WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

"(...) and I would say I love you, but saying it out loud
is hard so I won't say it at all
and I won't stay very long,
but you are the life I needed all along
I think of you as my brother, although that sounds dumb
and words are futile devices"


Za trzy lata nikt nie będzie pamiętał o The Mahogany Whales
  • - o jazgotliwych riffach rodzących się pod palcami Kurta "Blizzard" Whitlocka, głównego gitarzysty, o pomarańczowej bandanie walącego w perkusję Trevora i o tym, ale ćśśś, bo to sekret!!!, że na każdym koncercie chłopcy upatrują sobie podobno trzy fanki spod samej sceny, a potem zabierają je za kulisy, żeby częstować je trawką, a nawet hasz-szzzz! nikomu nie mów!-em, i obracać tak, jak sprzedawca waty cukrowej obraca słodkie różowe obłoki na patyku podczas festynu na czwartego lipca -
ale dziś zespół znajdował się na językach całego St Laverne, oraz na wielobarwnych ulotkach rozrzuconych (wbrew zakazom Władz Szkoły, oczywiście) po korytarzach budynku głównego, na posadzce kafeterii, i nawet, a to już prawdziwy skandal!, w szkolnej kaplicy.
Zrozumiale zresztą - bo przecież TMW, czterej buntowniczy absolwenci St. Laverne, w swoje teksty wplatający raz po raz brzydkie słowa oraz ironiczne bluzgi na własną alma mater (oraz wszelkie inne matres, jak na przykład w ich piosence "I did your mother good") - byli ABSOLUTNIE FAJOWI, i TACY STRASZNIE DOROŚLI, wszyscy już w college'u, i, tak się składało, mieli-mieć tego dnia ekskluzywną, zamkniętą próbę w Kitty's Den, modnym, studenckim barze w nieodległym miasteczku -
  • i, tak się składało, Harper-Jack Jackie Dweller miął właśnie w dłoni dwie na tę próbę wejściówki - przepocone ekscytacją, a wydarte wprost z objęć jakiejś dwudziestoletniej psychofanki (w wersji faktycznej mniej dramatycznej: po prostu opłacone pieniędzmi rodziców), i...
    • tak się składało, próba ta zbiegała się w czasie z wielkanocną mszą, obowiązkową dla wszystkich uczniów placówki.
Jednym słowem: dylematy i potencjalne tarapaty, czyli standard, nastoletnie nihil novi, powszechną w St. Laverne manierą wtrącania łacińskich zwrotów gdzie się tylko da wpisane w tkankę piętnastoletniego mózgu, skrytego pod kopułą porośniętej przydługim włosiem czaszki.
Harper-Jack czaił się za załomem korytarza, podpierając barkiem chłód kamiennej ściany, i dłubiąc czubkiem trampka w cieniutkiej wyrwie zdobionej bogato posadzki. Miał na koncie świeżą dezercję z dodatkowego francuskiego, a także niecny zamiar nakłonienia swojego najlepszego kumpla do podobnego wybryku. Przed nim - czerniła się gardziel korytarza prowadzącego z dormitorium do sal zajęciowych, co jakiś czas wypluwająca jakiegoś spóźnionego już na zajęcia ucznia. Ponad nim: pyszniły się strzeliste złote litery głównego motto przybytku, obśmiane już na każdy możliwy sposób: "Homo cum sapientia potens est"*. W nim: wrzały niepokój i radość, napięcie i zniecierpliwienie, nakazujące co jakiś czas rzucić okiem na spękaną tarczę bardzo drogiego zegarka. Dweller czekał, Callaghan nie nadchodził.

