WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

8) slow down, it’s a science • he’s been waiting to bring you down • snake eyed with a sly smile • he can hold you and shake you dry<br>
Stoi oparty o wnętrze budowlanej niszy – w załomie pomiędzy 7-eleven i pustostanem po jakimś-tam lokalu. Nawet gdyby chciał, nie potrafiłby określić jakie, przed zamknięciem, było jego przeznaczenie. Może zwykły burdel, a może salon gier, którego wąski podjazd – utarło się – po dziś dzień służył za punkt dobijanych cichcem interesów, wśród klientów indywidualnych (a zatem: dziwne, niewygodne godziny i małe, detaliczne wręcz ilości towaru). Zachary Prescott płaci za Norco i – na wszelki wypadek – Roxy’s (jeszcze nie wie na co ma ochotę gówno prawda, wie doskonale, ale z tabletkami nie ma to zbyt wiele wspólnego – zupełnie, jakby zamiast prochów – wybierał smak landrynek). <br>
„Nawet na szwy się nie łapiesz, stary” – powtarza w myślach, w ramach opinii wydanej przez nieznajomego (gdyby ktoś zapytał – nie, z nikim nie był umówiony, z nikim nie rozmawiał, nikogo nie widział) autodiagnozy postawionej sobie w ciemność mijanej, przy pierwszych dwóch-trzech-krokach, witryny, barwionej refleksyjnym brązem dwie godziny i czterdzieści dziewięć minut temu.<br><br>

Bo dwie godziny i czterdzieści dziewięć minut później – z uwypuklonym zarysem farmaceutycznej fiolki (trzydzieści tabletek minus jedna już-dwie), wciśniętej w niedopiętą kieszeń skórzanej kurtki – stoi przed posiadłością Kingsley’ów. Podeszwami dewastując idealnie-równo-przystrzyżony, idealnie-soczyście-zielony, idealnie-kurwa-idealny trawnik.<br>
Poza liniowym śladem goryczy drażniącym grzbiet języka, rzekomo obitym żebrem (albo żebrem rzekomym? albo wy-żebranymi [o tej porze i w tej części miasta, ma się rozumieć] prochami? chrrryste, jakoś tak to szło, na pewno), ćmieniem w skroni, ochotą zajebania się, paroma cętkami sinych wybroczyn na obszarze oko-powieka-skroń, zadrapaniu, ochotą zajebania się w tejże-kurwa-chwili bladym roztarciem krwi zakrzepłej przy płatku nosa oraz przepalonym tarciem biodrze – nie miał przy sobie n i c. Pustkę, co najwyżej. A jeśli pustkę – to i bezkształtne (jeszcze) pragnienie, by kimś czymś ją wypełnić.<br><br>

Znał adres. Nie miał jej numeru. Miał tindera. W tej kombinacji może co najwyżej wysłać jej pierdolony list, albo schować dumę do kieszeni i przesunąć ją w prawo. I – po złości – pewnie gotów byłby absurdalnym odruchem wystosować odpowiednią korespondencję; ale na prowadzenie idiotycznych gier i przepychanek nie miał ani czasu, ani siły. Ostawała się tylko potrzeba spotkania. Spotkania. Się. Z. Nią.<br>
Trzecia czternaście.<br>
Dlatego: Stoi tam, z telefonem trzymanym kurczowo w dłoni. Wpatrzony w pękate dymki jednostronnie wychodzących wiadomości. Z półprzytomnym wzrokiem balansującym na linii pomiędzy apką a oknami domu – wyczulony na potencjalny ruch firany lub pobłysk światła dochodzący zza opuszczonych rolet.<br>



<table><div class="zach">Wyleczy się. Po prostu zajmie się kimś innym. Nią, na przykład. I będzie jebać ją zajmować się Nią tak długo, dopóki o Nim nie zapomni. Dopóki nie przestanie o Nim myśleć. Dopóki znieczulenie nie pozwoli mu spojrzeć w telewizyjny ekran – i słyszeć jego głosu – i nie czuć nic. Przy nim i przy każdym innym facecie. Nie popełni już przy Nikim tego błędu.</div></table><style>
.zach {
color: #0000 !important;
font-size: 3px !important;
line-height: 2px;
display: inline;
text-align: left;
}

.zach::selection {
background-color: #0000;
color: #0000; }
.zach span::selection {
color: #0000;
background-color: #0000;
}
</style>

