WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://i.pinimg.com/564x/3c/f1/8e/3cf1 ... /div></div>

autor

Wszystko jest nie tak
Awatar użytkownika
29
170

psycholog

policja

sunset hill

Post

No przecież.
Naiwnością byłoby oczekiwać czegoś innego, bardziej spontanicznego, bardziej efektywnego i mniej depresjogennego od szefa nad szefami, niż wysłanie jej do dyspozytorni, skoro chwilowo nie ma nic ciekawszego do roboty, bo tak się składa, że społeczność przestępcza Seattle najwyraźniej wzięła wolne i żaden z detektywów nie odczuwał potrzeby korzystania z jej usług, jakby pomoc w profilowaniu podejrzanych, czy rozmowy z policjantami przeżywającymi ciężkie momenty po kolejnej strzelaninie mogła w ogóle zostać zaklasyfikowana do rangi usług i zrównania z podawaniem frytek w McDonaldzie albo szorowaniem powierzchni płaskich w wysokich biurowcach na Peak Road.
Naprawdę myślała, że już się do tego przyzwyczaiła, a powątpiewające uśmieszki kolegów i koleżanek, gdy wygłaszała swoje obserwacje spływają z niej jak po kaczce, ale najwidoczniej była z niej tak samo gówniana kaczka jak z Rogersa dobry strzelec, a warto nadmienić, że ten idiota nadal leżał w szpitalu po tym, jak tydzień temu postrzelił się w stopę na strzelnicy.
Niemniej - przejęła się, gdy do malutkiego skrawka przestrzeni, który zajmowała na posterunku, a który wyjątkowo zabawny architekt z niebanalnym poczuciem humoru nazwał biurem psychologa, wszedł kapitan i beznamiętnym tonem odesłał ją do odbierania telefonów, przyjmowania zgłoszeń i obserwacji zdecydowanie zbyt dużej liczby monitorów, z których przynajmniej jeden pamiętał młodość Elżbiety II. I to dość wczesną.
Plus był niewielki - znajdowała się tu absolutnie sama, z dala od innych ludzi, konieczności rozmowy z nim albo co gorsza, odpowiadania na pytania o swoje życie osobiste, co w jakiś sposób równoważyło tak samo absolutny brak docenienia przez szefa. Czy to nie ona połączyła w ostatnim śledztwie dwa fakty, które umknęły rzekomo doświadczonym detektywom? Co prawda chodziło tylko o sprawcę zwykłych włamań, podczas których nawet nikt nie ucierpiał - nie to, że żałowała, daleko jej jeszcze było do cynizmu - ale mimo wszystko. I zamiast nagrody, uścisku ręki prezesa czy choćby poklepania po plecach, skierował ją do najbardziej nudnego zajęcia na posterunku.
Telefony nie dzwoniły, ekrany migały swoim ustalonym rytmem przerzucając obrazy z różnych kamer, fotel skrzypiał przy każdym ruchu, a ona się nudziła tą okropną nudą, która nie miała nic wspólnego z wolno płynącym czasem czy bylejakością nudzącej się osoby (wszak ludzie mądrzy się nie nudzą) i gotowa była się założyć, że jeszcze jedna godzina spędzona w tym psychodelicznym pomieszczeniu, a sama z przyjemnością zapakuje się za kratki, bo tam przynajmniej czekały na nią atrakcje w postaci pobierania odcisków palców czy rewizji osobistej i niespecjalnie by się przejęła nawet koniecznością kontaktu z drugim człowiekiem.
Z westchnieniem oparła się o fotel, rozkładając go do maksymalnie leżącej pozycji i wyrzucając z głowy myśli o tym, dlaczego w dyspozytorni znajduje się także kanapa i dlaczego to bodaj jedyne drzwi, nie licząc gabinetów wielkich szych oraz aresztu, w których umieszczono porządny, trzybolcowy zamek pozbawiony w tej chwili klucza. Myśl o tym, kto trzymał klucz i w jakim celu go zachachmęcił również postanowiła wygasić, zanim ta rozleje się w jej wyobraźni nie do końca pożądanymi obrazami i wizjami, zwłaszcza że przeczucie podpowiadało jej, że byłyby to obrazy zdecydowanie zbyt obsceniczne nawet jak na psycholożkę, która podczas zajęć klinicznych widziała naprawdę wiele. Czasami niektórych rzeczy lepiej nie wiedzieć.
Zajęta koniecznością uprzątania wyobraźni nie usłyszała cichego pukania do wspomnianych drzwi z zamkiem, ani ich cichego skrzypnięcia, gdy te się lekko uchyliły. Nie zauważyła zaglądającej do środka osoby, ani tym bardziej wyrazu jej twarzy na widok kobiety wirującej na obrotowym fotelu z rozłożonym oparciem i wpatrzonej w sufitową lampę, z której mrugnięć próbowała odczytać tajną wiadomość napisaną alfabetem Morse'a, bo poziom znudzenia sprawiał, że nawet to wydawało się ciekawsze od pracy.

