WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

 Przychodził co roku, odkąd tylko zaczął naukę na UoW, zamierzając kontynuować tę tradycję również i lata po zakończeniu studiów. Zawsze wspierał tęczową społeczność, samemu zresztą z dumą przynależąc do tego grona. Dobrze pamiętał te chwile, w których służył wsparciem i radą każdemu, kto bał się przyznać przed rodzicami czy nawet samymi sobą, że są inni, kto czuł się nękany z powodu swojej „odmienności”, albo po prostu nie do końca tego rozumiał. Ognisko było dobrym miejscem na powspominanie nie tak odległych dawnych czasów (trochę go jeszcze dzieliło od bycia narzekającym na dzisiejszą młodzież dziadkiem, a jeszcze chwilę temu wcale nie był absolwentem, ale jednym z przysypiających na nudnym wykładzie studentów), na zrelaksowanie się, spotkanie ze znajomymi, bo w nieszczęsnym dorosłym życiu ciężko się złapać i zgrać czasowo.
 Jak podejrzewał – trzeźwy stąd nie wróci.
 Swoją typową służbistość zostawił w domu, planując wrzucić na luz, być tym cywilnym de Villem pełnym naturalnego, lekko złośliwego humoru, rzucającym tekstami na podryw bez zamiaru robienia podrywu (a jak się ktoś złapie na tę przynętę to będzie pretekst do opuszczenia imprezy, przecież okazji nie przepuści). Nie wyglądał jak ktoś świętujący miesiąc dumy, przynajmniej na pierwszy rzut oka. W jego szafie panowała głównie czerń z podziałem na różne odcienie – przykładowo pastelowy czarny odnoszący się do rzeczy bardziej szarych niż czarnych, wyblakły czarny umieszczony na wszystkich spranych, starszych ubraniach, dusza szatana, którą w intensywności czerni przebijała tylko głębia otchłani, a przed którą istniała taka chociażby czerń klasyczna. Nic więc dziwnego, że na ogniskową polanę dotarł w glanach, spodniach i lekkiej koszuli – pełen zestaw w barwie, która wbrew pozorom była najbardziej kolorowa (wszak pochłaniała wszystkie inne!). Dopiero po chwili dało się dostrzec subtelną tęczę. Po prawej stronie głowy ciągnęły się barwne pasma przefarbowanych włosów; spięte w ciasny, dość wysoki kok układały się w tę charakterystyczną flagę. Lewy nadgarstek zdobiło kilka bransoletek – oprócz skórzanego paska nabitego małymi ćwiekami i rzemienia z przyczepionym odwróconym pentagramem przebywającym w towarzystwie dwóch półksiężyców ustawionych do siebie zaokrąglonymi bokami dostrzec można było kolejną tęczową, plecioną z muliny ozdobę i drugą w kolorach różu, fioletu oraz mocnego niebieskiego.
 Wreszcie po dwóch, może trzech kubkach piwa i pełnej wybuchów śmiechu rozmowie z ludźmi, z którymi jeszcze nie tak dawno wspólnie uczęszczał na zajęcia, siadł bliżej ogniska (wybierając jednak taką odległość, co by się za bardzo nie zgrzać od jego żaru), żeby zerknąć na telefon i trochę ograniczyć tempo picia. Studenci i ich imprezy. Dobrze wiedział, że kegi i doprawiony poncz to nie jedyne, co można tu znaleźć. Ale nie zamierzał nikogo ścigać za inne używki czy własny, bardziej procentowy prowiant. Znaczy… w przypadku tego pierwszego – dopóki nie zobaczy wykroczenia na własne oczy. Święty nie był, zdarzyło mu się kiedyś zapalić trawkę, spróbować grzybków, halucynogennych ziołowych mieszanek i podziwiał ruszające się wzory na podłodze pod wpływem kwasu, ale to było wcześniej. Zanim stał się bezwzględnie przestrzegającym prawa sztywniakiem. Sztywniak ten zarobił jednak kwiatka wplecionego przez koleżankę po drugiej stronie od tęczy we włosach, więc chyba jednak jak na razie dawał radę trzymać się na dystans od tego bycia cholernym psem.
