WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
dreamy seattle
dreamy seattle
-
-
Wolf nie należał do osób, które jakoś specjalnie bojkotowały walentynki, czy uważały je za idiotyczne święto. Zawsze, ale to zawsze miał pecha i był wtedy singlem, poza tym trochę go przerażały otaczające go zewsząd serducha, w różnych rozmiarach i przerażających ilościach, ale nie zrywał dekoracji z furią, ani nie rzucał puszkami ze śmietnika w zakochane pary. Podchodził do tego święta bardzo lekkomyślnie, dlatego wysłał kilku bliskim osobom i no, do przyjaciół różne śmieszne walentynki, żeby umilić im ten dzień. Bo jak to mówią, czemu nie! Nie trzeba być przecież zakochanym, żeby komuś pokazać, że się o nim myśli, prawda? A uważał że taki spersonalizowany, zabawny prezent jest lepszy, niż jakieś byle jakie czekoladki, kwiatki, które zaraz umrą, czy inne badziewie kupione tylko dlatego, że jest w kształcie serca, czy ma napis ‘i love you’. Więc generalnie miał dobry nastrój tego dnia, zamówił sobie też pizzę w swojej ulubionej pizzerii i odebrał ją osobiście, bo akurat wracał z uniwerku, na którym rozmawiał z zapalonymi studentami o wyjeździe na wykopaliska, bo czemu nie! Zawsze jest dobrze gdzieś pojechać, pokopać w ziemi i znaleźć jakieś zwłoki. A przynajmniej stare, nowych nie lubił, dlatego nie miał psa! W filmach psy zawsze znajdowały zwłoki w lasach, parkach i na obrzeżach…
Więc tak, miał pizzę, rozważał jeszcze co chciałby sobie dzisiaj pooglądać w telewizji, więc możliwe że był trochę rozkojarzony. Poza tym pogoda nie była najlepsza, była zima, zimno, ślisko i w ogóle, nic dziwnego, że się trochę potknął i jego biedna pizza upadła na ziemię. NA ZIEMIĘ! Oczywiście w pudełku, więc odetchnął sobie z ulgą, no ale co to byłby za świat Wolfa, gdyby zaraz nie zdarzyło się coś okropnego i do jego biednej pizzy nie zaczął się zbliżać cofający samochód! Oczywiście kiedy to zauważył, koło już miażdżyło pudełko z pizzy, a on, kompletnie nie myśląc co robi, pochylił się żeby je uratować i wyrwać ze szponów krwiożer...pizzożerczej opony! I zanim dotarło do niego, że to przecież bez sensu, już był w kucki, już się schylał i już zderzak zderzył się z nim czołowo, sprawiając, że zobaczył gwiazdki przed oczami. I chyba to łupnięcie zaalarmowało kierowcę, który się co prawda zatrzymał, ale to nie powstrzymało Wolfa przed padnięciem na śnieg przed siebie, w totalnym oszołomieniu, BO CO SIĘ WŁAŚCIWIE STAŁO - o mamooo - wyjąkał jako pierwsze, bo owszem, był przytomny.
-
..........Dla niej to zwykły dzień, koniec kropka.
..........Korzystając więc z wolnego czasu w to zwykłe popołudnie, postanowiła wybrać się na jogę. Odpocząć, zrelaksować się, na moment uciec od tej przesłodzonej atmosfery, którą można spotkać na ulicach Seattle. Większość jej znajomych zapewne i tak ma już jakieś plany, tak samo, jak co najmniej połowa miasta, więc domyśla się, że na zajęciach będzie luźniej, niż zazwyczaj, co w sumie ją cieszy. Nie lubi, gdy na sali robi się tłok, a czasem tak się zdarza, pomimo limitu osób, który w praktyce prawie w ogóle nie działa.
..........Zanim jednak podjeżdża pod centrum jogi, postanawia załatwić przy okazji parę spraw na mieście. Tu jakieś zakupy, tam podrzucenie koleżance swetra, który pożyczała od niej w zeszłym tygodniu. Dopiero po godzinie wreszcie wsiada do auta z zamiarem udania się na wspomniane wcześniej zajęcia. Wrzuca więc wsteczny i powoli zaczyna wyjeżdżać z miejsca parkingowego, oczywiście wcześniej upewniając się, że nikt ani nic za nią nie stoi. Gdyby widziała za sobą jakąkolwiek przeszkodę, na pewno nie ruszyłaby z miejsca, ale jako, że pole wydawało się czyste, ruszyła powoli do tyłu. Nic dziwnego, że jest zaskoczona, gdy nagle słyszy z tyłu jakiś łomot. Automatycznie naciska hamulec, zaciąga ręczny, po czym wyskakuje z samochodu, aby zobaczyć, co się stało. I musi przyznać, zdecydowanie nie była przygotowana na widok, który zastaje — na do połowy rozgniecioną przez jej tylne koło pizzę, jak i leżącego obok na śniegu mężczyznę. Szybko jednak dochodzi do siebie i doskakuje do nieznajomego, którego najwidoczniej musiała znokautować swoim zderzakiem.
