WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Czy Harper-Jack Dweller jest zaskoczony tym, co się z nim dzieje? Nie.
A czy jest przerażony? I to jeszcze jak.
Jak kanarek (lotki skrzydeł rozedrgane w turbulencyjnych podskokach, dramatycznie hamowanych chłodem misternej konstrukcji przenośnej celki), łukowatym przesmykiem sztolni niesiony prosto w gardziel ciemności - przeczuwał, że to może się zdarzyć. Przytrafić.
Mu.
Jak przytrafia się (...) miłość? Cholera wie. Może nawet i miłość (...) z dawna nieoglądany, a jednak aż nazbyt dobrze zapamiętany krajobraz. Człowiek patrzy na Niego niego, i nagle znów staje się tym, kim zapomniał, że był kiedykolwiek.
To jak spotkanie ze znajomym sprzed lat. Twarz - wyrwana z kontekstu, i pozornie wymazana z pamięci - policzkuje nas znienacka na lotnisku, na cmentarzu, albo w nocnym klubie. Czasem jakoś nie można dopasować imienia. Czasem nie pamięta się skąd.
Ale przecież się -
Przecież się wie.

No. I Harper-Jack Dweller też. Wie. Zapomniał, ale już sobie przypomina. Rozumiepoznaje siebie - od zupełnie innej strony.
Mimowolne ruchy myśli (i co rano szukających czegoś w pościeli rąk). Orbitowanie fantazji, epileiptycznym ruchem blask - śmierć - blask zataczającej dokoła Prescotta coraz węższe kręgi - jak dzikie zwierzę wokół ofiary na cyrkowej arenie, wzniesionej na wzór perfekcyjnego O-kręgu, we wspomnieniach wciśniętego pomiędzy jedno 5 i drugie 5.
Niezmordowane dążenie; wciąż i wciąż i jeszcze i jeszcze i jeszcze raz.

I jeszcze -
I jeszcze raz.
Harper sunie palcem po przeszytym pojedynczą rysą, zatłuszczonym ekranie telefonu. Odśwież. Odśwież. Odśwież.
Jak się tu znalazł?
  • Tu, czyli w niefizytragicznym położeniu między łaską, i niełaską tej drugiej strony.
Klik.
Odśwież.
Nie wie, jak to się stało.
Odśwież.
Jeszcze.
Klik.

Gdzie jesteś?
Nie tam, gdzie być powinienem.
Jest w przylegającym do garderoby kiblu w Ace of Spades w centralnym Sacramento. Jest wynajętym przez Dirka Dickmana samochodzie, w drodze do hotelu. Jest w swoim pokoju - deluxe suite na przedostatnim piętrze. Jest w stanie zrobić wiele rzeczy, których jutro pożałuje wskazującym na spożycie, ale, wyjątkowo, wyłącznie tych substancji, które pełnoletnia jednostka może nabyć zupełnie legalnie. Jest w rozsypceterce; rozpaczydarciu, przez serce i rozsądek rozwlekany na dwoje.
Źle z Tobą, Dweller, myśli. Jesteś pijany, myśli. Jesteś słaby, myśli. Jesteś żałosny, myśli.
Jesteś Obrazek. Wali w coś dłonią - w jakiś blat, albo drzwi jakieś, chyba?
Jesteś Obrazek.

Jeszcze raz: jak on się, kurwa, kurwa, kurwa, kurwa, znalazł w tym miejscu?
A jest w Nim nim, na domiar wszystkiego, Obrazek już od jakiegoś czasu. Dokładną datę, wprawdzie, trudno mu przyszpilić ostrzem krytycznego myślenia - wie natomiast, że nie rozmawiali ze sobą od dwudziestu dziewięciu dni, siedmiu godzin i pięćdziesięciu siedmiu ośmiu minut.

Zdejmuje kurtkę, rzuca na podłokietnik jakiegoś krzesła, czy fotela, wszystko jedno.
Zsuwa też buty, ruchem palce-pięta. Wykładzina łaskocze podeszwy zmordowanych stóp. O co mu, kurwa, chodzi? Przystaje.
Gapi się w telefon. Skanuje wzrokiem wiadomości wysłane i otrzymane. Liże spojrzeniem rys własnego ciała, patchworkiem pikseli wdrukowany w mdły błękit wyświetlacza.
Odświeź. Klik, klik.

