WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Is your love enough?
Come on make me believe it


Czym pachnie mieszkanie? – zapytała Harpera, gdy weszli tam po raz pierwszy.
Twoimi perfumami, Charlie, świeżo-skoszoną trawą, farbą, co ledwo wyschła i drewnem sandałowym – odpowiedział wtedy. Przymknęła więc powieki, wyobrażając sobie każdy zapach, którego nigdy nie będzie jej dane poczuć. Chodziła ostrożnie po ciemnych deskach, zaglądając do każdego pomieszczenia i planując już rozstawienie mebli. Mieszkanie absolutnie idealne. Ich pierwsze samodzielne.

Chyba nigdy nie była szczęśliwsza. Teraz stawiała swoje nowe kwiatki, dobierając odpowiednie doniczki do nich. Zignorowała pudła z rzeczami kuchennymi i ubraniami, ponieważ one w tej chwili nie miały znaczenia. Wiedziała, że jeśli szybko nie przyswoi sobie nowych roślin, padną. Nie miała do nich ręki jak Agatha Everett. Marzyła jednak, by jej własny kąt był równie zielony i przytulny, co dom rodzinny.
Tylko Mark Everett nie był zadowolony. Nie lubił Harper-Jacka od samego początku, uważając, że jest
dwulicowy (przychodził przecież do Bastiana tylko i wyłącznie, by uwodzić jego córeczkę!). Nie pomagał w przeprowadzce, nie pożegnał Charlie i nie dał im błogosławieństwa, grożąc, że jak zajdzie w ciążę, on nie pomoże.
To nic. Będzie dobrze. Odnalazła swoją bratnią duszę, miała go tylko dla siebie i mogła zatapiać się w nowo-poznanym uczuciu – m i ł o ś c i. Strzelił ją Amor, prosto w serce, stawiając ją na drodze obiecującego muzyka z piwem w dłoni i kapeluszem na głowie. Zakochała się w jego uśmiechu i szczerości, jaką ją darzył. Uwielbiała, gdy grał jej na gitarze wieczorami, a czasem i porankami, dzieląc się niektórymi tekstami nowych utworów. Rozbawiał ją do rozpuku, a gdy się śmiała, brzuch ją bolał. W końcu mogła być sobą, w pełni swobody.
W końcu ktoś ją polubił.

Bastian cały czas uganiał się za Phoenix; mieli swoją paczkę, w której nigdy nie było dla niej miejsca. Wiecznie sama, uciekając od czasu do czasu wieczorami z przyjaciółką. Brakowało jej jednak kogoś więcej. Nie szukała miłości. Nie chciała jej, ponieważ jej nie znała. Dopiero z czasem, poznając Harpera, zdała sobie sprawę, ile traciła. Sądziła, że Harper-Jack będzie jej jedynym, do końca życia. Marzyła o tym, nie mogąc sobie wyobrazić życia bez niego.
Była na każdym możliwym koncercie, wspierając go zza kulis. Najgłośniej klaskała, najgłośniej krzyczała wyznania miłości i najmocniej obejmowała, gdy schodził ze sceny. Jak kochała – to namiętnie, jak całowała – to czule, jak szeptała – tylko szczerze.
Harper jest najlepszym, co ją spotkało. Tego była absolutnie pewna.

Ubrana w jakże kuszące ogrodniczki i krótki top, krzątała się po mieszkaniu, gdy Harper musiał pójść do studia. Wzięła sobie wolne kilka dni, by móc urządzić mieszkanie i nacieszyć się nim chociaż trochę. Zamierzała zabawić się z Harperem w absolutnie każdym pomieszczeniu, by odpowiednio je ochrzcić.
Szybko załatwiła sprawę z kwiatkami, a jeszcze przed rozpakowaniem pudeł czekała ją lepsze zajęcie. Przysięgła sobie, że sama stworzy malunek na ścianie sypialni, tworząc im idealne gniazdko. Była umazana w farbie, a muzyka zagłuszała każdy dźwięk dochodzący z wnętrza mieszkania.
Czekała na Harpera ze zniecierpliwieniem, uśmiechając się pod nosem na wspomnienie poprzedniej nocy i dnia, a także całego tygodnia, który okazał się przełomowym.

