WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://static.wixstatic.com/media/d2bb ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jeżeli Gabriel miałby wskazać swoje ulubione święto w roku, jego wybór definitywnie padłby na Boże Narodzenie, ponieważ mimo na ogół mroźnych, niskich temperatur, czas ten był niesamowicie ciepły pod kątem relacji międzyludzkich. Baskerville odnosił wrażenie, że właśnie wtedy ludzie byli dla siebie bardziej serdeczni, szerzej się uśmiechali i znacznie częściej pomagali nieco mniej zamożnym rodzinom. Dodatkowo, w zasadzie, nawet cały świat wydawał się bardziej weselszy, kiedy dookoła było tyle pięknych, mieniących się kolorami ozdób. I choć, o prawda, Baskerville pozostawał raczej zwolennikiem dekoracji typu DIY, tak pewnym zakupom nie mógł się po prostu oprzeć. Szczególnie choinkowym bombkom, bo te potrafiły mieć przeróżne kształty i barwy przez co niemal każda wyróżniała się na tle reszty. Co prawda, siedział już w Seattle drugi rok, toteż obecnie miał już jakieś ozdoby z tzw. "odzysku", bo z poprzednich obchodów, jednak odkrywszy, że piwnica wcale nie była takim bezpiecznym miejscem dla świątecznego szkła, postanowił sprezentować sobie samemu jeszcze niewielki zestaw bombek. W tym celu udał się więc do niedawno otwartego, świątecznego miasteczka, choćby pooglądać dostępne opcje, zanim zdecydowałby się na zwiedzanie okolicznych marketów. Bo miasteczko ma inny klimat, niż zwykły sklep. Trzeba korzystać, póki jest, prawda?, skomentował ni to w myślach, ni to pod nosem, przesuwając się od stoiska do stoiska, aż nagle usłyszał za sobą znajome, dziecięce pokrzykiwanie, zawierające w sobie naprzemiennie jego imię i nazwisko, a nawet i klasyczne "ojcze". A następnie zasłyszałem kroki. Dużo szybkich kroków.
- Oho, a kogo my tu mamy? - zapytał czysto retorycznie, momentalnie dostrzegając koło siebie trójkę chłopców, którzy od dawna uczęszczali na jego katechezę i przez to ich imiona były mu bardzo dobrze znane. Niedaleko, za ich plecami, zobaczył także rodziców, z ewidentnie zakłopotanymi minami, mamroczących coś do synów o tym, aby mu nie przeszkadzali. Chociaż Gabriel absolutnie tak tego nie odbierał. Czas go przecież wcale nie naglił, a dodatkowo zawsze był raczej serdecznie nastawiony do najmłodszych. Nawet, jeśli ich pytania bywały czasem nieźle pokręcone.
I cóż, tak też było i w tym przypadku, bo dzieci zasypały go nawet nie morzem, a oceanem pytań o tematyce właśnie Bożego Narodzenia, przez co spontaniczne zakupy zmieniły się bardziej w wykład, a może i nawet policyjne przesłuchanie - oczywiście do momentu, w którym matka braci złapała najstarszego za ramię i odciągnęła ich kolejno od księdza, przepraszając za zajmowanie czasu, chociaż Baskerville, jak to on, uśmiechnął się jedynie w ramach reakcji. Może nieco pobłażliwie, bo w zasadzie był nawet zadowolony z ich zainteresowania świętami. Mógł o nich opowiadać godzinami, choć chwilę później nie było już przed kim wygłaszać swoich biblijnych mądrości.

W momencie pozostawienia samemu sobie, miał już ochotę wrócić do przerwanego oglądania ozdób, ale wychwycił w tłumie człowieka, który patrzył się na niego w sposób... dziwny. Co prawda, nie mógł określić, na czym ta dziwota miałaby polegać, ale coś w jego oczach wydało się Baskerville'owi znajome. Tylko teraz nie wiem, czy się przywitać, czy nie...?
- Pochwalony - skinął z niepewną miną, czysto instynktownie sięgając wtedy do swojego zielonego szala, jakby w tamtym momencie chciał nieco zakryć wystającą spod kurtki koloratkę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Świąteczne miasteczko w centrum Seattle pokonywało jarmark w Thurso kilkunastokrotnie. Z początku był sceptycznie nastawiony przez rozmiar tej inicjatywy, aczkolwiek bardzo szybko przekonał się o tym, że rozmach wcale nie zabijał specyficznej świątecznej magii oraz życzliwości ludzi, których o tej porze było tu mnóstwo. To akurat każdą kolejną minutą uprzykrzało mu delektowanie się widokami, ale starał się wyluzować i zwolnić kroku. Na swojej liście miał zakupy do mieszkania oraz jakiś drobny upominek dla Brendy. Przypuszczał, że ani trochę nie spodziewała się po nim przystrojenia zagraconego mieszkania, ale właśnie dlatego był wystarczająco zmotywowany aby ją zaskoczyć ubraną choinką, lampkami czy skarpetami powieszonymi gdzieś na ścianie. Kominka niestety nie miał, ale trzeba było sobie jakoś radzić. Nie zaproponował nikomu wspólnej wycieczki, bo choć zdołał już poznać kilkanaście osób, to jednak z nikim nie nawiązał szczególnej więzi. Miał nadzieję, że niebawem się to zmieni bo nie chciał przecież czuć się samotnie ani polegać wyłącznie na towarzystwie Flowers.
