WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

Ostatnio zmieniony 2021-01-10, 19:34 przez Dreamy Seattle, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

JEDNO ŻYCIE, TYLKO TYLE I AŻ TYLE, TYLE DANO KAŻDEJ ISTOCIE, A JEGO ŻYCIE BYŁO CAŁKOWITĄ PORAŻKĄ
Awatar użytkownika
20
176

asystent bibliotekarza

biblioteka w south parku

south park

Post

yosef & józefina jessica
<img src="https://i.pinimg.com/474x/0b/92/a6/0b92 ... 9c8cc2.jpg" width="200">

I hate the headlines and the weather
I'm nineteen and I'm on fire
But when we're dancing I'm alright
It's just another graceless night.

Tak więc był najebany. Wykurwiony z butów jak szmata. W innym wymiarze trochę też. Ogólnie niestabilny raczej. Paradoksalnie rozbawiony po zalaniu całego gówna, które ostatnio go dościgało, morzem wódki, wychylonym w drinkach stawianych mu przez przypadkowych starych dziadów, których bezwstydnie naciągał kilkoma zbereźnymi słowami i szeregiem gestów, żeby potem rozpłynąć się w tłumie, zostawiając ich z widmem kolejnej samotnie spędzonej nocy. No sorry. Zero zobowiązań, tylko gorzała z kolorowymi syropami.
To było rozwiązanie nieco mniej niezdrowe niż zachlewanie mordy w pojedynkę, więc czemu się do niego nie uciekać? Zwłaszcza, że w tym wszystkim, nawet w swoim wyuzdanym wcieleniu, desperacko szukającym uwagi i obiektu zdolnego do odciągnięcia jego myśli od własnych problemów, nadal pozostawał Yosefem Sadlerem, z zerową umiejętności oceniania zagrożenia i kompletnym brakiem wyuczonych, akceptowalnych społecznie mechanizmów radzenia sobie z sytuacjami patowymi. Miał parę kilo mefedronu w klatce wentylacyjnej, trupa na koncie, chujową pracę, która osadzała się na jego ubraniach cuchnącymi benzyną plamami, nastolatkę i cofniętego dzieciaka na głowie, grzybicę płuc i chuj wie, co jeszcze - nie miał siły na pierdoły. Miał siłę tylko na nietrzeźwe podrygiwanie w rytm klubowej muzyki i wypalanie chorej ilości papierosów, od których wcale nie czuł się lepiej - ale dzięki którym przynajmniej nie czuł się jeszcze gorzej.
Tym właśnie zajmował się teraz, chłonąc w płuca zapach wieczornego Seattle (będący miksem spalin, alkoholowego odoru i potu) i tytoniowy dym, wsparty nonszalancko o ścianę tuż przy wejściu do klubu. Pieczątka na nadgarstku krzyczała o wykupionej wejściówce (przespał się kiedyś z gościem na bramce), a rozbieganie spojrzenie desperacko szukało kolejnego celu jego nocnej eskapady. Kieszenie ciążyły już od błyskotek podwędzonych podstępnie ślicznym panienkom, które wdzięczyły się do niego na parkiecie trochę za bardzo, a w kąciku ust pozostawiły mu ślady matowych szminek w kolorze poziomek, ale to nic nie znaczyło. Musiał wyjść na zewnątrz, bo bardzo stanowczo wmówił sobie, że wśród tych wszystkich ludzi dostrzegł Bruce’a (niemożliwe - wyjechał przecież, dawno temu wyjechał, tak?), co wystarczyło w zupełności, żeby w jego krtani wyrosła ogromna gula, pozbawiająca go całego osobistego uroku i niewyparzonej gęby.
Ale teraz już był spokojny. Skończył właśnie palić, kiedy w oczy rzuciła mu się ona.Bogini. Długie nogi (choć krótka ogólnie), długie włosy, twarz jakby ją ciosał Fidiasz. Wow. Poza tym trochę starsza, ubrana porządnie, miała ładne oczy i długie rzęsy - spała na pieniądzach i wciskała jednodolarówki w dzioby gołębiom, takie sprawiała wrażenie, to może i takiej mewie jak on by wcisnęła? W bezmyślnym geście, z tą paczką fajek, do której sięgał już po kolejnego papierosa w jednej ręce i zapalniczką w drugiej, wyrzucił ogień gdzieś na chodnik (odgłos uderzającego o bruk plastiku został zagłuszony przez uliczny gwar centrum miasta). Przywołując na twarz lekko zawadiacki uśmiech, wydobył tego upragnionego szluga z paczki, żeby zaraz w kilku krokach znaleźć się już na wprost swojej nowego Bogini.
- Cześć, masz może ogień? Palisz? - zagadnął elokwentnie, wysuwając paczkę tych nędznych, obrzydliwych papierosów w jej stronę, jednocześnie podchodząc chyba odrobinę zbyt blisko. To nic. Przecież tego wieczora mieli się zbliżyć jeszcze bardziej, co nie?

autor

kaja

dreamy seattle
Awatar użytkownika
35
160

patolog

FBI

portage bay

Post

Dom?
W Nowym Jorku.
Praca?
W Nowym Jorku.
Przyszłość?
W Nowym Jorku.
To z a w s z e był Nowy Jork.

