WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jasne, że była częścią świata, a świat był zdrowo popierdolony. Niedaleko mówią, pada jabłko od jabłoni, ale jak wytłumaczyć fenomen liczącej się w szerokich kręgach rodzinki, w której skład wchodziła dwójka wysoko postawionych ludzi, którzy na koncie oprócz fortuny mieli jeszcze trzy porażki? Bo patrz - wszystko zaczęło się od Yael. Niespecjalnie wysokiej, ale wystarczająco. Wystarczająco żeby wejść na drzewo, ale niewystarczająco żeby zostać modelką. Z głową, która szybko rozpracowała tablicę Mendelejewa, a potem tę samą tablicę do głowy przelała. Bystra to dziewczyna, mawiali nauczyciele, ale wszystko na opak robiła, nie tak jakby rodzice chcieli. I choć próbowali to polegli.
Przy następnej próbie Othello sobie za punkt honoru postawili, ale ten zaś za chudy, włosy zawsze zbyt długie i za chłopakami się ogląda. Miast w ślady ojca pójść to za Yael podreptał, w stronę błogosławionej chemii upchniętej w kolorowe pastylki, flakoniki i białe proszki, bo tych brudnoszarych nie warto wszak ruszać.
Ostatnia deska ratunku - Teresa, ta co Tess woli żeby jej nie nazywać. Z nią wyszło całkiem nie najgorzej, choć mogło pójść lepiej, ale póki na skrzypcach grała, chlubą Kingsleyów się stała.
Jeśli więc jabłko od jabłoni niedaleko pada, to teza ta trzyma się tylko w obrębie Yael i młodszego brata. Obojga, którym nie biznes, a eksperymenty w głowie. I wolność. Pierdolona wolność, której kurs czasem tylko za pomocą tabletek obrać można. I igieł, strzykawek, mikstur, których bać się niepowinno.
Ale nieistotne to wszystko, kiedy człowiek już zdąży się wyrwać z kajdan na amen na nadgarstkach zatrzaśniętych.

- Ano, przydałby Ci się taki - wzrusza jedynie ramionami, wypełniając płuca gryzącym dymem. Cierpki posmak zostaje w ustach, kiedy wyjmuje z nich skręta. Ale wcale nie ma zamiaru zostawać jego Watsonem, nawet gdyby poprosił. A wie już, że nie poprosi. Pozostaje więc mu zrezygnować z fachu detektywa i zająć się czymś innym.
- No cudowna jak chuj - prycha, bo nawet niewielka wzmianka o tej kobiecie przyprawia ją o apopleksję. - Na pewno Himmler albo jakiś Göring dwa razy zastanowiliby zanim wysłaliby ją na skazanie, czy może nie zaproponować jej jednak dołączenia w ich szeregi - porównywanie matki, choć ta miała zgoła inne korzenie, do nazistki sprawia, że poprawia jej się humor. Być może to od marihuany, wetkniętej niedbale w grubego skręta. Przestało ją to obchodzić. To było nieistotne. Tak jak to wszystko, co zostało wspomniane wcześniej. Świat był tylko samonakręcającą się spiralą. Był dzień, a teraz jest noc, a po kilku godzinach znów nastanie światłość i tak w kółko. Do porzygu. W świetle wieczności, wszystko wokół traciło znaczenie.
- Kuuurwa, typie, za kogo Ty mnie masz - a no racja, pizda, a nie detektyw. Kiwa głową ze zrozumieniem. Już teraz wszystko jest dla niej jasne. Widzi te drzwi, których nie widziała nigdy dotąd. Nie-dos-trze-ga-ła. Bo były tam zawsze. Otwór, przysłonięty czymś w rodzaju dykty z wetkniętą weń klamką, przez który wystarczyło przejść żeby ujrzeć praw-dę. Zajebisty skun.
Kręci głową i przekazuje fajkę pokoju w jego stronę. Zapomniała, że tak długo go trzyma. Całą wieczność, liczoną w krztuszeniu się i głębokich wdechach. Wolną ręką szuka czegoś w kieszeni. Wśród kluczy. starych paragonów, tytoniu, który jakimś cudem jest w każdej kurtce. Wreszcie znajduje. Jest nieco zmięta, kolory się nieco zatarły. Ale to przecież nieistotne.
Wyciąga dłoń z ulotką przed siebie i celuje niebezpiecznie blisko jego twarzy. Teraz i on zobaczy te drzwi. Będzie mógł uchylić dyktę i przejść przez otwór zaraz za Yael, i zatopić się w mistycyzmie cmentarnego, ujaranego świata. Zajebiście.
- Racja, zresztą... To nie nasz problem. Ktoś go pewnie jutro znajdzie - znów wzrusza ramionami. Wyluzowana Yael, choć sumienie gdzieś w środku ją gryzie, że nie zareagowała. Że może ocaliłaby nędzne życie jakiegoś żula, gdyby teraz do niego podeszła. Na szczęście gryzie ją tylko przez chwilę, a potem zęby się chowają i Yael już kompletnie o tym zapomina. Zamiast tego skupia się na żółtych ślepiach, brudnej, polepionej w kołtuny sierści i nieufnie rozwartym pysku, jakby był w każdej chwili gotowy sprawić, że i oni będą czekać do świtu aż ich ktoś odnajdzie.
Przypomina sobie, że w drugiej kieszeni ma ciastka owsiane i ketchup z McDonald's. Wybiera ciastka i wysuwa w stronę nieustannie sunącego w ich stronę psa.
