WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Julian MacKay

Zablokowany
I fucked my way up to the top
Awatar użytkownika
19
174

Student

university of washington

hansee hall

Post

about me

imie i nazwisko

Arlam Delaney

pseudonim

-

data i miejsce urodzenia

10/10/2003

dzielnica mieszkalna

Hansee Hall

stan cywilny

Kawaler

orientacja

Both are fine

zajęcie

Student aktorstwa, escort

miejsce pracy

university of washinghton

wyznanie

ateista

jestem

przyjezdny

w Seattle od:

2021t

my story
Obrazek


Raz, dwa, trzy...
— Jestem...
— NIE! Nie, nie, nie, nie...
Kurwa.
Ach tak, czyli już nawet nie jestem. I co tym razem? Że ton nie ten? Że gestykulacja znowu za bardzo, albo bardzo nie-za-bardzo? Za szybko? Za wolno? Ma być ad libitum czy na litość boską, rigoroso, wedle upodobania jaśniepana profesora?
Bardziej czuję niż słyszę westchnięcie rezygnacji reszty grupy za moimi plecami. Powtarzamy to już dwudziesty siódmy raz w ciągu ostatnich dwóch godzin, dochodzi dziewiętnasta. Połowa zespołu wodzi myślami za planami na piątkowy wieczór, co najmniej cztery osoby życzą mi połamania nóg - ale tak l i t e r a l n i e - bo jak dotąd jedyne co udało im się odegrać w miarę wiarygodnie to drugoplanowa rola mleczarki, dostawcy gazet, et cetera, et cetera, całe to bezpłciowe, nijakie tło. No prawda, jest jeszcze Amanda do znudzenia mojego i chyba swojego już też, odtwarzająca figury dam w opresji, wiecznych dziewic, przy czym jej własne to bodaj tylko tytuł honoris causa utrzymywany dla renomy.
Mi też zdarzyło się właśnie westchnąć, całym tym magicznie migotliwym w świetle reflektora kurzem, zupełnie bezgłośnie i bez widocznego rozdrażnienia. Profesor nie lubi widywać zagniewań. Profesor lubi natomiast, bardzo - układnych, dyskretnych chłopców wedle upodobania do maksymalnie metra osiemdziesiąt (sam ma niewiele więcej, zrozumiałe) i najlepiej mieszczących się w rozciągłości obitego zielenią pulpitu swojego biurka. Lubi również, gdy ani na chwilę się nie zapomina i uderza z akcentem kruchotliwie łamanego fałszywie głosu (Panie profesorze, ależ ja nigdy.../Profesor wie przecież, że ja nic nie powiem/...och, profesorze...), cała ta tytularność doprowadza mnie wręcz do mdłości - później, gdy profesor wkłada znów okulary, dopina koszulę, wsuwa ją z powrotem w spodnie i prostuje kołnierzyk. Ach, prawda. Lubi też cienkie papierosy i pistacje.
Rozkładam ręce manifestując swój brak pomysłu na rozegranie problematycznego jestestwa problematycznego rewolucjonisty na problematycznie śliskim, wypastowanym przez nadgorliwego idiotę parkiecie przed kurewsko problematycznym fiutem profesorem. Widzę jak opadają mu ramiona, palce niecierpliwie muskają rant pomiętej marynarki gdzie w wewnętrznej kieszeni zwykle trzyma paczkę papierosów.
— Wszyscy do domu.
Czyżby jednak nałóg wziął górę nad...
— ...Delaney, ty zostajesz.
Czyżby profesor miał dzisiaj...
— Zagrasz to teraz, wiarygodnie albo wcale.
Brutalnie profesjonalnie, ale raz na jakiś czas stary Nakonieczny (cóż za łamiące język nazwisko, z Rumunii pewno, albo innej Czechosłowacji? Nie wiem, nie słuchałem, na pierwszych zajęciach paliłem w kiblu skręta z choreografem) lubił, jak parę innych wspomnianych rzeczy, przypomnieć samemu sobie, że od czegoś tu jest. Pech, że akurat dzisiaj, no ale trudno.


