WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • ___________[ 02 ]grudzień, rok 2014
Chwilę poczekać – wszyscy mówili, że trzeba chwilę poczekać. Kilkanaście godzin chociaż, na pewno, bo przecież wyszła, odpocząć chce może. Wszyscy mówili że trzeba poczekać i wszyscy zaczęli zadawać niewygodne pytania, kiedy wspólnie zdecydowali, że czas minął, że czekania już koniec. Czy robiła tak wcześniej? Nie. Pokłóciła się z kimś? Nie, z nami na pewno nie. A co z Wami, co z ojcem? Nic z nami i z ojcem też nic, w domu siedział, zmiana w sklepie była mamina, ciotka pomagała, powiedziała, że nikt się nie pojawił – ojciec w domu siedział i pytał mnie, czemu późno wracam, skoro zajęcia z koszykówki kończą się o siedemnastej. Czy problem miała, alkoholowy na przykład? Nie, nigdy. Ale to pytanie już nie do Keya było, do ojca i wujka Anahita, bo ten dzień, dzień w którym zdecydowali się oficjalnie zgłosić zaginęcie, był jednocześnie dniem w którym mały Key po raz pierwszy widział go poważnym. Bez tych żartów głupich na ustach i bez ręki krzepiąco klepiącej po plecach w dowcipnym geście, nie, tamtego dnia wujek Anahit trzymał ich, Keya i Jas znaczy się, blisko, przyciągniętych blisko siebie, cichymi słowami w ojczystym języku zapewniał, że dobrze będzie. Nie zrobiło się. Bo raport wypełniony, Key musiał słuchać jak panowie policjanci od niechcenia tłumaczyli, że może chciała zerwać kontakt, to zdarza się dużo częściej niż się Wam wydaje, a potem patrzeć spod opadających na czoło ciemnych loków jak ojciec z trudem powstrzymuje gniew, jak przez zaniepokojoną twarz przemyka wielka frustracja i bezsilność. Wrócili do domu wtedy, wszyscy rozbici tacy, widać było przecież, ale wcale się nie dawali, wujek Anahit im nie pozwalał, w końcu wydusił jakiś smutny żart. Bo podobno trzeba dalej żyć. No i czekać. I do Milah zadzwonić, on już wiedział, że mamy coś długo nie ma, ale nie że to oficjalne, nie że zaginiona. I tak zrobili, a to było trudne, dziwne i nieprzyjemne, bo budziło się to niekomfortowe pragnienie żeby rzeczywiście do słuchawki zachichotać i zapewnić, że oczywiście, to dowcipy są tylko, żartujemy sobie z Ciebie, mama tu siedzi, poczekaj, chce z Tobą porozmawiać... Nie siedzi. Nie wróciła przez te kilka dni, wrócił Milah tylko, a ojciec pytał się go co z nauką, czy nie zaprzepaszcza właśnie tej szansy wielkiej swojej, bo edukacja jest ważna i nawet jeśli wszyscy w rodzinie głową kręcili na te dalekie wyjazdy i na teatr (synu, ale jak Ty się z tego utrzymasz?) to przecież wszyscy wierzyli w niego, nie chcieli żeby energia i pieniądze i czas na marne poszły. Ale tym razem konwersacja nie kwitła, tym razem nie pojawiło się żadne kuzynostwo żeby pożartować, nikt się nie pojawił właściwie. Milah wrócił, w domu był, znowu ciasno, tata mówił coś chwilę, a mały Key nie słuchał wcale, tylko wpatrywał się w brata, zaciskał kościste palce na dłoni siedzącej tuż obok na obłożonej ręcznie tkanymi przez babcię narzutami kanapie Jas i czekał, czekał bo naiwnie wierzył, że może on ma odpowiedzi, że Milo wróci, a mama zaraz po nim też. Przecież mama kochała Milo, znaczy wszystkich ich kochała, ale Milo bardzo mocno też, tak się niepokoiła jego wyjazdem i tak mocno cieszyła kiedy po raz pierwszy po powrocie przysłał tą piękną pocztówkę z Big Benem, taką typową, najklasyczniejszą, nikt by się nie zdziwił gdyby tą grafikę dało się wyszukać w internecie, ale to nieważne, bo i tak powiesiła ją na tablicy korkowej nad wyspą kuchenną. Dumna była taka zawsze, więc... więc wróciłaby z nim? Nie wróciła, jeszcze nie. Ale Milo był tu, chwilę o czymś rozmawiali z ojcem, coś mówili, tata chyba przeprosił, powiedział że ktoś sklepem musi się zająć, że gdyby coś to będzie na dole i że uważać mają. I wyszedł, widać że nie chciał, ale musiał, ktoś sklepem musi się zająć jakoś głośniej wybrzmiało między tymi ścianami. Tata wyszedł, więc Key wstał – pospiesznie, po drodze nogi gubił, chyba wcale nie puścił jeszcze ręki Jas, chyba pociągnął ją za sobą. Tylko po to żeby podejść znów, ciasno ramionami opleść Milah w pasie i tym razem wcale nie spodziewać się jakiegoś głupiego żartu o tym, żeby już się tak nie kleił.
Wolałby inaczej. Wolałby opowiedzieć Milo o tym, co zaplanowali na ich trzynaste urodziny, o tym, że znów dostał z angielskiego A, że pani pochwaliła, powiedziała że pięknie pisze i pięknie rozumie, potem się zaśmiać że Jas ostatnio musiała siedzieć w kozie za to, że wymknęła się z lekcji i utknęła w schowku woźnego kiedy po raz kolejny uznała, że chciałaby pozwiedzać, zupełnie jakby było co zwiedzać w tej ich nudnej budzie, słyszysz, Milah, śmieszna, nie? Teraz nikt się nie śmiał, a Key wolałby żeby było inaczej. I wolałby wiedzieć co się w takiej chwili mówi, ale skąd, jak, dwanaście lat mieli, skąd miał wiedzieć że w ogóle nic mówić nie trzeba jeśli się nie chce? Wiedział tylko że tata nie byłby dumny, palcem podniósłby brodę i powiedziałby, że trzeba zmężnieć, trzymać się i powiedzieć coś mądrego, ścisnąć Jas za dłoń, nie z niepokojem a mocno, pokrzepiająco, zapewnić: wróci. Mama wróci i dobrze będzie.
Ostatnio zmieniony 2020-09-13, 00:40 przez key khayyam, łącznie zmieniany 3 razy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

ciuch


Po co chcesz przyjeżdżać, nic nie zrobisz, masz tam swoją szansę to się ucz, nie masz zaraz egzaminów? Te twoje podróże drogie są, my damy radę. Matka wróci.
Ojciec zawsze był pragmatyczny i zaślepiony swoim pojęciem męstwa. Czasami aż do granicy absurdu. Bo mężczyzna musi myśleć o rodzinie w ten praktyczny sposób, musi zdobyć dobry zawód, a jeśli już wybrał naukę to dać z siebie wszystko, żeby dobrą pracą to owocowało. Bo mężczyzna musi trzymać dom. I musi trzymać się sam, co by się nie działo. Chyba żadnemu z synów tego nigdy nie wpoił, chyba to kwestia pokoleń, tak Milo to widział, każde pokolenie widzi te obowiązki mężczyzn i kobiet inaczej, bo świat się zmienia, a Milo nie zamierzał trzymać się sam i nie chciał, żeby ktokolwiek w domu musiał znosić to sam.
Wiedział przecież, że nie zrobi nic więcej, niż zrobiłaby rodzina, wiedział że w tym najprostszym rozumieniu całej sytuacji jest na miejscu najzwyczajniej w świecie niepotrzebny. I gdyby żyli w świecie robotów i algorytmów, a może gdyby po prostu rozumiał ten świat w taki sposób w jaki rozumie go ojciec, teraz zakuwałby do egzaminu z historii średniowiecznych widowisk teatralnych. Ale w świecie robotów nie żyli, ani nie widział tego świata oczami swojego ojca, a Milo potrzebował być na miejscu i uczyć się cholernie nie był w stanie. Bo to było zbyt ważne, żeby ją odnaleźć, zbyt zajmujące, nawet jeśli niewiele mogli to chyba dla samego faktu działania coś musieli.
Hej smarki, ja już na wodzie, jak tam?
Podłączony pod wifi pisał na messengerze, nie miał przecież zasięgu tutaj. Siedział na pokładzie, miał nawet przy sobie podręcznik bo powinien się chyba jednak uczyć, ale pisał - z dzieciakami, ze znajomymi, postował jej zdjęcie na facebooku, choć to może głupie, ale może ktoś je zobaczy, może ktoś ją rozpozna, zawsze przecież warto próbować. I zwykle lubił tę przeprawę, lubił oczekiwanie, lubił samą podróż, tę przestrzeń otwartej wody, ale teraz nie potrafił się na tym skupić, siedział z telefonem, a kiedy nie miał w nim co robić, myślał za dużo.
A potem suchy ląd i przeprawa dalej, bo cholerne Seattle musiało być po drugiej stronie kontynentu, więc dzień w samochodzie, ale dotarł w końcu, wziął swoją torbę, wszedł do domu, właściwie do sklepu najpierw, ale ten sklep to część domu. Przywitał się z ojcem, słuchał jak sytuacja wygląda, przeszli w końcu do domu, tego właściwego, trochę ciasnego, trochę ciemnego, dość zagraconego i w tej chwili pełnego takiej cholernie dusznej atmosfery. I przez chwilę ojciec inny się wydawał, trzymał się dobrze, był cholernie twardy przecież, ale nie był wcale robotem, bał się i myślał to co on, bo wiedział, że matka by ich nie zostawiła, wiedział że musiało stać się coś złego i jeśli coś złego się stało to bardzo możliwe, że już jej nie ma. Choć ta myśl wydawała się jakaś brudna i okrutna, jakby takimi myślami sami ją mordowali.
Ojciec jednak zaraz poszedł, jakieś trudniejsze było to chwilowe rozstanie, może jednak cieszył się, że Milah przyjechał, może też trudniej było mu spuszczać z oczu dwa już-nie-tak-małe dzieciaki. Ale wyjść musiał, bo to prawda, sklepem się trzeba zająć, a oni sklepu potrzebują, co by się nie działo, muszą przecież dalej żyć. Więc wyszedł i w tej chwili dzieciaki się podniosły, coraz więksi byli z każdym jego przyjazdem, ale nadal dość mali. Już nie kucał, żeby ich objąć, raczej się po prostu pochylił i przytulił do siebie mocno.
