WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

When you walk out that door
Don't you come back no more
My heart has had enough of the give and take
And as much as I want you to stay


Przez całą drogę tematy trzymały się ich bez przerwy. Przerobili wszystko, choć niekoniecznie wypowiadając słowa na głos. W głowie jednak wciąż pracowali nad rozstaniami, związkami, przeprowadzką Mercy’ego, zmuszaniem się do tego, czego się nie chce i – najlepsze – wyjątkowości ich spotkania. Teresa niezmiernie się cieszyła, że będzie miała nowego przyjaciela, na czystych papierach i niezwiązanego ze światkiem bogaczy, który otaczał ją tak ciasno. Chciała czegoś świeżego i właśnie to spadło na nią niespodziewanie, jak gwiazdka z nieba – prosto do rąk. A może raczej serca?
Wywnioskowała z rozmowy, że Mercy dużo przeszedł. Nie zamierzała wchodzić z butami i wypytywać, co takiego zadziało się, że ma w sobie tak ogromny smutek. Wolała poczekać, aż sam kiedyś będzie gotowy do powiedzenia o śmierci mamy, zerwaniu i przeprowadzce. Przez te nieco ponad półtorej godziny zdążyli prześmiać się tyle, że ich czas życia wydłużył się drastycznie. Musiało im to teraz pasować, czy tego chcieli, czy nie. Ona? Teraz chyba już chciała. Zwłaszcza, gdy na moment zapomniała o swoich wątpliwościach w związku czy niezadowoleniu w karierze, której miała po prostu przesyt. Straciła dla niej dzieciństwo, nie chodziła na imprezy, a pierwsze miłostki licealne omijały ją jak Mikołaj niegrzeczne dzieci.

Czasami miała wrażenie, że rzeczywiście duża część normalności ominęła ją, a przejażdżkami rowerowymi zyskiwała swój własny, cenny czas i moment na chwilę melancholii. Rower miał być odskocznią, a stał się poniekąd stylem prowadzenia życia. Coraz to więcej słyszało się o tragediach, ponieważ ktoś nie potrafił zapanować nad swoimi emocjami. Terry zbliżała się niebezpiecznie do tego zbocza, zerkając w dół i już zastanawiając się jak to jest skoczyć tam, bez absolutnie żadnego zawahania. Wyrywała się stamtąd resztkami sił, zerkając na swoje obecne życie w sposób – w miarę – pozytywny. Neutralnie odsuwała od siebie wszelki niedogodności i smutki, a radziła sobie syntetycznymi wspomagaczami (nawet jeśli miało to doprowadzić ją do końca i tak).
Teraz? Nie myślała o niczym innym niż rozbawieniu, jaki towarzyszyło jej przez cały ten czas.
Droga minęła w zawrotnym tempie, nawet jeśli czas na zegarku wskazywał niemal blady świt. Czuła się bardzo swobodnie w towarzystwie Mercy’ego, a w podziękowaniu (kolejnym) za ratowanie jej roweru, zaprosiła go na jeszcze jedną herbatę, by nie zmarźli na ostatnim odcinku trasy. Rozbawił ją gest proszący o zachowanie ciszy, ale starała się ze wszystkich sił podołać temu, nawet jeśli chciała się śmiać. Szła za Emersonem cicho, ignorując skrzypienie z roweru czy inne, obce dźwięki. Nie sądziła, że Mercy ma tak liczną rodzinę, zwłaszcza złożoną z sióstr, które mogłyby wypytywać go o Teresę. Wtedy prawdopodobnie stresowałaby się całym przedsięwzięciem naprawy roweru. Wiedziałaby, co czuje żeńska strona rodziny, ponieważ sama zawsze przejmowała się nowymi partnerkami swojego starszego brata i robiła im przeróżne sprawdziany. Możliwe, że jedną różnicą była chęć zatrzymania Othello dla siebie.

- Mam nadzieję, że zaraz zrobi się tu jakoś… magicznie ciepło – oznajmiła już w warsztacie, uśmiechając się półgębkiem, znów dostrzegając dwuznaczność w całości wypowiedzi. Postawiła rower gdzieś, gdzie by nie zawadzał, a sama przysiadła na stołku i rozpięła kurtkę. – No dobra, więc mówisz, że wyczarujesz coś, bym mogła jakoś wrócić do domu?
Nawet jeśli nie chcę wracać.

