WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wystarczało nazwisko.
Zachary Abel Prescott chyba miał o tym jakieś pojęcie, prawda? Z różnicą, że on lubi swój talent. Uwiecznianie ludzi w kadrach czarno-białych bądź nie, ale idealnych i przepięknych, było dla niego czymś o wiele przyjemniejszym niż muzyka dla Terry. Gdzieś tam próbowała odnaleźć radość z wprowadzania strun w odpowiednie tony, ale właśnie – słowem klucz było odpowiednie. I już żadna walka nie wynagrodzi jej tych mnóstwo bitew, jakie zdążyła stoczyć. Pomysł Zacha był prawdopodobnie pierwszym impulsem od dawna, że nastał czas na koniec. Impuls zaiskrzył, poruszył żyły oraz duszę, powodując prawdziwe chęci do zmiany swojego losu. Od teraz to Teresa ma głos. Nawet jeśli ten głos przygłuszony był przez używki.
- Masz rację. Jestem niezastąpiona. – Co za banał, ale jak bardzo pomagał wierzyć, że Zach ma rację.
  • Tak łatwo zastąpił jej miłość miłością do muzyka. Zapominał o niej co rusz, gdy kontaktował się z Dwellerem albo spotykał się z nim. Tak łatwo było mu wymazać Teresę z serca, gdy pieprzył się z nim. Już za chwilę poprosi ją, by wyniosła się z jego życia i zrobiła miejsce odpowiedniej miłości. Czuła to; czuła ten fałsz, jaki wkradł się pomiędzy nich. Albo: jaki różnił ich od samego początku, od tamtego spotkania nad basenem. Terry bardzo łatwo zastąpić.
Nie chce już jego czułości, zdenerwowana i zbyt chętna na coś lepszego niż jego miękkie usta czy silne dłonie na jej ciele. Ukryty w plecaku skręt, który pozwoli jej odlecieć w stronę wyjebania na wszystko. Chciałaby coś lepszego. Morfinę? Po niej podobno jest świetny zjazd. Chętnie spróbowałaby i heroiny, nawet jeśli miałaby się uzależnić od niej. Szczerze? Nie dba o to. Równie dobrze mogłaby finalnie zeskoczyć z estrady oświetleniowej. Ból był niemal ten sam, gdy nie potrafiła oddzielić swoich myśli, zmartwień i nienawiści od siebie.
Może tak naprawdę nie chce też Zachary’ego? Ucieka od niego, a dotyk parzy. Nie zniesie przenikliwego spojrzenia, a tym bardziej bliskości oddechu i woni mdłych perfum. Drażniło ją w tym momencie wszystko.

Nie musiał powtarzać dwa razy. Chwyciła swoje rzeczy, rzucając ostatnie spojrzenie swojej koleżance; a gdy tylko droga była wolna, wyskoczyła na korytarz, w końcu uśmiechając się szeroko. Już nie odtrąca chłopaka, splatając z nim palce śmiało – zauważa, że podoba jej się to i wprowadza w stan melancholii, do czasów, gdy Terry była w pełni trzeźwa.
- Pewnie usłyszą o tym, gdy wpadnę do nich na obiad pojutrze – zapewnia z rozbawieniem. Miała wrażenie, że ucieka zza krat więziennych; złota klatka dawała jej wszystko, jak i zabierała wszystko. Cała radość, tak bardzo ulotna, stała się luksusem i już rzadko kiedy jej towarzyszyła. Pociągnęła Zacha w stronę klatki schodowej, by wspięli się na samą górę, na dach. Stamtąd mogli oglądać nie tylko miasto, ale i również cały koncert, bowiem znajdowały się tam świetliki. – Och, skarbie, mam coś lepszego niż jakiś tam szampan. – No, może nie jakiś tam, ale nie chciała teraz alkoholu. Z kieszeni bluzy wyciąga skręta, a na jej twarzy pojawia się wielka radość w postaci uśmiechu. – Zajaramy, a potem… – przerwa na szybki pocałunek – będziemy się świetnie bawić. I kochać. I gówno mnie obchodzi, że będzie zimno! Nam będzie gorąco. A teraz… Le chateu de Terry.
Otwiera drzwi na dach i wprowadza Zacha na sam środek, gdzie znajduje się świetlik na salę koncertową. Siada na papie, niemal od razu zapalając skręta i zaciągając się nim.
