WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://www.capecodhealth.org/app/files ... /div></div>

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
31
180

pielęgniarka

swedish hospital

elm hall

Post

"Jedyną myślą nie do zniesienia jest ta, że znieść można wszyst..."

T r z a s k !

Dumna purpura książkowej oprawy zamknięta z hukiem; wolumin, sam w sobie (na jego froncie - RIMBAUD - wypisane dumnym złotem kursywy) z kolan rzucony na łazienkową posadzkę.
- A pies cię jebał! Co ty, niby, wiesz, snobie ty jeden!? - palec środkowy, ze wskazującym złączony w stanowczej unii, wbite zostają gniewnie w elipsowaty przycisk spłuczki. Raz, drugi. Wściekle - jakby ta, biedulka, winna była czemukolwiek, i odpowiedzialność ponosić miała za cały szereg nieszczęść wpisanych w wydęty ich mnogością terminarzyk Phoenix Grace Farrell.

Za rodziców, którym zamiast młodszej kopii Meriolly, trafiła się latorośl chronicznie nie taka.
  • Za wszystkie te zmarnowane metry tiulu - w całej ich cudownej efemeryczności, która na myśl przywieść może tylko pastele majowych świtów, watę cukrową i wczesnoporanną mgłę nad jakimś, kurwa, wrzosowiskiem - wydzierane z raz po raz wzgardzanego przez nią baletowego tutu.
Za babcię, której dożyć nie było dane jej piętnastych urodzin.
  • Za nietrafioną fryzurę na pazia, eksperyment z ósmej klasy przypłacony załamaniem nerwowym i miesiącami walki z nieforemnością odrastających kosmyków (a rosły jak chciały - każdy stercząc w inną stronę w walce o niepodległość toczonej przeciw pomadzie i lakierowi do włosów, nawet temu w wersji super-extra-hold).
Za Molly - gorzko!, gorzko!, gorzko! - i jej śmierć przedwczesną, tragiczną, niezasłużoną.
  • Za słowa wypowiedziane zbyt pochopnie, i te niewypowiedziane w porę.
Za listy niewysłane. I za te wysłane - pod adres chybiony.
  • Za miłości nieodwzajemnione; tę do siebie samej - w pierwszej kolejności.
Za to, że w oddziałowej biblioteczce ostało się kilka tylko pozycji, a zatem Phoenix postawiono przed tragicznym wyborem między przedwcześnie zmarłym francuskim grafomanem poetą, oderwane od rzeczywistości mądrości wlewającym w przeintelektualizowane frazy, a rzędem harlequinów, z okładek straszących czcionką Apple Chancery albo Edwardian Script, profilami ubranych w zwiewne suknie niewiast i facjatami niestarzejących się amantów z przerostem szczęki i wysoką na jakieś trzydzieści centymetrów plerezą włosów (wybrała opcję numer jeden, i już żałowała).
  • Za wybity bark - i rękę, przez to, smutno zwisającą teraz na temblaku przepasanym (pożyczoną od Maggie) apaszką we wzór paisley.
Za insomnię (bo kto powiedział, że spać trzeba, aby mieć koszmary).
  • Za bul ból - ból wszechobecny jak tlen; ból, którym się oddycha, którym się szcza i płacze, za ból, którym się myśli, który się przełyka razem z każdą kroplą filtrowanej wody, z każdym kęsem pozbawionego smaku jedzenia, za ból, który jest wszędzie wszędzie wszędzie zawsze cały czas bez przerwy kurwa bez przerwy bez...
Za nieporadne objęcia, w które świat brał ją w próbach pocieszenia. Za Maggie z całą jej siłą i wszystkimi słabościami. Za Charlie i jej niedokochane dziecko. Za durnego Dwellera z jego durnym kochankiem i całym cyrkiem, którym sobą uosabiali.
  • Za to, że damska znowu była zajęta, a neutralnej-płciowo szpital nie fatygował się jakoś budować, więc znów przyszło jej wkradać się do męskiej toalety na piętrze (perfekcyjnie w połowie drogi między jej salą, a tą, w której leżał...)
Za to, że czasu nie da się cofnąć.
  • Za Maxa - Maxa, który, w zrozumiały sposób, odzywał się coraz rzadziej i rzadziej, aż w końcu na wiadomości przestał odpowiadać zupełnie.

I za Milesa. Za wszystko co jej mu sobie zrobiliła.