- Damy sobie radę, co?
Odezwał się w końcu do nich po tej chwili milczenia, trzymania ich przy sobie tak po prostu. Nie zamierzał obiecywać, że mama wróci. Chciałby, robił sobie nadzieję, pewnie że tak, ale im dłużej o tym myślał, tym bardziej nie rozumiał, jak miałaby wrócić, skąd, co mogłaby robić. I może trochę się winił za te złe przeczucia, może nawet bardzo się za nie winił, ale za bardzo się bał, że ona nie wróci, żeby próbować ich o czymkolwiek zapewniać.
- Zaprosimy dzisiaj Jas do naszego pokoju i zrobimy sobie w nim bazę. - nie wiedział co robić, kombinował na szybko, chciał ich zająć i siebie też przecież i chciał, żeby Jas sama nocą nie siedziała, ani Keya nie chciał wykopywać do niej, to już właściwie jego pokój, wygryzł go z niego, kiedy Milah wyjechał i Milah miał teoretycznie tę kanapę w salonie. Pewnie ojcu się ten plan nie spodoba, ale nie rozgoni ich przecież. Kilka kocy rozwieszonych o krzesła, czy na linkach, kilka poduszek na ziemi, żadna zbrodnia przecież, latarkę wezmą, poczytają coś, razem będą, zajmą się, zajmą myśli.
Choć oni dawali sobie radę odkąd mama zniknęła przecież, zanim Milo dotarł minęło kilka dni i tak naprawdę może kombinował za bardzo, za późno, zły był na siebie, że był tu tak późno, gdyby wsiadł do cholernego samolotu, byłby na drugi dzień przecież. Ale nie wsiadł, tego nie zmieni, jest tu teraz, dopiero teraz i dopiero teraz może próbować zrobić cokolwiek przy świadomości, że zrobić nie może prawie nic.
- Chyba, że z tego wyrośliście. - uśmiechnął się lekko. Zadziwiająco łatwo mu uśmiech przyszedł mimo całego napięcia, mimo całych nerwów i niepewności, mimo tego że wzrok chciał uciekać w kierunku drzwi, że chciał też nasłuchiwać głosów z dołu, ze sklepu, oczekiwać że matka wejdzie po prostu, albo że ktoś zadzwoni, może ze szpitala powiedzieć, że się znalazła, miała wypadek, ale już nic jej nie grozi. Co jeszcze możemy? - A wcześniej zrobimy spacer z plakatami?
Chyba, że to już zrobili, nie wiedział.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#1

Gdzie jest mama?
Nieobecność, która przedłużała się z minuty na minutę, godziny na godzinę. Pytania. Poszukiwania. Szukanie informacji u sąsiadów, znajomych, przyjaciół i rodziny. Jasmine nie rozumiała jak możliwe jest, żeby mama spóźniała się z powrotem. Jakim cudem nigdzie jej nie ma a ojciec z wujkiem wiszą na telefonach i nie potrafią niczego się dowiedzieć. Jak to możliwe, że nie wiedzą gdzie jest mama. Przecież zawsze wszystko wiedzieli. Mama zawsze była w domu albo w sklepie. Nigdy nic się nie zmieniało i zawsze cała rodzina spędzała czas wieczorem.
Mamo, gdzie jesteś?
Jasmine nie chciała zostać sama. Nie chciała spać w ciemnym pokoju i czekać na świt. Musiała wślizgnąć się do brata i przytulić się, chociaż jeszcze wczoraj odpychała go z dziką satysfakcją. Teraz wolała poczuć jego ciepłe plecy i dłonie na swoich, żeby czasem także on nie zniknął. Chciała wstać i dołączyć też do ojca, ale on wcale się nie położył. Siedział z wujkiem do rana i czekał na jakiekolwiek informacje.
Każdego dnia to samo. Nikt nic nie widział. Ludzie przelewali się przez małe mieszkanie. Policjanci. Krewni. Ludzie z jakiejś fundacji. Jasmine nie wiedziała jak to wszystko działa, ale zapewnienia, że mama się odnajdzie wcale nie pomogły. Nikt nie pomagał.
Milah też nie dał rady. Pojawił się, ale chyba zbyt późno. Dlaczego nie chciał wsiąść do samolotu i pojawić się szybciej? Wiedziała dlaczego, ale ten jeden raz nie mogła pozbyć się wrażenia, że powinien być z nim wcześniej. Czekanie na mamę. Czekanie na Milo. Key, ty mnie nie zostawisz, co? Ojciec był zbyt zajęty, żeby zainteresować się, czy już jedli. Jasmine też zapomniała, ale na szczęście były jeszcze ciotki, które podrzucały posiłki. Denerwowało ją, że tyle osób wchodziło do domu bez pukania. Zajmowało pół ciasnego mieszkania, wywoływało chaos i jeszcze kazało niczym się nie martwić, iść do szkoły, zjeść coś. Jak miała się nie martwić, gdy w każdym ich spojrzeniu czaił się strach?
- Czy to dlatego, że nie chciałam iść sprzątać w sklepie? - Może gdyby poszła, mama teraz siedziałaby z nimi? Key nie musiał odpowiadać, bo Jasmine już wiedziała swoje. Wystarczyło, że siedział obok i pomógł jakoś przetrwać te ostatnie dni. Poszłaby za nim wszędzie, ale teraz musiała przejść tylko kilka kroków. Zawsze podobał jej się zapach starszego brata. To zapach Londynu. Powiedział kiedyś i już tak zostało. Pachniał Londynem. Dobrze było znowu się do niego przytulić.
- Ktoś musi iść do sklepu. Lodówka jest pusta i warzywa się skończyły. - Powiedziała po tych propozycjach zabawy w pluszowych ścianach z koców. Była bledsza niż zwykle a podkrążone oczy świadczyły o tym, że zdążyła się wypłakać w nocy. Nikt nie widział, bo nie chciała, żeby widzieli.
Odsunęła się od braci złapała za poduszkę, która leżała w innym miejscu niż zwykle. Wszystko w pokoju zmieniło swoje miejsca, bo zbyt dużo osób przewinęło się przez kanapę. Każdy coś zmieniał w pokoju, przekładał, przesuwał, dokładał. Ugniotła poduchę i położyła w rogu kanapy, tam gdzie zwykle właśnie mama się opierała, czytając książkę albo oglądając wieczorne wiadomości.
- Butów nie zdjąłeś. - Skarciła Milo, bo jak wszyscy naniósł piachu na dywan i gdyby mama była w domu, to nigdy nie odważyłby się wchodzić w butach dalej niż do przedpokoju. Kiedyś będziesz panią domu. Zabrzmiały jej w uszach słowa mamy i Jasmine znowu przytuliła do siebie poduszkę, bo tak strasznie za nią tęskniła. Nie chciała żadnej bazy. Nie chciała robić zakupów. Nie chciała znowu rozwieszać plakatów. Chciała tylko, żeby znowu byli wszyscy razem. Milah przecież wrócił. Nie brakowałoby już nikogo.
Ostatnio zmieniony 2020-08-30, 21:34 przez Jasmine KHAYYAM, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Te znajome objęcia chociaż na chwilę skutecznie odwróciły uwagę od właściwego źródła męczących niespokojnych myśli, bo właśnie tam i tak, kiedy była ich trójka, wszyscy razem, blisko i kiedy na ustach Milo układało się to pytanie, zapewnienie, że damy sobie radę – tam Key nie czuł się aż tak obco jak w ciasnym mieszkaniu, które w ostatnich dniach paradoksalnie było non-stop zatłoczone, a wciąż jakby przeraźliwie puste. Tutaj łatwo było się odnaleźć i jeszcze łatwiej stwierdzić, że to sprawiedliwie dzielone na trzy ciepło jest dobre, ważne i potrzebne. Gdzieś kiełkowała ta wyjątkowo racjonalna jak na ten wiek świadomość, że to wcale niczego nie rozwiąże, czasu nie cofnie i problemów realnie nie załagodzi, ale o tym myśleć nie chciał. A może wcale wyjątkowo racjonalna ta świadomość nie była, może dorastali po prostu, może takie właśnie było życie dorosłe i Milah jakoś zapomniał o tym uprzedzić, dać znać, że trzeba będzie brać te ciężkie, długie oddechy i udawać przed tatą, że do oczu wcale nie cisną się łzy. Czy Jasmine wiedziała już? Nie trzymała się dobrze, widać przecież, znał ją za długo i na nudnych rodzinnych obiadach studiował twarz zbyt uważnie żeby nie zauważyć, że jej ciemne oczy tym mocniej wybijają się dziś ponad poszarzałą skórą i że puchną godzinami zmęczenia, ale... starała się, nie widział przecież ani jednej łzy, może ona była już na to nowe, dziwne życie gotowa?
A Key... Key może nigdy nie wyrósł z tych baz, koców wieszanych na linkach i wspólnego chowania się w ocieplonym trzema oddechami kącie pokoju. Wszystko dzisiaj (nie tylko dzisiaj, ale to nieważne) było nie tak i chyba potrzebował tego – namiastki normalności w całym tym dźwięczącym poważnymi rozmowami chaosie. Dlatego kiwnął głową, niemrawo, niepewnie, może trochę z obawy że to właśnie w jakiś sposób kolidowało z tymi oczekiwaniami, które na synów nakładał Pan Khayyam. Baza – wyrośliście z tego przecież. I bałagan zrobicie, po co? Ale Key chciał, najwyraźniej nie wyrósł wcale, a nawet jeśli to dziś nie miało to żadnego znaczenia, bo rzeczywiście potrzebował, żeby przez zamieszanie i poczucie bezsilności przebiły się dziś jakiekolwiek miłe wspomnienia. I bezpieczeństwo, przecież nie mogli się teraz czuć bezpiecznie. A pod kocami i z poduszkami... tam może tak, bo tam świat był trochę inny, spokojniejszy i cichy, przerwany tylko głosem czytającego starszego brata.
