WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
tears under my makeup, your lips will stay shut
Awatar użytkownika
23
169

sekretarka

w kancelarii

belltown

Post

07.

Kiedy uchylając powieki, Indiana poczuła paskudny ucisk pod czaszką, wydawało jej się, że ból głowy będzie najgorszym, co przyjdzie jej doświadczyć tego ranka - zwłaszcza że noc przespała bez najmniejszych zakłóceń, właściwie pierwszy raz odkąd sprowadziła do mieszkania Connora małego szczeniaka. Jakkolwiek był on jednak rozkoszny, Indy musiała przyznać - niechętnie i wyłącznie przed samą sobą - że opieka nad nim zwyczajnie ją męczyła. Nieustannie pilnowała, żeby psiak niczego nie zjadł, a później nie zwymiotował, nie zniszczył ani nie pogryzł - a najchętniej gryzł ją po kostkach, i to cholernie boleśnie. Właściwie - gryzł ją niemal cały czas. Gdy brała go na ręce, gdy chodziła, gdy próbowała go pogłaskać. I chociaż Indiana nigdy nie powiedziałaby tego na głos, a już zwłaszcza nie w towarzystwie kobiety, która niedawno urodziła dziecko, to - czuła się trochę jak taka świeżo upieczona (psia) mama. Była zmęczona, tym bardziej, że nie sypiała za dobrze - a z braku snu bolały ją mięśnie, zaś jej umysł działał na nieco zwolnionych obrotach - nawet w nocy czuwając i nasłuchując, czy psiak nie rozrabia lub czy nie potrzebuje załatwić potrzeby. Oczywiście uczyła go, że te należy załatwiać na zewnątrz, ale nie mogła oczekiwać, aby jego malutki pęcherz wytrzymał tych kilka długich godzin - a chodzenie z nim na spacer w środku nocy również byłoby bez sensu. Jedyne, co w takiej sytuacji mogła zrobić, to zagonić psiaka na matę, aby, jeśli już musiał wysikać się w mieszkaniu, to robił to w jednym miejscu. Większe niespodzianki musiała również sprzątać na bieżąco, bo już nawet pomijając nieprzyjemne zapachy - piesek posiadał niezbyt ładny nawyk sprzątania po sobie, co ją samą przyprawiało o odruch wymiotny. A jeśli już udało jej się usnąć - to po niedługim czasie i tak budziło ją donośne zawodzenie szczeniaczka, który po prostu musiał przyzwyczaić się do nowego domu. Słowem - wszystko to okazało się trudniejsze, niż Indy przypuszczała, a na dodatek musiała robić dobrą minę do złej gry przed swoim współlokatorem, który od początku sprzeciwiał się przygarnięciu czworonoga. Ale dzisiaj - przespała wreszcie całą noc. Wygramoliła się spod kołdry i, ostrożnie stawiając kroki, aby przypadkiem nie wdepnąć w żadną pułapkę, przeszła się po całym apartamencie, by zlokalizować i szybko usunąć ewentualne niespodzianki. Umyła jeszcze zęby i opłukała chłodną wodą lekko opuchniętą twarz, a następnie w kuchni nalała sobie szklankę wody, którą od razu wypiła i napełniła ponownie, by dopiero wówczas popić nią tabletkę przeciwbólową. Wypite zeszłego wieczoru wraz z koleżanką wino, zapewne z uwagi na permanentne zmęczenie, skutecznie ją ścięło, przez co zasnęła jak dziecko i całą noc przespała jak kamień; dzisiaj zmagając się jednak z lekkim kacem. Ale dopiero gdy usłyszała czyjeś kroki, poczuła się naprawdę źle. W pierwszej chwili jednak uśmiechnęła się nawet pod nosem, nie spodziewając się nikogo innego, jak Connora, ale gdy zwróciła swoje spojrzenie ku postaci, jaka wkroczyła właśnie do kuchni - napotkała nieznaną jej kobietę. Kobietę w ewidentnie wczorajszym makijażu i wczorajszej sukience. Kobietę, która musiała spędzić tutaj noc. Inaczej: kobietę, która musiała spędzić noc w łóżku Connora. - O, cześć... ty jesteś... młodszą siostrą Connora? Mam nadzieję, że cię w nocy nie obudziliśmy - ukradkowy uśmiech był wystarczająco klarowną podpowiedzią co do tego, czym mieliby ją obudzić. Mimo to Indy stała tam jak wmurowana, czując się niczym w złym śnie, z jakiego pragnęła uciec, ale nie mogła zrobić choć kroku, więc przyglądała się nieznajomej z nieomal rozdziawionymi ustami, w których ponownie zapanowała niemiłosierna susza. - Co? Ja... N-nie - wydukała w odpowiedzi nie wiadomo na co, i upiła szybko łyk wody, mimo iż z trudem utrzymywała w ogóle szklankę w dłoni, jaka nagle wydała się być tak miękka, jakby była z waty. - Super. Jestem Beverly. Widzę, że masz tabletki, poratujesz? - skinęła na leżące na blacie proszki przeciwbólowe, i chociaż Indy miała ochotę wykrzyczeć jej w twarz, że: n i e, to finalnie kiwnęła tylko bezwiednie głową, w odpowiedzi recytując przy tym swoje imię. Ale nie poczęstowała jej szklanką wody; własne ciało odmawiało jej posłuszeństwa - czuła okropne ukłucie gdzieś w okolicy mostka (czy to serce pękło?) i jednocześnie paskudny ucisk w żołądku; kręciło jej się w głowie, a myśl o tym, że w nocy, kiedy ona spała w najlepsze, Connor pieprzył za ścianą (za kilkoma ścianami) Beverly, odbierała jej dech. Przypomniała sobie teraz, że w nocy słyszała szczekanie psa, kiedy Brewster wrócił do domu, ale zaraz potem znowu zasnęła i nie słyszała już nic więcej. Na szczęście - chociaż w tym momencie to i tak nie miało już znaczenia. Pobladła, omiotła raz jeszcze spojrzeniem wczorajszą sylwetkę Beverly - ładna, długonoga, o figurze modelki; a ona? W rozciągniętej koszulce, bokserkach i grubych, wełnianych skarpetkach. Nic dziwnego, że Connor, mając taką alternatywę, nie zdołał się powstrzymać. Zresztą, czemu miałby to robić? Przecież nie miał wobec Indiany żadnych zobowiązań. A najgorsze, że nie umiała nawet złościć się na kobietę, która w całym tym układzie nie zrobiła właściwie niczego złego. Czując narastającą w jej wnętrzu falę, jaka za moment zapewne zacznie wyciskać łzy z jej oczu, brunetka przymknęła na sekundę powieki i odetchnęła głęboko. - Muszę... iść - wymamrotała, ni to do siebie, ni do Beverly, i ruszyła pospiesznie z miejsca, tylko po to, by w swej nieuwadze wpaść wprost na przybyłego właśnie do kuchni Connora. Odruchowo Indy cofnęła się o krok i na ułamek sekundy uniosła spojrzenie na twarz mężczyzny, by zaraz ponownie uciec nim gdzieś w dół. Nie umiała patrzeć mu w oczy; nie chciała, by widział, jak wielką miała ochotę się rozpłakać. Niczym mała, głupia dziewczynka, którą zapewne była dla niego od samego początku.