..........— Halo, proszę pana? Wszystko w porządku? — pyta z przejęciem, bo chociaż nie uważa tego za swoją winę (przecież sprawdzała, czy nikogo nie ma, a to nie jej wina, że mężczyzna pochylił się akurat wtedy!), nie chciałaby go mieć na swoim sumieniu, gdyby zostawiła go tutaj samego i nie upewniła się, czy wszystko z nim w porządku.
-
Więc tak, świętować można różnie, Wolfie w tym momencie na pewno nie poleca zbliżenia z samochodem, jako formy świętowania… no czegokolwiek. O wiele bardziej poleciłby siedzenie w samochodzie, albo trzymanie się na kilka solidnych kroków z dala. I cóż, nawet jeśli zginie w tym momencie, przynajmniej zginie za coś, co naprawdę kochał! I tak, chodzi o pizzę.
- O tatooo - mruknął zaraz potem, zanim zorientował się, że ktoś tutaj coś do niego mówi! - To… to śmierć - zawyrokował, oczywiście mając na myśli swoją biedną, rozjechaną pizzę, a nie siebie, ale kobieta wisząca nad nim raczej sobie z tego sprawy nie zdawała. W sumie… nawet nie wiedział na kogo patrzy, bo trochę mu się kręciło w głowie, gwiazdki trochę widział! A potem zmrużył oczy, zmuszając się do skupienia wzroku - o aniele - i podsumował, wracając do wcześniejszego ojojojczenia, ale kobieta była całkiem piękna, to co będzie zachowywał takie uwagi dla siebie!
-
..........Niektórzy, jak widać, chcą umrzeć za pizzę.
..........Całe szczęście, że dopiero wyjeżdżała i nawet dobrze nie zdążyła się rozpędzić, w innym wypadku faktycznie mogłaby zostać z niego mokra plama na parkingu. Tymczasem szkody powinny się ograniczyć jedynie do lekkiego wstrząsu mózgu w najgorszym przypadku, w najlepszym do zwykłego guza. Nie jest jednak lekarzem, który powiedziałby, czy sytuacja mężczyzny jest poważniejsza, niż wygląda, dlatego też wolałaby go tutaj nie zostawiać.
..........— Spokojnie, to prawdopodobnie tylko drobne stłuczenie — mówi, próbując nieco uspokoić mężczyznę. W ogóle nie myśli, że jedyne, czym się teraz mężczyzna przejmuje, to nie jego własny stan, a stan rozjechanej pizzy. To na szczęście da się łatwo naprawić — wystarczy kupić nową i nawet jest w stanie to zrobić w ramach przeprosin. Na razie jednak naprawdę woli zająć się nim, niż jedzeniem. — Zdecydowanie żaden ze mnie anioł — prycha z rozbawieniem na komentarz nieznajomego, nie mogąc się powstrzymać przed cichym śmiechem. — Nazywam się Kelsey. Zawiozę pana do szpitala, aby sprawdzili, czy na pewno nic poważnego panu nie jest, dobrze? Tylko musi pan ze mną współpracować. Da radę pan wstać? — pyta z troską wymalowaną na twarzy, wyciągając w jego stronę ręce, gdyby potrzebował jej pomocy w podniesieniu się na nogi.
-
Wolf był przyzwyczajony do tego, że sporo osób unosiło wysoko brwi w wielkim zdziwieniu na coś, co akurat robił. I podejrzewał, że to się już raczej nie zmieni, będzie jakimś super dziwnym, przypałowym dziadkiem! Nie że na pewno czyimś, skoro do tej pory nie zabrał się za rozmnażanie, to nie wiadomo, czy doczeka się w ogóle jakichś dzieci, a co dopiero wnuków, ale generalnie dziadkiem, w sensie starszego pana na pewno będzie oryginalnym i ekscentrycznym. O ile oczywiście wcześniej nie zginie przez jakąś pizzę…
- To dlaczego widzę gwiazdki? - zapytał, zdziwiony! - Na pewno nie jesteś aniołem? One latają chyba przy gwiazdach, bo gdzie indziej niby, w chmurach nie mogą, bo samoloty je mogą potrącić! - zauważył, mrużąc lekko oczy, a potem otworzył szeroko oczy. - A może tak to działa? Samoloty spadają, bo wpadają na anioły i jak są to te mściwe anioły, co w biblii rozwalały całe miasta, to nikt nie zostaje żywy, a jak te milsze, to komuś się udaje przeżyć? - zapytał, bo tak, to właśnie był moment na taką rozkminę. I pewnie teraz Kels się zastanawiała, czy nie jest pijany, ale skąd, był trzeźwiutki, nie śmierdziało od niego alkoholem.