- Bez czekolady to się nie zatruje - tłumaczy, mając głęboko w dupie, bijącą jak żar z nieba w letnie upały niechęć chujowego Sherlocka. Potem przypomina sobie o dopiero co wysuniętym zaproszeniu w jego stronę i przybrawszy poważną w jej mniemaniu minę prostuje się patrząc jakieś siedem centymetrów do góry.
- Musimy go ze sobą zabrać. To jest, jeśli chcesz ze mną iść dalej, poradzę sobie bez Ciebie, wiesz, ale chyba nie masz żadnych innych planów, więc... Sam rozumiesz. No i tam będzie alkohol - dodaje argument ostateczny, który łamie silną wolę u takich osób jak oni. - Nie może tak tu zostać sam z trupem, kurwa wyobrażasz sobie? A co jeśli zgłodnieje i zje tego żula, a potem go uśpią? - to by dopiero było przejebane.
  • Ale w nocy zawsze było to samo.
    Ta wariatka wrzeszczała i rzucała we mnie
    czym popadło: telefonami, książkami
    telefonicznymi, butelkami, szklankami
    (pustymi i pełnymi), radioodbiornikami,
    torebkami, gitarami, popielniczkami,
    słownikami, pękniętymi paskami od zegarków,
    budzikami… Niezwykła z niej była kobieta.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Szkoda – kwituje wzmiankę na temat czekolady. Ale zaraz napotyka też spojrzenie szatynki – mijają się gdzieś na nieoznakowanym przejściu, pośrodku cmentarnego zadupia. I ona tego spojrzenia nie zawiesza na nim, a raczej wiesza je – w nim. Albo jego wiesza w swoim spojrzeniu. Ciężko stwierdzić; jest to, w każdym razie, spojrzenie dość niepokojące.
Tylko że Zachary naprawdę, n a p r a w d ę, nie lubił zwierząt. – Znaczy tak, e-he, super.
Tyle dobrego, że nic już go nie gryzie. Sumienie – na pewno nie. Dymek może, trochę – jeśli źle się zaciągnąć. Albo pies po kostkach – a chłopak jest pewien, że mógłby (i chciałby nawet) – gdyby tylko nie brakowało mu, tak pi razy drzwi, pięćdziesięciu procent uzębienia. Myśli sobie, że ni chuja nie ma szansy, żeby poradził sobie z tym batonikiem, ale skurczysyn bierze go na raz, połyka w całości, trochę charczy – trochę jakby się przytyka, dusi, pluje – ale złego licho nie bierze. Pchlarz ewidentnie jest mocno wygłodzony i, Zachary nabiera podejrzeń, że takim względnie świeżym trupem też by – najpewniej – nie pogardził. Faktycznie, pasuje do Yael (bo to ona w końcu przyszła tu, żeby uganiać się za jakimiś duchami, nie?).
No i co w tym złego? W sumie to chyba z korzyścią dla środowiska, nie? Ty się lepiej martw, czy zaraz piany z pyska nie zacznie toczyć. – Wzrusza ramionami. A potem wzdycha; no, nie zamierza powiedzieć tego wprost, ale prawda jest taka, że z dwojga złego spędzenie wieczoru z jakąś przypadkowo napotkaną świruską naprawdę nie wydawało się tą gorszą opcją. I ten alkohol – też go przekonuje, choć pełni raczej rolę wisienki na torcie. Prescott trochę się skrzywi, trochę źrenicami zahaczy o poddasze powiek (ale nie wywróci nimi – powstrzyma się, w ostatniej chwili, z jebaną kurtuazją). Tylko że na poddasze prowadziły schody, a nie drzwi. Więc tymi samymi źrenicami schodzi teraz po schodach właśnie i przygląda jej się. Z poziomu parteru, chyba. – Dobra. Niech będzie. Tylko tak, żeby inne psy się do nas nie przyjebały, OK? Chcesz go, nie wiem, jakoś nazwać?
Aha. Weszło. Jego myśli zaczynaja mięć piętra. Pokoju? Pokojów? Jeszcze nie ma. Jeszcze nikt nie postawił; są tylko nagie futryny – dziury w logice i przeciąg w myślach. Są tylko schody i korytarze. I tunele, śmiesznie rozszczepione. Dobry ziomek Ethan(ol) dobudował na szybko windy. I spojrzenie Zacharego robi się bardziej płynne; bo nie musi skakać po tych pierdolonych schodach. No i fajnie. Jest. Jest fajnie. To gdzie te duchy, Mała?
Gdzie te wrotabramyfurtkidrzwi (prrrowadź).
A potem parska śmiechem. Chyba dociera do niego absurd sytuacji; to znaczy, parkuje na podjeździe, przed domem – ale nie może dostać się do środka. Bo jak ma się dostać, skoro nie ma drzwi? No, wydawałoby się, że przez taką ogołoconą futrynę to nawet łatwiej – próg wystarczy przekroczyć. Ale kultura każe zapukać – a pukać nie ma w co. W czoło, mógłby – chociaż nie wiadomo jak ta wariatka by zareagowała, gdyby palcem zaczął trącać się po trzecim oku. Może rzuciłaby się na niego z pazurami, czy coś. Lepiej nie ryzykować.
Wow, ale wiesz co? Jak zaczynasz się robić wkurwiająca, to kogoś mi nawet przypominasz. – Drapie się po skroni. – Weź tak na mnie spójrz jakoś, o-ooo? Uh, nie, nie wiem. Chuj z tym, pewnie do jakiejś gwiazdki porno, nieważne. To co, idziemy? – Wolną ręką (tą, którą akurat nie trzyma winiacza czy skręta, przekazywanych co-rusz w uczciwie regularnej wymianie) poprawia kołnierz kurtki.