Dziwnie było patrzeć, jak rodzeństwo reaguje. Jak po Jasmine widać ten brak sił, jak patrzą smutno podkrążone oczy, ale jak bierze górę ta odziedziczona po matce natura: porządek, musi być porządek. Milo musi zdjąć buty, poduszkę trzeba poprawić, zakupy zrobić. Jasmine była... zdeterminowana jakby. Skupiona. Fasada, oczywiście, że się za tą zadaniowością kryła po prostu, ale Key i tak był pod wrażeniem, bo on nie potrafił się w tym wszystkim odnaleźć. Biernie pozwalał ciotkom przewijać się przez salon, dłubał niechętnie i bez wzięcia widelcem w tych przynoszonych przez nie potrawach i za dużo myślał o tym, że one wcale nie smakowały dobrze, że mama potrafiła ugotować lepiej. Ojciec powiedziałby, że jest bezużyteczny – lubił tak mówić czasem, nie nadużywał tego słowa i dlatego ono brzmiało ciężko, groźnie; powiedziałby, ale na mówienie czegokolwiek do Keya i Jas nie było teraz za bardzo czasu, zajęci byli z wujkiem tymi telefonami, wyszukiwanymi na przyniesionym przez kuzyna starym komputerze hasłami. Może to i lepiej, bo Key nadal mógł być bezużyteczny i nie musieć tracić energii na udawanie, że trzymać się dobrze jest teraz łatwo, a powinno, chyba powinno, może wtedy spełniłby te niewygórowane oczekiwania.
- Jeśli musi to... razem chodźmy – zaproponował w końcu, choć ewidentne było, że niezupełnie chciał się odzywać, niezupełnie chciał rozmawiać i zupełnie nie chciał gdziekolwiek iść, martwić się zakupami i innymi głupotami. Głowę zajmowała tylko myśl o mamie, podświadomość – głęboki niepokój o jej bezpieczeństwo. Nie byli duzi, ale gdzieś z tyłu głowy Key rozumiał, że to chyba nie działa tak, że minie kilka dni i mama wróci cała, bezpieczna i w jednym kawałku. I to męczyło strasznie, bo niczego z tego nie potrafił przyjąć, zrozumieć ani przetworzyć, bo jak, dlaczego, jak to się st... z resztą, nieważne przecież. Lodówka pusta, próbował o tym myśleć teraz. – Do sklepu. Rozwieszaliśmy z wujkiem jakieś plakaty, ale blisko tylko. A jeśli mama poszła gdzieś no to... to może dalej – pociągnął w końcu, wreszcie idąc w ślady siostry i odsuwając się od brata po to, żeby bezmyślnie przycupnąć na oparciu kanapy. Mama pewnie by go pogoniła i powiedziała, że od takiego siadania psuje się oparcie, rozbija i brzydko wygląda, ale tą myśl też zawzięcie spróbował zignorować, zupełnie jakby na siłę usiłował oswoić się z tym, że mamy teraz tutaj nie ma. Poszła gdzieś. Głupie wyrażenie, chyba dobrze wszyscy wiedzieli, że nie poszła nigdzie, tylko zaginęła, Boże, Key, trzeba Ci to literować? Znów poczuł się dziecinnie i znów odniósł wrażenie, że gdyby tata z ciężką głową nie przeliczał teraz drobnych wręczonych przez starszą panią w sklepie na dole, to posłałby mu teraz to dziwne spojrzenie, niby mieszankę politowania i jakiejś niechęci względem tej infantylnej niebezpośredniości. – Moglibyśmy pójść i po drodze porozwieszać coś. Dalej stąd. – Gdziekolwiek. Zszedłby pieszo całe i Seattle, tłukł się autobusami po całym Waszyngtonie, gdyby zaszła taka potrzeba. Spakowałby się w ten swój obwieszony przypinkami plecak i ruszył w pogoń, gdyby tylko wiedział dokąd ruszać. Przemaszerować te kilka dzielnic – żaden kłopot. Baza z koców poczeka i poczekają też pytania do Milo o to jak na studiach, czy przywiózł te pyszne angielskie ciasteczka i kiedy wraca na stałe. Wszystko poczeka, tylko nie mama, bo chyba jednak zbyt żywo malowała się w wyobraźni Keya i dlatego podniósł się z tego nieszczęsnego oparcia kanapy, tak na wszelki wypadek, gdyby to jednak miało znaczenie i gdyby jednak jakimś cudem się dowiedziała, bo... bo ma znaczenie, ona się dowie, wróci i będzie zadowolona, że pod jej nieobecność nikt nie łamał wszystkich tych zakazów i próśb, tak? Tak, Milah? – To coś w ogóle da...? – wypalił nagle, podnosząc spojrzenie na brata. Wcale nie chciał żeby przez te starania zaczęły przemawiać wątpliwości, ale młody wiek wcale nie wykluczał świadomości naiwności całego tego drukowania podobizn mamy i łudzenia się, że one mogą zmienić wiele.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Nie. - aż go dreszcze przeszły na myśl, że Yas mogła w ogóle pomyśleć w taki sposób. Choć to oczywiste, że mogła. Mała była, nic z tego nie rozumiała, nikt nic nie rozumiał tak naprawdę, a ona po prostu jeszcze mniej. Spojrzał na nią uważnie, pewnie, choć nie wiedział nic to tego jednego był pewien. Mama ich nie zostawiła, nie odeszła sama z siebie, nie dlatego że któreś było niegrzeczne, nie dlatego że miała ich dość, to nierealne, za bardzo ich kochała, tego był cholernie pewny. - To nie jest wina żadnego z nas. Nikogo w domu. Mama nie odeszła tak po prostu. Coś się stało, nie wiem co. Ale to nie przez żadną kłótnię, żaden bałagan, nic z tych rzeczy, jasne?
Starał się to wyłożyć możliwie najbardziej pewnym tonem, najjaśniej jak tylko się dało, nie zostawić po sobie wątpliwości, choć to tylko słowa i prawda jest taka, że nie miał mocy która sprawi, że siostra w to uwierzy. Może tylko tak mówić, może w to wierzyć i może się starać.
Przytulił ich do siebie mocno, jak umiał najmocniej, chciał żeby czuli się spokojnie, choć to oczywiste, że nie będą do końca, bo co by nie zrobił, nie sprowadzi tu matki i szczerze bał się, że będą musieli się z tym pogodzić, albo że wieści od policji będą jeszcze gorsze.
Pusta lodówka. No tak. A potem Key się w końcu odezwał, dużo bardziej niemrawo. Jas zawsze była od niego silniejsza, bardziej buntownicza i nie dziwiło nawet, że weszła w tę rolę pani domu tak gładko i naturalnie, nawet jeśli jasnym było, że ciężko zniosła te ostatnie dni. Key był wrażliwszy, delikatniejszy w bardziej wyraźny sposób i chyba jakiś taki bardziej bezradny. Po chwili się odsunęli, ona pierwsza, poprawić poduszkę, Key jeszcze chwilę przy nim został, więc uściskał go trochę mocniej.
- Jasne, razem pojedziemy. Podrukujemy, rozniesiemy po dalszych dzielnicach, potem do sklepu po jedzenie skoczymy. - powiedział zaraz. Nie miał lepszego pomysłu, coś robić muszą, nawet jeśli dla samego robienia chyba, coś co da im trochę nadziei na jakiś czas. Tak mu się przynajmniej zdawało, zgadywał, próbował. Nie wiedział, czego sam potrzebuje, więc skąd ma wiedzieć, czego oni potrzebują? A tak cholernie chciałby po prostu wiedzieć.
Key się odsunął, siadł na oparciu. Nie zwracał mu uwagi, za to Jas zwróciła uwagę Milah. Spojrzał na swoje buty. Nawet o tym nie pomyślał, wpadł tu jakoś tak automatycznie, jakby po tak długim czasie sekundy mogły mieć znaczenie.
- Faktycznie. - mama by mu wyjść kazała, zdjąć i uprzedziłaby, że sam będzie to odkurzał. Ale nie uprzedzi. I cholera wie, kto tu poodkurza. - Ale i tak idziemy, nie?
Nie było sensu tu siedzieć. - Zjemy coś w drodze.
Skoro lodówka jest pusta to pewnie też nie jedli, ale nie chciało mu się tu dłużej siedzieć, ten dom zrobił się dziwny w tej atmosferze oczekiwania i niepewności, chyba potrzebował z niego trochę uciec i najlepiej dzieciaki zabrać, chociaż na trochę. A jak wrócą, zbudować fort, ich bazę z kocy, ich mały świat i w nim się zamknąć z jakąś książką, zająć głowę sobie i im.
I choć kolejnego pytania mógł się spodziewać to kompletnie nie był na nie gotowy.
- Nie wiem. - może powinien kłamać, nie wiedział. Nie miał pojęcia, co powinien, ale chyba nie chciał się łudzić, nie chciał zapewniać, że mama wróci i, że będzie dobrze, to wydawało mu się trudniejsze jeszcze, ta nadzieja, której przecież nikt nie może być pewien.
- Może tak, może ktoś ją na tych plakatach pozna i będzie w stanie dać nam jakieś informacje. Ale możliwe też, że nie, że nikt jej nie widział, albo nie rozpoznał. Nie wiadomo. - nie sądził, żeby to coś dało, ludzie nie patrzą na takie plakaty, mijają je obojętnie, cholera, nie patrzą też na twarze dookoła, te twarze giną w tłumie innych nieznajomych. A gdyby mama straciła pamięć to ma do cholery dowód osobisty przy sobie przecież. Choć może ktoś ją okradł? To chyba jedyny dobry, w miarę dobry scenariusz, jednak jeden na cholernie dużo takich, które kończą się tragicznie. Może nie powinien być tak brutalnie szczery, ale życie dopadło ich właśnie bardzo brutalnie i chyba nie był w stanie ich ochronić, musieli wiedzieć z czym się mierzą przecież.