- Kelsey to bardzo ładne imię, bardzo ładnej pani - zauważył, kiedy po chwili do niego doszło, że mu się przedstawiła. - Jestem Wolfgang, a nie żaden pan - przedstawił się, a potem zmarszczył lekko brwi - Kelsey?- zaczął niepewnie - Czy moja pizza przeżyła? - zapytał cicho, nie odpowiadając póki co na tą propozycję szpitala, ani nawet na to, czy może wstać. Nie próbował. Dobrze mu się leżało, a dziewczyna była bardzo ładna z tego kąta! Ale za rękę i tak ją złapał, odruchowo.
-
Jin tego dnia musiał pozałatwiać kilka spraw na mieście. Znaczy, wpierw oczywiście pojechał do pracy, starał się nie wybuchnąć, kiedy znowu usłyszał marudzenie jednego typa z pracy, który powodował, że Jin miał mu ochotę wpierdolić przywalić tak, aby dał mu wreszcie spokój. Niestety, niektórzy mieli problem z tym, że ktoś pochodził z innego kraju i nie był rodowitym Amerykaninem. Tae by to rzucił, serio, tylko po pierwsze potrzebował hajsu, a po drugie potrzebował hajsu. Obstawiał, że prędzej to właśnie jego wyrzucą, niż tamtego typa, ale wtedy a) będzie mógł zhackować stronę wydawnictwa, za co na pewno będą mu bardzo wdzięczni b) wrzuci wirusa na ich stronę. Znaczy takie scenariusze miał w swojej głowie, ale czy faktycznie tak postąpi?
Czas pokaże.
Kiedy skończył pracę, odwiedził kilka miejsc, włączając sklep spożywczy, aby uzupełnić domowe zaopatrzenie. Pech chciał, że był problem z terminalem, a on nie posiadał przy sobie odpowiedniej sumy w gotówce, dlatego pobiegł do banku. Do bankomatu kolejka, myślał, że szlag go trafi.
Zajebiście kurwa....
Oczyma wyobraźni przetransformował się w Hulka (taki zielony olbrzym z Marvela) i zwyczajnie zmiażdżył swoimi ogromnymi stopami tych wszystkich ludzi.
Gdy wreszcie stanął przy bankomacie, cztery razy wpisywał PIN, bo za każdym razem wyskakiwał błąd i mało brakowało, a jego karta zostałaby zablokowana.
- Przeklęte to wszystko.... - mruknął, ale ostatecznie wypłacił pieniądze, a następnie wrócił do sklepu. Po zapłaceniu wrócił do auta. Rzucił zakupy do bagażnika i już miał wyjeżdżać z parkingu, kiedy nagle coś uderzyło w jego Hyundaia. Zacisnął dłonie na kierownicy.
- To są chyba jakieś jaja....- spojrzał we wsteczne lusterko. Ja pierdole! Po tej jakże wspaniałej myśli wysiadł z auta, aby podejść do samochodu znajdującym się za nim.
Pierwsza myśl? Kilka kopnięć w koła, lecz ostatecznie zrobił tył zwrot i poszedł przeanalizować straty.
- Kurwa.... - jęknął, widząc wgniecenie. Miał ochotę rzucić jeszcze kilka wulgaryzmów ale jedynie zacisnął pięści. No to już wiedział, na co pójdzie pensja.
- Nie widziałaś mnie!? - zapytał uniesionym tonem, wstając i podchodząc do...młodej dziewczyny. Zamrugał kilkakrotnie zaskoczony, gdyż spodziewał się starego dziada lub młodego chojraka, który niedawno otrzymał prawko.
-
Jeśli ktoś zapyta Annalee o jedną z najbardziej żenujących, a zarazem kosztownych przygód jej życia - bez wahania wskaże... och, nie, jednak z wielkim wahaniem najpierw zastanowi się nad odpowiedzią, wyciągając z szufladek pamięci grube teczki swoich życiowych przypałów i dopiero po dłuższej analizie pokusi się o wyjaśnienie, że był ich zdecydowanie zbyt dużo, żeby jednomyślnie wskazać swój koronny przypadek roztargnienia czy innej nieudolności życiowej. Była zbyt roztrzepana, zamknięta gdzieś w swoim radosnym świecie nocnego klubu, tańca i spania do popołudnia, żeby przystawać do typowych - chciałoby się rzecz normalnych - mieszkańców Seattle. Rozlane kawy w kawiarniach, spóźnienia, przypadkowe potrącanie przechodniów na ulicy, bo myśli akurat odpłynęły w siną dal... to był jej chleb powszedni.
Nie wiedziała jeszcze, że dzisiaj kapryśny los szykował jej przygodę, która obejmie tron wszystkich głupot, jakie zrobiła w życiu, a już na pewno będzie królować na liście najbardziej kosztownych z nich!
