WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
-
Kai nie spotkał się z Zoyą przez resztę weekendu. Parę razy widział ją, jak wychodziła z domu, jednak ani razu nie zareagował. Pozostał skupiony na podręczniku od matematyki. Próbował samodzielnie rozwiązywać zadanie domowe, co zajęło mu większość wolnego czasu.
W poniedziałek ich klasa jechała na dwudniową wycieczkę do Mount Rainer National Park - wyjazd odbywał się w ramach lekcji biologii. Miał głównie dotyczyć obserwacji przyrody oraz poszukiwaniom zagrożonych gatunków roślin i zwierząt. Mimo tego na miejscu zorganizowano dla uczestników kilka atrakcji m. in ognisko, dyskotekę w ośrodku wypoczynkowym, dwugodzinny wykład na temat gór oraz zabawę w podchody. Nauczyciele według własnych preferencji przydzielili uczniom pokoje.
Po obiedzie rozpoczął się spacer po najkrótszym i najmniej wymagającym szlaku. Wszystkim dopisywał dobry humor.
Kai szedł na końcu. Razem z dwójką kolegów fotografowali krajobrazy oraz rozmawiali o sprawach mniej lub bardziej ważnych. Byli tak zaaprobowani sobą, że nawet nie zauważyli, kiedy cała klasa zatrzymała się przed ogromnym, aczkolwiek wątpliwej trwałości mostem. Przewodnik opowiedział im historię zabytku, po czym wytłumaczył zasady gry. Okazało się, że na tym szlaku ich wychowawca zorganizował zawody. W dwuosobowych zespołach mieli podążyć wzdłuż drogi w poszukiwaniu wskazówek. Mogły być one umieszczone zarówno na drzewach, jak i w rosnących na ściółce roślinach. Wygrywała ta drużyna, która jako pierwsza będzie w stanie odnaleźć drogę do ogniska. W ramach zapewnienia dzieciakom bezpieczeństwa, każda drużyna otrzymała plecak z wyposażeniem. W środku znajdowała się krótkofalówka, prowiant i kilka innych przedmiotów.
Losowanie polegało na wyciągnięciu z urny neonowej bransoletki. Następnie należało odnaleźć osobą, która wylosowała identyczny znacznik. Kaia miał kolor intensywnie fioletowy. Z początku miał nadzieję, że będzie wykonywał to zadanie z jednym ze swoich kolegów. Niestety spotkał go zawód, dlatego prędko wszczął poszukiwania towarzysza. Kolejno zaczepiał rówieśników, lecz wszyscy pokazywali mu bransoletki o innej barwie. Ucieszył się, gdy już nieco zniecierpliwiony ujrzał fiolet w dłoni jednej z dziewczyn. Dopiero potem spoglądnął wyżej, a kiedy zobaczył Zoyę, mina mu zrzedła. Złapał ją za ramię i odwrócił w swoją stronę.
— Zoya — zaczął, a w jego głosie rozbrzmiała się trwoga. Podniósł bransoletkę na wysokość oczy dziewczyny. — Jesteśmy razem — oznajmił, lecz nie zdążył bardziej się rozwinąć, ponieważ nauczyciel krzyknął, że zawody właśnie się rozpoczęły. Wcześniej wspomniał, że za zdobycie pierwszego miejsca była do wygrania dodatkowa, celująca ocena z biologii i z wychowania fizycznego, co wzniosło wiwat uczestników.
-
- 2
Nie dlatego, że chciała. Chyba podświadomość poinformowała ją jeszcze przed tym nim zobaczyła kolor bransoletki Kaia, że to on jest jej partnerem. - Susie, nie chcesz się zamienić? Proszę... - jęknęła żałośnie, gdy przyjaciółka wymownym ruchem głowy jej odmówiła. Tak, też nie była fanką Foresta, najpewniej za sprawą historii jaka łączyła go z Zoyą. - Proszę pana! - zawołała, gdy nastolatek wyrósł przed nią niekoniecznie zainteresowany zmianą partnera. - Załatwię to. Nie możemy być razem w parze - wyminęła go, ignorując co mówił i puknęła delikatnie wychowawcę w ramię. - Ja i Kai nie możemy razem pracować. Mamy... po prostu się nie dogadujemy. Musi pan uwierzyć na słowo. Próbowaliśmy na miliony różnych sposobów, ale tych różnic nie da się przeskoczyć. Prędzej spadniemy w przepaść nim odnajdziemy wspólnie choćby jedną wskazówkę - jęknęła, licząc, że jej pełna dramaturgii przemowa w jakiś sposób wpłynie na decyzję nauczyciela, który tylko się uśmiechnął. Milczał, jakby analizował słowa Kebbel nim wreszcie się odezwał: - Macie więc kolejną okazję, żeby znaleźć wspólny język. Jeszcze mi podziękujesz, a teraz spadaj i baw się dobrze - i wrócił do rozmowy z innym opiekunem, ignorując niezadowoloną minę swojej najlepszej uczennicy.