- Spróbujemy. Okej? - trudne to było, patrzeć na nich, patrzeć jak Jas przytula tę poduszkę mamy, jak Key schodzi z tego oparcia, bo mama tak zabraniała przecież i nie móc dać im pewności, albo chociaż nadziei, że wszystko będzie jak dawniej. Ale nie mógł, po prostu. Nie wiem to wszystko, co dla nich miał. - Ale cokolwiek by się nie działo, jakoś sobie z tym poradzimy. - to mógł obiecać, próbować obiecać, dadzą radę, zostanie ile będzie trzeba, jakoś ich pozbiera, chociaż nie wiedział jeszcze, jak.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W mieszkaniu znowu nastała cisza. Była ich trójka, ale Jasmine to w zupełności wystarczyło. Ojciec był przecież zawsze mniej obecny, bardziej surowy niż matka. Największe oparcie zawsze miała w Keyvanie, ale Milah też potrzebowała. Musiała usłyszeć zaprzeczenie dotyczące jej słów, usłyszeć zapewnienia, że nie jest winna. Trudno było pojąć gdzie tu leżało sedno sprawy. Nie było wytłumaczenia dlaczego matka zniknęła, bo nikt nic nie widział. Można byłoby przypuszczać, że pani Khayyam była tylko wytworem ich wyobraźni i zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. W końcu dlaczego akurat teraz nikt nie mógł powiedzieć, że ją widział? Wyznaczyć trasę jej przejścia, wskazać palcem tych, którzy rozmawiali z nią ostatni. Yasamine czuła gęsią skórkę na swoich ramionach i jeszcze mocniej przytuliła się do poduszki. Podsunęła ją pod nos i poczuła zapach perfum swojej mamy. Nie, nie była ona wymyślona. Istniała i musiała się w końcu odnaleźć. A jak już wróci, to nie może zastać nieporządku.
- Dobrze. - Odpowiedziała na słowa braci i pokiwała głową. Ostrożnie odłożyła poduszkę na miejsce i przyjrzała się jej dobrze. Leżała tak jak zawsze? Chyba tak. Jasmine rozejrzała się po pokoju, może szukając kolejnych elementów wystroju, które należałoby poprawić, a może tak po prostu.
- Może powinniśmy iść na stacje? Bo jeśli postanowiła gdzieś pojechać... - Nie chciała nawet myśleć, że mama wyjechała gdzieś bez nich. Zacisnęła usta i odetchnęła przez nosa, bo zaczęło się jej niebezpiecznie zbierać na płacz, a nie chciała sprawiać braciom kłopotu. Musieli coś zrobić a nie ją pocieszać, tak? Wiedziała, że są smutni równie mocno jak ona. Może nawet mocniej? Spojrzała na Keya i ruszyła do kuchni, żeby wziąć szmaciane siatki, bo mama nigdy nie używała foliowych.
Podsunęła stołek pod wysokie szafki i wskoczyła na niego, żeby zobaczyć czego jeszcze brakuje i co jeszcze należałoby kupić. Brakowało ryżu i mąki, oliwy z oliwek. Mama chyba też poszła na zakupy po to wszystko, tak się Jasmine przynajmniej wydawało. Większe zakupy zawsze robili razem, ale może mama nie chciała czekać?
- Trzeba powiedzieć tacie, że idziemy. - Powiedziała, gdy wyszła z kuchni. Nie chciała wychodzić bez zapowiedzi, jak wielokrotnie jej się to zdarzało. Teraz, po zniknięciu mamy, nie mogli już tak rozchodzić się bez słowa. Musieli informować się nawzajem, żeby czasem nikomu nie przyszło do głowy, że kolejna bliska osoba odchodzi...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To nie jest wina żadnego z nas. Nikogo w domu. No to kogo? Kogoś spoza domu? Key z trudem zwalczył przemożną chęć zadania tych pytania na głos, ale przecież wiedział i rozumiał, że to nie był czas szukania winnych. To był czas szukania mamy, to wszystko. Albo czekania aż mama znajdzie się sama, bo to chyba przecież robili – przede wszystkim czekali. Dlatego nie pytał, kiwnął głową na potwierdzenie. Niby rozumiał, ale niezupełnie. Bo to chyba musiała przecież być czyjaś wina, z resztą, czy trochę siłą rzeczy nie była ich, skoro niczego nie wiedzieli...? Nie dopilnowali, nie spytali, nawet się nie zastanowili że mama gdzieś idzie. Że wychodzi bez toreb na zakupy w rękach, bez żaroodpornego naczynia zakrytego folią, wtedy Key wiedziałby, że szła do cioci, porozmawiać, dotrzymać jej towarzystwa, słyszał przecież jak rozmawiają przez telefon ostatnio, jak mówią – wujek w Teheranie, nie wiadomo czy i kiedy wróci, coś załatwia, coś go powstrzymuje. Może mama też? Też w Teheranie, też nie wiadomo czy i kiedy wróci, też coś załatwia i też coś ją powstrzymuje. Tylko to sensu nie miało, dlaczego nie wyciągnęła tej skórzanej walizki taty w takim razie? Spakowałaby się przecież. Coś się stało, nie wiem co. Szkoda. Szkoda, bo chyba tylko Ty jeden mógłbyś wiedzieć.
Więc idą – wszyscy zgodni, że trzeba. Wzrokiem pomknął za Jasmine, wpatrywał się, jak z wprawą wskakuje na ten blat i zgarnia siatki, jeszcze raz upewnił się, że wszystkie są na miejscu, że mama żadnej nie zabrała. Zrobił to już wcześniej, kilka razy z resztą, ale tym razem też przecież musiał, musiał, nie był nieomylny przecież, a to zawsze jakaś podpowiedź, wskazówka, tak...? Nie chcąc dużo dłużej trwać w tej absolutnej bezradności, w końcu podniósł się z miejsca, na chwilę zniknął w pokoju. Plakaty. Plecak i plakaty, przyniósł to wszystko do Milo.
- Tyle wystarczy? – Musiało wystarczyć, to przecież wciąż był pokaźny plik, bo wujek Anahit nalegał żeby wydrukować więcej, na zapas, całkiem słusznie z resztą. Ale Key nie wiedział przecież, cały czas miał poczucie, że powinni więcej i bardziej i że może wtedy te starania coś dadzą, jakieś efekty przyniosą. – Nie pojechałaby bez nas – odruchowo odpowiedział siostrze, podnosząc na nią wzrok znad wydrukowanej podobizny mamy. Może miała rację, może pojechałaby? Nie chciał myśleć o tym w ten sposób, podobnie jak nie chciał tworzyć jakichkolwiek innych czarnych scenariuszy, a przecież zmęczenie i tęsknota podsuwały ich tak wiele. Nie chciał, więc znów nieważne – jeszcze szybko pomknął spojrzeniem po tych kartkach, a potem wręczył bratu, tylko po to żeby samemu pomknąć w stronę frontowych drzwi i na nogi nasunąć trampki, a na ramiona kurtkę. W dłoni z resztą już trzymał płaszcz Jasmine, w obliczu całej tej rozmowy znikąd odnosząc wrażenie, że sprawa jest o stokroć razy bardziej nagląca niż mu się wydawało. Zupełnie jakby właśnie nie usłyszał od Milo, że przecież te plakaty równie dobrze mogą nic nie dać. Nie wiadomo.
- To chodźmy już. Po drodze mu powiemy, musi być na dole – pospieszył, w całym tym ponaglaniu nie potrafiąc nie pomyśleć o tym, że może nie powinien tak myśleć. Znaczy wmawiać sobie, że tata musi być gdziekolwiek, bo równie dobrze mogło go tam nie być, tak...? Dziwne to było, bo Key teraz wszystko podważał, wszystko co znał tak naprawdę. Ale skoro Milo obiecywał, że poradzą sobie jakoś, no to... To nie było innego wyboru, niż ubrać się pospiesznie, spakować plakaty i torby na zakupy do plecaka i wyjść, wcześniej ostrożnie zamknąwszy mieszkanie. A potem zejść na dół, do sklepu i dać tacie znać. W porządku. Pilnuj ich, Milah – tylko tyle usłyszeli w odpowiedzi, a Key po tonie głosu taty szybko rozpoznał, że mówił poważnie. I że to znaczy, że oni też powinni się pilnować. Więc tylko ścisnął tą trzymaną dłoń Jasmine mocniej, to chyba wystarczy, ona na pewno też rozumiała.
Zimowy chłód wydawał się dużo bardziej dotkliwszy i nieprzyjemny niż zazwyczaj, ale to też nie miało prawa stanąć im na przeszkodzie, musieli szukać, musieli te plakaty przyczepiać, a Key dopiero teraz pomyślał, że w tej pogodzie może powinni byli zabrać ze sobą plastikowe koszulki na te kartki. Ale to nic, to nic, przyczepią też w kawiarniach i domach kultury, i... i gdzieś na pewno można było jeszcze przyczepić, w jakimś sklepie plakaty zostawić też? Zaraz z resztą ciągnął ich w stronę tego azjatyckiego marketu na rogu, dwie przecznice dalej zaledwie, tylko tyle zdążyli przejść. Wiedział – tam jeszcze nie byli. Bo wcześniej tylko rozwieszali. Dlatego ciągnął, dosłownie trzymał za ręce i parł z uporem w tamtym kierunku, licząc, że wcale nie musiał swoich intencji wyjaśniać. A nawet jeśli, to... to tylko na jakieś zostawimy chociaż jeden, na to marne, niekonkretne zdanie był się teraz w stanie zdobyć.
- Milo, a... a jak jest teraz w Londynie? – zapytał znikąd, gdy narożny market okazał się zupełnym pudłem, bo tak, Keyowi udało się osobiście wyprosić sprzedawczynię o to, żeby gdzieś nad ladą przypięła ten plakat nieszczęsny, ale miejsce było puste, na granicy upadku właściwie i cała trójka dobrze wiedziała, że to niczego nie zmieni, że nijak nie pomoże. Bez sensu, ale nie wolno nad tym się zbyt dużo zastanawiać, więc szli dalej, a Keyvan wiedział, że wszystkim po głowach chodziło chyba jedno i to samo, i... i że może lepiej było porozmawiać o czymś innym. Więc Londyn, Londyn zimowy. W Anglii też podobno dużo padało, więc... więc może to wszystko podobne, może ta zima tam też taka deszczowa jak w Seattle, może mroźno, nieprzyjemnie, ale wciąż plucha.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Patrzył jak Yasamine tuli tę poduszkę tak mocno i wygląda jakby miała zacząć płakać, a potem biegnie po torby, jak Key je liczy i coś go ściskało w środku. Przerażające to było, przerażająca była myśl, że można tak zniknąć, zostawić po sobie rzeczy. Że mama nadal tu jest takimi cząstkami, zapachem, rzeczami jakich dotykała, takimi z których się śmiała, zdjęciami na które lubiła patrzeć, miejscami na których tle często przebywała. I nimi przecież, powinna wodzić spojrzeniem za dzieciakami, zawołać że Jas ma poprawić koszulkę, że Key robi w torbach bałagan. Brakowało jej głosu. I to było cholernie nierealne, że może jej już zawsze brakować, te pomieszczenia nagle wydały mu się przerażająco puste i chciał przez nie przejść, poszukać jej, może to jednak żart. Ale nie mógł zachowywać się jak dzieciak, nie mógł nie dowierzać rzeczywistości i musiał przełknąć ciężką gulę, która gromadziła mu się w gardle, bo nie mógł się rozkleić przy smarkach.
