WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

dreamy seattle
Awatar użytkownika
35
160

patolog

FBI

portage bay

Post

Choć intencja wypowiedzianego przez Roberta komentarza pozostawała tajemnicą znaną jedynie samemu zainteresowanemu, to jednak Jessica bardzo szybko spokorniała pod wpływem panującej między nią a mężem atmosfery. Prowokowanie jakiejkolwiek kłótni nie było jej ulubionym zajęciem, a nawet jeżeli zdarzało się jej sięgnąć akurat po tę czynność mającą zabić towarzyszącą im w danej chwili nudę, to głównym celem było przecież doprowadzenie do spektakularnego aktu godzenia się, nie zaś do tego, by konflikt zaognić i postawić na swoim za wszelką, niekoniecznie wartą tego cenę. I tym razem wcale nie chodziło o mniej lub bardziej wyimaginowane racje, ale o dającą o sobie znać w dziwnie donośny sposób obawę; że coś mogło pójść nie tak, wydarzyć się, doprowadzić do konsekwencji i doświadczeń, które już doskonale znali, a których powtórki ona nie byłaby w stanie przeżyć.
Bobby z niebywałą łatwością sprawił, że poczuła się jak dziecko, które rodzic musiał skarcić za niewłaściwe zachowanie i to w sposób najbardziej okrutny, wszak przy świadkach i na oczach całego świata. Dookoła nich nie znajdowało się wprawdzie zbyt wiele osób, ale brak prywatności - bo przecież ustawione w sali parawany dawały jej naprawdę żałosną namiastkę - w połączeniu z buzującymi w ciele hormonami oraz towarzyszącymi temu dniowi emocjami sprawiały, że nie była w stanie odnaleźć w sobie determinacji do tego, by jakkolwiek odpowiedzieć. Lub może zwyczajnie chodziło o świadomość, że miał rację, a ona potraktowała to bardzo niesprawiedliwie i to z cholernie egoistycznych pobudek.
Bobby – poprosiła miękko, wiedząc, że i to było zagrywką co najmniej słabą, bo przecież niewiele było momentów, w których był w stanie obronić się przed roztoczonym przez nią urokiem. Stosowanie na nim sztuczek tego typu było ostatecznością i najczęściej Jessica sięgała po nie w sytuacjach dużo bardziej im sprzyjających, ale bywały i te kryzysowe momenty - takie jak ten - gdy po prostu nie widziała żadnego innego wyjścia.
Rumieniec zawstydzenia raz jeszcze przyozdobił jej policzki, a wzdłuż kręgosłupa przebiegł dreszcz mający niewiele wspólnego z przyjemnością. Wystosowane w kierunku męża oskarżenia negatywnie podziałały również na Jessicę, bo wcale nie czuła się komfortowo ani z doświadczaną niepewnością, ani ze wzrokiem, jakim Robert przesuwał po jej sylwetce.
Przecież ostatnim, czego pragnęła, było zranienie go w jakikolwiek sposób.
Wszystko się zmieni. Wiesz o tym, prawda? – Chyba tak naprawdę nie oczekiwała i - co najważniejsze - nie chciała usłyszeć odpowiedzi na to pytanie. Ciążące nad nimi widmo (choć było to określenie zupełnie niepasujące do narastającej w sercu euforii) rodzicielstwo miało przecież wiązać się z nowymi obowiązkami i zdecydowanie mniejszą ilością czasu dla siebie nawzajem. I o ile aktualnie doktor Wondolowski całą sobą starała się przypomnieć Bobby'emu, kim niegdyś był i kim być lubił, tak nie była pewna, czy pojawienie się na świecie dziecka nie zaabsorbowałoby jej uwagi na tyle, by odsunęła na bok walkę o pamięć męża. To z kolei prowokowało następne, jeszcze straszniejsze w swojej prostocie pytania; czy był w stanie poradzić sobie sam, czy istniała szansa na całkowity powrót do dawnego siebie, czy naprawdę pamiętał, czego niegdyś pragnął. – Myślisz, że kiedyś sobie przypomnisz? Naprawdę przypomnisz? – dodała markotnie, podejmując się kolejnej próby zabawy skrawkiem materiału na szpitalnym łóżku. Nawet jeżeli proces zdrowienia, według lekarzy, przebiegał prawidłowo, to jednak w opinii Jess to wciąż trwało zbyt długo, a w tym przypadku uciekający między palcami czas wydawał się najgorszym z możliwych wrogów. Niczego bowiem nie chciała na świecie tak bardzo, jak tego, by Robert naprawdę pamiętał, co jedli na pierwszej randce albo dlaczego to właśnie wspomniany przez niego film był odtwarzany w ich domu aż do znudzenia.
Co jeśli sobie nie poradzimy? – Przyjęta przez nią ofensywa w postaci tak wielu pytań zdawała się być najlepszą, ale jednocześnie jedyną posiadaną na ten moment przez brunetkę linią obrony. W tym wszystkim to przecież wciąż ona pozostawała stroną mającą szersze spojrzenie na świat i pewne sprawy oraz to ona mogła sprawniej i szybciej połączyć niektóre wątki, ale raz jeszcze w swoim życiu - zwłaszcza tym dzielonym z Bobem - okazała się stroną wymagającą wsparcia i zapewnienia, że mogło być po prostu dobrze.