autor

life is short and it is here to be lived
Awatar użytkownika
33
189

właściciel siłowni

seattle boxing gym

belltown

Post

7. Naprawdę zaczynał popadać w istną paranoję – chociaż kilka pierwszych dni ich niespodziewanie rozwijającej się relacji zdawały się być niczym pieprzona bajka, to nagle Brewster zaczynał mieć poczucie, że działo się zbyt wiele. Że nazbyt mocno zaczynał przywiązywać się do ciemnowłosej, która zadomowiła się w jego domu i co więcej – w jego życiu, na dobre. I mimo, że okazywała się być najlepszym co go w ostatnim czasie w ogóle spotkało, to i tak nie potrafił tak do końca jej do siebie dopuścić: a widział doskonale jej spojrzenia, to jak pragnęła jego bliskości, jak i to, że to ona właśnie zaczynała się czuć coraz swobodniej w tej sytuacji, najwyraźniej przywiązując się do niego coraz bardziej. I chociaż oczywiście taki układ był mu mocno na rękę – bo istotnie Indiana intrygowała go na każdym kroku i pragnął jej bardziej niż był w ogóle w stanie przyznać, to i tak czuł, że nie może sobie na to pozwolić. Ani sobie, ani tym bardziej jej, bo najpewniej to jej serce potem zostałoby złamane. Pytaniem tylko pozostawało to czy na takie dywagacje nie było już po prostu za późno, bo przecież mleko już się rozlało – nie tylko się ze sobą przespali, ale również zaczynali dzielić razem przestrzeń i banalne nawet przyzwyczajenia, a w ostatnim czasie nawet psa. Powoli lokatorskie życie zamieniało się we wspólne życie i na to chyba właśnie Connor nie był gotowy, to zbyt szybko spadło na jego kawalerskie barki, a jego kawalerska pustelnia zamieniała się w tętniący życiem dom. I chociaż z jednej strony naprawdę nie chciał tracić Indy, to drugiej miał przerzucie, że nie mógł jej tego dalej robić: nie mógł jej do siebie przywiązywać i udawać, że tego chce, bo prawda była taka, że totalnie się pogubił i chyba sam nie wiedział już czego tak naprawdę oczekuje. I może prościej byłoby zostawić to po prostu tak jak jest – niczego nie zmieniać, nie dyskutować o tym i po prostu cieszyć się chwilą, ale… on jak zwykle podjął najgorszą z możliwych decyzji. Tego wieczora, który spędzał ze znajomymi w klubie zamierzał po prostu zapomnieć – o jej uśmiechu, o jej dotyku, o jej pocałunków i bliskości, która rozpalała go do granic. Wiedział, że jego myśli nazbyt często do niej powracały, więc właśnie to dzisiejsze wyjście miało mu pomóc zapomnieć – oderwać myśli i skupić uwagę na innej kobiecie. Jakby to w ogóle miało być jakimś lekarstwem, ale męska logika tak właśnie jest skonstruowana. Poza tym brutalny plan zakładał skrzywdzenie jedynej osoby, która w ostatnim czasie stała mu się tak bardzo bliska i wiedział, że zachowa się jak skończony chuj, ale rozum podpowiadał mu, że nie ma wyboru. Najlepiej zrobić jedno, mocne i stanowcze cięcie, bo rozciąganie tego w czasie zapewne skończyłoby się jeszcze gorzej. W ten też sposób to Beverly stała się kluczem do sukcesu, a właściwie to pionkiem w jego chorej rozgrywce, co gorsza – nie mając o tym bladego pojęcia. Śliczna, szczupła i wysoka, bez wątpienia niczego jej nie brakowało i oglądał się za nią niemal każdy facet w tym lokalu, więc tak, połechtała jego męskie ego, bo to właśnie nim wydała się być zainteresowana, a on z tego zainteresowania jedynie skorzystał. Nadal jednak nie była Indianą i chociaż mocno się starał, nie potrafił być tutaj z nią tak w stu procentach. Bev jednak skutecznie odciągała jego uwagę: była swawolna, pewna siebie i nawet całkiem zabawna, więc po chwili zatracał się już w tej nietypowej znajomości, wypijając przy okazji kolejne mocne drinki, które jedynie dodawały mu odwagi. Kiedyś taki wieczór byłby przecież normą, a teraz musiał wlać w siebie nieco więcej, aby zrobić to co sobie zaplanował. Gdy więc myśli zaczynały się ulatniać, główną rolę przejęła już tylko zabawa, której efektem końcowy było zaproszenie kobiety do swojego mieszkania, czemu bynajmniej się nie opierała. Ba, wręcz rozbierała go już w taksówce, a on nie pozostawał jej dłużny: musiał wreszcie dać upust temu wszystkiemu co w nim tkwiło i zapomnieć. Nadal musiał zapomnieć. Dlatego, gdy tylko przekroczyli próg, nie ustawał w zachłannych pocałunkach, pragnąc pokazać i jej i sobie, że jest w stanie to zrobić – że inna kobiet też może zawrócić mu w głowie, że Indiana nie jest tą, dla której stracił ją bezpowrotnie. Nie miał pojęcia czy była już w mieszkaniu, nie wiedział nawet czy aby już spała, tym bardziej, że czworonożny intruz zaczął trochę na nich szczekać, ale niezbyt się nim przejęli, kierując się wprost do jego sypialni. Wówczas znowu zapanowała cisza – przynajmniej w pozostałej części mieszkania, bo on spędził właśnie kilka namiętnych chwil z piękną nieznajomą, co nie gwarantowało braku efektów dźwięków w chwilach pełnych uniesienia. Najtrudniejszym jednak było dla niego złamanie podstawowej zasady, która mówiła, że żadna kobieta nie zostaje u niego na noc – żadna nie zostaje w jego łóżku. Żadna oprócz Indiany. Aby jednak ten plan mógł się udać, wiedział, że musi wykorzystać Beverly do cna, to znaczy i jej dać nadzieję i jej również pokazać, że może być tym wymarzonym facetem, którego pragnęła każda kobieta. W tym wypadku chyba przyszło mu więc zranić nie jedną, a dwie kobiety, ale… cel uświęca środki, czy jakoś tak? Tak czy inaczej zasnął błogo, spełniony i cholernie zmęczony, bo od tego wszystkiego (i od alkoholu) szumiało mu nieco w głowie. Dlatego zapewne rano spał w najlepsze niczego nieświadomy, nawet tego, że jego dzisiejszy gość już wstał i odhaczył na liście spotkanie pierwszego stopnia z jego lokatorką. Dopiero, gdy wreszcie otworzył oczy, potrzebował jeszcze kilku minut, by skontaktować z rzeczywistością i gdy przekręcił głowę w bok… zamarł na moment w bezruchu. Pognieciona obok pościel szybko przypomniała mu co działo się wczoraj wieczorem, ale brak obok kobiety szybko go otrzeźwił – poderwał się więc z łóżka i ubrał bokserki, po czym przeczesał zmierzwione włosy i niespiesznie ruszył w głąb mieszkania, gdzie było słychać już głos Beverly. Niemal poczuł jak zimny pot spłynął mu po plecach – bo to oznaczało, że Indiana również już tam jest i chyba przeoczył moment, w którym uznała go za skończonego dupka, którym ewidentnie był. Wręcz w tej chwili pożałował tego co zrobił, tym bardziej nie chciał teraz zobaczyć jej miny – i jej spojrzenia, które zapewne powie mu więcej niż słowa. – Poczekaj… - zaczęła nagle kobieta, będąca gościem w ich domu, dokładnie w momencie, w którym Brewster przekroczył w końcu próg kuchni i nie spodziewając się, zderzył się już na starcie z delikatnym i drobnym ciałem Indiany. Co prawda wiedział, że ciemnowłosa już tutaj jest, ale chyba odrodne jeszcze się łudził, że być może nie. Niemal od razu jednak starł się z jej wyraźne zaskoczonym i smutnym spojrzeniem, które przeszyło go na wylot – i tak, poczuł się jak skończony chuj. Zranił ją i dopiero teraz to widział, teraz doświadczył tego niemal fizycznie. Ale czy mógł postąpić inaczej? Bo odwrotu bez wątpienia już nie było. – Cześć – zaświergotała w końcu Beverly, uśmiechając się promiennie, gdy on nie spuszczał wzroku z Indiany, która cofnęła się o krok, uciekając od niego tak szybko jak się dało. A on właściwie od razu zatęsknił za jej bliskością. – Właśnie poznałam Twoją siostrę – dodała jeszcze, chociaż do świadomości Connora jakby żadne słowa jeszcze nie docierały. Dopiero po chwili przeniósł spojrzenie na kobietę i zrozumiał – niemal emanowała seksem, miała potargane włosy, rumieńce, wczorajszy strój i makijaż – a wniosek przecież nasuwał się sam. – Co? – zapytał w pierwszej chwili, jakby nie rozumiejąc tego co mówiła, w efekcie czego zmarszczył brwi i zerknął raz jeszcze na Indianę – To nie jest moja siostra, to moja… współlokatorka – wyjaśnił cicho, niemal czując jak to ostatnie słowo go paliło, jak zadał nim ciemnowłosej ostateczny cios, właśnie w ten sposób określając ich relację. Ale skoro już skończył jako kawał sukinsyna, to chyba musiał brnąć w to dalej, by było wiarygodnie. Przełknął ślinę i spojrzał na Beverly, która przylgnęła do jego boku i niespodziewanie złączyła ich usta w pocałunku, który miał zwiastować przywitanie. Nieświadomie oddał pieszczotę, wprost na oczach Indiany i zreflektował się dopiero po chwili, obejmując kobietę w pasie. – Oh, współlokatorka – zmierzyła wówczas kobietę czujnym spojrzeniem, jakby niemal od razu wyczuwając potencjalne zagrożenie, bo to chyba kobiecy szósty zmysł – Bo właśnie miałam zaproponować, by zjadła z nami śniadanie, ale skoro to nie Twoja siostra… to nie wiem czy zechce – zauważyła ostrożnie, a Brewster skrzywił się lekko na myśl o wspólnym śniadaniu i w ogóle o śniadaniu jedzonym w towarzystwie Beverly, bo nigdy nie jadał śniadań z kobietami, z którymi spędzał noc. O tej porze już dawno ich tutaj nie było, więc… czuł się cholernie nieswojo. Tym bardziej, iż to smutne spojrzenie oczu Indy wcale nie ułatwiało sytuacji. – Myślę, że Indiana się spieszy – dodał krótko, chyba pragnąc uwolnić ich już z tej kuriozalnej sytuacji, właściwie na końcu języka miał pytanie czy przypadkiem i Beverly nie powinna już iść, ale zapytanie o to teraz mogłoby jeszcze bardziej wszystko pogorszyć. Sam już nie wiedział co ma zrobić, bo chyba nie do końca przemyślał to co się stało. Nim jednak zdążył zareagować, kobieta puściła go i z pełną ekscytacją spojrzała na małego psa, który przydreptał do kuchni. – Jaki słodki, nie pomyślałabym, że masz takiego pieska… Coraz bardziej mnie zaskakujesz – dodała, posyłając mu nieco jednoznaczne spojrzenie, gdy mała kulka znalazła się już w jej rękach. Czuł się jak w jakiejś cholernej pułapce – z której nie było dobrego wyjścia. Co więcej, Indiana również nadal tutaj była, a on czuł się coraz gorzej pod naporem jej spojrzenia. Potarł kark, po czym postanowił postawić na neutralność, by jak najbardziej realnie wyglądało to w jej oczach, dlatego podszedł do blatu i jakby nigdy nic napił się nieco wody, pozwalając Beverly zachwycać się psem i bynajmniej ciekaw reakcji ciemnowłosej, na którą znowu przelotnie zerknął. Jednakże od tej nieustającej ciszy wolałby chyba gwałtowną reakcję.

autor

Connor

tears under my makeup, your lips will stay shut
Awatar użytkownika
23
169

sekretarka

w kancelarii

belltown

Post

Jeśli Connor czuł się jak w pułapce, to jak miała czuć się Indiana? Z całych sił pragnęła po prostu zniknąć - z tej kuchni, a najlepiej z powierzchni ziemi - mimo że starała się tego nie okazywać. Skutecznie czy też nie, to już inna sprawa. Może to i lepiej, że nogi miała teraz niczym z drewna i wręcz nie była w stanie ruszyć się z miejsca, bo gdyby tylko mogła - to wybiegłaby stąd i jeszcze się na dokładkę rozbeczała; co i tak miała ochotę zrobić w momencie, w którym Beverly uwiesiła się brunetowi na ramieniu i pocałowała, czemu ten bynajmniej się nie opierał. Indy aż otworzyła zdumiona usta i zamrugała nieprzytomnie powiekami, czego jednak Connor mógł nie zauważyć, zbyt zajęty swoją nowszą zdobyczą. Doprawdy nie umiała oprzeć się wrażeniu, że w ogóle nie powinno jej tam być, a co gorsze, Connor i Beverly ewidentnie to zdanie podzielali, bo gdy zaczęli mówić o jego współlokatorce w taki sposób, jakby ona sama nie potrafiła wypowiedzieć się we własnym imieniu - jakby istotnie już zniknęła, mimo że wciąż tam stała, kompletnie oszołomiona tym, co działo się na jej oczach - poczuła się już nie tylko zraniona, ale przede wszystkim: upokorzona. Tym, że Brewster nie odezwał się do niej choćby słowem, kompletnie ignorując jej osobę. Że na jej oczach całował inną kobietę; że mówił o niej z taką obojętnością, na koniec sugerując jeszcze, że nie życzył sobie jej obecności. Że im przeszkadzała. Bo tyle mniej więcej można było wywnioskować z odpowiedzi, którą zresztą ubiegł pannę Halsworth, jakby obawiał się, że zechce ona zjeść z nimi śniadanie, co było aktualnie ostatnią rzeczą, na jaką miałaby ochotę. Wolałaby chyba wydłubać sobie oczy widelcem, żeby nie musieć dłużej oglądać jego i Beverly. - Tak, ja... nie jestem głodna - odparła, wykrzywiając usta w czymś z pogranicza grymasu i bladego uśmiechu, jaki mimo wszystko posłała w kierunku drugiej kobiety. Właściwie nawet nie kłamała - miała wrażenie, iż jej żołądek wywrócił się na lewą stronę i zacisnął w supeł, przez co nawet gdyby chciała - i tak niczego by nie przełknęła. Z trudem przełknęła własną ślinę, mając jakąś okropną gulę w gardle i niemal dygocząc w środku z tego wysiłku, jaki kosztowało ją powstrzymywanie się przed wybuchnięciem płaczem - bo tylko na taki wybuch można było niestety liczyć w jej przypadku. Indiana nie należała do grona kobiet, które w podobnej sytuacji zaczęłyby rzucać talerzami, czy chociażby spoliczkowałyby faceta - tym bardziej, że Connor nigdy nie był jej; mógł spotykać się i sypiać z kim miał ochotę, i Indy miała tego pełną świadomość. I nawet jeśli czuła się, jakby brunet wbił jej nóż w serce, a później jeszcze obrócił ostrze, żeby mieć pewność, że jego ofiara nie pozbiera się z tego ciosu - i nawet jeśli miała ochotę krzyczeć; to nie miała ku temu prawa. Uprzedzał przecież, że ją skrzywdzi. I dotrzymał słowa. A mimo to Indy była kompletnie zaskoczona i nieprzygotowana - może gdyby spodziewała się tego ciosu, lepiej wiedziałaby, co powinna teraz zrobić i co powiedzieć. Odgryzłaby się, rzuciła jakąś złośliwą uwagą, ewentualnie ostrzegła znajomą bruneta przed tym, z kim miała do czynienia, i odeszłaby stąd z podniesionym czołem - tymczasem jednak na samą myśl, że Connor robił z Beverly to wszystko, co wcześniej robił z nią, zaczynało jej brakować tlenu. - No nic, to może zrobisz nam naleśniki? Mam straszną ochotę na coś słodkiego - kobieta podjęła ponownie temat śniadania, posyłając mężczyźnie przymilne spojrzenie, a Indy sama już nie wiedziała, czy to tamta brzmiała komicznie i absurdalnie, czy też absurdalną była jej własna, dziecinna radość, gdy Connor łaskawie kupił im cholerne sushi na kolację, podczas gdy innym kobietom przygotowywał samodzielnie śniadanie - coś, czego nigdy nie zrobił dla Indiany i czego nawet nie ośmielała się oczekiwać. Teraz dopiero docierało do niej, jaka była głupia i naiwna, godząc się na to wszystko... - Niedobrze mi... - wymamrotała, nie do końca chyba w ogóle świadoma tego, że powiedziała to na głos, po czym pospiesznie wyszła, kierując swoje kroki do łazienki. - Indiana... jest chyba trochę dziwna, co? Może powinieneś sprawdzić, czy wszystko z nią okej... - Beverly zasugerowała ze wzruszeniem ramion, raczej niewiele rozumiejąc z zachowania jego współlokatorki. Connorowi zaś pozostało chyba tylko modlić się, aby to złe samopoczucie i rzekome mdłości faktycznie wynikały z nerwów bądź z paskudnego kaca, a nie z innych czynników... A Indy - wpadła do łazienki i pchnęła za sobą drzwi, nie na tyle mocno jednak, aby się zatrzasnęły, zamiast tego jedynie odbijając się od futryny. Mimo wszystko nie sądziła, aby miała zwymiotować, chociaż istotnie z emocji, jakie wywołał w niej widok tych dwojga, rozbolał ją brzuch, a żołądek podszedł do gardła. Oddychając ciężko, nachyliła się nad umywalką, i dopiero za, wciąż uchylonymi, drzwiami, pozwoliła, żeby te wszystkie emocje, jakie w niej wezbrały, wstrząsając jej drobnymi ramionami, odnalazły wreszcie ujście, a cisnące się nieubłaganie do oczu łzy spłynęły w końcu po jej bladych policzkach. Ale w tym wszystkim najgorszy był chyba fakt, że chociaż czuła się okropnie, to mogła mieć o to pretensje nie do Beverly, ani nawet nie do Connora - lecz wyłącznie do siebie samej.