Charlie czekała na miłość swojego życia, szczęśliwa, że będzie do niej tak wracał już zawsze.
Ostatnio zmieniony 2022-04-18, 19:39 przez charlie everett, łącznie zmieniany 1 raz.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Enter: Jackie Dweller.
Nierówne cięcie samodzielnie ujarzmianych kuchennymi nożyczkami ciemnych kosmyków, okalających twarz zarumienioną po szybkim spacerze ze stacji metra. Trampki - nad lewym czubkiem straszące dramatyczną wyrwą przetarcia, ostentacyjnym: nie zależy mi na modzie noszonym w taki sposób, że oczywistym stawało się, że na modzie zależało mu b a r d z o . Kapelusz nasadzony na czubek głowy zdecydowanym ruchem; od lat już kultywowana sygnatura, którą jedni się zachwycali, a drudzy wytykali palcami, krytycznie mamrocząc pod nosem, że dziwak..., albo, że ta dzisiejsza młodzież, to... Post-uczelniana teczka przewieszona przez prawy bark, papierowa torba z jedzeniem na wynos trzymana zaciekle w uścisku prawej dłoni; podłapana w-sumie-nie-wiadomo-gdzie melodia, uciążliwa jak opryszczka, wygwizdywana w irytującym zapętleniu, i wzrok zogniskowanym na coraz bliższym mu - geograficznie - punkcie w przestrzeni: jego własnym progu, jego własnych drzwiach, jego własnym domu. Poczuciu bezpieczeństwa i swobody po raz pierwszy tak naprawdę definiowanych po swojemu i samodzielnie, metodą prób i błędów popełnianych z ekstatycznym śmiechem.
  • A lat?
    Lat miał dwadzieścia trzy. D w a d z i e ś c i a t r z y.
    • Tak mało, choć zdawało mu się - zahartowanemu w sztuce mozolnego wygrzebywania się z pierwszych złamań serca życiowych niepowodzeń, że to w sumie sporo. Pokornie, jasne - przy racjonalnym uwzględnieniu, że są przecież wokół starsi i bardziej zaprawieni w bojach, ale i w poczuciu, że i on wszak już co nieco przeżył, i że ma już o czym tworzyć. I, że ma, także z czego [tworzyć], własne emocje od zawsze traktując jak plastyczny kruszec, z którego przy odpowiedniej dozie wytrwałości i wysiłku da się wymodelować dzieło sztuki, lub przynajmniej jakiś produkt godny choćby, paru szczerych słów pochwały od naiwnie wielbionych mentorów.
Niby nie obiecywał, że pojawi się o jakiejś konkretnej godzinie, a jednak - jak zwykle - po prostu czuł się spóźniony.
Na coś? Nie, na kogoś.
Na kogoś? Nie, nie na kogoś, tak-po-prostu. Na Charlie.
Jakby z każdą sekundą nieobecności u jej boku tracił coś bardzo, bardzo ważnego i, co gorsza, niemożliwego do odzyskania. Może podświadomie czuł już, że kończy im się czas?
Próbował jednak - rano wychodząc do studia nagraniowego, a wieczorami do pracy za barem, albo za ladą sklepu muzycznego, albo między regałami księgarenki w Chinatown, zależnie gdzie był akurat potrzebny (i w którym miejscu chcieli mu zapłacić) - racjonalizować wszystko sprawnie, przypominać sobie, że życie przecież tak wygląda. Dorosłe. Dorosłe życie właśnie tak wygląda. Nie można cały czas tylko się bawić, tonąc w beztrosce wspólnie spędzanych dwudziestu czterech godzin - każdej doby, nie myśląc o obowiązkach i o konsekwencjach, i o konieczności opłacenia czynszu - zwłaszcza, gdy tak, jak i on sam to zrobił, w prostych słowach odmówiło się wystosowanej przez rodziców propozycji pomocy. I ten system działał (wzmacniany trzydziestoma miligramami Cymbalty dziennie, sześćdziesiątką Prozacu, i okazjonalnie wypalanym skrętem). Sprawdzał się doskonale.
  • To było dobre życie.
    • Szczęśliwe.
W końcu ktoś ją polubił.
W końcu znowu kogoś pokochał.