Inne pary zdążyły już nawet wystartować, kolejne sprzeczały się kto ma dowodzić, inne fotografowały wszystko wokół, tymczasem zrezygnowana Zoya wreszcie uraczyła Kaia spojrzeniem. - Wszystko mi jedno. Świat sprzysiągł się przeciwko mnie. Równie dobrze mogę od razu złamać sobie nogę i rzucić się na pożarcie niedźwiedziom - poprawiła plecak na ramionach i ruszyła w zarośla, nie zastanawiając się nawet nad tym czy idzie w odpowiednym kierunku. - Kai? - zawołała, gdy nie usłyszała za sobą żadnych, absolutnie żadnych kroków. - To nie jest zabawne. Gdzie jesteś? - zerknęła w kierunku, z którego nadeszła. Chyba.
-
Mimowolnie pokręcił głową, bo znowu przyłapał się na tym, że myślał o głupotach.
Nie odezwał się kiedy Zoya poprosiła przyjaciółkę o zamianę, ani wtedy, gdy poszła z tą samą sprawą do nauczyciela. Kaiowi nie pasował taki rozwój wydarzeń, jednak szybko pogodził się z sytuacją. Dodatkowa celująca ocena z biologii oznaczała, że nie musiałby poprawiać ostatniego sprawdzianu. Jego średnia, choć wciąż niska, to przestałaby mu zagrażać. Tyle wystarczyło, aby go zadowolić.
- Jak znajdę jakiegoś niedźwiedzia, to dam ci znać - powiedział złośliwie, po czym zamienił jeszcze kilka zdań z kolegą i dopiero podążył śladem towarzyszki. Nie śpieszył się, bo dokładnie doglądał każdego drzewa, aby nie przeoczyć wskazówki. Las gęstniał z każdym krokiem. Ściółka zaczynała być porośnięta licznymi krzakami, dlatego w pewnym momencie Kai zaczął odgarniać rękami gałęzie, a korony rozpostarły się tak, że niemal całkowicie przestały przepuszczać promienie słońca. Zewsząd zrobiło się ponuro. Malowniczy krajobraz narodowego parku w jednej chwili zmienił się w tajemniczą puszczę, pełną cieni i dziwnych odgłosów.
Mimo tego Kai parł naprzód. Nie raczył zawrócić, ponieważ wkrótce odnalazł wskazówkę.
- Zoya! - zawołał, jednocześnie odczytując czerwoną kartkę, którą przyczepiono do pnia. Był na niej rysunek strumyka. Jeden brzeg został otoczony pętlą, co zapewne stanowiło podpowiedź. Gdy przestał skupiać się na świstku, zaczął rozglądać się w poszukiwaniu dziewczyny. - Zoya! - krzyknął o wiele głośniej, niż wcześniej. Stado ptaków gwałtownie wzniosło się w powietrze, wprawiając kilka drzew w intensywne kołysanie.
Kai rozejrzał się po raz kolejny, choć zrobił to w już bardziej nerwowy sposób. Zoya była uparta i z pewnością nieskora do współpracy z nim. Mimo tego wątpił, aby celowo oddaliła się w głąb puszczy. Tym bardziej, że to on wziął plecak z całym sprzętem do zabawy.
Ruszył naprzód i już nie zwracając uwagi na ewentualne wskazówki, przeczesywał wzrokiem las w poszukiwaniu Zoyi. Po około dziesięciu minutach zaczął odczuwać pierwsze oznaki zmęczenia. W dodatku miał wrażenie, że zboczył z trasy. Niemniej jednak zanim zdążył się nad tym zastanowić, usłyszał głos towarzyszki.
- Zoya! - wrzasnął i stanął na stromym wzgórzu. Na samym dole dostrzegł dziewczynę. Stała tam i rozglądała się na boki. - Zoya! - zawtórował, choć tym razem zabrzmiało to tak, jakby Kai był wściekły. Bo właściwie był. Zaczął iść w kierunku dziewczyny, lecz niefortunnie stanął na jakiejś gałęzi w skutek czego wywrócił się i stoczył ze wzgórza. Po drodze zaliczył każdą możliwą nierówność, a wyhamował wyłącznie dlatego, że uderzył plecami w kłodę. Plecak zamortyzował upadek, ale twarz i ubranie chłopaka nosiły ślady licznych zadrapań.