Popołudnie spędziła, włócząc się po sklepie. Zakupy spożywcze nie były najbardziej pasjonującym z obowiązków życia codziennego, więc Annalee starała się ograniczać je do minimum. W sytuacjach największego lenistwa posuwała się do zamawiania ich z dostawą do domu, mimo że były to nieco wyższe koszty i jak na ironię, dzisiaj też początkowo miała takie plany, ale uznała, że pora przerwać rutynę dom - klub - Hana i w końcu zmienić otoczenie, choćby na tak trywialne i nudne jak sklep samoobsługowy. Same zakupy zajęły jej sporo czasu, postanowiła bowiem skorzystać z okazji i zrobić duże zapasy, by kolejny taki wypad jak najbardziej oddalić w czasie. W końcu po niemalże godzinie błądzenia w labiryntach sklepowych alejek dziewczyna wytoczyła się na parking, ciągnąc za sobą wózek po brzegi wyładowany reklamówkami pełnymi produktów żywnościowych i sanitarnych. Po wpakowaniu ich do bagażnika samochodu i odstawieniu wózka na swoje miejsce, Annalee zadowolona, że przetrwała te nieszczęsne zakupy, rozsiadła się wygodnie za kierownicą. Uruchomiła silnik, a gdy ten przyjemnym pomrukiem zaanonsował gotowość do pracy, ruszyła i...
BUM!
Huk poniósł się po całym parkingu, ściągając uwagę krzątających się przy swoich autach zakupowiczów, a wstrząs uderzenia sprawił, że dziewczyna zachybotała się w fotelu kierowcy, niemal rozkwaszając sobie nos o kierownicę. Spojrzała przed siebie i jej oczom ukazał się tył innego samochodu tak niepokojąco blisko, że przeszył ją nieprzyjemny dreszcz. Jak do tego doszło - nieee wieeem!
I tak już została. Siedząc za tą kierowcą, z dłońmi nadal umiejscowionymi na niej i szeroko otwartymi oczami wpatrując się w szybę samochodu, którego tył chwilowo stał się garażem dla jej małego, miejskiego toczydełka. Ogarnęła ją panika, gdy z auta wysiadł mężczyzna i śmiało ruszył w jej kierunku. Cała zwyczajna odwaga wyparowała z niej, przez co wystraszone dziewczę nie wysiadło z samochodu. Zrobiła to dopiero gdy nieznajomy znalazł się tuż przy drzwiach i zwrócił do niej bezpośrednio.
- N-nie wiem! - wyjąkała, wysiadłszy z samochodu na miękkich nogach. Bała się zrobić te kilka kroków naprzód i spojrzeć, jakich zniszczeń dokonała przez własną... głupotę? Nieuwagę? Roztrzepanie? Jasna cholera, co to było tym razem! Dodała, tak szczerze, że zapewne postawiła się teraz w roli umysłowej blondynki. - Chyba... chyba zapomniałam wrzucić wsteczny...
Trzeba było zamówić te zakupy przez internet...
-
Wracając jednak do sytuacji na parkingu, nim Tae ogarnęła złość wściekłość (a wręcz ogromne wkurwienie!), przed oczami miał flashback z wypadku, który miał miejsce w 2009 roku. Różnica była tylko taka, że to ojciec Jina wjechał w kogoś, a nie ktoś w nich. Zaczął oddychać szybko, próbując się mimo wszystko jakoś uspokoić wraz z drżeniem rąk. Gdy wreszcie wspomnienia zniknęły niczym we mgle, a obraz zaczął być całkiem wyraźny, wysiadł z auta. Tylko ręce dalej mu drżały.
Nie wiem....jasne. pokręcił głową, a kiedy usłyszał kolejne słowa dziewczyny, zmarszczył brwi.
- Co?! - zamrugał kilkakrotnie, jakby chciał, aby powtórzyła raz jeszcze to, co przed chwilą powiedziała.
- Jak mogłaś o tym zapomnieć?! Od dawna masz prawko? - zapytał, unosząc do góry brew oraz czując potrzebę rozkazu, aby pokazała mu swoją driver license , ale przecież nie był policjantem, ani nikim z mundurowych służb. Był nie zwykłym informatykiem.
- Wgniotłaś mi zderzak i stłukłaś tylne lewe światło. - mówił z ogromnym bólem, żalem i smutkiem. Zrobił krótką przerwę, na nabranie powietrza i wypuszczenie zarazem, po wypowiedzianych słowach.
- Twój przód też nieźle wygląda. - stwierdził, nie mając na myśli "nieźle" zabarwionego pozytywnie.
Jakaś masakra.... pomyślał, wyciągając telefon aby sprawdzić, gdzie znajduje się najbliższy DOBRY mechanik. Jin kilka razy słyszał opowieści swoich kumpli, którzy po oddaniu swoich czterech kółek do mechanika, odbierali je w o wiele gorszym stanie. Dlatego oprócz odległości, bardzo ważne były oceny/opinie innych ludzi.