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie lubił zwierząt, tak? Zmrużywszy oczy, poddaje plan szybkiej analizie. Czy warto dalszą część wieczoru spędzić w towarzystwie człowieka bez serca? A jak bez serca to i bez krwi, bo nie ma co tłoczyć. Jebany wampir. Najpierw oplata linę wokół jego smukłej szyi, więcej czasu poświęcając odtworzeniu idealnego splotu. Rzeczywiście, niepokojąco łatwo przychodzi jej zaciskanie pętli ze sznura. Obserwuje jak twarz tężeje, a szyja układa się w harmonijkę. A potem mruga. No chuj, przynajmniej udaje. Jak mogłaby tego nie docenić?
Nic więcej nie mówi, bo wie, że jeśli otworzy usta wydobędzie się z nich nieelegancka uwaga. Być może napędzana dzikimi pobudkami, odgrywającymi wewnątrz ważną rolę, co może doprowadzić do nieszczęśliwego wypadku. A choć są na cmentarzu... Ma jeszcze do odbębnienia jakiś rytuał. W zasadzie to już jej się odechciało. Zabrałaby psa, rozejrzała się wokół czy komuś z okazji dzisiejszych odwiedzin nie wypadł z kieszeni portfel i zawinęła się stąd, uprzednio sprawdziwszy czy Z23 nie ma przy sobie jeszcze jakiegoś skręta. Albo wina. Albo zapalniczki. Nie potrafi sobie przypomnieć jak ta rozmowa się rozpoczęła. Minęło raptem kilkadziesiąt minut, a ma wrażenie, że spędzili już tutaj kilka miesięcy.
- Że niby co, usypianie zwierząt jest z korzyścią dla środowiska? Usypianie takich frajerów jak ten trup - chociaż jego prawdopodobnie już nie trzeba. - Albo Ty - bez zbędnych zabiegów, wskazuje brodą w stronę Zachary'ego. Zupełnie jakby byli w trakcie rozmowy o pogodzie albo o czymś równie nudnym. -To rzeczywiście miałoby jakiś sens - jest pewna, że knyp(ek) stojący przed nią nawet nie wie co to jest ślad węglowy. A jeśli wie, to znaczy, że Yael źle go oceniła. Co prawda nie zwróciłaby mu honor, z góry zakładając, że go nie ma, ale łaskawie podzieliłaby się raz jeszcze kolejnym blantem czyjkolwiek finalnie by był.
Klepie dłonią o udo, a pies posłusznie się zbliża. Najnowszy, a zarazem najbardziej rozumny członek rodziny Kingsleyów. Bo jemu go przecież nie da. Widać, że o siebie ledwie jest w stanie zadbać. Nie to co Yael. [Wspaniała matka, córka i siostra. Spoczywaj w spokoju.] Jej tylko coraz częściej bywa niedobrze, jakby napełniła się rankiem płatkami mydlanymi. I kurwa, akurat teraz chce jej się odbić. Zdusza to w zarodku. Połyka cały cmentarz, umiarkowany poziom irytacji i ulotkę w CMYK-u. Ale ją tylko w przenośni.
- Może być Zach, będzie mi o Tobie przypominał jak będzie mi smutno - że może być jeszcze gorzej, uśmiecha się złośliwie. To nie tak, że go nie lubi, czuje do niego nawet jakąś dziwną sympatię zrodzoną w niecodziennych okolicznościach. Już nawet specjalnie nie przejmuje się tym, ze lubi psów. Albo tego psa. Nie znała go na tyle żeby wiedzieć o szeroko pojętej niechęci do zwierząt. Mruga oczami, zerkając spod gęstej, czarnej kurtyny pokrytej na końcach tuszem w kolorze oberżyny. Podobno podkreśla kolor jej oczu.
Kiedy on szuka windy na schodach, ona dopiero zaczyna tonąć w dywagacjach. A jakby tak turkus położyć albo fiolet? Wyglądem nadać sobie więcej magii. No kurwa, przecież nie zwariowała. Trzecie oko dopiero się otwierało i to ono prawdę wyjawi, a nie skunks jakiś co psa chciał otruć.
Ale lubi go nawet. Trochę krzywo się uśmiecha, jakby wiecznie wkurwiony był. Chociaż nie jest pewna czy to, aby nie grymas. Trzecie oko jej dopiero powie. Ono wszystko wie. Oprócz terminu. Kurwa no, a jakby na tych obrządkach się tego pozbyć? Połączyć z duchami i z nimi to zostawić?
- Mordo, nikt Ci nie każe ze mną nigdzie iść jak Cię tak wkurwiam - staje na palcach, starannie kasując te trzy dzielące ich centymetry. Łypie, mrużąc tym razem jedno oko, bo gdyby zrobiła to dwoma, nastałaby ślepota. - Ale ja wiem, ze tylko tak pierdolisz - dłoń składa na wysokości obojczyka, rozciągając usta w niefrasobliwym uśmiechu. Czuje, że robi dobrze. Jaka ona miła. Ktoś wreszcie powinien być z niej dumy. Pociąga kolejnego łyka w butelki, zagryzając chmurą dymu. Nic nie gryzie. Nawet pies. - Gwiazdki porno? - krzywi się nieco, ale potem przypomina sobie, że tak naprawdę jej wszystko jedno. - Idziemy, Jerome, to za następnym zakrętem. Tylko mi wstydu nie narób - zastrzega sobie, chwytając go beztrosko pod ramię i ciągnąc w stronę alejki kilka metrów dalej.
