WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

/z waszyngtońskiego bruku

Nie była szczególnie (a raczej: ani trochę) dumna z tego, jak zareagowała. Gdyby teraz mogła wybrać, czy łatwiej byłoby jej wytłumaczyć, co ona właśnie wyprawiała, czy jednak to, dlaczego psy jebią buty, byłaby szczęśliwa, wygadując jakieś bzdury o symbolizmie, który wcale symboliczny nie był, co najwyżej dość wulgarną przenośnią.

Mogłaby też spojrzeć na siebie nieco łagodniej i przypomnieć sobie, że była zmęczona i trochę pijana, a przecież są takie dni, kiedy to w zupełności wystarczy, by pokłócić się z mężem o jebanie (psa czy butów, obie wersje mogłyby im wyjść dzisiaj równie dobrze) i z trudem trzymać emocje na wodzy. Ale przecież nigdy nie potrafiła patrzeć na siebie łagodnie, a już na pewno nie potrafiła patrzeć na samą siebie tak łagodnie, jak patrzyła na Niego.

Bellamy, jej piękny chłopiec.

Było w tej sytuacji coś nawet głupszego od tego psa, który nie miał nic wspólnego z psem i mlekiem, które składało się głównie z wody i owsa. Ettel przecież odpuszczała - teraz, gdy godziła się na powrót do domu bez mleka i chwilę wcześniej, gdy nie ciągnęła rozmowy o korporacjach, które powinien wyjebać jakiś pies - po to, żeby Arson mógł poczuć się lepiej. Ustępowała. Nie tylko dawała mu wygrać, ale też dawała mu kolejny kawałek jej samej, cierpliwie, kawałek po kawałku, dopóki już nic nie zostanie dla niej samej (i może niewiele już zostało, skoro, podobno, była dość lekka, jakby w środku była pusta).

Z tego samego powodu skinęła głową w odpowiedzi na jego propozycję - ostatnie, o czym miała teraz siłę myśleć, to to głupie mleko, ale była gotowa zgodzić się nawet na to, by Arson zamówił im pod mieszkanie nawet żywą krowę do wydojenia, gdyby tylko chciał.

No już, uspokój się, głupia. Dwa głębokie oddechy.
Pomyśl o tym, że masz odsłoniętą szyję i ci zimno. Nie o tym, że czujesz, jak drżą ci policzki, chociaż zanim poznałaś Arsona nie wiedziałaś nawet, że to możliwe. I pomyśl o tym, że on cię w końcu zostawi, jeśli będziesz zachowywała się jak histeryczka, a wtedy będziesz musiała nie tylko szukać sobie nowego mieszkania, ale też nowego kraju, bo nie będziesz mogła zostać w Stanach.
Jeszcze jeden głęboki oddech.

- Nie, tylko mleko, dzięki - opuściła dłoń, w której trzymała telefon i obróciła się tak, że teraz Arson widział jeden z jej zaczerwienionych policzków i wypukłość czoła. - Samochód przyjedzie za siedem minut - dodała, choć gdyby założyć, że mówi do tego, na co patrzy, to Ettel prowadziła właśnie rozmowę z chodnikiem.

A potem była już głównie cisza.
Na chodniku była cisza trochę krępująca i niewygodna.
W samochodzie ta cisza wydawała się niemal zwyczajna, dzięki obcemu mężczyźnie za kierownicą i lecącej z radia muzyce.
W mieszkaniu starała się tę ciszę jakoś zamaskować: zapalając tylko boczne światło, puszczając Arsona do łazienki, skoro to on wstawał pierwszy, aż wreszcie: skradając się trochę po sypialni, jakby nie chciała go obudzić, niezależnie od tego, czy naprawdę zdążył zasnąć (chodzenie na palcach nie sprawiało jej problemu, gorzej z pociąganiem nosa - to starała się robić jak najciszej, żeby nie brzmieć jak ktoś, kto płakał pod prysznicem).

Nie chciała tej ciszy, gdy następnego dnia wreszcie spotkają się w domu - w porze, o której większość ludzi zjadła już obiad, bo oboje wyszli dzisiaj za wcześnie. On na tyle wcześnie, że Ettel jeszcze spała, a ona zbyt wcześnie, by zobaczyć Arsona wracającego z teatru.
Już od progu wiedziała, że jest w domu (da się w ogóle nie wiedzieć po tylu latach?), dlatego postawiła na podłodze swój przepastny, szwedzki plecaczek, w którym zmieścił się laptop, trochę warzyw i butelka soku, zsunęła buty i poszła prosto do niego.

Bellamy, jej piękny chłopiec.

Usiadła przy nim na kanapie, podwijając stopy i bez słowa dotknęła jego klatki piersiowej w miejscu, w którym pod miękkim wnętrzem dłoni czuła twardy mostek Arsona (brzmi prawie jak budowla), a opuszkami palców zahaczała o krawędź jego koszulki. - Lubię to, że znam wszystkie twoje kwestie we wszystkich spektaklach.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Bellamy. Jej piękna katastrofa -

zawsze rozprężał się w taksówkach.