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 6.
Chryste, dlaczego musi być taka wyczulona na wibracje? Dlaczego musiała zareagować akurat dzisiejszej nocy, gdy miała ogromną potrzebę świętego spokoju? Dochodziła do siebie po ostatniej popijawie u Petera, która okazała się niemal zabójcza. Zasmakowała gorzkiego smaku, z którego wynikały same nieprzyjemności. Treści pustego żołądka częściej przechodziły przez jej przełyk, pozostawiając po sobie kwaśny smak. Spodobała jej się ta wolność i brak kontroli nad własnym ciałem, umysłem oraz wydarzeniami. Ryzyko oznaczało zabawę. Ryzyko oznaczało powolne zrywanie się ze smyczy. Za każdym razem coraz bardziej nadszarpnięta linia granicy, a coraz bardziej widoczna przyszłość z dala od tych Kingsleyów. I nie mowa tu o całej rodzinie, bo Othello kochała całym sercem, ale dość miała narzucania jej z góry jaką ścieżkę ma obrać.
Dosyć tego.
Rodzicom nie spodobało się nowe hobby Teresy Kingsley.
Nie podobało im się, że przychodziła do domu n a j e b a n a, bo nawet nie tak po prostu pijana. Denerwowało ich, że kryła się z wymiotami przez niemal cały dzień; a przede wszystkim trzęsło ich, gdy nie byli w stanie jej upilnować. Na nic kamery w całej posiadłości, obsługa i mnóstwo ludzi kręcących się po domu. Zawsze na przedzie, zawsze kilka kroków przed bacznym okiem ojcowskim i zmartwieniem matczynym. Z uśmiechem na wąskich wargach, z błyszczącymi ognikami w ciemnych tęczówkach, z dłońmi drżącymi od adrenaliny – tak oto zsuwała się gładko po pergoli w dół, w stronę kolejnych przygód. I dobrze jej z tym było.

Długo nie dostała żadnego odzewu ze strony Zacha na Tinderze, ale cieszyła się z tego. Przesunęła go w prawo jeszcze jak miała w sobie resztki procentów po wspólnym upojeniu alkoholowym. A później zarzygała mu podłogę przy kanapie, gdy do miski nie trafiła. Uważała jednak, by nie uświnić koca, który wydawał się jakimś łupem – nie przypadkiem jakimś z IKEI albo innej sieciówki. Może znalazł go na grupie vintedowej, na targu staroci albo historię ma z rąk do rąk. Chciała poznać pochodzenie tego ciepłego, pięknego koca, ale zapomniała zapytać, a przed uśnięciem nie była w stanie mówić, by nie wypuścić pawiątka na wolność.
Upragnioną wolność Teresy Kingsley.
Poczuła chęć kolejnych przygód i zapełnienia pustki. Znajomi nie mieli ochoty na takie przygody. Nie chcieli oddać się nielegalnemu przekraczania posesji publicznych bądź prywatnych i pić, jak piła wtedy nad basenem. Nikt nie czuł takiego upadku życiowego, by sponiewierać się do tego stopnia.

Zawibrowało mocno, aż podskoczyła na łóżku. Telefon znajdował się pod poduszką, więc zabolało. Rozespana podniosła się dość niechętnie, wiadomości odczytując jednym okiem otwartym.
Serce zabiło jakoś szybciej, gdy zdała sobie sprawę, że zaraz w jej pokoju pojawi się osobnik płci MĘSKIEJ. Wstała tak szybko, aż zakręciło jej się w głowie i bluzę z Kubusiem Puchatkiem zmieniła na zwykłą, szarą, którą zostawił kiedyś Othello na jej fotelu. Zaprzeszłość totalna. Włosy rozczesała palcami i uchyliła okno, starając się nie wyglądać z niecierpliwością ciemnej sylwetki, łamiącej róże jej matki i drewnianą pergolę. Trzask za trzaskiem. I gdy już stanął w ciepłym pokoiku owianym półmrokiem, zatrzęsła się ze złości, w pełnej gotowości unosząc palec, by mu pogrozić.
I zobaczyła, że już ktoś ją uprzedził, dając nauczkę, ale fizyczną, z pięści, prosto w serce twarz. Uniosła brwi, usta rozchylając w szoku i aż podeszła bliżej, by upewnić się, że to na pewno nie jest żadna gra cieni.
- C-co się stało? Czekaj, nie mów, zaraz mi powiesz – pchnęła go na fotel, zatrzymując w ostatniej chwili, bo leżały tam jej skrzypce, więc wskazała mu rozmemłane łóżko i wyleciała z pokoju jak poparzona. Wróciła szybciutko, w sareńskich podskokach i z żadną ostrożnością przytknęła mu do twarzy mrożone krewetki. – No więc? Co się stało?

Dlaczego przyszedłeś do mnie?