Zabawna (jak dla kogo?) bywała przewrotność ludzkiego losu, gdy powtarzane od zawsze słowa oraz przekonania niespodziewanie znikały w odmętach wspomnień i zostawały wyparte przez nie zawsze zależne od ludzkiej woli okoliczności. Jessica Wondolowski zdążyła się do tego przyzwyczaić, bo przecież jeszcze kilka lat wstecz nie pomyślałaby, że ze zwyczajnego wykładowcy na Uniwersytecie Nowojorskim stanie się specjalistą, z którego usług i pomocy korzystać będzie samo FBI; że codzienność wiecznej singielki zostanie brutalnie przerwana przez jedno wyjście do baru, gdzie miała okazję poznać nie tylko swojego zawodowego partnera, ale przede wszystkim tego, z którym aktualnie wciąż tak samo mocno pragnęła iść przez życie; że marzenie o stworzeniu prawdziwej, pełnej rodziny stanie się faktem, nawet jeżeli wciąż pozostawało ono okraszone wspomnieniami wydarzeń sprzed kilku lat, kiedy to sfera pracy znacząco wpłynęła na to, co działo się w domowym zaciszu.
To wszystko wydarzyło się w Nowym Jorku i to właśnie tam Jessica była gotowa spędzić podarowaną wieczność. Być może właśnie to przeświadczenie było podstawą dla problemu, jaki stanowił proces zaaklimatyzowania się w Seattle.
Do Szmaragdowego Miasta trafiła trochę przypadkiem, trochę z sentymentu, bo przecież to nad jednym z pobliskich jezior zgodziła się zostać żoną agenta Wondolowskiego. Teraz, kiedy przyszło im stoczyć dość nierówną walkę o jego pamięć, miejsce to wydawało się dobrym do odświeżenia kilku wspomnień i wsparcia mężczyzny na tym etapie rekonwalescencji. Jednocześnie nie powinna być zaskoczona tym, że pech - lub przeznaczenie? - uczepił się ich również tutaj, tym razem jednak w czysto zawodowym tego słowa znaczeniu, wszak pomoc miejscowym śledczym w rozwiązaniu jednej ze spraw stała się głównym powodem decyzji o pozostaniu na zachodzie kraju nieco dłużej, niż było to początkowo planowane.
Doktor Wondolowski nigdy nie była typem samozwańczej inicjatorki jakichkolwiek działań. Rzadko też zdarzało się, by robiła cokolwiek na własną rękę i to bez męża u boku, ale ponieważ znajdowali się na etapie tak wielu zmian, pani patolog wolała nie obciążać ukochanego czymś, co równie dobrze mogłoby okazać się jedynie niewiele wartymi podejrzeniami bez poparcia w postaci solidnych dowodów.
Wybór miejsca na spędzenie tego wieczoru był zatem nieprzypadkowy, ale Jessica bardzo szybko zrozumiała, że tok jej rozumowania był mylny, tak samo zresztą jak obrany trop, dlatego też z zatłoczonego lokalu wychodziła nadzwyczaj często, z nieskrywanym zachwytem podziwiając nocne ulice Seattle.
- Cześć - rzuciła pod nosem, nieco wyrwana z dotychczasowego zamyślenia. Nie spodziewała się jakiegokolwiek towarzystwa, nawet jeżeli niebotycznie wysokie szpilki i czarna, podkreślająca wszelkie atuty jej figury sukienka mogły sugerować, że to właśnie jego szukała tego wieczoru. Stwarzania pewnych pozorów nauczyła się dawno temu, toteż i pytanie nieznajomego nie mogło spotkać się z negacją, wszak przed zaledwie kilkoma godzinami podjęła dość spontaniczną decyzję o zakupie czegoś, co mogłoby okazać się punktem wyjścia do rozmowy.
Nic przecież nie łączyło ludzi tak jak uzależnienie od nikotyny.
Nie jesteś trochę za młody? - Na palenie, odwiedzanie takich miejsc, błąkanie się po mieście po wieczorynce, zagadywanie mnie? Żadna z tych uwag nie padła na głos, ale wzrok Jessici - gdy uważnie mierzyła nim męską (chłopięcą?) sylwetkę zdawał się wyrażać dużo więcej niż jakiekolwiek słowa. Mimo to sięgnęła do torebki, wyciągając z niej zapalniczkę, w zamian częstując się papierosem. - Często tu bywasz? – zagaiła, uznając to za wystarczająco neutralne, nawet jeżeli odrobinę oklepane pytanie mogące sugerować nieudaną próbę flirtu, którego Wondolowski wcale się przecież nie podjęła.
Raz jeszcze w jej życiu chodziło o pracę.

autor

jess

JEDNO ŻYCIE, TYLKO TYLE I AŻ TYLE, TYLE DANO KAŻDEJ ISTOCIE, A JEGO ŻYCIE BYŁO CAŁKOWITĄ PORAŻKĄ
Awatar użytkownika
20
176

asystent bibliotekarza

biblioteka w south parku

south park

Post

Lunatykowanie na jawie stawało się jego nowym hobby. Włóczył się po mieście, doceniając uroki tego prowizorycznego snu, w którym mógł się zatracić; gdzie wszystko było trochę mniej naprawdę, trochę mniej poważne i trochę mniej ciężkie. Był w tym tak dobry, że gdy kolejnego dnia ciężar powracał, na nowo zwalał go z nóg, jakby przez poprzednie kilkanaście godzin zdążył zapomnieć, że kiedykolwiek mu towarzyszył. I wtedy było miło. Teraz było mu miło, nawet jeśli z całą pewnością wlewane w siebie promile nie pomogły wcale ze zbiciem trzymającej się go od paru dni gorączki, nawet jeśli lękowe skurcze nie dawały jego brzuchowi chwili wytchnienia, nawet jeśli telepał się jak jego matka przed laty na delirce - to wciąż było miło, a w każdym razie milej niż parę godzin wcześniej.
I nie martwił się już tak bardzo o Marę - bo Mara przecież była już dorosła (a przynajmniej chciała - tak często o tym mówiła) i potrafiła wyjść z domu bez konieczności trzymania go kurczowo za rękę albo kawałek materiału kurtki; i nie martwił się już tak bardzo o to, że zaniedbywał Joela (bo zaniedbywał) - Joel w końcu jest już duży i też próbować sam zmierzyć się ze swoimi demonami, choćby miało nimi być samodzielne umycie się albo spanie w innym pokoju niż któreś z rodzeństwa. Wszystko będzie dobrze; wyrosną na ludzi. A jeśli nie, to i tak nie jego sprawa - to nie on porzucił ich pierwszy. I w tym wszystkim czasem potrafił zagalopować się tak mocno, że nie martwił się nawet o zbeszczeszczone ciało młodej dziewczyny, które porzucił którejś nocy w lesie ani o torbę problematycznych narkotyków upchanych w klimatyzacyjnym szybie w mieszkaniu. Wszystko będzie dobrze, a on musiał tylko nauczyć się odpuszczać - a w tym zawsze był beznadziejny.
Teraz martwił się tylko o niewzruszony wyraz twarzy tej nieznajomej kobiety, który rozjaśnił mi nieco te parę sekund (nie godzinę i nie dzień, a przynajmniej nie mógł być tego pewien - nadział się dzisiaj na naprawdę wiele uśmiechów, ta odmiana nieco zbiła go z rytmu) i o to, żeby zrobić wszystko, w jego miejscu pojawił się w końcu uśmiech. Martwił się tym, że znowu ubrał się głupio, a w sumie mógł postarać się bardziej i przestać kraść koszulki siostrze.
Na razie, w ramach jakiejś bojowej zagrzewki, to on postanowił zaśmiać się perliście, słysząc pierwsze z jej pytań.
- Jestem z South Parku, słońce. Jaramy na ławce od dwunastego roku życia - oznajmił, zaraz orientując się, że brzmi jak patus przechwalający się na dyskotece gimnazjalnej; teraz jeszcze tylko brakowało jakiejś innej z życia wziętej historii o tym, jak jako dzieciak zeżarł kwas, myśląc, że to cukierek. Chcąc naprawić to (z pewnością niezbyt zachęcające) pierwsze wrażenie, wysunął w jej stronę dłoń. - A tak poważnie to: Yosef, dwadzieścia dwa. To ten moment, kiedy cytuję opis z tindera? Oby nie, bo na pewno by ci nie zaimponował. Chyba trochę inna liga, nie? - zagadnął, wciąż na jakimś głupim pograniczu onieśmielenia i rozbawienia. Ostatni raz podjarał się tak chyba mamą Laury, jak ją spotkał ostatnio w warzywniaku. Niebywałe.
- No cóż... często, nie-często. Rzadko mam czas, więc jak już wbijam, to staram się korzystać jak najbardziej - wzruszył ramionami. - A ty? Przepraszam, jeśli to jest jakiś, nie wiem, niestosowny komentarz albo coś w tym stylu - zakręcił się trochę, bo Mara ostatnio paplała mu nad uchem o ukrytej mizoginii czy czymś takim, a inteligentne kobiety przecież mizoginów wcale nie lubiły (on też, ale jego głos to akurat chyba zbyt dużego znaczenia nie miał) - ale nie wyglądasz na osobę, która często wychodzi w takie miejsca. Nie, że to jakaś speluna czy coś; nie no, bardzo spoko miejscówka po prostu... No pięknie wyglądasz, do opery byś tak mogła pójść. Albo coś. Do teatru; ja to bym cię chętnie zabrał nawet, ale wiesz, nawet tutaj to mi głupio tak stać obok ciebie, siara trochę - skończył wreszcie mamleć ozorem i zdecydował, że najlepsza taktyka teraz, to zatkanie tej głupiej mordy szlugiem.