W przepastnej gardzieli samochodów pachnących anonimowością i syntetycznymi odświeżaczami powietrza (dziś? Tropikalny Las, przesłodzone nuty mango i zapach mający imitować chyba woń młodych, mięsistych liści roślin o skomplikowanych nazwach), prowadzonych przez zupełnie obce mu osoby. Lubił patrzeć w zobojętniałe na to, co dzieje się na tylnych siedzeniach, oczy - odbite w prostokącie lusterek nad deską rozdzielczą. Lubił piskliwe dźwięki wydawane przez tapicerkę - śliskie źźźsz!, gdy człowiek mościł się za siedzeniem kierowcy, podkurczając nogi i uginając łokcie, nim wreszcie znajdzie komfortową pozycję. Lubił brak ten kontrolowany brak kontroli, gdy oddawał się - dość dosłownie - w ręce kierowcy, i pozwalał wieźć pogrążonymi w mroku ulicami, trasą wyznaczaną przez GPS, jedynie pod ostrzałem latarnianych świateł liżących jego twarz przez przydymione szyby pojazdu.
Kojarzyło mu się to z dzieciństwem. Z tymi jego fragmentami, których nie brzydził się, i nie wstydził przed samym sobą. Z podróżami odbywanymi w towarzystwie matki - i za pieniądze ojca - między lotniskiem i hotelem, albo hotelem i restauracją, gdy wyrywali się z Seattle - do innego stanu, tylko we dwoje, albo przez ocean, do Monaco, albo na Ibizę, albo do któregoś z włoskich miast, w których zajadał się lodami straciatella, i ze zdziwieniem konstatował, że jego matka jednak potrafi się uśmiechać.

Zazwyczaj.
Dziś jednak - wciśnięty w kremowe tło tylnych foteli, z całunem płaszcza rzuconym wertykalnie przez wzniesienie kolan, i ramieniem strategicznie przychylonym tak, by nie dotknąć nim przypadkiem ramienia jego własnej żony - nie bawił się za dobrze.
Czy raczej: nie bawił się wcale.
I chciał wysiąść. Tak po prostu. Zafascynowany tą fantazją, z każdym kolejnym kilometrem wzbogacaną przez jego wyobraźnię o coraz to więcej szczegółów. Otworzyć drzwi, nie bacząc na wciąż-przepisową, ale już-dość-dużą prędkość rozwijaną przez bolta. Nie posłać Ettel nawet jednego zbędnego spojrzenia i -
  • wypaść.
Na zimny, twardy, zawilgocony asfalt. Twarzą wprzód, chudym tyłkiem w stronę nieba. Jak szmaciana lalka rzucona przez kapryśnego jedynaka na bruk ponad granicą spacerowego wózka.
Trochę tylko żałował (i być może jedynie ten właśnie fakt powstrzymywał go teraz przed faktycznym chwyceniem za samochodową klamkę), że tego rodzaju wypadek upadek nie byłby, raczej, śmiertelny.

Kolejny raz zrobił jednak coś wbrew sobie, oraz zgodnie z powszechnie akceptowalnymi zasadami funkcjonowania w społeczeństwie, i w bliskich relacjach: zacisnął zęby, przeczekał, i przeżył.
Tę ciszę; w samochodzie, w drodze z podjazdu do mieszkania, w korytarzu, gdzie Ettel ściągała buty, Arson odwieszał ten nieszczęsny, wzgardzony przez brunetkę paltot, i gdzie potem wymijali się jak dwa pionki na bardzo dziwnej szachownicy, i w drodze do łazienki, w której - jak zwykle - Ettel ustąpiła mu miejsca.
Przetrwał. Niemożliwy do pomylenia z czymkolwiek innym odgłos pociągania nosem, który w wyobraźni łatwo mógł połączyć z zaczerwienieniem oczu, i wargami wygiętymi w podkówkę.
Wreszcie: przespał.
Potencjał awantury, którą pewnie skończyłby się ten wieczór (noc?), gdyby na przykład jednak zapytał Ettel, co się tak n a p r a w d ę dzieje, albo czy może chciałaby, mimo wszystko, pogadać.

Gdy wstał następnego dnia - o czwartej:zero:jeden, przed budzikiem - dziewczyna (chyba) spała; zwinięta w samotny kłębek na drugim końcu ich bardzo drogiego, bardzo dużego, bardzo wygodnego łóżka; niesłychanie krucha, i niesłychanie mała w egipskiej bawełnie ich pościeli. Chciał coś zrobić - na przykład śniadanie, takie tylko dla niej, i zostawić jej na blacie, w termalnym pojemniczku, z przeprosinami i wyrazami miłości zapisanymi na drobnej karteluszce przytroczonej do wieczka - ale w końcu zapomniał, i przypomniał sobie dopiero na ósmym kilometrze biegu (a potem zapomniał znowu).
A teraz siedział na kanapie, obłożony folderami pełnymi notatek i kwestii, które wtłoczyć miał na cito w tkanki hipokampu, i próbował sobie przypomnieć, co - na tym ósmym kilometrze właśnie - wyparł z pamięci.

Bellamy. Jej piękna katastrofa.

Szary tiszert, niebieskie jeansy, bose stopy i włosy ujarzmione śmiesznie zwiniętą Ettel spineczką - ot, pojedynczy kosmyk przypięty nad czołem perłową klamerką. Usłyszał ją na dobrą chwilę przed tym, gdy ją zobaczył. Pozwolił się dotknąć. I pozwolił, by przez chwilę paliła jego mostek opuszkami palców.
- A ja nie - skontrował, ale w jego głosie pobrzmiała tylko bezbronność, nie gniew (którego można byłoby się pewnie, w tym kontekście, spodziewać) - Ta świadomość sprawia, że czuję się bardzo nudny. I stary. I przewidywalny - Podzielił się z nią litanią epitetów, jakie w jego świadomości należały do kategorii tych Absolutnie Najgorszych - Sądzisz, że powinienem zmienić repertuar? Zacząć robić coś bardziej współczesnego? Jakiegoś Piscatora? Albo... No nie wiem. Becketta?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Brakowało jej całej masy rzeczy. Na przykład talentu, przyjaciół i drobniaków - nieustannie brakowało jej drobnych na napiwki w tych wszystkich wegańskich knajpach, w których kanapki jadało się nożem i widelcem i nikt nie patrzył na ciebie jak na starego alkusa, gdy zamawiałeś do śniadania kieliszek alkoholu.