A przede wszystkim za -

Nie była, kurwa, w stanie.
Nie była w stanie. Nie była
  • Nie mogła
    • Chryste, jak bardzo...
Wzrok utkwił w plecionce białych zbliznowaceń. W nowych nabytkach w starej kolekcji. W starych trofeach - w nowy zupełnie sposób oglądanych. I już - sardoniczny, farmakologią napędzany śmiech Phoenix Farrell - gorzki jak dwa dni przeterminowany pudding ryżowy, z uśmiechem serwowany w szpitalnej kantynie - ginie w szumie spłukiwanej wody.
Ty skrajna idiotko. Jaką, kurwa, kretynką być trzeba, żeby myśleć, że to było bólem...

Podciąga majtki (a z użyciem jednej tylko ręki nie jest to wcale łatwe zadanie - gumka się roluje, szew wżyna w pachwinę, lamówka zagina niewygodnie i wałkuje pod materiałem naciąganego na bieliznę dresu). Podnosi Rimbauda z podłogi. Dmucha w kosmyk trzeci dzień niemytych włosów, wyzwolony z nisko nad karkiem zawieszonego węzła. Wsuwa koszulkę za gumkę spodni. Obciąga materiał różowej bluzy. Siąka nosem.

Chce do domu, ale dom leży trzydzieści dwa metry - w linii prostej - dalej; nieprzytomny tak bardzo daleko stąd.

Otwiera drzwi.
I ten biedny francuski gryzmoła znów ląduje na wysmyrganych lizolem kafelkach.
Phoe własnym oczom nie wierzy.

- Jezu, kurwa, Chryste!

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ocean bez dna - tym zalało się jego serce tuż po tym gdy wreszcie dotarła ta cała prawda, której tak się zresztą doszukiwał. Doszukiwał, intuicyjnie próbując znaleźć odpowiedzi na to dlatego tak po prostu stracił Meriolly - została mu odebrana brutalnie, bez uprzedzenia i możliwości najmniejszego przygotowania na to z czym miał się później mierzyć. Tkwił w swojej zakłamanej iluzji, choć niekiedy miewał wrażenie, że było coś nie tak - czujność jego skutecznie bywała uciszana z powrotem, powtarzano mu jak mantrę by nie rozdrapywał starych ran.
Teraz na nowo zostały rozdrapane - z podwójną siłą serce zostało przebite na wylot, z którego usychała chęć walki o lepsze jutro. Rozsypany pod ciężarem słów od kogoś, kogo tym bardziej nigdy, przenigdy nie brał pod uwagę, który był ostatnią osobą, którą mógł podejrzewać, prawda? Czy los nie wystarczająco z niego zadrwił, że musiał dokładać mu kolejną szpilę, odebrać kolejną ukochaną osobę, dla której tak naprawdę starał się? To Miles go inspirował, to dla niego starał wyjść się na prostą, to dla niego chodził na te przeklęte terapie, a teraz....to wszystko, cały ten wysiłek poszedł w ch..u....zwyczajnie na marne. I nie potrafił się z tym pogodzić - nie z tym co się stało tamtego wieczoru, kiedy zastał jego z Farrell - już wtedy zaświeciła mu się czerwona lampka, że coś jest nie tak. I Miles okładający go każdym obrazem z Molly, który spędził - nie on, nie ten, który powinien robić dokładnie to co robił Miles - w tamtym momencie mieszało się w nim dosłownie wszystko: przerażenie słowami brata, zmieszanie, obrzydzenie, bezsilność, bezradność, rozpacz i tylko błagał brata by już przestał, by skłamał jednak, że tego wcale nie było - po raz pierwszy nie odwrócił wzroku i wiedział, że mówił prawdę.