Obrazek


— Jestem...
Policzek był mocny, siarczysty i gdyby siedmioletni wówczas Arlam wiedział, że zmieni jego życie - pewnie by jeszcze podziękował. Tymczasem w rytm pulsującego paskudnie, nabiegłego krwią podbitego oka oddychał ciężko i zachowawczo dociskał palce do spodu krawędzi kuchennego stołu.
Ojciec musiał wrócić wcześniej skoro zauważył, że kury późno zagonione, a taki wałęsający się po podwórzu drób nie wróżył nic dobrego. Nie przy dziurawym płocie, który domagał się łatania od zeszłego miesiąca i gdyby tylko załatany został, nie byłoby tej rozmowy. Nie byłoby tego policzka i podbitego oka.
— Odrobiłeś lekcje? — Pada pytanie, gdy matka w milczeniu podsuwa na stół dwa nadkruszone przy krawędziach talerze, a Arlam czuje, że mimo pustego żołądka ma ochotę zwymiotować prosto w rozwodnioną pomidorówkę. Zaraz potem przychodzi fala Irytacji - na samego siebie, bo tego też przecież dałoby się uniknąć, a tym razem miał na to wpływ.
— Kazałam mu dzisiaj sprzątnąć strych, będzie odrabiał po obiedzie. — Z pomocą nieoczekiwanie przychodzi matka i ku ich uldze w rytmiczne stukanie ojcowską łyżką w dno miski nie wkrada się żadna przerwa. Krótkie kiwnięcie głową sprawia, że Arlamowi wraca apetyt i nagle w ciasnej kuchni robi się jakby jaśniej, chociaż październik w tym roku nie tylko szybciej przepędzał słońce, ale od tygodnia rozciągał też nad całym stanem klosz ponurych chmur.
Teraz, kiedy siedli do stołu we troje i obok pożółkłej wazy z cienką zupą przycupnął koszyczek z czterema pajdami chleba Arlam wyczuł, że mógłby podpytać o Sophię. Otwiera usta, zawiesza łyżkę nad taflą zupy, ale finalnie nie odzywa się słowem na widok swojego zniekształconego odbicia w oknie, konkretniej ciemniejszej plamy rozlewającej się w miejscu, w którym powinien był raczej dostrzec wielkie zielone oko. Zaraz potem zauważył, że deszcz rozpadał się na dobre sprawiając, że ich rodzima wieś, zakątek zapomniany przez Boga i ludzi stała się jeszcze większą wyrwą do jakiej nikt nie chciał zaglądać.
Czekał cierpliwie, ignorował siorbanie po obu stronach, przełykał wodnistą zupę w ciszy i wcale nie zaskoczyło go gdy usłyszał krople uderzające - raz - raz -raz - o metalowe denko wiadra; dach zaimprowizowanej dobudówki znów przeciekał, więc pewnie było tam również diabelnie zimno. Tak, był pewien, że to właśnie dlatego Sophia dostała tego zapalenia płuc. Zaczęła charczeć zaraz po tym, jak jej dziecięce łożeczko upchnięto między jego wąskie łóżko a koślawy stolik.
— Pada — stwierdza ostrożnie, na co matka kiwa w otępieniu głową, a ojciec wydaje cichy pomruk, że owszem, pada. Poza tym jednostajnym szumem, kapaniem z dachu nie tylko w wiadro ale i drugi cebrzyk, co raz włączającym się i bulgoczącym grzejnikiem na olej zdaje się, było cicho. Harmonijnie. Jak...

n i e w y t r z y m a m t e g o d ł u ż e j p r o s z ę

...w normalnej rodzinie.