Brakowało jej też domu, choć równocześnie wcale nie chciała wracać. Tęskniła głównie za poczuciem bezpieczeństwa, jakie odczuwasz w ojczyźnie: tym komfortem, że nawet jeśli stanie się coś złego i będziesz musiała zostać w szpitalu, walczyć z urzędowym absurdem albo zgłosić się na policję, to nadal jesteś w miejscu, którego kulturę dobrze rozumiesz i nie musisz się martwić, że nie zrozumiesz ani słowa, bo lekarz, który cię przyjmuje, mówi z silnym akcentem. Okazało się, że wszystkie wypadki losowe są dużo trudniejsze, gdy mieszkasz za granicą i początkowo, tuż po przeprowadzce do Seattle, nie brakowało jej opowieści o tym, co ją zaskoczyło.

Do tej pory zresztą mnóstwo rzeczy ją zaskakiwało, bo Ettel była jedną z tych osób, które świat trochę zadziwiał, a trochę wzruszał.

Nie brakowało jej jeszcze jednego: zazwyczaj nie brakowało jej cierpliwości do tego prawie trzydziestoletniego, nabzdyczonego chłopaka, którego znalazła na kanapie.

Dlatego zamiast spytać na przykład: “Myślisz, że coś by ci się stało, gdybyś raz się ze mną zgodził? Boisz się, że pies by cię wyjebał jak te buty?”, po prostu podkuliła nogi do klatki piersiowej, tworząc prowizoryczną tarczę z własnych kolan i piszczeli.

(Pomysł z góry skazany na porażkę, bo przecież nic w Ettel nie było wystarczająco twarde, żeby ją porządnie ochronić. A już na pewno nie przed tym niepokojem, że to, co naprawdę myślał Arson, to: przez ciebie czuję się nudny.)

- Masz dwadzieścia dziewięć lat - przypomniała mu, obejmując dłońmi własne kostki. - Może w tym wieku już tak jest: robisz się stary i nudny, i nic nie można na to poradzić - uśmiechnęła się lekko, choć gdyby ktoś postanowił się teraz przyjrzeć Ettel, dość łatwo by zauważył, że nie wygląda na szczególnie rozbawioną. - Chcesz zacząć robić Becketta? Wiesz, że wtedy Issa będzie pytała “Kiedy ostatni raz widziałyśmy się w piątkę?” - spytała, wplątując w to tę biedną dziewczynę z bardzo prostego powodu - chciała poprawić mu humor, albo chociaż wybadać, jaki ten humor w ogóle dzisiaj był. Dlatego już po chwili wyplątała się z własnego uścisku i teraz, dla odmiany, na tej kanapie klęczała. - Poczekaj - poprosiła i nachyliła się w stronę arsonowej głowy, by poprawić mu tę spinkę. - Możesz też zacząć brać przykład z Issy i zacząć przekręcać własne kwestie. Jeśli ktoś się zorientuje, to wyjaśnimy, że po prostu jesteś stary - zaproponowała prosto we włosy Arsona, równocześnie - prawdopodobnie zbyt ostrożnie przypinając mu tę spinkę na nowo.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jego reakcja na bezwzględne zderzenie z rzeczywistością [fundowane mu teraz przez Ettel, która miękkim głosem przypominała mu bolesne, niezaprzeczalne, wdrukowane prostą, czarną czcionką w jego akt urodzenia, paszport, dowód osobisty, i jeszcze kilkanaście innych rubryk względnie istotnych dla dorosłych osób (jak, na przykład, deklaracje podatkowe)], sprowadziła się do krótkiego wzniesienia i opuszczenia ramion, kwaśnego uśmiechu i mlaśnięcia godnego kogoś, kto właśnie zjadł surową ostrygę, i nie miał okazji popicia jej szampanem albo, lepiej, wódką.
- Dziękuję za przypomnienie, skarbie. Bardzo pomocne. Jeszcze bym zapomniał, że został mi jakiś miesiąc na zrobienie wszystkich tych wybitnych rzeczy, o których napiszą w gazetach pod nagłówkiem... -
"WYBITNY MŁODY AKTOR ZMIENIA ŚWIAT FINEZJĄ SWOJEJ ARTYSTYCZNEJ EKSPRESJI!
Na stronie numer 3 przeczytasz o tym, jak Arson B. Loughrey-Cox, obiecująca gwiazda teatralnych estrad, zadziwił i zachwycił nawet najsurowszych krytyków swoją wysublimowaną interpretacją...

- Nieważne.
Obrócił się teraz w stronę żony, i przyglądał jej przez chwilę, jednocześnie pozwalając na wszelakie machinacje jakich zaczęła dopuszczać się z użyciem wpiętej w jego włosy ozdoby.
Kto, jak kto, ale Arson doskonale znał się na brakach. Będąc synem swojego ojca zwyczajnie nie potrafił inaczej - już od dziecka uczono go bowiem, by w pierwszej kolejności skupiać się na tym, czego nie ma, a nie doceniać to, co jest. Na tym, że tylko dwóch punktów zabrakło, żeby zamiast B+ otrzymać A na klasówce z umiejętności określania czasu i kierunków świata. Na tym, że jego matka zapomniała na sobotni bankiet zamówić kozi ser obłożony tymiankiem i czerwonym pieprzem (a nie na fakcie, że w tym czasie zajęta była aranżowaniem liliowych bukietów, zamawianiem dwunastu różnych gatunków alkoholu, koordynowaniem trzydaniowego menu i przystawek, oraz - przede wszystkim - znoszeniem wszystkich humorów swojego męża). Na tym, że syn się Coxowi-Seniorowi prawie udał, szkoda tylko, że ten jeden centymetr mu brakuje do bycia mężczyzną; biedny, taki skazany już na wieki na wzrost godny nastoletniego chłopca. I na tym wreszcie, że czegokolwiek nie zrobi, i czegokolwiek nie osiągnie, zawsze znajdzie się jakaś wyrwa, jakaś rysa na płaszczyźnie perfekcji.
Nigdy nie będzie wystarczający. Zawsze będzie wybrakowany.