Nie potrafił już patrzeć na nią inaczej - nie przechodziło mu przez gardło jej imię, które zwykle zdrabniał pieszczotliwie. Molly zniknęła wreszcie jak za pstryknięciem palców, a przecież cały czas myślał, że była tuż obok niego. Niewidzialna, ale to wrażenie było silne, niemalże namacalne - i co zabawne i przerażające - dostrzegał tą przeklętą różnicę gdy w swoich czterech kątach próbował ułożyć w głowie w jedną, okropną całość. I oczywiście, zdawał sobie sprawę, że był naiwniakiem roku, ale chyba nie spodziewał się, że aż takim? Każdy niemalże był w to wmieszany - a on tkwił w swojej bajeczce, bo tak było wygodnie, prawda? A każdy z nim wcale nie pomagał. I wgapiał się w pustą ścianę, ignorując przychodzące wiadomości na telefon, który z czasem zwyczajnie się rozładował, a on nie był wtedy wstanie nawet podłączyć do ładowarki. I co zabawne - został sam.
Byłeś sam, Max.
Nikt nie przyszedł by ciebie wyciągnąć z tego piekła.
Dni zlewały się w jedną całość, jego nogi bezwładnie jeszcze dawały radę same stawiać kroki - kiedy kończył się zapas procentów wiedział jak zdobyć następny - bo tylko to pogadały na drwiące szepty w głowie, które natarczywie nie dawały mu spokoju. Nawet nie wiedział jak dotarł na nocną imprezę, światła neonów drażniły jego rozszerzone, wyjałowione ślepia, migotały mocno w rytm muzyki gdy potrząsał głową usilnie, nie chcąc by to się kończyło - ale nagle muzyka ucichła nie wiadomo czemu - wrócił do domu? Nie - to nie był dom - bo ten sufit biały wcale nie przypominał jego własnego sufitu gdy w - wresz-cie ociężałe powieki udalo mu się podnieść. I gdy tylko wzrok natrafił na kroplówkę stojącą przy jego łóżku, zrozumiał, że prawdopodobnie prawie odleciał na tamten świat.

Los znów z niego zakpił, sprowadzając go z powrotem tutaj - w to piekło, które miał już na ziemi, wcale nie musiał umierać, prawda? Jakaś medyczna paplanina lekarza wcale do niego nie docierała, wręcz odbijały się za jakąś przeźroczystą szybą, bo wszak nawet ręki nie miał sił podnieść przez kilka dłużących się godzin - spał potem, niemalże jak kamień, odłączony od wszelkich rozmyślań, pewnie czymś nafaszerowany, ale róbta co chceta, on już wyjebane miał to, królikiem doświadczalnym mógłby nawet zostać. Choć zawsze wierzył właśnie w lekarzy, tak tym bardziej teraz chciał by zostawili go w spokoju, ale oni byli uparci. I tak teraz małymi kroczkami miał za zadanie dotrzeć o własnych siłach do łazienki, cóż za sukces, prawda? Max? Spójrz na siebie, ty mizerio, jak ty wyglądasz, do czego się doprowadziłeś, chłopie - spójrz w swoje odbicie
Max podnosi głowę znad umywalki, gdy przecierał twarz zarośniętą brodą chłodną brodą - zamiera w jednej chwili gdy w odbiciu dostrzega nie tylko swoje odbicie. Odwraca się powoli, od tyłu chwytając białej umywalki, a serce mu staje niemalże nieruchomo. To pierwszy raz od pamiętnych słów, które jak na złość mu się przypomniały.
-S-spoko-jnie......nie mmusisz....mi powtarzać...ju-ż...wypierd-alam- - zająkał się chropowatym głosem, oczy jeszcze szerzej rozszerzając na widok przyjaciółki. Hej, mógł ją tak jeszcze nazywać czy niekonicznie to było dobre słowo na ten moment? Choć mógł się spodziewać, że w końcu mógł trafić na Phoenix, prawda? Tylko coś mu się gryzło, skoro była lekarzem, ale nie przychodziła, prawda? Milion pytań krążyło teraz w jego głowie, co się stało, że w-widział ją jakby w roli pacjentki j-ak on sam? -P-Phoe,.....co-co....się....s-tało? - brawo, ciekawość zwyciężyła nad kontrolowaną złością, marszcząc brwi bo tak w głębi serca to nadal chciał by była w jego życiu.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
31
180

pielęgniarka

swedish hospital

elm hall

Post

Każdy, kto choć trochę znał Phoenix Grace Farrell - a Max z pewnością zaliczał się do grona tych nieszczęsnych osób - musiał wiedzieć, że przecież by przyszła. Do niego. Do piekła. Pokonawszy najtrudniejsze z dróg, przedarłszy się przez zasieki niepowodzeń i niedogodności, zaliczywszy wszystkie kolejne kręgi, aż do samego epicentrum tego inferno, które rozpętało się dookoła ich, niegdyś tak beztroskiej, gromady.
  • Max... Co się z Tobą nami wszystkimi stało!?
Pozwoliłaby się pochłonąć - temu oceanowi bez dna, chociażby - by w porę chwycić Maxa za rękę, wywlec na powierzchnię, uratować, uchronić od bólu, ocalić.
Tak, jak zrobił to jego brat...?
Jednym szybkim szarpnięciem, z objęć szlamu wydarłszy ją na skalisty brzeg?