-
Byli blisko siebie, właściwie gdzieś nawet mignął jej obraz wysokiej sylwetki, ale później usłyszała jedynie... hałas. I to nie taki pożądany. Nie taki imprezowych melodie, nie dźwięk doskonale znanego głosu, nie żaden śmiech. Coś bardziej podobnego do... kamienia zrzucanego w przepaść? Albo szurania tyłkiem w ortalionowych spodniach na narciarskim stoku? - Kai? - zatrzymała się nad niewielkim, ale dość stromym zboczu, widząc go na jego samym dole. Parsknęła śmiechem zanim zdołała nad tym zapanować i pochyliła się, opierając dłonie o kolana, gdy złapała lekką zadyszkę. - Wszystko w porządku? Wyglądasz... no cóż, to było tego warte - znowu się uśmiechnęła, chowając usta za dłonią. - Dasz radę sam stamtąd wyjść czy mam ci jakoś pomóc? - rozejrzała się, analizując sytuację. Obuwie miała dość wygodne, strój także, może było stromo, ale dałaby radę bezpiecznie zejść, jak i pewnie wdrapać się z powrotem na górę. - Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie myślę teraz o tym, żeby zostawić cię tutaj samego, licząc, że znajdzie cię nie jeden niedźwiedź, a całe ich stado - krzyżując ręce na piersi, zrzuciła z ramion plecak i bokiem, łapiąc się dłońmi o wystające korzenie i długie gałęzie schodziła na dół. - Ale prawdopodobnie pan Morrison by mnie zabił, a najpierw torturował, żebym powiedziała mu, gdzie porzuciłam twoje zwłoki - będąc już prawie przy nim, potknęła się i ześlizgnęła w dół, brudząc tyłek podmokłym błotem. - Ok? - lądując obok niego, zdmuchnęła z twarzy uporczywy kosmyk włosów, pchający się do oczu i twardo panowała nad emocjami, które kazały jej sięgnąć dłonią jego twarzy i otrzeć zadrapania z piasku i brudu. - Leci ci krew - poinformowała, podnosząc się.
-
- Nic mi nie jest - machnął ręką, ale po raz kolejny postąpił zbyt impulsywnie. Tym razem odczuł nieprzyjemne mrowienie w barku. Prędko opuścił ramię, udając, że wszystko było w porządku. Poza zadrapaniami i zapewne wieloma siniakami nie doznał większych uszczerbków, jednak po powrocie do pensjonatu zamierzał użyć maści albo przynajmniej łagodzącego żelu. Wyjazd kończył się za dwa dni i nie chciał spędzić reszty czasu w łóżku.
- Przestań być złośliwa, bo słyszałem jak desperacko mnie nawoływałaś! - wytknął, po czym ostrożnie otrzepał kurz i mech z kurtki. Ubranie podarło się pod lewą pachą.
Kai był wściekły zarówno na siebie, jak i na Zoyę. Po pierwsze przyłapał się na tym, że poszukiwał jej w lesie w zbyt desperacki sposób. Na krótką chwilę przestał panować nad emocjami i niczym szaleniec biegał od jednego drzewa do drugiego, co skończyło się upadkiem. Z kolei dziewczyna nie wykazała ani odrobiny wdzięczności, chociaż pojawił się, niczym rycerz w zbroi, aczkolwiek bez szlachetnego rumaka. Prychnął niezadowolony i kiedy już zamierzał podejść do dziewczyny, ta w podobny sposób zsunęła się z kawałka wzgórza. Korzystając z szansy w odwecie złośliwie zaśmiał. Prędko tego pożałował, bo gdy tylko szerzej otworzył usta, ból sparaliżował jego wargę. Była pęknięta.
- W życiu byś mnie tu nie zostawiła. Dobrze wiesz, że sama nie wydostaniesz się z tego lasu - rzucił, brzmiąc niesamowicie kąśliwie jeszcze zanim zdążyła podnieść się ze ściółki. Pośpiesznie ocenił spojrzeniem, czy Zoya była cała. Do całkowitej beznadziejności tej sytuacji brakowało jedynie tego, aby musiał nieść dziewczynę do ośrodka. - A ty masz błoto na dupie - odpowiedział. Zareagował intuicyjnie w pierwszej kolejności przyjmując słowa swojej towarzyszki, jako atak. Ostatnimi czasy nie mówili sobie nic innego, poza ciągłymi obelgami, dlatego przywykł do takich rozmów. Dopiero po dotknięciu ust zdał sobie sprawę, że z wargi rzeczywiście leciała mu krew. Przytknął do ust knykieć.
- A tobie nic nie jest? - zmienił temat. Jeszcze raz doglądnął Zoyę od góry do dołu. Potem ruszył w kierunku, który umożliwiłby im obejście góry. Nie zamierzał w takim stanie wspinać się na szczyt.