Z minuty na minutę rosła w nim również chęć zapalenia papierosa, spowodowana nerwami, tak więc przestał na chwilę poszukiwania, aby wyciągnąć paczkę. Niestety ta okazała się pusta. Westchnął głośno i zamiast fajki wziął albo raczej wrzucił sobie do buzi, miętową gumę do żucia.
-
- Od... ekhm,.. siedmiu lat, jakoś - przyznała, nie mając cienia wątpliwości, że tą odpowiedzią pogrąża się jeszcze bardziej. W zasadzie mogła skłamać, że dopiero co zrobiła sobie prawo jazdy i ma zerowe doświadczenie za kierownicą, ale obawiała się, że jeśli mężczyzna wezwie policję, prawdziwy wiek i staż za kółkiem szybko wyjdą na jaw, a sama Annalee naje się jeszcze większego wstydu - o ile to w ogóle możliwe! Dodała pospiesznie, czując wewnętrzną potrzebę wytłumaczenia swojego absurdalnego, iście babskiego błędu. - Przepraszam! Ale... ale tak się jakoś zamyśliłam! Takie duże zakupy zrobiłam, a nie lubię ich robić, więc się ucieszyłam i jakoś z tej radości mi się zapomniało... tylko proszę nie dzwonić na policję, dobrze?
Ktoś coś mówił o pogrążaniu się? Szczerość i prostolinijność dziewczyny często dawały o sobie znać w sytuacjach stresowych, gdy zupełnie traciła głowę. Co prawda przywykła na tyle do przeróżnych wpadek w miejscach publicznych, że rzadko traciła fason. Najczęściej śmiała się ze swojej niezdarności czy przyciągania pecha, wykazując się dużym dystansem do siebie i sporą dozą autoironii... inną sytuacją jednak było rozlanie kawy w ulubionej kawiarence czy wyjście do sklepu w dwóch różnych butach, a inną znaczące uszkodzenie samochodu, który wcale nie wyglądał na tani w naprawie. Gdy mężczyzna oglądał uszkodzenia obu aut, Annalee też odważyła się zerknąć mu przez ramię i popatrzeć na skalę dokonanych przez nią zniszczeń. Aż jęknęła, wyobrażając sobie, jak duża część ostatnie wypłaty zostanie utopiona w pracach blacharskich i reflektorze cudzego samochodu. Chciała kupić coś Hanie na Walentynki... cóż, Walentynek nie będzie! Chyba że ograniczone do prostej bombonierki w kształcie kiczowatego serduszka, bo na nic więcej Tajki raczej nie będzie stać.
- Właściwie to znam dobrego blacharza... Kilka razy już miałam okazję... zresztą nieważne. Po prostu poszukam jego numeru - rzekłszy to, sięgnęła do swojego steranego stłuczką samochodu, by wydobyć z torebki telefon i gorączkowo przeszukać kontakty. Wolała darować sobie opowiadanie, jak wiele razy znajomy już blacharz pomógł jej zamaskować ślady nieudolności za kierownicą. Absolutnie nie było się czym chwalić! Choć samochód Annalee był chodzącą reklamą jego zakładu - śladu po paru wgnieceniach nie było żadnego. Nawet po zagięciu na drzwiach, które powstało, kiedy energicznie otworzyła je na całą szerokość, zapominając, że zaparkowała tuż obok drzewa!
-
- Siedem? Serio? Wiesz, to nic złego, jeśli odebrałaś je niedawno. - powiedział i już nawet zaczął wyciągać rękę, aby położyć ją na ramieniu dziewczyny, lecz ostatecznie ją cofnął, by niby przejechać nią nerwowo po głowie. Znaczy jasne, każdy kierowca mógł popełnić błąd, niezależnie od długości posiadania papierka, poświadczającego zdany kurs prawa jazdy. Zresztą ten kurs był tylko formalnością. Według Jina człowiek naprawdę uczył się jeździć, gdy jeździł sam po mieście lub poza miastem. Ulica weryfikowała i albo faktycznie prowadzenie autka szło jak kaszka z mleczkiem, albo jednak wręcz przeciwnie. Wtedy dobrze by było na przykład poprosić o pomoc znajomego lub zwyczajnie jeździć, dopóki nie nabrało się wprawy. Wprawa i przewidywanie, należały do składowych prowadzenia autka. Bo przecież ile razy ludzie mimo czerwonego światła na przejściu dla pieszych, przechodzili? Jina strasznie takie sytuacje wkurwiały, bo raz prawie kogoś potrącił, mimo przepisowej jazdy (przez wypadek, starał się ograniczyć szarżowanie oraz szaleństwa z prędkością, a już szczególnie w miejscach zabudowanych).
Wzrok Tae spoczął na nieznajomej. Zmrużył nieco oczy, po czym zaczął dumać, ze wzrokiem utkwionym w ziemię.
Zrobić to? Nie zrobić? A może jednak zrobić? Hmm... Normalnie zrobił sobie wyliczankę w głowie. Czasami pomagały mu podjąć decyzję.
