WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://www.myballard.com/images/ggpark ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#3 Miesiące — właśnie tyle go nie widziała. Jak to się stało? Jak do tego doszło? Czy to jej wina? A może jego? Może obojga. W końcu każde z nich ma swoje życie. Ona skupia się na pracy w oceanarium i praktykach w klinice weterynaryjnej, a on… Nie wie. Nie ma pojęcia. Może wyjechał gdzieś na wakacje, może rozbija się po mieście bez celu, może znalazł sobie jakąś pracę. Kiedyś wiedzieli o sobie wiele, kiedyś widywali się niemal codziennie — ale te czasy bezpowrotnie minęły.
Czasem tęskni do tych beztroskich, dziecięcych lat — do zabaw na dworze, wycieczek na plażę i przygód na mieście. Ale potem przypomina sobie strach przed powrotem do domu, pijanego i agresywnego ojca oraz chowającą się w kuchni matkę. I właśnie w takich momentach stwierdza, że za żadne skarby nie wróciłaby do tamtych czasów. Że już woli dorosłe, choć wciąż nie do końca poważne życie. W końcu nie ma jeszcze męża ani dzieci, nie ma rodziny — nadal może się dobrze bawić i szaleć. I to właśnie robi, nie oglądając się w ogóle za siebie.
Jeśli jednak już czegoś żałuje, to chyba tylko tego, że jej kontakt z niektórymi osobami albo się rozluźnił, albo urwał całkowicie. Owszem, wciąż ma znajomych, bo na studiach zawsze znajdzie się ktoś, z kim się dogadasz, ale czasem tęskni do przyjaciół ze szkoły średniej. Nic dziwnego, że w końcu chwyciła za telefon i zadzwoniła do Othello, aby wyciągnąć go na miasto. Wydawał jej się jakiś dziwny podczas rozmowy, ale może dopiero wstał? Szybko machnęła na to ręką, bo stwierdziła wtedy, że nawet jeśli coś jest nie tak, wypyta go o to, jak już się spotkają.
Umówili się na placu zabaw — na tym samym, na którym niegdyś przesiadywali godzinami. W dzieciństwie za dnia, bawiąc się w piratów czy co tam sobie danego dnia wymyślili, a potem nocami, kiedy wracali z imprez albo nie mieli pomysłu gdzie pójść. Dawno jej tu nie było, ale nie na tyle, by cokolwiek się zmieniło. Bo szybkim rozejrzeniu się, siada więc na drabinkach i wyciąga telefon, aby napisać szybkiego smsa do Othello, że już jest.
Obrazek

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

[2]

Zabawne, jak silną emocjonalną reakcję może przynieść człowiekowi spontaniczny, niewinny powrót do dawno nieodwiedzanego miejsca - może babcinej kuchni, odległym zakamarku w ogrodzie rodzinnego domu albo... na przepełnionym drabinkami i huśtawkami placu zabaw, który kiedyś stanowił dla nas cały świat, a dziś jest tego świata tylko zapomnianym, odległym wspomnieniem. Docierając na niewielki placyk w Golden Gardens, Othello - leniwie, niespiesznie stawiający nogę za nogą, z kapturem nasuniętym na rozczochraną głowę i dłońmi upchniętymi w kieszeniach jeansów - nie spodziewał się, z jakim impetem trzepnie go zaraz nawałnica wspomnień. Sceny i scenki przesuwające się nagle przed oczami, nieproszone, z zawrotnym, oszałamiającym niemal tempem. Dzieciństwo - posiniaczone kolana, rozpuszczone lody spływające po brudnych od piachu palcach, szaleńczy śmiech i pęd wiatru gdy człowiek wznosi się i opada na rozbujanej huśtawce. Wczesna nastoletniość - pierwszy skręt wypalony na szczycie zjeżdżalni, rozgwieżdżone, nieprzeniknione niebo rozciągające się nad głowami jak płachta bez krawędzi, high tak żywy i dojmujący jak nigdy wcześniej i nigdy później.
Wszyscy chyba zresztą mamy takie punkty na mapach naszego życia. Prawdziwe skarbnice wydarzeń z przeszłości, zamrożone w czasie, niezmienne od lat, choć wszystko inne dokoła nich zdaje się pędzić jak oszalałe w sobie tylko znanym (lub nieznanym) kierunku.
Nie mógł uwierzyć, jak dawno go tu nie było. Ile to już? Parę dobrych lat, to na pewno. Czym był tak cholernie zajęty, zastanawiał się, że nie miał ostatnio nawet godziny nie tylko na podróż w przeszłość (choć były to podróże bardzo niebezpieczne, grożące otwarciem różnych Puszek Pandory), ale i spotkanie z Asą?
Wydawało mu się w końcu, że - mimo nowego związku, studiów, jakichś tam niby rodzinnych obowiązków - nie robi absolutnie nic.
Głowiąc się wciąż nad odpowiedzią, dotarł do niskiego płotka przeciętego furtką i pchnął ją lekko, wkradając się na teren placu zabaw. Nie musiał długo szukać Dawson - drobnej, z daleka jeszcze delikatniejszej niż z bliska, jeśli to w ogóle możliwe, szybko wypatrując ją na jednej z drabinek.
- Asa, Asa, Asaasaasa - wykradło się spomiędzy jego spierzchniętych warg, śmiesznie, mało sensownie (w jego głowie brzmiało jednak przezabawnie). Wysupłał dłonie z kieszeni, uniósł je w geście triumfalno-powitalnym i ruszył w stronę dziewczyny z krzywawym uśmiechem na zwyczajowo za-bladej twarzy - Kopę lat, hm? Kopę, cholera, lat!