-
Mieszkając w Seattle ponad dwadzieścia lat, wciąż potrafiła znaleźć tu miejsca, w których nigdy jej noga nie stanęła. Co więcej odkrywając kolejne z nich czuła nie tylko ekscytację, ale również zaskoczenie, to miasto potrafiło zdumiewać.
Podobne było dziś. Korzystając z wolnego popołudnia postanowiła wyrwać się z miejskiej dżungli, wsiadając w pierwszy autobus, który wyjeżdżał poza jej granice. Prawdopodobnie nie było to ani zbyt mądre, ani odpowiedzialne; w kieszeni jeansów miała jedynie, pomięte dwa dolary oraz telefon, którego bateria błagała o dawkę energii, jednakże Mel wydawała się tym nie przejmować.
Im dalej była od betonowych budowli, tym lepiej się czuła. Majaczące za szybą obrazy zmieniały się z zawrotną prędkością, chociaż czas płynął nadwyraz leniwie. Ostatni przystanek i znalazła się pośród wysokich drzew, gdzie powietrze było dużo lżejsze, ale i chłodniejsze. Uśmiechając się wypuściła parę z ust, jakby oczarowana jej widokiem. Gdzieś z oddali do uszu brunetki dobiegł szum wody, wręcz kusząc, by przekonała się skąd dokładnie dobiega. Autobus odjechał, a wydobywający się z rury wydechowej czarny dym wywołał u Melusine napad nagłego kaszlu, jego dźwięk rozbrzmiał echem między drzewami.
- Dobra, Pennifold. Czas poznać okolicę - powiedziała do siebie samej, zupełnie nieświadoma obecności drugiej osoby. Zakapturzoną postać dojrzała w momencie, gdy obróciła się na pięcie, chcąc obrać w końcu jakiś kierunek.
- Cholera! - krzyknęła,nie kryjąc początkowego przerażenia, które sprawiło, że podskoczyła lekko. - Nie wiesz, że to nieładnie straszyć innych? - zapytała z wyraźnym wyrzutem, kiedy pierwszy szok minął, chociaż serce w jej piersi uderzało tak mocno, że z pewnością za chwilę wyskoczy z niej prosto na asfalt.
Właściciel
Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum
sunset hill
Sirius miał wrażenie, że za małolata większość czasu spędził poza domem. Bywały dni, kiedy od samego rana do późnego wieczoru wałęsał się razem ze znajomymi po zakamarkach Seattle. Prawdopodobnie w tamtym okresie poznał każdy skrawek miasta, choć obecnie ciągłe modernizacje i przebudowy przyprawiały go o zawrót głowy. W dodatku kilkukrotnie zmienili nazwę któregoś ze przystanków albo dodali nową ulicę, urozmaicając nieco mapy metropolii.
Dzisiaj zarządzono wycieczkę w teren dla studentów z kierunku sztuki. Grupa miała za zadanie naszkicować zimowy krajobraz, co jednoznacznie wiązało się z zaliczeniem przedmiotu z rysunku. Mieli na to łącznie trzy godziny, dlatego kiedy zarządzono rozproszenie, to Sirius natychmiast ruszył naprzód. Wpierw kręcił się po okolic, szukając najznakomitszych widoków. Potem jednak postanowił udać się na przystanek, skąd roztaczała się idealna panorama gór i drzew. Zamierzał przysiąść na ławce i w spokoju rysować.
Właśnie zbliżał się do wiaty, kiedy zauważył odjeżdżający autobus. Z uwagi na gęsty, czarny dym stan techniczny pojazdu był raczej wątpliwy. Pomachał ręką, aby przegonić sprzed twarzy duszącą chmurę i jednocześnie podszedł bliżej. Z początku nie zauważył drobnej dziewczyny, stojącej nieopodal niego. Spaliny i warkot wadliwego skutecznie zatuszowały jej obecność. Mina Siriusa wyrażała zdumienie, gdy niespodziewanie napatoczyła mu się pod nos.
- Nie zamierzałem cię wystraszyć - odparł prędko, trochę cynicznie i przekornie. Następnie zmierzył dziewczynę bacznym spojrzeniem i głośno westchnął. - Zgubiłaś się? - zapytał bezpośrednio. - To był ostatni autobus. - Nie znał rozkładu na pamięć, jednak wiedział, że wyjazd środkiem transportu publicznego z Mount Rainer National park był możliwy wyłącznie do godziny szesnastej. On dotarł tutaj autokarem z uczelni, choć obecnie już sam nie orientował się, gdzie znajdowała się jego grupa. Mimowolnie przeglądnął się po okolicy, ale nie dostrzegł żadnego punktu zaczepienia. Do zbiórki zostały jeszcze dwie godziny.