autor

life is short and it is here to be lived
Awatar użytkownika
33
189

właściciel siłowni

seattle boxing gym

belltown

Post

Można pokusić się o stwierdzenie, że kompletnie źle zabrał się za rozwiązanie tej sytuacji, bo istotnie nie chciał tracić w jej oczach na tyle, by Indiana nie chciała utrzymywać już z nim kontaktu – chyba chciał jedynie uzmysłowić jej, że to co się działo, to dla niego zbyt wiele. Że ona zaczęła znaczyć dla niego zbyt wiele i zwyczajnie się tego wystraszył – jak największy tchórz. Mocno wchodziło w jego wieczną strefę komfortu i wprowadzała zbyt wiele zmian, by mógł tak po prostu biernie się im przyglądać, nawet jeżeli faktycznie były to wyłącznie zmiany na lepsze i co więcej, zdawał sobie z tego sprawę. A mimo to nie był w stanie się z nimi tak po prostu pogodzić, niby chciał, ale jednocześnie się ich obawiał – wiedział, że to działo się zbyt szybko i musiał to ukrócić. Ale fakt był taki, że zabrał się za to jednak zdecydowanie za późno, jednocześnie decydując sięga najgorsze możliwe rozwiązanie – raniąc bowiem uczucia dziewczyny, która absolutnie niczym nie zawiniła. No może jedynie tym, że najwyraźniej ulokowała swoje uczucia w niewłaściwym facecie. Nie chciał też zachować się jak skończony chuj, w momencie, w którym to całe bagno wypłynęło bez jego kontroli, gdy Indy natknęła się na Beverly w kuchni wcześniej niż on sam zdążył zareagować… ale czy to coś by w ogóle zmieniło? Może jedynie jego reakcję, bo sam był na tyle zaskoczony, że w efekcie tego nie przywitał się nawet z ciemnowłosą, poniekąd arogancko ją ignorując. A nie taki był przecież jego zamiar. Niemal fizycznie odczuwał jej ból, który przemawiał teraz przez to utkwione na jego osobie spojrzenie jej pięknych, ale smutnych oczu. Z drugiej zaś strony wiedział, że to jedyna możliwość – że tylko zadanie tak mocnego ciosu sprawi, że dziewczyna być może wybije go sobie z głowy – i z serca – bo jedyne co mógł jej dać to właśnie ten ból, który teraz odczuwała. A przynajmniej on sam takiego był właśnie zdania. Zasługiwała na coś lepszego, a on chyba egoistycznie nie chciał tracić swojego kawalerskiego życia, chociaż jednocześnie sam zasmakował już tego co mógł mieć u jej boku. Ale przecież ją uprzedzał, wiedziała doskonale na co się pisała i chciała podjąć to ryzyko. Jednocześnie niczego jej nie obiecywał, chociaż zdecydowanie zamydlił jej oczy swoim zachowaniem i być może dał złudną nadzieję, która nieprzygotowana jej na ten niespodziewany cios, który był być może z tego powodu nawet mocniejszy. Poniekąd więc odetchnął z ulgą, gdy odmówiła wspólnego śniadania, bo ta propozycja ze strony Beverly była kuriozalna, chociaż kobieta niczego nie była przecież świadoma. Jeszcze bardziej zaskoczyło go za to pytanie o przygotowanie śniadania, przez co niemal od razu spojrzał na nią zdziwiony, unosząc brew. – Naleśniki? – zapytał, jakby próbując uświadomić sobie, że ona naprawdę tego od niego oczekiwała – Nie jestem zwolennikiem gotowania, śniadania też rzadko jadam, więc… - skłamał odrobinę, chociaż pewnie dla utrzymania całej tej szopki powinien ochoczo przystać na jej propozycje, ale – przecież nie zamierzał całkowicie łamać swoich zasad. Już i tak je złamał, pozwalając jej zostać na noc, więc nie mogła oczekiwać od niego więcej. – Jeżeli masz ochotę, to kuchnia jest do Twojej dyspozycji. Ja zrobię kawę – dodał jednak, nieco milszym tonem głosu, zdając sobie sprawę z tego, że mógł spalić całą sytuacje jeszcze bardziej, jeżeli dałby się teraz ponieść emocjom. Musiał zachować zimną krew na tyle na ile było to możliwe, chociaż dosłownie czuł jak paliło go spojrzenie Indiany. I jego samego zżerało teraz okropne poczucie winy, tym bardziej, gdy zdawał sobie sprawę z tego, że ona nadal pozostawała przyjaciółką jego siostry, a on właśnie potraktował ją jak skończony dupek. I mimo, że wiedział, że to się tak skończy – że to musi się tak skończyć, to nie był w stanie wówczas jej sobie odmówić. Pragnął jej bardziej niż był w stanie przyznać i niestety w tej kwestii nadal nic się nie zmieniło, ale… musiał to zatrzymać. Głównie dla jej dobra, nawet jeżeli teraz nie była tego świadoma. Już miał coś dodać, bo zdążył jedynie puścić drobne ciało Beverly, gdy Indiana niespodziewanie zakomunikowała, że jest jej niedobrze. Nie był do końca pewien co przez to rozumiała – w pierwszej chwili on sam pomyślał, że niedobrze jej na widok, który miała przed oczami i to byłoby całkiem zrozumiałe, ale gdy pognała do łazienki, jego pojęcie sytuacji uległo zmianie. Niemal nie zakodował kolejnych słów Bev, bo w jego głowie rozgrywała się istna bitwa myśli – i tak, te pierwsze powędrowały pospiesznie do tamtej pamiętnej nocy, gdy zawierzył jej na słowo i niesiony pożądaniem pozwolił sobie na taką głupotę, jak seks bez zabezpieczeń. A co jeżeli… pokręcił szybko głową, wyrzucając tę myśl jak najszybciej i spojrzał znowu na Bev. – Nie jest dziwna, po prostu ostro wczoraj zabalowała – oznajmił krótko – Poczekaj i zobacz czy jest coś do zjedzenia, a ja sprawdzę… co z nią – dodał jeszcze, wycofując się powoli z kuchni. Właściwie to nie chciał tego sprawdzać – wolał nie stawać z nią teraz twarzą w twarz i nie chciał widzieć znowu tego smutnego spojrzenia, ale jednak wolał się upewnić czy wszystko dobrze. Nawet jeżeli miałaby go teraz po prostu zdzielić po twarzy. Martwił się o jej samopoczucie, bo wyglądało blado i chociaż podejrzewał, że to wynik wczorajszej imprezy, to jednak nadal nie dawała mu spokoju myśl, że być może jednak faktycznie było jej niedobrze i było to efektem czegoś innego. Dostrzegł niezamknięte drzwi do łazienki, więc podszedł tam powoli i uchylił je nieco bardziej, niespiesznie zaglądając do środka bo przecież nie był pewien co właściwie ciemnowłosa robiła. – Indy, wszystko okej? – zapytał, jakże idiotycznie w tej całej sytuacji, bo przecież nic nie było okejMasz mdłości? Dobrze się czujesz? – dodał, teraz jedynie z troską w głowie, ale i ogromnym poczuciem winy. Zastygł bowiem w bezruchu tuż za progiem, gdy dostrzegł jej drobne ciało, którym wstrząsnął płacz. Płakała. Przez niego. Niemal odczuł teraz jakby coś uderzyło go w twarz i nie miał pojęcia co powiedzieć ani co zrobić. Może jednie odczuł chorą ulgę z uwagi na to, że jednak nie wymiotowała, więc może te paradoksalne myśli w jego głowie nie były prawdziwe, ale – jednocześnie nadal czuł się jak skończony chuj, bo ją skrzywdził. Sięgnął ręką za plecy i przymknął drzwi do łazienki, po czym zrobił krok do przodu, nie spuszczając z niej wzorku nawet na sekundę. Chciał przygarnąć ją do siebie i mocno przytulić, przeprosić i powiedzieć, że to się nie wydarzyło, ale… nie mógł. Mógł jedynie patrzeć i czekać na jakąkolwiek reakcję z jej strony, dodając jedynie cicho… – Nie płacz przeze mnie… nie warto…

autor

Connor

tears under my makeup, your lips will stay shut
Awatar użytkownika
23
169

sekretarka

w kancelarii

belltown

Post

Indy nie znała jego pobudek i w chwili obecnej nawet nie próbowała doszukiwać się w postępowaniu Connora jakiegoś drugiego dna. Z jej perspektywy dało się wyczytać ni mniej ni więcej niż tyle, że Indiana Halsworth nie znaczyła dla niego nic; że była chwilową atrakcją, którą pobawił się, bo akurat była pod ręką, ale gdy na horyzoncie pojawiła się inna chętna panna - może ciekawsza, z lepszymi cyckami i nie posiadająca względem jego osoby żadnych oczekiwań poza tą jedną, wspólnie spędzoną nocą, mimo że brunetka również nigdy nie mówiła na głos o tym, jakoby liczyła z jego strony na coś więcej - nie miał on najmniejszych oporów przed tym, by zaprosić ją do swojego łóżka, starą zabawkę rzucając w kąt, niczym znudzone dziecko, gdy tylko dostanie nowy prezent. Wbrew temu jednak, co mu się wydawało, Indy wcale nie zamierzała zmieniać ani jego samego, ani życia, jakie dotąd wiódł - nie wyobrażała sobie siebie w białej sukni, nie liczyła na to, że będzie kupował jej kwiaty i zapraszał na randki, bo nawet jeśli w jakimś stopniu tego by chciała - to wiedziała już, że Connor nie był takim mężczyzną. Jeśli zatem można mówić o tym, że to wspólne mieszkanie było w ich przypadku błędem, to chyba głównie dlatego, że pod jednym dachem ich relacje zaczęły toczyć się w zbyt niekontrolowany sposób. Tak naprawdę jednak Indiana czuła się w tym wszystkim nie mniej zagubiona, co on - i sama nie była pewna, kim pragnęła dla niego być. W ostatecznym rozrachunku zatem jedynym, czego ośmielała się oczekiwać, było chyba po prostu minimum szacunku - nawet jeśli nie ze względu na nią samą, to przynajmniej ze względu na fakt, że była przyjaciółką jego młodszej siostry. Ale nie dostała nawet tyle - zamiast tego mężczyzna rzucił jej w twarz obrazkiem wczorajszej Beverly, od którego gorszy byłby chyba tylko jej widok w koszuli Brewstera, bo to by oznaczało, że nawet w tej kwestii otrzymała od niego więcej niż Indy. Ale to nie Beverly była tutaj winna. Właściwie, gdyby ciemnowłosa miała świadomość, że druga kobieta była zaledwie środkiem, jakim Connor posłużył się do osiągnięcia swojego chorego celu - współczułaby jej. I myślałaby o nim wówczas znacznie gorzej, niż obecnie. A przecież już teraz na myśl o nim, o Beverly, o sobie, o tym, na ile mu pozwoliła i jak głupia w tym wszystkim była - chciało jej się wymiotować. Mimo to, po wejściu do łazienki zawisła nie nad toaletą, lecz nad umywalką, nieomal dygocząc, gdy z jej oczu popłynęły słone łzy, jakich Indy nie była w stanie dłużej powstrzymywać. Dopiero słysząc za sobą głos Connora, otarła pospiesznie policzki i odetchnęła głęboko, nim odwróciła się, by na niego spojrzeć, z twarzą częściowo przesłoniętą kurtyną długich włosów, jakby łudziła się, że to pozwoli jej się ukryć. A najlepiej zniknąć. - Nic mi nie jest, nie musisz udawać, że cię to obchodzi - odparła ze wzruszeniem ramion, tonem tak obojętnym, na jaki tylko była w stanie się obecnie zdobyć, mimo że głos i tak odrobinę jej się załamał, co tylko dodatkowo ją teraz frustrowało. Nie chciała, żeby Connor widział, że płakała; nie chciała okazywać przy nim słabości ani zranionych uczuć, nie chciała dawać mu tej satysfakcji. Bo pewnie sprawiało mu to satysfakcję: widok naiwnej, głupiutkiej dziewczynki, która wylewała łzy z jego powodu. I pewnie tylko po to tu przyszedł - żeby cieszyć tym widokiem oczy. Nie przeszło jej nawet przez myśl, że za jego pytaniem mogło kryć się coś więcej; że istotnie mógł się martwić - acz tym, czy przypadkiem nie zaliczył z nią wpadki, której skutki brunetka wyrzucałaby właśnie z siebie w łazience, mimo że w żołądku miała aktualnie tylko tę tabletkę przeciwbólową, jaką wypiła chwilę wcześniej. Może przez to tak źle się czuła. Może trzeba było zjeść najpierw śniadanie. Paradoksalnie jednak słowa bruneta, zamiast powstrzymać ją od płaczu, sprawiły tylko, że ta fala wezbrała w niej z jeszcze większą mocą. Zamrugała kilkakrotnie powiekami, bo przez napływające znów do jej oczu łzy prawie nic już nie widziała, i pod pozorem odgarnięcia włosów z twarzy, ponownie wytarła dłonią wilgotne policzki, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok. - Nie płaczę, wiem, że nie warto, przecież nic nas nie łączy. Możesz robić, co chcesz i sypiać, z kim chcesz - burknęła, mimo że łamiący się głos, niespokojny oddech i drżenie podbródka świadczyły o czymś odmiennym. A jej postawa z kolei - świadczyć mogła o tym, iż myśleli o tym samym, gdy, kuląc nieco ramiona, Indy instynktownie objęła się rękami. Chciała - potrzebowała - żeby ją ktoś przytulił; może nawet, żeby to Connor ją przytulił, chociaż jednocześnie raczej i tak by mu na to nie pozwoliła: nie po tym, jak widziała go z Beverly i jak w jej głowie kłębiły się dziesiątki wyobrażeń odnośnie tego, co robili w nocy. Ale tak naprawdę brunet nigdy jej nie przytulał i teraz również na to nie liczyła. Poniekąd więc mówiła prawdę, przyznając, że nie warto było z jego powodu płakać - bo w gruncie rzeczy niewiele traciła. Nie traciła jego bliskości, bo tej i tak właściwie od niego nie dostawała. Nie traciła możliwości przytulania się do niego czy trzymania go za rękę, bo tego też nigdy nie miała. I jego - jego też nie miała. Więc czemu przeszywał ją ten okropny ból, jakby odebrano jej coś, na czym cholernie mocno jej zależało? - Czego chcesz? Przyszedłeś się tym napawać? Powiedzieć, że jestem głupia?