Możliwe, żeby go przegapił? Nerwowe szarpnięcie rąbka granatowej szkolnej marynarki, Jasna, kurde, cholera!
Harper znał rozkład zajęć Elliotta - choć czy przyznawał się przed sobą do tego? ani trochę! - na pamięć, i kłamstwem byłoby stwierdzenie, że to wyłącznie ponieważ dzielili ze sobą kilka lekcji. Dwellerowi zdarzało się przecież zapomnieć o odpowiedzialności własnego terminarza; ale tego, którym skrzydłem przechodzić będzie Callaghan o piętnastej czterdzieści? Nigdy w życiu.
Niecierpliwił się. I bał, tak po prostu, po szczeniackiemu, że się zbłaźni, wygłupi, narazi na ból jeszcze nieznany, ale przeczuwany, który się wiąże nieodzownie z odrzuceniem. A jednak nadzieja - matka piętnastoletnich gówniarzy gotowych poświęcić wzorowe zachowanie na rzecz jednego popołudnia spędzonego u boku najlepszego przyjaciela - kazała mu czekać.
I oto był!, w akompaniamencie szelestu trzymanych pod pachą notatek; więc:
- Pssst! - chuda chłopięca ręka wysunęła się zza winkla i pognała ku nadgarstkowi chłopaka w rytmie kolejnego: - Psssst, Callaghan! - zanim, z sukcesem, ściągnęła go z objętej trasy, i wwlekła w półmrok bocznej nawy.
  • *łac.: man with wisdom is powerful
Ostatnio zmieniony 2022-02-04, 08:33 przez harper-jack dweller, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Najważniejsze bitwy wojny secesyjnej (1861-1865):
- Bitwa pod Gettysburgiem (<Unia)
- Bitwa pod Chickamaugą (<Konf)
- Bitwa pod Cancel Chancellour Chancellorsville (<Konf)


Elliott oderwał dłoń od kartki, kręcąc kółka zmęczonym nadgarstkiem. Znudzony wzrok powędrował w prawą stronę, zatrzymując się na plakacie - Prezydenci USA – potem na zeszycie kolegi siedzącego obok. Kończył zarysowywać margines geometrycznymi kształtami, kiedy zauważył na sobie jego spojrzenie. Wywrócił teatralnie oczami, jednoznacznie wskazując na swoje nikłe zainteresowanie tematem. Elliott, w przeciwieństwie do niego, lubił historię. Ze wszystkich przedmiotów chyba z największą przyjemnością siadał do opasłego podręcznika, zanurzając się w cudzych życiach, często zupełnie innych (i bardziej ekscytujących) od jego własnego. Zdarzało mu się wyobrażać, że to właśnie jemu przychodzi żyć w takich a nie innych czasach, a wraz z tymi wyimaginowanymi scenariuszami przychodziło pytanie: Czy zachowałby się tak samo? A odpowiedź, właściwa dla nastolatka, zazwyczaj brzmiała: Lepiej.
Pod warunkiem, że lekcji nie prowadził profesor Peabody. Lat… sto dwadzieścia pięć? Włosów na głowie… Trzynaście? Elliott z trudem powstrzymywał się przed zaśnięciem, a litery...
  • ...coraz bardziej...
    • ...opadały...
      • ...w dół...
DRYYYŃ!

Elliott usiadł na baczność, nawiązując kontakt wzrokowy z nauczycielem, który akurat kończył dyktować pracę domową. Esej? Znowu? Zrezygnowany zamknął zeszyt, niedbale wrzucając go do plecaka, który przewiesił sobie przez prawe ramię (to zawsze było prawe ramię, co zapewne doprowadziło go do lekkiej skoliozy w dorosłym życiu). Ruszył w stronę stołówki, mając nadzieję, że załapie się jeszcze na czekoladowy pudding na drugie śniadanie (ha, jasne, marzenie ściętej głowy). Po drodze zamienił parę słów z kolegą-malarzem-marginesów, który z wielką ekscytacją opowiadał mu o swoim planie na graffiti z tyłu szkoły, wiesz, tam gdzie ogrodnik zostawia grabie – z jakiegoś powodu wiele osób dzieliło się z nim podobnymi pomysłami, być może był po prostu urodzonym słuchaczem. Zaczął dawać mu swoje rady, pamiętaj, że ogrodnik pracuje mniej więcej do południa, kiedy coś, czy też KTOŚ, złapał go za nadgarstek. Podskoczył nieznacznie, dając się porwać Harperowi za winkiel.
- No, co? – Wypowiedziane trochę opryskliwie, choć w oczach zatańczyły rozradowane ogniki. Harper-Jack Jackie Dweller, najlepszy towarzysz na tym łez padole (zwanym potocznie St. Laverne), kompan wszelkich zabaw, powiernik sekretów, przyjaciel. Elliott korzystał praktycznie z każdej okazji, żeby być bliżej niego - odnosił wrażenie, że tylko on go naprawdę rozumie. Poza tym w jego towarzystwie zawsze było tak… dobrze, choć nigdy nie podzielił się z nim tym uczuciem, ani żadnym innym, w zasadzie ukrywając je nawet przed samym sobą. Albo najzwyczajniej w świecie jeszcze samemu ich do końca nie rozumiejąc. - Chodź na stołówkę, może zdążymy na czekoladowy pudding – mózg Elliotta podsuwał mu ten pyszny słodki smak i nie zamierzał tak szybko z niego zrezygnować. Tym razem to on złapał Harpera swoją chłodną dłonią za jego nadgarstek, bo walka o takie przysmaki nie była w St. Laverne żartem.