autor

jess

kanye west spits the truth
Awatar użytkownika
40
190

konsultant

FBI

sunset hill

Post

Robert duszkiem spijał gorycz z nieustannie przelewającej się nią czary, żeby przypadkiem nie rozlać jej na Jessicę i gotów był się nawet i zapowietrzyć, byle choćby kropla nie kapnęła jej na koszulę.
Nie był na nią zły; to w końcu również nie byłoby fair, bo mówiła językiem nerwów, hormonów i zmęczenia, a poza tym od paru godzin jakby trudniej było mu się na nią wściekać. Ba, w ogóle ciężko było mu się złościć o cokolwiek, odkąd obwołała go ojcem i pewnie nawet największemu wrogowi zdolny byłby wybaczyć, także nie istniał choćby cień szansy, żeby za mocno nadepnęła mu na odcisk. Sęk w tym jednak, że o ile gniewać się był niezdolny, o tyle zawód kwitł sobie w nim w najlepsze i z każdą minutą coraz mniej wskazywało na to, że uschnie i będzie można o nim prędko zapomnieć. Jeszcze z godzinę temu mógłby przenosić góry, bo to przecież robią przyszli ojcowie, teraz już nie był pewien, czy byłby się w stanie na jakąś wspiąć, żeby spróbować sięgnąć do nieba po gwiazdę do grzechotki nad łóżeczko, którego jeszcze nie wybrali i miał wrażenie, że pod wieczór nawet zaciągnięcie kołdry będzie nie lada wyzwaniem. W wielu scenariuszach wyobrażał sobie odnalezienie dwóch kresek na małżeńskim teście, ale rzeczywistość potraktowała go bardzo surowo.
Dzielnie stawiał jednak czoła Jessice, jej pytaniom, wątpliwościom i zarzutom. Miała do nich prawo, wszak jako przyszła matka mogła czuć niepewność, a już na pewno musiała być przekonana co do bezpieczeństwa swojego i swojego dziecka, dlatego szczegółowy wywiad przeprowadzony z potencjalnym ojcem był w pełni uzasadniony. Problem polegał jednak na tym, że chociaż pani doktor na pewno chciała dobrze, uciekając w ten odrobinę zbyt protekcjonalny ton, to jednak osiągała skutek odwrotny do zamierzonego i tylko dolewała do tej czary, z której jej mąż pić już nie nadążał. I o ile zawołanie imieniem – miękkie, może nawet słodkie i ulubione – jeszcze przełknął, bo było tylko bobym w całym potoku słów, o tyle z brnięciem w to dalej miał problem i krzywił się, jak na myśl o posmakowaniu grejpfruta czy innej cytryny. – My się nie zmienimy – zauważył bystro, ale i z nadzieją, że skoro powiedział to na głos, to naprawdę tak będzie, zupełnie nie dostrzegając tej strony, nad którą tak skrupulatnie pochylała się Jessica; on w ogóle zgubił ten aspekt i w kontekście rodzicielstwa nie przywiązywał do niego uwagi, zupełnie jakby zapomniał o nim tak, jak o tych wszystkich rzeczach, które konsekwentnie z nim wspominała, odkąd wyszedł ze szpitala. W obliczu tej wiadomości nie potrafił jednak twardo stąpać na ziemi i na absolutnie wszystko patrzył tylko przez różowe okulary. Przynajmniej dopóki nie zaczęła ściągać go z