autor

kaja

dreamy seattle
Awatar użytkownika
35
160

patolog

FBI

portage bay

Post

Nieznajomy ewidentnie ją zaskoczył; nie tyle swoją śmiałością w inicjowaniu rozmowy, ale przede wszystkim reakcją na pytanie, które - w jej mniemaniu - pozostawało tym w pełni uzasadnionym. Nie traciła jednak rezonu, a wciąż śledziła wzrokiem sylwetkę młodzieńca, starając się odszukać w jego zachowaniu czy słowach chociaż odrobiny fałszu.
To wcale nie tak, że kłamca rozpoznawał kłamcę, a oszust oszusta, ale tego wieczoru również doktor Wondolowski miała sobie co nieco do zarzucenia, wszak przed całym światem udawała kogoś, kim niekoniecznie była. Odzwyczaiła się już bowiem od hucznych imprez do białego rana, od lejącego się litrami alkoholu, od wszechobecnego hałasu i przekonania, że przyjęcie nie mogło skończyć się zbyt wcześnie. Dużo bardziej upodobała sobie swój aktualny sposób życia, gdzie było zrównoważone miejsce dla pracy, obowiązków i przyjemności, ale - przede wszystkim - ciepła domowego ogniska tworzonego do spółki z mężem i kundelkiem o psotnym, wesołym spojrzeniu. Nie uważała, by wciąż pasowała do otoczenia i atmosfery panującej we wnętrzu lokalu, ale ponieważ cel uświęcał środki, a pewne sprawy wymagały większych poświęceń, Jessica starała się dopasować.
Przepraszam? – mruknęła, nie kryjąc zaskoczenia związanego z bezpośredniością chłopaka. Sama zainteresowana nie była pewna, czy bardziej chodziło o nieznajomość topografii miasta i pozyskaną w ten sposób wiedzę odnośnie tego, jakich dzielnic należało unikać (lub przeciwnie - gdzie należało szukać ewentualnych głównych podejrzanych), czy może o fakt, że chłopak dał się poznać jako niezbyt chlubna część tej społeczności. – Nie jestem stąd. – Nie miała pojęcia, czy było to tak oczywiste, jak sądziła, ale wolała to uściślić, aby nie wyjść na gburowatą pannę z nadmiernie wysokim poziomem ego.
Brzmi jak cytat z kartoteki – odparła pół żartem a pół serio, niejako zdradzając, że i takie lektury nie były jej obce. – Jessica. Lat... trochę więcej – dodała, wzruszając ramionami i dopiero wtedy pozwalając sobie na łagodne uściśnięcie wyciągniętej w jej stronę dłoni. W Seattle przebywała od zaledwie kilku dni, a już zdążyła znaleźć sobie zajęcie w postaci nurtującej miejscową policję sprawy, toteż każde źródło informacji wydawało się dobrym początkiem.
Masz rację. Nie bywam w takich miejscach – przytaknęła, rozglądając się dookoła, by ostatecznie wzrok na nieco dłuższą chwilę zatrzymać na szyldzie tuż nad wejściem do lokalu. – Aha. Nie wiem, co na to mój mąż. – To wcale nie tak, że chciała sprowadzić chłopaka na ziemię i ukrócić te niekoniecznie udane, acz wciąż dość urocze próby flirtu(?), ale nigdy nie była mistrzem small talku i nie zamierzała udawać, że było inaczej. – Więc Yosef – podjęła, zaraz potem krótko i niezbyt mocno zaciągając się nikotynową używką – pewnie dobrze znasz miasto?

autor

jess

JEDNO ŻYCIE, TYLKO TYLE I AŻ TYLE, TYLE DANO KAŻDEJ ISTOCIE, A JEGO ŻYCIE BYŁO CAŁKOWITĄ PORAŻKĄ
Awatar użytkownika
20
176