Normalnie uznałby te przeprosiny za urocze i zapytał, co ciekawego kupiła, lecz wciąż obwiniał ją za uszkodzenie samochodu.
- Eh, dobrze. Nie zadzwonię po policję. - powiedział, podnosząc ręce do góry, w geście poddania.
- Zresztą nie chciałoby mi się na nich czekać. - stwierdził, opuszczając ręce, aby następnie dalej szukać dobrego warsztatu. Gdyby jego auto było bardziej zniszczone, wtedy policja byłaby zawiadomiona praktycznie od razu.
Usłyszawszy, że dziewczyna ma namiary na dobrego blacharza, uniósł jedną brew do góry, powtarzając sobie w głowie jej wcześniejsze słowa o posiadaniu prawka siedem lat. Bardzo był ciekaw, ile razy odwiedzała tego dobrze naprawiającego auta znajomego.
- Kilka czy kilkanaście? - spytał, z wciąż uniesioną do góry brwią oraz krzyżując ręce na piersiach.
- Mam nadzieję, że nie jest zawalony robotą i szybko nam przywróci auta do stanu sprzed tego em...zderzenia. - dodał po chwili, czekając, aż Tajka znajdzie ten numer telefonu i go wykona. Czekając, podszedł znowu do swojego tylnego zderzaka, chcąc go ciut naprostować, lecz niezbyt mu to wyszło, więc westchnął, a następnie ponownie stanął obok sprawczyni tego całego stuknięcia, zaczynając uderzać tyłem buta, w przód drugiego buta i odwrotnie, ręce mając złączone za sobą.
-
- Ale ja naprawdę jeżdżę od lat! - zaprotestowała, zaciskając pokazowo zęby, przez co jej usta zwęził się groźnie, choć zapewne w tej sytuacji wyglądała ze swoją kontrą absolutnie niepoważnie. Zabawnie albo i irytująco, bo właśnie z jej rąk zadziała się mała katastrofa samochodowa, a ona była gotowa dalej upierać się, że wcale nie jest taka beznadziejna za kierownicą.
Oszukiwała samą siebie. Ten parking o tym wiedział, poszkodowany w stłuczce mężczyzna o tym wiedział... jej własny samochód zresztą też o tym wiedział, najlepiej ze wszystkich! On sam tylko, poza właścicielką, mógłby, otrzymawszy magiczny dar mowy, opowiedzieć o grubości i ilości szpachli, jaką nałożono na różne elementy jego karoserii. Ach, no i ten blacharz, z którym Annalee była w niezłej komitywie, odkąd stała się w jego warsztacie całkiem częstym klientem... on też miał w tym temacie sporo do powiedzenia! Zwłaszcza że nieszczęsne autko Tajki było niezłym dowodem na jego kunszt blacharski - na pierwszy rzut oka, na drugi i trzeci zresztą też, wyglądało, jakby nie miało za sobą żadnej nieprzyjemnej przygody autorstwa swojej właścicielki. To znaczy, teraz zdradzało to doskonale swoim uszkodzonym zderzakiem, ale jeszcze kwadrans temu wyglądało praktycznie jak nówka z salonu!
- To... dziękuję - wydusiła, natychmiast tracąc na animuszu po swoim zrywie buntu przeciwko braniu jej za początkującego kierowcę. Odetchnęła przy tym z ulgą. Wolała nie mieszać policji w takie drobiazgi i zapłacić z własnej kieszeni, bez robienia afery ze zwykłej stłuczki parkingowej. I tak by musiała pokryć koszty naprawy samochodu nieznajomego, a przynajmniej uniknie innych nieprzyjemności! - Oczywiście ja zapłacę za wszystkie szkody! Obiecuję!
Znalazła w kontaktach numer do mechanika, ale zanim go wybrała, usłyszała ostatnie pytanie mężczyzny i spłynęła na jej policzki bardzo nieprzyjemna fala gorącego zawstydzenia. Kilka... no właściwie to naście, miał rację. Przedni zderzak wymieniany miała dwukrotnie, bo nie zawsze opłacało się go kleić i obawiała się, że będzie musiała zapłacić za trzeci do kolekcji, parę innych elementów auta ucierpiało już co najmniej kilka razy... zwykle to był drobne uszkodzenia, ale wymagające ingerencji blacharskiej. Do znajomego mechanika trafiła przypadkowo raz, później zadowolona z dobrze wykonanej usługi drugi, trzeci... dziś była z nim na "ty" i mogła liczyć na jakąś zniżkę... przynajmniej taką miała nadzieję!
- No... może więcej niż kilka. Ale jest w tym naprawdę dobry! O, na przykład te drzwi! - Przeniosła spojrzenie na drzwi kierowcy. - Nikt by nie uwierzył, że niedawno przy otwieraniu ich zapomniałam o drzewie rosnącym obok parkingu przed domem!