autor

Po prostu M.

And I need you behind the gun; I'll be the one to come undone
Awatar użytkownika
31
180

blue blood blues

seattle pd

columbia city

Post

Podobno - przynosząc brutalne rozczarowanie wszystkim tym, którzy w wolnych chwilach lubili w owym temacie posnuć sobie wizje gdzieś na styku kiczu, fantazji i pornografii - zaginiony klucz po prostu wchodził w posiadanie Pani O'Mahalley (dla przyjaciół - ale tylko dla nich - Helen), która doglądaniem i sprzątaniem przestrzeni użytkowych na komendzie, na zmianę ze swoją ciut młodszą siostrą, zajmowała się nieprzerwanie od dwudziestu jeden lat (a zatem, w ramach ciekawostek, pamiętała na przykład dziesięcioletniego Johna, na 9 stycznia przynoszącego tacie i jego kolegom upieczone przez matkę ciasteczka z błękitnym lukrem). W bardzo prostym wytłumaczeniu: po to, by uniknąć konieczności dorabiania piętnastu różnych kopii dla osób, które o zawartość pomieszczenia - w tym i przedpotopowy monitor - dbałyby zbyt mało, by oznaczonego niepozornym breloczkiem pliku nie zgubić w ciągu paru dni od jego otrzymania.
O czym Johnny słyszał - w komplecie z szeregiem innych, komisariatowych pół-prawd i legend (jak ta, z której dowiedzieć można się było na czym, rzekomo, warzono sos do spaghetti podawanego w kantynie, oraz ta traktująca o domniemanych relacjach między jednym, poważanym przedstawicielem góry i pewnym szeregowym, w której takie słowa, jak "prysznic" i "po godzinach" padały dość gęsto i jednoznacznie).
Ale o co też nie dbał. Już. To znaczy: od momentu uzyskania i utrzymania upragnionego awansu, wyrobionego wysiłkiem nie tylko własnym, ale i całego jego rodzinnego systemu, nadwyrężanego ilekroć tylko Bradshaw musiał zostawać w pracy po zmroku, do rana, albo i na dwa dni z rzędu, drzemki ucinając sobie z głową na biurku - i z własną, złożoną w kostkę marynarką, w miejscu poduszki.
Odkąd bowiem z samego dołu - z ulicznych patroli i z pracy nad nieważnymi i zwykle dość nużącymi sprawami - przeniósł się może nie na tyle na szczyt policyjnej hierarchii, ale przynajmniej na jej wyższy-środkowy szczebel, o dyspozytorni oczywiście słyszał, ale już do niej nie zaglądał. Nie miał po co. Nikt nie ważył się bowiem wysyłać go tu na zastępstwo, albo na dawno już odklepane przez mężczyznę praktyki. Takimi rzeczami zajmowali się ci, których szef uznawał za pierwszych do dziobania. Słowem: nowicjusze, zatrudnieni w policji cywile, wreszcie - ci, których zawodowe ambicje kończyły się na odbieraniu telefonów i oglądaniu nagrań...

Właśnie.
Nagrań.
John schodził już w stronę dyspozytoryjnych drzwi, ale - gdzieś na poziomie wychłostanego wiecznym przeciągiem półpiętra - musiał się zatrzymać. I przytrzymać - chłodu biegnącej wzdłuż linii schodów balustradki. Odetchnąć. Poprawić kołnierz białej koszuli, o tej porze już dawno ogołoconej z duszącego go dziś cały dzień krawata. Zamrugać kilka razy, wziąć trzy oddechy głębokie na tyle, by dotlenić skatowany powtarzalnością brutalnych obrazów mózg.
Zrobił kilka kolejnych kroków w dół.

