WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

yosef & joe

ODPOWIEDZ
JEDNO ŻYCIE, TYLKO TYLE I AŻ TYLE, TYLE DANO KAŻDEJ ISTOCIE, A JEGO ŻYCIE BYŁO CAŁKOWITĄ PORAŻKĄ
Awatar użytkownika
20
176

asystent bibliotekarza

biblioteka w south parku

south park

Post

Yosef Sadler nigdy wcześniej nie był tak bliski pójścia na policję.
Nie wtedy, kiedy jego matkę pobił któryś z agresywniejszych kochanków.
Nie wtedy, kiedy to jego pobił pierwszy, drugi i każdy kolejny raz ten jeden k o n k r e t n y agresywny kochanek.
Nie wtedy, kiedy widział jak na rogu Piątej Alei i Trenton Street zastrzelili jakiegoś gościa, którego mógł znać z twarzy i imienia.
Nie wtedy, kiedy sam ukrócił czyjeś życie.
N i g d y.
Teraz dopiero - kiedy telefon Mary wypluwał z siebie po raz kolejny informację z poczty głosowej, nikotynowe zaplecze kurczyło mu się w zatrważającym tempie, a Joel siedział na podłodze, dłubał w nosie i najwyraźniej nie rozumiał, co się dzieje (ale wiedział, że działo się coś złego - Yosef miał wrażenie, że - paradoksalnie - ze wszystkich ludzi na świecie, to dziewięcioletni brat, który na co dzień miał znaczne problemy z normalnym funkcjonowaniem, potrafił odczytać jego emocje najlepiej). Tak więc byli obaj na krawędzi kompletnego zwariowania; Sadler zakopcił mieszkanie do tego stopnia, że nawet teraz, kiedy zdążył już otworzyć wszystkie okna na oścież, tytoniowy dym opuszczał wnętrze w niezwykle leniwym tempie. a on był zły na siebie za to, że Joel musiał przez niego wdychać te wszystkie opary z paliwa rakietowego.
Wietrzył więc i, do rytmu jakiejś strasznie badziewnej, ulicznej muzyki, opiekał na patelni lichą, pozostałą sprzed dwóch dni kromkę chleba, żeby zaserwować bratu wybitne danie w postaci grzanki z keczupem, jednocześnie rozmyślając o wszystkich powodach, dla których n i e powinien iść na komisariat - a tych była cała długa lista, którą otwierało narażenie się na społeczny ostracyzm, a zamykała wizja zabrania ich obojgu, Joela i Mary, do jakiejś publicznej jednostki opieki, do czego to od paru lat uparcie i namolnie próbował nie dopuścić. Dobrze, że przydzielona im z urzędu kuratorka miała wszystko w głębokim poważaniu… a może jednak źle, a może teraz faktycznie przydałaby się jej interwencja? Yosef zdążył już nawet pooglądać jej numer na popękanym ekranie telefonu - dotychczas skorzystał z niego raz, po którymś z ojcowskich nalotów, żeby spytać czy dałoby się zrobić cokolwiek, żeby ten pojeb nie mógł się dostać do środka (jak można się domyślić, odpowiedź nie była satysfakcjonująca i oscylowała wokół groźby zagarnięcia dzieciaków przez system - Emily, czy jak tam było tej kobiecie, oficjalnie udawała, że nie zdaje sobie sprawy z tego, że panem domu na ten moment był tylko i wyłącznie Yosef; popularne zjawisko w ich rejonie).