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Aha, to zawsze było prawe ramię.
  • Ściągane lekko w dół szkolną grawitacją, brzemieniem kilku podręczników, niedokręconej butelki z wodą, zapomnianej - i zaczynającej już chyba żyć własnym życiem - mandarynki wciśniętej w zakamarek materiału i wyschniętego na wiór długopisu skrytych w trzewiach niedopiętego plecaka. Przychylone nad blatem biurka albo nad klawiaturą pianina, pod kątem zwiastującym lekką deformację kręgosłupa. Przygarbione zawsze jakby ciut bardziej - o-o-odrobinkę tylko, tak, że ktoś, kto patrzył, ale się nie wpatrywał, niczego by nawet nie zauważył - w stołówkowej kolejce po lunch, albo w oczekiwaniu na rozpoczęcie się któregoś z - Jezzzu-ale-nuuuudy! - apeli.
    - Dostaniesz skoliozy - strofował go zawsze Dweller, a robił to takim tonem, jakim do niego samego zwracała się przed kilkoma dobrymi laty jedna z guwernantek; wspomnienie jej twarzy, a nawet brzmienie egzotycznego w wymowie imienia przykryte zostały stertą innych, tych, które nastały po jej rychłym zwolnieniu (rytuał zawsze był ten sam - żadna z pracownic nie była dla Ginny Dweller Sparks dość dobra), ale dźwięk reprymendy nadal niósł się echem pod sklepieniem chłopięcej czaszki - I totalnego przykurczu, o, tutaj - potem pojawiała się okazja konieczność, by przyjaciela wymownie ścisnąć za cięciwę napiętego ścięgna łączącego podstawę karku ze szczytem szczupłego ramienia - I jak będziesz grał, co, Elliott?
Ale tym razem na podobne diatryby miejsca jednak nie było - Harpera nagliły rzeczy inne, pilniejsze. Na plecak - obciążający dowód na to, że ten Eli to go jednak, cholera, nigdy nie słucha! - przymknął zatem oko, uwagę poświęciwszy odmiennym priorytetom.
- Ćśśśśhhhsss... - palec wskazujący wystrzelił w powietrze, a potem opadł gwałtownie na tkankę warg rozciągniętych w dziwnym grymasie - z jednej strony Harper zauważał preludium do typowej euforii, którą odczuwał za każdym razem, gdy przychodziło mu spędzać czas z Callaghanem, z drugiej - trudno było mu uwierzyć, że przyjaciel zdawał się too-o-otalnie nie pojmować powagi sytuacji - Eli, Jezu, cicho!
Krótkim szarpnięciem ramienia uniemożliwił przyjacielowi pociągnięcie się w stronę stołówki, zaraz przypierając go lekko do kamiennej ściany.
- Słuchaj - wypowiedziane pół-szeptem, i na jednym, spłyconym ekscytacją, oddechu - Sorry, ale dziś nie będzie żadnego puddingu - i, zanim Elliott zdążyłby zaszczycić go ekspresją oburzenia - Mam dla ciebie coś o wiele lepszego!
  • Zresztą, Chryste, te puddingi i tak były przecież okropne!? HJ naprawdę nie pojmował, co Eli widział w brunatno-brązowej, bezkształtnej pulpie, jaką w St. Laverne określano tym dumnym mianem. Inna sprawa, że w dniach, w których na deser podawano pudding, Harper nie musiał przynajmniej wypychać żołądka podwójną porcją jedzenia (a działo się tak za każdym razem, gdy serwowano placek ze słodkich ziemniaków, i Callaghan ostentacyjnie odmawiał dotknięcia potrawy choćby czubkiem widelca), lub też odejmować sobie od ust upragnionej dokładki (w te dni, w które stołówka szkoły błogosławiła uczniów daniem mianującym się tytułem chińszczyzny, a oczy Elliotta rozjarzały się czystym, i napędzanym nastoletnim metabolizmem, szczęściem).
- Co by się stało, gdybym ci powiedział, że może... Ale tylko może... Mam w kieszeni dwa bilety na Wieloryby - zachichotał, pewien, że nie musi nawet wypowiadać pełnej nazwy zespołu, by Callaghan zrozumiał, kogo ma na myśli - A ostatni autobus do miasta odjeżdża za siedem i pół minuty?

