cappella z publicznością. Tutaj, po prostu, chcieliśmy zrobić całą płytę do świeczek. Nam się podobała, fanom mniej [śmiech]. Próbowaliśmy ich ponownie przekupić mocnymi uderzeniami na Rats Ate Cat.

MB: I chyba się to udało. Pięciokrotna platyna.

JD: Tak, to było jakieś szaleństwo. Patrząc z perspektywy czasu, zastanawiam się, wiesz, ile z tych platyn było zasłużonych, ale ile było wynikiem śmierci Nicka.

MB: Chyba nie mówisz poważnie!?

JD: Patrzę na to realistycznie. Jego odejście wywołało poruszenie wśród fanów i, co pompowała wytwórnia płytowa, również w mediach, co miało wpływ na sprzedaż. Nie mówię, że źle się stało, każda z tych platyn była hołdem dla jego twórczości, dla jego życia.

MB: Następny album wydaliście dopiero po trzech latach, już bez Nicka, ale z jego materiałem. Jeśli utwory były praktycznie gotowe, dlaczego nie nagraliście ich wcześniej?

JD: To był trudny czas... i to z tak wielu powodów, że nie wiem, od którego zacząć. Na początku straciliśmy Nicka, a później w 1994, teraz mogę już o tym normalnie, w miarę normalnie, rozmawiać, ci wariaci rozwalili Lizzy na środku ulicy. Byłem wtedy w studio, próbowałem nagrać riffy do jednego z tych niepublikowanych kawałków, gdy się dowiedziałem. To cię rozwala, stary, wiesz? Siedzisz nad nutami, popijasz piwko i nagle dzwoni do ciebie, nawet nie pieprzony policjant, ale PRowiec z wytwórni i nawija ci makaron na uszy, że współczuje i w ogóle, ale dla dobra wizerunku masz jeszcze nie komentować. Pytam: "czego nie komentować?", a on na to, bez zastanowienia: "no tego, że ten świr wpakował Lizzy trzy kule". Myślałem, że oszaleję. Nie wiem czy najpierw upadłem czy zacząłem rzygać.

MB: Domyślam się, że musiały to być dla ciebie najgorsze dni w życiu i nawet nie będę próbował sobie wyobrażać przez co przechodziłeś. Podziwiam cię, że dałeś radę i wróciłeś do studia, by dalej tworzyć muzykę.

JD: Muzyka była ucieczką od tego wszystkiego. Zresztą, nie jedyną. Zaharowywałem się w studio, zachlewałem w barze i budziłem w hotelach z nie wiadomo kim. Zły czas, nie lubię go wspominać. Czasami mam wrażenie, że pewnego dnia wyszedłem z domu w roku 1993, a wróciłem w 1996 po premierze The Rat in Heaven Will Play the Blues, naszego szóstego albumu. Staram się nie pamiętać wszystkiego, co było pomiędzy.

MB: Ale przez te lata twoje dzieci rosły.

JD: Tak. I nie dziwię się im, że teraz zapraszają mnie na święta i urodziny. Rozumiem to i jestem wdzięczny, że w ogóle chcą mnie widzieć. Fantastyczne dzieciaki, zasłużyły na lepszego ojca, serio. Ale wiesz, same są znacznie lepszymi rodzicami ode mnie [śmiech]. Mi pozostało teraz starać się być najlepszym dziadkiem na świecie.

MB: Całkiem młodym, muszę przyznać!.

JD: Cóż, ani ja, ani oni nie czekali z dziećmi zbyt długo. I dobrze. Lepiej zmieniać pieluchy, gdy jest się młodym i ma się ku temu siły.

MB: Coś w tym jest. W 1998 i 2001 nagraliście kolejne dwa albumy, już w nowym składzie z Joshem. Eksperymentowaliście na nich z różnymi gatunkami: był punk, pop rock, blues, a nawet bonusowy kawałek "I'll Die For Pumpkin Pie", klasyk z waszej pierwszej płyty w stylu italo disco.

JD: Ponowię pytanie: pytasz mnie czy brałem narkotyki [śmiech]? Tak, wtedy nie traktowaliśmy tego tak strasznie poważnie. Znaczy, wiesz, żebyś mnie źle nie zrozumiał. Nie chodzi o to, że nie traktowaliśmy poważnie naszej pracy, ale chcieliśmy się trochę pobawić muzyką, trochę dla frajdy, trochę dla zabawy. Płyty, owszem, nie sprzedały się wybitnie - powiedzmy do sobie otwarcie, ale przynajmniej nie była to składanka z piosenkami świątecznymi.

MB: Nie masz ochoty czasem trochę poeksperymentować, pobawić się teraz?

JD: Wiesz co? Trochę tak, bardzo chciałbym napisać i wyreżyserować musical, ale na razie zbyt dobrze siedzi mi się na krzesełku z wędką w ręku, by zabrać się za to na poważnie. Serio.

MB: A pozostałe "Szczury"?

JD: To pytanie do nich, nie będę zdradzał. Mogę jedynie potwierdzić to, co wszyscy wiedzą, że Trev kończy trzeci album solowy. Nagrywał go z artystami młodszego pokolenia.

MB: A ty mógłbyś nagrać coś z artystami młodszego pokolenia?

JD: Być może. Gdybym ich znał.

MB: Naprawdę nie wyglądasz na chętnego do powrotu do muzyki. Ale już był taki etap. Mieliście długą przerwę, bo dziesiąty album, The Rats Are Back in Town zobaczył światło dzienne dopiero w 2011 roku. Jak się czułeś wracając na scenę, ruszając w nową, pełnowymiarową trasę?