autor

harper (on/ona/oni)

JEDNO ŻYCIE, TYLKO TYLE I AŻ TYLE, TYLE DANO KAŻDEJ ISTOCIE, A JEGO ŻYCIE BYŁO CAŁKOWITĄ PORAŻKĄ
Awatar użytkownika
20
176

asystent bibliotekarza

biblioteka w south parku

south park

Post

Skoro jesień zaczęła wreszcie oplatać swoje palce wokół miejskich zabudowań, prześlizgując się dotykiem od szczytu Space Needle aż do dna zatoki, powietrze zdawało się lżejsze niż podczas letniego zaduchu. Chłód bezwstydnie wkradał się do mieszkania przez nieszczelne okna i śmigał nieczule po podłodze, sprawiając, że Joel wiecznie płakał, bo nienawidził nosić skarpetek, a kiedy je ściągał, marznął dobitnie. Yosef powinien pewnie wreszcie zająć się tymi oknami, ale w ostatnim czasie był wiecznie zmęczony, a przez to niezbyt przyjemny, przez co też musiał odbyć rozmowę ze swoim bibliotecznym przełożonym (jeśli to będzie się powtarzać, Sadler, to zastanowię się poważnie nad sensem twojego zatrudnienia). Dobrze, że przynajmniej na stacji mieli to w nosie; tam w końcu wszyscy nie słynęli ze zbyt przyjaznego usposobienia.
Skoro jednak był zmęczony i drażliwy - i nawet nie był już pewien, co wytrącało go z równowagi najbardziej: myśl o tym, że szczątki Romy mogą niebawem cieszyć się znowu dostępem do słonecznego światła, torba problematycznych proszków nieznanego mu pochodzenia ani specyfiki (spróbował kilku różnych, ale żaden nie dawał efektów, które znał - może to po prostu jakieś nędzne dopalacze? ale czy ktokolwiek byłby gotowy odebrać życie Halowi za torbę kiepskiego towaru?), czy może jednak ten nieszczęsny Joel, który definitywnie przechodził teraz jeden ze swoich gorszych okresów - zwyczajnie nie mógł sobie znaleźć miejsca: nie tylko w domu, ale w całym Seattle.
Nie był nauczony ani przyzwyczajony do proszenia o pomoc; ta jedna rzecz zawsze przychodziła mu z trudnością. Może to duma, może upartość, może kwestia wychowania, a może zwykła nieporadność - cokolwiek by to nie było, zmuszało go do upartego poszukiwania rozwiązań swoich problemów na własną rękę, co (zazwyczaj) kończyło się średnio, nierzadko generując jeszcze więcej kłopotów. Tkwił zatem w tym błędnym kole; zapierdalał w nim jak chomik i dotarł do momentu, kiedy nie był już pewien czy to wszystko naprawdę ma jakikolwiek s e n s - może po prostu nigdy nie miało być najzwyczajniej okej; może jakaś siła wyższa (jeśli istniała - choć Yosef uważał, że istniała na pewno, mimo że wszystkie religijne doświadczenia w swoim życiu postrzegał zawsze jako negatywne) zarzekła się, że będzie zmuszony do końca swojego nędznego istnienia wtaczać na górę te głazy jak Syzyf, a to wszystko jedynie po to, żeby na mecie skończyć w więzieniu, bez praw do widzenia z rodzeństwem, bez nikogo bliskiego, do kogo istniała sposobność otworzenia czasem gęby i bez żadnych odwiedzających, bo przecież nie chciałby patrzeć wtedy w oczy tym, którym na nim zależało.
Topił się w wyrzutach sumienia, kąpał się w poczuciu winy, w ustach stale miał posmak krwi - nie tylko metaforycznie - zżerała go gorączka, dreszcze wybijały z równowagi, migreny wróciły z natężeniem, którego ostatnio doświadczył świeżo po sprawie z Romy. Nie wiedział już, które z jego objawów wynikały z infekcji organizmu, a które były psychosomatyczne. Przestał już patrzeć w lustro, zbyt przerażony widmem zobaczenia siebie takiego, jak widzą go inni - bladego jak ściana, z gorącymi rumieńcami, odcinającymi się ostro od reszty twarzy, z zapadniętymi policzkami i kroplami potu toczącymi się mozolnie po skroni, z trzęsącymi się rękoma, które miały problem z utrzymaniem papierosa.