  • Ale w nocy zawsze było to samo.
    Ta wariatka wrzeszczała i rzucała we mnie
    czym popadło: telefonami, książkami
    telefonicznymi, butelkami, szklankami
    (pustymi i pełnymi), radioodbiornikami,
    torebkami, gitarami, popielniczkami,
    słownikami, pękniętymi paskami od zegarków,
    budzikami… Niezwykła z niej była kobieta.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

O, co to to nie. Żaden wampir. Ostatnie, czego by sobie życzył, to zamieniać ten wieczór w jakiś idiotyczny epilog czy spin-off sagi Zmierzchu. Wiadomo – istniały lepsze, bardziej klimatyczne (ambitne?) produkcje z udziałem heliofobicznych krwiopijców – ale po filmie wychodzącym spod ich reżyserii raczej nie należało spodziewać się fajerwerków. Nie w tym stanie.
Ten „frajer” już raz ci powiedział, że nie miałby nic przeciwko, żeby... uhm... przenieść się tutaj na stałe – przypomina, niezbyt przejęty nadanym mu przez szatynkę tytułem. Gorsze rzeczy o nim mówili. Często zresztą – słusznie.
Potem parska śmiechem.
Zach? Sadystka... Myślałem, żżżeee chcesz tego kundla ratować, a nie skrzywdzić. Inne psie dzieci będą się z niego śmiały w szkole – tłumaczy, chociaż psu, w zasadzie, po drodze było już chyba bardziej do domu spokojnej starości. No ale co za różnica, śmiać z innych można się wszędzie. – Masakra, zero odpowiedzialności. – Kiwa głową z politowaniem. Chwilę później to ona staje naprzeciwko niego. Mówi coś, ale Prescott puszcza to mimo uszu. Jego myśli wskakują w wagonik górskiej kolejki; rozpędzone w kierunku niepewności;
bo Z-23 nie jest pewien, czy to ona dobudowała sobie jedno piętro, czy swój dom trzymała na skorupie olbrzymiego żółwia (w stylu Wielkiego A’Tuina czy innego Chukwa), który teraz wynurzał się z kosmicznej morskiej otchłani, dodając jej trzech centymetrów – czy to jemu ścięli łeb dach. Grunt, że okna mieli teraz vis-à-vis. I przez chwilę patrzyli przez te okna i mogli pokiwać do siebie albo puścić samolocik złożony z arkusza papieru A-cztery, z bloku technicznego, albo ulotki CMYK(-Myk-myk; ale zamiast puścić samolocik, puszcza tylko oczko). Albo zrobić jakąś inną głupotę, bo co w Yael widzi – nie jest pewien. Dosłownie; po drugiej stronie źrenic (czarnych dziur, które – podobno – połykają właśnie cały cmentarz). I co w niej widzi, jak: „co ty widzisz w tej dziewczynie”.
Nic nie widział. Ale jeszcze kilka dziesiątych promila wbitego w krew i zacznie widzieć w niej wszystko.
Póki co jednak – drgnął tylko, brodę unosząc, dumnie, trochę wyżej – wycisnąwszy z całego zabiegu może-centymetr. Zachary tak już ma – bardzo chce być górą.
Ale daje się chwycić pod ramię. Zaciągnięty w alejkę chyba-dwunastą (a tak naprawdę to alejkę numer „oj-kurwa-to-jednak-nie-tu”, która znajdowała się dokładnie naprzeciwko alejki „ja-pierdolę-czemu-tu-tak-ciemno”) i dalej obok tej, do której przeszli – pozwolę sobie – na szagę, bo pomiędzy nagrobkami i z jakimś zniczem stłuczonym wcale-nie-przez-nich (Zach chichocze – trochę chrapliwie, ale stentorowo). I ta ostatnia dróżka łącząca świat żywych, symbolicznie, ze światem zmarłych, to faktycznie ta, której poszukiwali. Ta, co poprowadzić miała ich na seans, po zapachu, powiedzmy, spirytusowy spirytystyczny. Zach potyka się o miejsce spoczynku jakiegoś śp. (skrót od „śpiącego” [snem wiecznym]) Elsena Jr. Przeprosił, przeżegnał się na szybko i – pociągnięty za dziewczyną – ruszył dalej. Jeszcze parę takich przeszkód i naprawdę mógłby stąd nie wyjść. Albo wyszedłby – ale bez zębów.
Psisko nagle wydaje się dziwnie rozentuzjazmowane i podniecone – nie wiadomo czy to na widok szeregu żywego ognia buchającego z czegoś w stylu pochodni tiki, czy mruczenia wygrywanego w zmiennej tonacji dochodzącego z kaplicy.
To co, wbijamy taaam? [Aż palcem pokazał, gdzie dokładnie.] Jak będą mieli alko, to dobra nasza. A-a jak okaże się, że nie ma ani alkoholu, a cała reszta to jakiś scam roku, to robimy zawijkę. Pasuje? – Szturcha ją, szturcha psa (czubkiem buta – pies zaczyna szczerzyć kły; to znaczy szczerzy dziąsła, bo – jak już zostało ustalone – z tymi kłami to przesada) i rusza przed siebie.

Pośrodku, jak jakaś nestorka tej bohemy siedzi, kurwa (znaczy kurwa jako przecinek, kobieta kurwą zdaje się nie być, a przynajmniej nie ma tego wypisanego na czole), najprawdziwsza w i e d ź m a. Zach co prawda na wiedźmach za bardzo się nie zna, ale ta ewidentnie wygląda jak taka, która chętnie zeżarłaby Yaelsia i Małgośkę Maryśkę? No, ten obłok co ciągnie się za Yasiem.