Po kolacji nie pyta o nic, idzie do pokoju swojego i Sophie, której brak nagle uderza tym mocniej im bardziej drażniła go dotąd jej rozwrzeszczana, uprzywilejowana wiekiem pozycja. Z nim nikt się nie cackał, ba, założyłby się, że gdyby to on miał zapalenie płuc, nikt nawet nie mrugnąłby powieką. Zresztą, to on przecież zauważył, że ten berbeciowaty mydłek oddycha jakoś inaczej. Nie jak zawsze w nocy, to jest, mięciutko, wzdychająco czy mrukliwie przez nieoczekiwane rozbudzenie, ale tak bardziej, cóż, - jakby w mokrych płucach ktoś odpalił silnik diesla, jak świszczący między podbitką wiatr, jak ??? - tak właśnie. Wtedy pierwszy raz uświadomił sobie, że jest przecież starszym bratem, a to zobowiązuje.
I teraz, kiedy już wreszcie odkrył w sobie to nowe powołanie, kiedy przyjrzał mu się ze wszech stron, znalazł mu miejsce, nie było jak go realizować. Sophie leżała w szpitalu na oddziale pediatrycznym i oddychała pod aparaturą, wierzgała gdy pobierano jej krew do badań i nie miała nawet siły zamanifestować czymś więcej niż niemrawym płaczem, że nie podoba jej się to całe podawanie leków, opukiwanie w to i owo, mierzenie temperatury czy w ogóle, po prostu przebywanie na tym świecie au general. Jemu też to nie leżało, ale skoro musiał tu być, to wolał być z nią.
Póki co musiał to jakoś przetrwać i zamiast bezproduktywnie tracić czas na gapieniu się na jej puste łożeczko, wgryzł się w jabłko zgarnięte cichaczem z kuchni i otworzył zeszyty.

Jestem dobrym bratem.