I znów czuje ulgę.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Nigdy nie myślał o tym w ten sposób. Że jego zdjęcia – dla kogokolwiek, kto wykształcił w sobie choćby podstawę wrażliwości, mogłyby uchodzić za idealne. Lub nawet bliskie ideałom. Balansował na granicy kanonów, bez żalu nadwyrężając sensowność zasad podchwyconych z uniwersyteckich aul i podręczników. Pewnie zawrzałoby w nim tak, jak wrzało zawsze, kiedy wystawiał się na podobne (i równie bezkrytyczne) opinie swoich rodziców – w panującej krótko ciszy, podciętej wymownym pomrukiem czy chrząknięciem.
A potem zacząłby się zastanawiać. Z szansą na wyciągnięcie wniosków – że może tam właśnie zawinili; nie potrafiąc odsłonić tych części siebie – i swoich żyć – by uchylić rąbka perspektyw towarzyszących im na co dzień. A w codzienności Zacharego wiele było wind – ze strefy sacrum prowadzących prosto w turpistyczne profanum. I wiele schodów, jak teraz, chociażby, kiedy z patosu wieczoru – w splocie dłoni – przemykali na dach, prosto w słodki kłąb dymu, roztaczanego rychle nad sylwetką dziewczyny.
Nie wie jak długo się jej przyglądał – w przelotności pocałunku – ale dał sobie chwilę na to, żeby źrenicami zarysować majaczący w półmroku kontur. Rozświetlony ciepłymi pręgami, które sięgały lico dziewczyny zza oszklenia koncertowej sali. Wszyscy ci ludzie w garniturach, sukniach i żakietach – z tej perspektywy zwyczajnie maluczcy i... nieistotni?
Hm? – Wyrwany z treściwego w swojej zwięzłości zamyślenia (z gęsto skondensowanych wyobrażeńwspomnieńwątpliwości), śledzi ruch dziewczęcej dłoni; krótką przebieżkę po kieszeniach bluzy i parę pacnięć lokalizujących wydobytego zaraz skręta. – Wow, nie ma już śladu po tej niepozornej Terry, co? – Brzmi poważnie, ale potem zaczyna się śmiać. Siada obok niej – z nogami ugiętymi w kolanach.
W zasadzie miałem trochę inne plany na dzisiejszy wieczór. – Śmieszne. Zrobiło się jakoś melancholijnie. Nostalgicznie. I smutno.
No, po prostu – smutno.
Co to za facet? A tamten? Wygląda na jakąś szychę. Dyrektor filharmonii, czy coś? Od razu widać. Oni wszyscy są tacy sami, nie? – Chichocze, trochę rubasznie, ale dźwięcznie; z przyjemnie dostrojonymi strunami coraz cieplejszego głosu. Wskazuje palcem na mężczyznę zasiadającego w pierwszym rzędzie – w ich położeniu, ze szczególnie wyeksponowaną łysiną. Potem za cel obiera sobie kogoś siedzącego zaraz za nim. I Zachary chyba próbuje dać do zrozumienia Teresie, że...
Że w sumie to nie wie. Chyba chciałby z nią po prostu porozmawiać. Tak zwyczajnie. Nawet jeśli mieliby obśmiać co drugi rząd publiki pęczniejący od przybyłych na występ gości.
Wyciąga rękę w kierunku dziewczyny – z łokciem miękko opartym o kaletkę; czeka aż szatynka się zaciągnie – i czeka też na swoją kolej. W międzyczasie tylko zdaje sobie sprawę, że dawno nie jarał. Kiedy ostatni raz? Wtedy? Z tą trzepniętą laską z cmentarza...? Prycha pod nosem. Zamiast podzielić się myślą – po prostu ją odtrąca. Myśl, rzecz jasna. Ale nie Teresę – być może wbrew jej początkowemu przeczuciu. Oczekiwaniom?
Chyba się zaczyna. Która godzina? Twoja? – pyta, na myśli mając ten punkt w rozplanowanym harmonogramie występów, w którym na scenę wyjść miała Teresa Goldie Kingsley. – Patrz na minę tej laski. Iii- w tym momencie orientują się, że mają przejebane. – Śmieje się. – Co im powiesz, jak już wrócisz na... nie wiem, jakąś próbę, czy coś? Że się zatrzasnęłaś w kiblu? Czy że ktoś się porwał? W sumie to nawet nie byłoby do końca kłamstwo...
