WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

surya & henry

ODPOWIEDZ
Let everything happen to you: Beauty and terror
Awatar użytkownika
19
186

student

university of washington

hansee hall

Post

𝓘 𝔀𝓸𝓴𝓮 𝓾𝓹 𝓪𝓷𝓭 𝓱𝓮 𝔀𝓪𝓼 𝓼𝓬𝓻𝓮𝓪𝓶𝓲𝓷𝓰
𝓘'𝓭 𝓵𝓮𝓯𝓽 𝓱𝓲𝓶 𝓭𝓻𝓮𝓪𝓶𝓲𝓷𝓰
I roll over and shake him tightly
And whisper, "If they want you, they're gonna have to fight me
Oh, fight me"

Był to trzeci raz w dziewiętnastoletnim życiu Heinricha Wittgensteina, w którym chłopak musiał odnajdywać się w rytmice i geometrii zupełnie nowych, szkolnych realiów, i dziewiąty pokój, w jakim przychodziło mu to na przestrzeni całego tego czasu robić. Można więc było powiedzieć, że blondyn powinien mieć praktykę, i z całym procesem poradzić sobie równie śpiewająco, co z przeprawą przez ostatni rozdział pierwszej części Internal Medicines Harrisona, przez który dzielnie przebrnął raptem parę godzin wcześniej (to jest: przed nastaniem mniej lub bardziej oficjalnej pory nocnej w Hansee Hall – tej części dnia, w której w akademiku robiło się ciszej, choć oczywiście nigdy zupełnie cicho oraz ciemniej, ale, analogicznie, nigdy kompletnie ciemno, bo mrok zawsze gdzieniegdzie ciął jakiś skalpel światła bijącego spod czyjegoś progu, albo pojedyncze, maciupeńka gwiazda tląca się na koniuszku papierosa kopcącego przez kogoś wbrew tutejszym zasadom), zanim wrócił do pokoju z okupowanej przez siebie często biblioteki.

Fakt faktem, że na swojej trasie Henry zatrzymał się jeszcze: w pokoju do nauki wspólnej, gdzie porobił parę notatek (a którego, w przeciwieństwie do bibliotecznych obszarów, nie zamykano na noc); w kuchni, w której wmusił w siebie szklankę mleka i kanapkę z masłem orzechowym - zupełnie wbrew żołądkowi, uparcie buntującemu się przeciwko rozsądkowi; pod pokojem Elizabeth, pod którym przez parę minut zwyczajnie stał, z ręką uniesioną w gotowości, by zapukać w kant framugi, ale i pod jakim wreszcie się poddał i odwrócił na pięcie, dochodząc do konkluzji, że może co za dużo, to niezdrowo, i najwyższa pora jest dać siostrze odrobinę cennej przestrzeni. W końcu od czasu jej przyjazdu do Seattle, Henry cerberował w otoczeniu blondynki z niemal obsesyjną skrupulatnością i częstotliwością. Nie to chyba, natomiast, mieli na myśli, gdy ustalali, że chcieliby zachowywać się przy sobie zupełnie normalnie, tak jak inni ludzie, którzy studiują na tej samej uczelni ze swoim bliższym, czy dalszym rodzeństwem.


Przypuszczenie, że Wittgenstein celowo ociąga się z momentem finalnego dotarcia na własny próg było zasadne (i prawdopodobnie również trafne), choć Henry wolał nie dopuszczać go do świadomości. O wiele prościej było myśleć, że jest przecież niesłychanie zajęty, ciągle ma coś do załatwienia, bezustannie mu się coś przypomina, albo coś mu wypada, a nie przyznać się przed samym sobą, że pod skośne stropy dwuosobowego pokoju, w którym spędzić miał co najmniej kolejne dziewięć miesięcy, zwyczajnie nie chce mu się wracać.
Przecież już kiedyś tu był - to jest w punkcie, w którym przestrzeń mająca być bezpieczną i dającą wytchnienie, okazywała się działać na Heinricha jak pułapka, w której nie szło ani się rozluźnić, ani zapomnieć, ani znaleźć choćby krzty wytchnienia od wszystkiego, co blondynowi spędzało sen z powiek i wyjaławiało jego emocje z jakiejkolwiek stabilności.
Bardzo nie chciał zakładać, że tak (jak wówczas, kiedy pokój musiał zmieniać w połowie semestru, albo jak wtedy, kiedy połowę nocy przespał w pokoju wspólnym, bo ze współlokatorem czuł się jednocześnie niewdzięcznie, jak i mało bezpiecznie), będzie i teraz - tym bardziej, że Surya naprawdę nie dawał mu jakichś ewidentnych przyczyn ku temu, by go Wittgenstein go znienawidził.
W zasadzie się nie znali, choć brunet wprowadził się do pokoju raptem parę dni po Niemcu, i od tamtej pory mieli, mimo wszystko, kilka okazji by zamienić z sobą więcej niż raptem garstkę słów. Zawsze jakoś tak jednak wychodziło, że Henry wychodził, gdy Surya spał, i wpadał do pokoju kiedy drugiego studenta akurat w nim nie było (może to i dobrze; a na pewno lepiej niż gdyby miał, chociażby, przyłapać Sharmę na jakiejś dwuznacznej czynności albo czymś równie krępującym), i w końcu brak interakcji stał się interakcją samą w sobie; statusem quo podtrzymywanym za sprawą milczenia i okazjonalnej wymiany raczej boleśnie niezręcznych spojrzeń.