Nie
  • mógł
    • na
      • nie
        • patrzeć.

I parę następnych.

Nie
  • mógł
    • przestać
      • o nich
        • myśleć.


Aż wreszcie znalazł się na progu za którym, podobno, znajdowała się dziś - z jakiegoś względu (Johnny domyślał się, że chodziło o widzimisię szefa) - osoba, która rzekomo miała mu pomóc.
Pomóc. Zaśmiał się - bezgłośnie i smutno. Pomóc z c z y m ?
Z faktem, że przez ostatnie naście godzin gapiąc się w tę samą, zamkniętą w pikselach, orgię bólu i przerażenia czuł, że jeszcze raz, i postrada zmysły?
Czy raczej z tym, że osobę z tego samego filmu aktualnie świadomie ukrywał przed - niespodzianka! - policją!?
Poprawił marynarkę. Potem chrząknął - jakby w ten sposób chciał się zapowiedzieć. Zapukał. I wszedł.

Tylko po to żeby dostrzec postać młodą - może młodszą od niego (a więc pewnie w szeregach wzgardzaną jeszcze bardziej) - rozwirowaną na obrotowym krześle jak dziecko zachłyśnięte ideą karuzeli.
- Ekhhm? - W zastępstwie dla używanego przez siebie zwykle w takich sytuacjach, przepełnionego pewnością siebie, "jestem Johnny, dla przyjaciół 'Junior'" - Czy-y... Przeszkadzam?

*January 9 - US: National Law Enforcement Appreciation Day;

Mayah Fawley

autor

harper (on/ona/oni)