-
- Ale raczej nie jest ci przykro, że jednak to zrobiłeś - zauważyła, marszcząc czoło; pojawiły się na nim dwie poziome zmarszczki. Czując na sobie wzrok nieznajomego, odruchowo, jakby zdradzając odrobinę niepewności założyła brązowy kosmyki włosów za ucho, odsłaniając tym samym twarz, dzięki czemu chłopak miał na nią lepszy widok. Sam wciąż skrywał się w cieniu kaptura.
- A wyglądam jakbym się zgubiła? - zapytała nieco zaczepnie, lekko się przy tym uśmiechając - Mogłabym zadać ci to samo pytanie, ale po co ci w takim razie szkicownik - dodała, dostrzegając w jego dłoni znajomy przedmiot; wskazała na niego ruchem głowy. Wielu studentów sztuki chodziło z takowymi po kampusie lub jego okolicach, wciąż w nim coś rysując.
Kiedy wspomniał o ostatnim autobusie spojrzała na niego niepewnie, pozwalając sobie na chwilę konsternacji, by ostatecznie zaśmiać się, jakby właśnie usłyszała dobry żart. Widząc, że chłopak jest jednak poważny, opamiętała się.
- Żartujesz nie? - naprawdę chciał, by żartował, chociaż nie wpadała w panikę.
Właściciel
Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum
sunset hill
Sirius głośno i teatralnie westchnął. Miał wrażenie, że właśnie pomiędzy nim a obcą dziewczyna rozpoczęła się gra słowna.
- Jestem wręcz wstrząśnięty tym, co zrobiłem. Ubolewam, że w taki sposób rozpoczęła się nasza znajomość - zakpił żartobliwie. Nie zamierzał w żaden sposób jej urazić, jednak postanowił kontynuować tok rozmowy, który sama im narzuciła. Było to dosyć zabawne tym bardziej, że w obecnej sytuacji nie miał lepszego zajęcia. Z drugiej strony powinien dokończyć szkic, bo czas zaczął okropnie się kurczyć.
- Absolutnie - zaprzeczył, przy czym jeszcze raz zmierzył nieznajomą bacznym spojrzeniem. Była ładna. Miała błyszczące oczy, gęste rzęsy i okrągły nos. Sirius nie posiadał ulubionego typu urody, ale z pewnością ta młoda kobieta przypadła mi do gustu. - Ale wyglądasz, jakby właśnie uciekł ci autobus - dodał zadziornie, jednocześnie wskazując kubdrodze, gdzie jeszcze niedawno było widać wadliwy środek transportu.
- To? - intuicyjnie podniósł szkicownik. - To moja praca na zaliczenie. Chcesz mi pomóc? Mogę naszkicować cię na tle parku - zaproponował. Ten pomysł narodził się w nim nagle. Uznał, że obecność młodej, uroczej kobiety urozmaici jego rysunek. Z pewnością nikt z pozostałej grupy studentów nie będzie miał podobnego szczegółu.
- A wyglądam jakbym żartował? - zapytał z nienaturalna dla siebie powagą.
-
Już chciała go zrugać, że jak może ją oceniać, a do tego świdrować tak spojrzeniem, że czuła je na karku, ale wtedy jego usta opuściły kolejne słowa, które sprawiły, że otworzyła usta, tylko po to by je ponownie zamknąć. W myślach gorączkowo analizowała swoją sytuację, która jak się wydawało - nie była najlepsza. Chyba, że nieznajomy zwyczajnie sobie żartował, tylko był świetnym aktorem zachowując powagę.
Chcąc przekonać się sama, podeszła do jedynego znaku w promieniu kilku jeśli nie kilkunastu kilometrów, do którego przymocowana była nieco sfatygowana tabliczka rozkładu jazdy. Zwęziła oczy próbując coś z niej odczytać.
- Rzeczywiście ostatni - mruknęła pod nosem, chociaż wciąż nie wyglądała na załamaną.
- No dobra, z tym autobusem masz rację, ale Ty też wciąż ty jesteś, więc… - odpowiedziała, chociaż nie chętnie, że wcale się nie pomylił.
- Mam pozować nieznajomemu? - zapytała wyraźnie zaskoczona rzuconą propozycją, która jednocześnie wydawała się ciekawa. - Dlaczego chowasz się za kapturem? - kolejne pytanie opuściło usta Mel, natomiast w tonie jej głosu rozbrzmiewała odrobina irytacji, lubiła widzieć oczy swojego rozmówcy, wychodząc z założenia, że z tęczówek można wiele wyczytać.
Wiedziona ciekawością zrobiła kilka kroków w stronę chłopaka - I co będę miała z tego, że będę twoją modelką? - tak, nie była bezinteresowna.