asystent bibliotekarza

biblioteka w south parku

south park

Post

Nie jest stąd. Na swój sposób było to oczywiste, choć myśl ta uderzyła w Yosefa (standardowo) dopiero po tym, kiedy kobieta sama wypowiedziała te słowa. W całym jej stylu bycia istniało przecież coś niezwykle obcego i nie chodziło tu wcale o staranny makijaż, schludne ubranie i starannie dobrana fryzura - takich kobiet ulicami Seattle przechadzało się przecież wiele, ale styl ich chodu wydawał się swojski; inaczej niż w przypadku nieznajomej. Emanowała energią kogoś, kto nie wychował się wśród waszyngtońskich ulew i systemowych nieudolności. Była z zewnątrz i Yosef nagle zaczął postrzegać ją dokładnie w taki sposób i w tej kategorii - on z kolei był na przekór przecież przesiąknięty słonecznymi dniami, kiedy słońce nagrzewało wszechobecny beton do horrendalnych temperatur i mrozem tutejszej zimy, dobijającej się oknami do mieszkania. Ona przyjechała do miejsca, którego granic on nigdy nie miał okazji opuścić - wychowawszy się na podwórkach South Parku nie przekroczył nigdy tabliczki z symbolicznie przekreśloną nazwą miasta, choć marzył o tym wielokrotnie: wyjechać i nie wrócić. Czy to właśnie zrobiła ta kobieta? Porzuciła miasto - inne miasto - po to, żeby stać się częścią koszmaru, z którego on uparcie, od prawie dwudziestu lat nie mógł się obudzić?
- Ach, skąd jesteś? - zapytał w końcu, pochylając lekko głowę i wbijając w jej twarz uważne spojrzenie. Tusz z jej rzęs usypał się lekko pod lewym okiem, pozostawiając czarne, nieregularne kroki na jej perfekcyjnej licu, które teraz - przez to, że odrobinę mniej doskonałe - wydawało mu się jeszcze bardziej fascynujące. - Tylko odwiedzasz czy wprowadzasz się na stałe? - pozwolił sobie jeszcze dopytać, skoro temat już padł i rozwijał się w miarę naturalnie. Z natury był ciekawski i z natury nie odpuszczał: skoro już zagadał, miał nadzieję nie wrócić tego wieczoru do domu (swojego - w sensie), a jeśli już, to mieć ze sobą przynajmniej numer jej telefonu. Nie obchodziło go tak naprawdę czy powie prawdę czy skłamie - wciąż będzie przecież intrygująca, a on wciąż nie odpuści. To była jakaś forma gry albo zabawy. Chociaż na dzisiaj. Chociaż na ten jeden wieczór.
- Z kartoteki? - zaśmiał się cicho, wyjątkowo rozbawiony tym porównaniem. Cóż, Jessie, może niebawem to będzie cytat z kartoteki. - Wow, inne myśli krążą nam po głowie. Bardzo miło cię poznać, Jesse. - Pochylił się lekko nad tym uściskiem, pozwalając sobie złożyć na wierzchu jej dłoni delikatny pocałunek. Krótka styczność warg z jej miękką skórą była przyjemnością, której potrzebował tej nocy. - Nie wstydź się nigdy swojego wieku - dodał, pieprzony hipokryta. - Większości ludzi to tak naprawdę nie obchodzi, chyba że wyglądasz jak czternastolatka, a oni nie chcą trafić za kraty. Chociaż... cóż, zazwyczaj w sumie ludzie wtedy nie pytają, choć powinni - wzruszył ramionami, choć temat bynajmniej nie był mu obojętny. Mimo wszystko posłał w jej stronę łagodny uśmiech. - Nie chodzi o to, że wyglądasz staro, Jezu... wręcz przeciwnie: jesteś bardzo atrakcyjną kobietą, ale wciąż... kobietą. Nie dziewczynką. Boże. Wiesz o czym mówię? - zaśmiał się niezręcznie, czując jak gorący rumieniec prześlizguje się sprytnie po jego policzkach. Teraz to ty zachowujesz się jak czternastolatek. Super.
Pokiwał lekko głową na jej potwierdzenie, że nie bywa w takich miejscach. Wzmianka o mężu również wcale go nie zaskoczyła - taki anioł z pewnością nie mógł opędzić się od adoratorów. Był jednak odrobinę zbyt nietrzeźwy, żeby uznać, że ta informacja mogła wypłynąć w jego kierunku z zamiarem jakiegoś ostudzenia jego zapału czy postawienia sprawy jasno, że do niczego miało nie dojść. Zdarzało już mu się przecież sypiać z mężatką, choć przemknięcie tej myśli przez głowę, pozostawiło go z poczuciem lekkiego zawstydzenia, które zaraz zdławił.
- Mąż miałby coś przeciwko twojemu wyjściu do teatru? - zagadnął, lekko ironizując i unosząc jedną z brwi ku górze. - Kogo obchodzi, co on o tym myśli? Jesteś wolną osobą, Jessie. Jeśli masz ochotę iść do opery z gościem, którego poznałaś na szlugu, po prostu to zrób. Ja stawiam. - Nie wiedział wprawdzie jeszcze jak dokładnie ma zamiar na to zarobić, ale prawda była taka, że kolejne drogi pozyskania pieniędzy stawały ostatnio przed nim otworem: żadna z nich legalna, ale każda warta uważnego rozważenia.
Na jej pytanie, znowu wzruszył ramionami; możliwe, że w ten sposób regulował poziom napięcia w organizmie.
- Znam, nie-znam... Niektóre miejsca lepiej, inne gorzej - oznajmił zgodnie z prawdą. - Ale mam kilka ciekawych miejscówek, takich spoza poradników turystycznych. Nie wiem czy ci się spodobają, ale zawsze warto spróbować, prawda? - i kolejny uśmiech, bo nie potrafił przy niej utrzymać neutralnej mimiki. Cholera jasna. - Grunt to nie kręcić się w miejscach, gdzie jest dużo psiarni, ale to jak wszędzie. Codziennie dziękuję, że jestem biały, choć to chyba brzmi odrobinę rasistowsko... Mam paru czarnych ziomków, którzy źle skończyli, choć nie zrobili nic złego. Cóż... nic aż tak złego, żeby skończyć trupem, przynajmniej. - Podrapał się po karku, nie do końca pewny, czemu wpadł na ten tor myślowy. Może przez to myślenie o kartotekach. Może przez ten lęk siedzący z tyłu głowy, że pewnego dnia natknie się na kogoś, kto zdecyduje się dogłębnie go przemaglować, a wtedy straci wszystkie ochłapy, które mu pozostały: ochłapy rodziny, domu i bezpieczeństwa, które tak szczelnie zamykał w ramionach. Desperacko próbował odsunąć od siebie te myśli; odetchnął ciężko. - Ale nie zawsze jest tu tak źle. Byłaś w Alki? Moje największe hobby to oglądanie tych wypasionych jachtów. Można sobie w głowie ułożyć całe nowe życie. To dopiero super sprawa. Gdybyś miała ułożyć wszystko od nowa, kim byś teraz była? - spytał, znowu nie mogąc powstrzymać uśmiechu ani spojrzenia, które sunęło teraz wzdłuż rysów jej twarzy. Pomyślał, że mógłby tak się w nią wpatrywać w nieskończoność, jak w doskonały obraz, malowany ręką mistrza.