- Tak, starczy. - uśmiechnął się do Keya lekko, pomógł mu władować ten wielki plik do plecaka, spojrzał na Jas, kiedy się odezwała, potem znów na niego. - Pojedziemy też na stację, dużo ludzi tamtędy chodzi, warto zostawić plakat.
Nie zostawiłaby ich, nie pojechałaby nie dając im znać, nie zostawiając chociaż kartki, był tego pewien, ale nie mogli sobie pozwolić na jakiwkolwiek niedopatrzenie, którego później mogliby sobie nie wybaczyć. Bo Milo choć musiał coś robić, musiał jej szukać, nie miał wiele nadziei, miał sobie to za złe, jakby tym brakiem nadziei odpychał rodzicielkę, ale nie wierzył, że wróci. Już by wróciła, gdyby mogła, a jeśli nie może to najpewniej stało się coś bardzo złego. I na tę myśl miał cholerne dreszcze.
Spieszyli się, jakby nagle sekundy nabrali na znaczeniu. Patrzył jak dzieciaki ubierają płaszczde i ruszył z nimi, spojrzał na ojca w sklepie. Trzymał się, próbował, robił co mógł. Jak zawsze. Choć ciężkie to musiało być, ale rozumiał go, chyba aż za dobrze, bo ojciec trzymał się dla nich.
W porządku. Pilnuj ich, Milah.
Zawsze pilnował, do momentu w którym wyjechał. I teraz też chciał, to było jasne. Choć nie było podstaw by myśleć, że też znikną, ale nie było podstaw by myśleć, że matka zniknie. Może to paranoja, a może byli zagubieni, dużo bardziej niż on i mali, delikatni i nie wiadomo co działo się w ich głowach w tej chwili. Więc pilnować ich trzeba, to ważniejsze niż dawniej.
Dzieciaki wyszły przodem, trzymały się za ręce, zaraz zrównał się z nimi i poczuł na dłoni uścisk brata. Odwzajemnił go i dawał się ciągnąć im obojgu, szedł z nimi, z tym plecakiem pełnym plakatów i siatek do kolejnego marketu, trochę dalej od domu, w kierunku stacji.
- Bardziej deszczowo niż zwykle. Szaro. Trochę jak tutaj w sumie. - przyznał, bo tu też ciągle padało. Choć inaczej odbierał ten deszcz, zapach miasta był inny, wygląd, ludzie byli inni, głosy i akcenty też, całkowicie, nawet jeśli tak samo się spieszyli i przed tym deszczem chowali to jednak aura była inna i chyba nie umiał tego opisać. - Ale mniej ludzi, niż latem, mniej turystów, tym bardziej w samym Westminster. Może jak będziecie mieli w szkole przerwę to do mnie przyjedziecie któregoś razu, sami zobaczycie. - temat zastępczy, wiedział to, ale dobrze było o tym myśleć - że dzieciaki może przylecą, że wyszukają im w miarę tanie loty, że będzie ich trzymał w swoim pokoju, jakiś materac ogarnie i się pomieszczą. W wakacje już raz byli, w tym jego mieszkanku dzielonym na pięć osób, ale chociaż niedaleko uczelni, pod London Eye i Big Benem, w Muzeum Figur Woskowych i po prostu na spacerze i rybie z frytkami. Mogliby zimą też wpaść, niby żadna różnica, ale mogliby po prostu wpaść w jakieś ferie.
Kolejny sklep, osiedlak jakiś, starsza kobieta przyjęła ich wydruk. Ale szli dalej zaraz, mieli się oddalić, tu po okolicy już w końcu roznosili. Mama patrzyła na nich tu z kilku witryn, miała wesoły uśmiech obejmujący oczy, była radosna na tych plakatach, ale on się z tym czuł jakoś tak cholernie źle, że tak patrzyła, dreszcze miał, wolałby zobaczyć ją na żywo, poruszającą się. Na plakatach wyglądała jakby mogli ją już tylko wspominać.
- Teraz są też kiermasze świąteczne. Ale tutejsze są większe. - zewszad spoglądały na nich mikołaje. Wesołe jakieś absurdalnie. Ścisnął mocniej drobną dłoń w swojej, docierali już do stacji metra. Kolejne plakaty.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

A może nie powinni wychodzić? Może lepiej byłoby, gdyby nadal siedzieli w domu i czekali na jakieś informacje? Na powrót mamy. Tata był w sklepie, mieszkanie zostało samo. A jeśli po ich wyjściu zadzwoni telefon? Nadal mieli stacjonarny, może nawet w odróżnieniu od pozostałych domów? Mama i tata przecież zawsze powtarzali, że nie ma co tak szaleńczo gnać za tym światem. Jeśli wychodzili z domu, to nie po to, żeby być uwieszonym telefonu. A Jasmine nawet lubiła ten klimat rozmowy przez słuchawkę, siedząc na fotelu obok małego stoliczka. Coraz bardziej uwidaczniało się jej to zamiłowanie do takich starych rzeczy, starych zwyczajów. Trochę przez jej własne wybory, trochę dzięki przykładowi rodziców. Na chwilę więc się zawahała, czy może ktoś nie powinien zostać, ale już zbiegała po schodach i już wychodziła na ulicę, gdzie wiatr dmuchał zimnym powietrzem. Nie chciałaby rozdzielać się z rodzeństwem, a zakupy przecież należało zrobić. Może jeśli ktoś zadzwoni i nikt nie odbierze, to spróbuje jeszcze raz? Miała taką nadzieję, bardzo pragnęła, żeby wreszcie ktoś dał jakiś znak. Może gdyby byli bogatsi, to wystawiliby ogłoszenie z obietnicą nagrody? Ale nie mieli nic, oprócz tego małego sklepu na parterze. Bez niego nie mieliby za co żyć.
Pozwoliła złapać się za dłoń i zacisnęła palce na dłoni brata. Pozwoliła mu wybrać kierunek i zerknęła na Milah, który stał po drugiej stronie Kluczyka. Gdyby mogła też złapałaby go za rękę. Ale tak trudno byłoby im iść! Pociągnęła za zamek swojego nakrycia i pociągnęła go pod sam brodę. Wydawało jej się, czy dziś było chłodniej? Jasmine spojrzała na drugą stronę ulicy, gdzie plakaty z twarzą mamą nadal wisiały, ale ludzie kompletnie bez zainteresowania przechodzili dalej. Dlaczego? Bo nie była młodą studentką, za którą płakali bogaci rodzice? Jasmine nienawidziła tej niesprawiedliwości świata i z biegiem lat miało się to u niej jedynie pogłębić. Zaciskała usta, gdy Key prosił sprzedawczynie o miejsce na plakat i miała ochotę wrzasnąć, że to przecież ich mama! Całe szczęście, że wreszcie mogła skupić się na czymś innym i posłuchać o drugim domu starszego brata.
- Wyjedziesz? - Trochę nią wstrząsnęła myśl, że Milo zamierza wracać do Londynu. Trochę zdziwiło, bo myślała, że jednak zostanie na dłużej. Spojrzała na brata i pokręciła głową. - Kto pomoże tacie w sklepie? - Rzuciła pytaniem, bo przecież to było ważne. Ojciec nie mógł przecież cały dzień tam siedzieć, a wcześniejsze zamykanie nadwyrężyłoby ich budżet domowy. Yasamine zmarszczyła czoło i stanęła na przejściu dla pieszych. Czerwone światło blokowało ruch pieszych, którzy nie interesowali się nikim innym, tylko patrzyli na czubek swojego nosa albo wpatrywali w telefony komórkowe. W pewnym momencie nawet wydawało się jej, że jeden z mężczyzn wejdzie pod koła samochodu, ale jak zaprogramowany, zatrzymał się tuż na krawężniku. Po chwili znów wszyscy ruszyli przez ulicę i Jasmine aż się zatoczyła, gdy jakaś kobieta przeszła a tyle blisko, że szturchnęła ją mocno swoją wielką torbą.
- Nienawidzę ludzi. - Burknęła pod nosem, posyłając kobiecie wściekłe spojrzenie, które nawet nie było przez nią zauważone. I tak trzeba było przejść na drugą stronę i dalej kierować się na dworzec, gdzie może ktoś coś widział albo słyszał.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Londyn był innym światem, jakąś obcą, zagiętą zabawnym akcentem i całkiem obcą kulturą alternatywną rzeczywistością – normalnie Key pytał o niego chętnie, słuchał jak Milo opowiada o szkole, o ludziach i o tym, że brak tam tego domowego jedzenia, bo tylko na tyłach błyszczącego kolorami podrabianych luksusowych marek Camden można było zjeść po irańsku. Teraz wciąż pytał z zainteresowaniem, wciąż tą wyciągniętą dłonią ciekawości chciał dotknąć nieśmiałej wizji angielskiej zimy, ale robił to z obowiązku bardziej. Z poczucia, że oszaleją inaczej – takiego głupiego, nierozsądnego, ale pewien był, że chwila ciszy będą zgubna, że po policzkach Jasmine popłyną te wstrzymywane łzy, że Milo w końcu opadnie z sił i nie będzie już w stanie dłużej udawać że to wszystko nie jest po prostu straszne, że on sam nie zatrzyma się na środku tłocznej ulicy, nie usiądzie i nie powie, że to już, koniec, dość, że on będzie siedział tu całą wieczność, bo wieczność bez mamy i tak nie ma już żadnego sensu. Więc o Londynie trzeba było myśleć, trzeba było sobie spróbować przypomnieć te wakacyjne odwiedziny. I dobrze miało być, pozytywnie, spacer wzdłuż Tamizy i turystyczne London Eye, ale Key potrafił wspominać te rzeczy tylko przez pryzmat tego, gdzie w tym wszystkim była mama. Dlatego tak mocno ściskał dłonie rodzeństwa, dlatego wciąż wpatrywał się w chodnikowe płyty i starał się nie deptać po liniach i pęknięciach, udawanym skupieniem jakby instynktownie starając się sam przed sobą zamaskować to, jak nieobecnym i pozbawionym chęci czyniły go te ciągnące w dół myśli. Tak czy inaczej kiwnął głową chętnie, bez większego zrozumienia; przyjadą może, tak, czemu nie, ale wszyscy dobrze wiedzieli, że to nie jest czas na plany. Nie teraz przecież. A potem Jasia słusznie zauważyła coś ważnego, słusznie zapytała – wyjedziesz?
