WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

+18

Zaniesie się z zamiarem odpowiedzi – na tę właśnie zaczepkę, która przytrzyma się strategicznych punktów jego twarzy; ot – początkowo opływając spojrzenie, teraz zastygłe w petryfikacji niedowierzania. Strącona wreszcie pojedynczym (choć niezwykle głośnym przy tym) mrugnięciem, wlepi się w pajęczynkę płytkich bruzdek naokoło oczu. Tych samych, które obecnie stanowią raczej urokliwy ściąg podkreślający wigor młodego spojrzenia. Już za nieco ponad pięć lat jednak wytknięte zostaną w porannym starciu z lustrzanym odbiciem; tak tylko, splunąwszy w odpływ umywalki pastą do zębów (o ironio – wegańską, w przeforsowanej przez Harpera dyskusji mającej miejsce trzy lata wcześniej) – w przymrużeniu powiek i wniosku, że z nocy na noc jakby się postarzało wydoroślało. Przez kolejny miesiąc będzie się też rzadziej uśmiechał – dopóki Jack nie wyciągnie z niego wreszcie o co mu tak właściwie chodzi co się dzieje.
Przesłyszał się? No, nie; ale nie przesłyszał się też Harper, kiedy po chwili boleśnie szorstkiej ciszy, dotarł go wreszcie długi i niepowstrzymany śmiech.
I już – już będzie chciał coś powiedzieć, znalazłszy ku temu odpowiedni moment; gdyby nie rąbnięcie męskiej potylicy o szpic kranu. Zachary, w pędzie następujących po sobie mikro-zdarzeń, zostanie – dosłownie – wzięty z zaskoczenia; nie tak może, jak zapowiadał mu to przed chwilą piosenkarz w żartobliwej oprawie – ale z równą uległością, z jaką dawał się kształtować każdemu innemu rodzajowi jego bliskości.
Tym lepiej zresztą, skoro mógł go teraz dosięgnąć. Z wyraźnym zmartwieniem zatroskaniem czułością zaniepokojeniem wpiętym w blady grymas.
O-och szlag! Chryste, nic ci nie jest? Chodź tu. Daj, pokaż. – Krańcem kciuka przeciągnie przez pasmo ustępujących włosów; z wąską pręgą przeczesywanego skalpu mknącą tym samym śladem. Na całe szczęście i z oddechem chłopięcej ulgi – Zachary ustali, że, przynajmniej z zewnątrz, nie stało się nic złego. Przytakuje więc, pozwalając sobie na moment nieokreślonej słabości – parę skubnięć wilgotnych kosmyków. Potem wplecie pomiędzy nie palce. Pogładzi, zmierzwi, podrapie.
Zaśmieje się w duchu – i poratuje samego siebie słowem otuchy. Słowem, które wraz z upływem czasu postarzeje się brzydko – straci na skrze humoru; tak, no już, wszystko w porządku – będziesz żył.

Następnie odchyli się, teraz wreszcie zdolny by w priorytecie myśli przetworzyć porządnie sugestie bruneta. Oprze dłonie na jego ramionach. I przekrzywi też głowę – zwieszoną jakby pod ciężarem własnego spojrzenia.
It’s… acceptable. Never liked them much. But things change. And it seems like I built up quite a tolerance, apparently. – Z czoła trzydziestojednolatka odgarnie kosmyk włosów, który jeszcze przed momentem sam wysupłał z przygładzonej wodą całości. Zaciągnie go za ucho. – Just kidding. It’s indeed a big yes. I might even add them to my daily diet. Haven't decided yet. – Śmieje się, rozsiadając wygodniej.

I promise you I won’t be biased against this whole obsession of yours, aight? I’ll try, at least. – Pauzuje. Zaraz jednak – ... so why don’t you tell me something about this cream, huh? Is it, like… a heavy whipping one? You know, like the recipes say – "beat until stiff"? – Nie powstrzyma już salwy niedorzecznego śmiechu. Choć spróbuje; zagryzając wnętrza policzków – spąsowiałych gorącem lub jako wykwit realnego wstydu – lub intensywnej fuzji każdego z domniemanych powodów.