I w tym wszystkim najgorsze było poczucie, że realnie nie mógł zrobić zupełnie n i c. Zdążył wprawdzie napisać do kilku dziewcząt o których wiedział, że szlajają się z jego siostrą, ale większość nawet mu nie odpisała, a jedna nazwała go zbokiem i zagroziła policją za wypisywanie do niej - więc ta akcja nie poszła do końca po jego myśli. Zrobił też już, z marudzącym i znużonym Joelem u boku, kilka rundek po okolicy, z duszą na ramieniu szukając tych konkretnych, dość charakternych butów, które sprezentował siostrze na trzynaste urodziny za kradzione pieniądze, a które zniknęły razem z nią - co znaczyć mogło tyle tylko, że z domu raczej nikt nie wyniósł jej siłą, a to było małe pocieszenie, biorąc pod uwagę, że nie miał z nią kontaktu już od dwóch dni. I na tym jego możliwości sprawcze skończyły się z hukiem. Następnego dnia miał zmianę w bibliotece i wymyślił już, że to chyba pora na wydrukowanie jakichś ulotek i plakatów. Ale czy wtedy nie przyczepi się do niego psiarnia? To wszystko było jakieś przesadnie złożone, a powinno być banalnie proste - nie chodziło o jakiegoś zawszawionego yorka, zaginęła dziewczyna.
Nie trzeba chyba wspominać, że w tej sytuacji każdy dźwięk dzwonka do drzwi sprawiał, że serce podskakiwało mu do gardła i chociaż na co dzień nie odwiedzało ich wcale sporo osób, zdążył już wyżyć się trochę na sąsiadce z dołu, która parę godzin wcześniej przyszła narzekać na zbyt głośną muzykę, a na której widok jednocześnie ulżyło mu (bo nie była parą wysłanych w ten zapchlony rejon policjantów, którzy mieli przekazać mu jakąś straszną nowinę o nastoletnim ciele porzuconym w którymś z zaułków) i się w nim zagotowało (bo, pomimo usilnych prób odmłodzenia się, przy pomocy ubrań i makijażu, o solidne paręnaście lat - ta kobieta nie była Marą).
Także teraz znowu, kiedy przeszywający i zacinający się już ze starości odgłos dzwonka przedarł się przez mieszkanie, Yosef tylko z frustracją cisnął tą zasraną patelnią o palnik.
- Co znowu, kurwa? - burknął tylko pod nosem, ale i tak kilka kroków w stronę drzwi zrobił w szybkim tempie. I - oczywiście - nie było za nimi jego siostry, tylko inne stworzenie: prawie równie młode i pewnie tak samo gniewne. Na chwilę przyszpilił Joe spojrzeniem do podłoża, walcząc ze sobą, żeby nie kazać jej - tak po prostu, parszywie i okrutnie - spierdalać, bo to naprawdę nie był dobry moment na jakiekolwiek wizyty. No ale przecież nie mógł. Nie potrafił. Nie byłby w stanie jej odesłać bez pewności, że nie wpadnie zaraz na jakiś durny pomysł i - co więcej - teraz, kiedy Mara zapadła się pod ziemię, nie byłby w stanie spokojnie egzystować, porzucając ją na pastwę deszczowej, wczesnomajowej nocy.
- Co jest? - spytał więc tylko, przesuwając się w progu, żeby mogła wejść do środka, a następnie zamykając za nią drzwi. Zadania tego pytania pożałował niemal odrazu - bo czy naprawdę chciał wiedzieć co było? - Siadaj, robię kolację - dodał, machając ręką w kierunku stołu, do którego Joel zdążył się już dosiąść, gotowy albo do zaatakowania dziewczyny serią naiwnych pytań, albo do upartego i niezbitego milczenia - bo miał tylko te dwie taktyki i posługiwał się nimi bez zbędnych kalkulacji. Kolacja to trochę duże słowo, ale dorzucił ostatnią kromkę z foliowego opakowania na patelnię, obok tej, która już złapała trochę koloru. Może to i dobrze, że przyszła, bo inaczej Yosef uparłby się, żeby zaoszczędzić ten ułamek nieświeżego chleba na śniadanie - a to już naprawdę nie byłby zbyt dobry pomysł.