Wszystko jest nie tak
Awatar użytkownika
29
170

psycholog

policja

sunset hill

Post

Wiatraczek na jej prywatnym gabinetowym biurku obracał się z prędkością trzystu obrotów na minutę generując żałośnie mały przepływ powietrza, ale nadal lepszy od braku powietrza w ogóle (czy nie istniał jakiś paragraf na projektantów tworzących wnętrza bez okien? dla psychologów? wnętrza, do których często zapraszała strumatyzowanych ludzi, bo alternatywą był głośny pokój socjalny, w którym śmierdziało kawą – nienawidziła kawy – albo salka konferencyjna będąca taką tylko z nazwy, gdzie z kolei śmierdziało kipiącym testosteronem stróżów prawa przechwalających się liczbą zatrzymań, jakich dokonali przed lunchem?) w czasie gorących, letnich dni, a jej - choć obecnie do wiatraczkowego rekordu wydajności nieco brakowało i czuła się przez to lekko sfrustrowana, bo w czymże była od niego gorsza - mimo wszystko i tak zakręciło się w głowie, włos się rozczochrał rozochocony, a wzrok nieco zmętniał, próbując w miganiu lampy i obracającym się suficie złapać ostrość.
TAK – wrzasnęła w duchu na brutalność i bezczelność, która wdarła się do jej cichego, spokojnego świata, przeszkadzając nagle w kontemplacji szarej plamy tuż za błyskającym kloszem świetlówki.
- Nie. - Gumowa podeszwa buta zaszurała nieprzyjemnie co najmniej kilka tonów za wysoko, gdy Mayah wbiła ją w podłoże, aby zatrzymać wirujący fotel.
Nie wyszło; mebel obrócił się zbyt mocno i dziewczyna wylądowała profilem w kierunku gościa, profilem w dodatku niekorzystniejszym, bo prezentującym odgarniętą grzywkę, więc czym prędzej poprawiła swój błąd, najpierw przygładzając grzywkę we właściwą pozycję, a dopiero potem obracając fotel na wprost drzwi, aby lepiej się przyjrzeć intruzowi, bo przecież zawsze kierowała się priorytetami. Ładnie wyglądaj, potem oceń niebezpieczeństwo, bo jak masz umrzeć, to przynajmniej zadbana.
Obrzuciła przybysza spojrzeniem wcale niekrótkim, a przez to nieco bezczelnym, zaś po szybkiej weryfikacji (kojarzyła go, facet, policjant, dziwny uśmiech, wymięta marynarka [a może to tylko taka moda jak dziury w spodniach?]) i klasyfikacji (niegroźny, ale chodził bez pączków - mimo wszystko nieco podejrzane), zaczesała grzywkę z powrotem na niekorzystną profilowo stronę, jakby kurtyna z krótkich włosów miała stanowić barierę ochronną przez tym człowiekiem. Przed ludźmi w ogóle.
Zmełła w ustach sarkastyczną odpowiedź, że w dyspozytorni jak zawsze tętni życie i robota pali się w rękach jak widać, bo chociaż sarkazm i ironia były jedyną formą interakcji z innymi osobami, która przychodziła jej z podejrzanie dziecinną łatwością, to jednak z doświadczenia wiedziała, że forma ta niekoniecznie bywa mile widziana. A już na pewno nie w pracy, gdzie spędzała większość czasu i musiała współpracować z naprawdę przeróżnymi jednostkami, więc tworzenie sobie wrogów choćby i przez przypadek było całkowicie niewskazane.
- To znaczy nie robię teraz nic - pożytecznego, sensownego, wartego mojego czasu, potrzebnego społeczeństwu? - na tyle ważnego, by nie wygospodarować chwili dla kolegi w potrzebie. - Uśmiechnęła się podczas wypowiadania ostatniego słowa, bo 99% poradników wspominało, że uśmiech zawsze jest mile widziany, oczywiście poza sytuacjami oczywistymi jak pogrzeb, gdy uśmiechać się nie wypada. Poradniki wspominały też coś o dotyku i kontakcie wzrokowym, ale pierwsza rzecz była jej granicą bezwzględną, a o kontakt trudno, gdy oczy wciąż wypalał błask z sufitowej lampy.
Poza tym sama miała naprawdę silną potrzebę i drapieżne pragnienie, aby ów kolega przychodził co najmniej z trupem. Nie dosłownie oczywiście, ale taki trup metaforyczny, którego kolega policjant miałby na sumieniu i chciałby o nim pogadać. W zasadzie zadowoliłaby się nawet zwykłą napaścią na kolegę, którą ten nadal mocno przeżywał. Albo jego okradzeniem (kradzież zegarka po tacie o sentymentalnym znaczeniu potrafiła przecież zrujnować ludziom psychikę). Potrąceniem psa na pasach. Nasypaniem płatków do miski i zorientowaniem się, że mleko skwaśniało. Minimalną wręcz traumą, byleby tylko wyjść z tej przeklętej dyspozytorni i zrobić coś przydatnego.

john bradshaw jr.

autor

Po prostu M.

And I need you behind the gun; I'll be the one to come undone
Awatar użytkownika
31
180

blue blood blues

seattle pd

columbia city

Post

Jeśli mielibyśmy - trochę na siłę, i ciut bez przekonania, ale mimo wszystko - sięgnąć po ukochane sobie przez psychologów (ale już nie przez psychoterapeutów, którzy z kolei lubowali się w idei "bezwzględnej akceptacji rzeczywistości taką, jaka ta rzeczywistość jest - w celu ultymatywnego odnalezienia poczucia spełnienia, spokoju i sensu") pozytywne przewartościowanie, można by stwierdzić, że wnętrza bez okien i tak były lepsze niż wnętrza bez klamek.
Bo z wnętrz wyposażonych w drzwi z jakimś tam uchwytem czy inną wajchą - i to takie jeszcze, których na domiar wszystkiego nie dało się zamknąć na żaden klucz - dało się przynajmniej wyjść. (Wyminąwszy, na przykład, stojącego w nich szatyna).

Okazywało się jednak, że niektóre pomieszczenia niewiele miały wspólnego z faktycznym, architektonicznym domknięciem, z fundamentami, granicami ścian, progami, oknami i stropami. Jednym słowem - z jakąkolwiek fizycznością.
Johnny chociażby, przez ostatnie kilkanaście godzin (kilka, uh, dni? albo - bardzo przerażająco - lat?!) czuł się tak, jakby stał się więźniem własnej głowy - zapędzony w beznadziejny, emocjonalny kozi róg; ślepą uliczkę myśli, zbyt ciasną, by móc obrócić się na pięcie i zwiać, a w dodatku zawężającą się coraz bardziej z każdym krokiem powziętym w jedynym dostępnym mu kierunku.