Uspokoi się. Westchnie.
Czekaj, ale- ale co mam zdjąć? To? – Naciąga przód polaru; ociężały wodą materiał staje się nagle obiektem przepychanki. Szarpanej wojenki, w której to właśnie Zachary stał po stronie, której nikt nie wróżyłby, chyba, zwycięstwa. – Jesteś pewien? Czy-
Czy...
– Palce wciśnie za szeroką gumę bokserek. – to?
Ale na odpowiedź nie zaczeka. Zamiast tego uniesie się – w absolutnym minimum nie tyle chęci, co możliwości – i wsparty: nie tyle o krawędź wanny, co męskie ramię. Bieliznę osunie wzdłuż taśm mięśni, więc opuściwszy je dłońmi rozpędzonymi niewiele poniżej bioder, potem – wnętrzem ud. Pozbędzie się ich, wyrzucając poza basen wanny; bez żalu i wyrzutów sumienia, że w najbliższe swoje towarzystwo skłonni byli wcielać zawsze zabierany ze sobą bałagan – gdzie tylko się nie pojawiali.
A potem do niego przylgnie.
Tak. Przylgnie do niego;
Sposobem, jakim przylegają do siebie dusze ciała – wypędzając spomiędzy dzielącej ich przestrzeni środek nocy. Wymywając więc wszelkie ogniska zmęczenia; zastępując tylko sobą i wzajemną bliskością. O tej ostatniej – przypomni przeciągłym, głębokim ruchem bioder.
Chwilę później będzie już zupełnie nagi; ale nie w pośpiechu, w jakim regularnie zdarzało mu się – w towarzystwie muzyka – obnażać z ubrań. Z dąsem niecierpliwości roztaczanym ponad niemal wyuczonymi siepnięciami kroków. Od pierwszego począwszy – stopy przerzuconej w initium wieczorów, ponad progiem rozdzielającym świat schodków przeciwpożarowych od świata tym pożarem zajętego.
Stopę; czasem w absurdalnie drogim wariancie zwykłych tenisówek – więc i w kontraście do trzymanego w dłoni Rainier Seltzera załatwionego w Bartell Drugs, po drodze przez Jackson Street. Czasem – jeśli do Harpera w r a c a ł huh? ze spotkań bardziej uroczystych – to i w jakimś, niezależnie od formy, cordovanie. Zawsze tak samo porzucone pod najbliższą ścianą – w ślepym pędzie. Do niego. Kurwa. Do niego. Do niego. Do Niego.
Będzie też zupełnie odsłonięty.

Harper zamruga gwałtownie; i Zachary zobaczy – w krótkich interwałach – przepowie sobie właśnie swój koniec świata.
I może nie uświadomi sobie tego, ale będzie wiedział, że (Harper) potrafi.
Zachary widzi takie rzeczy. I chociaż, w rzeczy samej – w dużej mierze codzienność chłopaka opiera się na obserwacji, tak jego rolą nigdy nie było po prostu „patrzeć”. Przede wszystkim należało „dostrzegać” – przez wizjer niewidocznych, ale otwartych ran, którymi sączył się zupełnie odarty ze złudzeń obraz człowieka.
A zatem: tak. Harper potrafi być bliżej. W kontekście fizycznym – tak, oczywiście. Ale nie tylko.
Tą pewność pozostawia w szczegółach, niuansach, detalach; w rosie wplecionej pomiędzy rzęsy, w sygnałach obłokami słanymi w niebo – sponad kubka świeżo zaparzonej kawy. W sposobie, w jaki wraca do łóżka – w dłoni zakładanej na piętrze powyżej łokcia czy kolana – na bezdźwięcznym ”jestem”, które – gdyby wybrzmiało – wydawać mogłoby się niewłaściwe.

Tak; Harper zamruga gwałtownie. A potem zapadnie c i s z a. Prescotta oswajać zacznie w sposób możliwie najgorszy i niesprawiedliwy. W tej właśnie ciszy, oswajać zacznie go z jego końcem świata. A Zachary? Nie będzie nawet o tym wiedział.