orbity. – Czy ja jestem jakiś trędowaty? – wypalił nagle i dość niespodziewanie, biorąc pod uwagę jak dużo czasu miał na medytację po scysji z dyrektorem Adamsem. – Rozumiem, że wtedy bałaś mi się powiedzieć i że w ogóle się tego bałaś, ale teraz? Wiem, że strach mnie puścić samego do łazienki i że ostatnio kiepski ze mnie mężczyzna, ale ja jestem Twoim mężem, Jessica. I Cię kocham. Nie „Powiedziałaś-Mi-Że-Cię-Kochałem-Więc-Cię-Kocham tylko naprawdę Cię kocham. I chcę być ojcem Twoich dzieci – wyrzucił z siebie dość emocjonalnie Bob (chociaż nie podnosił głosu) i nawet poderwał się na równe nogi, chyba zapomniawszy o tym, że od świata dzielił ich zaledwie parawan i że nawet w panującym na izbie przyjęć chaosie nie było potrzeba zbyt wiele, żeby podsłuchać co działo się w boksie obok. – Nie wiem, Jessica. Może jeszcze wiele historii będziesz musiała mi opowiedzieć, ale są rzeczy, które… wracają same. Nigdy nie rozmawialiśmy o Pensylwanii, a kiedy tu teraz czekałem, to po prostu o tym pomyślałem i… Wiem, po prostu wiem – urwał taktycznie, żeby nie zasypywać jej szczegółami, zwłaszcza że temat był to delikatny i bardzo drażliwy, natomiast z bólu odmalowanego na męskiej twarzy łatwo było wyczytać, że przypomniał sobie bałagan w mieszkaniu, długą podróż samochodem, czerń ziemi i dlaczego akurat astry. I takich zapomnianych „Pensylwanii” w pamięci Roberta pojawiło się znacznie więcej. Zupełnie tak, jak pisali w internecie – że szok i nadmiar emocji może odblokować niektóre wspomnienia. – Możesz mi zrobić z tego wszystkiego egzamin, jak masz się poczuć lepiej. Poddaję się.
Gęste deszczowe chmury nad głową Roberta trzymałyby się pewnie jeszcze długo, bo niełatwo było mu sobie z tym wszystkim poradzić i już dłużej kryć tego nie potrafił, gdyby nie bardzo naiwne i dziecinnie proste pytanie z ust Jessiki, które jak ręką odjął, rozgoniło je w diabły i pozwoliło mu chociaż na chwilę odciąć się od postawionych przed sobą zarzutów. Długim susem zbliżył się do pani doktor, żeby przed nią przykucnąć (sprawnie jak na swój wiek i bez wzdychania nad stanem kolan albo pleców, to ważne) i oparł dłonie na materacu po jej obu stronach. – Nie żartuj. Mieliśmy sobie nie poradzić z tyloma rzeczami i ciągle tu jesteśmy. Tak łatwo nas diabli nie wezmą – mruknął trochę luźniej, pozwalając sobie na pierwszy od dawna uśmiech i potrząsnął głową. – W najgorszym układzie zostaniemy tymi strasznymi rodzicami na pełen etat z memów i będziemy żyć z reklamowania pieluch albo obiadów w słoiczkach, ale damy radę. Musimy. Dla niego – obniżył ton głosu, żeby przypadkiem nikt nie podebrał im pomysłu na blog, a potem całkiem wymownie spuścił wzrok z twarzy małżonki w dół, żeby dobitnie uzmysłowić jej, kogo miał na myśli. I nic go nie obchodziło, że to w sumie mogła być ona.