- My – uprzedził brata w odpowiedzi, nie potrzebując nawet tych marnych kilku chwil na zastanowienie. Oni, bo tata zawsze mówił, że kiedyś ten rodzinny biznes przejmą, o to chodziło przecież – on miał być tą ich stabilną i bezpieczną przeszłością, małą domową fortuną, a był... ciężarem chyba. Tyle tylko, że się o tym nie mówiło i to dobrze może, bo Key i tak tego nie rozumiał jeszcze, Jasmine też nie, Milo... Milo może tak, bo Milo swoje rzeczy chciał robić. Teatr chciał robić, tak Key się chwalił w szkole kolegom. Oni pytali wtedy czy to znaczy że będzie w telewizji, a Key tłumaczył niecierpliwie, że to nie tak działa, że teatr to znaczy wystawiać Szekspira i wygłaszać monologi w pięknych strojach, a potem kłaniać się i dziękować kiedy wielka widownia bije brawo na stojąco. Tak im właśnie wyjaśniał, bo tak kiedyś wyjaśnił mu to Milah – niezupełnie znaczy, bo i Szekspira i te gromkie owacje Key dopowiedział sobie sam, ale lubił tak o tym myśleć, lubił wierzyć, że Milo będzie wielki. – Po lekcjach. I może... może zrezygnuję z treningów, będę wracać wcześniej wtedy – zdecydował, usilnie próbując nie pozwolić na to, żeby w głosie zabrzmiało jakieś zwątpienie czy zawahanie. Silny musiał być, tak jak tata chciał. Nie szkodzi, że oprócz angielskiego w szkole lubił tylko treningi właśnie, że to o dziwo frajda była a nie udręka, miła odmiana – zrezygnuje, sklepem się zajmie, bo tak trzeba. Dwanaście lat. I wierzył, że tak być musi i patrzył tym poważnym spojrzeniem, robił dobrą minę do złej gry, ignorując gardło zaciskające się boleśnie na widok tłumów przelewających się przez schody prowadzące na główną część pobliskiego dworca.
Dworzec był zatłoczony, odpychał chłodem i słodkawym zapachem zmieszanych oddechów. Grudzień, święta, więc wielki ruch, walczący o odrobinę przestrzeni podróżni, meandrujące kolejki do kas i absolutny brak miejsca czy czasu na to, aby porozmawiać – Key był pewien, że mamy tutaj nikt nie widział, bo tu oprócz nich nikt tak naprawdę wcale nie patrzył. Musieli wszyscy przysunąć się do siebie bliżej, spleść te palce jakby ciaśniej, chyba w obawie, że chwila nieuwagi i te kilkadziesiąt centymetrów zbędnego odstępu będą zgubne, że poproszą się o kolejną tragedię, zniknięcie kolejne. W podziemnych korytarzach zatrzymywali się co raz żeby przystanąć przy jakiejś sklepowej witrynie, kiosku, kasie; najwięcej czasu spędzili w punkcie informacyjnym, od zrzędliwej pracownicy w podeszłym wieku usiłując wyciągnąć jakąkolwiek pożyteczną informację, dowiedzieć się chociaż, czy dało się to jakoś sprawdzić, albo... albo gdzie plakat zostawić, tylko tyle mogła dla nich zrobić, tylko ująć kartkę, zmierzyć beznamiętnym wzrokiem i obiecać przyczepić je za szybą tej lokalnej tablicy ogłoszeń. W porządku (nawet jeśli tak naprawdę nie, bo nic w porządku). Dalej trzeba było iść – i tak jak dotąd Key nie chciał już prowadzić, nie chciał ciągnąć w jakąkolwiek stronę, ewidentnie już zrezygnowany i zniechęcony całą tą obojętnością i świątecznym rozgardiaszem peronów, tak stanowczo zatrzymał się gdzieś w połowie kolejnego korytarza. Całkiem nagle, z ręką wciąż mocną zaciśniętą na tej Milo, pasowała tam przecież tak idealnie. Tablica informacyjna, migające numery pociągów, nazwy miast.
- Gdyby pojechała bez nas jednak – odezwał się, ani na moment nie odrywając spojrzenia od pomrukującej cichym brzękiem wysłużonego elektronicznego sprzętu tablicy. – To dokąd? – Wzrok w końcu prześlizgnął się po twarzach Milah i Jasmine.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Londyn był jego światem - innym i bardziej swobodnym. Miejscem, w którym faktycznie czuł się sobą, daleko od oceniających spojrzeń ludzi którymi zdecydowanie zbyt mocno przejmował się dawniej, z daleka także od spojrzenia ojca. Ludzie byli tam inni, a może po prostu w inne środowisko trafił i zżył się z nim tak samo, jak zżył się z tymi zatłoczonymi ulicami, kolorowymi mapami metra pod którymi zawsze tłoczą się śmiesznie rozmawiający ze sobą turyści, z ludźmi o ładnym, flegmatycznym lekko akcencie, z tym strasznie ciasnym, ale jednocześnie całkiem wygodnym mieszkankiem na Maclise Road, obok Hyde Parku. Zżył się z wizją własnego życia, z realizacją czegoś do czego dążył od tak wielu lat, z myślą o tym, że jego sny mogą zostać zrealizowane. Tylko jego wizja siebie w przyszłości nigdy nie wiązała się z tym małym domowym sklepikiem w inny sposób, niż odwiedziny u rodziców, pomoc im od czasu do czasu kiedy trzeba, na pewno nie miał zamiaru pracować, wiązać się z tym miejscem nawet, jeśli dla ojca kiedyś ta wizja była oczywista. Bo w umyśle ojca ten sklep to był chyba dar od losu, jakaś wizja bezpieczeństwa i stabilności. Dla Milo była to raczej stagnacja i wyrzut sumienia. W końcu założyli go dziadkowie i włożyli w niego masę ciężkiej pracy, później pomagał ojciec, przejął go, dwa pokolenia dbania i pielęgnowania, dla młodych to nic nie znaczy, jak krew w piach całkowicie, niewdzięczni i nie doceniający tradycji. Prawda?
I jak ojciec pomagał dziadkowi, tak on swojemu ojcu powinien, ale Milo zawsze trochę z lękiem na ten sklep patrzył, niechętnie. Bo sklep rodziców wchłaniał, bo wszędzie był, był ich życiem, a on innego życia chciał, nie chciał uzupełniać ryżu na półkach, czy kłócić się o cenę szafranu w języku, który był owszem, częścią ich historii, ale nie był wcale ich językiem, przynajmniej w oczach Milo.
I w końcu powiedział, studiować chce. Rodzice to już wcześniej wiedzieli, musieli, widzieli przecież, że ucieka od tego sklepu, słyszeli od dawna jak mówił że chce aktorem być i chociaż kiedyś myśleli że to głupia dziecinada, to teraz ta dziecinada mu nie przeszła. I rozmowa była trudna, bo wymyślił sobie ten daleki świat i za co wyjedzie, za co żyć będzie, co będzie po tych studiach robił, jak studia opłaci, czy będzie wracał, czy będą go widywać, czy jest pewien i, choć nikt nie mówił tego bezpośrednio to mimo wszystko przewijało się co ze sklepem, ojciec wspomniał że się zestarzeje i nikomu pracować nie zostanie, ale Milo milczał wtedy, bo czasem lepiej milczeć niż próbować dyskusji na pewne tematy. Bo to by było przykre wyjaśniać, że ma prawo do swoich marzeń i swoich planów i, bo ojciec raczej by tego nie zrozumiał. Bo ojciec nie widział sklepu jako krótkiej smyczy, a właśnie taką wizją jawił się on dla Milaha. Milczenie czasami jest lepsze.
Sklep jest rodziców, niech więc mają go póki chcą, dbają o niego i pielęgnują do starości, bo taka wizja sklepu była dobra i całkiem sentymentalna, bo nie wszystko w nim było złe, większość rzeczy nawet dobra była, kiedy Milo mógł nie myśleć o nim w perspektywie swojej przyszłości. I nie myślał.
Tylko teraz tak się nie dało.
Wyjedziesz?
Kto będzie pomagał tacie w sklepie?

Cholera.
- Nie wiem, Pulpecie. - odpowiedział po krótkiej chwili milczenia. Nie wiedział, nie miał pojęcia, nie myślał o sklepie do tej pory, przez cały ten czas, całą drogę skupił się na matce, na tym co może z nią być i na dzieciakach, na tym jak sobie radzą. Ale był też ojciec, a skoro ojciec to i sklep. - Nie wiem czy wyjadę, chyba tak, zobaczę. Nie wiem, kiedy. Muszę o wszystkim pomyśleć, pogadać z ojcem, zobaczymy co będzie.
Nie chciał wszystkiego porzucać, ale nie mógł też porzucać ich, nie teraz, za wiele się działo, a pytanie Jas trochę go zmroziło, bo do tej pory nie zastanawiał się nad tym. Dopiero przyjechał, nie miał tu być tak wcześnie, nie miał jeszcze powrotnego biletu, żadnej trasy, nic, ale powrót do tej pory wydawał mu się oczywisty i prosty. Ale nic już nie było ani proste ani oczywiste. Bo teraz wyjazd będzie pozostawieniem ich tutaj, całkowicie innym niż przedtem. Bo tym razem nie zostawi ich w domu, jaki dobrze zna i w którym sam się przecież wychował, bo ten dom się zmienił w ciągu tych kilku dni, to jasne.
Chciał myśleć, że ojciec da radę, pomoże mu jakiś wujek, jakaś ciotka, powinni dać radę. Ale tak by było w idealnym świecie, ale wujkowie i ciotki swoje prace mieli, a ojciec był z tym sklepem związany, a finanse jego i dzieciaków były od niego zależne. Nie mogli tak po prostu zamknąć szybciej, czy częściej. Chyba nie. Nie wiedział.