Nie zauważyłby, zresztą. Z równowagi wytrącony sposobem, w jaki Harper się nim zajmował; bez przymusu, z nieszkodliwą przekornością ulegając większości jego zachcianek. W ramach kolejnej; Prescott zwróci się w stronę trzydziestojednolatka frontem. W asekuracyjnym wczepieniu się lewą ręką o krawędź wanny; wolną dłonią – pozwoli nabranej w garść wodzie opłynąć męskie ramię. Omyje – ostrożnym ruchem biegnąc po obustronnym gzymsie obojczyka; i tylko pomiędzy nimi zapędzi się nieco w uskok klatki piersiowej. Wzrokiem – wodzi za swobodną wędrówką palców; i tylko czasami, z rzadka, unosi spojrzenie na twarz bruneta. Nie toczy z nim walki – nie rywalizuje, nawet. W skupieniu – wydaje się bardziej milczący, niż dotąd.
W dotyku całkiem eterycznym, ponad stiukiem błyszczącej skóry kładącym się tak, jak na lustrze kładą się opary ciepłej mgły. Możliwe, że się zapatrzy – na pominięty przy goleniu, ciemniejszy punkt ponad wargą. Może na usta. Może – wreszcie – na ostatnią kroplę wody trzymającą się markizy rzęs.
  • Prychnie. Kurwa; nigdy nie zrozumie, jak on to robi. Najmniejszy szczegół wyjęty z szerokiego tła rzeczywistości włączając w swój urok. Dziedziczony – podobno, huh? Acha – Zachary ma wrażenie, że dla bruneta cały świat był po prostu naręczem nieprzewidzianych akcesoriów i ozdób, którymi w ramach improwizacji kolorował samego siebie. I nawet to cholerne potknięcie się na scenie przedzierzgnięte w piruet – nie różniło się niczym od łańcuszka luźno zwieszonego poniżej szyi.
Westchnie. Wyciągnie się – śmiesznie, przewieszony jakby przez stopień wanny – po ręcznik. Zwyczajny – białe frotte odłożone zgrabnie. I czekające w serwilistycznej cierpliwości, jeśli tylko zechciałoby się nim posłużyć.
A potem...?
No, nic wielkiego; materiał, ukręcony niechlujnie, naciągnie na palce – i otrze twarz Harpera. Dotykiem punktowym, krótkim, delikatnym – zagarnąwszy kroplisty stalaktyt ponad brwią i zgrabne wcięcie ponad linią ust. I "zamknij oczy" zwężony szpaler rzęs "otwórz". I rzeczone frotte założy mu na kark. Jeśli zaprotestuje – powstrzyma go.
A... potem...?
Uśmiechnie się. Dłonią przemknie w przydennej wędrówce; dotrze do wąskich bioder muzyka. W wyczerpującej praktyce opasania leniwym frotte. Ze swobodą dotyku, ale i w torturze; jeśli ten sam dotyk poprowadzony zostanie tempem zbyt wolnym. Obosiecznie – więc i ze swoim, realnym, napięciem.
Ruchem miarowym, za każdym razem jednak – jakby spóźnionym. W rozwarstwieniu czasu; nigdy nie zdążywszy na spotkanie ze wzbierającym oczekiwaniem. Samolubnie zarządzoną fanaberią, sprawiedliwie jednak dzieloną na dwoje. Acha – nadgarstkiem wprawionym w rytmicznym pulsie rozciąganym pomiędzy łukami lędźwi. W zwartym kontakcie wrażliwych punktów, mile wyczulonych i łagodzonych towotem ciepłej kąpieli; i zamkniętej na nich dłoni. I chłopcem, który tą dłoń prowadzi – w powtarzalnym mechanizmie boleśnie niespiesznej, ale dokładnej pracy. Chłopcem, który odetchnie płytko, pochyliwszy się w kierunku mężczyzny.
... Joachim? – Z cieniem uśmiechu, ale i uwagą poświęcaną dynamice stałego kontaktu; całym swoim ciałem stawiając opór przeciwko prymitywnej satysfakcji drżenia.

Joachim – Zacharego usłyszy w skroni – w miejscu sąsiednim do tego, do którego przykładał teraz rozchylone wargi; z wyłączną i bardzo ekskluzywną pieszczotą paru muśnięć otaczających lubiane przez chłopaka znamię – drobną wypukłość u skraju ucha, rzadko widzianą zza kurtyny pedantycznie stylizowanych włosów.
Obrazek Obrazek

autor

preskot [on/jego]

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

18+

A Harper? Harper będzie w nich widział diuny.
I drobne, zwarte pliski fal, jakby żywcem zdarte z powierzchni Mowich Lake w jedno z tych popołudni, kiedy jedynie prędka dezercja z rejwachu miasta uratować (ich) mogła przed pogrążeniem się w absolutnym szaleństwie.
  • Co?
No, w tych pierwszych, podbitych wiekiem (w metryce przyrastającym niby niepostrzeżenie, ale systematycznie) bruzdkach wykwitających na policzku z każdym chłopięcym męskim uśmiechem, i w zmarszczkach meandrujących wokół kącików jego oczu, i nad misternym wykrojem łuku kupidyna. Jakiś jebany cud dostrzegany w tym, co społeczeństwo jednogłośnie skłonne było uznać za ogromny mankament, a media kazały za wszelką cenę naprawiać.
A zrobi się jeszcze gorzej - o, w pełni nieprofesjonalna diagnoza postawiona z parsknięciem auto-ironicznego śmiechu:
  • Będzie. O. Nich. Pisał.
Wersety okropnie rozwlekłe, poklejone metaforami ciągnącymi się w nieskończoność jak syntetyczna w kolorze i smaku guma do żucia rozwlekana między palcami. W kołonotatniczku (trzymanym w szufladzie nocnej szafki), który kiedyś - w preludium do potężnej (choć niegroźnej) kłótni, zresztą - na chwilę przed potencjalnym obnażeniem, wrzuci w żar kominka. Jak zakochany nastolatek. Zakochany jak nastolatek.

Teraz jednak, obserwując Prescotta zza witrażyków mgły wczepionej w jego własne rzęsy, Harper żadnych wad zmarszczek nie widzi. Traci czujność, być może - jak to traci się ją zwykle we wszystkie dni tego typu (czyt. wykradzione życiu fuksem, pseudo-zwrotnikowe pauzy w codzienności, niby precesyjnym ruchem wydarte z kalendarza). Lub zyskuje coś, czego - wydawało mu się - miał już nigdy więcej w życiu nie doświadczyć.