Joe Taylor

autor

kaja

Watch me, take a good thing and fuck it all up in one night
Awatar użytkownika
16
178

uczennica

-

fremont

Post

// XX.05

Wyszłam z siebie. Tego byłam pewna.
Czy powinnam była się tak wściekać? Zapewne nie. Nawet nie wiedziałam, ile przykrych słów musiałam wyrzucić ze swojego gardła, zanim z rozmachem trzasnęłam drzwiami i po prostu szłam - przed siebie, kolejne kilometry, na własnych nogach. Noc zdawała się robić coraz ciemniejsza, a jedyne co potrafiłam robić stawiając kolejne kroki to marudzić, jak bardzo życie jest chujowe i niesprawiedliwe, bo oczywiście - w tej wściekłości nawet nie złapałam za swój telefon, by móc sobie drogę umilić chociażby muzyką.
Nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić, skierowałam się w jedyne miejsce, które wciąż kojarzyłam jako swoją bezpieczną ostoję - jak durnie by to miało nie zabrzmieć. Nie ważne, że kilka dzielnic stąd siostra zapewne wyrywała sobie włosy z głowy rozmyślając co znowu ze sobą robię, że tam czekała na mnie ciepła pościel i 3 żądne tulania mruczki - nie było opcji, bym tam dzisiaj wróciła!
Nawet nie wiem kiedy po drodze złapał mnie deszcz, skutecznie przemaczając mój sweter i trampki. Już nawet nie zwracałam uwagi na kolejne kałuże pod moimi stopami, ani na chłód który zaczął ogarniać to skurwiałe miasto.
Znaczy no dobra. Chłód jednak swoje robił. Bo tak pewnie i pół nocy bym się szlajała, zanim próbowałabym znaleźć jakiekolwiek miejsce do spania.
Czy było więc dziwnym, że wróciłam na stare śmieci?
- Ja pierdole... - Mruknęłam tylko, wchodząc na zaśmierdziałą klatkę, której zapach zdążyłam już zapomnieć. Z całą pewnością - odkąd zamieszkałam z Ophelią bywałam tu zdecydowanie rzadziej, niż jeszcze przed rokiem, ale jednak wciąż - było to moje najlepsze miejsce na ucieczkę. Jak dzisiaj wyszło - przed kłótnią. Wydawałoby się to trywialne, zwarzając na fakt że przed laty pierwszy raz spierdzieliłam tutaj szukając pomocy, gdy ojciec regularnie spuszczał mi łomot, no ale...
Stanęłam przed drzwiami, jeszcze otrzepując but z ociekającej wody, zanim przytrzymałam dłużej za guzik od dzwonka. Nie trzeba było długiej chwili, gdy niepocieszona morda Yosefa w końcu ukazała się w wejściu.
- A Tobie co, kot do Ci buta nasrał? - Zapytałam jak zwykle uprzejmie w odpowiedzi na jego minę, nieco marszcząc swoje brwi, zanim wpakowałam się do środka. Niosłam za sobą mokre plamy, które skumulowały się w miejscu, gdzie zostawiłam swoje szanowne, wynoszone trampki, od razu z przemoczonymi skarpetkami, nim skierowałam się do środka pomieszczenia. - To co zwykle. Pożarłam się z Ofi. - Wzruszyłam swoimi ramionami., nie bardzo chcąc drążyć temat. Jeszcze z jego strony brakowało mi wykładu, jak to starsza ma rację, powinnam jej słuchać i w ogóle to jestem nieodpowiedzialną gówniarą. - Miałbyś coś na przebranie? - Zapytałam bez ogródek, bo co jak co - przemoczone gatki do najwygodniejszych nie należały - nie mówiąc już o tym, że kolejnymi kałużami przyspieszyłabym gnicie starych paneli w tym mieszkaniu. - Siema skrzacie. - rzuciłam jeszcze w kierunku młodego, co tak już oczekiwał tych słynnych bieda grzanek, nieco tarmosząc mu czuprynę, nim sama przysiadłam na jednym z krzeseł, raczej mało elegancko, wzdychając ciężko. - Nogi to mi chyba w dupę wlezą... - Jęknęłam, odchylając głowę do tyłu. Bo co jak co - spacerek sobie urządziłam pierwsza klasa na taką pogodę, przy mojej znikomej kondycji.

autor

Saycia

JEDNO ŻYCIE, TYLKO TYLE I AŻ TYLE, TYLE DANO KAŻDEJ ISTOCIE, A JEGO ŻYCIE BYŁO CAŁKOWITĄ PORAŻKĄ
Awatar użytkownika
20
176