Gdyby tylko mogła. Gdyby miała siły. Gdyby potrafiła. Gdyby była w stanie.

Ale Phoenix Grace ostatnimi czasy - przed hospitalizacją jeszcze, w trakcie nadspodziewanie upalnych, letnich miesięcy, przesiąkniętych duszącą wilgocią, niczym krew przenikająca stare, zatęchłe bandaże - nie poznawała samej siebie.
  • W lustrze, coraz częściej...
    • Widziała Molly.
Brakowało jej woli walki. Skrzydła - kiedyś tak żywo roztrzepotane w locie we wszystkich kierunkach świata jednocześnie - pętał nieznany dotąd smutek i wszechogarniający lęk. Unieruchamiał ją. Przytłaczał do zimnych, szorstkich podłogowych listew. Wpychał w objęcia, które - choć płonęły żarem - przynosiły jej tylko i wyłącznie chłód.
Nie rozumiała, jak to możliwe, że mają wszystko, czego przecież pragnęła, czuła się tak, jakby nie miała nic.

¿oʞʇsʎzsʍ ɐłᴉɔɐɹʇs oq 'ɔᴉu ɐłɐᴉɯ (ǝᴉu) ʎqʞɐɾ 'ęᴉs ɐłnzɔ ǝżoɯ ɐ

I, Max miał rację, przez cały ten czas...
Wspomnienia były jak ciosy.
Obrazy - jak razy.
Sceny z kwietniowego przyjęcia Bastiana, z kłótni, która rozpętała się między braćmi MacCarthy, wszystkie przebitki rozmów z Charlie, z której emanował wyłącznie smutek i rozczarowanie. Wracały nocą. Wracały za dnia. Z jednego koszmaru budziła się w drugi, z drugiego w trzeci, z trzeciego - w kolejny. Traciła rozum poczucie czasu, i kontrolę nad tym, co było jawą, a co snem.
Nie była w stanie pojąć, jakim cudem zmienili się w to, czym aktualnie byli. W ten patchwork poranionych istot splątanych ze sobą dziwnymi relacyjnymi supłami.

[ W ujęciu klinicznym - które Phoenix, jeśliby wziąć pod uwagę jej wykształcenie i zarzucone marzenia o zostaniu praktykującym lekarzem, były przecież tak bliskie - jej stan określono by mianem depresyjnego. Była przy tym zbyt mądra, by komukolwiek przedwcześnie zdradzać jak realny wydawał jej się słyszany czasem głos Molly - wykluczono by więc współwystępujące objawy psychotyczne - ale sama wiedziała, że jest z nią tragicznie niedobrze. ]

Najbardziej przy tym bolał ją być może fakt, że rykoszetem dostawali ci, którzy nie zawinili sobie ani trochę. Z nich wszystkich zaś najmniej na cały ten cyrk zasłużył sobie właśnie Max; to on, w ich małym sprzężeniu zwrotnym wzajemnie się wypierających sił, był najbardziej niewinny. Jak dziecko, przez dorosłych niesprawiedliwie wciągnięty w groźny, przepełniony brutalnością świat.

Max. Serce na dłoni. Błękitne oczy, maślane spojrzenie wlepione w jej siostrę w otoczenie jak w święty obrazek. Płacący wysoką cenę za coś, czego nie chciał, i na co naprawdę sobie nie zasłużył.
I stojący teraz przed nią w szpitalnej piżamie, wymizerowany tak, jak wymizerowani mogą być tylko obłożnie chorzy pacjenci, wpatrzony w nią tymi samymi, rozbrajająco niewinnymibieskimi tęczówkami; oczy jak spodki, sińce jak przypadkowe pociągnięcia pędzla.
- Max! - wyrwało się z jej piersi, gdy tylko dziwne fragmenty rzeczywistości połączyła w pełen obraz, zupełnie zapominając na chwilę, że znajdują się w męskiej szpitalnej łazience, a ona ma na sobie tylko ciepłe kapcie i wyciągnięty dres. - Max, rany boskie!
Postąpiła w przód, jakby chciała rzucić mu się radośnie na szyję, ale w ostatniej sekundzie - zatrzymała się. Ostrożna (czyżby i on był kolejną, po-lekową, fatamorganą?), nieufna (ale jeśli nie ufała, to nie jemu, a jedynie własnym zmysłom, które ostatnio zwodziły ją raz po raz).
- To... Kurwa, Max, to idiotyczne pytanie, ale... - odchrząknęła zakłopotana - To n-naprawdę ty? Co ty tu... Max, Jezu, co ty tu robisz!? I nie, że w ł-łazience... wiem, że to jest męska... Tylko... W szpitalu. Chryste.