Co nie zmieniało faktu, że na wymieniane przez Ettel braki zareagować mógłby jedynie krótkim parsknięciem typowym dla osoby, która z tego typu niedoborami po prostu nigdy nie musiała się mierzyć.
Talent? Och, na miłość boską. Talent stanowił może jeden procent sukcesu, jeśli w ogóle - za całą resztę odpowiadała katorżnicza praca, dyscyplina, cyzelowanie najmniejszych detali tak długo, aż zbrzydną nam do granic możliwości.
Przyjaciół? Przyjaciół wystarczyło sobie znaleźć - jeśli już tak bardzo (wyartukułowane z kolejnym kwaśnym mlaśnięciem) nie odpowiadali jej ci, których mógł jej zaoferować. Może powinna zapisać się na jakiś kurs dla imigrantów, albo koło dyskusyjne dla feministek uwięzionych w złotych klatkach wygodnych małżeństw? Przecież znalezienie sobie społeczności nie mogło być tak zajebiście trudne, należało się tylko trochę postarać.
Drobniaki, wreszcie? Jezu-Chryste! Żeby mieć drobniaki, trzeba wyciągnąć z konta pięć dolców, pójść do narożnego kiosku pół przecznicy od ich mieszkania, i poprosić Ludovico, sprzedawcę, który czuwał w okienku od szóstej rano, do dwudziestej trzeciej, sześć dni w tygodniu, czy mógłby może rozmienić? Przecież nie brakowało im pieniędzy. A Ettel nie brakowało też czasu. Jaki więc leżał w tym problem!?
Do głowy mu jakoś nie przyszło, że problem często leży w sercu. A serce racjonalnych argumentów słuchać nie chce tak jakoś nawykowo.

Wybitnie udany (i dokładnie tak kąśliwy, jak lubił) komentarz posłany przez brunetkę pod adresem tej nieszczęsnej Issy, skwitować był teraz w stanie tylko cieniem uśmiechu - nagle zbyt skupiony na konglomeracie negatywnych myśli, spuszczonych z napiętej smyczy jednym tylko słowem. I nieważne, że rozsądek podpowiadał, że Ettel przecież tylko żartuje, że to nie na poważnie, że to jeden z tych nieistotnych słownych kuksańców, które życiowemu partnerowi wymierza się bez przemyślenia, za to z założeniem, że skoro nas by to nie ruszyło, to ich także nie ruszy.
Spoważniał, podciągając jedną nogę do dziwnego, pół-tureckiego siadu, tak, że kolanem zawisł poza krawędzią kanapy, i zrzucił tym samym na podłogę kilka luźnych kartek z uwagami odnośnie specyfiki postaci.
- Ettel. Pytam serio. Naprawdę uważasz, że jestem stary i nudny?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Śmieszne uczucie - czuć się we własnym domu jak intruz.

Do tej pory zastanawiała się czasami, czy ten własny nie jest przypadkiem kłamstwem. To tutaj oglądała netflixa przed snem i wiedziała, co kryje każda z kuchennych szuflad. Ten adres wpisywała, gdy zamawiała kolejną przesyłkę z dostawą do domu, a znajomi Arsona mogli się zwykle spodziewać, że odwiedzając jego mieszkanie, zastaną tę samą kanapę i tę samą dziewczynę. Ale ostatecznie to było przecież mieszkanie Arsona, które Ettel nazywała swoim tylko dlatego, że nie miała innego domu. Ani tutaj, ani nigdzie indziej, bo nieduże, ciemne mieszkanie w Brukseli, było domem r o d z i c ó w, z którego uciekła tak szybko jak się dało. (I który potem bardzo wstydziła się pokazać Arsonowi.)

Zarówno u rodziców, jak i tutaj - w chwilach takich jak ta, gdy Arson zbywał ją krótkim nieważne - czuła, że zawadza. W domu rodziców nie było zbyt wiele miejsc, w które mogłaby się wtopić, próbując zniknąć, ale tutaj było o wiele prościej. Podniosła się z kanapy, gotowa uznać porażkę i zostawić go na tej wielkiej kanapie samego, jednak jego pytanie sprawiło, że zatrzymała się i spojrzała na męża.

- Wcale nie uważam, że jesteś stary albo nudny - zaprzeczyła spokojnie, w takich momentach zwracając się do Arsona tak, jak zwracałaby się pewnie do jakiegoś dziecka - bez pośpiechu, gotowa cierpliwie powtórzyć to samo jeszcze dwa lub trzy razy w razie potrzeby. - Nie jesteś. A już na pewno nie jesteś taki przez to, w czym teraz grasz.

To mogłoby mocno zdziwić Arsona (właśnie dlatego zdecydowała, że to kiepski moment na tłumaczenie mu tego), ale jej zdaniem można było równocześnie grać w czymś nudnym, ale nie być przy tym nudnym człowiekiem - może co najwyżej trochę znudzonym… W artystycznym świecie jego ich przyjaciół to była dość niepopularna opinia, ale Ettel upierała się przy tym, że twój zawód wcale nie świadczył o twojej wartości i nie determinuje całego życia.