Ostatnio zmieniony 2022-05-29, 20:25 przez Zachary Prescott, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zabawnie, miał inne plany. I trochę smutno jej się zrobiło, bo nie mogła zrealizować swojego rebel planu. Bardzo chciała spędzić ten czas w totalnie dosłownym oderwaniu się odteraźniejszości; by nie myśleć o koncercie, który odbywał się tuż pod nimi. Patrzyła przez trójkątne szyby i wzdychała z ulgą, że nie musi tam siedzieć. Nie będzie bolał ją kark i nie naciągnie mięśni szyi oraz barku, a opuszki zagoją się w końcu po ostatnim występie. Mogła więc zaciągać się skrętem i czuć jak dym uderza jej w płuca i do głowy, powodując całkowite rozluźnienie ciała.
Po głowie Terry jednak zaczęły krążyć też inne myśli, mniej... rozkoszne. Widziała siebie skaczącą z dachu, widziała dziwnie przerażające spojrzenie Zacha, jakby nabijał się z niej, widziała aplauz - dłonie uderzające o siebie i szepty komentujące jej czarną sukienkę. Oceniali Terry, znowu, nie znając jej nawet. Nic z tego nie działo się w rzeczywistości, a w głowie panny Kingsley. I nie, nie miało to absolutnie żadnego związku z tym, że paliła w tym momencie skręta.
- Jakie plany więc miałeś? - pyta, zanim jeszcze zerknie we wskazaną przez niego stronę, prosto na śmiesznego mężczyznę. Znała go. Bardzo dobrze go znała, bo przychodził na każdy koncert i często bywał na próbach. - To ojciec Kate Callaghan, fundował nam aulę. Jest jakimś tam przedsiębiorcą, ma więcej kasy niż moi rodzice.
Wiele szych przybyło na koncert, w tym wiele łowców talentów. Ona miała mieć swoją szansę, by zacząć grać w orkiestrze jeszcze lepszej niż tej akademickiej. Ale zrezygnowała. Poddała się. Oddała swoją posadkę komuś innemu, więc teraz? Już bez różnicy. Liczyło się, że ma skręta, no i Zacha, nawet jeśli wydawał się bardziej nieobecny od niej.
Wskazuje więc po chwili kobietę wystrojoną w szal z futra i czerwoną sukienkę, i śmieje się z niej aż do utraty tchu. Postać bowiem barwna, lecz stopiona z tłem czerwonych zasłon auli i aksamitu foteli, wachluje się libretto, a jej wyraz twarzy mówi o znużeniu. Nudzi ją spektakl, ale tak to jest, gdy najlepsze znajduje się tam, gdzie wzrok nie sięga - na dachu. Terry przekazuje Zachowi skręta i ostrożnie wsuwa się przed niego, by objął ją ramionami. Potrzebowała bliskości, konkretniej to bliskości Zachary'ego Prescotta, która ostatnio jakoś stała się im dość obca. Mniej jej było; nie chciała jej, gdy zatapiała się w pragnienie chemii i substancji wyniszczających jej ciało.

Zauważa jego prychnięcie, lecz nie nalega na wytłumaczenie jego zdenerwowania (?). Skina za to głową na jego pytanie i uśmiecha się smutno, uświadamiając sobie, że właśnie traci coś cennego, jakiś nowy krok na przyszłość. Przeżywa to sama, dusząc w zarodku wszystko, póki może, póki nie do końca skręt rozplątał jej język.
- Powiem, że... tak, że... nie wiem, może zatrzasnęłam się rzeczywiście? Z przystojniakiem, który jest moim chłopakiem i właściwie to cieszę się z tego obrotu wydarzeń. Wiesz co? - przekręca się, by spojrzeć na niego rozmarzona. - Naprawdę cieszę się, że jesteś tu ze mną. Tu, ale nie tam, na dole, wśród garniaków i sukien, sztywnych pleców i surowych spojrzeń. Już dawno... dawno nie byłam taka szczęśliwa.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Pozwolił Teresie wygodniej rozsiąść się w ślepych uliczkach własnej fizjonomii. I w przyzwalającym milczeniu – wyczekiwał tylko, aż wesprze się wygodniej o stelaż ciała; o lekki rozkrok; o rękę podsuniętą zaraz pod jej ramię. Przez jakąś chwilę nie odzywał się wcale, z podaną mu bletką wciśniętą lekko w uskok ust, którą zaciągał się po raz ostatni. Z nieufnością obnosząc się wobec rozwarstwionych myśli; i błogiej ciszy, wkradającej się pomiędzy nie. Z uprzedzeniem, urazą, rezerwą lub po prostu... wyrzutem sumienia.