autor

Awatar użytkownika
25
177

student i dorywczo bileter w teatrze

university of washington

belltown

Post

Rzeczywiście można było odnieść wrażenie, że podczas drogi na farmę Feathersów, Teresa i Emerson prowadzili dwie rozmowy jednocześnie. Jedna z nich toczyła się na powierzchni, przepełniona lekkością żartów, i stopniowego poznawania się nawzajem od tej bezpiecznej, łatwo akceptowalnej strony. Ona zdradziła mu kilka informacji o swoich studiach, on podzielił się tym, co zmieniło się w jego okolicy od dnia, w której przeszło cztery lata temu opuścił ją, zdawało się wtedy, raz na zawsze. On rozbawił ją jakąś anegdotą, ona odwdzięczyła się trafnym komentarzem, który rozbawił chłopaka niemal do łez. Wtórował im tylko cichy zgrzyt rowerowych szprych, i charakterystyczny dźwięk kół toczących się po wilgotnym asfalcie, a czas płynął (może trochę za) szybko, skracając dystans dzielący ich od Columbia City.
Druga z rozmów odbywała się głębiej, pod powierzchnią, pomiędzy kolejnymi zdaniami i dźwiękami wydobywającymi się spomiędzy ich warg. Do jej toczenia nie potrzebowali żadnych słów - bo tak właśnie rozmawiają ze sobą ludzkie dusze.
Emerson nie mógł wiedzieć, w co, lub w kogo wierzyła Teresa, ale gdyby ktoś zapytał o to jego, z coraz większą pewnością nazwałby ich przypadkowe spotkanie małym cudem. Oczkiem puszczonym im przez Boga, ot tak, dla dodania im otuchy i pokrzepienia w czasach, w których obydwoje musieli mierzyć się z głębokim smutkiem. Nawet, jeśli miało to trwać tylko chwilę, i jutro przeobrazić się jedynie we wzbudzające ciepły, choć melancholijny uśmiech wspomnienie, Mercy był wdzięczny, że tego dnia wybrał się na przejażdżkę po deptaku.
Zaczynał też mieć jakiś, może głupi, cień nadziei, że na następną nie będzie musiał ruszać sam.

Uśmiechnął się do dziewczyny z wdzięcznością, krótkim ruchem dłoni wskazując jej, by podążała za nim. Znał ten teren jak własną kieszeń, bo jego rodzinne obejście upływ czasu zdawał się skutecznie ignorować, a zmiany trzymały się od niego z daleka. Wiedział zatem, jaki obrać szlak, i którą z wąskich ścieżek pójść, by zminimalizować ryzyko narobienia rabanu, który pobudziłby wszystkie psy, i w konsekwencji wszystkich pozostałych domowników. Przeprowadzili rowery dróżką wiodącą pod pomalowanym na biało ogrodzeniem, w cieniu kilku dębów i lip, a potem skręcili pomiędzy domem i ścianą stajni, aż w miejsce, w którym z ziemi wyrastał budyneczek wolnostojącego garażu. Mercy miał do tego miejsca prawdziwy sentyment, choć przybytek nie był ani imponujących rozmiarów, ani też nie powalał nowoczesnością, albo wystrojem wnętrz. Metalowe, rolowane drzwi garażu nie odpowiadały na komendy pilota, więc trzeba było je podnosić ręcznie, a klamka w tych mniejszych, bocznych, rdzewiała jakby na komendę, i zawsze trzeba było naciskać ją mocno i zdecydowanie, ryzykując jednocześnie, że zwyczajnie odpadnie. W środku pachniało farbą, wielozbożową paszą dla koni, kurzem i rdzą, zapach specyficzny, ale Mercy’emu kojarzący się z beztroską dzieciństwa, które spędzał tu u boku ojca. Przez niewielki lufcik wpadało do wnętrza księżycowe światło, ale teraz wyblakło, gdy Mercy nacisnął włącznik, i przestrzeń warsztatu wypełniła się blaskiem pochodzącym z wiszącej u sufitu lampy.
- No, to witam na moich włościach… - rzucił prawie z takim namaszczeniem, jakby był księciem, oprowadzającym piękną niewiastę po całym swoim królestwie - Czuj się jak… u siebie w domu? - zaryzykował nawet, choć wątpił, że Teresa mieszkała, albo chciałaby mieszkać, w miejscu jak to - przytulnym, ale nadal wypełnionym głównie narzędziami do majsterkowania, i najróżniejszymi gratami, których nie dało upchnąć się nigdzie indziej - Mhm, jest ci zimno? Jasne, już coś na to zaradzimy! - odparł od razu, świadom, że wnętrze budynku należało do dość przewiewnych, a oni mieli za sobą długi spacer w wieczornym chłodzie. Błyskiem przykucnął przy znajdującym się pod jednym z blatów kaloryferze, i kilka razy pokręcił jakąś gałką, a potem kopnął urządzenie, i wyłonił się spod drewnianej płaszczyzny z uśmiechem satysfakcji - Dwie minuty, i będzie gorąco! - obiecał, a rozgrzewający się kaloryfer zawtórował mu cichym bulgotaniem.
Potem, jakby szykując się na efekt własnej zapowiedzi, ściągnął brązową, sztruksową kurtkę, i znajdującą się pod nią koszulę, i przewiesił je przez oparcie jednego z warsztatowych krzeseł. Drugie z uśmiechem wskazał Teresie, sugerując, że może sobie usiąść, gdyby chciała, bo naprawa roweru mimo wszystko zajmie mu więcej niż dwie minuty. Oczom dziewczyny ukazały się teraz jego ładnie wyrzeźbione ramiona, i przedramiona, ozdobione jednym tatuażem, i paroma bliznami po poparzeniach związanych z przygodami w roli domowego szefa kuchni, albo też w efekcie wspinania się po drzewach, jeszcze w dzieciństwie. Mercy rzucił na nią okiem, trochę nieśmiało, a potem zajął się pracą, z dużą lekkością podnosząc jej rower, i mocując na warsztatowym blacie.
- Zobaczmy… - zacmokał tak, jak cmokali chirurdzy w serialach - Pacjent jest nieźle pokiereszowany, ale operacja powinna się udać. Siostro, jest siostra gotowa? - zapytał Teresę, mając nadzieję, że nie wygłupia się do reszty, zmieniając cały proceder w scenę inspirowaną Chirurgami - Po lewej znajdziesz wszystkie skalpele - wyjaśnił, ruchem brody wskazując skrzynkę z narzędziami - Będziesz w stanie znaleźć dla mnie dwa klucze francuskie? Jeden w rozmiarze trzydzieści pięć, a drugi pięćdziesiąt pięć milimetrów. Są opisane!