- PACHNIE FARBĄ I GEOSMINĄ! - wywrzeszczał od progu, przychylony pod dziwacznym kątem na skraju wielobarwnej fuzji dywanika i wycieraczki, którą kupili razem do przedpokoju. Jednocześnie ściągał trampki - czubkiem jednego śmiesznie szczypiąc piętę drugiego, chował klucze, i starał się nie upuścić torby z jedzeniem - Przyznaj się, malujesz! Albo przesadzałaś kwiatki!? - zgadywał, szukając tym samym zarówno Charlie, jak i zestawu pałeczek (w restauracji? jakoś zapomniał o nie poprosić) - tej pierwszej: po pokojach, tych drugich: w nierozpakowanych jeszcze kartonowych pudłach. Znalazł dwie, choć z odmiennych kompletów. Westchnął, stuknął nimi - jakby szykował się do perkusyjnego solo - a potem wpakował się do sypialni. Tak jak stał: wciąż jeszcze w kurtce mającej chronić go przed wczesnowieczornym, późnokwietniowym chłodem, w jednej skarpetce (druga została w bucie), i kapeluszu. W układzie priorytetów: na powitanie pocałował Charlie w ubrudzony farbą nos, potem w usta, w końcu - rzucił się na goły materac, niecierpliwie rozrywając jasny brąz opakowania na wynos - Jesteś głodna!? Powiedz, że tak, bo ja... Umieram! Psia mać, przysięgam, Charlie! Serio ostatnie dwadzieścia pięć minut zastanawiałem się, czy zemdleję albo... - łapczywie rzucił się na wegetariański erzac kurczaka Kung Pao, po prostu nabijając kostkę aromatycznego tofu na pałeczkę - Wow-wowow, co robisz!? - Dopiero teraz, nasyciwszy pierwszy rzut apetytu, był w stanie dostrzec czym zajmowała się jego dziewczyna.
Ostatnio zmieniony 2022-03-26, 15:33 przez harper-jack dweller, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mieszkali razem na swoim od kilku dni, a już uświadomiło to Charlie, że będą spędzać ze sobą mniej czasu. Dorosłość nie pozostawiała jeńców. Skutecznie uniemożliwiała na całodobową zabawę, mniej pracy, więcej prezentów dla siebie czy roztropne zakupy żywieniowe. Owszem, oszczędzała już od dawna, aby nie musieć tak bardzo hamować sobie przyjemności, lecz i tak doznała szoku. Musieli urządzić sobie gniazdko, stworzyć przytulny dom i znaleźć nowe, wspólne zdanie. Było to poniekąd ekscytujące; a przede wszystkim zaskakujące, w jak wielu kwestiach dogadują się.
Ściana w butelkowej zieleni w sypialni? Nie ma problemu!
Kącik z wyciszeniem do tworzenia nowych, wspaniałych utworów? Dlaczego nie?
Charlie ma ugotować? Zgodni spojrzą wtedy na siebie, mówiąc chórem: Nieeee! Ale to nie będzie nic okropnego, bowiem oboje mają świadomość, że potrawa spod rąk Everett byłaby rychłą śmiercią.

Nigdy nie miała dosyć. Odliczała do powrotu Harpera, nawet jeśli nie określał konkretnej godziny. Rozumiała to zawsze i nigdy nie miała mu tego za złe, bo i dlaczego miałaby? Dorosłość właśnie na tym polegała. Dbała, by pranie niezłożone nie leżało długo w szafie, w jakiejś przypadkowej stercie. Powodowała wstrząsy, gdy łazienka była nieumyta za długo albo naczynia zalegały w zlewie. Dawała nowe doznania w postaci zaplanowanych wyjść na miasto: koncert w The Crocodile, ze szczynowym piwem i chińszczyzną na schodach przeciwpożarowych. Mniej dbali o kontakty (ze znajomymi Harpera, bo przecież Charlie takowych właściwie nie miała), oddając się namiętnym uniesieniom – całkowicie spontanicznym.

Odnalazła jednak w sobie radość życia, malując intensywnie nie tylko ściany. Sprzedawała obrazy, zastanawiając się nad studiami. Chciała robić coś, co mogło dać ludziom radość, a i jej satysfakcję oraz możliwość do wyrzucenia swoich emocji. Zbierała więc skrupulatnie pieniądze, aby zdobyć wykształcenie godne swoich własnych marzeń. Miałaby swoją smykałkę, która pozwalałaby na zróżnicowane godziny i miejsca pracy – tak, by być bliżej Harpera.
Może ojciec byłby w końcu dumny? Może Ginevra Sparks-Dweller przekonałaby się, że Harper-Joachim jest teraz najszczęśliwszym synem na świecie? Chociaż jeszcze większe szczęście poczuje wkrótce, prawie dziesięć lat później poznając krew ze swojej krwi.