Gdzie jesteś?
Nie jest pewien.
Wie za to doskonale, gdzie chciałby być go nie ma.

Przydusza zieloniutką ikonkę, w samym swoim sercu rozoraną kształtem małej, białej słuchaweczki.
Co ty ze sobą robisz, Jack?
I czemu czekałeś aż tyle?

autor

harper (on/ona/oni)

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

„Co robisz, Jack?”; co to jest, kurwa, za pytanie.
Rys sylwetki wdrukowany w błękit ekranu.
Rys sylwetki wdrukowany w czerń uchłopięconej (nagle) źrenicy.
Rys sylwetki wdrukowany w jego wyobraźnię (przez tunel tejże źrenicy – prosto w świadomość). Wąskie biodra, i tatuaże, i klatkę piersiową – i pręty żeber; dziś – zamierza przechować je u siebie. Na czas – kiedy dystans przeszło tysiąca kilometrów, być może, ponownie (nie tak miało to wyglądać) zawęzi się do granic tego samego pokoju. Jednego oddechu wtłoczonego w zamknięty obieg bliskości.

W tej wyobraźni – sylwetka Harper-Jacka jest żywsza. Cokolwiek miałoby to oznaczać – bo czy taki piksel, załóżmy, może okazać się żywy? Zdarza się przecież, że w wyniku dysfunkcji urządzenia, jak wybroczyna na skórze pojawia się piksel martwy. I skoro śmierć nawet podzielić się daje na tą mniejszą – to czy nie istnieje śmierć większa? A jeśli większa to czy... prawdziwa?
Sylwetka Harpera – w wyobraźni Zacharego Prescotta taka właśnie jest. Jest prawdziwa. Przefiltrowana nie tylko dzielącą ich odległością, ale i zdigitalizowaną barierą ekranu (i przez tę samą barierę – jakimś, kurwa, prawem – mogli być obok; namiastką zmysłów).
Idiotyczne pytanie. Bo Zacharego nie interesuje co robi Harper. Właściwe pytanie brzmi; jak? Jak, Harper? Powiedz mi j a k?
Jak minęła ci podróż?
Jak wygląda twój pokój?
Jak podoba ci się prezent?
Jak się czujesz?
Jak ty sobie, kurwa, radzisz? (Chciałbym wiedzieć.)


Zachary jest w swojej sypialni. Od dwóch godzin próbuje zasnąć („te same” dwie godziny temu wysłał do Teresy ostatnią wiadomość – z życzeniem dobrej nocy). Ale nie może. Nie potrafi – przez samego siebie wprowadzony w nierozsądny tryb czuwania. Trochę niezdrowy. Trochę, tak po prostu – idiotyczny.
Kiedy telefon podrywa się regularną sekwencją wstrząsów – wyciszoną palpitacją nadchodzącego połączenia – Zachary nie reaguje. Przez solidną chwilę gapi się w chropowaciznę sufitu. Wie, że to on. Wie – już po samym ucisku migrującym wskroś ciała. Sięga za siebie, zahacza palec o wezgłowie łóżka; obraca się na bok, sięga po komórkę. P r z e c i ą g a (tę chwilę – i blokadkę, której zwolnienie przepuszcza pierwszy szelest cudzej obecności).
Milczy.
Na wyświetlaczu: 0:01
Milczy.
Na wyświetlaczu: 0:02
Chrząka.
Na wyświetlaczu: 0:06
Jak mam zacząć tę rozmowę?
Zgrzyt materaca; Zachary kładzie się na plecach.
Jak było? Na koncercie – pyta, precyzuje. Pozwala sobie im przyzwyczaić się do ulotnej formy spotkania. Do wyobraźni otoczonej łuną głosu. Ale koncert go nie interesuje.
Nie obchodzi go gdzie jest Dweller. Liczy się tylko to, że nie ma go przy nim. I że jest to jakiś, kurwa, błąd. Pierdolony żart.
Zresztą... nieważne. Dobrze zrobiłeś.Dobrze, że przyszedłeś. Do mnie.Że zadzwoniłeś. Chciałem cię usłyszeć.
Wie, że jedynym narzędziem, na jakie może sobie teraz pozwolić, to modulacja własnego głosu. A mimo to zamyka oczy – i wzrusza ramionami. Przeczuwa też, że Dweller – pomimo ślepych zaułków? kilometrów – widzi go. Widzi go z b y t wyraźnie. Prescott zamyka więc oczy i wzrusza ramionami.
I czuje się podejrzany widziany.
Wątpliwość z esemesa nadal spędza mi sen z powiek. Jakoś nie lubię wierzyć zdjęciom.Wątpliwość, Harper. Bo, widzisz, moja wątpliwość – tak samo jak twoja; ma imię. I twarz schowaną w odwiercie wyobraźni.