(Oczywiście nie można było całkowicie ufać w tej kwestii Ettel - co innego miała mówić, skoro ona sama nie tylko nie odniosła sukcesu zawodowego, nie mówiąc nawet o ukończeniu studiów? Miała nudną pracę, która nie sprawiała jej dużej satysfakcji i wymagała przede wszystkim długich godzin spędzonych samotnie przed komputerem. Miałaby teraz przyznać, że jest życiową porażką, bo nie udało jej się zająć niczym naprawdę w a ż n y m? Bezpieczniej było nie mówić nic. Nie poruszać zbyt często tematu swojej pracy i akademickiej porażki. Nie denerwować się ani nie smucić, gdy uświadomisz sobie, że roztrząsasz z mężem to, że byłaś u niego w pracy tak wiele razy, że sama mogłabyś już zagrać tego Oberona, kiedy on prawdopodobnie nie wie nawet, czym aktualnie zajmuje się Ettel, zanim nie zacznie wieczornej zmiany w drugiej pracy, gdzie robiła za mentalne wsparcie Arsona.)

Schyliła się, by podnieść rozrzucone na podłodze kartki, a gdy się wyprostowała, spojrzała na męża z lekko zmarszczonym czołem: - Ale… kiedyś będziemy trochę starzy. Może nawet trochę nudniejsi niż teraz. I możesz być tak stary i tak nudny, jak tylko chcesz, nie kocham cię za to, że nie masz zmarszczek - wyciągnęła w jego stronę kserówki i upewniła się: - W porządku?

Kolejne uczucie do Księgi Śmiesznych Uczuć.

W tym momencie czuła, że spisała się całkiem nieźle. Zareagowała dość rozsądnie, nie straciła cierpliwości i nie powiedziała niczego okropnie głupiego - nie wiedziała, czy to spełni wyśróbowane standardy Arsona, jeśli chodzi o wsparcie, ale jej własne standardy spełniały w zupełności. Śmieszne Uczucie pojawiło się, gdy pomyślała, że prawdopodobnie nigdy nie dostanie od niego czegoś podobnego.

Na szczęście mogła rozmienić pięć dolców od Arsona, więc nie powinna narzekać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Naprawdę mi przykro, że właśnie tak się czujesz.

To by jej powiedział, gdyby podzieliła się z nim teraz swoim poczuciem bezpańskości; rozterkami godnymi statku bez kotwicy, albo listu wysłanego bez adresu odbiorcy - jedynie z podpisem nadawcy, drobniutkim i równym, nieśmiało wbitym tuszem w gramaturę koperty.
Z całą upokarzającą pustką wpisaną w głoski tego pseudo-empatycznego sloganu. Z całą anonimowością słów, które rzekomo mają wyrazić współczucie, i zrozumienie, i szacunek względem odczuwanych przez nią emocji - a w rzeczywistości aż krzyczą od je m'en fous.

Ale, z drugiej strony, cóż innego?

Nie chciałby, i pewnie nawet by nie potrafił, skłamać, zapewniając Ettel, że wie, jak się czuje, albo, że ma dla niej gotowe rozwiązanie, które mogłoby sprawić aby poczuła się bardziej domna (w kontrze do bez-domności, oczywiście, na jaką cierpiała - jak się okazuje, nawet jeszcze mieszkając pod adresem wpisanym w akt urodzenia).

Wolałby też nie wymierzać jej werbalnego policzka poradami z gatunku:
  • - Może mogłabyś z kimś o tym porozmawiać? (gdzie "z kimś" synonimiczne jest dla: "z każdym, tylko - błagam - nie ze mną");
    - Może musisz zmienić swoje nastawienie? Przecież to mieszkanie w Brukseli nie jest aż tak ciemne, a nawet jeśli - to może by tak kupić więcej lamp, albo przebić ścianę, trochę się wtedy na pewno rozjaśni?
    - Może to dlatego, Ettel, że po prostu nie dajesz sobie szansy, żeby gdziekolwiek poczuć się jak w domu - nawet tu, w n a s z y m apartamencie, ze wszystkimi jego designerskimi niuansami i wygodami, choć przecież tyle razy zapewniałem Cię, że co moje, to Twoje (a więc: mój kraj, moje mieszkanie, moja rodzina, wszystkie moje problemy)?
    - Może powinnaś iść pobiegać, Ettel? Ruch fizyczny stanowi remedium na wszelkie problemy (tak mówił, dla przykładu, jego własny ojciec - okaz zdrowia nie do zdarcia, weteran wykańczających pojedynków w polo, szermierz i biegacz przełajowy);
    - Może to nie chodzi o miejsce, kochanie, ani o mnie i moje drobniaki. Może chodzi o ciebie. Może jesteś jedną z tych osób, które poczucie niedopasowania noszą w sobie - jak terminalny, nieuleczalny wrzód obrastający serce;
Arson, całe szczęście, na tyle miał jeszcze taktu i rozsądku by móc stwierdzić, że żadna z tych odpowiedzi nie zdawała się być odpowiednią dla osoby, która nawet u siebie zawsze jakąś cząstką jaźni będzie czuła się obca (pytanie: czy tak samo czuła się kiedyś? w początkach ich relacji? w czasach, w których Arson patrzył na nią, nie przez nią i słuchał jej, a nie własnych słów przepuszczonych przez filtr jej głosu; ). Trzymał więc język za zębami, przejmując od niej złożone w zgrabną stertkę kartki, i wsuwając je w odpowiednie foldery, aż bałagan zastąpił porządek i ład.
- A-ha! - wyrwał mu się triumfalny pół-okrzyk, gdy Ethel, dość niefortunnie, zdawała się potwierdzać jego hipotezę - Czyli jednak uważasz, że jestem, tak? Tylko nie przez to w czym grywam. Jezu, Ettel, to chyba jeszcze gorzej, nie? Bo to oznacza, że jestem stary i nudny, bo... No wiesz, bo jestem stary i nudny. I NIC TEGO NIE ZMIENI. - trochę już podśmiewał się z samego siebie, ale trochę też w jego jękach było prawdy, i absolutnej bezbronności, gdy tak rzucał się po kanapie, odchylając głowę na miękkość zagłówka, i odsłaniając przed nią nie tylko kanciastość rozedrganej emocjami grdyki, ale i swoje (wybitnie narcystyczne, przyznać należy) obawy.