Obrazek


— Jestem...
— SŁYSZAŁEŚ?! Andy dostał telefon komórkowy! Prawdziwy!
Ileż można się było ekscytować głupią komórką? No cóż, zdaniem większości dziesięciolatków - całą piętnastominutową przerwę. Wszystko co nowe, z miasta albo z reklamy uchodziło na tych zapyziałych peryferiach za skarb, a co dopiero telefon z dotykowym ekranem.
Przez parę dni Arlem też chciał taki mieć, albo nawet jeszcze lepszy, żeby to jemu raz zazdrościli, ale wiedział, że szanse na to były tak nikłe jak na to, że w lipcu spadnie śnieg. Tymczasem mieli czerwiec, sam przedsionek wakacji, a Delaney doczekał się nowej śliwy pod okiem. Po pamiętnej sprzed prawie trzech lat oczywiście dawno nie było już śladu, ale swoje zadanie spełniła; Arlam nauczył się, że w domu obrywa się nie tyle za kłamstwo per se, ale raczej za jego nieumiejętne opakowanie. Nie umiał sprzedać swojej wersji, czasami nawet wówczas gdy była prawdziwa. Ta z wczoraj, nowiutka, wdzięcząca się miejscami czerwienią jak okwiecona pigwa, wynikła właściwie z głupoty i sam był na siebie zły. Można było tego uniknąć gdyby tylko zamiast pyskować - powinien szybko wyhodować sobie instynkt samozachowawczy - ruszył się do letniej kuchni i przyniósł to piwo.
To była dziwna wiosna, po niej przyszło jeszcze dziwniejsze lato. Sophia nauczyła się jak samodzielnie przejść parę metrów, a on jak łapać średnio rozgarniętego, nazbyt energicznego trzylatka, w międzyczasie jedną ręką odrabiając zadanie domowe z matematyki. Zanim jednak zdążyłby go szlag trafić do imentu, dziewczynka albo się wycofywała tracąc zainteresowanie dalszym zaczepianiem, albo kładła się na wypłowiałym dywanie i skubała go za nogawki luźnych spodni. Wtedy trzeba było westchnąć (wszyscy tak robili, gdy coś przelewało szalę goryczy i należało przedsięwziąć jakieś kroki), spojrzeć na chuchro z politowaniem i jak najszybciej zgarnąć z podłogi, zanim od zgromadzonego w znienawidzonym kawałku szmaty kurzu, brudzie i kto wie czego jeszcze dziewczynka znów by się pochorowała.
W domu zrobiło się trochę spokojniej na kilka miesięcy, kiedy to ojciec z kolei przyniósł do domu paskudną grypę, która przerodziła się w paskudny oskrzelowy kaszel z głębi płuc, a i to nie powstrzymało go przed wysiadywaniem przy stole ze śmierdzącym papierosem zatkniętym między wargami. Pewnie to dlatego jednej nocy w kwietniu zgarnęło go pogotowie, tak przynajmniej po cichu twierdziła matka. Jemu zaś było wszystko jedno czy z tego szpitala wróci, w głębi duszy miał nikłą nadzieję, że jednak nie.
Dom zauważalnie odżył po jakimś czasie, początkowo nieśmiało dało się wieczorami usłyszeć przyciszone dźwięki telewizora dobiegające zza ściany, coraz częściej w kuchni włączone było radio, a Sophia nauczyła się kolejnego słowa: dać. Nikt nie wiedział czego sobie życzyła, ale wyciągała obie rączki, zaciskała je w piąstki i znów otwierała patrząc wielkimi oczami i człowiek robił się w takich momentach miękki. Nowością były też kosmetyki, które bardzo powoli i tak dyskretnie, że Arlam nie zauważał tego przez dłuższy czas, zapełniały półki za lustrem, od zwyczajnych wacików po szminki, kompaktowy puder, trafił się nawet malutki flakon perfum. Minął okrągły miesiąc tych zagadkowych migracji, a zanim zdążyłby się do nich przyzwyczaić, w domu zaczęły pojawiać się drobne słodkości i dostał nawet parę nowych sportowych butów, szybko przyćmionych egzotyką telefonu komórkowego.
Andy nie chciał nikomu dać dotknąć, pozwalał jedynie popatrzeć na odległość dwóch kroków, raz nawet oczarował wianuszek zafascynowanej gawiedzi dzwonkiem wywołując głośne oooooch! i rozczarowane aaaaach po schowaniu aparatu do kieszeni.
— Żeby się nie rozładował — tłumaczył wyniośle, a wszyscy równo kiwali głowami bez pojęcia, ale za to nadal z niegasnącym podziwem.
Tak go ta sprawa z telefonem zajęła, że pominął kolejną nowość w postaci starego znajomego z matczynych lat szkolnych co to go Arlam zastał po powrocie ze szkoły.