Najpierw:
Uspokaja szatyna. Z rozchichotanym:
- Hey, he-hey, chill, alright? I'm fine. I'm -
Sięga po jego palce. Zagarnia, prowadzi - głębiej między kosmyki włosów, gładzią skóry, każdy kolejny ruch wzdłuż obrysu czaszki przyjmując z krótkim dreszczem przyjemności. Zupełnie prostej, przyziemnej, takiej, do której opisania nie potrzeba górnolotnych alegorii. Pragmatycznie:
- I'm good, see? Better than ever.
Udowadnia Zachary'emu, że, przynajmniej z zewnątrz tutaj, nie stało się nic złego. W zgrabnie obranej strategii, draśnięć pozwala chłopakowi szukać pod niewłaściwym adresem. Zach znalazł by je, gdyby dłonią zapędził się niżej, niżej, niżej, lewoskrętnym skosem, i parę bolesnych centymetrów w głąb śródsierdzia.

Potem:
Nie sprzeciwia się. Nie stawia. Z protestem Zachary Prescott spotkałby się jedynie, gdyby postanowił go teraz zostawić.
Sam-sobą? Harper zajmował się zbyt długo.
Najpierw muzyk pozwala poruszać się ciału - szyi wyciąganej płynnym spięciem mięśni, unoszonej lekko brodzie, powiekom przymykanym i rozwieranym na komendę (wypowiedzianą, albo pomyślaną tylko; czy to w ogóle ważne!?); nadstawiać posłusznie pod chłopięcą dłoń. Potem dopiero do głosu dopuści umysł, z ciętym i trafnym spostrzeżeniem na temat tego, co właśnie wyprawia. Harper bowiem -
  • Cóż. Harper się łasi.
Bez przymusu. Bez obroży i smyczy. Jedynie z białą, szorstką szarfą wilgoci przewieszoną ponad barkami. Bez kagańca - wbrew logice jednak: również i bez potrzeby, żeby się rozszczekać. Jedynie -

Teraz:
Naprzeciw wychodzi Zachary’emu ciężkim oddechem zabarwionym zaczątkami jęku. Chyba trochę się wstydzi. Ale chyba też nie może się powstrzymać. Pozwala tętnu przyspieszać; w jego metrum - rozfalować się też zupełnie odsłoniętej nagiej piersi.
  • Boże, myśli, Boże, Boże, Jezu Chryste. Kurwa, myśli, Chryste, Chryste, Chryste Panie. Boże. Myśli. Jak dawno nikt mnie tak nie dotykał.
Dłonią - póki co osiadłą grzecznie na krawędzi wanny - Dweller zsuwa się poniżej linii wody. Znajduje wiotkość nadgarstka wprawianego w ruch rytmem względnie eksperymentalnym. Oplata palcami; przesuwa je wyżej, osiada opuszkami we wgłębieniach kłykci Zacha.
    • I, owszem, Harper również wie, co robi siedzący na przeciwko niego chłopak.
      Zachary się nauczył.
      Zachary uczy się [go] dotykać.
      Uczy Zachary’ego (się) dotykać.
      W bolesnymej wyparciu świadomości, że w tej samej chwili uczy go także dotykać wszystkich innych mężczyzn.
      Przestań, mówi sam do siebie, wewnątrz. Przestań. Wszystko będzie -
  • - Dobrze.
    Nie będzie.
… Joachim?

Musi minąć -
c h w i l a
- zanim ciężar własnego spojrzenia, umoszczonego dotąd wygodnie w kołysce chłopięcego obojczyka, Harper dźwignie z trudem i westchnieniem (potrzebnego wysiłku). Przeniesie, wolno; chwyci się kilku punktów twarzy szatyna (małej kryzie zmarszczek powstałej u zbiegu brwi, pobielałemu na krawędziach wgłębieniu w wardze - w tym miejscu, w którym Prescott wgryzał się sam w siebie); wreszcie zogniskuje w bezdennej czerni jego źrenic.
- Tak? - Zapyta uprzejmie. I, z pozoru, wybrzmi to jak: tak, słucham?
Wypowiadane, gdy ktoś wyrywa nas z zamyślenia, woła do telefonu, czy nagli do odpowiedzi.
Ale także:
- Tak…?
Przesunie się.
N i ż e j.
  • Dźwiękiem. Zaśniedziałym nagarem chrypy.
Ale i -
    • dotykiem; rozpędziwszy się kabłąkiem pleców Zachary'ego, wirażami jego lędźwi, opuszką palca znacząc, zupełnie niewinnie, kontur dwóch śmiesznych dołeczków ponad pośladkami.

D a l e j -
trasę wyznaczając kciukiem.
Nie, jednak nie. Przekornie.
Czubkiem środkowego palca.
- Mh -
Równocześnie: koniuszkiem nosa trąca bok prescottowej szyi. Językiem podąża za krwią toczoną w tętnicy. Najpierw wbrew, a potem w zgodzie z jej nurtem. Zębami znaczy kontur uskoków grdyki.
- Tak? Okay?
W odwecie - powziętym za katusze nader leniwego ruchu.
Torturuje (go; przecież mu wolno) sobie drogę.
Gnłębiej.
Znęca się. Z największą troską o każdy milimetr dotykanego przez siebie ciała. Z uwagą, którą swojej ofierze poświęcić potrafi jedynie kat, lecz artysta.
  • Tak?
    Tak, prawda?
W końcu - po sekundach dniach latach godzinach minutach eonach dzielonej na dwoje agonii -
Harper-Jack Dweller traci zmysły cierpliwość.