Westchnął.

- Ettel, ja też cię kocham, ale to nie chodzi o zmarszczki - wzniósł na żonę cały ten chłodny, ale jednocześnie rozogniony błękit tęczówek - Chodzi o to, że... Nie przytłacza cię czasem poczucie twojej własnej śmiertelności? Nieodwracalności procesów zachodzących w ciele? Nie przeraża cię... - teraz to on wstał, i rozdreptał się w miejscu, zahaczywszy palce o szlufki spodni - Że nie młodniejemy? Ty masz jeszcze czas, ale ja... Trzydzieści, Ettel. TRZYDZIEŚCI LAT. I co ja takiego osiągnąłem? Kurwa, i jeszcze te urodziny. Mój ojciec podobno kazał matce zorganizować bankiet. W Canlis. W Canlis! Na, nie wiem, sześćdziesiąt osób. Kogo oni chcą zaprosić!? - prawie-przypadkiem przystanął przy wysepce ciemnego mahoniu, w którego gardzieli kryła się kolekcja alkoholi, i kilka szklanek z rżniętego kryształu; nie minęła chwila, a nalewał sobie dużą porcję brandy - i co z tego, że przed obiadem. Kto w końcu powiedział, że nie wolno mu przejść na jeden wieczór na dietę bardziej płynną, niż stałą (plus był taki, że alkohol ciężej było potem wyrzygać) - Mam dosyć. Naprawdę. I chyba po prostu jestem idiotą. Kretynem. To jest tak, jakby wszyscy inni byli w stanie zaakceptować fakt, że kiedyś sczezną i zdechną, a ja? I jeszcze, kurwa, to! - jednym wyrzutem ręki w przód rozsypał po podłodze te same kartki, które niedawno wtykał z takim namaszczeniem w objęcia plastikowych koszulek - BEZ - KURWA - SENSU!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

I Ettel też westchnęła.

Usiadła na podnóżku - czasami wciąż zaskakiwała ją myśl, że, że teraz mieszka nie tylko w miejscu ze specjalnym meblem do przechowywania alkoholu, ale też z fotelem z podnóżkiem - a łokcie wcisnęła w miękką, bladą skórę ud. - Arson, pour l'amour de dieu, nawet mnie nie denerwuj - poprosiła, nawet jeśli zupełnie nie wyglądała na zdenerwowaną. Gdyby Arson chciał spojrzeć na nią znad tych swoich kartek i koszulek, mógłby zauważyć, że przygląda mu się raczej z pełnym rezygnacji rozbawieniem. Jak opiekun nieposłusznego, ale uroczego dziecka, z którym nie masz siły dłużej się użerać, więc odpuszczasz. Nawet jeśli najchętniej spytałaby teraz: skoro podobno mnie kochasz, może chociaż spróbowałbyś usłyszeć, co mówię?

(Poza tym: tak, przeskoczyła w jednym zdaniu między dwoma językami, raczej nieświadomie. Nie zdarzało jej się to często, ale przy Arsonie czasami tak robiła, na tej samej zasadzie, na jakiej inni rzucają kurwą przy znajomych, ale przy rodzicach ugryzą się w język i poszukają bardziej pasującego słowa. Z boku to mogło wydawać się całkiem urocze, ale dla Ettel przede wszystkim było okropnie irytujące: chciała pasować i nie zdradzać na każdym kroku, że nie jest stąd.)

Przerażała ją cała masa rzeczy, ale od początku wiedziała, że nie musi teraz zastanawiać się nad odpowiedzią. Nie pamiętała już, czy to coś, co zaczęła robić dopiero niedawno, czy może robiła tak od początku i właśnie dlatego Arson się w niej zakochał (i niezbyt chciała to pamiętać, prawdę mówiąc), ale zwykle po prostu c z e k a ł a, aż Arson wypluje z siebie wszystkie słowa, drepcząc po pomieszczeniu. Wiedziała, że wcale nie chodzi o nią, ale wiedziała też, że przecież wcale go nie obchodzi, czy Ettel rzeczywiście przytłacza jej wiek - liczyło się tylko to, co przytłacza jego. Usiadła prosto i przejechała dłońmi po czerwonych śladach, jakie miała nad kolanami, a potem wstała i ostrożnie ruszyła w jego stronę, starając się nie deptać po kartkach, które zaledwie przed chwilą podnosiła mu z tej głupiej podłogi.

Ale to nic, przecież podniesie drugi raz. Potem.

- Mhm, bez-kurwa-sensu - powtórzyła za nim, gdy już znalazła się wystarczająco blisko, by położyć mu dłonie na ramionach. - Zanim tu weźmiesz i sczezniejesz, może koniec pracy na dziś? Chodź, Bellamy, pójdziemy… do kina? Albo pójdziemy pić i jeść ciastka, wszystko jedno. Możemy też po drodze ustalić, dokąd pojedziemy w twoje urodziny, żeby nie iść na… na bankiet w Canlis - dodała, marszcząc lekko czoło, gdy przypomniała sobie o planach teściów. Nie tylko dość złowieszczych, ale i tajemniczych, bo do tej pory jeszcze nie słyszała od matki Arsona, by miała znaleźć się w gronie tych sześćdziesięciu zaproszonych osób.

