Podsłuchał kiedyś rozmowę, w której - wywnioskował szybko - to właśnie jego, może dwunastoletnie wówczas, chuchrowate jestestwo (Henry był drobnym chłopcem, zanim wystrzelił nagle o prawie trzydzieści centymetrów na przestrzeni ledwie dwóch wiosen, i zorientował się, że jedzenie śniadań pozwala mu szybciej biegać popołudniami, a częstsze bieganie, z kolei, pewniej trzymać łuk - z którego na tamtym etapie często jeszcze chciał wystrzelać kilku szkolnych prześladowców; nie było to nic zastraszająco poważnego, zresztą, sporadyczna słowna zaczepka albo szturchnięcie tu i tam, ale wystarczająco, żeby w Heinrichu wykarmić podobne fantazje) było głównym punktem zaczepienia dla krytycznie-troskliwych dywagacji. Co było frustrujące, to to, że dziś nie pamiętał już - z wyobraźnią co i rusz poddającą mu do dyspozycji różne wersje zdarzeń - między kim dokładnie się ona wywiązała: czy między ojcem i babką, czy matką i ojcem, czy w ogóle, jeszcze inaczej, pomiędzy którymiś z jego nauczycieli - jeśli tak, to musiałaby być jakaś dwójka, jakiej opinie Henry wybitnie sobie cenił (ale jeśli tak, to czemu nie mógł ich spamiętać?). Był za to pewien, że było to w lecie, z upałem wdzierającym się za kołnierzyk koszuli i skraplającym tam, żeby w dół pleców spłynąć strumyczkiem chłodnego, słonego potu, i że miał na sobie błękitne bermudy i tenisówki, z których sterczała mu para bawełnianych, zaciągniętych nad kostkę skarpetek - najeżonych ździebełkami trawy, zebranymi przypadkiem podczas jakiejś ogrodowej eskapady.
Ach, a więc może jednak było to w domu -
Mniejsza z tym, zresztą, na miłość boską. Sedno sprawy leżało w tym, co Henry posłyszał, a niekoniecznie od kogo.
- - Heinrich jest bystrym chłopcem. Prędkim - Mówił wszechwiedzący narrator zarówno poufałym, jak i eksperckim tonem (czyli, mimo wszystko, Ojciec?). Henry patrzył na czubki swoich butów, i z jakiegoś powodu bardzo istotnym wydało mu się wówczas, po raz pierwszy w życiu, żeby nie stawiać stóp tam, gdzie przebiegały złączenia podłogowych paneli (a więc może jednak Szkoła?)- Rzec by można, nawet, błyskotliwym. Tylko okropnie wyhamowanym. Miejmy nadzieję, że z tego wyrośnie. Szkoda by było, gdyby nie...
Od tamtej pory, Heinrich nie raz miał wrażenie, że ogląda własne życie trochę jak film - przez powłokę cienkiego, ale nieprzepuszczalnego ekranu, który pozwala mu patrzeć i reagować, ale nie daje zmieniać biegu zdarzeń, choćby chłopak bardzo chciał. Nie czuł się jednak bynajmniej jak nastolatek zaangażowany w film grozy podczas któregoś z tych pierwszych, ekscytujących wieczorków filmowych, gdy horror oglądany poza kuratelą rodziców jest w istocie źródłem dzikiej uciechy.
Zamiast frajdy, czuł tylko frustrację, w bezsilnym bezruchu przepuszczając kolejną, i kolejną, i kolejną okazję.
- Ewentualnie: wstając gdy w istocie chciał zostać.
Wsunął luźne notatki w plastyfikowaną okładkę, tę natomiast - wrzucił do plecaka. Potem zamrugał; coś mu się jakby przypomniało.
- „Kiedy słyszysz tętent kopyt, spodziewaj się koni, nie zebry” - Mruknął. Potem, to samo, powtórzył głośniej - Tak się mówi wśród lekarzy. W momencie, w którym zgłasza się do ciebie pacjent z określonym... Zestawem objawów... - Ważył słowa - Diagnostykę różnicową należy zacząć od założenia, że cierpi na jedno z pospolitych, powszechnych schorzeń - Na przykład, pomyślał, jeśli delikwent przychodzi z bólem serca, to pewnie zawał albo miłość, a niekoniecznie trawiący go od środka, tropikalny pasożyt, którego połknął razem z kęsem dojrzałej gujawy na karaibskich wakacjach przed ośmioma miesiącami, choć taki na przykład Doktor House (za którym Henry nie tylko nie przepadał, ale którym, na jakiejś płaszczyźnie, też gardził - w przeciwieństwie do Doktora Seussa) pewnie miałby w tym temacie inne zdanie - Zamiast z góry zakładać, że dolega mu coś wyjątkowo niespotykanego. Mam nadzieję, że twojemu koledze jednak dobrze pójdzie podczas egzaminów, i odzyskacie swoją relację. - Chwilę patrzył na Leandra. Chrząknął.
- A teraz naprawdę pora na mnie.
Istniał taki równoległy scenariusz, w którym - zbierając długopisy (wszystkie oprócz niebieskiego - tego, który wybrał sobie Leo) - Henry pochylał się teraz nad blatem, obracał zapisaną przez Leandra kartkę i, pośpieszną, ale nadal ładną kaligrafią, notował na niej swój numer. Potem się uśmiechał, wzruszając ramionami, i pytał: - Może się jeszcze zobaczymy?
Ale - i tego, jako student literatury - Leander musiał być świadom równie mocno jak różnic między mnogością dostępnych poetom stop metrycznych, jeden znak zapytania mógł czasem odmienić cały bieg historii bieg całej historii.
- Może się jeszcze zobaczymy.
Henry zabrał plecak i wyszedł z biblioteki - ale zanim to zrobił, sumiennie odniósł Keatsa na jego zwyczajowe miejsce. Jakoś zupełnie przeszła mu ochota.
- koniec -
Leander J. Powlett