A, i jednak nie jest jakąś starą babą z parchami na twarzy. Z drugiej strony – kto tam może wiedzieć. Może regularnie zażywa kąpieli z krwi dziewic, czy coś. Na całe szczęście Zachary nie podejrzewa, by miało im coś grozić. W końcu poznali się na tinderze, nie? Poza tym przed chwilą porównał ją (Kingsley) do gwiazdki porno, to dlaczego miałby robić z niej teraz, kurwa, Maryję Pannę czy inną Dziewicę Orleańską.
W każdym razie – wiedźma opowiada właśnie coś na temat karku – i że to tam właśnie ludzie mają portale podobne do tych trzecich oczu i że to dlatego przy modlitwie trzeba się pochylić. Żeby się odblokować. Potem upomina kogoś, żeby nie krzyżować nóg (Zach się śmieje – kto by się spodziewał, że z duchów są takie perwerty). Teraz Prescott patrzy na swojego Yasia, żeby upewnić się, czy nie zemdliło go jej od tych wszystkich pachnidełek unoszących się w powietrzu. I co tam?
Obrazek

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Cmentarz nie był miejscem, które odwiedzało się z chęcią i radością; Melusine każdej wizycie towarzyszyła melancholia, malująca się w wyrazie twarzy dziewczyny oraz spojrzeniu. W jasnych talerzach oczu błyszczały łzy, w gardle pojawiała się nieprzyjemna gula, a w miejscu gdzie biło serce, odczuwała tępy ból. Tym razem powodem dla którego tu przyszła nie były tylko odwiedziny przyjaciółki, ale przede wszystkim potrzeba całkowitego odkrycia wspomnienia, które wcześniej osnute kurtyną niepamięci, na powrót stało się żywe.
Instynktownie przyłożyła drobne palce do ust. Niepewnie dotknęła opuszkami wysuszonych warg, by po chwili gwałtownie je od nich oderwać. Pamiętała dobrze, jego smak, dotyk, zapach. Tajemniczy nieznajomy, który okazał się być Siriusem Bosworth'em. Wciąż nie potrafiła uwierzyć, że to było prawdą, a nie jedynie snem. Wydawało się równie irracjonalne i nieprawdopodobne, jak ich pierwsze spotkanie - tyle tylko, które mogli za takie uznać?
W skupieniu, idąc między kolejnymi grobami, próbowała odnaleźć ten właściwy i choć nie było to tak trudne, jak podejrzewała, że będzie, to jednak wymagało odkurzenia dawnych wspomnień, które umieściła gdzieś na dnie umysłu. Zrobiła trzy kroki naprzód, zaraz się cofając. To było to miejsce. Niczym klatki filmu w głowie Melusine przelatywały kolejne sceny. Mimochodem przymknęła oczy, zaciskając dłonie w piąstki. Dwa wdechy, trzy uderzenia serca - tyle minęło, zanim otworzyła je ponownie, spojrzenie od razu kierując na marmurową płytę. - Ursula - na głos wypowiedziała imię blondynki, która uśmiechała się do niej ze zdjęcia. Była to ta sama dziewczyna, której fotografie znajdowały się w mieszkaniu Siriusa.
- Dlaczego cię z nim nie ma? - pytanie wypowiedziała na głos, przyzwyczajona, by mówić do próżni, czego absolutnie nigdy się nie wstydziła. Mogła nie akceptować istnienia tworu zwanego przeznaczeniem czy fatum, jednak głęboko wierzyła w to, że zmarli są w stanie ją usłyszeć, nawet jeśli nie udzielą odpowiedzi. Śmiała sądzić, że tu właśnie pochowana była siostra chłopaka. Prawie natychmiast ogarnął ją smutek, kiedy zdała sobie sprawę, że ta była naprawdę młoda, młodsza o Heather.
Kierowana dziwną potrzebą, choć nie była do tego zobligowana, wciąż myśląc o postaci Ursulii, odgarnęła resztki śniegu leżące na płycie. Grób nie wyglądał, jakby ktoś o niego dbał, dlaczego Sirius tego nie robił? W umyśle Pennifold pojawiło się wiele pytań, na które wiedziała, że szybko nie uzyska odpowiedzi, nie zdając sobie sprawy, że ta najważniejsza już padła.
….

- Och…. Heather - westchnęła, opuszczając ramiona, jakby na jej barkach spoczywał ogromny ciężar. Czuła się przytłoczona tym wszystkim, co działo się ostatnio w jej życiu - zmiana pracy, kłótnia z brunetem, odkrycie jakiego dokonała, wszystko to jedynie potęgowało to uczucie. W dodatku brakowało jej kogoś z kim mogłaby otwarcie o wszystkim porozmawiać, poradzić się. Mel wykonała dwa kroki w tył, wcześniej zapalając na grobie zieloną znicz, ponownie wychodząc naprzeciw rodzinie zmarłej. Niebieskie tęczówki utkwiła w nagrobkowej tablicy, którą zdobiły złote litery - Wiesz, nigdy nie sądziłam, że miłość jest taka trudna. Nie mam pojęcia, jak ty się w niej odnajdywałaś, mając u boku Dominica - wywróciła teatralnie oczami - robiła tak za każdym razem, gdy między sobą poruszały temat bruneta. - Ostatnio go spotkałam, w zasadzie to dwa razy… zmienił się. Na pewno mogę go teraz tolerować, a może nawet polubić. To dopiero szok, co? - zaśmiała się, chowając zmarznięte dłonie do kieszeni. Wspomniała przyjaciółce o okolicznościach tych spotkań, opowiedziała również trochę o Siriusu i zmianach, jakie zaszły w jej relacji z matką. Nie mogła oczywiście ominął opowieści o walentynkowym wypadzie do kina, wszakże prawie wylądowała w więzieniu. Nie była pewna ile czasu tak stała, po prostu mówiąc, bo rzeczywistość dała o sobie znać w momencie, kiedy usłyszała trzask łamanej gałęzi. Automatycznie odwróciła głowę w kierunku z jakiegoś doszedł, napotykając znajomą twarz.