autor

-

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czuj się jak u siebie w domu.
Och, z pewnością nie chciała się tak tutaj czuć. W domu wciąż czuła dyskomfort, mając na sobie obce spojrzenia. W mieszkaniu Zachary’ego zaś nie potrafiła do końca czuć się swobodnie, jakby prześladował ją tam duch innego człowieka. Kto wie? Może to był duch ukochanego Prescotta? Trudno jej było ze znalezieniem miejsca, w którym przestałaby przejmować się tym jak wygląda, jak chodzi, jak siedzi, co robi, co je i co mówi. Możliwe, że przez tak wielkie oczekiwania narzucone przez rodziców jeszcze zanim się urodziła, była tak dobra w prowadzeniu rozmów w milczeniu, w głowie. Musiała radzić sobie sama. Nawet teraz nikt z najbliższych nie był w stanie jej zrozumieć, co przechodzi w tym momencie i jak się czuje. Wystarczyło uniknąć zderzenia z Mercym, a już miała wrażenie, że znalazła swoją bratnią duszę. Oczywiście – wciąż różniło ich wiele aspektów, ale to nie przeszkadzało jej. Każdy człowiek jest inny. Mercy zaś był odcięty od specyficznego światka bogaczy, więc mogła w końcu doświadczyć prawdziwej szczerości. Nareszcie zero kłamstw.
Miłe uczucie ciepła pojawiło się w jej sercu, wiedząc, że nie będzie musiała już jeździć sama. Była (prawie) pewna, że Mercy zgodzi się, by znaleźć sekretne, otwarte wejście na Seattle Space Needle. Nadzieja w końcu stała się uzasadniona; nadzieja na poprawę jej samopoczucia. I choć mogło wydawać się to samolubne, nie mogła pozbyć się tego tak łatwo, bowiem wiedziała, że jest coraz gorzej.