Uśmiecha się pod nosem, słysząc wejście ukochanego. Wyjątkowo nie przeszkadzał jej brak zmysłu. Postanowiła jednak wynagrodzić Harper-Jackowi fatalny zapach w mieszkaniu, nowymi perfumami, które jej wybrał osobiście. W końcu ta rola przypadła jemu, a nie Bastianowi. Chociaż kto wie? Może to Phoenix je wybierała? Byłoby to naprawdę miłe z jej strony, biorąc pod uwagę, że nie wskazała jakichś o woni zgniłego jajka. A Charlie – ufała im ponad wszystko, jeśli w grę wchodził jej zapach.
Gdy wszedł do sypialni, wycierała dłonie w szmatkę; roześmiała się na widok chłopaka, który wyglądał dość przezabawnie bez jednej skarpetki i wciąż w kurtce. Odwzajemniła powitalny pocałunek, zanim zdążył usadowić się na łóżku, a przy tym nie przerywała mu słowotoku. Dołączyła do niego szybko, sięgając po jedno pudełeczko z obiadem. – Jesteś zbawieniem, nie jadłam nic cały dzień, a tooo… niszczę ściany. Chyba to zamaluję i zrobię coś nowego, muszę pomyśleć - położyła się na brzuchu, nabierając pałeczkami makaron; zerknęła na ścianę, na której znajdowała się imitacja łąki, pełna stokrotek, rzecz jasna. – Co dziś robiłeś? Spotkałeś kogoś ciekawego? O, nie! Najpierw powiedz mi czy już znają cię w knajpie – wbiła w niego spojrzenie, przysuwając się nieco bardziej ku niemu. Wiecznie spragniona bliskości, dotyku, zapachu Harpera; nie mogła się powstrzymać przed ułożeniem się tak, by ich chciała stykały się.
Chryste, nigdy nie przestanie go kochać.

Jadła szybko, czekając aż i on skończy. Chciała już przejść do tej przyjemniejszej części jego powrotu i niespecjalnie ukrywała swoje pożądanie: odgarniała włosy (niby nie-)dyskretnie, zwilżała wargi, przesuwała dłonią (niby nie-)przypadkiem po jego ciele.
- Mógłbyś mi pomóc rozpakować co nieco? – zagaiła z zadziornym uśmiechem, oczywiście mając na myśli… pudła.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Stokrotki?
Spoko, mogą być i stokrotki.
Sam Harper wprawdzie wolałby pewnie jakiś plakat z filmów Lyncha, cudem tylko znaleziony w jednym z zakurzonych antykwariatów w Chinatown, albo choćby reprodukcję Muncha - tanią, a więc i wyblakłą, a przy tym okoloną obrzeżeniem odrapanym z blichtru - w realnym wymiarze, ale bez słowa sprzeciwu godzi się na fantazję Charlie, na spontaniczną wirtuozerię rozwirowanego po płaszczyźnie ściany pędzla, na krzykliwość kolorów: biel, zieleń, żółć i akcenty pomarańczu, i duszący zapach terpentyny, który tylko on poczuje, ale przez który obydwoje obudzą się jutro z przeszywającym bólem w skroniach. Godzi się. Na to, i na wiele innych rzeczy: na łazienkowy terror i sprzeczki o opuszczanie sedesowej klapy, domykanie drzwi wiszącej ponad umywalką szafki, dokładne zakręcanie butelki z szamponem, na dziewczęce kosmetyki zastawiające dwie z trzech dostępnych półek (nic ekstrawaganckiego, tylko jakieś kremy i parę niemal-bezbarwnych błyszczyków, a jednak - objętościowo - o wiele więcej niż to, co on sprowadził do mieszkania); na stertę glinianych skorup - niepolakierowanych i niewypalonych nawet jeszcze - jedną z pierwszych rzeczy, które Charlie wywlokła z kartonowych pudeł w dzień po przeprowadzce. Godzi się na kuksańce wymierzane mu łokciem przez sen - więc niby niezamierzenie, a jednak niekiedy tak boleśnie, jakby Everett świadomie celowała w najwrażliwsze punkty wśród łuków jego żeber, na kołdrę i poduszki skradzione mu w środku nocy, na dzieloną na dwoje odpowiedzialność, gdy jedno-drugie śpiącym tonem namawia, co rano, do przestawienia budzika o kolejne pięć-dwadzieścia-pięćdziesiąt-pięć minut, a potem - ku rozpoczęciu dorosłego życia idzie im pędzić jak na łeb, na szyję.
Godzi się na Nią. Taką, jaką jest. Taką, jaką ją poznał, i taką, jaką się na jego oczach staje. Coraz bardziej samodzielną, coraz mniej podległą rodzicielskiej kurateli, coraz bardziej pewną tego, gdzie kończą się jej własne decyzje, a gdzie zaczynają wpływy innych osób. Wszystkich, być może, oprócz jego.
I myśli - mimo małych wstrząsów codziennej irytacji, drobnych sprzeczek i sporadycznie przytrafiających się im godzin po brzegi wypchanych napiętym milczeniem - że to jest dobre życie. Proste, i czasem zaskakująco trudne przy tym ale dobre.
A przede wszystkim - wspólne.
[ Słowo w harperowym słowniku tak egzotyczne, jak pochłaniany przezeń właśnie, wyłowiony z plątaniny ryżowego makaronu, pęd bambusa pochwycony pałeczkami. ]
I Harper lubi czasem przymknąć oczy i uśmiechnąć się cierpliwie, gdy Charlie mamrocze - powoli zapadając w sen w jego objęciach - że to już na zawsze.