- Enough - spomiędzy obrzmiałych warg rwie się świszcząca surowość zgłosek. W kontrze do wcześniejszej czułości - zaprowadzony na granicę wytrzymałości, i zmuszony, by spoglądać gdzieś ponad jej krawędzią - Harper brzmi teraz nieomal wściekle. I tylko zawadiacki błysk w oku zdradziłby, może, że nie - ani trochę się nie gniewa. - That's enough. Now.
Odsuwa - się od Zacha, albo Zacha od siebie, pozostawiając go na moment na pastwę dojmującej pustki. Coś się w nim zmienia. Coś w zieleni tęczówek gwałtownie ciemnieje. Jak skórka owocu: dojrzewa.
Jakaś myśl. Albo jakaś gotowość.
- I want you on the bed, Prescott.

autor

harper (on/ona/oni)

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

preskot [on/jego]

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

W tych razach, kiedy portretowa miniatura przechwycić dawała się gdzieś ponad lampką wina – i -
  • club soda (nazwa, przyznajmy, niedorzecznie grandilokwentna jak na to, że określać miała szklankę wody gazowanej) z plastrem pomarańczy i gałązką rozmarynu, roztartą w dłoniach dla większej wonności, albo - w porze przedwieczornej zwykle - wlaną w wysokie szkło porcją kombuchy, najchętniej tej z brzoskwinią i imbirem, od biedy - limonkowej.
    • Hm?
Bez konieczności tłumaczenia się - tak barmanowi, jak i potencjalnemu rozmówcy, z ciekawością zapuszczającemu nieskrępowanego żurawia ponad szklaną krawędzią - że prowadzi, albo, że dziś nie, bo wczoraj przesadził.
Wzrokiem trzeźwym jak nigdy, a jednocześnie zawsze jakby odurzonym widokiem, który udawało mu się pochwycić w pryzmaty źrenic: zadziornie zadartym podbródkiem, ciałem wyprężanym w rozbrajającej walce o te parę centymetrów więcej, łukiem linii włosów, czule okalającym sercowaty kształt twarzy, wreszcie - nieuświadomionym, migotliwym ruchem palców, ilekroć tylko Zachary obracał w myślach jakieś pytanie, czy spostrzeżenie, a nie miał jak się akurat nim [i z Nim] podzielić. Mój. Mój-mój, rytm wybijany przez serce z dziecięcą radością, ale i zaciekłością godną prawdziwego weterana, m-m-mój-mój.

Bo może -
Może. to. wszystko. zawsze. było. tylko. o Nim właśnie?

Wszystkie wiersze fraszki epigramy tomy poezji książki, wszystkie scenariusze, nowele i emfatyczne poematy niepotrzebnie rozwleczone na chorą wielość stron;
wszystkie melodie - wesołe rytmiką i pełne nostalgii, ale też sonaty i żałobne marsze -
wszystkie epitafia i wszystkie hymny
jakie kiedykolwiek stworzono
stworzono właśnie o nim.

Gdyż Harper -
  • - Harper będzie je od teraz? czytał oglądał wertował śledził: myślą wzrokiem palcem - przesuwanym po kolejnych stronach książki albo magazynu; odsłuchiwał ich - z głośników i słuchawek, w samotności i w obecności innych osób; w wygodzie pierwszej klasy najróżniejszych linii lotniczych, w neutralnych barwach hotelowych apartamentów, w pustce przed wywiadami i ciszy po nich.
    W nowy sposób:
    za każdym razem będzie myślał - jak nie myślał nigdy jeszcze
    nieważne co się wydawało Beethovenowi, kiedy tłukł bagatelę numéro 25, i do kogo rzekomo wdzięczył się John Donne w swoich sonetach (bo, że nie do Boga, to wiadomo powszechnie) -
    to o nim to o nim boże to o nim to zawsze było o Nim
    będzie czuł - jak czuje się, gdy się kogoś kocha
    to wszystko zawsze było tylko o Nim.
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description
Ostatnio zmieniony 2022-03-25, 12:36 przez harper-jack dweller, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

harper (on/ona/oni)