A Arson po tych kilku latach bez trudu mógł się zorientować, że “zanim tu weźmiesz…” Ettel powiedziała wyłącznie dlatego, że absolutnie zachwyciło ją słowo sczeznąć i bardzo chciała je powtórzyć, nawet z nieprawidłową odmianą. Czy zamiast na dramatach męża skupiała się przed chwilą na nauce nowych czasowników? B y ć m o ż e, ale rany, on grał Szekspira, a ona nie skończyła nawet studiów i nic w zawodowym życiu jej do tej pory nie wyszło, ciężko było jej teraz litować się nad Arsonem i jego kryzysem trzydziestolatka.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jak do dzikiego zwierzęcia.
  • Tak właśnie.
    • Pomyślał; momentalnie, machinalnie, zdzielony tą konstatacją przez łeb - ale nie w taki sposób, w jaki można po głowie dostać przysłowiowym obuchem, a raczej kuchenną ścierką, ciosem wymierzonym przez zirytowaną nami matkę (po piątym pytaniu, na przykład, czemu nie można jeść surowego ciasta?, i dziesiątej próbie, by to ciasto jednak wyżreć - palcem z miski albo świeżo wypełnionej brytfanki); w sposób fizycznie niezagrażający, ale upokarzający, sprowadzający na ziemię lepiej niż kubeł zimnej wody, i pozostawiający na szczytach policzków piekący wżer rumieńców wstydu.
      • Podchodziła do niego jak do dzikiego zwierzęcia.
    • Ale nie do takiego, które może budzić grozę albo podziw. Tylko -
Chorego. Albo starego. Albo takiego, które w klatkach ogrodów zoologicznych lub prywatnych kolekcji spędziło tak znaczący fragment swojego żywota, że zapomniało już, że można ugryźć naprawdę (oraz jak w razie potrzeby to zrobić). Z przezorną ostrożnością spowalniającą nieco każdy ruch i krok - po dywanie stworzonym dość impromptu z rozrzuconych notatek (ech, gdzie podziały się te czasy, w których Arson zamarzyłby, by twardą ziemię pod stopami swej miłości wyściełać płatkami róż?), ale bez respektu.

Przecież, pour l'amour de dieu, widział, że Ettel nie traktuje go poważnie.

- Mpfhm - zareagował słabą i niezborną kontrą, w paru ułamkach sekund jeszcze próbując strącić dłonie żony z własnych ramion, ale w końcu poddał się (o, kolejny behawior godny zwierzęcia o stępionym instynkcie), i miękko wsunął w jej dotyk. Westchnął znowu -
  • wszystkie te ich westchnienia jak alfabet Morse'a
- i przymknął powieki. Przez chwilę szukał pod naciskiem rąk Ettel poczucia bezpieczeństwa, ale w końcu znalazł tylko jeszcze większy ładunek wstydu.

Czasem zastanawiał się, czy ona go jeszcze kocha (mówili to sobie, oczywiście; głównie okresowo - czasem rzadziej, gdy było mniej czasu, lub uwagę należało koncentrować na innych zajęciach, czasem częściej, gdy jedno lub drugie potrzebowało afirmacji albo zapewnienia, w duecie, lub w towarzystwie innych), a jeśli tak, to czy kocha go wystarczająco? [Mocno, szczerze].
Częściej głowił się - jeśli odpowiedź na pierwsze pytanie brzmiała jednak jak: "tak" - dlaczego. Za co. Lub - pomimo czego.

W chwilach jak bieżąca, miotał się też pomiędzy dwoma wybitnie sprzecznymi potrzebami; frustrował koniecznością wybierania stron (kojarzyło się z dzieciństwem, Arson? Oj, może pora z kimś jednak o tym porozmawiać...) w niemożliwym do wygrania pojedynku. Mógł albo zgodzić się ze sobą - i z uczuciami, które nim teraz sterowały, i które, zawładnąwszy każdą komórką jego ciała, kazały mu się buntować i nadymać jak napędzany hormonami nastolatek. Albo też zgodzić się z Schechter - jednocześnie negując powagę własnego -
  • chwila, jak ona to nazwała?
    godnego litości kryzysu trzydziestolatka?
Który, jakkolwiek śmieszny, jeśli na niego spojrzeć z zewnątrz, dla samego Arsona był tak bolesny, jak i poważny.

Gdyby de Loughrey-Cox był emocjonalnie dojrzały i nawykły do brania za siebie prawdziwie dorosłej odpowiedzialności, poprosiłby teraz Ettel żeby usiadła z nim na kanapie (wcześniej pozbierawszy z podłogi rozrzucone przez siebie papiery) i wyjaśnił jej, jak się czuł, i jak się poczuł, gdy na jego próbę podzielenia się z nią swoimi rozterkami zareagowała sugerując, że powinni wyjść, zapomnieć, rozproszyć się czymś (i po drodze pomyśleć o najlepszych sposobach na uniknięcie towarzystwa jego rodziców).
  • [A poczuł się, jakby nie kochała go - w tej jego żałosno-żenującej, bezbronnie-narcystycznej wersji].
Wytłumaczyłby jej, dlaczego tak jest. I zasugerował, że może pomogłaby im terapia, albo chociaż bardziej konstruktywne rozmowy, a nie zapijanie, zajadanie, zapracowywanie konfliktów i nieporozumień. Na koniec by ją przeprosił, i naprawdę wierzyłby w każde swoje słowo.
Z tego, jak wyglądała dojrzałość emocjonalna Arsona, zdajemy sobie jednak sprawę aż za dobrze. Nie powinno nas więc dziwić, że szatyn zawiesił na Ettel chłodno-pragmatyczne spojrzenie, oblizał dolną wargę, i powiedział:
- Mówi się "sczeźniesz" - tonem, którym jego własna matka tłumaczyła kiedyś Ettel, że wafle ryżowe to nie "rice waffles", tylko "rice cakes", nie mogąc zrozumieć dlaczego dziewczyna sama jakoś na to nie wpadła, i czemu uważała to za niedorzeczne - I nie chcę iść do żadnego kina, a ciastek nie powinnaś nawet sugerować, zwłaszcza w połączeniu z alkoholem. Wiesz sama co się stało po ostatnich świętach - gdy przez dwa tygodnie mniej biegał, i więcej jadł, a potem musiał wstrzymywać oddech by dopiąć ostatni guzik w kamizelce sylwestrowego fraku - Możemy iść co najwyżej do łóżka.