Warsztat okazał się być dość przytulny, o ile takiego słowa można użyć na przewiewne pomieszczenie wypełnione mnóstwem narzędzi. Mimo to, ciepło szybko rozeszło się po czterech ścianach, a Terry odetchnęła z ulgą, że tej nocy jednak nie zamarznie na amen. Znalazła sobie wygodne miejsce do przycupnięcia obserwując uważnie każdy ruch nowopoznanego kolegi. A może: przyjaciela? Uśmiechała się lekko, bowiem już teraz miała pewność, że Roketi nie umrze śmiercią tragiczną. Będzie teraz odpicowany do reszty.
Zazdrościła Mercy’emu, że miał takie miejsce, które jednoznacznie kojarzyło mu się z dzieciństwem. Ona wciąż walczyła z demonami braku dzieciństwa, tkwiąc cały czas w szambie, jakie zgotowali jej rodzice. Nie potrafiła go porzucić ot tak. Najtrudniejsze wciąż było przed nią, lecz teraz odsuwała od siebie te myśli, skupiając całą swoją energię na towarzystwie Mercy’ego. Noc powoli zmieniała się w dzień, a wraz z pierwszymi promieniami słońca przebijającego mrocznej, chłodnej osłony, nadzieja stawała się bardziej prawdziwa.
- Przyjemnie tu masz. I pokaż, co potrafisz i jakie masz asy w rękawie – zaśmiała się, chwytając młotek z szafki i stukając nim delikatnie o wnętrze dłoni. Nie spodziewała się, że rzeczywiście tak szybko zrobi się ciepło; a tym bardziej, że Mercy tak od razu będzie się rozbierał przed nią. Uśmiechnęła się lekko, może nie zakłopotana, lecz wciąż zaskoczona. Związała włosy w kucyk, młotek na chwilę odkładając na kolana. – Nooo, rzeczywiście gorąco. – Zsunęła się z krzesła, by przesunąć je bliżej Mercy’ego i mieć lepszy dostęp do narzędzi.
Analizowała spojrzeniem co ma przed sobą (jeżeli chodzi o przedmioty, a nie mięśnie Mercy’ego!), by następnie modlić się, bo nie chciała ośmieszyć się. Doszukiwała się wszelkich wskazówek, że klucz francuski ma tyle milimetrów, a drugi klucz tyle. Będzie miała w końcu szansę, by nauczyć się czegoś nowego. Różniło się to od nut, lecz wciąż mogła rozczytać każdy znak. Mercy miał być dyrygentem. Poprowadzi ich dwuosobową orkiestrą w odpowiedni sposób.

- Tak jest, panie doktorze! – zameldowała swoją gotowość, wybierając – uff – odpowiednie klucze, by następnie podać mu je. – Pacjent stabilny, ale czy aby na pewno uda nam się go uratować? Ach! Przepraszam, że mam te chwile zwątpienia! – Teatralnie dotknęła ramienia Mercy’ego i przyklasnęła w przejęciu. Na tym stole ważyło się życie Roketi. Starała się nie zwracać uwagi na ciało chłopaka, które różniło się od tego jej Zacha. Starała się udawać, że nie robiło na niej wrażenia.

autor

Awatar użytkownika
25
177

student i dorywczo bileter w teatrze

university of washington

belltown

Post

Gdyby Emerson zdawał sobie sprawę z odczuć Teresy, z pewnością zachowałby się teraz dokładnie tak, jak zachowywał się, gdy w środku nocy koło jego łóżka wyrastała, jakby znikąd, jego najmłodsza siostra, zapłakana i przestraszona, informując go, że po jej sypialni kręci się duch, a w szafie czai wilkołak. Może pominąłby ten krok, w którym robił jej gorącą czekoladę, i owijał ją w puchaty, różowy szlafrok, bo dziewczyna mogłaby to uznać za trochę dziwne i nieco zbyt poufałe, skoro znali się przecież mniej niż choćby dwadzieścia cztery godziny… Ale z pewnością powiedziałby jej to samo, co zwykł mówić przestraszonej siedmiolatce budzącej go o drugiej nad ranem. Duchy to tylko nasze najbrzydsze myśli, próbujące się wydostać z głowy pod osłoną nocy. Są bardzo samotne, więc nie należy się ich bać, trzeba z nimi porozmawiać. Potem pewnie spytałby ją, jak myślała, co chciał jej przekazać duch ukochanego (który, jeśli dobrze rozumiał, tak naprawdę nadal żył i miał się w całkiem dobrze)? I jak przypuszczała, czemu nawiedzał akurat ją? Czy raczej… czemu pozwalała mu się nawiedzać?