Długo zbierał się przed wystukaniem wiadomości pod dobrze znany, choć używany z odpowiednią wstrzemięźliwością numer. Jego relacja z Freddiem od zawsze była dziwna; nie potrafił jej opisać, bojąc się przesadzić w którąkolwiek stronę. Tkwili w dziwnym zawieszeniu; nie unikali się nawzajem, ale na nieregularne odstępy czasu zdawali się zapominać o swoim istnieniu (tylko zdawali, bo Yosef nigdy nie zapominał - choć uparcie starał się do tego przekonać). Fred na pewno nie ma czasu. Fred na pewno jest zajęty. Fred ma ważniejsze rzeczy na głowie. Fred nie jest wcale osobą, do której powinienem przychodzić z takimi rzeczami...
A jednak przyszedł, ściskając mocno rękę brata, który całą drogę marudził, że nie chce mu się iść, a w autobusie jest za głośno i za dużo ludzi.
- Nie cieszysz się, że zobaczysz Adę? - uparcie próbował jakoś go do tego pomysłu przekonać, ale Joel zdawał się zupełnie nieprzejęty tym, że ktoś coś do niego mówi. Mamrotał pod nosem swoje dyrdymały, zdając się jednocześnie kompletnie odklejonym od rzeczywistości. Cóż, to na pewno będzie owocna zabawa.
Gdy tylko dotarli na umówione miejsce spotkania, Joel zdenerwował się jeszcze bardziej i teraz zaciekle zaciskał palce na yosefowej kurtce.
- Nie chcę.
To krótkie oświadczenie wystarczyło, żeby Sadler westchnął ciężko, obrócił się tak, żeby stać twarzą do niego, położył mu dłonie na ramionach i pochylił lekko, żeby mieć pewność, że pochwyci jego wzrok.
- Będzie fajnie. Obiecuję. Patrz, dzieci nie jest dużo wcale. Joel, ty musisz czasem... musisz czasem próbować wychodzić do ludzi, wiesz? Zwłaszcza do takich, który cię lubią. A Ada cię lubi. Miło jest się spotkać z kimś, kto cię lubi nie? - choć z jego ust sypały się słowa, a spojrzenie pozostawało skupione na twarzy brata, myślami był już przy momencie, kiedy namierzy Freddiego i zostaną sami (jeśli można tak w ogóle powiedzieć).
- Ty mnie lubisz, czemu nie mogę z tobą...?
- Bo jestem za duży na plac zabaw, Joel. Zresztą, jestem twoim bratem, to jest osobna fucha. A posiadanie przyjaciela poza rodziną też jest ważne. Tak myślę - urwał trochę nienaturalnie, prostując się jak struna, bo oto dostrzegł Freda siedzącego na ławce i spoglądającego w ich kierunku. - Patrz, tam jest Freddie - wskazał młodemu odpowiedni kierunek. - I ja tam też pójdę. Nie ruszę się nigdzie z tamtego miejsca, okej? Jak coś się będzie działo, to po prostu przyjdziesz. Ale spróbuj chociaż, co?
Z pewnością nie był zbyt przekonujący, bo palce Joela musiał odczepiać od swojego ubrania odrobinę na siłę. Spodziewał się wybuchu gniewu albo ataku płaczu, ale ostatecznie skończyło się tylko na zrobieniu naburmuszonej miny, skrzyżowaniu ramion i powolnym odejściu w stronę zabudowań placu zabaw. Yosef ruszył zatem w kierunku namierzonego wcześniej Fletchera, cały czas spoglądając jednak na brata, żeby upewnić się, że uda mu się znaleźć Adę jak najszybciej.Gdy dotarł do ławki, zanim powiedział cokolwiek, usiadł ostrożnie obok Freda i od razu wyciągnął papierosa.
- Dzięki, że przyszliście. Joel tego potrzebował. Ostatnio dzieciaki są strasznymi skurwielami; to znaczy: jeszcze bardziej niż zwykle. Przedwczoraj ktoś naszczał mu do plecaka, wyprałem go, ale on nie chce nawet na niego patrzeć. Chodzi teraz ze szmacianą torbą i jestem pewien, że to wcale nie pomaga, ale nie przegadasz - wyrzucił prawie na jednym tchu, ani przez chwilę nie patrząc na mężczyznę (nawet wtedy, kiedy podsuwał mu paczkę pod nos, żeby się poczęstował - próba opanowania drżenia rąk skończyła się standardowo fiaskiem). - Tak... a jak tam Ada, co u Ady? Radzi sobie? To świetnie, że chociaż ona go... no, znosi, powiedzmy. Patrz, jacy są śmieszni, ona taka mała przy nim i go tak prowadzi, jak szefowa. Uwielbiam ją - od tej paplaniny prawie zakrztusił się papierosowym dymem.

autor

kaja

ODPOWIEDZ

Wróć do „Golden Gardens”