autor

life is short and it is here to be lived
Awatar użytkownika
33
189

właściciel siłowni

seattle boxing gym

belltown

Post

Poniekąd osiągnął swój cel, tak? Właściwie powinien być z tego powodu zadowolony? Powinien brnąć dalej w to kłamstwo i co więcej, próbować samemu w nie uwierzyć? Powinien odciąć się od Indiany i zapomnieć? Powinien. Dlaczego więc czuł się tak chujowo? Dlaczego patrząc na jej łzy, nie mógł opanować wrażenia, że zachował się jak skończony dupek, raniąc jej uczucia w sposób na jaki sobie zdecydowanie nie zasłużyła. Przez kilka zaledwie dni dała mu przecież tyle dobrego… a on sobie z niej zakpił i to w tak brutalny sposób. Nie był ślepy, zdawał sobie sprawę z tego, że dziewczynie mogło zależeć na nim bardziej niż powinno, ale przecież właśnie przed tym właśnie teraz zamierzał uciec. Przed zobowiązaniami, na które według swojego kawalerskiego umysłu po prostu nie był gotowy – nie chciał ich, chociaż z drugiej strony czuł się przy nim po prostu zadziwiająco dobrze. Nagle w jego głowie nastało zbyt wiele sprzeczności, które sprawiły, że chyba zwyczajnie się pogubił, ale nie tłumaczyło to w żaden sposób tego jak się zachował teraz. Jak zignorował Indy, jej uczucia i to jak się do siebie niespodziewanie zbliżyli. A przecież znaczyła dla niego więcej niż mogła sobie teraz wyobrazić – bo znał ją niemal od zawsze, bo zależało mu na tym, aby była szczęśliwa i w jakiś niezrozumiały sposób naprawdę chciał ją chronić, ale… zawsze pojawiało to cholerne ale, które wszystko psuło. Mógłby jednak polemizować nad stanem swojego zachowania, gdyby był na tyle cyniczny – w końcu niczego jej nie obiecywał i na nic się nie umawiali: pozwolili, by to co się działo płynęło swoim własnym biegiem i właściwie nawet nigdy nie podjęli tematu wspólnie spędzonej nocy. Wszystko działo się naturalnie i w swoim tempie, można by pokusić się o stwierdzenie, że tak jak należało, ale Brewster musiał w końcu ukrócić to co w jego mniemaniu gnało ku nieuchronnemu zbliżeniu uczuciowemu, a przecież wówczas trudniej byłoby to zakończyć. Niemniej już był za późno, ale niestety zrozumiał to dopiero teraz, gdy zastał płaczącą ciemnowłosą w łazience, tak cholernie poruszony tym co zobaczył. Dlatego zastygł w bezruchu, dlatego nie wiedział co zrobić i co powiedzieć, bo rzadko ktoś przy nim ronił łzy. Ale gdy miał świadomość, że te łzy były spowodowane jego osobą i jego zachowaniem – to było o wiele gorsze. Spiął się, gdy na niego spojrzała i wówczas pokręcił głową w odpowiedzi na jej słowa. – Nie udaję, martwię się. Wyglądasz blado i chyba było Ci niedobrze… - przyjrzał jej się uważnie, przetwarzając mimo wszystko w głowie fakt, iż to naprawdę mogłaby być wpadka, ale… chyba nie chciał o to zapytać wprost – Masz mdłości? Czy to efekt nadmiaru alkoholu? – zagadnął tak, jakby to co przed chwilą, w ogóle się nie wydarzyło. Jakby próbował nawiązać całkiem normalną rozmowę, którą być może by przeprowadzili dzisiaj rano, gdyby nie to wszystko co zaszło z Beverly. Ale on szczerze się o nią martwił, nawet jeżeli obecnie nie była w stanie w to uwierzyć i bynajmniej nie tylko z obawy o nieplanowaną ciążę. – Czy jest tego inny powód? – spytał cicho, nie starając się nawet w najmniejszy sposób sugerować o co mogło mu teraz chodzić, bo równie dobrze ciemnowłosa mogła pomyśleć, że sugerował, iż zemdliło ją na widok tej dwójki razem, na widok Beverly w jego ramionach, gdy trwali w pocałunku, który nieświadomie odwzajemnił na oczach Indiany. A właściwie i taką opcję brał pod uwagę, ale… chyba nie dawało mu to spokoju, tym bardziej, że ona faktycznie nie wyglądała najlepiej i nie wiedział już co mogło być tego powodem, bo obecnie, gdy z jej oczu płynęły łzy, wydawała się jeszcze bardziej krucha niż zwykle. I odczuwał niewytłumaczalną chęć przytulenia jej, ale wiedział, że to skończyłoby się jeszcze gorzej. Westchnął i przeczesał nerwowo dłonią włosy. – Wygląda to nieco inaczej… - mruknął cicho, gdy zaprzeczyła jakoby przez niego płakała, a mimo to nadal jej oczy były pełne łez – I to nie tak, że nic nas nie łączy. Ale… przecież nigdy niczego sobie nie obiecywaliśmy, tak? – spojrzał na nią ostrożnie, próbując jakby podtrzymać swoją linie obrony. Tłumaczył się, bezsensownie i kuriozalnie, ale tłumaczył się, chcąc chyba jakoś załagodzić sytuację, której niestety nie dało się już chyba uratować. – Od początku mówiłem Ci, że kawał ze mnie skończonego dupka. Że Cię zranię… i nawet wiedząc o tym, nie potrafiłem się powstrzymać. I wiem, że przez to nawaliłem jeszcze bardziej. Że to ja powinien to powstrzymać… ale nie umiałem… nie chciałem… - pokręcił głową, odwracając na moment wzrok gdzieś w bok, przynajmniej do momentu, w którym ciemnowłosa trochę go zaatakowała swoimi włosami. Ścisnął dłonie w pięści, oddychając głęboko i tłumiąc w ten sposób w sobie niepohamowane uczucie wstydu – ale i bólu z powodu tego, że naprawdę tak o nim myślała. A to co wypowiedziała teraz w jego kierunku zapewne były zaledwie wierzchołkiem tych wszystkich oczerniających go słów, które miała teraz w swojej głowie. I fakt, że to ona miała go teraz za takiego chuja, bolał zdecydowanie najbardziej. – Nie, jak możesz tak w ogóle myśleć? Przyszedłem zobaczyć czy wszystko z Tobą dobrze, nie wiedziałem, że to niedozwolone – rozłożył ręce, jakby przepraszając za to, że w ogóle śmiał się o nią martwić po tym co zrobił – Wyobraź sobie, że nadal jesteś dla mnie ważna, niezależnie od tego co sobie teraz o mnie myślisz. I nie, kurwa, Indy – nie jesteś głupia, nigdy tak o sobie nie myśl. To ja jestem idiotą, najwyraźniej nie potrafię pewnych rzeczy docenić… ale nie ma w tym Twojej winy – niespiesznie stawiał kolejne kroki w jej stronę, mimo wszystko gotowy na nieprzychylną reakcję z jej strony, chociaż właściwie sam nie wiedział czemu zmniejszał dzielącą ich odległość – Będę banalny jeżeli powiem, że zasługujesz na coś lepszego… ale taka właśnie jest prawda. To ja nawaliłem, wykorzystałem Cię, ale... nie chciałem w ten sposób zepsuć naszej... relacji.