asystent bibliotekarza

biblioteka w south parku

south park

Post

Tak jak wszystko w przyrodzie, także życie w rejonach takich jak South Park miało jakiś cykl i tkwili w nim po uszy, pomimo częstokroć osiąganego wrażenia, że to przecież n i e m o ż l i w e, żeby cały ten buszujący dookoła, destrukcyjny chaos dało się zamknąć w jakimś schemacie. A jednak - każdego roku rodziła się masa dzieciaków, takich jak oni: zaniedbanych, ignorowanych i wychowujących się samodzielne, z doskokową tylko pomocą kolegów „po fachu”, trochę starszych i trochę bardziej wprawionych w boju, a to wszystko po to jedynie, żeby któregoś dnia te dzieciaki właśnie same mogły zostać tymi „po fachu”, a potem narobić sobie własnych bachorów i mieć je w dupie, na tym etapie dorosłości zbyt już zmęczone, żeby martwić się o losy kolejnego pokolenia. Tak więc i Yosef Sadler, własny proces wychowawczy przeprowadzając nieco niedbale i nieumiejętnie, zastąpił sobie cuchnącego cementem ojca i pocącą się mefedronem matkę, odszukał Jericho Cel Tradata i wlazł mu na głowę, a potem - zgodnie z tym przyjętym od pokoleń cyklem - sam zajął się innymi zbędnymi zupełnie przeludnionemu systemowi dzieciakami: w tym przypadku głównie swoim rodzeństwem, z którego siostrę wychował - w najlepszym przypadku - na małą kurwę, a brata na kozła ofiarnego, bo przecież taką jedynie posiadał wiedzę o świecie i tyle tylko mógł przelać na nich własnego doświadczenia.
I w międzyczasie pojawiały się czasem inne dzieciaki: sporadycznie jakiś wysłany przez starych do sklepu po wódę kilkulatek, w którym Sadler dostrzegał siebie samego, więc kupował mu ten alkohol (bo jemu na dzielnicy od jakiegoś czasu już nie robiono o to żadnego problemu - choć przecież, zgodnie z prawem, powinni kazać mu wypierdalać, a ten fałszywy dowód sobie wsadzić w dupę), bo wiedział spekulował, że gdyby dzieciak wrócił z niczym, dostałby lanie albo koleżanka Mary, zbyt bezbarwna i bezpłciowa, żeby zapamiętał jej imię, która przychodziła do nich kiedyś przez pół roku prawie dzień w dzień na obiad, bo u niej w domu wszystko szło tylko na koks, albo Joe Taylor - którą wpuszczał zawsze do środka i kazał jej przykładać mrożony groszek na wykwitające na skórze sińce, i czasem ścielił jej też kanapę w salonie, żeby mogła zostać na noc, a sam przenosił się do łóżka Joela w pokoju dzieciaków. I to wszystko można by było zakwalifikować jako jakiegoś rodzaju dobre uczynki - gdyby tylko zależało mu nadal na tym, żeby być d o b r y m, a nie tylko trochę mniej zniszczonym niż cała reszta ich społeczności.
Zignorował tę jej zaczepną gadkę, którą zaserwowała mu na przywitanie - nie wiedział nawet, co miałby na to odpyskować, choć zazwyczaj przecież języka w gębie mu nie brakowało. Teraz było zgoła inaczej, a obecność nastolatki w jego mieszkaniu, tylko dotkliwie przypomniała o zagubionej gdzieś, tak jak można było zgubić telefon albo portfel, siostrze - samej, zmarzniętej i z pewnością przerażonej gdzieś na tej ulewie (nie potrafił wyobrażać sobie tej całej sytuacji w jakimś bardziej optymistycznym kontekście). Wzdrygnął się odruchowo, zanim nie zeskanował tych cieknących na posadzkę ubrań oceniającym spojrzeniem.
- Coś znajdę - ocenił tylko i normalnie w takiej sytuacji poprosiłby Marę, żeby coś przyniosła albo sam dobrałby się do jej szafy, ale teraz jakoś nie miał czelności - przewrócił więc te grzanki na patelni i przemierzył pokój, aby dostać się do zagraconej z każdej strony komody, wysunąć szufladę i wygrzebać coś w miarę neutralnego i niezbyt zniszczonego: jakąś parę nieco już znoszonych dresów i koszulkę z jakimś podrabianym logiem, które po latach użytkowania stało się już zupełnie nieczytelne. Wracając do kuchenki, ułożył ubrania na blacie stołu, czy którym już zdążyła rozsiąść się dziewczyna. Posłał jeszcze Joelowi kontrolne spojrzenie, żeby zbadać jego reakcję na pojawienie się Joe, ale już widział, że mieli właśnie jeden z cichych dni. Pierwsza kromka wreszcie była gotowa, także przerzucił ją na obtłuczony na brzegach talerzyk i podsunął bratu pod nos. - Możesz nadzorować sytuację keczupową? - zwrócił się do Taylor, machając w jakiś nieskoordynowany sposób ręką w stronę wydobytej już wcześniej z lodówki i zajmującej teraz centralne miejsce na stole butelki. Lata życia z Joelem nauczyły go już dobitnie, że nie było większej f r a j d y niż wcieranie keczupu w absolutnie każde miejsce w zasięgu lepkich, dziecięcych dłoni.
- Chcesz się umyć? Mogę nastawić wodę - zaoferował jeszcze w międzyczasie; wciąż nie uregulował rachunków za ogrzewanie i z prysznica sączyła się leniwie wyłącznie lodowata. - Powiedziałaś siostrze, dokąd idziesz? - wyrzucał z siebie pytania, nawet na nią nie patrząc, skupiony na tym, żeby tej pierdolonej grzanki nie spalić na popiół. Durny tekst, na pewno nie powiedziała. - Napisz jej chociaż, że jesteś bezpieczna - mruknął jeszcze, samemu wysuwając telefon z kieszeni, w ramach skontrolowania czy przypadkiem nie odezwała się Mara. Pusto.
W końcu ściągnął z patelni też drugą grzankę i podsunął ją Joe pod nos. Samemu zaś sięgnął do paczki papierosów, żeby przeliczyć (dwukrotnie, dla pewności), ile mu zostało, a potem odpalić jednego od płomienia gazowej kuchenki. Głupi pomysł, bo chwilę wcześniej musiał zamknąć te pieprzone okna, żeby nie zalało ich od środka, ale trudno. Łatwo jakoś wykruszał się w swoich postanowieniach.

Joe Taylor

autor

kaja

ODPOWIEDZ

Wróć do „126”