Wbrew temu że między wrześniem i czerwcem wielu jego rówieśników postrzegało konieczność prawie codziennego pojawiania się wśród akademickich murów jako prawdziwą mękę, Mercy naprawdę uwielbiał studiować. Odkąd tylko skończył liceum i wziął planowany, roczny gap year, a potem odkąd wrócił na studia po już mniej planowanej konieczności zawieszenia kierunku po tym, jak zmarła jego mama, chłopak wyrobił sobie nawyk nerwowego i niecierpliwego odliczania dni do pierwszego dnia nowego semestru tak, jak niektórzy odliczali dni do swoich urodzin albo do Bożego Narodzenia. To nie tak, że nie cenił sobie wakacji, podczas których zyskiwał nagle więcej przestrzeni na spędzanie czasu z rodzeństwem, pomaganie na farmie, i dorabianie sobie w Neptune Theatre, oraz mniej ambitne rzeczy jak całe godziny spędzone na grach komputerowych, Netfliksie, czytaniu jakiejś sporadycznej książki i włóczeniu się po okolicy stadniny bez celu i czasowych ograniczeń. Zwykle wystarczyło mu jednak kilka tygodni takiej wolności żeby najpierw zaczął czuć się zupełnie wypoczęty, a potem tym wypoczywaniem wręcz zmęczony. Feathers lubił dni, które miały swoją strukturę i rytm. Nie cierpiał natomiast, gdy czas przelewał mu się między palcami, a w trakcie wakacji prędzej czy później nie potrafił ustrzec się od tego wrażenia.
Z drugiej strony każdego roku obiecywał sobie, że gdy dopadnie go już to nieprzyjemne wrażenie, zmobilizuje się do samodzielnego powtarzania uniwersyteckiego materiału i nadrabianie dodatkowych lektur, ale potem nigdy tych przysiąg nie dotrzymywał. O wiele łatwiej było mu się do wszystkiego zmotywować wtedy, gdy sumienne powtarzanie wiedzy wymuszały na nim zewnętrzne terminy i egzaminy. W wakacje kończyło się dla Mercy'ego głównie na dobrych, ale płonnych chęciach.
W letnie miesiące Mercy pomagał oczywiście na farmie, ale nawet tam wszystko było zawsze trochę umowne, i bardzo elastyczne. Tata mógł mu mówić, że pogniewają się gdy chłopak znów zaśpi na poranną zmianę wśród boksów, ale zawsze kończyło się wyłącznie na tych pogróżkach i bez żadnych poważnych konsekwencji, zwłaszcza teraz kiedy młodsze pociechy Pana Feathersa były na tyle duże żeby w razie czego bez problemu zastąpić jego najstarszego syna.
Jedyną prawdziwą pracą, o którą Emerson musiał się martwić między czerwcem i wrześniem były oczywiście jego obowiązki biletera. Pracował w Neptune już ponad rok, i miał z teatrem bardzo dobre doświadczenia, chociaż zdarzały się trudniejsze zmiany, a konieczność uwijania się przy głównym wejściu do budynku w eleganckim uniformie podczas gdy na zewnątrz nawet wieczorem panował niesamowity upał mogło dać się we znaki nawet największym amatorom lata. Teraz, z nadejściem nowego roku na University of Washington, Mercy zredukował swoje zmiany do jakiejś sporadycznej, tu i ówdzie, w weekendy albo w piątkowe popołudnia. Priorytetem miał być dla niego jednak pierwszy rok na studiach magisterskich, które, jak obiecywał program zajęć, miały być o wiele bardziej wymagające niż i tak już ambitny licencjat.
To wcale nie gasiło jego entuzjazmu, gdy przekraczał progi uczelni po raz pierwszy po przerwie i chętnie wpadał w wir zajęć, wykładów, lektoratów i seminariów. Jego rocznik był o wiele mniejszy niż w poprzednich latach, ponieważ nie wszyscy jego koledzy zdecydowali się kontynuować studia na wyższym poziomie (lub się na nie po prostu nie dostali...), ale nadal znał przynajmniej kilka osób, z którymi mógł spędzać przerwy na lunch albo okienka między wykładami. Najwięcej czasu poświęcał jednak na naukę i inne, popołudniowe zajęcia, jak siłownia czy podjęte niedawno lekcje gry na gitarze.
No i był jeszcze lektorat z francuskiego, który obiecał sobie kontynuować żeby nie stracić kontaktu z językiem poznanym lepiej podczas odbytej parę lat wcześniej wymiany w Europie, choć musiał przyznać, że na te zajęcia chodził ostatnio z najmniejszym entuzjazmem. Materiał, który musieli sobie przyswajać, często stanowił dla Emersona nużącą powtórkę z tego co już potrafił, a choć sam nie miał może doskonałego akcentu, przy większości innych osób (z kilkoma dumnymi wyjątkami) na kursie brzmiał prawie jakby we Francji spędził znacznie więcej niż tylko parę miesięcy. Po zajęciach zwykle opuszczał salę pierwszy, z ulgą, że jest już po wszystkim. Jedynym plusem było przynajmniej to, że pomieszczenie znajdowało się w ładnej, starszej części kampusu, i niedaleko był mały, zadrzewiony skwerek, na którym Mercy, tak jak dzisiaj, lubił przesiadywać czas dzielący go od kolejnych zajęć. Najchętniej sam i bez konieczności słuchania tego jak inni studenci kaleczą francuskie zgłoski.
petra chollet