Znielubił go od razu, po części instynktownie, po części dlatego, że bardzo nie lubił kiedy ktoś podawał mu do ściśnięcia dłoń wiotką, w odczuciu bezkostną i przepoconą jak zostawiony na słońcu kotlet. Ponadto Ernest Buhler tak samo jak ojciec śmierdział fajkami, z tym, że nieudolnie starał się to maskować tanimi perfumami tworząc mdły miks Arlamowi bardzo znajomy i znienawidzony.
— Jak tam, młody? Rozrabiasz po szkole?
Arlam ominął mężczyznę spojrzeniem by móc zerknąć na matkę, ale ta była zbyt zajęta przebieraniem krnąbrnej trzylatki, więc nie zauważyła jak syn przewraca wymownie oczami. Próba spoufalenia się odbiła się od niego jak od ściany, nie bez satysfakcji zresztą, jako że po raz pierwszy miał okazję odpyskować (niewerbalnie, ale liczyło się!) bez obaw o prostotę swojego nosa.
— Rozumiem, rozumiem — ciągnął nad stołem Ernest, zupełnie niebaczny na brak entuzjazmu ze strony chłopca. — To ten wiek, kiedy ze starymi nie ma już o czym gadać, nie?
— Nie chodzi o to, że pan jest stary — odparował natychmiast, zanim zdążył ugryźć się w język. — Po prostu...
Dzisiaj znalazłby to słowo, brzmiałoby ono <<zażenowanie>> i z pewnością wcale by się nie hamował. Ale na tamten moment jedyne co przyszło mu do głowy i co rzuciło się w oczy kiedy sterczał głupio na środku kuchni i dumał, to to, że...
— ...pan siedzi na miejscu taty.
Pewne braki, o czym miał przekonać się wielokrotnie w nadchodzących latach, zwłaszcza te bardzo nieoczywiste potrafiły człowieka spiąć gwałtownie tak, jak zawodnik spinał konia ostrogami, bez uprzedzenia i wytłumaczeń. Ojciec miał ciężką rękę, praktycznie nigdy ze sobą nie rozmawiali, po cichu i bardzo wstydliwie zaraz po wieczornym pacierzu Arlam zwykł życzyć mu jak najgorzej, a im większa przepaść między nimi wyrastała tym bardziej bolało. Na razie niemal bezgłośnie, w takich chwilach jak ta, ale kiedyś widok szczęśliwego tłustego bobasa pchanego w wózku sklepowym przez durnowato zabawiającego go tatusia (obce, pozbawione pozytywnej konotacji słowo) mógł stać się wystarczający aby w słabszy dzień ścisnąć mu gardło i kazać odwrócić wzrok.
Ernest wcale się nie pogniewał. Zamiast tego ze współczuciem spojrzał na nowiutkie sportowe buty o jakie Arlam dbał jak o rodzoną siostrę i zapytał tylko, czy chciałby może pooglądać sobie telewizor kiedy on pójdzie z matką naprawić problematyczną dziurę w płocie, przez którą nadal umykały im kurczaki.

To, że Ernest zamiast załatać właściwą dziurę skupił się na innej zupełnie do niego nie docierało. Był w końcu zwykłym, nieobeznanym dziesięciolatkiem, któremu coś takiego w życiu nie przyszłoby do głowy i któremu pozwolono obejrzeć coś w telewizji. Sophie zajęła się urywaniem swoim lalkom głów, a on z pilotem w ręku czuł się prawie jak dorosły, bez pojęcia co właściwie chciałby zobaczyć, stąd przez parę minut skakał tylko po kanałach bez celu. Wiadomości go nie obchodziły, pogoda jak pogoda - mógł wyjrzeć przez okno i wiedziałby dobrze czy pada czy nie - bajki wydawały się zbyt dziecinne, aż w pewnym momencie zatrzymał się przy dokumencie o Marilyn Monroe. To był game changer jego życia.

Ojciec wyszedł ze szpitala pod koniec czerwca, akurat wtedy, kiedy babcia zaniemogła na podagrę i matka spakowawszy jedną walizkę zabrała Sophię tłumacząc, że przecież nie zostawi mu jej na tak długo pod opieką, ale kiedy Arlam pytał co oznacza tak długo, kręciła głową i odpowiadała bezbarwnie jeszcze nie wiem.
Może gdyby wtedy nie miał każdej jednej myśli zajętej precyzyjnym planowaniem i analizowaniem punkt po punkcie tego co zobaczył i do czego doszedł, pomyślałby, że to dość podejrzane - zabierać ze sobą oszczędności przeznaczone na załatanie dachu przed jesienią.
— Dzwoniła? — wołał ojciec z drugiego pokoju. Od paru dni siedział w zapadającym się fotelu w którym jadł, spał i zapadał w dziwne stany kataleptyczne podczas opalania się w zimnym świetle telewizora.
— Nie — odpowiadał krótko Arlam i wracał do biografii Audrey Hepburn. Ją polubił bardziej, aczkolwiek to Marilyn była promotorką wszystkiego co dobre, co było przed nim i dlatego ją pokochał. Nie ze względu na jej mierne aktorstwo, wątpliwy słuch muzyczny - te aspekty odpuszczał, nie były jej forte. To, co interesowało go najbardziej to miłość jaką pomimo tych mankamentów i przeciętności obdarowały ją tłumy, w jaki sposób stała się inspiracją i fenomenem. Kobieta znikąd. To dało mu do myślenia.