- Dominic? - nie potrafiła ukryć ani pytania, które opuściło malinowe usta, ani zaskoczenia, kryjącego się w tonie głosu brunetki. Tak wiele razy odwiedzała przyjaciółkę, jednak nigdy dotąd nie natknęła się na Coltona. Przygryzła dolną wargę, zastanawiając się ile tak naprawdę mógł usłyszeć z tego, co mówiła, a ile zdradzała jej twarz, na której malowała się mieszkanka smutku i rozbawienia.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#7
Rzadko tu przychodził. W większości spowodowane to było zwykłym brakiem odwagi, którą odbierały mu nieco wyblakłe już wspomnienia chwil, mające nigdy nie wrócić. A może to czające się w jego zakamarkach umysłu wyrzuty sumienia, że nie potrafił zrobić niczego, by jakoś temu zaradzić? Mimo upływu lat nadal odczuwał dziwny ciężar na sercu, wbrew jawnym deklaracjom, że wcale takiego narządu nie posiadał. Gdzieś w głębi siebie uważał, że nie był wystarczająco dobrym bratem i chłopakiem, czując się winnym wypadkowi.
Cmentarz samą swoją atmosferą nie sprzyjał zbyt częstym odwiedzinom. Spoglądanie na alejki płyt i pozostawione gdzieniegdzie kwiaty i znicze mimowolnie nasuwały myśli o tym, że wszystko przemijało stanowczo za szybko, a sądząc po cyfrach wskazujących na wiek, życie bywało okrutne. Mimo to, na prośbę mamy, tego dnia przemierzał zbyt dobrze znaną mu ścieżkę, kierując się w stronę grobów rodzinnych. Płyty nagrobne, stojące tuż obok siebie, z wyrytymi na niej zgrabnymi literami w kolorze złota układały się w imiona brata i taty. Poważna mina Jamesa oraz delikatny uśmiech Maxa na zdjęciach przywołały obraz rodziny, która dostojnie prezentowała się na ostatniej wspólnej fotografii wiszącej nad kominkiem w ich rezydencji. To przypomniało Dominicowi, jak bardzo brakowało mu wspólnych podań piłek w ogrodzie, czy pouczania ojca w kwestii przyłożenia. I wyczynów najmłodszego z Coltonów, który też miał dobrą rękę do rzutów.
Po złożeniu kwiatów i zapaleniu zniczy stał dłuższy czas w milczeniu, pogrążając się we wspomnieniach, które z czasem zamieniły się w myśli o zbliżającym się sezonie. Nie potrafił zdobyć się na odwagę, by wypowiadać ich na głos, ale z każdą chwilą coraz łatwiej przychodziło mu wyrażanie własnych nadziei na to, co zawodowo miały mu przynieść najbliższe miesiące, zupełnie tak, jakby oboje stali obok. W końcu, podniesiony na duchu, pożegnał się z nimi i ruszył ponownie w drogę. W dłoni trzymał jeszcze jeden, wyróżniający się od pozostałych, bukiecik. Fioletowe łodyżki kołysały się delikatnie pod wpływem jego miarowych kroków, kiedy zbliżał się do miejsca pochówku jego dziewczyny. Już z daleka dostrzegł stojącą nad nagrobkiem postać, która najwyraźniej mówiła o czymś na głos. Rozejrzał się, ale nikogo obok niej nie było. Gdy zmniejszył dystans o kolejne kilka kroków, zrozumiał, że to Melusine i zwolnił w zawahaniu. Nie chciał jej przeszkadzać, cokolwiek tam robiła, z tym że wraz z kolejnym krokiem było już za późno na odwrót. Pęknięcie gałęzi poniosło się po okolicy, zwracając uwagę ciemnowłosej w jego stronę. Cholera. Westchnął więc i podszedł do niej.
- Hej, Mel - powiedział cicho, spoglądając na nią z cieniem uśmiechu, po czym zwrócił uwagę na płytę nagrobną. Cześć, Heather. Kucnął przy płycie, by obok znicza złożyć pęk jej ulubionych wrzosów. Zanim jednak podniósł się, na moment zawiesił spojrzenie na zdjęciu pięknej, młodej dziewczyny o blond włosach. Byłaby w niezłym szoku, gdyby zobaczyła teraz Melusine i Dominica, w dodatku potrafiących zamienić ze sobą parę słów bez cienia jadu w tonie głosu. Wstał i założył jedną dłoń na drugą, przybierając wyprostowaną pozycję. Marzec nadal pozostawał chłodnym miesiącem, co można było odczuć po skostnieniu jego palców. - Często tu przychodzisz? - zapytał nieco zachrypniętym głosem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ona również nie potrafiła do końca pogodzić się ze śmiercią Maxa, ani tym bardziej Heather, niemniej wizyty na cmentarzu przynosiły jej pewnego rodzaju ulgę, nawet jeśli, mimo upływu lat, pojedyncza, słona kropla spływała po jej policzku, będąc wyrazem tęsknoty. Tę zawsze ocierała zewnętrzną stroną dłoni, upominając się w myślach, że nie powinna za każdym razem się rozklejać, choć nie potrafiła nad tym zapanować. Nie była już smutna - zwyczajnie za nimi tęskniąc; za każdym dniem, który mogli wspólnie przeżyć, uwagami przyjaciółki czy głupimi pomysłami młodszego Coltona, z którym znacznie lepiej się dogadywała.