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

+18
Mógłby go zniszczyć.
B o ż e ?
Mógłby-
  • go zniszczyć.
W rozszalałych wartościach wyświetlanych na blacie cyfrowego licznika młodości. Z prędkością rozwijaną równie brutalnie, co karkołomnie. Ze stopą na ołowianym podbiciu – na gazie dociskanym w sekwencji impulsywnych wybojów. Pochłonięci tym rodzajem brawury – mogliby pomyśleć, że jest to jakiś rodzaj choroby wieku dziecięco-adolescencyjnego.
Bo ta pewność siebie – wraz z ego windującym na syntetycznej zabudowie wzniesionej z własnych kompleksów – bez wątpienia była chorobliwa.
Zerkając na Harper-Jacka spod półksiężyców źrenic, dochodził do konkluzji, że
  • mógłby go zniszczyć.
Jego karierę. Renomę. Opinię – o nim. Mógłby – Chryste – mógłby werżnąć się w jego przeszłość, pogwałcić obrzydliwie każdy skrawek przyszłości. Zanieść się gorzkim, acz współczującym śmiechem ponad półtruchłem wszelkiego ”teraz”.
Mógłby go zniszczyć. Aha, tak; mógłby. Zachary pomyśli – gdyby tylko chciał. Gdyby taki miał kaprys. Gdyby, z tendencją do nudzenia się zabawkami (jak to zdarzało się dzieciom w takich domach, w których zabawki zbyt prędko wymieniane były na nowszy model, by móc o nich powiedzieć well-loved) – uznał, że na tą jedną, również, przyszedł już czas.
Można ją wyrzucić. Albo oddać komuś innemu.

Mógłby go zniszczyć.
I gdzieś w epicentrum, gdzieś na powierzchni tej rozprawy o coraz śmielszym, władczym zapędzie – przewrotnie, Zachary przyzna, że nie on jest adresatem przyznawanego właśnie prawa.

Bo to, co kłębi się w przestrzeni domysłu, w jego sercu myślach wybrzmiewa już w pełnej formie:
Harper-Jack Dweller mógłby go zniszczyć. Odkrywa też, że nie jest to rzut niepokoju, ale przywolenie.
  • Poczuł go. Najpierw – na sobie. Wsparłszy się na łokciach, pozwolił dłoniom mężczyzny zaprzeć się na jego biodrach; unieść je lekko i dopasować. W wygodnie bezpośrednim dostępie rozchylonych nóg.
    Do siebie.
Gdyby tylko chciał.
Bo Zachary Abel Prescott by mu na to pozwolił. Z uśmiechem na ustach pozwoliłby mu się złamać. Poprosiłby tak, jak-
- j-jak-
o-och, Chryste.
Przytakuje. Pierwszym szarpnięciem jęku zrywając dotychczasową miarowość oddechu. Przytakuje (nie, zaprzecza chyba?) – Boże – kiwa głową; słyszy się. Słyszy też zadane mu przez mężczyznę pytanie; na które jednak, czuje, w najbardziej prymitywnej walce o powietrze – nie może mu odpowiedzieć.
Dlatego przytakuje zaprzecza przytakuje. Z policzkiem dociśniętym do pościeli; z ustami wstydliwie przysłoniętymi skrawkiem wybrzuszonej satyny.
Chce tego.
  • Do siebie. W siebie. W siebie w siebie w siebie. Boże – do samego końca – Chryste. Tak.
W sobie.
Po raz pierwszy rezygnując z uzasadnionej – dotychczas – przezorności. Po raz pierwszy też więc – nie traktując go jak zagrożenie. Z ciałem w ciele. Ruchem coraz pewniejszym – zapędzającym się głębiej i głębiej i – g ł ę b i e j; za każdym razem, kiedy Zachary – wbrew bolesnej żarliwości instynktu i reakcji obronnych – załagodzić próbował sztywną, regularną konwulsję własnego spięcia.
I nie ułatwiał też, Harperowi; który wychodzić musiał naprzeciw arytmicznej pogoni, po chłopięcemu – niewprawionej miednicy. Naprzeciw jej rozstrojonych wysunięć w kierunku coraz pewniejszego parcia [Jego] ciała. Wreszcie, także: desperacji łączących ich mikroruchów – nieumiejętnie wyważonych, w uległości wobec pokusy, by każde z nich przedłużyć nieefektywnie podtrzymywaną bliskością.
Zawstydza go myśl, że Harper mógłby się teraz po prostu koło niego położyć. Nie potrzebował niczego więcej. Nie potrzebował nikogo więcej.
I dopiero kiedy brunet się zatrzyma – kiedy odda Zacharemu chwilę wytchnienia, chłopak zrozumie:
Ich spojrzenia nie miały się spotkać. Szatyn któregoś razu po prostu uchylił wreszcie powieki – a potem zapomniał je zamknąć. Pochłonięty rozmytym widokiem męskiego sklepienia skupienia; rozszczelnionych warg – w przepuście oddechów i pomruków, i wysmuklonej w tonie kakofonii w ból dzielonej przyjemności.
Oh, fuck. – Szorstkim sapnięciem umykającym spomiędzy ust poza kontrolą. Komentarzem wymierzonym w zarysowane mocniej akcenty harperowej twarzy; ale i rozpierające go wewnątrz uczucie. Czuł – Jackie robił sobie w nim miejsce.
Uniesie się, lekko; wespnie się – oprze na nim, przytrzyma – łydką zahaczając o skarpę biodra; osunie się poniżej pośladka – przystanie w górnej partii uda. Dociśnie go do siebie. Mocniej.
I jeśli pozwoli źrenicom zadrżeć – to tylko w rzucie rozdrapującym strop opuszczonych powiek. Zapatrzy się. I nawet kiedy zostanie na tym przyłapany – nie będzie już potrafił oderwać od niego wzroku.
Yhhh-h-hey? – Chrząknie – palcami przystającymi na policzku Harpera, na wszelki wypadek, amortyzując słabość własnego głosu. Opuszkami biegnącymi po wąskim uwypukleniu kości przytrzyma go – i upewni, że jest mu dobrze. Chryste, jest mu t-tak dobrze. Spróbuje się zaśmiać. – H-how do I feel? How do I- oh, f-fuck.
A potem – własnym śmiechem – się zachłyśnie. Przełknie nagłą semi-słodycz tonu; spoważnieje. Rozewrze usta, odchyli głowę. Będzie miał zamknięte oczy i wilgotne rzęsy, i napięty próg grdyki; wznoszonej oddechem i gwałtownie przełykaną śliną.
Tell me it’s good. Tell me I-I’m good. Oh God. Jack, Jackie, fuck, Joachim-
Obrazek Obrazek