Właściciel
Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum
sunset hill
Sirius był człowiekiem o wyjątkowo zaborczym, butnym i upartym charakterze. Miał specyficzne poczucie humoru i łatwo ulegał negatywnym emocjom. Przed świętami rozstał się z dziewczyną, dlatego od tamtej pory nie dopisywał mu dobry nastrój. To był pierwszy raz, kiedy uśmiechnął się w szczery, naturalny sposób.
- Mówiłem - powiedział i wzruszył ramionami. Jego transport czekał zaparkowany gdzieś pomiędzy drzewami National Parku, otoczony grupa studentów, którzy prawdopodobnie pracowali nad szkicem. Sirius oddalił się dalej, niż w rzeczywistości powinien, bo dotarł aż na przystanek. Mimo wszystko to była dobra decyzja. Z tego miejsca panorama wygląda o wiele lepiej. W dodatku w pobliżu znajdowała się droga oraz pasmo gór, które w znacznym stopniu wzbogaciłby rysunek. I ona.
Ponownie skupił wzrok na dziewczynie, jedynie utwierdzając się w przekonaniu, że powinna znaleźć się na jego kartce.
- Za wzgórzem jest moja grupa. Przyjechałem tu z uczelni na zajęcia w plenerze - wyjaśnił, licząc, że zaspokoił jej ciekawość. Nie zamierzał przecież kłamać, że znalazł się w parku za sprawą tajemniczego portali, ukrytego w konarze.
- A masz lepsze rzeczy do roboty? - zapytał, brzmiąc identycznie zadziornie jak wcześniej. Jednocześnie przypomniał, że raptem przed chwilą odjechał ostatni autobus. Towarzystwo Siriusa mogło oznaczać najrozsądniejsza, a zarazem najbezpieczniejszą opcję, chociaż zapewne jego wygląd nie wzbudzał zaufania. To podejrzenie potwierdziło się, kiedy dziewczyna zadała kolejne pytanie.
- Bo jest zimno - odpowiedział natychmiast. Wcześniej sądził, że było to oczywiste. Nie wziął czapki ani szalika. Od czterech kwadransów przemieszczał się po National Parku, a do końca zajęć zostały jeszcze dwie godziny. Mimo wszystko ściągnął kaptur, aby zaprezentować nieznajomej pełne oblicze. Następnie skrzyżował ramiona i zadarł głowę, czyniąc z siebie pewnego rodzaju dominanta. Był wyższy i szerszy od dziewczyny. W dodatku z uwagi na obecną sytuację trzymał w ręku coś, co mogło ją wyjątkowo zainteresować.
- Transport do Seattle - rzucił bez zawahania. Na jego twarzy pojawił się triumfalny uśmiech, chociaż jeszcze nie wiedział czy nieznajoma zgodzi się na taki układ. - To zajmie dwadzieścia minut .
-
Nie musiała widzieć jego twarzy, by wiedzieć, że właśnie się uśmiechnął, chociaż nie miała pojęcia o wadze tego - zdawałoby się - prostego gestu. Był jej zupełnie obcy, dlatego nie miała pojęcia jak dramatyczną przeszłość kryje za sobą jego osoba.
- Ja też dużo rzeczy umiem mówić - odparła jakby nieco złośliwie, wyraźnie zdenerwowana, jednak nie przez fakt, że ostatecznie miał rację, lecz własną głupotą. Bo kto normalny nie sprawdza czy jeśli gdzieś pojedzie, to będzie miał jak wrócić? I tu nasuwa się pewne stwierdzenie - Melusine nie była normalna.
Z opóźnieniem do brunetki docierało, że tak naprawdę znalazła się w tragicznym położeniu, a chłopak był obecnie jej jedynym ratunkiem. Mógł poczuć się jak rycerz, spieszący na ratunek swojej księżniczce; tyle tylko, że Mel nie była żadną księżniczką, on nie miał nawet konia, nie mówiąc o zbroi, a dodatkowo żądał zapłaty za pomoc. Gdzie się podziali wszyscy ci dżentelmeni, bezinteresowni, szarmanccy a do tego niesamowicie przystojni?!
I choć dwóch pierwszych rzeczy należało odmówić brunetowi, tak Pennifold nie mogła mówić, że ma do czynienia z brzydalem, kiedy w końcu postanowił pokazać swoją twarz. Mimochodem uśmiechnęła się, pokazując rząd białych zębów.
Słysząc o całej grupie, a co ważniejsze środku transportu pozwoliła, by kąciki ust rozciągnęły się jeszcze bardziej. Uśmiech zdecydowanie dodawał dziewczynie uroku, ale jednocześnie było w nim coś, co pozwalało sądzić, że ma w sobie odrobinę niegrzecznej panny, dodatkowo wrażenie to potęgował błysk w jasnych tęczówkach, gdy tylko wdawała się w słowną grę; uwielbiała tego typu potyczki.