autor

kaja

dreamy seattle
Awatar użytkownika
35
160

patolog

FBI

portage bay

Post

Z Nowego Jorku. – Lakoniczność tej wypowiedzi nie musiała być niczym nieodpowiednim, wszak błysk w jej spojrzeniu i nieznaczne uniesienie się kącików warg bardzo wyraźnie sugerowały, że była z tego powodu niezwykle dumna oraz zadowolona. W Nowym Jorku spędziła całe swoje dotychczasowe życie, tylko kilka tygodni w roku poświęcając albo na służbowe wyjazdy, albo wakacje w nieco bardziej egzotycznych warunkach. Zawsze jednak wracała, ponieważ nic przemawiało do niej bardziej niż zawiłość ogromnych, przepełnionych samochodami - w tym tak uwielbianymi żółtymi taksówkami - ulic, widok drapaczy chmur, z perspektywy których wielokrotnie miała okazję obserwować niebo; zarówno to w świetle dziennym, jak i panoramę miasta nocą. Lubiła tam wszystko, uznając Wielkie Jabłko za dom, którego nie spodziewała się opuścić.
W Seattle wszystko było inne, nieco spokojniejsze. Pogoda nie dopisywała, nad miastem zdawała się nieustannie wisieć ponura aura, ale za to ludzie wydawali się nieco bardziej przystępni. Doktor Wondolowski nie czuła się jednak uprawniona do wydawania wyroków i decydowania, co było lepsze, wszak w stanie Waszyngton spędziła zdecydowanie za mało czasu.
Byłeś kiedyś? – zagaiła niespodziewanie. Chyba sama nie sądziła, że ta kwestia mogłaby ją zainteresować, ale chyba każdy lubił słuchać zachwytów o miejscu, które sam kochał, choć było to dość odważne; założyć, że naprawdę miał okazję odwiedzić ten jeden punkt na mapie USA i poczuć prawdziwy smak oraz tempo nowojorskiego życia. – Jeszcze nie podjęliśmy decyzji. Na razie tylko się rozglądam. – Celowo zrezygnowała z informacji, że jej obserwacje miały bardzo określony, typowo zawodowy podtekst. Choć w ostatnim czasie nie miała wielu okazji do pracy w terenie, to jednak elementarne podstawy wciąż były tymi, które wyrecytowałaby bez zawahania w środku nocy.
Chyba tak. Chociaż mówisz bardzo dużo. To normalne czy po prostu czymś się denerwujesz? – dopytała niby to lekkim, beztroskim tonem, ale jej spojrzenie wyrażało nieco więcej podejrzliwości. Wątpiła wprawdzie, że osoba jego pokroju - trochę zakręcona, nieco pogubiona - mogłaby mieć związek z interesującą ją sprawą, ale życie nauczyło ją, by zachowywać czujność w każdych warunkach, wszak pozory bywały złudne, a ludzie niezwykle sprytni. – Może to ja cię stresuję? – dodała zaraz potem, choć tym razem ewidentnie mając na celu nieznaczne rozładowanie atmosfery i udowodnienie, że jej zamiary nie były niecne. O ile w ogóle byłby skłonny ją o to posądzić.
Mniej więcej na tym polega małżeństwo. Liczysz się ze zdaniem drugiej osoby – wyjaśniła, chociaż nigdy nie zależało jej na tym, by w dziedzinie bycia żoną zgrywać eksperta. Robert był jej pierwszym i bardzo liczyła, że jedynym mężem, toteż wszelkich zasad i działań uczyła się niejako w ramach prób przeprowadzanych na żywym organizmie. Ponieważ jednak działało to w obie strony, to nikt nie czuł się stratny. – Interesuje cię jakiś szczególny repertuar? – Nie deklarowała co prawda jeszcze stuprocentowego udziału w tym przedsięwzięciu, ale niczego też nie wykluczała. Była otwarta na wszelakie propozycje.
Co to za miejsca? – mruknęła ze szczerym zaciekawieniem. Seattle było dla niej przepełnione wieloma tajemnicami, a ich odkrywanie mogło okazać się pomocne nie tylko ze względu na aktualnie prowadzone śledztwo, ale przede wszystkim z powodu perspektywy zaczęcia tutaj wszystkiego od nowa.
Może to nie taki zły pomysł?
Tym, kim jestem – przyznała ze spokojem, tak naprawdę nawet nie musząc zastanawiać się nad odpowiedzią. Mąż u boku, mieszkanie na Brooklynie, ciepła posadka wykładowcy na uniwersytecie i nieco więcej adrenaliny w ramach etatu w FBI; brzmiało jak idealny balans, nawet jeżeli dla osoby w wieku Yosefa mogło to brzmieć jak straszna nuda, którą ona uzupełniłaby jedynie rodzicielstwem. – A ty? Kim chcesz być?

autor

jess

JEDNO ŻYCIE, TYLKO TYLE I AŻ TYLE, TYLE DANO KAŻDEJ ISTOCIE, A JEGO ŻYCIE BYŁO CAŁKOWITĄ PORAŻKĄ
Awatar użytkownika
20
176