Póki co jednak nie było tu miejsca na filozoficzne rozmowy o zjawach przeszłości. Nie ociągając się dłużej niż było to konieczne, Emerson przystąpił do pracy nad reanimacją Roketi.
- Uratować tak… -zatarł ręce i pokiwał głową, gdy już zdołał przyjrzeć się dokładnie obrażeniom dwukołowca i szybko stwierdzić, że raczej nie zagrażały jego rowerowemu życiu - Pytanie tylko, czy z naszej operacji wyjdzie równie piękny, jak był przed nią… - roześmiał się, choć w jego głosie zabrzmiała lekka niepewność. To, czy rower miało udać się naprawić, było jedną kwestią. Inna sprawa, czy Mercy był w stanie naprostować powyginane szprychy, i przygiąć obitą blachę błotnika tak, żeby pojazd Teresy nie wyglądał jak weteran wojenny?! Miał nadzieję, że tak, zwłaszcza, że niedawno jego tata kupił nawet nową puszkę emulsji, którą teraz mógł pokryć kilka brzydkich rys, dodając Roketi zdrowych rumieńców. Ale jakaś jego część zaczynała się obawiać, że może jednak nie sprosta wymaganiom sytuacji, i Teresa uzna go za zwykłego chwalipiętę, który naobiecywał jej niestworzone cuda, a potem nie był w stanie udowodnić swoich umiejętności?
Im dłużej o tym myślał, tym bardziej zaczynał się zastanawiać, czy w ogóle chodzi mu jeszcze o rower.
- Siostro, proszę mnie nie rozpraszać - spojrzał na dziewczynę z ukosa, gdy ta dotknęła jego ramienia. Głupio mu było przyznać, ale musiał włożyć niemały wysiłek w powstrzymanie wzdrygnięcia się pod przyjemnym dreszczem, który przebiegł wtedy po jego ramionach i barkach. To chyba wtedy właśnie uświadomił sobie, jak dawno nie dotykał go nikt, z kim nie był spokrewniony. Nie z jakimś konkretnym podtekstem czy zamiarem, absolutnie nie zamierzał przypuszczać, że po raptem kilku godzinach znajomości dziewczyna posili się na jakieś jednoznaczne gesty, nie podejrzewał jej też o to. Miło było po prostu poczuć, że ma obok siebie, blisko, kogoś, kto nie jest jego rodzeństwem albo ojcem. Zaczynał zdawać sobie sprawę, że od chwili przyjazdu do Seattle chyba trochę izolował się od świata, podświadomie unikając potencjalnych spotkań z osobami, które znały go sprzed lat. Nie był nawet pewien czy, i czego się bał. Wiedział jednak teraz, że miło było zacząć od nowa - i z kimś zupełnie nowym, kto wiedział o nim dokładnie tyle, ile Emerson chciał mu o sobie ujawnić, czy powiedzieć - Na tym stole waży się życie pacjenta, nie wolno nam ryzykować! - strofował Kingsley żartobliwie, ale to nie powstrzymało go przed lekkim muśnięciem wierzchu jej dłoni palcami, gdy przejmował od niej kolejny klucz francuski. Starał się jednak skupić na pracy, i po kilkunastu minutach wreszcie mógł odetchnąć, krytycznie oceniając swoje dzieło. Rower nie wyglądał może jak nowy, ale Mercy’emu udało się wyprostować skrzywione koło, przygiąć odpowiednio szprychy, a nawet na kilku z nich umocować parę kolorowych koralików, które zostały mu po dekorowaniu roweru siostry przed paroma laty. Jeśli Teresa uznałaby, że wyglądało to idiotycznie, zawsze mogła je zdjąć, ale w jego odczuciu dodawały pojazdowi uroku. Ostatecznie stwierdził, że chyba podołał całkiem nieźle, ale to nie on miał być tu ostatecznym sędzią. Spojrzał na Teresę, zakładając dłonie na piersi i oczekując jej recenzji. .
- No, i jak? - zmarszczył lekko brwi z lekką tremą - Przyjmiesz go z powrotem? Czy wystawisz mi jedną gwiazdkę w internetowej recenzji, i już nigdy się nie zobaczymy?
Miał nadzieję, że w tej obawie grubo się mylił.

autor

-

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czasami ucieczka od filozoficznych rozmów była wręcz zbawienna. Możliwe, że oboje tego potrzebowali odetchnięcia od wszelkich zmartwień i smutków, a takie pochylenie się nad rowerem wpływały dobrze na ich nadszarpnięte samopoczucie. Trafili na siebie w odpowiednim momencie, więc obędzie się bez pomocy w pokonywaniu swoich demonów, tych nocnych, jak i innych. Mercy zaś spędzi trochę czasu w towarzystwie innym niż własna rodzina. Na horyzoncie wzniosło się światło, tak bardzo przypominające wschód słońca, lecz ten ich miał postać nadziei.

- Może wyjść z tego i nieładny, najważniejsze, by wciąż jeździł – zawyrokowała swoje oczekiwania co do finału operacji. Nie chciała nic więcej niż sprawny rower. Nigdy specjalnie nie zależało jej na pięknocie i nawet jeśli mogła mieć zawsze wszystko nowe, cudowne i z najwyższej półki, nauczyła się unikać łapczywości. Takim więc sposobem nie jeździła samochodem podarowanym od rodziców, nie kupowała wciąż to nowych ubrań ani biżuterii, a rower, który dostała w okolicach dziesiątego roku życia, służył jej po dziś dzień.
Zależało jej jedynie, by odzyskać swój cenny skarb, a czas spędzony w towarzystwie nowego przyjaciela miał być jednym z najlepszych momentów w ciągu ostatnich miesięcy. Była to niezwykle miła odmiana po długim okresie dołku, zmartwień i podejrzeń, że coś jest nie w porządku. Zapomniała o całym, bożym świecie, a przed sobą miała tylko i wyłącznie Mercy’ego w roli doktora.
I prawdę mówiąc, nie chciała już niczego więcej.
Przeczucie mówiło jej same dobre rzeczy o chłopaku, więc dlaczego miałaby mu nie zaufać? Robiła to nie raz, ba! Zaufała Zachary’emu kilka miesięcy wcześniej, gdy ten był nawet pijany. Nie widziała więc powodu, by stworzyć dystans pomiędzy nią, a Mercym. W końcu miała wrażenie, że żyje, dzięki rozmowie z kimś, kto nie znał (jeszcze) jej historii od zaplecza. Nie widział też w niej bogatej dziewczyny z uciekaniem od problemów w niezbyt przyjemne i odpowiednie formy ratunku.