- Mnie? - roześmiał się. Krótkim pstryknięciem kciuka i palca wskazującego - wymierzonym prosto w rondo - pozbywając się przy tym kapelusza; potem - wysupłał ręce z objęć kurtki: giętkie nadgarstki, kanciastość łokci i szczupłe barki, i zrzucił skórzany ochłap na podłogę - Pamiętają ciebie, Charlie. I fakt, że byłbym gotów wszystkich tam - teatralnie ścisza głos - Pomordować, gdyby mieli czelność dorzucić choćby listek kolendry do twojego zamówienia! - Bo choć i zmysł smaku, ze zmysłem powonienia blisko pożeniony, Charlie ma nieco osłabiony, to tę przyprawę wyczuje ze skutecznością lotniskowych psów obwąchujących pasażerów w poszukiwaniu narkotyków - Mh - zapchał się obfitą porcją oklejonych sosem warzyw; jadł wolniej niż Charlie, a przy tym i więcej, po całym dniu innych obowiązków absolutnie wyposzczony - Nie, dziś same nudy. Próby dźwiękowe, rutyna. Arthurowi pękła struna... - zachichotał w papierową serwetkę - Więc czaisz, wielki dramat. Za to Laurentowi serce, bo go wystawiła laska, znowu, no i takie tam...
Wsparłszy się o gołą ścianę barkiem, obserwował, jak Charlie pręży się na łóżku. Myślał, że ma wielkie szczęście. Ale, tak po dorosłemu, myślał też, że nie ma siły.

- Teeeraz? - w reakcji na złożoną mu sugestię, brunet wydał z siebie przeciągły dźwięk, coś na styku jęku i pomruku słabego sprzeciwu - Charlie, ty diable, Chryste. Jestem zmęczony. Wykończony Wyczerpany! Jestem... Jestem już bardzo... Bardzo starym człowiekiem!