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Elliott by się z nim nie zgodził i z satysfakcją podjąłby dyskusję, mającą na celu obronę czekoladowego puddingu. Wyciągnąłby z rękawa co najmniej tuzin sensownych argumentów, z zaskakującą łatwością odbijając kontrargumenty Harpera, by w końcu powymyślać niestworzone rzeczy ('nie słyszałeś, że pudding czekoladowy ostatnio wygrał konkurs na najlepszy pudding w Massachusetts?'), ostatecznie dla świętego spokoju przyznając mu rację, choć sam wiedział swoje. I to nie tak, że faktycznie tak bardzo polubił ten smak - chyba po prostu zaakceptował miłość do czekoladowego puddingu wśród uczniów St. Laverne i z przyjemnością dołączył do tej subkultury. Dlatego na jego twarzy zdążył pojawić się grymas niezadowolenia, a uścisk na nadgarstku Dwellera zelżał (ale nie zniknął całkowicie, nieświadomie, p o w o l i, przesuwając granicę). - Ale o co ci- - słowa urwane w połowie przez kolejne ćśś, zrezygnowane poddanie się Harperowi.
Plecak zsunął mu się z ramienia, zatrzymując się w zagłębieniu łokcia. Poczuł za plecami chłód szkolnej ściany, ale tylko przez chwilę, bo bliskość Harpera i niespodziewanie ekscytujące wiadomości szybko podgrzały atmosferę. Usta zaczęły wyginać się w radosnym uśmiechu, brwi unosić się w niedowierzaniu, w oczach pojawiło się szczęście - Wieloryby? - powtórzył, bo musiał się upewnić, że dobrze usłyszał. - Naprawdę? - Dodał z lekką nutą zwątpienia, gdyby Harper postanowił stroić sobie z niego żarty, choć żarty w tym stylu powinny spotkać się z surową karą. - Pokaż - powiedział, zniżając nieco głos, jakby miał zaraz wyjąć z kieszeni coś całkiem zakazanego i nielegalnego, a nie kawałek papieru, choć dyrektor pewnie właśnie tak by go potraktował.
Bańka jednak szybko prysła, kiedy Harper uświadomił mu, że ma mniej więcej zero czasu na podjęcie decyzji. Zrozumiałe, bo w normalnej sytuacji odpowiedziałby 'tak' bez mrugnięcia okiem i pobiegłby sprintem na przystanek (o wiele szybciej niż był w stanie na wfie, ale na wfie nie miał tak silnej motywacji), o czym Harper z pewnością wiedział. Nie pamiętał jednak, że dzisiejszy dzień w szkole nie należał do normalnych - Elliott odnosił wrażenie, że rzadko zwracał na takie rzeczy uwagę, czego nie miał mu za złe, bo przecież nie musiał. Tymczasem Elliott nie miał tej wygody, tego spokoju ducha, że wystarczy tu być, żeby tu zostać. - Ale dzisiaj jest ta msza, mam czytać ewangelię - jęknął, czując jak cała radość z niego ulatuje, zastąpiona r o z p a c z ą. - Czy tam... coś - dodał, robiąc młynek dłońmi, bo tak naprawdę zupełnie się nie znał na obrządku katolickim, ale będąc w z o r o w y m uczniem często przychodziło mu brać udział w podobnych przedstawieniach.
- Może... - zaczął, myśląc, że przyjdzie mu do głowy jakiś odkrywczy pomysł. Wywołamy alarm! albo Zamkniemy księdza w schowku na miotły! tudzież Nagramy jak to czytam i sobie puszczą z telefonu, ale Elliott doskonale zdawał sobie sprawę, że żaden z tych pomysłów nie miał racji bytu.
Musiał wybrać.
I choć Elliott był dość rozsądny jak na osobę w jego wieku, wciąż był tylko nastolatkiem, który b a r d z o chciał pójść na koncert Wielorybów. - Autobus jest za pięć minut... - zauważył, zerkając na zegarek. Presja czasu wcale mu nie pomagała w podjęciu decyzji, nie lubił być tak stawiany pod ścianą. I chyba czekał, aż ktoś podejmie decyzję za niego.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Retrospekcje”