Uniosła brwi w zaskoczeniu, gdy ten strofował ją z tak błahego powodu. Mimo to uśmiechnęła się delikatnie i uniosła ręce w geście niewinności, jakby dawała mu do zrozumienia, że to więcej się nie powtórzy. Nie sądziła, że problem leżał w jego samoizolacji i nie spędzania czasu z innymi ludźmi. Sama prawdopodobnie zareagowałaby podobnie. Nigdy nie była zwolenniczką bliskości czy jakiegokolwiek dotyku, lecz to nie oznaczało, że nie pragnie tego. Potrzebowała czasu, by przekonać się, że to nie jest złe i że czasem oznaczało to przyjemność.
- Przepraszam, doktorze, przepraszam! – Śmiech rozniósł się po pomieszczeniu, gdy Teresa odsuwała się od Mercy’ego, by przysiąść ponownie na krześle. Obserwowała go jednak uważne, uśmiechając się przy tym delikatnie. Podziwiała jego kunszt i pracę mięśni, pracę rąk i skupienie na jego twarzy. Widziała jak mu zależy na wykonaniu wszystkiego niemal perfekcyjnie, by nie zawiodła się na nim. I tak nie zamierzała osądzać go o złe naprostowanie szprychy albo pozostawienie źle dokręconej śrubki, bo ta wygięła się niemiłosiernie. Zadowoli ją jakiekolwiek wykonanie, byle tylko Roketi mógł jeździć. W czasie, gdy on walczył ze swoim ciałem i jej rowerem, Terry musiała wstrzymać oddech przy niewinnym muśnięciu jego dłoni. Odchrząknęła pod pretekstem alergicznym, choć nie wypowiedziała tego na głos. Głupio jej było, ale musiała przyznać się przed sobą, że naprawdę poczuła nowe emocje, jakich nie miała w sobie od tygodni. Ten czas spędzony w towarzystwie Emersona zapowiadał coś nowego, jakiś lepszy rozdział w życiu, nawet jeśli okaże się jedynie chwilowy. Miała ogromną nadzieję, że to nie będzie koniec.
Rower jednak został naprawiony sprawnie. Pacjent przeżył. Pochyliła się nad Roketim i uśmiechnęła promiennie, szeroko, aż po dłuższej chwili rozbolały ją policzki. Musiała przetrzeć oczy wierzchem dłoni, gdy poczuła namiastkę łez cisnących jej się na powieki. W końcu, w przypływie ogromnej radości, zawiesiła ręce na szyi Mercy’ego, by podziękować mu w ten wylewny sposób.
- Jesteś najlepszy, wiesz? I wystawię ci pięć gwiazdek, obiecuję! Dzięki, Mercy! – Odsunęła się dość… niechętnie. Musiała przywołać się do porządku faktem, że znają się zaledwie kilka godzin. Nie było jej jednak źle z chłopakiem, więc nie miała absolutnie żadnych wyrzutów, że zareagowała w ten sposób. – Dobra, teraz mów, jak mogę ci się odwdzięczyć.