Jessica Wondolowski 8-)

autor

ciro

dreamy seattle
Awatar użytkownika
35
160

patolog

FBI

portage bay

Post

Ostatnim, czego Jessica pragnęła, to zepsucie momentu tak niezwykle dla nich ważnego; dla każdego z osobna, bo przecież żadne z nich nie miało okazji chociażby przetestować się w roli rodzica, ale również dla nich razem, jako małżeństwa, któremu nie dane było kiedykolwiek zajmować się jakimkolwiek dzieckiem bliższym sercu niż bratankowie czy siostrzenice. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że pani Wondolowski nie snuła w głowie scenariuszy i możliwości związanych z chwilą podzielenia się z mężem radosną nowiną. Oczami wyobraźni widziała odmalowaną na własnej twarzy niepewność oraz oznaki zaskoczenia, którymi przyozdobiłoby się lico ukochanego. Pod maską pierwszego szoku bardzo chciała dojrzeć przede wszystkim radość, która przerodziłaby się we wspólnie odczuwaną euforię, bo przecież to właśnie na tym zależało im najbardziej; by powiększyć swoją rodzinę i zyskać szansę na odzyskanie tego, co zostało im wcześniej w tak brutalny sposób odebrane.
Jednocześnie nie podejrzewała, że to właśnie ona (choć wcale nie sugerowała, że miałby to zrobić on) byłaby stroną, która zaprzepaściłaby szansę na przepełnione radością świętowanie. Ten moment miał wyglądać zupełnie inaczej, a prowadzona rozmowa miała odbyć się w zupełnie innym tonie, dlatego tym większe były odczuwane przez nią wyrzuty sumienia.
Słucham? – mruknęła pod nosem, bardziej do siebie niż do niego, wszak dotychczas chyba nie zdawała sobie sprawy z siły rażenia, jakie niosły ze sobą jej nieostrożnie dobierane słowa oraz zachowanie dalekie od normalnego, typowego dla Jessici, którą Bobby znał i kochał.
Westchnąwszy ciężko, raz jeszcze spuściła wzrok, dzielnie przyjmując kolejne ciosy, na które niewątpliwie zasłużyła, a przed którymi dziś nie była w stanie się obronić.
Teraz też się boję! – wyrzuciła niespodziewanie, zdecydowanie donośniej, niż by chciała. Była boleśnie świadoma, że podniesiony głos mógł zwrócić na nich uwagę nie tylko innych pacjentów, ale wciąż kręcących się dookoła pielęgniarek czy lekarzy, ale nawet do tego nie przywiązywała zbyt dużej wagi, kiedy gwałtownie uniosła głowę w celu zrównania swojego spojrzenia z tym męskim. Różnica polegała jedynie - lub aż - na tym, że w jej oczach Bobby mógł wyraźnie dostrzec zbierające się coraz intensywniej łzy. – Boję się, co będzie. Że znów coś się wydarzy. Że wszystko się