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kompromisów trzeba się nauczyć; na to zaś potrzeba czasu, by odstawić swoje dziwactwa i potrzeby na bok, na rzecz dobra ogólnego związku. Charlie obiecała sobie, że będzie się starać oswoić z faktem, że nie jest sama i tym razem dzieli swojąprzestrzeń z tą Harpera. Uczy się od czterech lat, lecz dopiero teraz uświadamia sobie jak wielkie szczęście ma, móc zamieszkać w końcu z Dwellerem w ich mieszkaniu. I wierzy, tak bardzo chce wierzyć, że naprawdę to wszystko jest na zawsze, że kiedyś będą mieli swoją rodzinę, po tym jak Harper zrobi karierę, a Charlie znajdzie smykałkę na swoje życie.
Wierzyła, że dadzą wspólnie radę wszystkiemu.
A kompromisy polegają na tym, że owszem, Harper godzi się na stokrotki na ścianie i przeszywający zmysły odór tempertyny; Charlie za to wynajdzie plakat Lyncha i powiesi go (sama!) nad łóżkiem albo w salonie, ze wzruszeniem obserwując późniejszą reakcję radości chłopaka. Wynagradzać mu będzie wszystkie swoje zachowania niepożądane, chociażby przez drobne prezenty w postaci płyt winylowych z antykwariatów albo kolacjami prawie domowymi, bo z niedalekiego baru mlecznego. Złożyła mu obietnicę, że jeszcze go roztyje swoją kuchnią, bowiem chciała nauczyć się gotować.
Gdy pierwszy szok minie, dorosłość wejdzie im w krew – zaczną żyć. Rutyny nigdy nie będzie ze względu na karierę Harpera, ale za to wzniesienia i upadki. Przezwyciężą wiele, miłość do siebie pozostawiając w sercu na wieki. Nawet jeśli nie będzie taka jak na początku. Na ten moment jednak wszystko było na dobrej drodze, dając im nadzieję na lepszy, kolejny dzień. Dzięki temu, Harper zapomni o lekkim zawodzie, że w sypialni mają stokrotki, zamiast kolekcycjnych plakatów. Charlie za to zapomni, że wciąż i jeszcze długo będzie wykluczona z kręgu przyjaciół własnego brata. To nic.
Już ją to nie obchodzi, ponieważ patrząc na Harpera, zajadającego się makaronem, widzi tylko szczęście. Ten kapelusz, który właśnie zrzuca jednym ruchem, przywodzi jej na serce radość i poczucie bezpieczeństwa. Uśmiech, z przeuroczymi dołeczkami, powoduje wieczne zakochanie. I jego spojrzenie; patrzy na Charlie jak na jakąś Afrodytę i właśnie tak się czuje w tym momencie.

- Tak? To... to najwspanialsza wiadomość, wiesz? Zrobiłabym wszystko, by z tobą pójść za to siedzieć - westchnęła z teatralnym wzruszeniem, uśmiechając się przy tym szeroko. W oczach błyszczały jej iskierki szczęścia, ponieważ każda namiastka kolendry powodowała u niej wstrząsy i ataki epilepsji, wykrzywiając każdą część ciała, a język najmocniej. Cała potrawa byłaby na marne, a przy tym i pieniądze, jeśli Harper nie dojadłby po niej drugiej porcji. Uśmiecha się lekko na wiadomość o pękniętym sercu Laurenta. Znów dociera do niej, jakie ma szczęście, że Harper jeszcze nie złamał jej serca. Wie, że będą się kochać do końca świata, więc i nie będą już nigdy przeżywać tego, co Laurent dziś.
Z ciężkim westchnieniem podsuwa się na poduszki i opada na miękkie poduszki, stawiając sobie na brzuchu papierowy kubełek z jedzeniem. Mieli pałeczkami, raz po raz nabijając na nie warzywo. Wie, że jest zmęczony i głupio jej się robi, że coś jeszcze od niego chce. Rzeczywiście, ona jest i wypoczęta przez wolny dzień, a on? Od rana harował i głodował, w dodatku.
- No wiem, wieeem, przepraszam – mruknęła, ale wcale nie była obrażona na pewnego rodzaju odmowę. To był jeden aspekt dorosłości, którego nie lubiła najbardziej. Wychyla się nieco, by pocałować Harpera w policzek, a następnie przytula się do niego z westchnieniem. Stęskniła się zadziwiająco mocno. - Jak będziesz jeszcze starszym człowiekiem, gotowa jestem zmieniać ci pieluchy jako przedstawiciel młodszego pokolenia – szczerzy się rozbawiona, zerkając przy tym na chłopaka. - A potem mogę ci nawet przyszykować jakąś relaksującą kąpiel. Obiecuję nie podglądać!
Nawet jeśli bardzo będzie ją kusiło.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

I on je będzie kochał -
  • Przez najbliższe dwa i pół roku.
    A może i dużo dłużej.
- te winyle - mniej lub bardziej trafione, przytargane przez Charlie do domu pod połami prochowca, w próbie uchronienia kartonowych okładek przed, zdawałoby się, nigdy nieustającym w Szmaragdowym Mieście deszczem. Te prawie-domowe, i prawie-zjadliwe, ale przynajmniej cudownie, przy tym, tanie, obiady serwowane mu przez szatynkę w zastępstwie za to, co ugotowałaby, gdyby w kuchni operowała czymkolwiek więcej, niż kompletem dwóch lewych rąk. Te wzloty i upadki, te wyboje na przemierzanej ramię w ramię drodze, o które się można z chichotem potknąć, potencjał upadku zamieniając z wdziękiem w urokliwy piruet, albo, o które się można pełnoprawnie wypierdolić, skręcając sobie kostkę, lub po prostu kark. Przez cztery poprzednie lata, i najbliższe dwa i pół roku - ten czas, te świty i zmierzchy, i wiosny i zimy, i Święta, i rocznice, które będą musiały robić im za wieczność.
  • Bo czym jest na zawsze, gdy się ma dwadzieścia trzy lata i głowę wetkniętą pomiędzy puchate obłoki? Czym jest na wieki, jeśli nie tylko zlepkiem ładnie brzmiących słów - ot, takich w sam raz do wykorzystania w piosence?