 Gdzieś w tle usłyszał jakiś krzyk i nawet się odwrócił, wyczulony na tego typu dźwięki, wiedziony swoim policyjnym instynktem, ale szybko stracił zainteresowanie. To nie brzmiało jak wołanie o pomoc, a jednocześnie też nie jak jakaś awantura, do której warto by było zainterweniować, żeby miły wieczór nie zamienił się w festiwal wzywania medyków do rozwalonych nosów i rozcięć spowodowanych tulipanem z butelki. Poza tym, ludzi było dużo, nic nie widział, grała muzyka. Mógł uznać równie dobrze, że to jakiś odgłos zabawy w stylu „wypij dwa litry będąc głową w dół”. Wpatrzył się więc w płomienie, zamyślił nieco, aż poczuł… coś. Lub kogoś. I usłyszał swoje imię wypowiedziane dość znajomym głosem.
 – Zach. – uśmiechnął się ciepło. Pacnął parę razy dłonią drewno obok siebie, nie mając absolutnie nic przeciwko jego towarzystwu. Gdzieś w środku pojawił się jakiś niepokój związany z wyglądem Prescotta, z tym wypowiedzianym błagam, ale może fotograf był po prostu zmęczony. Na pewno już konkretnie pod wpływem, ale to nic dziwnego. Tutaj nikt nikomu nie zabraniał się sponiewierać, byli na terenie UoW, te ziemie widziały już niejedno pijaństwo.
 – Psh. Za uczelnią. No wiadomo, że za tobą. – W głosie zabrzmiała typowa dla niego ironia. Nawet nie spodziewał się, że spotka tu Zachary’ego, a jeśli już, to że się miną, jak zawsze mijali się gdzieś na korytarzach, tylko w tłumie się nawet nie zauważą. Wychodziło jednak na to, iż wyjście na kawę zmieniło „odrobinę” ich nastawienie do siebie, relację… i ciężko było po tym się nie zauważać, albo udawać, że się wzajemnie nie zna. – Zaraz cię porwę jak nikt nie będzie patrzył i… – Objął go ramieniem i przytulił do siebie jak gdyby nigdy nic, ale przerwał zdanie czując wilgoć na jego barku. – Kto mi śmiał zamoczyć ofiarę? – Oburzenie było oczywiście sztuczne, żartobliwe. Wyciągnął z kieszeni chusteczki i spróbował choć trochę osuszyć chłopaka. Jeszcze go wezmą za jakiegoś menela, który przyszedł na darmową popijawę. – No zero szacunku do ludzi, zero! – dodał, ciągnąc ten humorystyczny element niezadowolenia z człowieczej natury. Nie wiedział, że to wcale nie był przypadek, że nie doszło do nieszczęsnego zderzenia i wylania piwa na skutek nieplanowanej kolizji. Gdyby wiedział, ostatnie zdanie zostałoby najpewniej krzyknięte gdzieś w tył, a ciemne oczy zmrużyłyby się gniewnie, szukając choćby przez chwilę winowajcy. Niby pride month i event, w którym chodziło przede wszystkim o tolerancję, a tu takie niemiłe rzucanie czymkolwiek w kogokolwiek. Na szczęście nie wiedział.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Co do jednego Samael nie tylko się nie mylił, ale nawet ucelował w samo sedno – Zachary był zmęczony. Nie miał tylko pewności czy jego zmęczenie czerpało ze źródła dzisiejszego wieczoru; z piwa wypitego bez obranej wcześniej taktyki, odpowiednio zaprawionego wstydem i złością, czy-
Czy z podwójnej gry prowadzonej miesiącami, na przeciwstawnych sobie frontach. Czasami miał wrażenie, że w jakimś przyspieszonym procesie ewolucji i adaptacji zdążył wykształcić w sobie drugi mózg – tylko po to, żeby móc między nimi zabawiać się w jakąś cyrkową żonglerkę kłamstw. Sęk w tym, że choćby chciał – serce nadal miał jedno. Bardzo nieznośne, wyrywne, nieodpowiedzialne, głupie i – niestety – zdradliwe, choć najczęściej wobec samego siebie.