Z poczuciem tym zwykle radził sobie na siłowni, dzięki długim, weekendowym drzemkom przynoszącym mu ulgę terminowym, ale przynajmniej wystarczająco głębokim stanem nieważkości, albo sącząc ponad krawędzią rżniętego szkła mocny, drogi alkohol (w ilościach odpowiedzialnych, limitowanych i obiektywnie rzecz ujmując zdrowych, a mimo wszystko nadal działających jak cudowna anestezja). Dziś żadna z powyższych opcji nie wchodziła jednak w grę: nadal był w pracy (teraz, i przez sześć kolejnych godzin), nie miał czasu na żaden sensowny trening, nie miał kiedy, ani gdzie się przespać i, wreszcie, absolutnie żadnej szansy aby napierdolić się koneserską whiskey. Osiągnął zatem chyba taki poziom desperacji, że rozmowa z komisariatowym uzdrowicielem dusz - choć zwykle stronił od podobnych możliwości, wmawiając sobie, że "nie jest przecież wystarczająco wypalony, powalony, albo smutny" - zaczęła wydawać mu się zupełnie rozsądną opcją.
Zwłaszcza, że nadal łudził się - naiwnie, ale i w typowy dla siebie sposób - że w razie czego przechytrzy psychologa, wyciągnie zeń tyle, ile mu potrzeba, i absolutnie nie podzieli się z nim czymś, czego nie będzie chciał mu zdradzić.
Tym bardziej, że panna Fawley, do której kierowały go wskazówki z tak zwanego ha-eru, była podobno całkiem nowa w swojej dziedzinie.
John się uśmiechnął. Podobno dziwnie, choć większość nazywała ten grymas całkiem przystojnym. Następnie - nieodstraszony kombinacjami, którym Mayah poddawała kosmyk grzywki, ani dogasającym wirowaniem jej krzesła - przekroczył próg, i wyciągnął w stronę dziewczyny rękę.
- Johnny. Bradshaw. Z, uhm, wydziału zabójstw - Przedstawił się. Potem łypnął na kanapę, zbyt kojarzącą się z freudowską kozetką i wreszcie poddał, tylko opierając póki co lędźwiami o krawędź nieodległego biurka - Jesteś psychologiem, prawda? Przysięgam, że nie zasypię cię opowieściami o problemach w moim związku, tym, jak bardzo nie kochała mnie matka, i prośbami o diagnozowanie kogoś na odległość - Uprzedził. Jego kuzynka, Brigitte, była klinicystą; przy każdym większym rodzinnym spędzie Johnny mógł obserwować jej męki, gdy familia gromadziła się wokół i torturowała ją prośbami o pomoc na spektrum od problemów wychowawczych z krnąbrnym dwulatkiem, przez trudności w zrzuceniu ośmiu kilogramów nadwagi, wczesnodziecięcą traumę przywiązaniową i seksualną jednocześnie, aż po pięć stadiów żałoby po rozwodzie, stracie pracy, albo śmierci czwartego męża - Nie będę cię też prosił żebyś odgadywała moje myśli. Zastanawiałem się po prostu... Tak w kontekście pracy... Jakie masz doświadczenie w pracy z psychologiczną traumą? I mam na myśli coś poważnego. Nie u dziecka, ale u kogoś młodego.
Zaczerpnął powietrza, dopiero teraz rejestrując panujący w pomieszczeniu zaduch. Nie myślał o oparzeniu w dziobowatym kształcie rozpalonego żelazka. Nie myślał o błękicie dwojga rozwartych przerażeniem oczu. Nie myślał o świętach spędzonych z dala od rodziny - warując przy zamkniętych od środka drzwiach małego mieszkanka w Belltown. Nie myślał o bólu. Nie myślał o lęku. Nie myślał o dwudziestu trzech minutach cierpienia nagranego na średniej jakości, komputerowej kamerce.
- Niewiele nam z tego robią szkoleń, wiesz? O wiele mniej niż powinni. Więc skoro obydwoje mamy trochę czasu...

mayah fawley

autor

harper (on/ona/oni)