- Z niczego nie będziesz rezygnował. - spojrzał w dół na ciemną czuprynę, kiedy Key się odezwał tak szybko i pewnie. Kochany był, oboje byli i to jak sobie radzili, jacy dorośli próbowali być go rozczulało w tym wszystkim, a jednocześnie cholernie martwiło. Bo mieli prawo być przecież przerażonymi dzieciakami po prostu. I martwiło go to, że rozumieją tak wiele i wiedzą, że ktoś musi zrezygnować i jeśli nie on to oni, tylko dla nich chciał takiej samej swobody, jakiej dawniej chciał dla siebie. Żeby zajęli się tym sklepem kiedyś, jeśli będą chcieli, nie z poczucia, że muszą, bo ktoś tego od nich oczekuje. I na pewno nie już teraz, kiedy byli w wieku w którym każdy dzieciak snuje wielkie plany i marzenia i nie powinien w tych planach widzieć ograniczeń jeszcze, bo do niczego potrzebne mu one nie są.
- Pogadam z ojcem jak wrócimy, trzeba to przemyśleć. - dodał zaraz. Ich to nie powinno dotyczyć, zobaczą, o finansach z ojcem pogada, jak to wygląda, czy da radę czasem zamknąć, bo choć okrutnie o tym myśleć w ten sposób to w domu jest już nie jedna, a dwie osoby mniej do wyżywienia i utrzymania. Powinno być trochę lżej.
Choć ta myśl zaciążyła mu na żołądku, była paskudna, obleśna, jakby sam, tylko myśląc w ten sposób zagrzebywał ich mamę gdzieś w płytkim grobie. Zimny dreszcz go przeszedł. Co mogło jej się stać, kto mógł ją skrzywdzić, czemu nigdzie jej nie ma.
Ale szli dalej, aż do dworca cholernego, wieszając te kartki, na które nikt nie zwracał uwagi. Bo nikogo nie obchodziła ich matka, bo i tak nie zapamiętają jej twarzy, bo to głupie co robią, bo robią to tylko po to żeby robić cokolwiek. Bo ojciec rozmawiał ze wszystkimi znajomymi, znajomych mama nie miała wielu, bo policja rozmawiała z kim mogła, bo dzwonili do szpitali, na kostnice nawet dzwonili i nie było jej absolutnie nigdzie, ojciec nawet przytułki dla bezdomnych objechał zdesperowany, pisał mu o tym wczoraj i Milo pewnie jutro też objedzie tak na wszelki wypadek, ale sam, dzieciaków nie trzeba tam zabierać.
Narazie informacja na stacji i trudna rozmowa, bo kobieta niechętna, nie chciało jej się z kolejnymi osobami rozmawiać, patrzyła na nich jakby ze snu ją wybudzili, kiedy Milah pytał o jakieś nagrania, czy można z konkretnego dnia gdzieś zobaczyć najpierw mówiła że nie, potem że może u ochrony, w końcu gdzieś zadzwoniła, dała mu numer gdzie się interesować, pewności nie dała, czy im udostępnią, może prędzej policji. Może policja to zrobiła, ale może nie, nie wiedzieli tego, będzie trzeba się dowiedzieć, naciskać na to, choć Milo wątpił to musiał spróbować.
I szli dalej. Bez celu tak naprawdę. Coraz bardziej go to uderzało, chyba zaczynał rozumieć, że był w amoku jakimś i robił cokolwiek, byle robić, nie myślał. Ale im więcej myślał tym mocnej rozumiał, że żadne działanie właściwie nie pomoże i, że do nich należy czekanie, irytujące to było, bo mogą żądać nagrań stąd, ze stacji autobusowej, ale mama mogła wyjechać skądkolwiek, gdziekolwiek, Seattle jest olbrzymie, ten świat jeszcze większy. Choć z konta rodziców nic nie zniknęło. I żadne rzeczy mamy nie zniknęły.
Mama nigdzie nie wyjechała, Key, ktoś ją skrzywdził.
- Pora chyba do sklepu iść. - odeszli już daleko, robiło się ciemno, dzieciaki czerwone miały policzki z zimna, on pewnie też. I nie chciał odpowiadać na to pytanie, nie było sensu wymyślać i kłamać, nie w tym momencie, rzeczywistości, tej przykrej było za wiele.
- Chodźcie. Zrobimy zakupy. Potem do domu. Wieczorem coś porobimy.
Obiad trzeba zrobić, siądzie w sklepie i z ojcem pogada. O wszystkim, o tym co dalej, choć strasznie było już planować wszystko, ale chyba musieli. Bo roznieśli już to, co mieli, bo mama patrzyła już z każdej strony i na ten moment nie mogli zrobić nic więcej i cholernie żałosne to było.
Mogą tylko zbudować głupią bazę i czytać, grać w coś, zajmować głowy, wyczekując telefonu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Innego dnia szturchnęłaby brata bliźniaka i wyśmiałaby te jego plany. Przecież był za młody, nie miał nawet szesnastu lat i nie mógł zastępować ojca w sklepie. Zresztą on by mu nawet nie pozwolił. Co innego posprzątanie sklepu, przeniesienie kilku rzeczy, pomoc w inwentaryzacji, a co innego obsługa klientów, kasy, dostaw towaru i inne tego typu rzeczy. Wymagało to miesięcy nauki, a teraz ojciec nie miał czasu jeszcze stać nad Keyem i uczyć go czegoś nowego, gdy został sam i sam musiał wszystko ogarnąć. Każdego innego dnia, Jasmine popukałaby się w czoło, ale nie dziś. Temat był zbyt poważny, brak matki zbyt tragiczny, na tego typu rozbawienie. Bo nie było nic śmiesznego w tej sytuacji. Jas się bała, chociaż nie zamierzała o tym mówić. Bo po co? Nie chciała nikomu zawracać głowy swoim strachem. O mamę muszą się martwić, o nią już nie powinni. Chciała coś zrobić, pomóc i mogla to zrobić przynajmniej w taki sposób. Nie być dzieckiem. Matka zawsze powtarzała, że Jasmine kiedyś ją zastąpi. Pewnie nie miała na myśli swojego zniknięcia, ale dziewczyna teraz rzeczywiście chciała to zrobić. Na chwilę. Nie na zawsze, bo nie chciała myśleć, że mama już nie wróci. Ale póki jej nie było, mogła pomyśleć o obowiązkach domowych i pomocy ojcu.
Yasamine każdego innego dnia obruszyłaby się na nazwanie jej pulpetem. Napompowałaby policzki w złości i odgryzła się starszemu bratu, ale teraz nawet nie miała ochoty. Wcale nie podobało jej się, że Milo nie zaprzecza i nadal utwierdza ją w przekonaniu, że zniknie. Aż ją w nosie zapiekło, bo żal nie opuszczał jej myśli a im dłużej w nich siedział, tym bardziej było jej smutno. Musiała poczekać aż wróci do domu, do łóżka. Wtedy będzie mogła sobie trochę odpuścić. Teraz jednak zaciskała usta i wpatrywała się przed siebie. Nie wiedziała co ojciec powie. Kiedyś pozwolił Milo wyjechać, ale teraz może będzie naciskał, żeby został? A jeśli zacznie, ich relacje mogą zostać nadszarpnięte.
- Porozmawiamy. Wszyscy. Jesteśmy rodziną. - Powiedziała dość stanowczo, co pewnie dla niektórych byłoby niezwykle zabawne. Czerwony nos i rozczochrane włosy nie dodawały jej powagi. Była tylko dzieckiem, ale wcale nie chciała, żeby tak ją traktowano. Odsuwano. Ukrywano problemy. Wszyscy na równym poziomie mierzyli się z utratą matki.
- Nie wiem, Key. - Odpowiedziała bratu, gdy zadał swoje pytanie. Wsunęła ich dłonie do kieszeni jego kurtki, bo już zaczynało być jej coraz chłodniej. Z ulgą przyjęła propozycję powrotu do domu. Nie chciała już dłużej włóczyć się po mieście, gdzie obce twarze w ogóle nie zwracały uwagi na ich starania. Dziś miasto było zdecydowanie mniej przyjazne.
Wielki sklep samoobsługowy, oślepił ją blaskiem lamp. Dziś jakoś wyjątkowo. Drażnił i popychał do tego, żeby te zakupy zrobić jak najszybciej. Rozkład alejek nie był tak dobrze znany jak ich mamie, ale Jasmine starała się odnaleźć jak najkrótszą drogę do produktów, po które przyszli. Zakupy z mamą były łatwiejsze. Po prostu się za nią szło i zbierało z półek, to co wskazała. Jasmine żałowała, że nie przykładała się do tego, tak bardzo jak powinna. Może przynajmniej dzięki temu wiedziałaby, gdzie dokładnie leży ta wielka paczka papieru, który był tańszy niż te wszystkie nasączone olejkami zapachowymi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jakiś nieprzekonany był ten mały Key, czy to na pewno prawda – czy to prawda, że z niczego rezygnować nie będzie musiał. Ale martwiło to wszystko naprawdę, bo wiedzieli oboje, nawet oni, nawet ta Jasia jeszcze nie trzynastoletnia nawet, że ojciec sam w sklepie nie da rady i, przede wszystkim, że nieobecność mamy zmienia przecież wszystko. Wszystko absolutnie. Więc nawet jeśli nie z treningów, to z czegoś zrezygnować będzie musiał, oboje będą musieli. Na pewno. Na przykład z rodzinnych gier w karty, bo tata nigdy za bardzo ich nie lubił przecież, bo to mama zachęcała zawsze, a Keya te partie makao w piątkowy wieczór ekscytowały zawsze tak mocno. To nie było może miejsce ani czas na zastanawianie się co to wszystko będzie za sobą niosło, bo z tyłu głowy wciąż tliła się ta potwornie infantylna w całej swojej naiwności myśl o tym, że może wszystko się jeszcze zmieni, że z niczego rezygnować nie będą musieli, bo mama się znajdzie. Może nie cała i zdrowa, ale znajdzie, a to najważniejsze przecież, ważne tak straszne żeby była jeszcze trochę, bo Key przecież zupełnie niegotowy był na to żeby pozwolić jej zniknąć bez pożegnania. Z resztą... z pożegnaniem czy bez, za wcześnie na to wszystko. Straszna to była niesprawiedliwość, paskudna naprawdę.