Ale miało też całkiem dobrą pamięć – to serce. Nie było za to „pamiętliwe” (nie w tym przypadku); tylko takie, które Samaela traktowało z powierzchownym sentymentem. Które kazało mu wyciągnąć z niego wzór na osobowość, a potem: zapamiętać i zwyczajnie polubić się z jego wynikiem. Wyliczonym z dyskrecji zsumowanej z naturalną mu ironią (podniesioną do potęgi n-tej; w zależności od humoru, w jakim Samael akurat się znajdował) i jakimś czynnikiem zdrowego autentyzmu wyciągniętego przed nawias (służbowej odpowiedzialności).
Jesteś zły, że ktoś cię uprzedził? Czy tylko zawiedziony? – Zaśmiał się, cicho, chyba próbując zabrzmieć w sposób względnie nieporuszony; tym powitaniem. Albo i tą chusteczką, chociażby, wędrującą barkiem, materiałem narzuconej na tiszert koszuli, a potem także odsłoniętego ramienia (w miejscu, którego nie osłaniał zakasany rękaw). Poczuł się dziwnie. Trochę głupio – pozwalając Samaelowi zaopiekować się sobą. Ostatnio, miał wrażenie, nie robił wiele więcej. Zawsze na łasce tych, którzy… potrafili sobie radzić lepiej. I chyba lepiej czuli się we własnej skórze – i tym, kim są – niż Zachary. Więc udawał, przed samym sobą i to w rozwiązaniu mocno doraźnym i tymczasowym, że to taka forma luksusu. Na którą się godził, a nie której p o t r z e b o w a ł .
Ofiara jest... bardzo wdzięczna. Może nawet będzie udawać, że sama nie władowała się w uprzejmą pułapkę... potencjalnego oprawcy. – Poburkiwał niewyraźnie. Chciał powiedzieć coś jeszcze; ale jakiekolwiek słowa nie zabalansowały na koniuszku jego języka, ostatecznie zawróciły na niemej pięcie. Zachary przełknął je, posłusznie, zanim sprawa wymknęłaby się spod kontroli. A do tego – w jego stanie nie trzeba było wiele. Więc, zagryzłszy dolną wargę, wzrokiem zapędził się po sylwetce Samaela ze swobodą kogoś, kto już go widział. Zresztą, nie tylko – bo i w całym paradoksie tak przelotnych i nietrwałych znajomości, sprawił też, że Zachary czuł się przy nim dobrze. Ale czuł się też inaczej niż przy Harperze (tak, okay – przy Dwellerze czuł się najlepiej na świecie; ale to było coś innego – tutaj, tym razem, nie chodziło o Dwellera). Samael był spokojny. Beztroski. Bezproblemowy. W specyficzy, niezobowiązujący sposób.
Dobrze wyglądasz, Sammy. Pasuje ci to. – Zachichotał, palcem trącając kosmyk kolorowych włosów wymykający się z upięcia. – Co prawda wyglądasz trochę jakbyś po drodze na koncert Iron Maiden przebijał się przez paradę fandomu My Little Pony, ale jest nieźle. Podoba mi się – rzucił, podkreślając swoją teorię konspiracyjnym przymrużeniem oczu.
Dzisiaj poza służbą, panie władzo? – zagaił wreszcie, delikatnie trącając jego kolano, własnym. Próbował udawać, że nie czuje, jak zmienia się wokół niego atmosfera; targana jak kula u nogi, gdziekolwiek nie poszedł. Jak ściąga za sobą kilka spojrzeń-niedobitków. Miał nadzieję, że chociaż przez chwilę nie będzie musiał się tym przejmować.

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

 Był istnie wybuchową mieszanką osobowości – zależnie od sytuacji rzucał ironicznymi, albo wręcz sarkastyczno-szyderczymi komentarzami, spoglądał z politowaniem w milczeniu, był nieugięty, nieprzekupny i zimny jak skała, ewentualnie potrafił kogoś cisnąć o ścianę obcałowując do utraty tchu. Teraz jednak załączył mu się tryb jakby odrobinę opiekuńczy, a na pewno poalkoholowo żartobliwy. Może to w połączeniu z tym, jak prezentował się Prescott, jak brzmiał (a de Ville w ciągu jeszcze nie tak długiej kariery policyjnej już wielokrotnie był wystawiany na najróżniejsze ludzkie emocje – w tym dużo rozpaczy, zagubienia, ale też bycia udręczonym). A może po prostu tereny uczelni przypominały mu o robieniu za takiego ojca dla studentów z problemami i z jakąś nostalgią, o której obecności nie zdawał sobie sprawy, sięgał do swojej niedawnej przeszłości. Bardzo prawdopodobna stawała się też opcja, że po prostu nie chciał zostawić Zacha samego, choćby przez wzgląd na to, co miało miejsce miesiące temu.