powtórzy. Że znów – podjęła, nie panując nad łamiącym się wraz z każdą kolejną frazą głosem – je stracimy. – Wydobywający się spomiędzy jej warg szept - dla odmiany - był trudno słyszalny pewnie nawet dla znajdującego się tak blisko Roberta, ale pani doktor wierzyła, że w tym przypadku słowa mogły mieć siłę sprawczą, a ona jak niczego na świecie bała się ponownego doświadczenia tego, co wydarzyło się wtedy, w Pensylwanii. – Nie przeżyję, jeżeli to znów się wydarzy – dodała w ramach wyjaśnienia, nawet jeżeli czuła, że nie było ono potrzebne. Sam jej wzrok, napięte mięśnie i przepełniona wieloma sprzecznymi emocjami twarz dosadnie sugerowały, czym było to, czego żarliwie, chorobliwie wręcz chciała uniknąć.
Co jednak musiała Robertowi przyznać, to to, że potrafił ją zainteresować i zaskoczyć w najmniej spodziewanym momencie. Nie inaczej było teraz, gdy tak nagle znalazł się tuż przed nią, niejako przyjmując pozę uległą względem postawy, jaką przyjmowała Jessica.
Co najważniejsze jednak - posiadał umiejętność rozbawienia jej, podniesienia na duchu, przekonania, że nie istniała sytuacja, z której nie odnaleźliby odpowiedniego wyjścia, kiedy byli razem - ze sobą i dla siebie. Pani doktor pociągnęła zatem nosem, z trudem panując nad parsknięciem śmiechem.
To może być ona – zauważyła tym swoim iście profesorskim tonem, którym tak bardzo lubiła sprowadzać męża na ziemię, nawet jeżeli jedynie po to, by wzbudzić w nim ducha rywalizacji o to, kto w danej chwili miał rządzić w ich związku. – Lojalnie ostrzegam, bo nie będę przyjmować reklamacji – dodała zaraz potem i tym razem, ku własnemu zaskoczeniu, nie zamierzała w ten sposób przetestować jego ewentualnej reakcji na to, że zamiast pierworodnego syna miałaby pojawić się w ich życiu drobniutka i kruchutka córka, dzięki czemu w domu powstawałaby typowo kobieca komitywa, z którą Robert nie byłby w stanie się zmierzyć.
Przepraszam. – Być może tym razem to ona zaskoczyła jego, ale w rzeczywistości nawet nie zamierzała dać mu szansy na jakąkolwiek reakcję, wszak priorytetem stało się pochylenie się w kierunku męża i mocne objęcie jego szyi smukłymi, wciąż nieco drżącymi od nadmiaru emocji ramionami.
Poza tym – zagaiła raz jeszcze, nieco zwiększając dzielącą ich odległość – wydaje mi się, że mógłbyś nieźle spełniać się medialnie, nawet jeżeli reklamowałbyś pieluchy – mruknęła w szczerym rozbawieniu, celowo sprzedając mężowi pstryczka w nos; zarówno tego słownego, jak i dosłownego.