autor

Awatar użytkownika
25
177

student i dorywczo bileter w teatrze

university of washington

belltown

Post

- Sugerujesz, że wygląd nie jest najważniejszy? - roześmiał się gdy Teresa wyjawiła, że nie dba zbytnio o prezencję pojazdu, a jedynie o jego funkcjonalność i sprawność. Mercy pomyślał, że to dobrze rokuje, i chyba zaczął mieć nawet lekką nadzieję, że dziewczyna podobnymi zasadami kieruje się w relacjach… No, nie tylko z dwukołowcami, ale też i z ludźmi.
To nie tak, że miał szczególne kompleksy na punkcie swojego wyglądu. Jasne, czasami żałował, że natura nie obdarzyła go kilkoma centymetrami wzrostu więcej, albo większymi stopami, co z pewnością ułatwiłoby poszerzanie kolekcji butów z męskich działów obuwniczych… Mimo to jednak był wdzięczny losowi za wszystkie małe błogosławieństwa, jakie od niego otrzymał, jak choćby szybki metabolizm, czy wyraziste rysy twarzy, z odpowiednio zarysowaną szczęką, i wysokimi szczytami kości policzkowych. Ponadto każdego dnia dziękował nie tylko Bogu, ale też i swoim lekarzom prowadzącym, za to jak łaskawie obeszła się z nim terapia hormonalna. Żadnych koszmarnych ataków trądziku, o których niektórzy z rozpaczą rozprawiali na forach internetowych, żadnych niespodzianek ze strony ciała, które nagle zechciałoby zacząć rosnąć wszerz, ale nie wzdłuż… No i, w końcu, i tutaj Mercy już naprawdę miał ochotę wznosić ku niebiosom dziękczynne modlitwy, żadnej utraty włosów (a, nie oszukujmy się, wręcz przeciwnie…) które uważał za jedną ze swoich największych zalet (oczywiście w kwestii wyglądu). Naprawdę wolał nie myśleć co to by było, gdyby plereza jasnobrązowych kosmyków, którą nosił z dumą i za którą często zbierał komplementy, zaczęła gwałtownie rzednąć…
Mimo to, że czuł się ze sobą dość pewnie, poznawanie nowych osób zawsze jednak napełniało go lekką obawą, że mimo dobrego pierwszego wrażenia mogą okazać się na dłuższą metę dość powierzchowne. Teresa na szczęście zachowywała się jednak w sposób, który na to nie wskazywał. I im dłużej Emerson przebywał w jej obecności, tym pewniej, i swobodniej zaczynał się czuć, nie tylko przeprowadzając “operację” na Roketi, ale i po prostu w swoim własnym ciele. Dlatego też może nie odsunął się wcale gwałtownie, gdy dziewczyna objęła go i zamknęła w ciasnym uścisku, a wręcz przeciwnie, odwdzięczył się tym samym, odruchowo zaplatając dłonie nieco poniżej jej łopatek. To był czysto koleżeński, niewinny gest, godny pierwszego spotkania i ledwie kilkugodzinnej znajomości. A jednak Mercy, choć nigdy na głos by się do tego nie przyznał, nie mógł nie zauważyć, jak ładnie pachniały jej włosy, wciąż nieco wilgotne od niedawnego deszczu, i jak zgrabna była jej sylwetka, zwłaszcza tak szczelnie przyciśnięta do jego własnego ciała.
Gdy Kingsley się odsunęła, wciąż patrzył na nią chyba odrobinę cielęcym wzrokiem. Zaraz jednak zamrugał dość gwałtownie i odkaszlnął, dla niepoznaki rozpędzając ruchem dłoni drobinki tańczącego w powietrzu kurzu.
Z jednej strony sam się sobie nie dziwił - w końcu minęło trochę czasu od ostatniej okazji, przy której zmuszony był poznawać nowe osoby, a zwłaszcza takie, które były atrakcyjnymi dziewczynami w wieku podobnym do jego własnego…
Z drugiej jednak nie poznawał sam siebie pod tym względem, że przecież on, Emerson Feathers, wcale nie peszył się tak łatwo, i nieprędko wpadał w zakłopotanie!
Cóż, najwyraźniej postanowił dziś zaskoczyć sam siebie.
- N-no coś ty, nie ma sprawy - odchrząknął, drapiąc się w odsłonięty kark, dokładnie poniżej miejsca, w które łaskotały go nieco przydługie pasemka włosów - W sumie szkoda, że… - Sam chyba nie był pewien co chce jej powiedzieć. Że naprawa trwała tak krótko? Że ich spotkanie najwyraźniej dobiega już końca? Że nie zmasakrował jej roweru bardziej, tak, by musiała zostawić go u niego na dzień czy dwa i dłuższą naprawę po to by mieć gwarancję, że wróci po niego, i znowu się wtedy zobaczą?
Chyba zaczynał lekko panikować, ale teraz to Teresa wyszła z inicjatywą, i dała mu szansę do złożenia jej propozycji kolejnego spotkania. Twarz bruneta natychmiast rozjaśniła się, a w źrenicach zatańczyło parę żywych iskierek radości - Hmm, jeśli to nie problem… Wiesz, wspominałaś, że oprowadziłabyś mnie po kampusie? To może faktycznie umówilibyśmy się na jakąś… No wiesz. Bardziej konkretną datę - Zasugerował trochę nieśmiało - Ja poczuję się pewniej w nowym środowisku, a ty będziesz miała z głowy dobry uczynek!
Gdyby naprawdę nie było innych powodów, dla których dziewczyna chciałaby się z nim trochę jeszcze poprowadzać.