autor

preskot [on/jego]

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

harper (on/ona/oni)

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

+18<br><br>
Jest groźny niebezpieczny.<br>
Jest niegroźny, ale nie-bezpieczny.<br>
Tak tylko, jak niebezpieczne jest przecież zwierzę na smyczy. Z łańcuchem wpiętym pod rzemienną taśmę obroży; chadzające po obwodzie graniczonym cięciwą napiętej lonży. <br>
Więc, Harper mógłby pomyśleć sobie – niebezpieczny jest tylko p o z o r n i e. I miałby rację; trzymany na dystans tępił przecież pazury w nieustannym marszu brzegiem cyrkowej areny lub klatki (z prętami wykradzionymi z załomów linii życia) – w powtarzalności skrępowanego ruchu. Tak, trzymany na dystans – mógłby nawet spotulnieć. <br>
Trzymany na dystans. <br>
Między nimi nie ma żadnego dystansu. <br>
Trzymany na dystans; w zasięgu wzroku. <br>
Między nimi nie ma żadnego dystansu. I Zachary, na domiar własnej bezbronności – wkrótce zgubi go też na trasie źrenic. W tym położeniu; z nerwowym spięciem attyki łopatek podciętych cieniem wplątanym-w-inny-cień – odebrana zostanie mu zdolność do choćby najnieśmielszej asekuracji. <br>
Ale nie będzie ofiarą. <br>
Nie w obliczu najbardziej prymitywnego instynktu; i nie, kiedy tego właśnie zrywu instynktu nie tylko się spodziewa, ale wręcz wyczekuje. Pozwala się odnaleźć. Nadstawia się; w okazjonalnej krzywdzie wyrządzonej przypadkiem i bez przemyślenia. <br>
Otuli go chłód. <br>
  • Oraz pustka. Harper? – wymruczy do samego siebie; ale nie odważy się – jeszcze – na niego spojrzeć. Jeśli Dweller zapuściłby się w wojaż po konturze chłopięcej sylwetki – pewnie zauważyłby nieśmiały ruch zwieszonych dłoni podskubujących materiał pościeli. Niecierpliwi się – w sobie.
<br>
<table><div class="zachhajdy2">Dotknij mnie. Dotknij mnie. Dotknij mnie. Proszę. Dotknij mnie. Dotknij mnie. Dotknij mnie. Dotknij mnie. Dotknij mnie. Dotknij mnie. Dotknij mnie. Dotknij mnie. Dotknij mnie. Błagam. Dotknij mnie. Dotknij mnie. Dotknij mnie. Dotknij mnie. Dotknij mnie. Dotknij mnie. Błagam. Chryste. Proszę. Och, kurwa.</div></table>
<table><div class="zachhajdy">Och-h, Chryste. O tak. O-och tak.</div></table>
<br>