Zatracając się w rozmowie przestała zwracać uwagę na otaczającą ją rzeczywistość, w którą postanowił wkroczyć Dominic. Wydawało się, że jego obecność na cmentarzu była kolejną ironią losu, która już dwukrotnie doprowadziła do ich spotkania, w najmniej oczekiwanych momentach. Kiedy pierwsze zaskoczenie minęło, twarz Melusine nabrała łagodnego wyrazu, natomiast kąciki malinowych ust drgnęły w subtelnym uśmiechu.
- Cześć - przywitała się w odpowiedzi, robiąc krok w boku, aby mężczyzna miał lepsze dojście do nagrobka zmarłej dziewczyny, przy czym spojrzeniem uciekła gdzieś w bok, dając im chwilę intymności, na jaką niewątpliwie zasługiwali. W myślach policzyła najpierw do dziesięciu, a stwierdzając, że to zbyt mało czasu, doliczyła jeszcze do trzydziestu. Niebieskie ślepia ponownie utkwiła w twarzy Coltona, gdy ten zabrał głos.
- Chyba tak. Nie wiem - przyznała przygryzając dolną wargę, która już wcześniej zmieniła kolor na soczyście czerwony, pod wpływem chłodnego wiatru zmagającego twarz brunetki. Podobnego odcienia nabrały jej policzki oraz nos, jawnie wskazując na to, że była tu przez dłuższy czas. - Zazwyczaj wtedy, kiedy potrzebuje się wygadać, więc ostatnio nawet za często - dodała z lekkim rozbawieniem, po chwili zastanowienia, patrząc na ilość kolorowych zniczy zdobiących ciemny marmur, część nie zdążyła się jeszcze wypalić, a tylko ona takie stawiała.
- A co tam u Ciebie? Jak minął ten ważny bankiet, o którym wspomniałeś? - zapytała, przypominając sobie jeden z tematów ich rozmowy, podczas ostatniego spotkania. Głównie po to, by z jego ust nie padło pytanie dotyczące jej życia prywatnego, przez które obecnie przechodził huragan. Nie byłaby w stanie mówić o tym bez udziału alkoholu. Kiedy ta myśl pojawiła się w głowie Melusine, mimochodem otworzyła usta, chcąc wyjść z dość nietypową propozycją, która wymalowała się na jej twarzy, mogąc skłonić do zadania pytania, kiedy ostatecznie ponownie je zamknęła, nie wydobywając z siebie chociażby słowa.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kiedyś informacje o prowadzeniu częstych monologów nad grobem zmarłej najpewniej skwitowałby złośliwym komentarzem. Wszak na pierwszy rzut oka wydawało się to co najmniej naiwne ze strony młodej dziewczyny. Nie dość, że mówiła do pustej przestrzeni, wyjawiając swoje sekrety na głos, to jeszcze ktoś wścibski mógłby to podsłuchać, by wykorzystać przeciwko niej. Pochłonięta własnymi myślami, przecież nawet nie zauważyła, kiedy Dominic się do niej zbliżył. Być może to on kiedyś wykorzystałby to na swoją korzyść, ale… te czasy już minęły. Teraz nie miał powodu, by jej w jakikolwiek sposób szkodzić. Widząc ją nad grobem, rozumiał, że po prostu brakowało jej Heather i właśnie tak to okazywała. Będąc tu, sam mimowolnie odczuwał obecność zmarłej, jakby pobyt na cmentarzu pozwalał na zbliżenie się do niej. Zamiast więc wypuścić z ust kapkę jadu, skinął w milczeniu głową.
- Pomaga? - zapytał ostrożnie po chwili, nie potrafiąc się powstrzymać. Jego dzisiejsze odwiedziny przy grobach brata i ojca uświadomiły mu, że takie rozmowy potrafiły przynieść pewne ukojenie. Choć najgorsze było to, że nie otrzymywało się żadnej odpowiedzi w zamian.
- Ach, było… zaskakująco dobrze - odparł zaskoczony jej pamięcią, i mimowolnie się uśmiechnął pod nosem, przywołując w myślach wspomnienia tamtego wieczoru. Uznawał tę walentynkową imprezę za marną farsę, ale wystarczyło odpowiednie towarzystwo, by nieoczekiwanie zmienić zdanie. Kiedy oczami wyobraźni zobaczył Ashley, uświadomił sobie, że znajdował się nad grobem swojej zmarłej dziewczyny i na jego twarzy pojawiło się zmieszanie.