asystent bibliotekarza

biblioteka w south parku

south park

Post

Wyobrażając sobie Nowy Jork (na podstawie tego, co widywał w mediach i w filmach; co z uporem dziecka, które bardzo pragnęło nauczyć się czytać, wyciągał z książek, na które był zbyt głupi), widział w nim podobną pułapkę jak Seattle - brudne ulice, śpieszący się ludzie, jaskrawe neony, budki z fast-foodami; dużo poszarzałych miejsc, na które byłby skazany i równie wiele kuszących różnorodnością barw, ku którym mógłby spoglądać z utęsknieniem. Jak każde miasto, Nowy Jork musiał dusić swoich obywateli uderzającymi w płuca kłębami spalin i smogu, kusić toksynami, płynącymi spokojnym nurtem pod miastem i wybijającymi się na wodzie, torturować widocznymi wszędzie nierównościami społecznymi. I choć ta perspektywa faktycznie na pierwszy rzut oka mogła wydawać się zniechęcająca, to istotny był jeden fakt: bycie więźniem Seattle, czyniło bycie więźniem Nowego Jorku niemożliwym. Rodząc się w brudnym zakątku jednego miasta, mogłeś być w końcu pewnym, że umierać będziesz dokładnie w tym samym miejscu - tak przynajmniej uważał Yosef; taką przynajmniej wróżył sobie przyszłość. Czy więc chciałby pojechać na wschód? Oczywiście, że tak. Żeby móc odetchnąć inną zarazą.
- Nie - odparł, z cieniem uśmiechu na ustach. - Właściwie nigdy nie byłem poza Seattle. Serio, nawet metr za granicą miasta - teraz zaśmiał się już w pełni, zupełnie jakby tryskał dobrym humorem - a to przecież tylko motylki w brzuchu. Spojrzał jej w oczy, zaciągając się papierosem, zanim kontynuował: - Ale chciałbym tam pojechać. Bardzo. - Żeby móc odetchnąć inną zarazą, ale tego już nie powiedział. Wystarczająco już chełpił się faktem, że ją to interesowało. Cóż... albo nie interesowało i tylko sztucznie podtrzymywała rozmowę, ale że do trzeźwości było Yosefowi daleko, a gorączka dodawała do tego stanu swoje trzy grosze, jakoś nie miał siły na typowe dla siebie, pesymistyczne postrzeganie, które z pewnością w innych okolicznościach towarzyszyłoby mu podczas tej rozmowie. Jak zawsze, kiedy poznawał kogoś, kto mu się podobał, bo to nigdy nie kończy się dobrze. Zawsze na mecie ktoś musi cierpieć - tego poglądu nie potrafił się wyzbyć.
- Rozglądasz się? - powtórzył z pełnym rozbawienia niedowierzaniem. - Okej, czyli mówisz mi, że przejechaliście cały kraj, po to, żeby się porozglądać? Wow. Musicie traktować to bardzo poważnie. Albo bardzo wam się nudzi. Czemu akurat Seattle, ze wszystkich możliwych miejsc? Czemu nie... Vegas na przykład? Chciałbym kiedyś pojechać do Vegas. W ogóle: do wielu miejsc chciałbym pojechać. - Z trudem zsunął wzrok z jej idealnej twarzy, żeby na moment odpłynąć spojrzeniem w kierunku wyjątkowo głośnych mężczyzn w średnim wieku, którzy właśnie odpalali od siebie nawzajem papierosy. Szybko uznał jednak, że starannie podkreślone makijażem oczy jest rozmówczyni to przyjemniejszy widok.
Słysząc jej uwagę, na moment w gardle zmaterializowała mu się najwidoczniej jakaś ość, bo musiał bardzo wysilić się, żeby się nie zakrztusić - oczy zaszły mu łzami, ale oczywiście szybko ograł to śmiechem.
- Dym w oku - wyjaśnił pospiesznie, choć nikt nie pytał. Boże, jaki ty jesteś żałosny. - Nie no, chyba jestem ogólnie dość... t o w a r z y s k i, tak to nazwijmy. - Tym razem musiał odciągnąć wzrok na dach budynku, pod którym stali, żeby się nie zapaść pod ziemię z żenady, zanim uspokoił się i powrócił do niej spojrzeniem. Strzepnął ostatki papierosa na chodnik. - Gadatliwy może. Zwłaszcza, jak rozmawiam z kimś, kto mi się podoba - zaryzykował, bo skoro już i tak zrobił z siebie idiotę, to nie miał nic do stracenia. Poza tym - to nie był moment na skołowanie, co już zostało ustalone.
Tekst o małżeństwie i tym razem nie ugasił jego zapału. Błagam. Była zbyt wspaniała, żeby przejmować się takimi społecznymi konstruktami. Nie chciał jednak dywagować z jej opinią, więc dla odmiany przewrócił z uśmiechem oczami, skwitowawszy to jeszcze głuchym westchnięciem. I MIAŁ RACJĘ. Wiedział, no po prostu wiedział - to był szczęśliwy dzień, ślepym fartem podszyty, chociaż zaczęło się tak chujowo, chociaż na starcie zrobił z siebie błazna, chociaż był przecież chory i przemęczony, chociaż jeszcze godzinę temu miał serdecznie dość wszystkiego. To krótkie zapytanie o repertuar wystarczyło mu za potwierdzenie, że jest zainteresowana. Może nim, może teatrem, może miastem, a może wszystkim naraz - to nie miało znaczenia. Najważniejsze, że zaczęła poważnie rozważać jego propozycję (tak przynajmniej uważał).
- Wiesz... w teatrze też w sumie nigdy nie byłem, ale zawsze chciałem, więc... to super okazja, nie? Ale widziałem różne plakaty; wiem, że ostatnio grają Misery w Neptune Theatre, a to taki... no znany dość teatr chyba, nie? Nie wiem czy w Nowym Jorku, ale tutaj. Mogę zerknąć na to w domu i kupić nam bilety - wzruszył ramionami, jakby mu to było wszystko jedno, ale w jego głosie wyraźnie dało się wyczuć ekscytację. Nawet, jeśli będzie musiał sprzedać siostrę i pół nerki, żeby się z tego wypłacić. I garnitur będzie musiał pożyczyć. Zaczął o tym rozmyślać tak intensywnie, jakby wszystko już było pewne.
Zaraz jeszcze bardziej się rozpromienił, bo co jak co - ale w tym temacie mógł faktycznie zabłysnąć swoją typowo uliczną (choć wolał określenie ż y c i o w ą) wiedzą.
- Wiesz, jest kilka nieczynnych mostów, na które można wleźć i tam posiedzieć, i trochę się odciąć od życia; tylko na luźne belki trzeba uważać. Mam też kilka zakątków Alki Beach, z których jest najlepszy widok i nie kręcą się tam ludzie. Kilka mniejszych barów w South Parku, gdzie mieszkam. Mamy ładny park. Znaczy - kilka ładnych w sumie, ale ja akurat lubię Golden Gardens; są tam rzeźby i można się przejść wzdłuż wybrzeża, ale tam akurat się roi od ludzi, wiadomo. Niedaleko jest Mount Rainer, park narodowy, ale tam akurat nigdy nie byłem... ale słyszałem, że jest bardzo miło, czuć prawdziwe powietrze. Nie tak jak tu - uśmiechnął się przekornie, zaraz rozglądając się za śmietnikiem, do którego mógłby wrzucić spalony filtr (bo nie będzie śmiecił przecież tak perfidnie przy takiej damie).
- Naprawdę? - w tym zaskoczeniu już nawet nie było rozbawienia. Nikt, kogo o to pytał (czyli niewiele osób, bądźmy szczerzy, ale wciąż jakaś tam statystyka istniała pewnie - chuj wie, nie był dobry z matmy, tak jak z pozostałych szkolnych przedmiotów) chyba jeszcze nie zaserwował mu takiej odpowiedzi. - No więc, Jessie... co sprawia, że lubisz swoje życie aż tak bardzo? Mąż? Dzieci? Praca? Brak pracy? - zagadnął, szczerze zainteresowany, zanim ona zdążyła odbić piłeczkę.
- Naprawdę cię to interesuje? - upewnił się, przywracając na twarz uśmiech, których potrafił przecież zdusić wszystkie emocje, które kotłowały się w środku. Pozbył się filtra i ledwo to zrobił, a już miał ochotę odpalić kolejnego papierosa - naprawdę musiał ograniczyć nikotynę, bo zbankrutuje na fajkach. - Okej, więc gdybym nie był sobą... - zamknął na moment oczy; bardziej dla efektowności, niż z realnej potrzeby -... byłbym takim człowiekiem, którego nic nie ogranicza. Mieszkałbym tam, gdzie bym chciał, może nawet z miesiąca na miesiąc w zupełnie innym miejscu. W pierwszej kolejności gdzieś na wsi. I byłbym takim intelektualistą. - Otworzył oczy, trochę chcąc być pewnym, że jeszcze nie usnęła na stojąco. - Znałbym masę wierszy na pamięć. I czytałbym trudne książki, i nie musiał zastanawiać się, co oznaczają zdania, które czytam - bo po prostu bym wiedział. Wiele rzeczy bym wiedział. Byłbym tak prawdziwie mądry. I mógłbym robić co chcę, ale tak naprawdę nie chciałbym dużo. Żadnych problemów, tylko... ja. Ale to, kurwa, egoistyczne - parsknął i dopiero wtedy zorientował się, że złamał swoje postanowienie, dotyczące przeklinania w jej towarzystwie. Nie wiedział czy głupsze teraz byłoby przeproszenie czy brak przeprosin, więc po prostu - urwawszy tak niezaplanowanie - sięgnął do paczki po tę kolejną fajkę. - Jeszcze jednego? - zaproponował lojalnie.