Normalnie przeszedłby pewnie obojętnie i nawet nie zwrócił uwagi na młodszego mężczyznę, ale gdy do jego uszu dotarł szkocki akcent to aż go zamurowało. Pierwszy raz od miesiąca spotkał kogoś o podobnym (tak zakładał) pochodzeniu i aż mu serce szybciej zabiło. Przysłuchiwał się końcówce jego rozmowy z dziećmi z lekko rozchylonymi ustami i podekscytowanym spojrzeniem. Dopiero po kilkunastu sekundach jego twarz wydała mu się... znajoma. Nie był w stanie dopasować jej do żadnego imienia czy nazwiska, ale był prawie pewien, że już go kiedyś widział.
Zamrugał kilkukrotnie i spojrzał prze ramię, a potem jeszcze przez drugie. - Pochwalony? - zawahanie w jego głosie wynikało ze zdezorientowania. Niecodziennie poznawał duchownych w tak przypadkowy sposób. - Dobrze jest usłyszeć, że ktoś mówi jak w domu - uśmiechnął się do niego szerzej. Co prawda Lake miał o wiele mocniejszy akcent, ale Gabriela też bez problemu szło zaklasyfikować jako szkota. - To głupie, ale czy my się kiedyś nie spotkaliśmy już? Wyglądasz znajomo, ale... nie wiem skąd - wzruszył bezradnie ramionami, nadal badając wzrokiem jego twarz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Stany Zjednoczone nigdy nie jawiły się w oczach Gabriela jako jakaś Utopia. Dostrzegał zarówno wady, jak i zalety mieszkania w Seattle, choć w ogólnym rozrachunku, plusów znajdował znacznie więcej i żywo powątpiewał w to, czy byłby choć w połowie tak zadowolony z życia, jak obecnie, gdyby w przeszłości odrzucił ofertę wyjazdu. Znajome ulice i twarze z Glasgow bolały go z każdym dniem, przypominając nieprzyjemne wydarzenia z życia, toteż milszym mu było odkrywać nowe trasy w zupełnie innym kraju i pośród obcych ludzi. Choć teraz to już wcale nie tak znowu "obcych". Dwa lata stanowiły przecież całkiem spory okres, w którym zdołał nawiązać bliższe lub dalsze relacje oraz nieźle się zaaklimatyzować, choć wciąż nie na tyle, aby mógł czuć się całkowicie zespolony z innymi, bo w zasadzie on sam był tym "innym" - z innymi tradycjami, z nieco innym zachowaniem, ale także (a nawet przede wszystkim) z innym akcentem, wyczuwalnym na kilometr, którego jeszcze nie zdążył się pozbyć i właściwie nie był do końca przekonany, czy chciał się pozbywać. W końcu, gdyby miał typowy, amerykański akcent, być może nie uświadczyłby większości rozmów z nawiązaniem do jego rodzinnego kraju. Być może tej obecnej konwersacji też by nie było, skwitował w myślach, gdy brodaty mężczyzna wymienił z nim pierwsze grzeczności, a następnie nawiązał do jego sposobu mówienia, przemawiając doń z tym samym akcentem. Ba, nawet znacznie bardziej wyczuwalnym, niż jego własnym. Szkot. Bez dwóch zdań.
- Nie. To wcale niegłupie stwierdzenie, bo jestem z Glasgow. Być może gdzieś sobie mignęliśmy na ulicach te kilka lat temu, zanim przyjechałem - uśmiechnął się na tyle serdecznie, na ile wówczas mógł, gdyż mimowolnie, przy takich spotkaniach, jego ciało same z siebie sztywniało strachem. Głównie dlatego, że po przyjeździe zadecydował o zakopaniu kilku, męczących go spraw w swojej pamięci i wolałby, aby nikt z przeszłości nie grzebał w jego przysłowiowej szafie z trupami. Bo jeśli faktycznie się znamy, to czemu nie rozpoznaję, czyja to twarz? Gdzie mogłem go poznać? Myśl, Gabriel... Może ze szkoły? Z sąsiedztwa? Za sprawą wspólnych znajomych? Nieopatrznie wbił wtedy swoje ciemne spojrzenie być może zbyt wnikliwie w Lake'a, lecz desperacko szukał na jego buzi jakiejkolwiek wskazówki. Jest starszy. Chyba nie znamy się z domu dziecka, prawda?

Ostatnie podejrzenie momentalnie przyprawiło go o nieprzyjemne uczucie ścisku gdzieś w żołądku, bo stanowiło w zasadzie najgorszą opcję z możliwych, a na tamtą chwilę, Gabrielowi nie przychodziły do głowy żadne inne rozwiązania. W końcu w najśmielszych snach nie rozważałby spotkania wakacyjnego przyjaciela po drugiej stronie globu i to po tylu latach, które odmieniły ich nie do poznania. I to do tego stopnia, że nijak nie umiał dostrzec w mężczyźnie tego uśmiechniętego nastolatka z plaży. Zresztą vice versa, bo sam nie przypominał już tego zapłakanego, zgubionego dzieciaka z katolickich kolonii.