- Już się tak nie pusz jak paw - pouczyła go rozbawiona, widząc jak prostuje plecy i unosiły ku górze podbródek, wyraźnie nad nią górując; poczuła się malutka, jednak nie straciła na zadziorności, którą on również się sprawnie posługiwał.
- Masz, żeby ci uszy nie zmarzły, kiedy będziesz mnie rysował - oznajmiła jako pierwsza przekraczając jego przestrzeń osobistą. Ściągnęła z głowy paczkę, którą założyła na brązową burze włosów bruneta, musiała wspiąć się na czubki palców by sięgnąć.
Tym samym dała mu do zrozumienia, że dziś wygrał, chociaż sądząc po tonie jego wypowiedzi był tego świadom.
- Zawsze myślałam, że taki proces twórczy trwa więcej niż dwadzieścia minut - skomentowała wykazując wyraźne zainteresowanie tym, czym zajmował się nieznajomy, jednocześnie zrobiła dwa kroki w tył, nie chcąc zbyt długo zajmować jego przestrzeni osobistej.
Właściciel
Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum
sunset hill
Zauważył ciekawskie spojrzenie nieznajomej, kiedy ściągnął kaptur. Sirius nigdy nie uważał siebie za szczególnie przystojnego. Dbał o higienę, sporadycznie uczęszczał na siłownię i lubił wygodne, dopasowane ubrania, i właściwie tyle wystarczało, aby zwacal uwagę płci przeciwnej. Urodę odziedziczył po matce. Ona również posiadała kręcone, ciemne włosy oraz mocno zarysowaną szczękę.
- Masz jakieś imię? - zapytał dosyć niegrzecznie, wtrącając się pomiędzy wypowiedzią o pawiu a kolejnym zdaniem. To spotkanie z pewnością należało do nietypowych. Kto by przypuszczał, że poznają się pośród puszczy pełnej zarośli i wzgórz, przy przystanku na pustkowiu, poniekąd zachowując się, jakby byli ostatnimi ludźmi na tej planecie. To zabawne, ale kiedy Sirius spoglądał w jej oczy, to instynktownie zaczynał się uśmiechać. Pomimo że przed chwilą uciekł dziewczynie autobus, to wciąż wydawała się być niezłomna i pełna optymizmu. Ta energia udzieliła się również jemu.
Przyjął podarunek z lekkim zdumieniem. Nie spodziewał się tak śmiałego gestu, jednak prędko odzyskał rezon i naciągnął czapkę bardziej na uszy. Nie speszył się, ani nie zarumienił, choć cień konsternacji przemknął przez jego zmarznięte policzki.
- Widzę, że zależy ci na tym, aby ze mną wrócić - zażartował, po czym otworzył szkicownik. Przygotował ołówek, który dotychczas skrywał się gdzieś głęboko w kieszeni. - Bo trwa, ale to tylko szkic. Nie muszę skupiać się na detalach. Nie chciałbym też, abbys zamarzła. Najpierw narysuje ciebie, a krajobraz dokończę potem. - Sirius miał dobrą pamięć, dlatego nie Musial ciągle przebywać w danym miejscu, aby skonczuc pracę. Profesorowie na ich kierunku często robiłi im egzaminy z tego, co zapamiętali będąc na plenerowym wyjściu. Potrafili kazać rysować studentom najmniejsze drobnostki, dlatego z czasem nawet Sirius nauczył się zwracać na to wszystko uwagę.
- Stan tam. - Wskazał środek drogi. - Spoglądaj tak, jakbyś tęskniła za tamtym autobusem - poinstruował, przy czym skinął w stronę, w którą wcześniej pojechał autobus. Potem zaczął szkicować. W skupieniu patrzył raz na dziewczynę, a raz na kartkę i naprzemian rysował różnorodne kreski. Niejednokrotnie intensywniej przyciskał do strony ołówek tylko po to, aby zaraz postawić wręcz niewidoczne cienie. Po upływie dwudziestu dwóch minut dodał bazgroły imitujące drzewa i góry. Zamierzał je później doprecyzować, jednak obecnie nie było takiej potrzeby.