autor

-

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wpadła, wpadła po uszy, bo Emerson zagiął ją taką, a nie inną teorią. Wygląd liczył się przecież, zawsze i w każdym aspekcie. To, że mówiło się o funkcjonalności czy charakterze i dobroci serca, lecz nie należy oszukiwać się, że wygląd jest absolutnie bez znaczenia. Teresa może nie dbała jakoś bardzo o niebieskie strzały na swoim Roketi, które uznać mogła za dziecinne, ale podobało jej się to. Właśnie: podobało jej się. Tak samo jak zauważyła od razu przystojne oblicze Mercy’ego, którego szybko nie wybije sobie z głowy. Myśl o swoim chłopaku odchodziła na dalszy plan, skoro i tak ostatnio psuło się między nimi i zmierzało do końca, czego była świadoma. Nie robiła sobie żadnych nadziei w związku z jej relacją z nowym przyjacielem. Starała się oddzielić go od swojego złego samopoczucia, które mimo wszystko poprawiał jej w sposób cudowny.
Nie powinna myśleć o nim jako o kimś więcej. Nie powinno jej tu być właściwie i przyglądać mu się ukradkiem; na wyrysowaną szczękę, na ciemne oczy i gęste powieki, a także na silne ramiona i dłonie, które dopuszczały się naprawy jej roweru. I choć z Zacharym czuła się świetnie, swobodnie, tak tutaj nie musiała przejmować się swoich pochodzeniem, karierą ani niczym innym, ponieważ nie znał jej jeszcze. Albo… poznawał właśnie prawdziwą Teresę. Przyjemna to była myśl. I przyjemnie było trzymać go w mocnym uścisku, tak, przyjacielskim oczywiście. Szkoda, że nie mogło to trwać dłużej i że noc już się kończy, więc trzeba będzie zbierać się do domu. Nie chciała znów pozostać ze swoimi myślami sama, zasypiać w chłodnej pościeli i budzić się w pustym mieszkaniu. Nie chciała wracać na uczelnię i ćwiczenia, grać znów na skrzypcach, by zdzierać sobie opuszki palców. Jedynym dobrem, jakie miało ją tam spotkać był On, Mercy. Już nie mogła doczekać się na owe spotkanie, choć mieli mieć wokół siebie mnóstwo innych, ciekawskich oczu. Chciała być z nim sama, tak jak teraz.
Czuła jak w jej brzuchu pojawiają się motylki, gdy patrzył na nią tak niewinnie, tak uroczo. Uśmiechała się delikatnie, poprawiając włosy jakby ten gest miał zakryć jej rumieńce, które wypłynęły na zmarznięte policzki. Ładnie pachniał, inaczej niż Zach czy jej brat, Othello. Nie czuła tych drogich perfum, które często drażniły jej nozdrza. Mydło, to właśnie odczuwała najmocniej i rozpływała się, ponieważ zapach mydła należał do jej absolutnie ulubionych.

No dalej, Mercy, powiedz coś. Zaproś mnie gdzieś, proszę!

Przejęła inicjatywę, a Mercy pociągnął pomysł dalej. Boże, jaka była szczęśliwa w tej chwili! Przesunęła dłonią po kierownicy roweru, uśmiechając się nawet promienniej, ponieważ znów będzie mogła przemierzać świat na swoim dwukołowcu. Miała nadzieję, że Mercy do niej dołączy.
- Daj telefon, wpiszę ci swój numer i umówimy się już na tygodniu, okej? – wyciągnęła rękę po jego telefon i gdy tylko podał jej go, wklepała swój numer pod imieniem, nie zdrobnieniem. Puściła od razu sygnał do siebie, by miała go również zapisanego, tym razem jako Mercy. – Mam często i gęsto próby, więc jestem na kampusie niemal całe dnie, ale jak ominę kilka prób, to nic się nie stanie. Będziesz znowu moim bohaterem, bo mnie odciągniesz od nich – zaśmiała się, nieco speszona nawet, gdy wspominała o jego bohaterskim czynie. Wpadła, zdecydowanie. – A teraz… muszę wracać, bo już późno, no a do domu… daleko, ale widzimy się niedługo, prawda? – Obdarowała go jeszcze promienniejszym uśmiechem i sięgnęła po rower, by powoli wyprowadzić go z warsztatu. – Dziękuję jeszcze raz i przepraszam za nieuwagę. Jeju, dobrze, że tobie nic się nie stało! No dobrze, do zobaczenia, Mercy. Dobrej nocy, napiszę jak dojadę.

/ zt

autor

Zablokowany

Wróć do „Domy”