Obrazek


To było jedyne wyjście i jedyna szansa na bycie kimś więcej niż tylko Arlamem, opuszczonym zdradziecko przez matkę, z nieistniejącym ojcem zamykającym się w sobie i z wolna umierającym przed telewizorem, bez pieniędzy, niezauważanym, niesłuchanym, nikim. Będąc aktorem mógłby być wszystkim tym czym zawsze chciał być, móc powiedzieć:
— Jestem...
A ktokolwiek by słuchał, odpowiedziałby zaraz:
— Kim chcesz dzisiaj być?

Chciał być kimś.
Chciał być kochany.
Chciał być podziwiany.
Chciał mieć coś na własność i tylko dla siebie.

Dlatego został kurwą.

Nie było łatwo przez pierwsze miesiące utrzymać się w obcym, wielkim i patrzącym nań wszystkimi oknami, snopami świateł ulicznych latarni i kamerami monitoringu mieście. Sypiał na dworcach, z obrzydzeniem i pustym żołądkiem przyjmował rady od lokalnego podmostowego ćpuństwa, które wiedziało skąd wziąć jedzenie. Dwa razy trafił pod migotliwe skrzydła radiowozu krążącego nocami między slumsami, aż za trzecim wreszcie trafiła się okazja imieniem James.
James Sedley jak na ponad czterdziestkę i dwa rozwody na karku prezentował się zaskakująco dobrze. Zbyt dobrze jak dla kogoś, kto od paru miesięcy stołował się po okolicznych śmietnikach, brał prysznic na stacjach benzynowych i podkradał żetony do pralni. Mężczyzna miał zresztą dobre intencje, irytująco altruistyczne, bo zamiast odstawić go na komisariat zgarnął z ulicy, postawił przed nosem odgrzany tv dinner i zapytał czy jest pełnoletni.
James Sedley jak na faceta po zawale i fana wędkarstwa w czasie wolnym wyglądał całkiem zbyt dobrze, gdy po paru tygodniach często leżał przy nim rozciągnięty wygodnie, ubrany w sam zegarek. Nie płacił mu za to, ale przymykał oko ilekroć z szuflady spomiędzy skarpetek znikała gotówka. Pomógł mu nawet ze stypendium, co stało się cichym celem Delaneya odkąd zorientował się, że ta relacja może zagwarantować mu więcej niż ciepły obiad i nieprzeciekający dach. Prawdopodobnie w zamiarze Sedleya było zapewnienie mu jakiegoś poczucia bezpieczeństwa, ale Arlam był zupełnie nienawykły i szybko stało się jasne, że prędzej zdziczeje niż da się wypatroszyć ze swoich mozolnie stawianych zasieków.
Po Jamesie było wielu innych oraz następnych i z czasem nawet zaczął przebierać w ofertach. Mógł sobie pozwolić na odrzucanie z góry tego, co już wcześniej przerobił
zmieniające kolory sińce pod oczami, podpuchnięte wargi, fioletowe kolana, zwichnięte nadgarstki, otarcia, mdłości, bóle gardła za zbyt małe pieniądze i powielać schemat, ale cenić się wyżej. Drożej. Odkąd wyszedł z roli Arlama pana Sedleya, a wszedł w buty Arlama któremu wreszcie należało się wszystko, mógł pozwolić sobie na każdą rzecz o jakiej dotąd mógł ledwie sięgnąć nieśmiało wyobrażeniem.