- Gotowe - oznajmił, jednocześnie zatrzaskując notes. Nie zamierzał pokazać dzieła nieznajomej. Nie przywykł do tego, aby dzielić się z postronnymi osobami własnymi projektami. - Czyli teraz powinienem zabrać cię do autokaru? - zapytał retorycznie, po przecież oboje doskonale znali odpowiedź. Schował szkicownik pod pachę, a ołówek włożył do kieszeni. - Właściwie, to kłamałem - postanowił jeszcze przez chwilę podroczyć się z dziewczyną. Postawił parę kroków naprzód i tym sposobem dla odmiany to on znalazł się w jej strefie osobistej. Zatrzymał się bardzo blisko, niemal ocierając się kurtką o jej ubranie. Po raz kolejny w milczeniu przyglądał się twarzy brunetki, a następnie ściągnął czapkę i nałożył na głowę kobiety. Celowo naciągnął materiał na oczy i niestosownie długo przytrzymał dłonie w okolicach jej policzków.
-
Wiedziała, że niegrzecznym jest się z takim zainteresowaniem, a przede wszystkim tak bezczelnie przyglądać chłopakowi, jednak mimo posiadania tej wiedzy robiła to bez większych oporów.
- Gdy się uśmiechasz wydajesz się przystojniejszy - stwierdziła, przekrzywiając delikatnie głowę, by upewnić się, co do swojej opinii a jednocześnie początkowo ignorując pytanie odnośnie imienia. W pierwszym odruchu chciała go okłamać, bo czy miało znaczenie czy nazywa się Alise, czy Gabrielle czy Melusine? W gruncie rzeczy spotkali się w tak magicznych okolicznościach, że małoprawdopodobnym było, że nie jest to ich ostatnie spotkanie, ale kiedy przemyślała sprawę - dla chłopaka trwało to zaledwie kilka sekund, ona odbyła w głowie niemal filozoficzną rozmowę sama ze sobą - doszła do wniosku, że nie ma nic do stracenia, a kłamać też nie lubiła.
- Na imię mam Melusine, ale wszyscy mówią mi Mel - odpowiedziała - A ty? - mimowolnie odbiła pałeczkę, skoro ona nie była już taka anonimowa, to on mógłby odpłacić jej tym samym, nie prawdaż? Nie dało się ukryć, że Mel była naprawdę bezpośrednia, chociaż zdaniem niektórych nawet bezczelna. A ona po prostu nie chciała, by chłopak zmarzł.
- Jakby mi naprawdę zależało… - dała sobie chwilę, by zastanowić się, co chce powiedzieć - części z tych rzeczy nie powinno się wypowiadać, innych lepiej było nie zdradzać - to dałabym ci coś innego - rzuciła ostatecznie, tajemniczo, a jednak w zdaniu tym rozbrzmiewała pewna wymownośća; mógł sobie dopowiedzieć co chciał.
Przytknęła na znak, że rozumie co ma na myśli - Najpierw ogóły, później szczegóły - zaśmiała się, było to pierwsze zdanie, które usłyszała na zajęciach zootechniki, jak widać zasadę tę stosowało się również w innych dziedzinach. Zgodnie z poleceniem Siriusa stanęła na środku jezdni, wypychając perlistym śmiechem - Ciężko tęsknić za tamtą kupą złomu, ale niech będzie. - oznajmiła, odrobinę się uspokajając. Czy wspominała mu, że aktorką się nie urodziła? Wątpiła, by w odpowiedni sposób oddała tęsknotę, ale próbując pozwoliła, aby do jej umysłu napłynęły odpowiednie wspomnienia, głównie te dotyczące dziadków. Tęskniła za nimi, byli ważną częścią jej życia, a teraz widziała ich zaledwie dwa razy w roku. Tak bardzo zatraciła się w zakamarkach własnego umysłu, że oprzytomniała dopiero, gdy chłopak oznajmił, że szkic jest gotowy.
Natomiast pytanie które później opuściło jego usta wywołało u Mel dziwny niepokój. Sądziła, że w tej kwestii mają jasność - ona pozwoli się namalować, on zabierze ją z powrotem do betonowej dżungli.
W jednej sekundzie zrobiło się jej gorąco, nabrała mroźnego powietrza w płuca, patrząc na niego z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. Już chciała otworzyć usta, zwyzywać od najgorszych, kiedy ten zrobił kilka kroków ku niej, naruszając przestrzeń osobistą. Ani przez moment jej się to nie podobało
...może tylko odrobinę, gdy poczuła część ciężaru męskiego ciała na swoim, a następnego zimne dłonie, kontrastujące z jej - o dziwo! - rozgrzanym policzkiem. Zasłonił jej oczy materiałem czapki, ale czuła, że chłopak się uśmiecha.
-I ? - zapytała szeptem, pozwalając by ich oddechy zmieszały się ze sobą. Nie odeszła nawet na pół kroku, nie poprawiła czapki, po prostu stała, czekając na jego ruch
Było w tym coś romantycznego, nawet ona - Melusine, która z romantyzmem ma tyle wspólnego, co pies z kotem - musiała to przyznać. W powietrzu czuć było napięcie, od wibracji którego włos się jeżył na karku.