- A jak sytuacja w schronisku? W międzyczasie udało się któremuś podopiecznemu znaleźć dom? - z jego ust wybrzmiało pospieszne pytanie, głównie po to, by nie dać po sobie poznać, co w tym momencie poczuł, ale też dlatego, by zająć myśli Mel innym tematem. Mogłoby to uchronić go przed dalszym podpytywaniem na temat walentynek, niekoniecznie wygodnych na trzeźwo. - Coś chciałaś powiedzieć? - Ściągnął odrobinę brwi, podchwytując jej wyraz twarzy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Nie zawsze - odpowiedziała zgodnie z prawdą, subtelnie się przy tym uśmiechając, choć nie zamierzała rozwijać tego tematu. Wymagałoby go otworzenia się na Dominica, na co absolutnie nie była gotowa, zwłaszcza, że dopiero niedawno udało im się wypracować pewną nić porozumienia, która wciąż była jeszcze bardzo cienka. W tej - nie oszukujmy się - dziwnej relacji, gdyż polegała ona głównie na przypadkowych spotkaniach, oboje czuli się, jak dziecko we mgle. Każde pytanie opuszczające ich usta nacechowane było niepewnością, jaką zdradzali też w subtelnych gestach. Dla Melusine było to naturalne, bo nie czuła się zbyt pewnie w towarzystwie mężczyzny, głównie przez łączącą ich przeszłość, która obecnie wydawała się nie mieć znaczenia.
Uśmiech brunetki zmienił się wraz z kolejnymi słowami opuszczającymi usta Coltona, przy czym wydawał się być szczęśliwy? W koniuszek języka dziewczynę zaszczypało pytanie, jakiego jednak nie odważyła się wypowiedzieć na głos. Nie zrobiła tego nie tylko ze względu na to, że stali nad grobem Heather, ale przede wszystkim dlatego, że to nie była jej sprawa. Niemniej ucieszyłaby się, gdyby poszedł on dalej, naprzód. Pamięć o zmarłej dziewczynie była ważna, jednak nie powinna stanowić kwintesencje życia uczuciowego.
- W zasadzie dobrze, chociaż tak naprawdę niewiele się tam zmienia - odparła, niejako z wdzięcznością, że zapytał o jej podopiecznych, którzy przy ostatnim spotkaniu dali im trochę w kość. - Kilka psów i kotów znalazło dom, ale niektóre też wróciły - dodała, by mógł lepiej zrozumieć, co miała na myśli, wypowiadając pierwsze słowa.
W pierwszym odruchu na pytanie pokręciła przecząco głową, bo przecież to było głupie. Wykręciła palce, na chwilę uciekając spojrzeniem, ale zaraz wróciła nim do twarzy Dominica.
- Może… chcesz wybrać się do baru? - zapytała, a w jej głosie poza niepewnością, dało się słyszeć nerwowość, choć potrzebowała drinka, jeśli nie kilku.
- Jeśli nie, to okej. W zasadzie się już zbierałam - dodała pospiesznie, zanim szatyn zdołał odpowiedzieć. Schowała dłonie do kieszeni kurtki, zaciskając je w piąstki.
To było głupie

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Rozmowy z Melusine, mimo utworzenia nici porozumienia, dla Dominica również nie należały do całkiem naturalnych. Nadal oswajał się z tym, że stojąca obok niego brunetka kiedyś chcąc nie chcąc wywierała pewien wpływ na jego życie, a jej obecność budziła głównie negatywne emocje. Teraz wszystko zanikało, pozostawiając czające się w powietrzu dziwne skrępowanie. Zwykle nie był zbyt wylewny, ale samo odpowiadanie na jej pytania przynosiło mu pewne trudności i powodowało blokadę. Przyczyniła się do wyciągnięcia do niego ręki, i to dosłownie, ale zaufanie nie pojawiało się z dnia na dzień.
Tkwili więc w tej dziwnej, przypadkowej relacji, ale jednak coś ich łączyło. Wspólnym mianownikiem niepodważalnie była Heather. Gdyby nie ona, nie tworzyliby wspólnych wspomnień, czy nie spotkaliby się tu, na cmentarzu. Kto wie, może te zbiegi okoliczności były sprawką zmarłej przyjaciółki?
Poczuł wdzięczność za to, że nie zapytała o szczegóły, co wydawało się jednocześnie zaskakujące, ale także taktowne. W tym momencie i tak nie był w stanie powiedzieć jej nic więcej, zachowując dystans. Wydawało mu się, że na to wpływała poniekąd atmosfera przy grobie.
- No tak, równowaga zachowana - przytaknął nieco apatycznie. Po ich ostatnim spotkaniu schronisko otrzymało anonimową darowiznę. Nie zrobił tego dla zyskania wdzięczności czy poprawy wizerunku, a pod wpływem słów Melusine. Każda pomoc była na wagę złota, a biedne zwierzęta niczemu nie zawiniły.
Na jej propozycję jego brwi na moment powędrowały do góry. Biorąc pod uwagę wszystkie zaszłości, musiała wymagać sporej odwagi od dziewczyny, która pomimo widocznego poczucia niezręczności, zadała to pytanie, by po chwili się z niego wycofać.
- Właściwie to… z chęcią - wybrzmiało z jego ust, zanim przemyślał wszystkie za i przeciw. Miał wrażenie, że brunetka wyciągnęła do niego gałązkę oliwną, którą postanowił z dziwnie pozytywnym nastawieniem przyjąć. Poza tym, z doświadczenia wiedział, że alkohol potrafił naprawiać wiele w relacjach międzyludzkich, a jemu wcale nie zależało na tym, żeby jakiekolwiek ich spotkania, o ile miały jakąkolwiek rację bytu, powodowały tak krępującą atmosferę.
Ostatni raz spojrzał na zdjęcie Heather i odetchnął nieco głębiej. Na pewno by tego właśnie chciała, co tylko umocniło go w przekonaniu o słuszności swojej decyzji. - Niedaleko mam samochód, wskaż tylko miejsce - zaoferował z delikatnym uśmiechem w kącikach ust, ruszając w stronę parkingu. Najwyżej wróci po niego później.
/ztx2

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Delridge”