JD: Było to dość... poruszające. Nie będę zaprzeczał, że były takie momenty, że czułem się jak w osiemdziesiątym szóstym. Tylko brak Nicka i ból pleców przypominały mi, że to jednak dwutysięczny któryś [śmiech]. Ale masz rację, to było orzeźwiające.

MB: Na tyle, że jedenasty krążek Street Rats światło dzienne ujrzał w 2013 roku. The Renaissance Rat był mocnym powrotem do początków, mocno w nim było czuć klimat waszych pierwszych trzech płyt. Chyba się to spodobało, bo zdobyliście za niego platynę. Wyglądało, że wasz powrót jest udany. Co się stało, że nic więcej już razem nie nagraliście?

JD: Chyba uznaliśmy, że to dobre zamknięcie, no wiesz, studyjnej historii Ulicznych Szczurów. Platyna za album sięgający do korzeni to taki moment, kiedy jeszcze masz wrażenie, że zostawiłeś uczucie niedosytu, a nie przejedzenia. Zamknęliśmy ten rozdział platyną, a nie graniem na festynach czy świętach kukurydzy. Trev zaczął nagrywać solowo, Bruce zaczął działać w telewizji z tymi programami rozrywkowymi, Josh i ja założyliśmy tę naszą małą wytwórnię w Los Angeles. Mieliśmy co robić.

MB: A teraz nie macie? Może jednak jakiś powrót się szykuje? Powróćmy do początku wywiadu: Seattle. Czy wróciłeś tu po inspirację? Po natchnienie?

JD: Nie, cholera. Wróciłem tu na ryby.
my flaws
James praktycznie wszystkie stereotypowe zachowania, przeżycia i problemy, szeroko rozumianego, muzyka rockowego ma już za sobą. Podobnie, zresztą jak - jego zdaniem - karierę takowego, która zakończyła się w 2013 roku wraz z ostatnim koncertem trasy koncertowej promującej The Renaissance Rat. Nigdy nie skończył na odwyku, bo - na szczęście - nie musiał, ale nie zmienia to faktu, że wypił już morze alkoholu, Do narkotyków zawsze miał dystans, bo się ich, najzwyczajniej w świecie, bał. Co prawda, od czasu powrotu do Seattle, pije jakby trochę więcej, ale to jeszcze nie nałóg, prawda? Nałogowo za to pali.

Ma dwoje rodzeństwa, dwoje dzieci i pięcioro wnucząt i całą swoją rodzinę kocha na tyle mocno, by jej się nie narzucać. Ze względu na swoją karierę praktycznie nie bywał w domu i - co tu dużo mówić - ojcem był co najmniej fatalnym, więc cieszy się, że, zarówno syn, jak i córka, zapraszają go chociaż na urodziny swoje i ich dzieci. Jest im wdzięczny za to, że wybaczyli mu, iż nie było go wtedy, gdy potrzebowali go najbardziej - po śmierci ich matki.

Lizzie White-Darrell została zabita na środku ulicy przez fanatyka religijnego, który ubzdurał sobie, że wszyscy muzycy Street Rats zaprzedali duszę diabłu i służą demonom pod postaciom szczurów. To brutalne, bezsensowne morderstwo odcisnęło na Jamesie bardzo głębokie piętno i - przez jego błędy - jeszcze bardziej odsunęło od dzieci. Wbrew stereotypom, swojej żony nigdy nie zdradził, kochał ją całym sercem i tego dnia, gdy dowiedział się, co się stało, miał wrażenie, że serce to mu wyrwano. Mimo upływu lat, nadal czuje się jakby brakowało części jego samego. Od tego czasu miał wiele partnerek, ale żadnej prawdziwej miłości.

Kolekcjonuje gadżety związane z Gwiezdnymi Wojnami, lubi literaturę fantasy, a ostatnio oddaje się wędkowaniu. W tajemnicy przed całym światem czasem słucha Belindy Carlisle.

Jego przyjaciel Trevor mawia, że zachowuje się jak stary, zgorzkniały dziad, który zapomniał jak czerpać radość z życia. James, oczywiście, nie zgadza się z Trevorem. To, że został dziadkiem w młodym wieku nie oznacza, że ktokolwiek ma prawo nazywać go "starym", bądź "dziadem"!

Ma uczulenie na pyłki brzozy.

Potrafi grać na gitarze, gitarze basowej, fortepianie i bębnach, ale na tych ostatnich to byle małpa umie. Ma talent do śpiewu. Tańczy, natomiast, jak pokraka - więc nie tańczy w ogóle. Bo i po co?

Swoje wielkie, metalowe cielsko wozi Toyotą Yaris. Oczywiście czarną, chociaż w tym wypadku kolor nie ratuje jego godności.

Z utrzymaniem domu radzi sobie mniej więcej równie skutecznie, co siedmiolatek.
and more

imię/ nick z edenu

.

kontakt

GG: 8933348

narracja

Czas przeszły, 3 osoba

zgoda na ingerencję MG

tak

James Darrell

Kip Winger

GG: 8933348
Discord: petercovell

autor

PC

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

akceptacja!
Serdecznie witamy na forum, twoja karta została zaakceptowana. Możesz teraz dodać tematy z relacjami, kalendarz oraz telefon i cieszyć się fabularną rozgrywką, którą musisz rozpocząć w ciągu 7 dni.

autor

Zablokowany

Wróć do „Panowie”