    Wieczność
    jest abstrakcją, gdy ledwie-co wyfrunęło się z gniazda; gdy człowiek dławi się wolnością i faktem, że wystarczy wyciągnąć skrzydło rękę, żeby dotknąć gwiazd.
    O nieskończoności Harper zatem za dużo nie myśli, o wiele bardziej skupiony na tym, co teraz, i tutaj.
    Na kropli sosu sojowego, scałowywanej właśnie z podbródka roześmianej Charlie.
    Na własnym głodzie, powoli opanowywanym kolejnymi porcjami jedzenia.
    Na wyleżanym materacu - który już chciałby wymienić na nowy, choć przecież dopiero co się wprowadzili.
    Na czubku własnego nosa swojego dużego palca, wyzwolonego z bawełny skarpetki, którym zabawnie porusza poza krawędzią łóżka.
    Na tym, co dzieje się teraz właśnie - podczas, gdy Charlie jak zawsze zdaje się żyć już o krok dalej od niego, we wspólnej przyszłości.
    I może tu, w tym miejscu właśnie, zaczyna się ich koniec.

- Ej, uważaj o co prosisz! - pogroził jej palcem, który następnie wetknął w surówkę z kapusty pekińskiej, wyłowiwszy z niej jakąś wyjątkowo urodziwą spiralę marchewki - ot, dodatku, w potrawie znajdującego się chyba tylko dla ozdoby - i oblizał z grymasem satysfakcji. W końcu zamknął pudełko, odstawiając je na podłogę, i teraz mógł już swobodnie przeciągać się i prężyć na łóżku - tuż pod słodkim ciężarem ciała opartej o niego dziewczyny - Mówię serio, w obydwu kontekstach! Myślę, Charlie... - i na chwilę zatapia się w dojmującej zadumie, jak ktoś, kto rzutem nagłej intuicji zobaczył niespodziewanie swoją przyszłość; bzdury!, strofuje samego siebie, Harper, wracaj na ziemię! - Myślę, że przestępstwa, więzienie i pieluszki, to ostatnie, czego nam potrzeba... - śmieje się choć to nie żarty.
  • I gdyby tylko wiedział. Och, kurwa, gdyby wiedział...
- Poważnie!? - na wzmiankę o kąpieli, w której można by wyleżeć wysmagane studyjnym chłodem kości, refleksja, w typowej dlań popędliwości, płynnie zmienia się w ekscytację i zniecierpliwienie - Byłabyś w stanie to dla mnie zrobić? Że... dzisiaj? Teraz? Chryste, byłoby cu-do-wnie? - prosi się ale nie łasi - No i wiesz... Czemu miałabyś niby nie podglądać, hę!? Przecież wiesz, że lubię jak gdy na mnie patrzysz...

Jakby poza mną -
  • i poza tą aperfekcją chudych kończyn i ledwie trzech, na tym etapie, tanich tatuaży - nie istniał dla Ciebie żaden inny świat.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

I może tu, w tym miejscu właśnie, zaczyna się ich koniec.

Możliwe. Wspólne zamieszkanie razem, na swoim, z reguły jest jak początek małżeństwa. W małżeństwach zaś psuje się zaraz po bajkowym ślubie, na który wzięło się nawet kredyt. Wtedy wszystko szlag trafiał, a serwis z porcelany od prababci z Europy latał szybciej niż z prędkością światła. Czy u nich będą latały talerze?
Czy kobiety ze schodów?