autor

preskot [on/jego]

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Szyba emanuje wilgotnym chłodem; za nią, pod nią i przed nią, jednocześnie, dłoń nocy rozwleka nad wzgórzami Sacramento ciężką płachtę indygo czerni. Miasto - ażury mostów, samotne migotanie samochodowych świateł wznoszonych wstęgami autostrad, prostokąty budynków wycięte z mroku skalpelem syntetycznej łuny, wygląda jak makieta. Atrapa metropolii, skonstruowana misternie, sumiennie wygładzona i absolutnie pusta w środku.
Miasto wygląda jak Harper-Jack Dweller.
  • Moja pustka? Nie należy do nikogo.
    • Należy do wszystkich.
Chce mu odpowiedzieć.
Jak minęła ci podróż? Jak zwykle. Dłużyła się, ciągnęła - niczym wymemłana ze smaku guma do żucia, złośliwie przyklejona mi do pleców przez Ralpha albo Gavina. Wlokła. Dokładnie tak samo, jak wszystkie te noce spędzane samotnie, albo nie z tym, z kim spędzać je się powinno, jak śniadania spożywane do spółki tylko z własną pychą urażoną dumą.
Jak wygląda twój pokój? Jak z żurnala dla młodych rekinów biznesu, wabika na korposzczury (biorące kredyt hipoteczny, żeby opłacić kokainę, braną z kolei po to, by spłacić poprzednie pożyczki, albo studencki kredyt): minimalizm stali, szkła i jasnego drewna sprowadzanego ze skandynawskich lasów. I dalej, w zgodzie ze wspomnianym minimalizmem: mini-bar, po brzeg wypchany miniaturkami Walkera i Bombay Sapphire. Prażone migdały pokryte cieniutką warstwą ekwadorskiej czekolady. W szufladzie nocnej szafki: biblia. W szufladzie łazienkowej komody, ponad ładną szarością śliskiego marmuru: kondomy i miętówki.
Jak się czujesz? Szczerze? Jak ostatnie gówno. Wypiłem za dużo, i za szybko - wódki, w niewłaściwej proporcji do spożywanej ostatnimi czasy wody. Dudni mi w skroniach, czuję się tak, jakby kanalikami powstałymi dla łez raz po raz przebiegało ostre światło. Czerwone, chyba. Neonowe. Poza tym bolą mnie mięśnie - zwłaszcza łydek i ramion; oraz kark - kark mam usztywniony i spięty, zwłaszcza w tym miejscu, w które przez bite półtorej godziny wżynał się niewyrobiony pasek od gitary.
Właśnie. Skoro o tym już mowa.
Jak podoba ci się prezent? Jak żaden inny, Zach. A Tobie? Jak Tobie podoba się prezent, który dla mnie wybrałeś? Jak podobały Ci się myśli towarzyszące temu procesowi? Jak podoba Ci się wszystko, co mógłbym można z nim zrobić?
I jak podoba Ci się automatyzm ruchu dłoni przekraczającej teraz granicę wezgłowia?
Chyba? Trochę? Może?
Tak bardzo?