autor

Connor

tears under my makeup, your lips will stay shut
Awatar użytkownika
23
169

sekretarka

w kancelarii

belltown

Post

- Inny powód? - powtórzyła po nim nieobecnie, jakby zupełnie nie domyślając się, do czego mężczyzna w swych pytaniach zmierzał - zresztą nawet gdyby wiedziała, to i tak nie zasługiwał na to, by tak łatwo rozwiać jego wątpliwości. Zwłaszcza że poprawną odpowiedzią byłoby najpewniej właśnie to, że zrobiło jej się niedobrze na widok, jaki zastała w kuchni, kiedy to Connor, jakby nigdy nic, na jej oczach pocałował swoją nową znajomą. Więc należało mu się trochę nerwów. Indy wzruszyła ramionami. - Jak widać, już mi lepiej, więc jeśli uciszyłeś swoje sumienie, to możesz wracać do Beverly - burknęła, mimo że wcale nie było tego widać: nadal była blada i osłabiona, ale była pewna, że dopóki będzie musiała na niego patrzeć, z całą pewnością nie poczuje się lepiej, kiedy z każdym kolejnym słowem, jakim skutecznie wytrącał jej ewentualne argumenty z rąk, jej oczy coraz bardziej zachodziły łzami. - Tak - przyznała niechętnie, że istotnie niczego sobie nie obiecywali. Wiedziała, że to prawda, a Connor uprzedzał ją, iż tak to się skończy. Ale uświadomił jej jeszcze jedno - że nie żałował ubiegłej nocy, lecz tej, którą spędził z nią, a która widocznie nie była dla niego wystarczająco satysfakcjonująca. I, jakkolwiek ta świadomość nie była dla niej bolesna, to gdzieś tam z tyłu głowy byłaby chyba skłonna uwierzyć w to, że Connor chciał ją chronić - przed samym sobą; to przecież robił wtedy, gdy otwarcie przyznał, że nie zwykł bawić się w związki i że kobiety, z którymi miewał do czynienia, zwykle kończyły ze złamanym sercem. Tylko że teraz nie było już przed czym jej chronić, mleko się rozlało, i rozlali je oboje, a Indy, wbrew wszelkim ostrzeżeniom, uwierzyła, że z nią będzie inaczej - że jej Connor by nie skrzywdził, bo nie była każdą inną panną, ale właśnie sobą. Indianą Halsworth. Może więc, paradoksalnie, była po prostu próżna i przez tę próżność chciała wierzyć w coś, co nie było prawdą. Tymczasem jednak wszystko miało swoje granice, i nawet to, że Brewster wpuścił ją do swojego mieszkania oraz, poniekąd, do swojego życia; że pozwolił jej się zbliżyć, przywiązać i może nawet dziecinnie zadurzyć - nie oznaczało, że miał jej pozwolić na jeszcze więcej. I tylko ona nie rozumiała, dlaczego tak się działo - dlaczego, skoro wydawało jej się, że było dobrze i obojgu taki rozwój wydarzeń odpowiadał, musiało się to kończyć? Dopiero teraz zaczynało to do niej docierać - bo Connor zwyczajnie nie czuł ani nie widział w niej nic więcej. Bo, nawet po tym, co między nimi zaszło, widział w niej wyłącznie koleżankę: swoją, czy też koleżankę swojej młodszej siostry. Albo po prostu dziewczynę do niezobowiązującego, przyjacielskiego seksu. A ona, niezależnie od tego, jak bardzo by tego pragnęła, nie mogła przecież zmusić go, aby coś do niej poczuł. I nie mogła go winić za to, że nie czuł. - Jest w tym tylko moja wina. Uprzedzałeś mnie, mówiłeś, że nie powinnam ci ufać, a ja nie chciałam słuchać. Nie musisz mi tego teraz tłumaczyć, sama jestem sobie winna, a za głupotę trzeba płacić, nie? - odparła gorzko, pociągając nosem, z wzrokiem utkwionym w jakimś punkcie na ścianie, byle tylko nie patrzeć na Connora i nie dopuścić do tego, by kolejne łzy popłynęły z jej oczu. Spojrzała na niego dopiero w momencie jak zauważyła, że zrobił krok w jej stronę, na co sama odruchowo się cofnęła i uniosła dłonie do swojej głowy, niczym dziecko, które zasłania dłońmi uszy, by nie musieć słuchać tego, czego słyszeć nie chciało. Ale Indy zamiast tego wsunęła rozczapierzone palce we włosy i przeczesała je nimi, jednocześnie nabierając do płuc powietrza, które wypuściła jednak wraz z głuchym parsknięciem, jakiego nie zdołała powstrzymać w reakcji na słowa mężczyzny. - Przestań, nie chcę tego słuchać, po co mi to mówisz? Myślisz, że poczuję się lepiej, wiedząc, że "zasługuję na coś lepszego" i "nie chciałeś zepsuć naszej relacji"? I co, dalej będziemy współlokatorami? Czy o jakiej relacji mówisz? - trudno było jej sobie w chwili obecnej wyobrazić, aby miała po prostu dalej mieszkać z Connorem pod jednym dachem, co jakiś czas wpadając na jego przygodne kochanki, wymykające się rano z jego łóżka. Musiałaby być masochistką, żeby na coś takiego przystać - a tą nie była, nawet jeśli czasem lubiła pewien rodzaj bólu. - Zresztą, nieważne - potrząsnęła głową. - Po prostu... wyjdź już - wraz z kolejnym jego krokiem w jej stronę, nie tylko nie wycofała się, ale w pewnym momencie sama natarła na Connora bez namysłu i uderzyła otwartymi dłońmi w jego twardy tors, chcąc odepchnąć go w kierunku drzwi. Nie dość jednak, że była od niego znacznie drobniejsza, to i brakowało jej obecnie sił, więc brunet najpewniej nawet nie drgnął pod naporem jej rąk, co tylko dodatkowo ją sfrustrowało, prowokując kolejne uderzenie. I nieważne, że wyrzucała go z łazienki w jego własnym domu. - Wyjdź!

autor

life is short and it is here to be lived
Awatar użytkownika
33
189

właściciel siłowni

seattle boxing gym

belltown

Post

Przemilczał jej pytanie o inny powód, bo chociaż istotnie nadal błąkała mu się po głowie ta obawa dotycząca nieplanowanej ciąży, to jednakże wolał póki co nie dolewać oliwy do ognia. Nie była pewien jak na taką kwestię zareagowałaby Indiana, więc mimo tej małej niepewności, która się w nim zrodziła, postanowił póki bardziej jej drażnić – mimo, że ewidentnie ta nutka obawy w nim pozostawała. Poza tym liczył na to, że mimo całej tej nieprzyjemnej sytuacji, ciemnowłosa i tak zostanie pod jego dachem – chociaż w tej kwestii mógł jednak się nieco mylić, nie mógł jej bowiem do niczego zmusić, ale również nie zamierzał jej wyrzucać. Jakimś dziwnym trafem spodobało mu się współdzielenie mieszkania z kimś – a właściwie to dokładnie z nią, o czym jednak też nigdy jej nie powiedział. W zasadzie mówił bardzo mało, a i równie niewiele ze sobą rozmawiali na te istotniejsze tematy: na temat chociażby tamtej pamiętnej nocy, więc być może te niedopowiedzenia ostatecznie doprowadziły ich do tego miejsca. Do tego, jak musiał patrzeć na jej łzy, które sam spowodował i mogła w to nie wierzyć, ale czuł się jeszcze bardziej chujowo z tą świadomością. Wiedział, że ją skrzywdzi, ale jednak łudził się, że być może Indianie nie zależało aż tak… niestety znowu się przeliczył. Nadal jednak uważał, że lepiej dla niej będzie, jeżeli wybije go sobie z głowy, bo chociaż istotnie on sam tę głowę dla niej tracił – z każdym dniem coraz bardziej, a przy tym wspomnienia ich wspólnej nocy odtwarzały się nieprzerwanie w jego głowie, to i tak nie potrafił zmienić swoich nawyków i kawalerskich upodobań. Być może więc na własne życzenie tracił coś fantastycznego, ale jednocześnie chyba po prostu stchórzył i nie był gotowy się zaangażować, a przynajmniej tak mu się wydawało. – Nie uciszyłem swojego sumienia. Poza tym nie dlatego tutaj przyszedłem, chciałem się upewnić czy na pewno wszystko okej, a wcale nie wyglądasz lepiej. Na pewno mi tutaj zaraz nie zemdlejesz? – przyjrzał się jej mimo wszystko, bo wydawała mu się znacznie bardziej krucha niż zwykle, w dodatku dość blada i zapłakana, więc naprawdę miał realną obawę co do tego, że mogła mu się tutaj zaraz rozpaść na drobne kawałeczki. Patrząc na nią, uświadamiał sobie jakie myśli musiały teraz krążyć po jej ślicznej główce i to najpewniej bolało go jeszcze bardziej: mówił to do niego jej smutny wzrok, oceniający go w każdej sekundzie – i to niestety wyłącznie negatywnie. Uważała go za dupka i miała do tego pełne prawo, ale… przecież tego właśnie chciał? Osiągnął swój cel, a mimo to w żaden sposób nie czuł satysfakcji, chyba żył złudzeniem, które mówiło mu, że być może to wszystko obejdzie się bez większego echa. Westchnął więc tylko, gdy przyznała mu niechętnie rację – krótko i wymownie, jednym słowem, które zdzieliło go niczym miecz. Żałował tylko tego, że do tego wszystkiego dopuścił – że pozwolił sobie zbliżyć się do niej, że faktycznie tamtej nocy pożądanie przejęło nad nim kontrolę i że nie był w stanie się wycofać. Na pewno jednak nie żałował tego co zaszło, chociaż nie mógł jej tego teraz powiedzieć: nie mógł się wycofać, nie mógł tego naprawić. Czuł, że to wszystko nagle wypadło mu już z rąk i nie do końca wiedział jak się z tym czuć, ale mimo wszystko wiedział też, że muszą iść dalej. – Nie jesteś kurwa niczemu winna, rozumiesz? Ty mogłaś nie wierzyć w moje słowa i mogłaś mnie nie słuchać, ale ja wiedziałem, że to się musi tak skończyć… wiedziałem, ale mimo to pozwoliłem na to wszystko co się wydarzyło. Bo sam nie potrafiłem się powstrzymać, więc niezależnie od tego co sobie teraz myślisz, nie wiń siebie. To ja wszystko spieprzyłem – rozłożył bezradnie ręce, próbując jednak wbić jej do głowy, że nie powinna karać siebie. Nie zrobiła przecież nic złego, jedynie pragnęła nieco więcej niż on mógłby jej dać. Wina nadal pozostawała tylko i wyłącznie po jego stronie, a chociaż trudno było mu się z tym faktem pogodzić, to miał wrażenie, że prościej byłoby jej to przejść, gdyby go szczerze znienawidziła. Gdyby oskarżyła go o to, że ją wykorzystał i ruszyła dalej, ale… wcale nie chciał, by zniknęła z jego życia. Nie wiedział za to też jak to teraz poukładać. – Może to brzmi teraz bezsensownie, ale w końcu zrozumiesz, że zasługujesz na coś lepszego. Nie chciałem żeby to… tak… - wskazał ręką w stronę kuchni i pokręcił bezradnie głową – przecież tego właśnie chciałeś – Nie powinienem jej tutaj przyprowadzać, ale chyba to najlepiej świadczy o tym, jaki ze mnie dupek. Taki właśnie jestem. I nie wiem… - westchnął w odpowiedzi na sugestię o dalsze bycie współlokatorami – Nie zamierzam Cię stąd wyrzucać, niezależnie od tego co teraz o mnie myślisz. Możesz nadal tutaj zostać tak długo jak będziesz chciała, chociaż sam nie wiem jak to ma dalej wyglądać – wzruszył bezradnie ramionami, nieświadomie nadal stawiając kolejne wolne kroki w jej stronę. Tym razem jednak nie uciekała przed nim, ale nie spodziewał się chyba gwałtowanego ataku z jej strony. Chociaż z pewnością był on lepszy – bo okazała jakieś emocje, nawet jeżeli jedynie negatywne i wycelowane w niego. Istotnie nawet nie drgnął pod naporem jej drobnych dłoni, samego bólu również nie odczuł – fizycznego, ale ogólnie czuł się naprawdę beznadziejnie. Przyjął więc kolejne ciosy i pozwolił jej wyżyć się w ten sposób, by chociaż trochę pomogło jej to ochłonąć. W końcu jednak złapał nieco mocniej jej nadgarstki i zablokował kolejne ciosy. – Już… wystarczy… - próbując ją uspokoić, najwyraźniej jedynie wzmógł kolejną falę złości, bo próbując wyrwać się z jego uścisku, zaczęła wierzgać w jego uścisku, a próbując ją złapać i objąć, pozwolił jedynie na to, iż mu się całkowicie wyślizgnęła. Opuścił bezradnie ręce, a po chwili uniósł je w geście obronnym i cofnął się w stronę drzwi. – W porządku, już wychodzę – odparł ugodowo, uznając, iż danie jej czasu i przestrzeni będzie chyba lepszą opcją niż zmuszanie jej teraz do czegokolwiek. Dlatego spojrzał na nią ostatni teraz, pragnąc upewnić się, że nie zamierzała zemdleć bądź wymiotować, ale nie był tego pewien – mimo to wycofał się całkiem i po chwili wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Przetarł dłońmi twarz, przeklinając w duchu, po czym wrócił w końcu do kuchni, w której Bverly przygotowała już dla nich kawę. Mógł ją stąd wyrzucić, ale uznał, iż nie będzie dokładał już nikomu dzisiejszego dnia, więc poniekąd karmił ją złudzeniami, niemal tak jak wcześniej Indianę – wypił z nią kawę, rozmawiając luźno o wszystkim i o niczym, gdy jego myśli i tak krążyły głównie wokół Indy. W końcu jednak Bev musiała zbierać się do pracy, więc odprowadził ją do drzwi.
- Koniecznie musimy się niedługo znowu spotkać… wczorajszy wieczór… i noc, były cudowne – mruknęła zalotnie, sięgając się powoli po klamkę, ale nim to uczyniła, kolejny raz zbliżyła się do Connora i pocałowała go delikatnie, czemu znowu się nie opierał. Chociaż nie był na te pieszczoty już tak chętny jak wczoraj. Uśmiechnął się słabo i pożegnał ją, po czym zatrzasnął za nią drzwi i wsparł się o nie plecami, mając świadomość jak koncertowo wszystko spieprzył. A przecież plan jawił się całkiem nienajgorzej, w rzeczywistości jednak wszystko wychodzi kompletnie inaczej. Jego spojrzenie powędrowało więc w końcu na czworonożne stworzenie, które przydreptało do niego, najwyraźniej jako jedyne w tym mieszkaniu mające dobry nastrój.