Jeżeli chciała uspokoić mężczyznę, że nie musi się obawiać o dalsze losy swojego samochodu - wybrała sposób, w którym samą siebie narażała na śmieszność, ale to było pierwsze, co przyszło jej do głowy. Biedne dziewczę w stresie zupełnie nie kontrolowało, co ślina przynosi na język!
-
- Dobrze, dobrze, a ja od dawna śpiewam w operze. - odparł, rzucając od niechcenia pierwsze dwa słowa i zastanawiając się, czy dziewczyna mówiła prawdę, czy właśnie waliła tu ładną ściemę, mydląc mu oczy. Zmrużył oczy, lecz to w niczym nie pomogło. Westchnął głośno. Oczywiście tekst o operze był ściemą, ponieważ nigdy nawet nie próbował śpiewać operowo. Po chwili zaczął żałować, że nie użył czegoś innego zamiast opery, na przykład stepowania.
- Spoko. - wzruszył ramionami, a oczy jakby mu się nieco powiększyły, gdy usłyszał, że wszystko opłaci. Zamrugał kilkakrotnie, ponieważ przez moment sądził, że to było zwykłe przesłyszenie.
- Naprawdę? - aż spojrzał dziewczynie w oczy, bo ponoć oczy były odzwierciedleniem duszy, a oprócz tego, to właśnie one często zdradzały, czy ktoś mówił prawdę lub kłamał.
Może coś tam dołożę w zależności od finalnej sumy... pomyślał przez chwilę.
Jin nawet nie zauważył, kiedy dolna szczęka mu opadła, dlatego szybko ją zamknął - było to spowodowane tym, co usłyszał. Liczył, że tego nie spostrzegła.
- Serio nie zauważyłaś drzewa? - znaczy jasne, zawsze można się zamyślić, ale jednak drzewa były duże (chyba że były ścięte, to inna sprawa).
- Może powinnaś się przesiąść na poduszkowiec? - zaproponował, lecz po chwili doszedł do pewnego wniosku, mianowicie, iż tym pojazdem również można było spowodować wypadek. Przeczesał dłonią włosy. Bądź co bądź, każdy pojazd niósł ze sobą ryzyko, nawet hulajnoga. Całkiem niedawno Tae czytał o tym, jak młody człowiek prowadzący hulajnogą elektryczną, wjechał w kogoś i obydwoje wylądowali w szpitalu.
- Nikogo nie przejechałaś do tej pory, prawda? - może głupie pytanie, ale ciekawość brała górę.
-
- A to jest prawda, że widzowie nie lubią miejsc w pierwszym rzędzie, bo jak śpiewacie, to strasznie plujecie ze sceny? - zapytała, śmiało wchodząc w grę ironicznych słówek, choć jej ton głos nie wskazywał, jakby zabarwiła go nutą złośliwego żartu, lecz śmiertelnie poważnie - niemniej aż tak głupia nie była, by wziąć odpowiedź mężczyzny dosłownie! Opera była strzałem w dziesiątkę, do stepowania bowiem Annalee pewnie nie wymyśliłaby na poczekaniu żadnej riposty.
Zaskoczenie mężczyzny było... cóż, w pewnym sensie zaskakujące dla niej. Wina za uszkodzenia leżała tylko i wyłącznie po jej stronie, ponadto nieszczęśnik z poszkodowanego auta zgodził się nie wzywać policji, więc dziewczyna czuła się wręcz zobowiązana, żeby pokryć całkowite koszty naprawy samochodu. Nawet głupio by jej było proponować inną możliwość. Chciała być uczciwa, zrobiła głupstwo, więc wolała wybrnąć z niego z twarzą, zresztą... przyzwyczaiła się! To nie był pierwszy i na pewno nie ostatni raz, kiedy jej oszczędności miały porządnie uszczuplić się z powodu jej permanentnego roztargnienia.
- Trochę... nie mam innego wyjścia. Wiem, że to moja wina, więc głupio mi nie pokryć kosztów - westchnęła, wzruszając przy tym delikatnie ramionami. Jin miał trochę szczęścia w nieszczęściu, trafił na idiotkę, która nigdy nie powinna otrzymać prawa jazdy, ale za to wyposażoną w poczucie winy i spore pokłady uczciwości! Może istniała szansa, że za parę tygodni, gdy kurz emocji opadnie, wspomni tę sytuację ze śmiechem! - Mogę zapomnieć o zaproszeniu dziewczyny na walentynkową randkę do restauracji, ale wolę z tego zrezygnować niż czuć się jak robal, który narobił szkód, a później wymigał się od konsekwencji.
Następne pytania skwitowała najpierw zakłopotanym chrząknięciem i spuszczeniem wzroku na swoje dłonie, w których wciąż trzymała telefon. Zdała sobie sprawę, że zrobiła z siebie kretynkę, opowiadając o sytuacji z drzewem, ale raczej nie miała już jak wybrnąć. W co jak w co, ale przekonywanie, że to tylko żart, facet na pewno nie uwierzy. Nie po tym, czego doświadczył na własnym aucie!