Jak Ty sobie, kurwa, radzisz? Lepiej, żebyś nie wiedział, Zachary.
Chce mu odpowiedzieć:
  • - Wcale.
Ale milczy. Czoło roszone mgiełką potu przysuwa do okiennego szkła.
Milczy.
Na wyświetlaczu: 0:03
Milczy.
Na wyświetlaczu: 0:04
Przypomina sobie -
Na wyświetlaczu: 0:07

– Jak było? Na koncercie?
Harper-Jack Dweller chichocze, choć wcale nie jest mu przecież do śmiechu. To. Co to jest dopiero, kurwa, za pytanie?
Asekurancka próba prowadzenia tej rozmowy w sposób, w jaki wypadałoby to robić grzecznym chłopcom?
  • Byłeś grzeczny, Zach?
- Naprawdę chcesz wiedzieć?

Nie, nie chce. Naprawdę nie chce. A Harper nie chce mu mówić. Nie chce mu wspominać - choć jeśli Prescott poszuka, to dowie się z kilkunastu relacji na instagramie, z live'u, ironicznie, uwiecznionego na facebookowym fanpage'u, z plotkarskiego artykułu opublikowanego przez Just Jared - jak dwukrotnie pierdolnął się w słowach własnej piosenki, jak potknął się o kabel wyrastający złośliwie z wylotu wzmacniacza, jak sfałszował refren Don't Eat Stars Off The Sidewalk, nie mając nawet siły, by to potem zamaskować jakąś chwytliwą wokalizą.
Z ulgą przyjmuje kolejne słowa Prescotta. Ale ulga, jak zwykle - trwa tylko chwilę.

Czuje każdy ruch chłopaka. Czuje - ponad tysiącem kilometrów i prawie trzydziestoma stronicami w kalendarzu - szust gęstwiny rzęs.
I robi sobie to samo. Robi sobie dokładnie to samo co Prescott.
  • jak dzieci -
    które myślą, że zamknąwszy, oczy mogą stać się niewidzialne.
    • Ale w dorosłości jest inaczej.
      Inwersja.
      Czasem dopiero zasunąwszy kotary powiek - zaczyna się widzieć naprawdę.
- Ty? - Dweller prycha w podwójną ciemność [taką, która to i otacza go, i wypełnia] - Ty nie lubisz wierzyć zdjęciom?
Otwiera oczy niechętnie, o tyle, o ile musi; odpycha od okna, zatacza przechodzi w pobliże łóżka; siada na jego krawędzi - nagie stopy stopy zwiesza na miękkość wykładziny jakoś tak po pensjonarsku. Zach słyszy cichy syk wypuszczanego spomiędzy warg powietrza.
- Więc? Więc co mógłbym zrobić, Zach? - Dweller, jak zawsze, każdym jednym jebanym słowem, i każdym, kurwa, oddechem, zdaje się flirtować ze śmiercią - Co mógłbym zrobić, żebyś mi... - inwersja - ...im zaufał zaufał zaufał uwierzył?

autor

harper (on/ona/oni)

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Patrzy w ciemność (taką, z którą Dwellerowi jest do twarzy). W pustkę. Pomiędzy jedną – i drugą – w Niego s a m o t n e g o, także. W boski witrażyk sklejony nietrwale pod powieką szkiełkiem ciemnej materii. W okrywę snów, sennych mar i marzeń.
Harper siada na brzegu łóżka; a Zachowi wydaje się, jakby przycupnął bokiem na własnym katafalku. Zrozumiałe – wszakże flirtował właśnie, w nieustannej manierze, ze Śmiercią. Ona jedna, w urokliwie niebezpiecznej potyczce, z rozbawieniem postanawia mu odmówić; gdyby mogła, wytłumaczyłaby się bólem głowy lub brakiem nastroju – prymitywnie bezpardonowym, ludzkim zwyczajem. Ale w Śmierci mało jest człowieczeństwa. Muzyka pozostawia z jego własnym szczęściem (szczęściem bolesnym; jak ból w klatce piersiowej, kiedy w jej łagodny żleb obrysowany mostkiem werżnie się kierownica samochodu – kiedy nie zdąży się wyhamować w porę, kiedy szarpnie, kiedy-).
Doprawdy, Dweller. Miałeś cholernego pecha mnóstwo szczęścia.
Śmierć – tym razem – nie jest tobą zainteresowana. Kiedyś, być może, zmieni zdanie. Ale nie teraz. Jeszcze nie teraz.