Za pierwsze zarobione pieniądze kupił pierwsze prawdziwe perfumy.
Za drugie przejechał się po całym mieście taksówką.
Za trzecim razem odważył się pójść do teatru.
Za każde kolejne dokładał cegiełkę w nowo kreowanej roli, która miała być jego kluczem do ???.

Nigdy nie sprecyzował nie chcąc narzucać sobie limitów. To pozwalało mu nie zatrzymywać się nad pomniejszymi sukcesami nawet wtedy, kiedy faktycznie należałoby przystanąć i czysto po ludzku być z siebie dumnym. Było kilka rzeczy, które stanowiły absolutne tabu, coś, czego nigdy nie robił przy innych, chyba, że dobrze mu za to płacili. Nie płakał - poza prysznicem, nie partycypował w imprezach po pomniejszych przedstawieniach w jakich na próbę wziął udział przed rozpoczęciem roku akademickiego (zwykle odmawiał z czymś pomiędzy dobrze sfingowanym współczuciem a gówno mnie to obchodzi), nie prosił. Zapragnął jednak wreszcie sprawdzić się w nowej roli; chciał być przyjacielem.
my flaws

Przepadam za:

Sukulentami. Są bardzo estetyczne, a ja jestem bardzo estetycznym człowiekiem.
Herbatą. Najlepiej mlecznym oolongiem, takim z drugiego parzenia by wytracił goryczkę.
Przyjaciółmi. Wszystkimi, nawet za Leandrem, tym bałaganiarzem cholernym.
Porządkiem. Jestem pedantem, nie bójmy się tego słowa.
Teatrem. Tak ogólnie i w szczególe, zapytaj mnie o ile masz wolne dwie godziny.
Słabymi romansami. Czytuję nie tylko Tołstoja, jasne?
Komplementami. Chcesz mnie kupić? Oto subtelna propozycja.
Filmami z Audrey Hepburn. Oklepane na milion razy, ale dopiero za nią stoją Pasolini i Aronofsky.
Cytrynową bezą. Tak po prostu.
Perfumami Under My Skin.
Adorowaniem. Mnie, rzecz jasna.
Pudrowym smakiem szminek, które nałogowo zjadam sobie z ust. Nie umiem tego wytłumaczyć.
Ciszą. Prywatnością. Niezależnością.


Dostaję spazmów przez:

Wpadki i niedociągnięcia. Takie już uroki perfekcjonizmu.
Niezdecydowanych klientów rozmiękłych jak rozdeptana w deszczu dżdżownica. Nie jestem waniliowym chłopcem.
Współczucie kierowane we mnie. Współczuj lepiej sobie, to ty się ze mną użerasz.
Brud, nijakość i tandetę. Słowem wszystko, co kojarzyłoby mi się z poprzednim życiem.
Omdlenia. Dobrze słyszysz, zdarzają mi się. Podobnie jak stany lękowe, ale te w przeciwieństwie do randomowej utraty przytomności łatwiej ukryć.
Owoce morza. Obrzydlistwo.
Obsydiana i jego bałagan. Nawet jeżeli po prostu lubię drzeć na niego mordę.
Humorki Nakoniecznego.
Podróby Versace i rozwodnione perfumy. Just don't.
Moje cholerne lunatykowanie. Dwa razy wyszedłem w samych gaciach i koszulce z akademika.
and more

imię/ nick z edenu

-

kontakt

pw

narracja

czas przeszły, osoba 3.

zgoda na ingerencję MG

tak, ale bez szaleństw plz

Arlam Delaney

Julian MacKay

Ostatnio zmieniony 2023-08-10, 11:42 przez Arlam Delaney, łącznie zmieniany 4 razy.

autor

Ricotta

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

akceptacja!
Serdecznie witamy na forum, twoja karta została zaakceptowana. Możesz teraz dodać tematy z relacjami, kalendarz oraz telefon i cieszyć się fabularną rozgrywką, którą musisz rozpocząć w ciągu 7 dni.

autor

Zablokowany

Wróć do „Panowie”