 – Może oba – zamruczał w odpowiedzi, uśmiechając się tajemniczo i na moment przenosząc wzrok z osuszanego ubrania na twarz fotografa. – A może żadne. W innych okolicznościach dałoby się to wykorzystać, ale… – Urwał, przesuwając znów wzrok na jego wilgotną skórę, po której przesunął chusteczką. A potem wziął drugą, żeby spróbować dokładniej osuszyć materiał koszuli. Cóż, zapach pewnie i tak pozostanie, chociaż przynajmniej nie serwowali tu trunku, w którego jakość nie zwątpiłaby wyłącznie najgorsza żulernia. Choć, jeśli ktoś miał wyjątkowo czuły węch, na pewno i tak prędzej czy później wywęszy chmielową woń. W tej kwestii Samael, mimo najszczerszych chęci, pomóc nie mógł – tu potrzeba było proszku do prania, a ten, jakże przykro, zostawił chyba w drugich spodniach. Razem z zaginionym złotym pociągiem i karabinem.
 – Powiem ci w sekrecie, ale nikomu, przenikomu nie mów – zniżył głos do konspiracyjnego szeptu i rozejrzał się, jakby w poszukiwaniu kogoś, kto zadawałby sobie tyle trudu, żeby w ogóle chociaż pomyśleć o podsłuchiwaniu ich. – Jeden z bronies podstawił mi nogę i wtedy wpadłem prosto na Pinkie Pie. Założyła mi na rękę ten obrzydliwie tęczowy kajdan przyjaźni – uniósł rękę prezentując bransoletki na nadgarstku – nie pytaj, jak zrobiła to bez przeciwstawnych kciuków. Też nie wiem, ratowałem się przed Rainbow Dash, która zaczęła mnie lizać po głowie i stąd te ohydne pasma. Teraz włosy do wycięcia, tragedia. A wszystko zaplanowały z tym kucem Lucky Blue. Specjalnie go umieściły w mieszkaniu obok mojego, żeby mnie szpiegował. – Na koniec przyłożył palec wskazujący do ust i wysyczał ciche „ćśś”. Co prawda z opowieści jedynym prawdziwym elementem był jego sąsiad i jednocześnie kumpel, który faktycznie nazywał się jak postać z bajki. Dowód na to, że de Ville wcale nie miał tak złego imienia i są ludzie, którzy mają gorzej.
 – Niby poza, ale wiesz. Podświadomie i tak zawsze pilnuję porządku. Ale przynajmniej jutro też będę mieć wolne, chociaż nie spodziewam się kaca. A ty jak? Dokumentujesz imprezę czy dzisiejszej nocy przerwa od błyskania fleszem po oczach? – Lekko szturchnął jego ramię swoim, w odpowiedzi na tę zaczepkę kolanem. Nie zamierzał być dłużny takim fizycznym zbliżeniom, nawet jeśli były kompletnie niewinne.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Niektórym z wymienionych twarzy Samaela – Zachary miał już okazję się przyjrzeć. Zdążył na przykład podchwycić niesymetrycznie podważone brwi, które ciągnęły za sobą znikomy, ale chłodny grymas – charakterystyczny dla wspomnianego politowania. Sposób, w jaki pozwalał pochłonąć się rozmowie – i w jaki dawał się z niej wyrwać sprzedanym mu przez kogoś kuksańcem. Wzrokiem łypał wtedy na bok, a potem odwdzięczał się wycelowanym starannie sarkazmem. Jeszcze w czasach studenckich imprez, na które trafiali obydwoje. Teraz?
Teraz Zachary pamiętał sposób, w jaki spojrzenie bruneta ślizgało się po nagiej skórze. Jak każdym oddechem wtłaczało w przestrzeń pomiędzy nimi nowy rodzaj napięcia – i jednocześnie uszczuplało oddech o wyściółkę tlenu. W bardzo prosty, wyzbyty czułości sposób; więc i taki, jakiego w tamtym momencie potrzebowali. W ramach epizodu, przygody, wycieczki z biletem w dwie strony (więc i bez obawy, że się zgubią, i że wyjdą z niej z pokaleczonymi uczuciami czy sercem).