Dyktowany widokiem sprzed trzech tygodni; dorosłego faceta korzącego się we własnej, dziecięcej bezbronności – na łasce nie tyle już nawet lekarzy, co zwyczajnego farta.
Być może – to taki widok właśnie, który Zacharemu odebrał odrobinę młodości. Po prostu, ukrócił życie o tych kilka lat, przez których sam mógłby w swój organizm wtłaczać, wciągać, wypalać, wdychiwać i wcierać chemię w takich konfiguracjach, które posłużyłyby za alternatywę emocji – lub ich braku. Wedle uznania.
Zachary zatem – mógł się postarzeć. Ale mógł też, zwyczajnie, dojrzeć. Coś; w sobie, w Nim, w Teresie. I, jednego był pewien; nie – to, co widział dziś w oczach dziewczyny – rozświetlonych łuną ciepłych świateł pogrzebanego sukcesu, nie było szczęściem, o którym próbowała go zapewniać.
Dla mnie to już, uh, to już będzie pas, wystarczy. Trzymaj. – Oddaje jej skręta; trochę się krztusi. Łapie więc oddech, potem chwyta się chichotu – skłębionego pod górną wargą (myśli: każdy ma, przecież, swoje uzależnienia) wraz z tępym, podgryzającym tkankę mrowieniem. Z przygrywającą w tle kompozycją Sibeliusa (D-moll, op. 47), Zachary suponuje w absurdalnym napięciu muzyki, że to nie jest jakieś-tam podrzędne zielsko, po znajomości załatwione od koleżanki z roku (myśli: prędzej jakiś, chociażby, Moby Dick, myśli: dlaczego?, myśli: jest przecież dorosła).
W każdym razie – kiedy Ona mówi o szczęściu, Zachary naprawdę nie wie, czy powinien jej wierzyć.
Jesteś pewna? Bo jednak odnoszę wrażenie, że od jakiegoś czasu... – Dłońmi osuwa się po ramionach szatynki. – Chryste, przecież ty jesteś cała szty- – Czuje, że zasycha mu w gardle. I w czasie, kiedy trudzi się, żeby przełknąć ślinę – palcami podbiega w tym czasie pod stwardnienie mięśni rozpiętych wokół dziewczęcego barku. – ... sztywna. Spięta, strasznie. To te próby, co? I siedzenie na wykładach. Poszukamy ci jakiegoś fizjoterapeuty.
Oddycha, cicho.
A co do planów... – Wzrusza ramionami. – Wystarczy ci, jeśli powiem, że to niespodzianka?
Nie wie, w zasadzie, kiedy – ale w pewnym momencie zbacza z wyniosłości koncertowego brzmienia; spojrzeniem muskając rozświetlone krawędzie miasta. Z zamyślenia wyrywa go dopiero wibracja Kingsley’owego telefonu – która przypomni jednocześnie, acz usłużnie, że przecież Terry jest w tej chwili nie tylko nieobecna, ale także – poszukiwana. I widać to, choćby z ich perspektywy – ironicznie umoszczonej powyżej kultury wysokiej, rozsiedlonej w salce, ścielącej się pod zadaszeniem ich sylwetek.
Wyłącz go. Powiesz, że ci się rozładował. I chodź, musimy się zbierać. Tylko... żeby dojść na przystanek, to chyba trzeba przez główne wyjście...? – Podnosi się, powoli; a potem, z lekkim – i niepoważnym raczej pół-ukłonem, który bierze się jakby-znikąd – podaje jej rękę. – W sumie zawsze możesz zgadywać. To znaczy, gdzie cię zabieram.

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Niespodzianka.