autor

kaja

dreamy seattle
Awatar użytkownika
35
160

patolog

FBI

portage bay

Post

Chociaż Jessica nie miała możliwości postawienia się na miejscu nowego znajomego, wszak jej własne życie i kariera toczyły się w sposób umożliwiający liczne, bliższe lub dalsze podróże, to jednak dokładała wszelkich starań do tego, by chociaż sobie to wyobrazić i wykazać się zrozumieniem, na które on - jej zdaniem - w pełni zasługiwał.
Mogła zatem jedynie domyślać się, jak różnorakie emocje towarzyszyły człowiekowi przyzwyczajonemu do jednego otoczenia; do hermetycznie zamkniętego świata, w którym nie było miejsca na nowości, zaskoczenia, przygody. Ona wcale nie była ich zwolenniczką, ale niewątpliwie wielką przyjemność czerpała z tego, co oferowały odległe zakątki kraju lub świata. Z jednym podróżami wiązały się mniej, z innymi bardziej przyjemne skojarzenia, ale każdy wyjazd uczył czegoś wartościowego, pozwalał na wnioski, dzięki którym można było rozwinąć skrzydła lub wyciągnąć wiedzę możliwą do wykorzystania w przyszłości.
Tak, można tak powiedzieć. To dla nas bardzo poważne – przytaknęła lakonicznie, z trudem powstrzymując się przed wyjawieniem całej historii. Nie była ona wprawdzie niczym wstydliwym czy budzącym zażenowanie, ale wciąż wydawała się zbyt intymna, by pokazywać ją komukolwiek. – Zaręczyliśmy się nad jeziorem niedaleko Seattle. To taki – podjęła po chwili, uśmiechając się w nieco bardziej rozmarzony sposób – powrót do przeszłości.Gdy wszystko było łatwiejsze. Jessica z trudem przełknęła posmak goryczki, która pojawiła się na języku w związku z tą myślą. Wtedy co prawda również borykali się z przeciwnościami losu i stratą, ale mając siebie nawzajem wydawać się mogło, że proces powrotu do rzeczywistości przebiegł mniej inwazyjnie. Aktualnie o wiele kwestii musiała walczyć sama Jess, co znacząco utrudniało funkcjonowanie i nieustanne udawanie, że czuła się dobrze, że było łatwo, że wciąż miała w sobie siłę.
Naprawdę liczyła, że powrót do znajomych, tak dobrze kojarzących się terenów wesprze Roberta w odzyskiwaniu pamięci. Wtedy jednak nie spodziewała się, że zawodowe sprawy złapią ich w swoje sidła i sprawią, że powrót do domu nieco przeciągnie się w czasie.
Nie znam miasta zbyt dobrze, więc właściwie czemu by nie? – Nie była przekonana co do ewentualnego wspólnego wyjścia, tak samo zresztą jak do kontynuowania znajomości z dużo młodszym chłopakiem, który na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie osoby dość specyficznej, ale doktor Wondolowski uznała to za całkiem dobry start w odniesieniu do prowadzonego aktualnie śledztwa. Nie miała pojęcia, czy zdobyte od Yosefa informacje mogły odnaleźć jakiekolwiek zastosowanie, ale była gotowa spróbować, bo od nadmiaru wiedzy głowa nie bolała.
Celowo jednak zignorowała przy tym wzmiankę o podobaniu się komukolwiek, wszak przyjmowanie komplementów nigdy nie było jej mocną stroną, zwłaszcza od kiedy zaczęła akceptować tylko te płynące ze strony małżonka.
Działo się w tych miejscach w ostatnim czasie coś... niepokojącego? – dopytała, nie precyzując jednak, o jakie dokładnie zdarzenia chodziło. Przecież sama nie była pewna, czego właściwie szukali, toteż chwytała się wszelkich wskazówek i możliwości.
Lubię swoją pracę. Męża również. Nie zamieniłabym ich na nic innego – wyznała szczerze, po raz kolejny pozwalając sobie na subtelny uśmiech, ale i nieco bardziej zawadiacki ton głosu. W jej życiu wydarzyło się wiele i nie każde ze wspomnień było tym, do którego wracała chętnie, ale wychodziła z założenia, że bez pewnych momentów naprawdę nie stałaby się tym, kim była obecnie, toteż wszelkiej maści żal nie byłby uzasadniony, nawet jeżeli wciąż czasami dopadało ją ukłucie w okolicach serca na myśl o tym, że od dawna mogła być matką. – Ale nawet do takiej opinii trzeba po prostu dorosnąć – dodała, niejako dzieląc się swoim własnym doświadczeniem w pewnych aspektach. Pamiętała, jak wiele zapału i marzeń miała jako młoda, niewiele starsza od Yosefa dziewczyna, toteż nie była zaskoczona tym, czym podzielił się z nią chłopak.
Nie bądź dla siebie taki surowy. Człowiek to teoretycznie istota stadna, ale w ekstremalnych sytuacjach własne dobro najczęściej bierze górę nad poczuciem odpowiedzialności za grupę. To nic złego, że chciałbyś czegoś wygodnego dla siebie – odparła, dość niespodziewanie i zupełnie nieplanowanie pozwalając sobie na ton, którego używała podczas wykładów czy po prostu rozmów ze swoimi studentami. By jednak nie wpędzić znajomego w stan dyskomfortu, w ramach przeprosin przyjęła propozycję związaną z zapaleniem kolejnego papierosa.

autor

jess

JEDNO ŻYCIE, TYLKO TYLE I AŻ TYLE, TYLE DANO KAŻDEJ ISTOCIE, A JEGO ŻYCIE BYŁO CAŁKOWITĄ PORAŻKĄ
Awatar użytkownika
20
176