Wszystko jest nie tak
Awatar użytkownika
29
170

psycholog

policja

sunset hill

Post

Na jej twarzy nie pojawił się nawet cień zawodu wywołanego brakiem trupów; pełen profesjonalizm, który nakazywał jej utrzymywanie emocji na wodzy, przynajmniej do momentu, gdy klient nie wyjdzie z gabinetu, a który nabyła podczas stażu, pozwolił jej teraz wyciągnąć spokojnie rękę, ująć dłoń mężczyzny i lekko ją ścisnąć, darując sobie jakiekolwiek próby sił i mierzenia centymetrów. Mimo pozornego opanowania w tym geście kryła się jednak pewna nerwowość, której nie wypleniła przez całe swoje życie i wszystko wskazywało na to, że nie wypleni raczej nigdy – nerwowość spowodowana kontaktem z drugą osobą i kompletną obcością tejże osoby, którą Mayah musiała dopiero poznać, rozgryźć, opisać i wpakować do odpowiedniej szufladki, aby uruchomić właściwe algorytmy konwersacji dopasowane do konkretnego typu rozmówcy.
W konkretyzacji najlepiej sprawdzał się system skojarzeń przydatny w dopasowywaniu nazwisk do twarzy, emocji i charakteru, ale i pozwalający skupić się na cechach drugiej osoby, które wydawały się kluczowe w jej zrozumieniu. A psycholog niczego nie potrzebował tak bardzo, jak rozumieć.
Skojarzenie związane z Johnnym nasunęło się automatycznie; nie musiała się nawet choć odrobinę wysilać, gdy wielki, różowy neon CARRIE, eksplodował w jej myślach i odpalił uśpiony program wyobraznia.exe, na szczęście bez uprawnień administratora, które od razu przejęłyby dowodzenie nad systemem i nie pozwoliły już nigdy więcej spojrzeć na detektywa inaczej jak tylko przez pryzmat blond piękności. Błyskawicznie zresetowała system i próbowała się skupić na zadaniu, bo po jego słowach była już pewna, że niewątpliwie pan Bradshaw nie zaplątał się tu przypadkiem.
- Nie jestem telepatką, tylko psychologiem, a kiedy ostatni raz patrzyłam w lustro, daleko mi było do Jean Grey mimo pewnego podobieństwa – zaprotestowała ze skromnością właściwą ludziom, no cóż, skromnym, a także introwertykom, którzy nie lubią epatować swoimi umiejętnościami, nawet jeśli te umiejętności stawiają ich na szczycie w różnych dziedzinach, machinalnie sięgając do swoich rudych włosów i znowu majstrując coś przy grzywce (jakoś była pewna, że Jean Grey nigdy nie miała problemów z grzywką, co innego z rozwalaniem połowy świata, wskrzeszaniem i grzebaniem w ludzkich umysłach) – więc nawet gdybym chciała, odgadywanie co ci szaleje w myślach, leży poza moimi możliwościami. Chociaż patrząc na wymogi, jakie stawiają nam podczas procesów rekrutacyjnych, niedługo chyba rzeczywiście wprowadzą telepatię na studiach. - Gdzieś w połowie swojej wypowiedzi zrozumiała, że mówi za dużo, bez sensu i absolutnie niepotrzebnie, ale było już za późno, aby się wycofać.
Właśnie w takich momentach uzmysławiała sobie absurd swoich życiowych wyborów, ścieżki kariery i sytuacji, w których znajdowała się na własne życzenie, a które powodowały u niej często zwyczajny brak komfortu. Oczywiście znała pewne sztuczki i sposoby na ułatwianie sobie życia w pracy jak na przykład stałe otoczenie w postaci jej własnego gabinetu, które pozwalało jej zachowywać kontrolę i skupiać się na powierzonych zadaniach. Tutaj jednak, w dyspozytorni leżącej na końcu świata, a przynajmniej w jakiejś podejrzanej części korytarza, kontrola była minimalna.
Odchrząknęła, licząc na to, że detektyw litościwie zignoruje jej wpadkę lub w ogóle jej nie zauważy, co w sumie nie świadczyłoby o nim za dobrze, bo czy zadaniem detektywów nie jest właśnie zauważanie pewnych niuansów i odstępstw od normy?, po czym przywołała się w myślach do porządku.
Zadanie. Zagadka. Tajemnica.
Słowa Johnny'ego nie były może szczególnie dziwne i podejrzane; w zasadzie podobny zestaw wyrazów słyszała już wielokrotnie, z tym że często były wtedy doprawiane pewnym niedowierzaniem, że ktoś taki jak ona może pomagać w mierzeniu się z własną psychiką i dopasowywaniu klocków z powrotem na swoje miejsce. Jednak w jego postawie, nawet w tym kawałku tyłka opierającym się niedbale o mebel, było coś, co ją zaalarmowało i kazało się skupić.
- Każdy psychiczny uraz jest poważny, bo wpływa na człowieka i zmienia sposób jego funkcjonowania – zauważyła, rzucając mężczyźnie spojrzenie, w którym zainteresowanie mieszało się z pewną podejrzliwością. - Różnica polega wyłącznie na środkach podjętych w celu jego wyleczenia. - Przesunęła się fotelem nieco w lewo, odjeżdżając od biurka, przy którym stał Bradshaw i sięgając po notatnik, który zawsze ze sobą nosiła, a który leżał od jakiegoś czasu bezużyteczny na blacie przy jednym z komputerów. Nie otworzyła go jednak, ale z miękką oprawą między palcami czuła nieco większą kontrolę nad sytuacją. Nie chciała się też przyznać sama przed sobą, że jego pytanie trochę nią wstrząsnęło, gdy przez chwilę, ułamek sekundy ledwie, miała wrażenie jakby pytał o jej traumę.
- Znam się na tym, co robię – powiedziała po prostu – inaczej nie dostałabym tej pracy. Psychologiczna trauma to mój chleb powszedni, jakkolwiek cynicznie to brzmi. To wy znajdujecie ofiary różnych przestępstw i wyciągacie je z bagna, ale to my potem z nimi rozmawiamy i próbujemy je utrzymać na powierzchni, aby znów nie utonęły. Was zresztą również – zaznaczyła, podkreślając, że działa w dwie strony, bo kamizelka może chronić przed kulami, ale nie zawsze chroni przed tym, czego się było świadkiem. - Potrzebujesz mojej pomocy dla siebie, czy dla kogoś innego?