Terry nienawidziła niespodzianek. Choć nie, może nie? Lubiła je, ale nigdy nie potrafiła doczekać do końca, do finału i wielkiego krzyku oraz wybicia dłoni w powietrze przy towarzyszącym: NIESPODZIANKA! Denerwowało ją to. Chciała mieć to coś już, teraz, natychmiast. Czekała zawsze niecierpliwie i już nawet tego nie ukrywała, bo przecież po co? Może dlatego też właśnie na twarzy Terry pojawia się grymas i przelotne spojrzenie na Zachary’ego, lecz już po chwili wróciła w objęcia jego chuderlawych ramion. Wzdycha przy tym ciężko, zadowolona mimo wszystko z uniknięcia tematu o szczęściu, radości i innych głupstwach. Widział, że coś nie do końca gra w głowie Terry; równie źle, co w jej karierze ostatnio.

I zmienia temat w ostatniej chwili – dlaczego? Boi się? Jeśli tak, może powinna go uspokoić? Problem polega na tym, że… nie chce. Inaczej przytaknęłaby jego słowom, że nie jest w pełni szczęśliwa. Powiedziałaby za wiele, na przykład o to, że podejrzewa go o zdradę albo knucie czegoś (czego nie do końca jest pewna, ale serce podpowiadało jej, że już oboje nie są wobec siebie szczerzy).
- No, fizjoterapeuta się przyda – odparła sucho, zbita z pantałyku mimo wszystko. Chyba nie potrafi się uśmiechnąć, trudno jej jakoś przybrać formę twarzy odpowiednią do sytuacji, czyli troski (troski?) Zachary’ego. Macha zaraz ręką, by zaciągnąć się jeszcze raz skrętem i pod naporem dymu szczęścia aż przymyka powieki i wzdycha. Cudownie jej. Z barków nagle ponownie zaczęły spadać jej zmartwienia.
Początkowo nie słyszy ani nie czuje wibracji telefonu. Chyba zaczęła je ignorować, w końcu. Czyżby nadszedł ten magiczny moment, w którym nauczyła się być asertywną? Czy to przez szumy w głowie, jakich właśnie doznaje od lekkiego narkotyku? Sięga w końcu po telefon, by wyłączyć go jednym ruchem i w teatralnym geście wypuszcza urządzenie z ręki, śmiejąc się przy tym. Szybka zbiła się i będzie żałować tego, gdy z potężnym bólem głowy zbudzi się kolejnego dnia w pustym łóżku; bo Zachary z pewnością opuści je wcześniej.
Rzuca ostatnie spojrzenie przez świetlik i bierze głęboki wdech, gasząc skręta. Zaczyna zaraz tańczyć w miejscu i nucić jakiś hit lata 2009, chociaż po głowie zaczął jej chodzić kawałek Harper-Jacka Dwellera przez co zaczyna nienawidzić się jeszcze bardziej. Dopiero po chwili nabiera jednak przekonania, że chyba prędzej skoczy z tego dachu niż zejdzie z Zacharym, bo z jej ust zaczęła wypływać melodia Abla. Wsuwa palce we włosy, by zacząć je ciągnąć do wyrwania i z trudem skupia się na słowach swojego jeszcze chłopaka.
- Zabierasz mnie nad basen? Ale nie ma jeszcze wody i co teraz? - chwyta jego dłoń, splatając z nim ręce i naturalnie wtula się w jego ciało. Musiała korzystać jeszcze, póki nie rozdzieli ich długa rozłąka. – I tak, musimy przejść tą samą trasą, ale damy radę, prawda? No, to powiedz mi w końcu, gdzie idziemy. Wiesz przecież jak BAR-DZO nie lubię niespodzianek. To jak? Gdzie – raczej? O, o! Tylko nie mów, że idziemy na burgery! Zjadłabym jakąś dobrą krowę. Albo frytki. Już nie muszę jeść sałatek, bo i tak mnie kochasz, co nie? Ha! Mam cię. Ja ciebie też, skarbie.
Słowotok kończy się wraz z wejściem na korytarz, by absolutnie nikt ich nie usłyszał i nie zaciągnął Terry przed dziki tłum W bezpiecznym objęciu Zacha, Terry udawała, że absolutnie nie zjarała się jakimś zielskiem i całkiem dobrze radzi sobie z życiem. A gra w gówno prawdę trwała wciąż.
- Na koniec świata i jeszcze daaaaalej!

/ zt2

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Columbia City”