- W każdym razie, Gabriel Baskerville. Może być "Ojciec Baskerville", aczkolwiek wolę po imieniu, bo to jeszcze nie tytuł na mój wiek... - przedstawił się nieco zakłopotany, odgarniając jedno z rozjaśnianych pasm za ucho. Liczył, że nieznajomy również poda mu swoje dane, które może bardziej rozjaśnią mu w głowie. I być może uspokoją. Inaczej umrę tu, jeśli usłyszę tę konkretną miejscowość, gdzie stał ten upiorny budynek... - A pan skąd?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Glasgow? O cholera, no to odpada. Ja drugi kraniec kraju - pochodził z samej północy, a największe miasto i nieoficjalna stolica to z kolei mocne południe. Nawet jeśli poczuwał się bardzo związany ze swoją ojczyzną i kochał Szkocję, to tak naprawdę nigdy nie miał okazji zapuścić się w głąb kraju. - A Ty nie byłeś może nigdy w Thurso albo gdziekolwiek na samej północy? - szczerze mówiąc to nie spodziewał się, aby losowo spotkany mężczyzna kojarzył w ogóle nazwę miejscowości, ale co mu szkodziło zapytać? Uprzedził tym samym trochę jego pytanie, ale ciekawość go wyżerała od środka i chciał jak najszybciej dociec skąd go kojarzył. Nie mogło być to przecież aż tak trudne do ustalenia, bo Gabriel wyglądał jednak znacznie inaczej niż ludzie których widywał na co dzień przez ostatnie trzydzieści sześć lat.
- Gabriel Baskerville - powtórzył po nim, marszcząc brwi i przechylając głowę w bok niczym pies. - Coś mi dzwoni, ale nie wiem w którym kościele - mimowolnie parsknął, bo absolutnie niezamierzenie nawiązał do jego fachu. - Lake O'Halloran - wyciągnął do niego dłoń, bo był niestety tym typem człowieka który witał się uściskiem dłoni.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Drugi koniec kraju? - powtórzył za nim nieco bezmyślnie, mimowolnie unosząc przy tym lewą brew, bo przez uwagę Lake'a poczuł się odrobinę bardziej spokojny. Ciśnienie Baskerville'a powoli wracało do normy na myśl o tym, że szanse, iż "nieznajomy" wyciągnie jego mroczne epizody z przeszłości malały. Choć teoretycznie wciąż pozostawał z lekka spięty, ponieważ pomiędzy nimi dalej wisiała zagadka odnośnie okoliczności ich poznania. Północ? Cóż... On naprawdę może mieć rację i faktycznie kiedyś ze sobą rozmawialiśmy, bo kojarzę tę miejscowość. Tylko czemu miałbym tam być?, zapytywał się w myślach, niemrawo przytakując, iż rzeczywiście, zdarzyło mu się bywać w tych rejonach, przy okazji się przedstawiając, a co podchwycił później Lake i... w przeciwieństwie do starszego, Gabrielowi wystarczyło jego imię, aby kropki szybko ułożyły się w całość, która stopniowo wciskała na jego twarz coraz bardziej wyraźny uśmiech. Bo aż trudno uwierzyć, że to on.
- Jestem dobrze zaznajomiony z tematyką cudów, ale doświadczyć jednego w same święta to już inna liga - zachichotał, z nagła kompletnie się rozluźniając, ponieważ właśnie wtedy uświadomił sobie, iż nie powinien mieć żadnych powodów do obaw. Nie stał przecież przed nim żaden prześladowca z czasów dzieciństwa, a wakacyjny przyjaciel, z którym wspomnienia urwały się jakoś ze dwie dekady temu. - Katolickie kolonie w Thurso. Ten histeryczny dzieciak, który nie chciał ci puścić rękawa bluzy, póki nie odprowadziłeś go do hotelu. To ja, miło mi ponownie poznać - dodał równie żartobliwie, nawet subtelnie się przy tym kłaniając.

Nie było mu za siebie w żadnym stopniu wstyd. Byłby niemniej przerażony, gdyby obecnie zgubił się w jakimś nieznanym mieście bez portfela, dokumentów i komórki, a przecież był już pełnoletni od wielu lat. I, ach, naprawdę poczuł ten mijający czas, kiedy spojrzał na O'Hallorana jeszcze raz. Nie poznałby go na ulicy, bo wydoroślał i zmienił się nie do poznania. Na plaży w Thurso nie był przecież tak wysoki, nie miał zarostu, ni tak niskiego głosu. A ja za to nie miałem koloratki, toteż uznajmy, że jesteśmy kwita, tylko... Co on tu robi? Śmierci bym się prędzej spodziewał, niż Lake'a w Seattle.
- Co cię wywiało aż tutaj? Nie wierzę, że znów się widzimy.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Christmas Wonderland”