Henry zauważał - nie był przecież głupi - że powoli wrasta w strategię zgodnie z którą Suryi zwyczajnie unikał. Wcale mu się to nie podobało, bo przecież nie powinien się tak czuć we własnym pokoju. Z drugiej strony - szczerze nie wiedział, co innego miałby z tym zrobić.


Wyjątkiem były wyłącznie noce, w jakie obydwaj chłopcy prędzej czy później (Henry zazwyczaj później, mimo absurdalnie wczesnych pobudek) musieli zaokrętować się w przypisanych sobie łóżkach. Wtedy nie było wyjścia, jak tylko znosić swoje towarzystwo - razem ze wszystkimi trzaśnięciami: sprężyn w materacu, na którym trzeba się było umościć; kolan podciąganych pod brodę w próbie znalezienia sobie wygodnej pozycji do spania; obwolut książek czytanych do poduszki, i zamykanych w końcu w poczuciu fiasko, że przed snem nie zdążyło się skończyć całej, planowanej lektury. Czasem wymieniali jakąś generyczną uwagę o tym, jak im minął dzień, a czasem nie. Potem Surya palił, a Henry - w milczeniu - martwił się, że zostaną przyłapani, gdy któryś ze spontanicznie patrolujących korytarze belfrów podchwyci ulatniający się znad progu zapach tytoniu i mentolu. Następnie Sharma zasypiał i śnił (blondyn czasem wyobrażał sobie, że współlokator robi to za nich obydwu), a Henry nie zasypiał i myślał (zdecydowanie za dużo, w nieprzyjemnych, intruzywnych ciągach niepowstrzymanych zmartwień). W końcu nadchodził świt, a wraz z nim wyprawa na trening albo na zajęcia, i tak w kółko, aż do następnej okazji, przy której Henry'emu przychodziło krztusić się papierosowym dymem, a potem wsłuchiwać przez pojękiwania i niezborne monologi Suryi.
Wyglądało na to, że nawet we śnie chłopak ma o wiele ciekawsze życie niż taki Wittgenstein, w którego egzystencji wszystko zdawało się ostatnio sprowadzać do treningów, nauki, martwienia się o siostrę i nieporadnych prób znalezienia sobie miejsca na uczelni, na której wyróżniał go dziwny akcent i skłonność do noszenia ubrań godnych starego profesora literatury, a nie kogoś, kto się pasjonował streetwearem i nie chciał wyglądać jak lamus.


Dziś - to jest w połowie września, w ciepłą i suchą noc, która zdawała się zapomnieć, że należy do jesieni, a nie do lata - wcale nie było inaczej. Henry, leżąc w łóżku bezsennie i beznadziejnie, mógł niemal dokładnie zidentyfikować moment, w którym w głowie Sharmy rozpoczął się typowy festiwal mar i koszmarów, bo dziewiętnastolatek prawie natychmiast rozpaplał się niewyraźną plątaniną mniej i bardziej znanych Wittgensteinowi spółgłosek. Poza tym - wiercił się niemiłosiernie, pod ciężką warstwą grubej kołdry w białej poszewce wyglądając jak epileptyk przysypany grubą warstwą śniegu.
Raz dwa trzy

  • Surya wierzgał stopą, Henry próbował słuchać muzyki ze Spotify, oczywiście przez słuchawki.
Cztery pięć sześć
    • Surya mamrotał coś co brzmiało jak modlitwa i klątwa jednocześnie, Henry starał się nie fantazjować o tym chłopaku, na którego wpadał częściej niż powinien i rzadziej niżby chciał.
Siedem osiem dz -
      • Surya wydał z siebie dźwięk niemal bolesny, i dość przerażający, a Henry prawie spadł z łóżka. Chwilę temu jeszcze balansował na krawędzi przytomności i płytkiej drzemki, ale teraz nie było mowy, żeby zasnął choćby na pół minuty.
- Cholera... - Wymamrotał pod nosem, choć na wargi cisnęły mu się o wiele gorsze słowa (chłopcy z dobrych domów nie przeklinali jednak, więc ugryzł się w język prawie do krwi i przełknął zlepek bardziej dobitnych inwektyw), i - w samych bokserkach i jednej skarpetce, na lewej stopie, która zawsze marzła mu trochę bardziej - wygramolił się z łóżka, kucnąwszy wreszcie przy skraju tego, na którym Surya miotał się w morfeuszowskich objęciach.
- Surya?
(Przypomniał mu się sposób, w który Arlam Delaney zniekształcił imię Sharmy, i trochę nim zatrzęsło).
- Hej, Surya... - Wyciągnął rękę, i p r a w i e skubnął nią rąbek okrywającej chłopaka pościeli - No, już. Może powinieneś się... P-powinieneś się obudzić?


surya sharma

autor

-

ODPOWIEDZ

Wróć do „69”