Poddaje mu się; w ślepym posłuszeństwie krótkich ruchów. Czasem tylko na leniwym skraju oporu – na swój własny temat wypruwając bezpiecznie wygodny wniosek; że nie oddaje się ani po dobroci, ani po złości. Gdzieś pomiędzy; jego udami – wędruje dłoń Harpera. W odpowiedzi – Zachary mości się w drżącym rozkroku. <br>
Poczuje, że bolą go kolana – mniej więcej w chwili, w której zaprze je na połoninie łóżka. I może zdążyłby w niewielkim fragmencie najświeższej pamięci zlokalizować powód; zatopiony gdzieś w burzowinie wystygłej kąpieli. Może zdążyłby – gdyby nie nagłe pchnięcie. Pchnięcie, która powoduje upadek; ale nie upadla. <br>
Nmmh, are you mad at me, Jack? – Z policzkiem podtapianym miękką fałdą pościeli; z przymkniętymi powiekami i kręgosłupem dociśniętym do materaca parciem męskiej dłoni. Pogłębi łagodny wiraż ciała; stokiem dla obłapienia przytrzymujących go sobie rąk – w napięciu rozprężonej bezbronnie skóry, gotowej przyjąć w siebie polichromię plamistych wybroczyn – gdyby mężczyźnie zdarzyło się nie opanować. Później upomni się – subtelnym otarciem w kotlinie rozpiętej pomiędzy cokołami bioder i pachwin. Zza własnego ramienia zdąży posłać brunetowi ledwie jedno, osamotnione spojrzenie; zasnute bezbarwną emulsją w kolorze szkła. <br>
Jęknie. Chryste. Wyprostuje się. <br>
Miękkie presque vu; Harper już – już miał go, przecież – na końcu języka.<br>
Tak samo jak myśl, której nie zdążył powstrzymać; a która sprawi, że Zachary poczuje mrowienie w brzuchu. Echo tych słów Dwellera, które przez chwilę tylko przypominały dobrą kartę ukrytą w rękawie; niedającą się wytrząsnąć z niego w porę. Niespełniony zwiastun porażki, ostatecznie – łutem szczęścia – zwieńczony pomyślnym rozegraniem. <br>
Chryste; tacy jak oni, nie powinni kończyć się w taki sposób. Nie powinni zbliżać się do siebie w ten sposób. I nie powinni w ten sposób umierać. <br>
Haven’t I told you that already? – podchwyci – i przytrzyma; jego honor – tak, jak i jemu Harper zdążył wyświadczyć podobną przysługę, wielokrotnie. I na wiele sposobów. – That you can have me any way you want. I’m yours – czystą kalką przewleczoną przez parny oddech w roli przypomnienia. I jeszcze raz, jeszcze raz, j e s z c z e – r a z: <br>
All yours – powtórzy, nieco ciszej; dogasającym ogniem głosu. Swądem wygrzanej bliskością niepewności graniczącej nie tyle z kłamstwem, co niedopowiedzeniem. Bo kiedy opuści głowę – kiedy zahaczy spojrzeniem o czerwień męskiego dotyku niewiele różniącego się od wypalonej na pendentywie dłoni blizenki – pomyśli, że takie rzeczy zapudrować można wyłącznie większą ilością kłamstwa. <br>
A potem się rozproszy; czując dłoń Harpera przemykającą uboczem jego ciała. W odpowiedzi – układa się, wygodniej. Lawiną własnych pleców – łańcuchem kręgosłupa – osuwa się nieco po zboczu przyległego ciała. Ma teraz zamknięte oczy – w impulsie roztargnienia, jakoś tak wyszło – pomyśli, że wcale nie potrzebuje patrzeć, by widzieć. <br>
W międzyczasie przełoży rękę; dłonią przemknie ponad linią barku – swoim ciepłem przystanie u tyłu szyi bruneta – palcami zahaczy o linię włosów – kilka obciążonych kąpielą, podwiniętych pasm teraz okręconych wokół palców chłopaka. Oprze się o niego; profilem twarzy zwrócony w jego kierunku.<br>
Just fuckin’ rail me. – Jest mu zwyczajnie głupio; że o to prosi. I że prosi w taki sposób. Ale nie może się powstrzymać; w nurcie żałosnej konieczności wydyszanej w ciemność. – Please, please, fuck. I-I don’t know how much I can handle, Harper, please.<br>



<style>
.zachhajdy {
color: #0000 !important;
font-size: 12px !important;
}

.zachhajdy::selection {
background-color: #0000;
color: #cd0000; }
.zachhajdy span::selection {
color: #cd0000;
background-color: #0000;
}
.zachhajdy2 {
color: #0000 !important;
font-size: 12px !important;
}

.zachhajdy2::selection {
background-color: #0000;
color: #8888881c; }
.zachhajdy2 span::selection {
color: #8888881c;
background-color: #0000;
}
</style>

autor

preskot [on/jego]

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

*Horyzont zdarzeń (ang. event horizon) – sfera otaczająca tunel czasoprzestrzenny, oddzielająca obserwatora zdarzenia od zdarzeń, o których nie może on nigdy otrzymać żadnych informacji. Jest to granica w czasoprzestrzeni, po przekroczeniu której prędkość ucieczki dla dowolnego obiektu i fali przekracza prędkość światła w próżni. I żaden obiekt, nawet światło emitowane z wnętrza horyzontu, nie jest w stanie opuścić tego obszaru. Wszystko, co przenika przez horyzont zdarzeń od strony obserwatora, znika.

Obserwator, zmieniając swój ruch, sam może przeniknąć do części Wszechświata zakrytej przez horyzont zdarzeń.

autor

harper (on/ona/oni)

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

preskot [on/jego]

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Na chwilę?

/zt x2

autor

harper (on/ona/oni)

ODPOWIEDZ

Wróć do „Retrospekcje”