Wierzyła, że mają szansę na stworzenie wspaniałego związku na długi czas. Owszem, pojawiały się kłótnie i niewyważone słowa, a także ciche, długie godziny, lecz zawsze po tym wychodziło słońce zgody. Potrafili dogadać się i nie bić przy tym szkła. Byli na lepszej drodze niż Mark i Agatha Everettowie. To właśnie dawało nadzieję młodszej latorośli, bowiem czuła – tak bardzo w głębi serca c z u ł a – że mają przed sobą o wiele więcej dobrych chwil, niż tych osnutych ciemnymi chmurami. Uśmiechała się, widząc uśmiech Harpera; płakała, gdy i on płakał. Przytulała go, jak tylko tego potrzebował i klaskała najmocniej, stojąc za kulisami albo i pod sceną, tak jak kiedyś. Kupowała winyle i książki, wynajdując je po długich minutach poszukiwań w antykwariacie. Przyznawała się [niechętnie] do nieugotowania obiadu, nawet jeśli wtedy Harper-Jack oddychał z ulgą, bo jego noc nie będzie pełna rewolucji jelitowych i objęć sedesu, a ten obejmować miała Charlie już za osiem lat.
Przed nimi może nie wieczność, ale długie momenty szczęścia i to właśnie z nich trzeba korzystać. Bo trzeba przyznać prawdę, że Charlie odlatuje myślami w przyszłość, ale to zaczęła dopiero po poznaniu muzyka. Zdała sobie wtedy sprawę, że brakowało jej kogoś, miłości i prawdziwej szczerości. Dotąd przyjmowała maskę obojętności i przyzwoitości; nie miała przed kim otworzyć się, nie potrafiła, zrażona poniekąd samotnością. Pojawiało się wtedy za dużo pytań w głowie: jak ma się otworzyć? Czy nie zostanie wyśmiana? A czy aby na pewno polubi ją szczerze? Najważniejsze za to: nie przywiąże się do niego, a on ją porzuci? Tego szybko się nie dowie. Dobrze. Na ten moment czuła się spełniona, na tyle, na ile może to czuć dwudziestolatka. Miała Harper-Jacka. Miała mieszkanie I miała swoją własną pasję, którą prawdopodobnie przeistoczy w swój zawód. Czego potrzeba im więcej?

Skupia się na jego słowach, uważnie spojrzenie wbijając w jego ciemne tęczówki. Odstawia na bok wszystko, w jeszcze bezpieczniejsze miejsce, ponieważ miała tendencję do wylewania na siebie sosów i napojów. Otacza po tym ramieniem w pasie swojego chłopaka, palcami sunąc delikatnie po jego koszulce.
- Wypluj te słowa – obruszy się za chwilę i podniesie do siadu, unosząc palec ku górze. – Nie potrzebujemy pieluch! Zresztą, rozmawialiśmy o tym. Jak mam siedzieć w pieluchach, to ja wolę iść do więzienia! – Mimo wszystko uśmiecha się delikatnie, z pewnym rozbawieniem. Kiedyś może chciała zostać matką, ale teraz? W życiu. Czuje, że zawiodłaby tego mini-człowieczka. Nie chce też tracić życia i ograniczać się. Nie chce tracić Harper-Jacka. Myślenie o przyszłości w tej chwili porzucała, natychmiastowo, byle tylko nie spełnić tych wizji przypadkiem. Nie dla: dzieci, więzienia i zatruciom pokarmowym.
  • Wkrótce będzie w stanie oddać życie za ich córkę.
- No, oczywiście, że tak! Chodź, zaraz ogarniemy cię i będziesz zrelaksowany fest – wstała z łóżka, pociągając Harpera za dłonie, by poszedł w jej ślady. W łazience puściła gorącą wodę do wanny, wrzuciła musującą kulę i zrobiła pianę. Jako, że nie zamierzała wychodzić stąd szybko, siedząc obok Harpera i rozmawiając z nim przez całą jego kąpiel, zapaliła świeczki. Teraz panował przyjemny mrok, rozświetlany tańczącymi płomieniami bezzapachowych i (dla Harpera) zapachowych świec. Idealnie. Najchętniej weszłaby z nim do wanny, ale – Dorosłość. Pozwoli mu wypocząć. Podeszła w końcu do samego zainteresowanego, by skraść mu delikatny pocałunek i pomóc w pozbyciu się ubrań. Nie robiła tego nachalnie, nie chciała tak. Powoli, ostrożnie jakby był z porcelany i z uśmiechem błąkającym się w kącikach ust. Dłonią przesuwała po każdym jego pieprzyku, wyobrażając sobie, że teraz czuje jego zapach, pomieszany ze świeżością jaka dochodziła płynów do kąpieli. – Wskakuj – szepnęła, odsuwając się od razu od niego, by przycupnąć naprzeciwko wanny na podłodze.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

Zablokowany

Wróć do „Gry”