A więc z nimi wszystkimi musiało być chyba tak samo źle.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie pamiętał kiedy w końcu przestał płakać -
w s t y d się przyznać, że to robił, ale nie docierało do niego przez większość czasu co właściwie się odpierdoliło u Milo. Inaczej nie da się tego nazwać - bo zdarzyło się wiele złych emocji, których po części teraz żałował. Skupiony na własnym cierpieniu nie dostrzegał ile wysiłku wkładał w to wszystko MIlo.
Jednak myśli biegły mu zbyt chaotycznie by móc w końcu ułożyć z tego logiczną całość - już myślał, że stał nad przepaścią, ale dopiero teraz czuł jak jego ciało samo opadało w nieskończoną nicość. I co gorsza, każdy najdrobniejszy ruch przynosił tyle samo bólu co każde przypomniane sobie słowo z pamiętnej kłótni. I co gorsza zmieniło się wszystko.
I przede wszystkim to, że Molly została mu odebrana raz na zawsze -
wyrwana i rozszarpana a on jeszcze te strzępy po niej próbował pochwycić palcami brudnymi od krwi - jego własnej zmieszanej tą samą dokładnie krwią Milo - jakby wrócili do tego samego punktu wyjścia, tylko właśnie czyżby właśnie krąg został na dobre przerwany?
Tyle że miał być nieznliszczalny. Teraz musiał wybrać.
Trawić w sobie nienawiść do nich wszystkich, za te wszystkie kłamstwa wpajane mu niemalże czy.... po prostu już zostawić to wszystko? Był skłonny wybrać tą drugą opcję - niby słabszą prawda? Naiwną jak zwykle, co wcale go nie dziwiło. Tchórzliwą? Nie, po prostu chciał już odwrócić się w końcu od tego marazmu, który trawił ich wszystkich zbyt długo. Nie mógł się zgodzić na to by kolejne lata w nim tkwić. Tylko, łatwo mówić, prawda?

Sam już nie wiedział co myśleć - czy ten związek jego z Molly był taki jaki na pewno sobie wyobrażał? Czy na pewno był taki niewinny? Gubił się już w tych wszystkich rozważaniach, które mnożyły się nieustannie kiedy już wiedział, że leżał podłączony pod kroplówkę. Znów tak niewiele zostało ale jakimś cudem wciąż jeszcze oddychał - i wcale nie wiedział czy był to dobry znak czy jednak ten zły.
Milczał przez jakiś czas - nie potrafił odpisywać na wiadomości. Wzrok mu się ześlizgiwał gdy tylko dostrzegał kto mu się wyświetlał na ekranie telefonu. Połączenia odbierał jedynie od szefa, który od razu wysłał go na urlop - choć chciał w sumie wrócić do pracy. Rzucić się w wir projektów byleby tylko nie myśleć o tym, że prawdopodobnie już nigdy nie odnowi relacji z Milo. Skubany miał jednakże to szczęście, że bardziej zaczynał na nim znów tęsknić niż wypływać z niego kolejna fala nienawiści bo...zwyczajnie nie potrafił.
-J....ja.... - on sam również nie spodziewał się natknąć mimo wszystko na Phoenix. To zupełnie niezaplanowane, przypadkowe zderzenie zrujnowało znów ten mur obrazy, który sobie zbudował. Obrażony na cały świat, ale nie szkodliwy. Szkodliwy wyłącznie dla siebie, który próbował nieudolnie zrobić sobie krzywdę. -Nie chcesz...uhm...wiedzieć... - odpowiedź wymijająca, tak samo jak spojrzenie, które uciekało byleby nie za długo patrzeć na Phoe. Usta zaczęły niemrawo się wyginać jakby dostały zastrzyku jakiegoś nieprzyjemnego. -Lepiej powiedz mi co ty tu robisz, co? W takim...stanie? machnął ręką, zupełnie nie przewidując tego z jaką łatwością zaczęło mu przychodzić dobieranie słów. Bo dawno już z nikim bliskim nie rozmawiał, a w gruncie rzeczy wcale nie skreśił Phoe
Tylko był trochę obrażony.
Trochę - bo już zaczynał być zmartwiony.
Jak zawsze zresztą zapominając o sobie znów.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Swedish Hospital”