autor

Connor

tears under my makeup, your lips will stay shut
Awatar użytkownika
23
169

sekretarka

w kancelarii

belltown

Post

Nie rozmawiali o wielu rzeczach, i Indiana również świadomie unikała pewnych tematów, jak chociażby właśnie owej nocy, którą wspólnie spędzili - prawda była jednak taka, że sama do końca nie wiedziała, jak powinna się w związku z tym zachowywać. To Connor był tym starszym i bardziej doświadczonym - ona zaś nigdy nie przedtem nie przespała się z facetem, który byłby jej współlokatorem i jednocześnie bratem jej koleżanki, który pamiętał ją samą jeszcze jako niedojrzałą i głupiutką dziewczynkę. Z jednej strony czuła, że powinni byli o tym porozmawiać i już wtedy jasno określić charakter łączących ich relacji, ale z drugiej - obawiała się, że zaczynając temat, tylko niepotrzebnie by bruneta odstraszyła, gdyby nieopatrznie doszedł do wniosku, że dwudziestotrzylatka oczekiwała od niego czegoś więcej. Że liczyła na randki, kwiatki i chodzenie za rączkę. Najwidoczniej jednak i bez tej rozmowy Brewster doszedł do takiego wniosku - trudno zatem orzec, czy mówienie o tym cokolwiek by zmieniło, czy też to po prostu musiało się tak skończyć i niezależnie od podjętych przez nich decyzji, finał i tak byłby taki sam. On okazałby się draniem, ona skończyłaby ze złamanym sercem. - Jasne, bo nie masz sumienia - mruknęła pod nosem. - Powiedziałam: nic mi nie jest - dodała na tyle dobitnie, na ile tylko umiała, chcąc po prostu pozbyć się już Connora, żeby nie patrzył dłużej na jej płacz i opuchnięte od łez oczy. I tak pewnie uważał ją już za skończoną histeryczkę, która wiecznie płakała z byle powodu. Ale teraz nie płakała nawet ze smutku czy ze złamanego serca - chociaż nie oczekiwała, że brunet to zrozumie i była niemal pewna, że tak właśnie o niej pomyśli: jak o dziewczynce, która była na tyle niemądra, żeby się w nim zakochać. Tymczasem Indy płakała raczej z rozczarowania i upokorzenia, i z własnej głupoty, bo doprawdy tak się teraz czuła i żadne zaprzeczenia, jakie padały z jego ust, nie były obecnie w stanie tego zmienić. Może później, może jutro, gdy ochłonie i spróbuje przeanalizować swoją sytuację na chłodno, dojdzie do innych wniosków. I może wtedy będzie potrafiła go za to wszystko obwinić. Bez wątpienia tak byłoby łatwiej. Po prostu go znienawidzić. - Nie musisz się martwić, nie mam zamiaru dłużej zostawać w twoim domu. Nie potrzebuję cię. Więc po prostu... skończ. Jeśli mam cię za to winić, to przestań udawać, że to wszystko dzieje się samo i że nie masz wpływu na to całe gówno, które robisz. Jesteś dupkiem, bo chcesz nim być, masz tego świadomość i ci to odpowiada - warknęła nagle, z każdym jego "nie chciałem" odczuwając coraz większą irytację. Bo nawet jeśli nie chciał - a przecież chciał - to czego właściwie się spodziewał, zapraszając Beverly do swojego łóżka i doprowadzając później do jej spotkania z Indianą? Że dziewczyny się zaprzyjaźnią, wypiją razem kawkę? Czy że załapie się na trójkącik, skoro już tak im się wesoło żyło w tym chorym układzie? Ale może to lepiej, że gniew brał górę nad bólem, jaki rozrywał od środka jej serce; może tak łatwiej będzie jej to znieść. Chociaż w tej chwili nie czuła się lepiej nawet uderzając dłońmi w jego tors i napotykając wyłącznie bierny opór, wobec którego zacisnęła chyba nawet nieświadomie dłonie w piąstki, uderzając ponownie, dopóki Brewster nie unieruchomił nagle jej rąk, z tak frustrującą łatwością, że Indiana miała wręcz ochotę rzucić się na niego z pazurami. Ale i wtedy nie byłaby w stanie zadać mu bólu takiego jak ten, który sama teraz odczuwała. - Puść mnie - fuknęła, mocując się z nim i usiłując wyrwać nadgarstki z żelaznego uścisku, ale te pozostały nieruchome - w odróżnieniu od reszty jej ciała, które rozdygotane poddało się tej pasywnej sile, zupełnie jakby szarpała się sama ze sobą. W końcu jednak wyswobodziła ręce i odepchnęła się od Connora - bo jego odepchnąć nie była w stanie - by, dysząc niespokojnie, obserwować już w milczeniu, jak wycofał się do drzwi, za którymi zniknął po chwili, zostawiając ją samą. Znowu zaniosła się szlochem, a ta mała szamotanina chyba wstrząsnęła zawartością jej żołądka, przez co Indy dopadła po chwili do toalety i klęcząc na zimnej posadzce, zawisła z głową nad sedesem, mimo wszystko mając jednak nadzieję, że te niezbyt ładne odgłosy, jakie z siebie tu wydawała, nie docierały do kuchni. Nie chciałaby przecież zepsuć Beverly i Connorowi apetytu... Ona sama natomiast - czuła się doprawdy paskudnie, gdy w końcu dźwignęła się na nogi, przepłukała usta, wyszorowała zęby i weszła pod prysznic, pozwalając, by kojąco ciepły strumień wody obmywał jej osłabione ciało przez dobrych kilkanaście minut, spłukując jednocześnie jej łzy. Nie spieszyła się - liczyła na to, że zanim opuści łazienkę, Beverly zniknie z tego mieszkania. Właściwie wolałaby chyba nawet, aby wraz z nią zniknął Connor, bo nie miała najmniejszej ochoty już go oglądać, zwłaszcza że im dłużej, stojąc pod prysznicem, rozkładała to, co właśnie zaszło na czynniki pierwsze, do jej głowy zaczynały też napływać coraz bardziej absurdalne myśli. Zastanawiała się, czy zrobiła coś nie tak i czego jej brakowało, że Connor już jej nie chciał - że właściwie nie chciał jej odkąd spędzili razem tamtą noc. Indy nie spała z setką facetów, nie miała dużego doświadczenia, więc, jakkolwiek głupio by to nie brzmiało, może... zrobiła coś źle? Nie była wystarczająco dobra? Beverly była lepsza? Na samą myśl o tym znowu przewracało jej się w żołądku. Wyszła spod prysznica, owinęła się ręcznikiem, rozczesała i wysuszyła włosy, po czym przeszła do (jeszcze) swojej sypialni, gdzie założyła na siebie luźną bluzę i dżinsy. Trzeba jednak przyznać, że kąpiel ją nieco wyciszyła i uspokoiła - a może po prostu nie miała już siły płakać. I chociaż pragnęła jak najszybciej spakować swoje rzeczy i się stąd wynieść - chociaż szczerze nie miała pojęcia, dokąd miałaby pójść - to przez to całe zamieszanie nie wyprowadziła jeszcze psa na poranny spacer, więc tę kwestię postanowiła załatwić w pierwszej kolejności. Tuż po tym więc, jak doszło jej ciche trzaśnięcie drzwi, oznaczające najpewniej to, że Beverly w końcu sobie poszła, Indiana odczekała jeszcze chwilkę, żeby nie natknąć się w przedpokoju na Brewstera, po czym wyszła z sypialni, nieświadomie kierując swoje kroki właśnie ku osobie, której chciała teraz uniknąć. Na widok mężczyzny znowu poczuła ten sam ucisk w piersi i zatrzymała się nagle, nie starając się nawet ukryć grymasu niezadowolenia, jaki przemknął po jej twarzy. W pierwszym odruchu miała ochotę po prostu odwrócić się na pięcie i zniknąć ponownie w pokoju, i na sekundę jej mięśnie spięły się już nawet w gotowości do tej ucieczki, ale ostatecznie, starając się zachować wobec niego tak beznamiętnie, jak tylko potrafiła - bo i tak zbyt wiele emocji już dzisiaj przed nim obnażyła - skierowała swoje spojrzenie na psa, który do niej podszedł. Indiana była ciekawa, czy te czworonogi faktycznie potrafiły wyczuć emocje i instynktownie starały się poprawić nastrój swojemu człowiekowi, ale niezależnie od tego - zrobiło jej się troszkę lepiej na widok tej słodziutkiej, psiej buźki. Poza tym znacznie łatwiej było ignorować obecność Connora, kiedy mogła skupić swoją uwagę na szczeniaczku, przy którym ukucnęła zaraz i pogłaskała po malutkim łebku. - Pójdziemy na spacerek, tak? - zagaiła, pozwalając, by psiak polizał ją po nosie, na co uśmiechnęła się rozczulona - choć wciąż w tym uśmiechu dało się dostrzec pewien smutek. - No dobrze, zaczekaj, weźmiemy tylko smyczkę - otarła wierzchem dłoni wilgotny ślad na nosie i wstała, by, nie patrząc nawet na Connora, podejść do szafki po smycz. Szczeniaczek zaczął natomiast biegać i ganiać własny ogon, tak podekscytowany, że w pewnym momencie odrobinę popuścił, pozostawiając mokrą plamę na podłodze. - Och... No trudno, nic się nie stało. Posprząta się, to nie nasz problem - wzruszyła ramionami i pogłaskała pocieszająco pieska. Ba, była wręcz z niego dumna, ale nie pochwaliła go, żeby mimo wszystko nie uczyć go, że tak można. Nawet jeśli czasem tak trzeba. I chociaż zazwyczaj w takiej sytuacji od razu gnała po mopa, aby wytrzeć kałużę, to obecnie zaczęła tylko wyciągać z szafki pozostałe psie rzeczy, by móc je później spakować razem ze swoimi. I nieważne, że część z nich kupił Connor. - Zabierzemy stąd twoje rzeczy - mówiła dalej do psa, wyjmując jego szampony, przysmaki, i całą resztę, by dopiero po chwili zerknąć zaledwie ukradkiem na bruneta. - Zamierzasz wytrzeć swoją podłogę?