Pali go. Zacharego – pali punktowy nanos każdej z minucji odbitej na jego ciele. Na sztaludze mięśni wciąż rozpięte tkwiło niewymienne płótno zabliźnionej skóry; zdewastowane dziwnie – na próbę, jakby – a będące jednocześnie dziełem, któremu K t o ś postanowił przyznać ostatnią szansę.
Dzieło niemal-skończone.
Takie, nad którym toczyły się wciąż prace wykończeniowe. Wykończ mnie, Jack.

– Ty nie lubisz wierzyć zdjęciom?
Zachary parska śmiechem. Ruchem krótkim, cierpkim, kiwa głową. Jedynkami – podskubuje dolną wargę. Wykończysz mnie, Jack.
Harper, Harper, Harperrr… – Cmoka. – ... a ty wierzysz we wszystko, co wypluwasz w stronę publiczności? W każdy swój występ? W każdy wywiad? Przecież to jak z karcianą sztuczką. – Chłopak nie zdaje sobie z tego sprawy, ale naśladuje płytki występ oddechu umykający spomiędzy Jego ust. Nie otwiera oczu; przeciąga się. Wolną dłonią przemyka pod plisę skołtunionej niedbale pościeli. – A z magią trochę tak jest, co? Czar pryska, kiedy zaczynasz ją rozumieć.

Uśmiecha się do samego siebie. Zachary nie potrzebuje Śmierci; w trójstronnym flircie adresatem mianuje wyłącznie spętanego połączeniem mężczyznę.
Mężczyznę. Widzi w nim mężczyznę.
Czternaście centymetrów przepaści. Bliskość bioder nałożonych na biodra; dłoń, strumieniem prysznicowej wody mierzwiąca otarcie. Muśnięcie warg, ledwie, skroń znaczące.
Widuje w nim też dziecko. Czasami – z ledwie chłopcem, nieopierzonym, mija się w progu, w przejściu (pomiędzy bólem a przyjemnością); wciśnięty w okienny załom czwartego piętra. Szczenięcą panikę. Ale – rozbieganym spojrzeniem prześlizgnąwszy po ścianie; przodem zwrócony w zaułek ślepy zupełnie...
Przede wszystkim – w y c z u w a – w nim mężczyznę. Frustrację. Niepokój. Wojnę.
Nie wiem, Dweller. Może po prostu nie pozwól, żebym cię zrozumiał.

autor

preskot [on/jego]

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Śmiech Zachary'ego Prescotta brzmi trochę jak perfekcyjne falsetto pierwszego solisty w grupie juniorów, przetrącone brutalnie kuksańcem mutacji. Gładka, uchu droga melodia przechodząca nagle w brzydki skrzek, ale też - jak wizg opon szorujących o czerń jezdni. Jak powietrze roztańczone w wirujących szprychach roweru, lecz w tym wypadku rzuconego nie na krawężnik przed czyimś domem, a na asfalt, podczas gdy właściciel pojazdu - rzucony został właśnie przez los parę metrów dalej. Tylko że...
  • Co?
    • Świat rozjeżdżał się, a potem nagle zbiegał znów w jedną, spójną całość.
      Bolały go skronie. Co?
  • To nie rower. Jack, to nie...

Dweller słucha chłopaka tak, jak się słucha marszy żałobnych. Pochyliwszy głowę w marsowym skupieniu, z niechęcią zaglądając w siebie.
A w siebie zagląda tak, jak się patrzy na filmowe ujęcia z autentycznych egzekucji.
Albo relację prowadzoną na żywo z pola walki.
Z wojny.

Nie podoba mu się to, co widzi. Ale przestać patrzeć - jakoś nie może.