Tylko jakoś nie sprecyzował czy po to, by brak komunikacji zamaskować na jakiś czas sprawnie osiągniętym orgazmem, czy też by cały ten ich relacyjny niewypał po prostu przespać.
Choć pora była wczesna, na zewnątrz jeszcze jasno, a oni ponoć młodzi i piękni, i pełni woli życia.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kiedy zabrała ręce z jego ramion, nawet nie pomyślała, że jest na niego wkurzona. Nie była. Miała po prostu dosyć - zamiast złości zalało ją poczucie bezradności, zupełnie jak kogoś, komu wymierzono kopniaka już tak wiele razy, że zapomniał, że można się w ogóle za to zezłościć albo że jest w tym coś niewłaściwego i, tak po prostu, nie powinno się kopać ludzi. Nawet jeśli kiedyś wziąłeś z tym kimś ślub.

A do kompletu: czuła się bardzo, bardzo zmęczona. Można by jeszcze pomyśleć, że w ciągu ostatniej doby zdążyła zmarnować cały wieczór tylko po to, żeby Arsonowi nie było przykro (ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że robiła to przecież od czterech lat, a nie od wczoraj), przeżyć idiotyczną, nocną awanturę dotyczącą psów jebiących buty i wrócić do mieszkania bez mleka, żeby następnego dnia, kiedy przyszła i próbowała się z nim pogodzić, tym razem oberwało jej się za to, że to o n ma urodziny, to o n przytył przed sylwestrem, a o n a nie wie, jak odmieniać jakieś zjebane czasowniki w obcym języku, których używa wyłącznie - a to niespodzianka - o n.

A Ettel? Ettel chciała ciastko.

Nie było w tym żadnych metafor ani tak lubianego przez Arsona symbolizmu. Nie chciała zjeść ciastka i mieć ciastka, nie zamierzała bawić się w Marię Antoninę ani ciasteczkowego potwora. Chciała zjeść ciastko, bo miała ochotę na coś słodkiego i lubiła ciastka. Ale okazało się, że nie może nawet wspominać o ciastkach, bo…

Bo Arson. Bo Arson nie miał ochoty, nie życzył sobie i nie podobało mu się, że o tym wspomniała. I ponieważ Arson najwyraźniej postanowił, że oboje mogą jeść wyłącznie rzeczy zaakceptowane przez niego i był zbyt zajęty rozrzucaniem kartek po całej podłodze, żeby w ogóle przyszło mu do głowy, że jego żona nie jest jego przedłużeniem: takim, które lubi dokładnie to samo co on i zawsze jest gotowa znosić jego nastroje i rozterki, jakby nie miała własnych.

I to właśnie te ciastka, a nie to, że ją poprawił - chociaż, oczywiście, to akurat było chamskie i zupełnie niepotrzebne - sprawiły, że zabrała ręce, bo w tym momencie nie miała już ochoty go dłużej dotykać. Miała za to ochotę położyć się na łóżku, nakryć się kołdrą i oglądać ludzi przygotowujących jedzenie na Youtubie tak długo, aż przestanie płakać i spazmatycznie łapać oddech. Ale równocześnie bardzo nie chciała się teraz kłaść do łóżka Arsona, w którym zwykle spali oboje - to łóżko było jego, tak drogie i szerokie jak jemu odpowiadało, z pościelą, która spełniała jego wymagania, z wolną tą połówką łóżka, którą on postanowił jej zostawić, bo i tak wolał spać na drugiej.

- Nie wiem co się stało po ostatnich świętach - powiedziała, ignorując to jego łóżko (jego - dość dosłownie), a zanim dodała coś jeszcze, wzruszyła ramionami. - Ostatnie święta, jakie obchodziłam, były jeszcze w domu.

Zwykle mu tego nie mówiła. Pilnowała się, by nie nazywać Brukseli domem, a tego miejsca po prost mieszkaniem (a już zwłaszcza: jego mieszkaniem), bo nie chciała mu przypominać, jak bardzo czuje się tu obco i jak brakuje jej czegokolwiek, co uważałaby za swoje, skoro nawet święta, które wspólnie obchodzili, były tylko Arsona. Jeszcze bardziej pilnowała się, by nie przypominać mu, kto do tego wszystkiego doprowadził.

Ale teraz - bardzo brzydko - miała ochotę go po prostu kopnąć.

- Pójdę lepiej poćwiczyć angielski, skoro poprawiasz mnie zupełnie jak twoja matka - oczywiście, że od razu wiedziała, kogo jej przypominał ten ton. Nie jej teściową, nie Henriettę, znowu: to była tylko j e g o matka, nikt ważny dla Ettel.

I, najwyraźniej, nikt, dla kogo Ettel byłaby ważna, skoro o urodzinowych planach jej męża, o których wiedzieli już i sam Arson, i Hattie, dowiedziała się dopiero, gdy Arsonowi zebrało się na narzekanie.

Jej za to nie zostało już nic innego jak zebrać się do wyjścia, bo mówiąc, że pójdzie poćwiczyć, nie miała na myśli drugiego pokoju. Miała raczej na myśli “pójdę, bo wszędzie będzie lepiej niż tutaj”, dlatego z powrotem chwyciła swój plecak, z którego nie zdążyła nawet wypakować zakupów, i już po chwili wzywała windę.

W plecaku oprócz papryki miała też swój komputer, zapalniczkę, daktylowego batona, plastry z Frozen, portfel z kartą miejską, tampony i kilka zmiętych paragonów. Same śmieci, ale gdyby postanowiła już nigdy tu nie wracać, i tak nie miałaby niczego więcej do zabrania.

/zt, KOŃCZĘ, buziaki!!!

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „138”