W źrenicach Samaela zaplątał się dość nagle; w tym samym czasie, w którym chłopak zatrzymał w zasięgu wzroku jego twarz. Westchnął cicho, jednocześnie kurcząc się i rozprostowując – w reakcji na dłoń bruneta, która przez ułamek sekundy nie tyle zbiegła, co zahaczyła o odsłonięty fragment skóry, tuż przy szyi.
Wolałbym „oba”, niezależnie od okoliczności – mruknął, przechwytując nadgarstek bruneta. Przez moment przyglądał się uwypuklonej prędze żyły, na pewnej wysokości po prostu ściętej wyplecionym z muliny pasemkiem. Zahaczył o nie palcem.
Tobie naprawdę powinni wymontować klamki… – Zaśmiał się na wszystkie te bzdury, bez pardonu decydując nagle, że pstrokatość bransoletki bardziej pasować będzie jemu, a nie de Villowi. Po którymś z nieudanych podejść – i pętelce, która nie dawała poluzować się rantem zbyt krótko przyciętego paznokcia – Zachary pochylił się lekko, zahaczając o węzełek zębami. – Mh-czekaj. – Z krótkim pomrukiem ściśniętym w wąskim przesmyku pomiędzy ręką bruneta, a ustami Zacharego. Potem się wyprostował. W triumfie.
Pomożesz? Z zawiązaniem? – zapytał przymilnie, przekładając ciasno przylegającą tęczę z przegubu mężczyzny, na swój własny. – Na całe szczęście masz przeciwstawne kciuki, więc powinno pójść ci to nawet lepiej od- – Wzruszył ramionami. Nie no, kurwa, imię wyimaginowanego kuca nie chciało przejść mu przez gardło. – Masz rację, wyświadczam ci przysługę, zabierając od ciebie tą obrzydliwość.
Miał serdecznie dosyć; tego całego bałaganu związanego z Dwellerem, wyrzutów wobec samego siebie (zapewniał, że podjął decyzję – więc powinien iść do niego, a nie szukać wsparcia w ulotnych sentymentach, za jedyny warunek obierając sobie ochłap znajomego głosu i ciała). Poza tym martwił się Teresą – w jakiejś banalnej prostocie, z jaką można przejmować się stanem kogoś, kogo uczucia porwało się na strzępy.
No i, wreszcie, był zły. I było mu zwyczajnie przykro, że pomimo zapewnień Harpera – mijał właśnie kolejny tydzień ciągłego unikania się i gubienia w nawarstwiającej liczbie nieporozumień.
Słuchaj, Sammy – zaczął, podnosząc się lekko. Przełożył nogę, dosiadając kolan chłopaka; teraz usadowiwszy się wygodnie – ze skraju przenosząc się głębiej na jego uda. – A gdybym poprosił cię, żebyś na moment opuścił gardę? Mam zły dzień, okay? Bardzo zły dzień. I nie, nie przyszedłem tu z aparatem, i nie chcę o tym myśleć. Wolałbym albo nie myśleć wcale, albo po prostu skupić się na… innych rzeczach.
Prawda jest taka, że tam, gdzie inni szukaliby teraz pocieszenia – Zachary szukał kogoś, z kim mógłby – w bardzo niedosłowny sposób – opłakać beznadzieję dzisiejszego wieczoru. Bez znaczenia czy mieliby wypić po piwie, zaliczyć kilka kolejek czy wciągnąć rekreacyjną krechę.
Jak myślisz, tak statystycznie – ile osób ma tu przy sobie coś, za co – jako przykłady pan policjant – powinieneś pogrozić im palcem? Shhh- czekaj, nic nie mów. – Docisnął palec wskazujący do jego ust. – Powiem ci – dużo. – Zdążył zauważyć, że Sammy ma słabość do bliskości; tak samo, jak można uzależnić się od dragów, szlugów czy czegokolwiek innego na świecie. Miał nadzieję, że i tym razem mu nie odmówi. – Więc... czy przy takich okolicznościach, jesteś w stanie przymknąć oko i dotrzymać mi towarzystwa? Gdybym ładnie o to poprosił?

autor

preskot [on/jego]

ODPOWIEDZ

Wróć do „University of Washington”