asystent bibliotekarza

biblioteka w south parku

south park

Post

Nie mógł powstrzymać wyobraźni przed kreowaniem w głowie tego obrazu - zaręczyny nad jeziorem. To jednocześnie sprawiało, że wymiękał i się złościć, co zdarzało się dość często, choć zazwyczaj pozwalał przejąć kontrolę gniewowi (jeśli można było w ogóle określić tak to palące uczucie w żołądku, które zżerało go od środka i rzadko kiedy wydostawało się na zewnątrz -pozwalać mu przejąć kontrolę oznaczało nic innego niż przyzwolenie na atakowanie organizmu, niczym choroba autoimmunologiczna). Tym razem nie chciał. Nie chciał, bo Jessie, którą poznał kilka minut wcześniej, była piękna i szczera. I rozmawiała z nim, choć wcale nie musiała; mogła obrzucić go tylko pełnym pogardy spojrzeniem, prychnąć pod nosem i nazwać go szczeniakiem (choć chyba trochę czuł się jak szczeniak - teraz, kiedy robił do niej maślane, choć przepite, oczy, kiedy otwierał się tak bardzo - przeplatając odrobinę prawdę z drobnymi kłamstwami, ale tego nie liczył, to praktykował przecież stale - stojąc tak blisko, częstując ją papierosami i słuchając o jej mężu, który tak naprawdę w tym momencie wcale się nie liczył.
- Romantycznie - odparł więc, uśmiechając się lekko. - Jak to jest spędzać życie z jedną osobą? Długo jesteście razem? - wypalił, choć pytania te następnego dnia wydadzą mu się bezczelne i nie na miejscu. Pijacki język jednak charakteryzował się tym, że paplało się wprost, co ślina przyniesie, a w ślinie nie wojują przecież szare komórki. Nie wiedział, czemu o to spytał; przecież nie miał wcale ochoty słuchać o mężczyźnie, któremu przydarzyło się takie szczęście, jak Jessie - a jednak ciekawość robiła swoje; ciekawość jej postrzegania świata, ciekawość jej codziennego życia. Chciał ją poznać, więc może o to chodziło. Może stąd głupie pytania i głupie propozycje - jak ten teatr. Choć ślepo wierzył w to, że Jessie się zgodzi, to jakaś przebudzona nagle jak ze śpiączki część umysłu odezwała się nagle (cicho, szeptem) z intencją bzdurnego przeniesienia go do rzeczywistości. Nie dziś. Nie dziś, bo przecież nie odmówiła i nagła oraz niespodziewana fala euforii zalała go na krótkie sekundy, liczone w ułamkach.
- Wow, to... bardzo mi miło. Dasz mi swój numer może? Żebyśmy się złapali jakoś, wiesz o co chodzi. - Przecież to był pretekst doskonały. Jedyne co, to będzie musiał się pilnować, żeby nie wysłać jej wiadomości po pijaku albo narkotykach, bo biedna się przerazi i zablokuje go w kontaktach. Nienienie, nie będzie tak. Będzie się starał i kupi bilety na najlepsze miejsca. Pożyczy garnitur i przyniesie jej bukiet skradzionych kwiatów. Musiał tylko wydedukować, jakie lubi. Najlepiej byłoby ją zaskoczyć, nie? Nie pytać tak bezpośrednio. Może spyta chociaż o jej ulubiony kolor? Jezu, nie pogrążaj się. Nie będą rozmawiać o kolorach, Yosef nienawidził przecież takiego small talku.
Wolał rozmowę o miłych zakątkach Seattle. Miłych, dlatego zaskoczyło go nieco jej pytanie.
- W jakim sensie niepokojącego? - Zmarszczył brwi, wbijając w nią uważne spojrzenie. Coś mu tu nie pasowało, ale wypity wcześniej alkohol uniemożliwiał mu odpowiednio uważne przeanalizowanie sytuacji, w której się znalazł. Odruchowo pomyślał o Romy (wkradała się do jego umysłu niezwykle często, od czasu jego rozmowy z Noah, po której czuł się sparaliżowany strachem; już nawet nie lękiem, lokującym się twardo w krtani i klatce piersiowej, który przecież towarzyszył mu codziennie - nie, to był paniczny strach, który na myśl przywoływał wspomnienia ataków Mary, towarzyszących jej od dzieciaka; może to rodzinne?). - Nie sądzę, żeby było się tam działo coś odbiegającego od normy... Hej, powiedziałem ci o miłych miejscach, a nie melinach - zaznaczył jeszcze, choć zapał w jego głosie nieco ostygł. Zawahał się chwilę, maskując to zaciągnięciem się papierosem. - Po rozmowie ze mną uważasz, że szlajam się tylko po paskudnych rejonach, co? - uśmiechnął się blado, choć szczerze, bo to przecież nie pierwszy raz - wystarczą tatuaże, wystarczy wspomnienie South Parku, wystarczy powiedzenie słowa o rzeczach, które same w sobie wydawały się brudne i płytkie - bo Yosef właśnie taki przecież był; nudny i płytki, a Jessie zaraz zmieni zdanie i nie będzie chciała iść z nim do żadnego teatru - nie z kimś, kto przesiąka smrodem benzyny i wilgoci, rozrastającej się w mieszkaniu, przez oszczędzanie na ogrzewaniu.
- Dorosnąć? - powtórzył po niej, przechylając głowę lekko na bok. Czyli jednak miała go za szczeniaka. I słusznie - powiedziałaby mu do nogi, a on przybiegłby do niej z drugiego końca miasta. - No więc... kiedy dorosłaś, Jessie? Bo ja dorosłem, kiedy miałem dwanaście lat - powiedział, zgodnie z tym, jak prawdziwie uważał. Od tamtej jesieni, kiedy mama odeszła, musiał zacząć rozumieć rachunki i wydatki, sprzedawał pieprzoną lemoniadę, roznosił gazety, bronił Marę i Joela przed emocjonalnymi atakami ojca. Nie wierzył w to, że wiek miał w tym kontekście jakiekolwiek znaczenie - to przeżycia i zdobyte doświadczenie świadczyło przecież o dorosłości. Choć nie był dobrym dorosłym. Nie był kompetentnym dorosłym. Nie był odpowiednim substytutem rodzica; oddalał się od rodziny, zamiast pilnować, żeby wszyscy trzymali się razem. Mimo to, uważał, że dorósł, bo przecież ludzie, którzy dorośli, wciąż rozwijali się i uczyli na błędach (lub nie - tak jak on). - Tak czy siak... gdzie pracujesz, skoro tak bardzo to lubisz? To jakaś zdalna robota, że możesz się przenieść na życzenie z Nowego Jorku do Seattle? Czy mimo wszystko jakaś zmiana? - musiał zmienić temat, żeby uniknąć pytań o to, czemu tak uważa; nie chciał przecież mówić ani o porzucającej ich, zaćpanej mamie, ani o pierdolniętym ojcu, ani o rodzeństwie, którego nie potrafił wychować. Pomyślałaby, że jest żałosny.
Słysząc jej odpowiedź na swój rozwleczony do granic możliwości monolog, uśmiechnął się znowu, podając jej papierosa i zaraz podsuwając pod jej usta zapalniczkę, jak tylko wetknęła szluga między wargi. Nie chciał jej mówić, że to tylko baśń, którą usnuł w głowie; miły sen, który nawiedzał go rzadko, ustępując miejsce męczącej asomii, z której szponów nie potrafił się wyrwać. To nigdy nie będzie realne, nigdy nie będzie prawdą. A jednak miło było usłyszeć jej słowa. Odpalił też własnego papierosa, choć czuł jak automatycznie zakręciło mu się w głowie; ale tylko przez moment, nawet się nie zatoczył. Było [i[dobrze[/i].
- To bardzo mądre słowa - przyznał w końcu, kiwając lekko głową. - Jesteś bardzo mądra, Jesse - uśmiechnął się nieco szerzej, niż miał to w zwyczaju. - Chcesz jeszcze wejść do środka? Czy masz ochotę na spacer? - zagadnął wyjątkowo śmiało, przechylając głowę, co było jego nawykiem, i wpatrując się w jej piękne oczy, które z pewnością będą nawiedzać go w snach. Tych miłych, w których jest kimś innym.

autor

kaja

ODPOWIEDZ

Wróć do „3's & 7's”