- Oj, zamyśliłam się i jakoś tak... zapomniałam, że tam stoi! - powiedziała, nie znajdując innego wytłumaczenia. - Nikomu nie zrobiłam krzywdy! Raz co prawda jedna pani tak mi nagle wyskoczyła przed auto, że... ale zdążyłam zahamować i tylko oparła mi się i maskę rękami!
Niewiele wtedy brakowało do potrącenia nieszczęsnej kobiety, ale na szczęście - udało się wówczas uratować sytuację i to nauczyło Annalee, że po osiedlowych uliczkach należy przemieszczać się ostrożnie, bo w każdej chwili przechodzień, który tylko wyskoczył do sklepu i nie spodziewa się ruchu w takim miejscu, może znaleźć się na jezdni. Choć większość winy zapewne leżała po stronie Tajki, której tylko wydawało się, że owa kobieta wyrosła przed maską jak spod ziemi. Ot, jak zwykle się zamyśliła!
-
- Lamy plują. Profesjonaliści potrafią trzymać ślinę za zębami. - odparł pewnie, krzyżując dłonie na piersiach oraz brnąc dalej w grę typu ,,Pożartować zawsze można", ponieważ po prostu chciał. Trzeba było jakoś rozładować nastrój, a żarty Tae uważał, za dobry pomysł. Przynajmniej faktycznie przechodziła mu złość związana z uszkodzonym (na szczęście w niewielkim stopniu) autem.
- Jak chcesz, mogę zaprezentować swoje umiejętności. - powiedział, naprawdę zamierzając to zrobić, jeżeli rzecz jasna Analee wyraziłaby chęć, tylko nie zamierzał ponosić odpowiedzialności za krwawienie z uszu. Pop mógł śpiewać bez problemu i nawet śpiewał pod prysznicem albo w aucie, gdy gdzieś jechał. Kilka razy też zdarzyło mu się dać koncert podczas karaoke. Zazwyczaj jeszcze pierwsza piosenka była śpiewana, kiedy Jin był w stanie trzeźwości, a dopiero kolejnym wykonaniom towarzyszyły procenty. Procenty....chyba po dotarciu do domu, wyciągnie z szafki trunek alkoholowy, albo zwyczajnie pójdzie do baru lub pubu.
Z myśli wyciągnęły go słowa dziewczyny.
- Szanuję. Niewiele osób zachowałoby się w podobny sposób. - mówił szczerze. W sensie naprawdę szanował ją za fakt, iż nie sprzeciwiała się temu, by pokryć koszty naprawy.
- Zobaczymy, ile to wyniesie i jeśli wyjdzie bardzo dużo, wtedy coś tam dorzucę. - dodał, bo no...trochę zmiękł Jinek, szczególnie po usłyszeniu, z czego Tajka musiała zrezygnować. Gdyby zachowywała się gburowato, zrzucała winę na niego lub to jemu kazała zapłacić, wtedy na pewno by nie wypowiedział tych słów. Ba! Pewnie nawet by nie żartował.
- Eh...kiepsko. - nawiązywał właśnie do zapomnienia o zabraniu na randkę, z okazji walentynek, ponieważ, mimo iż on tego dnia nie obchodził jakoś szczególnie, to zdawał sobie sprawę, że jednak niektórzy obchodzili. Chciał jeszcze dodać, że mu przykro, ale ostatecznie tylko o tym pomyślał.
Skinął głową, gdy usłyszał o zamyśleniu dziewczyny, a na następne słowa, zdążył złapać się za włosy. Zabrał je i wypuścił powietrze z płuc po usłyszeniu, że kobieta była cała.
- Uf, to dobrze, że ta sytuacja miała dobre zakończenie. Czasami ludzie potrafią być nieprzewidywalni. Mnie raz jakiś debil wbiegł na przejście mimo czerwonego światła dla pieszych. odparł, przypominając sobie tamtą sytuację. Szczerze? On już widział oczyma wyobraźni, jak tego typa potrąca, a po tym incydencie aż musiał zjechać na pobocze, żeby złapać kilka głębokich wdechów.
- Ciekaw jestem, czy gdyby jednak wylądował pod kołami, to winiłby siebie? Pewnie nie, bo pieszym się wydaje, że wszystko im wolno. Święte krowy *shibal. - *kurwa - tak, przeklął sobie w swoim ojczystym języku. Najczęściej używał koreańskiego do rozmów z mamą (oraz innymi członkami rodziny) oraz do rzucania brzydkimi słowami (tzn. przekleństwami).
Wkrótce nadjechała laweta, zgarnęła autka do warsztatu, gdzie Jin jeszcze chwilę pogadał z Ann, a potem wrócił do swoich spraw.
//ztx2