Bobby Wondolowski

autor

jess

kanye west spits the truth
Awatar użytkownika
40
190

konsultant

FBI

sunset hill

Post

Za to ostatnim, co mógłby pomyśleć Bob, byłoby oskarżenie Jessiki o zepsucie tego momentu.
Nie istniał przepis na ogłoszenie idealne, ale nawet gdyby w Instrukcji Stworzenia Rodziny Perfekcyjnej znalazł się rozdział poświęcony właśnie temu problemowi, to… i tak nie byłby dla nich, bo do perfekcji brakowało im po prostu zbyt wiele, żeby silić się na czcze gesty, bufoniadę i zgrywanie ludzi, którymi zwyczajnie nie byli. Robert nie widział się w roli tego zdziwionego męża, odnajdującego w swoim kawałku ciasta pozytywny test ciążowy (to podobno nowy trend na tiktoku, GROSS) albo – za jakiś czas – rozbijającego piñatę z konfetti w dwóch różnych kolorach, żeby pokazać całemu światu, czy w jego linii nazwisko Wondolowski będzie przedłużone, czy jeszcze nie; wolał krótkie, proste i przede wszystkim intymne komunikaty, oparte na suchych i potwierdzonych faktach, choćby z przekonania, że nawet jeśli nie było w nich za grosz spontaniczności czy romantyzmu, to że mogli stworzyć je sami. Odczuwany przez niego dysonans nie był zatem skutkiem zawodu małokreatywną formą przekazania mu przez Jessikę informacji, a wynikiem różnic w jej przeżywaniu, a właściwie to męską niezdolnością do zrozumienia, że ponieważ – naturalnie zresztą – wiedziała wcześniej, to była na tym etapie doświadczania tej ciąży, do którego sam dojdzie dopiero za jakiś czas, kiedy wstępna euforia w końcu mu przejdzie.
Uniesiony głos pani doktor podziałał zatem na Boba jakby… otrzeźwiająco.
To nie tak, że żył pod jej butem (chociaż może…), ciemiężony, stłamszony i pozbawiony prawa do czucia albo tych uczuć wyrażania; to też była jedna z tych rzeczy, które mógłby wypisać na samym końcu listy zarzutów pod jej adresem, bo pewnie tylko przy niej czuł się na tyle komfortowo, żeby okazywać słabość, kiedy ta zaczynała mu doskwierać i na pewno nikt tak jak Jessica nie potrafił zadbać o to, żeby nie zebrała zbyt wielu łupów. Rzecz w tym jednak, że nigdy nie chodziło tylko o niego i co więcej – że tak naprawdę to żył dla niej, więc ściąganie na siebie uwagi i pochylanie się nad sobą nie pasowało do obrazu męża, którym chciał dla niej być. Pani patolog była silna, on musiał być silniejszy. Zajrzawszy w jej oczy, pozbył się skonfundowanego grymasu, a może nawet i spoważniał trochę na twarzy, ściągnąwszy brwi i usta w wąską kreskę, jakby musiał jakoś uzewnętrznić, że wstępnie się z tym otrzaskał i że przeszło mu zapotrzebowanie na głaskanie po głowie. Boję się z jej ust zawsze tak działało, obojętnie czy używała go często, czy tylko od święta, bo było wołaniem o pomoc i wsparcie, którego czuł się bezpośrednim i jedynym adresatem, i nigdy nie potrafił jej odmówić. – Nie mów tak. Proszę – wychrypiał z trudem przez zaciśnięte gardło, siląc się bardzo mocno, żeby samemu nie poprawić jej słów nawet pojedynczą łzą. To wciąż było trudne doświadczenie - mogli się wzajemnie zapewniać i po stokroć, że to już przeszłość i że już nigdy nie odbije im się czkawką, ale potem przychodziły właśnie takie momenty, kiedy ustalenia nie mogły zasłonić starych ran przed rozdrapaniem; nie bez przyczyny zresztą miesiąc w miesiąc zmieniali kwiaty w tym samym wazonie, miewali koszmary i trudności, bo tamtej nocy zwyczajnie nie dało się wymazać na zawsze i już do końca będzie im towarzyszyć jako to smutniejsze w całym szeregu wspomnień dobrych albo i jeszcze lepszych. – Nie pozwolę nam tego odebrać, Jessica. Nie tym razem – nie było go stać na głębokie przemyślenia, ale i nie sądził, żeby potrzebowała filozoficznych sentencji albo oklepanych frazesów, więc wcale nie