Yasamine nie wiedziała, a Milo nie mówił nic – i chyba straszniejsze od niewiedzy było to niewygodne milczenie brata, ale Key wiedział i rozumiał, że nie należy drążyć. I że zdeptać trzeba ten niepokój, bo rzeczy były do zrobienia: trzeba było pójść po zakupy, trzeba było wrócić do domu, porozmawiać z tatą (we czwórkę, wszyscy razem, rodziną byli, Jasia rację miała), potem odgrzać któreś z tych pudełek zniesionych w geście wsparcia przez najbliższą rodzinę, zjeść razem i wreszcie zaszyć się gdzieś razem w pokoju Keya – liczył na to gorąco, chyba dużo bardziej niż wypadało, ale to nieważne teraz, nieważne że duży był. Ten fort z koców, to naprawdę bardzo potrzebne było. I Key zaczynał rozumieć to dużo lepiej zwłaszcza z chwilą w której wspólnie weszli do tego obcego supermarketu. Te półki nagle takie wysokie, wózki takie ciężkie, świat zupełnie inny i obcy, bo z reguły przemierzany z mamą za rękę, z Jasmine biegającą w kółko po najróżniejsze produkty. Teraz Milo nie odsyłał ich po nic: cały czas trzymał blisko, zarządził wspólne pchanie wózka, pozwolił wybrać coś słodkiego i obiecał, że podzielą się w bazie. Krótkie to były zakupy, ale w tym dziecięcym postrzeganiu dłużyły się niemiłosiernie, były takie strasznie męczące – i niedziwne, że Key prędzej czy później ziewać zaczął, gdzieś pomiędzy odpychaną sennością rzewnie zalewając starszego brata gorącymi zapewnieniami że wcale nie jest zmęczony, w końcu z ulgą wielką przyjmując koniec tej wyprawy. Więc wyładowali te płócienne torby po same brzegi właściwie, kupili chyba wszystko co najpotrzebniejsze i te kilka rzeczy, realnie odrobinę do życia mimo wszystko mniej potrzebnych – też.
Dziwnie było zastać tatę w domu, bo chyba cała trójka spodziewała się że co najmniej kilka najbliższych godzin spędzi w sklepie, ale ojciec wytłumaczył się szybko. Powiedział, że wujek jest na dole i pilnuje wszystkiego, że on przerwę ma – krótką bo krótką, ale porozmawiać muszą. I Key naprawdę senny był, niewiele pamiętał, tylko wspólne wypakowywanie siatek z Jasią, a potem prośbę Milo o to, żeby poszli na chwilę. Zadanie im dał. Koców poszukać, a potem sznurka jakiegoś, poduszki w tamten kąt ulubiony zebrać, bo przecież bazę robić mieli, tak? Mieli, więc Key w wyuczonej do perfekcji niemej zgodzie zaraz łapał Jasmine za rękę, ciągnął w stronę własnego pokoju, otwierał skrzypiące drzwi szafy.
- Podsadzę Cię – decydował poważnym tonem, zupełnie jakby dostęp do leżących na górnej półce koców naprawdę był zmartwieniem największym. Ale podsadził, tak jak robił to z resztą zawsze – mieli już wprawę, Jasia zwinnie wspięła mu się na barana, wyciągała ręce do góry, a on podparty lekko o tą szafę usilnie próbował stanąć na palcach, ułatwić jej sprawę. Udało się, szybciej nawet niż się spodziewali chyba; zgarniali zaraz te poduszki, upychali do kąta, tuż obok łóżka, a potem Key wciąż z palcami splecionymi z drobną dłonią siostry parł z powrotem w stronę kuchni. Dziwnie patrzyli – tata i Milo znaczy się, jakoś bez przekonania. Nieważne. – Milo, wszystko mamy już, idziemy budować bazę? Idziemy? Proszę – wyrzucił z siebie tym ponaglającym tonem, ale mówił cicho, spokojnie, wzrokiem kilkukrotnie błądząc w stronę taty, jakby starając się zrozumieć czy wolno było mu przerywać. Ale tak chyba, bo tata nie powiedział nic zupełnie, tylko westchnął cicho, w końcu z resztą mrucząc coś, bardziej w stronę Milah niż bliźniaków, że i tak powinien na dół wracać chyba. Może tak. Może – w porządku, niech wraca. Oni popilnują, będą nasłuchiwać czy nie dzwoni telefon albo czy nie puka nikt do drzwi, nie niesie tych bardzo potrzebnych dobrych wieści.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Porozmawiamy. Wszyscy. Jesteśmy rodziną.
Nie było zabawne, chyba rozumiał, ale wiedział, że musi ich odsunąć od tej rozmowy, bo za ciężka będzie i oni mogli się czuć dorośli, ale ich oboje trzeba chronić przed lękiem o finanse, przed myśleniem o tym co będzie, przed wszystkim. Więc tylko skinął lekko głową, szedł dalej po prostu do sklepu po potrzebne rzeczy. Nie znał tego sklepu, ale szli szybko, pytał Jas o produkty, bo ona sprawdzała co jest przed wyjściem, ładowali do kosza kolejne rzeczy, byle szybciej już skończyć, byle wrócić. I w końcu byli w domu, pościągali rzeczy, poprosił żeby smarki zakupy rozpakowały, herbaty zapatrzyły bo zimno było przecież, w ogóle to weźcie się przebierzcie i koce pozbierajcie i jak oni byli zajęci to w końcu zszedł do ojca do sklepu znowu.
Pierwszy raz w życiu czuł taki ciężar. Każde słowo jakie wypowiadał ważyło kilogramy, każde słowo jakie wypowiadał ojciec było jeszcze cięższe. I obwarowywali się nimi jak poczuciem winy i chyba obaj nie mieli na to siły, bo nie da się mieć siły na coś takiego. Bo musieli porozmawiać o tym co będzie, bo musieli założyć, że mama się nie odnajdzie, że tak już po prostu będzie. Bez niej. Bo musieli pomówić o sklepie, o finansach, choć to strasznie okrutne było i kiedy o tym rozmawiali, Milah czuł jakby robił mamie krzywdę, jakby sam ją dobijał gdzieś w samotności, jakby sam odpychał ją gdzieś w obcym kierunku. Jakby teraz to była ich wina, bo się z tym próbowali pogodzić, a przecież nie można się pogodzić z taką stratą, bo mama była ważna, cenna, jedyna w swoim rodzaju. Jak można po prostu żyć dalej?
Ale trzeba żyć dalej.
I ten ojciec mówiący, że da sobie ze wszystkim radę. Powiedziałby, że da sobie radę, choćby wszystko w świecie stracił, bo mężczyzna musi dawać sobie radę i wiedział, że nie można tego podważyć i wiedział, że tak musi być. Choć wiedział też, że to bzdura, absurdalna bzdura, bo ojciec to człowiek przecież, jak wielu niadludzkich cech nie próbowałby w słowie mężczyzna zmieścić, był w tej chwili tak słaby jak oni wszyscy i Milah to widział, pierwszy raz go takiego widział. Tak spiętego, tak niewyspanego, nerwowego bardziej, mówiącego półsłówkami, o oczach lekko przekrwionych.
Ale rozmawiali. Finanse nie szły dobrze, a czego się spodziewał, teraz w sklepie towarów brakowało, zaniedbał to trochę, ale dostawa jutro będzie, trzeba pomóc wyładować. Może kogoś zatrudnią, ale bez sensu, nie stać ich na pracownika, może wuj Anahit czasem pomoże, ale on swoją pracę ma.
Chciałeś wyjechać to wyjechałeś, nie musisz wracać, my sobie poradzimy.
Chyba żal był w tych słowach, jakiś zawód niewypowiedziany, coś o tym, że nie szanował ich dorobku może, albo że pomóc nie chciał z tym ich ciężarem nigdy. Ale nie odpowiedział na ten żal, nie chciał tej dyskusji, dość ciężko już było.
Narazie jestem, pogadamy o tym potem, jutro się sklepem zajmę, ty spróbuj nie wiem wyspać się, cholera masz co robić.
Ojciec nie odpowiedział, ale zjawił się Key, w dobrym momencie właściwie, bo cisza jaka zapadła jakaś ciężka była, choć nie skończyli tej rozmowy i będą musieli do niej wrócić. Ale nie teraz. Teraz spojrzał na dzieciaka, uśmiechnął się lekko, chyba liczył że po nim nie widać, bo dla tych dzieciaków chciał być podporą przecież nawet, jeśli się martwił i bał cholernie, nawet jeśli właśnie rozmawiał o tym, że mama pewnie nie wróci i czuł się winny tej rozmowy z wielu powodów.
- Tak, idziemy. Wybrałeś książkę, Księżniczko?
Złapał go zaraz za rękę, zabrał do pokoju, rozglądając się za Yas jeszcze. Zaraz zabrał się za wiązanie sznurka w wysokich punktach, im zostawił te niższe, wiedzieli co i jak, choć każda baza była trochę inna. Ta była dość mała i dość ciasna, pełna poduszek jakimi wyścielili całą podłogę pod sobą i kocy, z których nie tylko sufit był, ale jeszcze w środku je mieli, chyba potrzebowali właśnie takiej bazy, taka wydawała się przytulna, ciemna była za to, Milo podwiesił latarkę nad nimi i siadł, bezceremonialnie oba dzieciaki przyciągając bliżej siebie, o siebie je opierając. Bo może i duzi są, ale w tej bazie są jego szczylami małymi, które chciał mieć w rękach i którym chciał czytać, albo z którymi by chciał wymyślać historie własne, co też nie raz robili, jak nic innego im się nie podobało.
I choć przez cały dzień nie wiedział, co ma robić, co jest właściwe, a co nie, co pomoże w czymkolwiek, co zaszkodzi, to teraz jakoś wyjątkowo na miejscu się czuł i spokojnie, przesuwając palcami po włosach Pulpeta i świecąc latarką w strony książki, którą wybrali na dzisiaj do czytania, aż oba smarki nie zamknęły oczu i aż przestały pytać o szczegóły, o to jak ta niedoopisana postać wygląda i co zjadła na śniadanie, albo dlaczego zachowuje się właśnie tak i jak nazywał się jej pierwszy zwierzak.
Więc rozmawiali o tym, czytając przez to powoli, ale to nie ważne, bo ważne było żeby dobrze w historię wejść, żeby ich w ten dobry świat wprowadzić gdzie wszystko jest dobre. I tacy spokojni się teraz wydawali, kiedy ich oddechy zwolniły i obrócili się wygodnie do snu, więc wyłączył po prostu latarkę i osunął się do nich bardziej, też zamykając oczy.


koniec. <3

autor

Zablokowany

Wróć do „Gry”