john bradshaw jr.

autor

Po prostu M.

And I need you behind the gun; I'll be the one to come undone
Awatar użytkownika
31
180

blue blood blues

seattle pd

columbia city

Post

Kobieta przyglądała się Johnny'emu w sposób znany mu z kilku różnych kontekstów - tak, jakby spojrzeniem chciała objąć nie tylko całą jego postać, ale i całą jego tożsamość. To, co krył pod skórą i pod paznokciami, pod kołnierzykiem koszuli, za progiem pewnych drzwi w Belltown i pod krawędzią obciążanego bronią paska; co chował w snach, szufladach i pod podszewką świadomości - i jak to wpływało na jego zachowanie i decyzje (taką, chociażby, żeby dzisiejszego popołudnia zejść do Dyspozytorni).

Johnny natomiast przyglądał się jej dłoniom.
Lubił dłonie.
  • Chwila na głęboki wdech, jeszcze głębszy wydech, i porzucenie przedwczesnej diagnozy - czy choćby podejrzenia - objawiającego się w ten sposób u mężczyzny fetyszyzmu.
Lubił to, jak mówiły bez słów - u żywych, i u martwych. Lubił z nich czytać - z esów i floresów dermatoglifów, z temperatury zamkniętej w opuszkach palców zmieniającej się pod wpływem stresu albo rozprężenia, z siły nacisku przy powitaniach i drżenia paliczków w trakcie pożegnań. Lubił to, że dłonie zostawiały ślady - ślady zaś, jak bajkowe okruszki rozrzucane na leśnym trakcie przez zbłąkanych bohaterów - prowadzić zwykły do prawdy. Albo przynajmniej do jakiejś jej części.
Sposób, w jaki rękę podała mu Mayah był jednak dziwny. Zastanowił go - głównie dlatego, że niewiele mu powiedział. To był neutralny, społecznie poprawny gest, wyzuty jednak z jakichkolwiek informacji. Nie był w stanie stwierdzić po nim, czy się denerwowała, czy irytowała, czy jego obecność była mu miłą albo niezupełnie, czy brakowało jej pewności siebie albo czasu (gdyby dłoń, na przykład, dygotała niecierpliwością i pośpiechem)?
Przeniósł spojrzenie na twarz rudowłosej. Ta też nie powiedziała mu o wiele więcej.