autor

life is short and it is here to be lived
Awatar użytkownika
33
189

właściciel siłowni

seattle boxing gym

belltown

Post

Prawdą było również to, że i on sam nie do końca wiedział jak powinien podejść do potencjalnej rozmowy na temat ówczesnej nocy – mimo bycia starszym i pewnie znacznie bardziej doświadczonym w wielu kwestiach, bez wątpienia jednak nie wiedział jak rozmawiać o pewnych sprawach. O tych sprawach. I to bynajmniej nie dlatego, że Indiana była młodziutka, bo tamtej nocy pokazała mu, że wiek zdecydowanie nie ma tutaj nic do rzeczy, ale głównie dlatego, że on sam nigdy o tym nie rozmawiał – nigdy nie mówił o uczuciach, nigdy się nie przywiązywał, nigdy mu nie zależało. Gdy jednak zaczęło mu na ciemnowłosej zależeć, zwyczajniej stchórzył i chyba musiał to wprost przed sobą przyznać – dlatego łatwiej było zadać jej ten cios i ją zranić, niż wyjść z inicjatywą i wybrać tą przyjemniejszą codzienność u jej boku. I mimo, że przez ostatni czas – z nią, czuł się naprawdę świetnie, a jego ponura kawalerska rzeczywistość wypełniła się radością i chyba zaczynał to wszystko lubić, to i tak obawiał się tego, że w końcu to spieprzy. Dlatego tak, wolał spieprzyć to już na starcie, skrzywdzić ją niż pozwolić sobie samemu zaangażować się nazbyt mocno, by potem znowu dostać po dupie. Egoistyczna logia, ale jednocześnie to po prostu jego własna bariera ochronna. Gdyby więc może znali się jednak ciut lepiej, to Indy wiedziałaby jaki jest trudny i może po części mogłaby zrozumieć jego tok myślenia – chociaż na pewno nie sposób w jaki to wszystko zrobił. Bo ten był chujowy i chyba sam to już zrozumiał, ale było za późno na przemyślenia. Czuł zaś, że ona chciałaby czegoś więcej: że liczyła na maksimum uwagi, bezgraniczne oddanie, wyłączność, chodzenie na randki, kwiaty i chodzenie za rączkę pewnie również – i bez wątpienia w jego mniemaniu na to właśnie zasługiwała, a ona chyba po prostu nie umiał i nie mógł jej tego dać. Tak jak za to ostrzegał, dał jej jedynie ból i rozczarowanie, chociaż on sam wówczas nie mógł się powstrzymać i wziął to czego tak bardzo pragnął od dłuższego czasu. Obecnie za to zagwarantował jej jednak również pewnego rodzaju upokorzenie, wykorzystując do tego równie niewinną Beverly, która nie była świadoma tego, że tę dwójkę mogło łączyć coś więcej poza wspólnym mieszkaniem. Więc tak – był dupkiem i w jej oczach bez wątpienia ten wizerunek umocnił. Trudno było jednak patrzeć na jej łzy, ze świadomością, że on sam był ich sprawcą – zapewne długo więc nie zapomni tego widoku, mimo, że usilnie chciał udawać, że wszystko jest okej. Że to jakoś się poskłada. Dlatego z ulgą zamknął drzwi za Beverly, poniekąd ciesząc się, że jednak kobieta w końcu wyszła i zostawiła go z Indianą samego, mimo, że też wcale nie liczył na wielkie pojednanie. Był świadom jednak tego, że obecność jego „kochanki” nie polepszała ani sytuacji ani jej samopoczucia, więc resztką godności chciał zapewnić jej chociaż tę ostatnią odrobinę komfortu. Poza tym szczerze się o nią martwił, nawet jeżeli obecnie wcale w to nie wierzyła. Zmierzał więc w stronę swojej sypialni, aby się ubrać i ogarnąć, ale wtem znowu natknął się na ciemnowłosą, która dopiero teraz wyszła na korytarz. Przyjrzał się jej uważnie, chcąc dostrzec czy na pewno miała się już lepiej – chociaż nadal wyglądała dość blado. Znowu przeszył go ten cień niepewność, co do nieplanowanej ciąży, na szczęście nie miał pojęcia, iż Indy ostatecznie zwróciła zawartość swojego żołądka, bo to pewnie te obawy by wzmocniło. Dostrzegł za to ten grymas niezadowolenia na jej twarzy i chyba mimowolnie zatęsknił za tym jak zawsze cieszyła się na jego widok. Nim zdołał jednak się odezwać, pojawił się mały intruz – którego nie chcąc jednak tego przyznać na głos, sam chyba też w jakimś stopniu już trochę polubił. A przynajmniej zaakceptował. Obserwował więc jak się z nim wita, decydując, że pójdą na spacer w reakcji na pies tak się cieszył, iż rzeczywiście popuścił nieco na podłogę, na co mimowolnie Connor zacisnął szczękę w niezadowoleniu. – Nic się nie stało? – uniósł brew, słysząc w pewnej chwili jej komentarz – Warunki się nie zmieniły, a o ile nie potrafiłaś nauczyć go, że nie sika się na podłogę to ja się nim zajmę i go tego nauczę – stwierdził, przyglądając się temu jak wyciąga z szafki kolejne rzeczy psa, na co zmarszczył brwi, rozumiejąc już co właściwie zamierzała zrobić. Chciała się wynieść wraz z psem, co w sumie było do przewidzenia, ale on wcale nie zamierzał pozwolić jej odejść. Mimo, że zatrzymanie jej tu mogło być bardzo brutalne, bo przecież obecnie szczerze go nienawidziła i musząc oglądać go każdego dnia – zapewne jedynie miałaby z tym większą trudność. Nadal jednak nie chciał, by rozstawali się w takiej atmosferze, by wyniosła się, chociaż istotnie nie miała nawet dokąd, tym bardziej z małym intruzem. Zerknął więc na niego w pewnej chwili, gdy zrozumiał właśnie, że to właśnie pies jest tym elementem, który może mu pomóc. Skrzyżował więc ręce na torsie, gdy zerknęła na niego, dopytując o podłogę. – Tak, zamierzam wytrzeć swoją podłogę. Po psie, który tutaj zostanie… - odrzekł, dodając kilka ostatnich słów, które najwyraźniej dotarły do ciemnowłosej dopiero po chwili, bo wówczas przestała wyjmować kolejne rzeczy i przeniosła na niego swój wzrok, więc tak – zdecydowanie miał już jej uwagę, a o to mu przecież chodziło. – Mówiłem już, że nie chce żebyś się wyprowadzała i że Cię stąd nie wyrzucam, tak? Wiem, że uważasz mnie za dupka, że nie chcesz nawet na mnie patrzeć… ale mieszkanie jest na tyle duże, że możemy się tutaj pomieścić – zauważył, zerkając kolejny raz na psa, który kręcił się teraz koło jego nóg – A jeżeli tak usilnie chcesz stąd uciec, to możesz – ale sama. Bo tak jak mówiłem, pies tutaj zostaje, więc nie wyjmuj jego rzeczy – uniósł sugestywnie brew, wskazując ruchem głowy na szampony i karmę, które już zdążył z tej szafki wyjąć. Nie chciał stawiać jej pod ścianą, no ale skoro musiał porwać się na takie argumenty, to zamierzał z nich skorzystać. – Może Cię to dziwi, ale też się do niego przyzwyczaiłem, a skoro udostępniłem mu swoje mieszkanie i kupiłem wszystkie rzeczy, jest tak samo mój, jak i Twój – oznajmił, ruszając się z miejsca po mopa, który znajdował się nieopodal. Namoczył go więc i starł mokry ślad z podłogi mimo wszelkiego niezadowolenia z tego powodu, jednocześnie pozwalając psu tym mopem się bawić, bo standardowo było to dla niego najciekawszym zajęciem – a mop najciekawszym kompanem zabawy, gdy tylko pojawiał się na horyzoncie. Zerknął więc na Indianę w międzyczasie, czując, że postawił ją pod ścianą – ale z drugiej strony nie miał innego wyboru. A ona nie miała innego miejsca do którego mogłaby się udać, tak, by nie musieć mówić wszystkim o tym co się stało – a przecież naraził ją już na wystarczająco dużo smutku. Nie chciał jednak również tracić jej obecności i tego małego potwora, który w jakiś sposób także wpisał się już w to co razem tutaj tworzyli, nawet jeżeli to co było między nim, a Indianą nagle się zepsuło.

autor

Connor

tears under my makeup, your lips will stay shut
Awatar użytkownika
23
169

sekretarka

w kancelarii

belltown

Post

Obecnie Indiana usiłowała już zrozumieć i wbić sobie do głowy tylko jedno: że Connor Brewster był zaledwie krótkim epizodem, który właśnie się skończył, i że nie był wart tego, aby żałować i wylewać z jego powodu łzy. I naprawdę chciałaby umieć powiedzieć sobie: było miło, a później po prostu wyjść stąd i żyć dalej własnym życiem, w którym nie byłoby bruneta, ale szczerze? Przywykła do tego, że jednak był. I wcale nie chciała - nie była gotowa - przyzwyczajać się do rzeczywistości, w której musiałaby go zostawić za sobą. Ale zdawała sobie równocześnie sprawę z tego, że to było jedyne wyjście - że musiała się od niego uwolnić; że tak będzie lepiej dla niej samej. Zdrowiej. Łatwiej. Kiedy nie będzie musiała go codziennie oglądać, nieustannie rozdrapując te powstałe dzisiejszego dnia rany. Bo chociaż w tym momencie nie widziała w nim już tego samego człowieka, co przedtem, to uczucia i sentymenty lubiły zniekształcać obraz do tego stopnia, że w końcu pewnie Indy nauczyłaby się kochać ten ból i pożądać go - skoro to było jedyne, co Connor mógł jej dać... Teraz jednak - nie chciała już na niego patrzeć - bo tak łatwiej było jej kontrolować emocje, a już i tak wyrzucała sobie w myślach ten wybuch, jaki miał miejsce parę chwil wcześniej. Zwłaszcza że Indiana nie zwykła wybuchać. Ale widocznie uczucia czyniły z niej nieobliczalną histeryczkę, przez co zwyczajnie wstydziła się tego, jak bardzo się przed Connorem obnażyła - emocjonalnie. Chociaż tego, że obnażyła się przed nim również w każdym innym sensie - też się wstydziła. - Hm? Nie mówiłam do ciebie - odparła, nie zaszczycając go nawet krótkim spojrzeniem i dając tym samym do zrozumienia, że pies był bardziej godnym uwagi rozmówcą od niego. Mimo wszystko jednak komentarz, jakoby nie umiała nauczyć szczeniaka niezałatwiania swoich potrzeb w mieszkaniu, przyprawił ją o pewne podskórne ukłucie - jakby nawet tak banalnie proste zadanie okazało się ponad jej siły. - Widocznie nie potrafiłam go nauczyć. Dlatego musimy się wyprowadzić - bo jak niby ty się nim zajmiesz? Może wystawisz go za drzwi, kiedy następnym razem zabrudzi ci podłogę? - zasugerowała cierpko i zerknęła na niego, przypominając te groźby, jakie padły z ust bruneta, kiedy Indy przyniosła psa do jego mieszkania, co w tamtym czasie ewidentnie nie spotkało się z jego aprobatą - a samą Indianę już wtedy powinno utwierdzić w przekonaniu, że Connor był nieczułym draniem. Właśnie dlatego nie zostawiłaby mu szczeniaka - bo obawiała się tego, że zamiast się nim zaopiekować, mężczyzna by się go pozbył, tak jak zrobił to jego poprzedni właściciel. Tym bardziej nie rozumiała zatem, dlaczego upierał się on, by zatrzymać zwierzaka, skoro wcześniej nie życzył sobie jego obecności. Chciał jej zrobić na złość? Zmrużyła podejrzliwie oczy, z wyraźnym niezadowoleniem, wciąż widocznym na jej twarzy, gdy przestała wyjmować psie rzeczy z szafki, a zamiast tego przeniosła ostatecznie swoje spojrzenie na Brewstera. - Nie musisz mnie wyrzucać, sama się wyniosę. To mieszkanie było wystarczająco duże, ale zrobiło się tu ciasno odkąd zacząłeś sprowadzać sobie panienki na noc - odparła, marszcząc gniewnie nos, gdy uciekła na moment spojrzeniem w dół, niby na psa, ale w rzeczywistości po prostu nie chcąc po raz kolejny rozbeczeć się na samo wspomnienie cholernej Beverly. - Nie rozśmieszaj mnie, od początku nie chciałeś tutaj psa, więc teraz przynajmniej nie będziesz musiał go dłużej znosić - wzruszyła ramionami, wykrzywiając usta w imitującym to rozbawienie grymasie, a zaraz potem unosząc brwi w zdumieniu, z jakim spojrzała na Connora, krzyżując ręce na piersi. - Owszem, dziwi mnie to, nie przypominam sobie żebyś kiedykolwiek się z nim bawił. Jeszcze ci mało, chcesz bardziej uprzykrzyć mi życie? Zabrać coś jeszcze? Zrobić mi na złość? - wyrzuciła z siebie, czując, że coraz bardziej traci rezon. Ta rozmowa zaczynała ją przytłaczać, tak samo jak i cały dzisiejszy poranek. Nie miała na to wszystko sił, a Connor dobijał ją z każdym słowem coraz bardziej, gdy postanowił bezceremonialnie przypomnieć jej, że to on w znacznej mierze wydał na tego psa pieniądze. Dlatego mu się należał? - Więc o to chodzi? - parsknęła, kręcąc z niedowierzaniem głową. - W porządku, zatrzymaj sobie te wszystkie rzeczy, które kupiłeś. Proszę! - złapała w dłoń torebkę z psimi przekąskami i cisnęła nią w Connora, po raz drugi tego dnia czując narastającą w niej frustrację i złość, jakie postanowiła teraz wyładować, rzucając po chwili w jego kierunku również kolorowymi woreczkami na odchody, które rozwinęły się z rolki i potoczyły po podłodze. - Czy mam ci oddać za to wszystko pieniądze? To mój pies. I zabieram go ze sobą - wycedziła, niczym rozjuszona lwica broniąca swojego młodego. Przynajmniej Brewster mógł mieć pewność, że trafił w odpowiedni punkt.