gryzł się w język, także jeśli zabrzmiał źle albo nietaktownie, to będzie z tym żyć, bo najważniejsze wydawało mu się zapewnienie, że będzie dobrze. Po prostu.Zrobimy wszystko, żeby to się nie powtórzyło. Obojętnie co to znaczy. Sam tu bez Ciebie nie zostanę – dodał nieco frywolniej, być może zupełnie bez taktu i smaku, ale nie potrafił jej w inny sposób zapewnić, że jadą na tym samym wózku i że on też mógłby się nie podnieść po już drugim takim ciosie, jednocześnie nie wprowadzając zbyt grobowej atmosfery albo – co gorsza – nie nakładając na nią przesadnej presji. – Jestem przy Tobie i nigdzie się nie ruszam.
Jeśli więc liczyła, że ona go wyprowadzi z równowagi i spowoduje jakieś radykalne decyzje, no to się pomyliła. Bob, i owszem, przekonany był, że spodziewają się chłopca, bo to rzecz zupełnie naturalna pośród młodych przyszłych ojców, natomiast znalazł się w pozycji, w której nie wypadało mu kręcić nosem; zwłaszcza, że udało się wreszcie wyciągnąć z Jessiki choćby cień uśmiechu i grzechem byłoby go jej teraz zmazać jakąś niewybredną uwagą. Szczególnie, że niezależnie od wszystkiego, tak na koniec dnia, wcale nie zamierzał wybrzydzać i stroić fochów. – Więc będzie ona. I dla niej też damy radę – zadeklarował całkiem poważnie i tylko nieznacznie podniósł kącik ust do góry (żeby jeszcze tak do końca nie wyjść z roli tego przekonanego o swojej racy, pewnego siebie i odważnego faceta), także gdyby jednak zamierzała przetestować jego reakcję, to mogłaby się zawieść i cały teatrzyk zacząłby się od nowa. – W takim razie będę się ubiegać o ponowne wykonanie usługi. Aż do skutku – rzucił luźno i wesoło podrzucił brwiami do góry, boleśnie świadomy jednak, że to wszystko było zdecydowanie trudniejsze niż w słowach i że być może ta słodka niepewność będzie mu towarzyszyć w życiu tylko ten jeden raz.
Objęty przez Jessikę, Bob mocno wtulił twarz w jej ramię albo mostek, i mocno zaciągnął się jej zapachem. To nic, że potrzebowała być objętą zdecydowanie bardziej niż on albo że zamiast perfumami, pachniała szpitalem; musiał sobie tę przyjemność zrobić i już, nawet jeśli nie zwykł się dzielić takimi gestami z publiką i zwykle od nich stronił, kiedy prywatność była umowna, a para wścibskich oczu czaiła się za najbliższą ścianą czy – jak w tym przypadku – parawanem. – Dziękuję – słyszalnie lub nie wymruczał w materiał jej koszuli, nie odnosząc się jednak do „przeprosin” (bo nie miała za co przepraszać i przy okazji o tym wspomni), ale wdzięczny za to, że dała im to, na co tak długo czekali.
- Liczyłem, że mnie przypadną obiadki, ale ostatecznie łatwiej reklamować pieluchy, niż je zmieniać, więc… – wzruszył ramionami, bardzo sprytnie i szybko wysuwając pierwsze propozycje w sprawie podziału nowych obowiązków i uśmiechnął się wesoło, wbijając spojrzenie w jej twarz. – I zanim zaczniesz negocjować, to moja cena minimalna to modeling. Nie dam się nabrać na dzielenie się przepisami albo zdjęcia Heata. Ja też chcę coś z tego mieć – dopowiedział, cwaniacko akcentując poszczególne elementy swojej wypowiedzi, żeby wybrzmiał z tego jednak komplement, a nie jakieś wydumane wymagania co do jej sylwetki, bo przepadał za nią niezależnie od formy i co jakiś czas przypominał, że dobrze odnalazłaby się na wybiegu, ot co.
- Przyniosłam pani wypis.
A razem z nim garstkę zawstydzenia z bycia przyłapanym na intymniejszym momencie, refleksji na myśl o pełnym wątpliwości spojrzeniu, z którym im się przyglądała i wreszcie ulgi, że ta wizyta w szpitalu nareszcie dobiegła końca, bo ten dzień nie zasłużył na to, żeby w całości spędzić go na badaniach, testach czy diagnozach.

/ztx2

Jessica Wondolowski

autor

ciro

Zablokowany

Wróć do „Gry”