Natomiast słowa -
- Spoko, rozumiem - W przychodzącym mu zupełnie naturalnie, choć w istocie wyuczonym odruchu, posłał jej cień uśmiechu. Ekspresję godną króla licealnych rautów, zastępcy przewodniczącego szkolnych komitetów, kapitana drużyny futbolu, równego gościa - na tyle wyjątkowego, by pomyśleć o nim czasem po powrocie do domu, ale i wystarczająco przeciętnego, by potem o nim zapomnieć, i już nie zaprzątać sobie jego jestestwem głowy - Moja żona jest psychologiem - Dopiero gdy zamknął usta, zauważył własną potrzebę, żeby się rudowłosej tłumaczyć. Z czego? Otóż z tego, dosyć absurdalnie, że od samego progu potraktował ją - jej zawód, jej potencjalne opinie, i szansę odbycia z nią choćby krótkiej i niezręcznej, ale jednak rozmowy - poważnie. W dobitnej kontrze przeciw reakcjom, z jakimi zapewne dziewczyna spotkałaby się ze strony większości jego kolegów, zawsze gotowych, by z takich jak ona robić sobie żarty. Była kobietą, była młoda i nie nosiła munduru. W dodatku - codziennie rano nie wdziewała też sekretarskiej garsonki i znudzonego, choć słodkiego uśmiechu, którym pochwalić mogło się kilka ugrzęzłych w cywilu pracownic, parę pięter wyżej użerających się z policyjną biurokracją.
Być może po prostu bardzo chciał - nawet nie do końca zdając sobie z tej potrzeby sprawę - by Mayah (i ktokolwiek inny), pomyślał, że -
  • że co?
    • Że był taki jak reszta?
- Zapewniam cię, że dziewięćdziesiąt procent zawartości mojej głowy to nudy. Szkoda twojego czasu - Kontynuował, do faktycznej przyczyny swojej obecności tutaj podchodząc niczym przysłowiowy pies do jeża. Mimo wszystko - założył nogę na nogę; szeroko; w sposób, który zwiastował, że zamierza zostać choćby na kilka kolejnych chwil.

Zastanowił się nad jej pytaniem. Zassał policzek od środka, przygryzł. Potem cmoknął - uwolniwszy skrawek skóry spomiędzy zębów.
- Dobre pytanie - Choć Johnny zdawał sobie sprawę, że podobne słowa są czasami jak miód na serce psychologa, nie była to pochwała, ani komplement. Zmarszczył brwi i przymknął oczy, bo tak łatwiej było mu zajrzeć do środka - A jeśli powiem, że dla obydwu stron? To chyba rzadko działa w izolacji...? - Podchwycił, choć jednocześnie trochę zjeżył się na użycie wyrazu "pomoc". Lubił myśleć, że ze wszystkim da sobie radę sam; "pomoc" zaś sugerowała, że czasem było inaczej - Załóżmy, że pracuję z kimś, kogo spotkało coś - Potwornego, potwornego, potwornego - Poważnego. Tylko, że z definicji... Ja nie wiem jaka ta osoba jest. Jaka była przed, a więc i co się, w gruncie rzeczy, zmieniło w jej zachowaniu po tej... - Traumie, traumie, traumie - Rzeczy, która ją spotkała. Skąd mam zatem wiedzieć, że się jej poprawia? Albo, że robi się gorzej? I, że mówi prawdę, albo, że jest po prostu doskonałym kłamcą? - Zapędził się w jakiś zakamarek własnych myśli. Zwolnił - Także... No cóż, chyba chodzi o tę drugą osobę, ale jak widać, ja też dostaję rykoszetem.
Wycelowanym, nie przymierzając, w każdą możliwą płaszczyznę jego dotychczasowego życia.

Mayah Fawley

autor

harper (on/ona/oni)

ODPOWIEDZ

Wróć do „Seattle Police Department”