autor

life is short and it is here to be lived
Awatar użytkownika
33
189

właściciel siłowni

seattle boxing gym

belltown

Post

Nie miał pojęcia, że zniszczenie tego wszystko co miał – a przynajmniej pozornie tworzył z Indianą, okaże się dla niej tak ciężkie. Chociaż w tej konkretnej sytuacji ani ona ani nikt inny na pewno by go nie żałował: a wręcz zarzucił, że przecież ma to czego sam chciał, to i tak nie było to dla niego łatwe. Miał szczerą nadzieję, że tak jak zawsze po prostu rozejdzie się po kościach, że tak jak w przypadku każdej innej kobiety, również i ona po prostu nie będzie stanowiła żadnego istotnego elementu. A jednak pozwolił sobie już wcześnie na nazbyt wiele, wpuścił ją nie tylko do swojego mieszkania, ale też do życia i do swojej głowy – a o ile prościej byłoby na przykład pozbyć się jej z mieszkania, to o wiele trudniej z głowy, bo te myśli nieustannie uciekały w jej stronę. I głównie to było powodem tej jego irracjonalnej paniki, chęci zmiany i wydostania się z tego w co się wplątał, bo obawiał się po prostu tego, że za bardzo się zaangażuje. Że zacznie mu zależeć na niej tak bardzo, że nie będzie w stanie potem powiedzieć dość. I właściwie nie rozumiał czym złym mogłoby się to skończyć: w istocie zyskałby nie tylko piękną kobietę, ale też całkiem miłe, nowe doświadczenia i coś na wzór radości, którą ciemnowłosa dawała mu już w ostatnim czasie. Co więcej, naprawdę lubił spędzać z nią czas, chociaż nigdy jej o tym nie powiedział. Wiele rzeczy jej nie mówił. A teraz wymagałoby się od niego już tylko tego, by pozwolił jej odejść – powinna odejść, bo tak istotnie byłoby dla niej lepiej i zdrowiej. Pozostanie tutaj z nim pod jednym dachem zapewne byłoby dla niej trudne, chociaż nie wiedziała o tym, że Connor nie zamierzał sprowadzać tutaj innych kobiet, że Bev była jedynie elementem w tej układance, który miał doprowadzić do tego wszystkiego. Ale teraz już nie był tak pewny tego pomysłu jak wcześniej: teraz mierzył się z efektami swoich czynów, ze smutkiem Indy, jej rozczarowaniem i co gorsza, nienawiścią do jego osoby. A przecież tego akurat nie chciał, ale czego właściwie oczekiwał? On nawet przez moment nie żałował tego co między nimi zaszło, a miał poczucie, że ona teraz właśnie tego żałowała najbardziej. Widział to niestety w jej oczach, widział tam o wiele więcej i chociaż nie spodziewał się aż takiej reakcji z jej strony, to chyba właśnie ten emocjonalny wybuch najbardziej uzmysłowił mu, że zachował się jak kawał chuja. – Jak widzisz nie wystawiłem go teraz za drzwi i umiem zmyć własną podłogę, więc niezależnie od tego czy podoba mi się to, że mi ją zabrudza czy też nie, zdążyłem do tego przywyknąć. W końcu jest tutaj nie od dzisiaj i nie pierwszy raz się na niej załatwia, tak? Gdyby przeszkadzało mi to bardziej, już by go tutaj nie było… ale jest, no i zostanie – skwitował krótko, napotykając to jej bojowe spojrzenie. Oczywiście nie wierzyła mu i miała ku temu pełne prawo, co więcej sam nie był pewien czy zdołałby sam zająć się szczeniakiem, ale przecież nie uważał, że Indiana go tutaj zostawiła samego. Dlatego też miało to jedynie na celu zatrzymanie i jej. Chociaż z drugiej strony w jakiś niezrozumiały dla niego sposób naprawdę zdążył się do tego małego intruza przyzwyczaić. Zmarszczył więc lekko brwi, słysząc ten drobny zarzut z jej ust. – Nie widziałem tutaj panienek w liczbie mnogiej. A obecność jednej nie sprawiła, że mieszkanie o takiej wielkości stało się nagle zbyt małe, równie dobrze możesz mnie w nim w ogóle nie widywać – stwierdził, nie mogąc się wycofać z kwestii obecności Beverly, z tego co zaszło i z tego co chciał Indianie w ten sposób pokazać. Ewidentnie był z inną, ale nie chciał też zadawać jej aż takiego bólu. Westchnął więc i pokręcił głową, zerkając na psa. – Nie chciałem go wtedy, ale teraz zmieniłem zdanie. Zdołałaś mnie do niego przekonać, więc możesz być z siebie dumna. Poza tym przypominam, że nie raz i nie dwa zostawałem sam w mieszkaniu i on też tutaj był, więc nie możesz powiedzieć, że się z nim nie bawiłem, tak? – uniósł pytająco brew, przypominając jej, że przecież nie było jej tutaj dwadzieścia cztery godziny na dobę i że istotnie nie wiedziała co się wówczas działo. A fakt był taki, że mimo swej wszelkiej oziębłości i złości na małego czworonoga, Brewster faktycznie poświęcał mu wtedy trochę uwagi, przekonując się do niego i do jego obecności. Może nie była to całodniowa opieka, ale jednak wykazywał się chęciami – chociaż trochę nie pod jej czujnym okiem. – I nie, wcale nie chce Ci go zabierać. Nie chce jedynie żebyś podejmowała decyzję pod wpływem emocji i nie chce żebyś się stąd z tego powodu wyprowadzała. Poza tym w odwrotnej sytuacji, to Ty zabierzesz go mnie i to według Ciebie będzie okej? – odbił piłeczkę, jednocześnie znowu powołując się na swoje nietypowe przywiązanie do czworonoga. Może nie zależało mu na nim aż tak bardzo, ale nadal był on jedynym elementem, który mógł tutaj ciemnowłosą zatrzymać. A jeżeli wyniosłaby się zarówno ona, jak i pies, to pewnie zapanowałaby tutaj znowu cholerna pustka, której w jakiś irracjonalny sposób się bał. Mimo, że ta jego kawalerska pustelnia dotychczas tak właśnie wyglądała – była oziębła i pusta. A teraz, gdy pojawiło się w niej nowe życie, w jakiś sposób jednak czuł, że nie chce go tracić, chociaż był na tyle skomplikowany, że teraz nie chciał się jednocześnie w nic więcej angażować. I mówią, że to kobiety są trudne. Przewrócił oczami już z lekką irytacją, kiedy to nagle pojął, iż opacznie zrozumiała jego słowa co do rzeczy psa. W ostatniej wręcz chwili zorientował się też w tym, iż cisnęła w niego psimi przekąskami, które wykazując się refleksem, ostatecznie złapał w dłonie. Zmroził ją spojrzeniem i odłożył paczkę na blat. – Nie chodzi mi o te rzeczy! Przestań, kurwa – wycedził przez zaciśnięte zęby, gdy znowu rzuciła w niego woreczkami, które ostatecznie wcale w niego nie trafiły, a jedynie potoczyły się po podłodze, wzbudzając oczywiste zainteresowanie psa – Chodzi o to, że ostatecznie wykazałem chęci. Pozwoliłem mu tu zostać, mimo początkowej niechęci i wyposażyłem go we wszystko czego potrzebuje – tylko z uwagi na Ciebie. I nie, nie żałuje tego, jakbyś miała go stąd zabrać, to równie dobrze ze wszystkim co jest w tej szafce – machnął ręką w jej kierunku i obrócił się do psa, który tuż obok jego nogi dobierał się do woreczków, a żeby ich ostatecznie nie zniszczył całkiem, przykucnął i oderwał go od nich, biorąc na ręce. Mały intruz oczywiście w pełni zadowolony, szybko wykorzystał okazję, domagając się głaskania, więc ostatecznie Brewster pogłaskał to małe stworzenie, które niemal mieściło mu się w dłoni i nie zdążył się nawet uchylić, gdy ten ochoczo polizał go po twarzy, co nawet lekko bruneta rozbawiło. Co aż było zaskakujące, bo przecież nawet go tu nie chciał – nie wyobrażał sobie obecności psa, a teraz pozwalał mu się lizać po twarzy! Westchnął i spojrzał znowu na Indianę, której spojrzenie niemal ciskało w niego gromami. – To nasz pies i nie zmienisz tego. Zostaje tutaj, dlatego, że Ty też możesz z nim tutaj zostać. A jeżeli zabierzesz go Ty, ja nie będę miał już do niego dostępu. Poza tym chcę żebyś została – rozumiem, że jesteś teraz zła i że masz mnie za chuja, że nie chcesz na mnie patrzeć… okej, rozumiem to. Ale nie podejmuj tej decyzji w nerwach, tylko daj sobie czas. A jeżeli mimo to chcesz stąd uciec, to tak jak mówiłem… bez psa.

autor

Connor

tears under my makeup, your lips will stay shut
Awatar użytkownika
23
169

sekretarka

w kancelarii

belltown

Post

Komuś niewtajemniczonemu w plan Connora trudno byłoby się zorientować, że istotnie działał on z rozmysłem i że przewidywał swoje ruchy - bo fakt, że najpierw celowo sprowadził do mieszkania, które dzielił obecnie z Indianą, inną kobietę tylko po to, żeby pokazać brunetce, iż nie miała na co liczyć z jego strony - tylko po to, żeby ją zranić i wyplenić z niej wszelkie nadzieje, jakie mogła wiązać z osobą Brewstera - a później, zamiast pozwolić jej odejść, próbował zatrzymać ją jako współlokatorkę, kłóciło się z jakąkolwiek logiką. Chyba że po prostu lubił się nad Indianą znęcać i to, że raz doprowadził ją do łez, mu nie wystarczało. W chwili obecnej niestety ciemnowłosa prędzej była skłonna uwierzyć właśnie w to, aniżeli w jego dobre intencje - mimo że tych nie mogła mu nigdy odmówić. Nie raz już bowiem Connor ją zaskoczył, chociażby wtedy, gdy wiedząc, że straciła dach nad głową i nie miała dokąd pójść, zaproponował, by się do niego wprowadziła. Tylko że wtedy było to pozytywne zaskoczenie, a człowiek, po którym spodziewała się, że był draniem bez serca, okazał się pomocnym i dobrym facetem. Dzisiaj było odwrotnie - bo mężczyzna, któremu ufała i co do którego wierzyła, że by jej nie skrzywdził, zrobił jej najzwyklejsze świństwo i upokorzył ją, jakby była dla niego niczym, wobec czego Indy nie widziała już innego wyjścia, jak tylko: uciec. Z tego mieszkania. Od niego. I bynajmniej nie oczekiwała, że będzie chciał ją zatrzymać; raczej była skłonna sądzić, że wyprowadzka uciążliwej współlokatorki - a właściwie współlokatorów, jeśli wziąć pod uwagę również psa - będzie mu na rękę. Ba, pomyślała nawet, że Connor celowo chciał się jej w ten sposób pozbyć. I tylko teraz to wszystko nie trzymało się kupy. - Nasz pies... - powtórzyła z głuchym parsknięciem. - Więc też będziesz po nim sprzątać? I wychodzić z nim rano na spacer? - uniosła sceptycznie brew, bo skoro tak mu zależało na psie i skoro twierdził, że był on tak samo Indiany, jak i jego, to czemu niby wszystkie obowiązki miałyby spoczywać na niej? - Bo... przywiązałeś się do niego? I tęskniłbyś za nim, gdybym go zabrała? - ciągnęła, mimo wszystko czując wcale nie takie delikatne ukłucie żalu na myśl, że Connor bardziej przywiązał się do psa, który był tu zaledwie od kilku dni, niż do niej. Ale z drugiej strony, nie miała właściwie powodu, by mu nie wierzyć, skoro sama po zaledwie kilkunastu minutach od momentu, jak ujrzała tę słodką, psią buźkę, była skłonna wynieść się z tego jakże wygodnego mieszkania, wymieniając Connora właśnie na owego czworonożnego malca, gdyby nie zdecydował się on wówczas przyjąć go pod swój dach. Ale nawet wtedy okazał się mieć serce, nawet jeśli sam wolał udawać, że było ono z kamienia. Pomimo jednak swojej obecnej niechęci, Indiana musiała przyznać - przed samą sobą, oczywiście, bo przecież nie przed Connorem - że jego widok, a był on przecież całkiem dużym facetem, z tym maleńkim szczeniaczkiem na rękach był doprawdy uroczy i brunetka z trudem zachowała kamienną twarz, gdy ujrzała ten obrazek. - Dobra... niech będzie - wyrzuciła bezradnie ręce w górę, po czym odwróciła się, by zdjąć z wieszaka płaszcz, który na siebie narzuciła, następnie wsuwając też na stopy buty. - Nie wyprowadzimy się... na razie. I tylko dlatego, że nie jestem taką suką, żeby ci go zabierać, skoro tak ci na nim zależy - zmrużyła podejrzliwie i trochę złowieszczo oczy, sięgając po smycz, z którą podeszła do, trzymającego pieska na rękach, Connora i przypięła ją szczeniaczkowi do obroży, by następnie mu go zabrać. Na spacer. Raz jeszcze łypnęła na niego gniewnym wzrokiem, po czym wzięła również woreczki, którymi sama chwilę wcześniej rzuciła, i odstawiła pieska na podłogę, kierując się do drzwi, za którymi zniknęła po chwili bez słowa pożegnania, po tym jak trzasnęła nimi nieco mocniej, niż to było konieczne. Choć to i tak nawet w najmniejszym stopniu nie oddawało skali gniewu, jakiego można się było spodziewać po skrzywdzonej i urażonej kobiecie.

/ zt x2

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „215”