Styczeń 2024, Crystal Mountain, stan Waszyngton
style
Noworoczny wyjazd był planowany już od kilku dobrych tygodni, mimo to w ostatniej chwili wykruszyły się aż trzy osoby. Do drewnianego domku w Crystal Mountain dotarli więc tylko we czwórkę – Stella i jej chłopak Harry, a także Laura i Maeve. Domek przystosowany dla ośmioosobowej grupy przy połowie ekipy okazał się całkiem spory, w dodatku Hirschówna i Reyes mogli cieszyć się własnymi pokojami. Trzy dni spędzone na stoku narciarskim było sporym wysiłkiem dla osób, które uprawiały ten sport jedynie sezonowo. Natomiast wieczory poświęcone przygotowaniu drinków z nowych przepisów, wypełnione długimi rozmowami, oglądaniem seriali, czy graniem w planszówki, wcale tej kondycji dobrze nie robiły. Mimo wszystko dawali radę spędzić kilka godzin na mrozie, dogrzewając się gorącą czekoladą albo grzanym winem.
Czwarty wieczór okazał się wolny, bo Stella i Harry postanowili udać się randkę tylko we dwoje, wybierając się jakiejś restauracji znajdującej się w okolicach resortu. Laura wykorzystywała te godziny spokoju, robiąc to, co naprawdę lubiła robić, gdy wyjeżdżała w góry. Przykryta ciepłym kocem, siedziała na kanapie niedaleko kominka, w dłoni trzymała niedawno zaczętą książkę, a na stoliku obok stała gruba kryształowa szklanka wypełniona aromatycznym grzańcem, w którym pływały kawałki pomarańczy. Specjalnie na tę okazję przygotowała wcześniej składniki i półprodukty, by na miejscu je tylko łączyć i nie musieć marnować czasu na przygotowania.
Nie miała pojęcia, co robił Maeve, ale gdy Stella i Harry wychodzili, on szedł do swojego pokoju. Dzięki słuchawkom w uszach, w których leciała właśnie jakaś klimatyczna playlista, kompletnie odcięła się od świata. W tym momencie liczyła się tylko ona, ciepło bijącego od kominka, słodkie wino oraz książka, która była wyjątkowo lekka, a pożyczyła ją jej koleżanka, polecając jako przyjemną obczyjówkę na taki wyjazd. Książka okazała się romansem, co jednak Laurze nie przeszkadzało, bo była jedyną książką, którą zabrała.
- Nawet nie zauważyła, gdy w pokoju pojawił się Maverick. Dopiero po chwili zorientowała się, że stoi pod oknem, przyglądając się jej uważnie.
– Laura… – usłyszała swoje imię, cicho i miękko wybrzmiewające z jego ust.
– Maeve. – uniosła spojrzenie, dostrzegając, że uśmiecha się do niej delikatnie. Zbliżał się do niej powoli, nie odrywając od niej wzroku. Odłożyła powoli książkę na stolik i usiadła, opierając się o kanapę, cały czas go obserwując. Uniosła pytająco brew, gdy usiadł obok niej. Nieco za blisko. Zdecydowanie za blisko. Ujął brzeg koca, który ją zakrywał i odsunął go, odsłaniając jej ramiona, po chwili dłonią przesuwając po jej przedramieniu.
– Maeve… – wymamrotała cicho, bo był tak blisko, że nie wystarczyłby jedynie szept. Przesunęła spojrzeniem po jego dłoni, a potem wróciła do jego twarzy. Wyglądał tak spokojnie, a jednocześnie tajemniczo. – Lauro… – jego szept był tak przyjemny, a jej imię tak słodko brzmiało w jego ustach. Nerwowo oblizała wargi, na których ułożył palec. Opuszkiem delikatnie obrysował jej dolną wargę, w końcu ujmując jej podbródek i przysuwając się do niej, by ją pocałować. Wstrzymała oddech, czując jego ciepłe usta.
– Geez… co?! – ocknęła się nagle, książka spadła z jej kolan na ziemie, a ona szybko się uniosła, spoglądając na Reyesa. Maeve znów stał przy kanapie i patrzył na nią. Tylko jego wzrok różnił od tego, który… sobie wyśniła. Cholera. Miała nadzieję, że nie mówiła przez sen.