Następnie - Prescott zaczyna się wymądrzać. Pauzując wypowiedź pokpiwaniem cmoknięć, kwestionuje autentyzm artystycznej ekspresji muzyka.
I ma rację. Oczywiście, że ma. A ma ją pewnie dlatego, że przecież sam - choć ktoś mógłby przypomnieć złośliwie, że jest dopiero na samym początku tej drogi - wie jak to jest: sztuką próbować zakomunikować coś, co niekomunikowalne. Wyrwać kawałek duszy serca samemu sobie, i zaserwować gawiedzi - a czy na kliszy, czy na płótnie, czy w wersetach piosenek wychłyśniętych w membranę mikrofonu - co to już za różnica...?
Ale Dwellera to wkurwia. A wkurwia go, bo tęskni (chciałby pokazać chłopakowi co o tym myśli; wyrysować własną pretensję na pergaminie jego ciała). I wkurwia go, bo czuje się odrzucony. Bo Prescott nie zadaje mu więcej pytań. Bo mu rozkazuje. Bo mu wyjaśnia. Bo mu tłumaczy. Bo zdziera z niego maskę, i odwraca ją tak, żeby brunet mógł popatrzeć sobie na nią bez przeszkód, i referuje sposób działania tego misternego mechanizmu iluzji.
Mechanizmu, na którym Harper-Jack opiera całe swoje jebane jestestwo.
  • Zach go obnaża obraża.
Więc Dweller:
- Jak sobie życzysz - mówi, a potem się rozłącza.

Z Prescottem.
Ale także -
    • ze sobą.
Rozpada się. Boże, Chryste, Boże, Boże, Boże, tak bardzo potrzebował czegoś... - krztusi się haustem powietrza przedwcześnie wpuszczonego w krtań, jak dzieci krztuszą się szlochem - ...czegoś innego, tak bardzo szukał pragnął łaknął chciał czegoś innego niż to.
  • Magia? Prescott mówił coś o magii?
    Bo Harper czuje się tą rozmową rozczarowany.
Odkłada telefon na nocną szafkę, choć tak naprawdę - chce nim rzucić. Myśli, że może by tak w szybę? Drogę utorować innemu, znacznie większemu obiektowi.
Śmieje się do tej myśli.
Nie. Jeszcze nie tym razem.
I Zach, okazuje się, ze Śmiercią o wiele więcej wspólnego ma, niż mu się wydaje.
Tak samo jak Śmierć jest bowiem, Harper czuje, niezainteresowany niezdecydowany.


Opuszcza swój improwizowany katafalk. Idzie do łazienki, tam - w szufladzie - znajduje niewielkie kosmetyczne lusterko, takie, które oprzeć można na śmiesznej, pojedynczej nóżce, albo przeciwnie - na najróżniejszych podłożach kłaść na płasko. Potem wraca na wykładzinę, kucając koło nieschowanej jeszcze (i nigdy, tak naprawdę, bo po co? przecież był tu, jak wszędzie, chyba, tylko przejazdem) walizki. Bezrefleksyjnym ruchem - niczym ów, jakim Zachary tysiąc kilometrów dalej penetrował niedawno zakładki pościelowego materiału - mknie do suwaka, i pod poliestrową siatkę wewnętrznych przegródek.
Ciało pamięta czternaście centymetrów przestrzeni desperacki bieg chłopięcej dłoni do jego biodra i, spłoszonej, z powrotem, w dół dół dół, wulgarny dźwięk ciała bijącego w ciało duszy gwałtem wdzierającej się w inną duszę potok potu mknącego żłobieniem lędźwi przepis na szczęście magię magię magię jak to się robi:
Harper wciąga dwie długie, bielusieńkie kreski koksu, trzecią -
    • zostawia sobie na zapas, jak
Le génie du dzieło niemal skończone.

– Nie wiem, Dweller. Może po prostu nie pozwól, żebym cię zrozumiał.

Misère:
W próbie obrony przed Zachary'm Prescottem, Harper spełnia jego życzenie.

/zt x2

autor

harper (on/ona/oni)

ODPOWIEDZ

Wróć do „rozmowy telefoniczne”