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

A gdzie indziej miałbym pójść?<br>
No, Terry, powiedz mi – g d z i e ?<br>
Do dziewczyn, których nie znam? Do tych, które kojarzą mnie – przez mgłę znieczulenia – wyłącznie z dobrą, syntetycznie podkręconą zabawą?<br>
Do ciał rzeźbionych wieczną, kaloryczną kalkulacją? Do ciał (zgadza się – ciał, nie żadnych „osób”), które przed obiektywem mojego aparatu stawały już dziesiątki razy? Te, które zapamiętywałem lepiej od twarzy? Kobiece, męskie – te pomiędzy – i takie, które zdawały się pewnego dnia po prostu zatrzymać w procesie dojrzewania. Ciała zdrowe i chorobliwe. Je wszystkie już widziałem. Ciebie – jeszcze niezupełnie. Znajomość w stanie idealnie-pośrednim. Z adresem i tinderem, i dopiero-co-telefonem; bez nazwisk, bez uczuć. W tym świetle (w jego braku); bez twarzy, również.<br><br>
Je wszystkie już widziałem.<br>
Mnie – nie widział nikt.<br><br>

<table><div class="zach">On. On mnie widział. Widział mnie inaczej; nie dlatego, że mu się pokazałem. Widział mnie, bo na mnie patrzył. Przez chwilę znajdował się niebezpiecznie blisko. Właśnie dlatego nie mogę tam wrócić. Właśnie dlatego przyszedłem do ciebie. Z braku lepszych opcji, przepraszam.</div></table>

Wibracja telefonu – współczesna sejsmika dusz, całą swoją treścią przetłoczonych przez parę cali przenośnych urządzeń. Duszy, zamiast w ciele (w ciele – piksy, w ręce – piksele rozświetlonych ekranów) – trzymanej w kieszeni. Zamiast „obok serca”; obok paczki papierosów albo paragonu wciśniętego pospiesznie po zakupach. Obok tego piątaka, o którym się zapomniało – a który w mikro-wymiarze czyjegoś dnia sprawi, że ten stanie się odrobinę lepszy. Obok spinacza, gumy do żucia albo gumki. Obok innych równie bezwartościowych (i z rzadka przydatnych) rzeczy.<br>
Nie obudził cię telefon, Terry. Obudziłem cię Ja.<br><br>

Och-o, no już, już, spokojnie. Może jednak najpierw chociaż jakaś gra wstępna, co? – zarzuca w sposób gorzko-żartobliwy; bez sprzeciwu pozwalając na to, by dziewczyna poprowadziła go przez metraż pokoju. Przecież wystarczyło te skrzypce – o, na bok, tak jakoś, na przykład. Przesunąć? Przełożyć? Chłopak nie oponuje jednak i, koniec końców, zadowala się łóżkiem, w kierunku którego został pchnięty (choć po cichu żałuje chyba, że nie nożem). Siada w miejscu wciąż – desperacko – podtrzymującym ciepło rozespanego, dziewczęcego ciała. Otoczony echem echem echem jej snów – i swoich wspomnień. Swojej straty.<br>
”Twoja strata”; tak powiedziała.<br>

Sprzeczka. – Ot, to właśnie mi się stało. Zwykła sprzeczka. Wzrusza ramionami.<br>
Mówiłem ci już, Terry – każda ucieczka, na pewnym etapie zostaje już wyłącznie pogonią. – Złe wybory, źle dobrane słowa, złe towarzystwo? Wszystko naraz? Wybierz sobie. – Krótkim cofnięciem odsuwa od niej głowę. Teresie, ewidentnie, brakuje wyuczucia. Następnym razem – myśli sobie – naszprycuje się morfiną. Ewentualnie fentanylem.<br>
Kingsley była gwałtowna, impulsywna, odrobinę niezrównoważona (to akurat, zdaje się, rodzinne?) i… cholernie bezbronna. Była w tym wszystkim tak – cholernie – bezbronna.<br>
Myślałem, że jesteś teraz pełnoetatową buntowniczką. Takie wykradają ojcu z barku czterdziestoletni bourbon, a nie… Jezu Chryste, krewetki? – parska, ale nie odsuwa ani paczki, ani jej dłoni. Patrzy na nią spod nieznacznie uniesionej brwi. Jest zmęczony, trzeźwy i niezbyt zadowolony. Prowokuje.No, chyba że jeszcze nic straconego?<br>
Przejmuje tę nieszczęsną mrożonkę. Muśnięcie dziewczęcego nadgarstka. Przewidziane, zaplanowane, wyważone. Umyślne zupełnie – a zaaranżowane tak, jakby nie było niczym ponad przypadek. <br><br>

<table><div class="zach">– Co się stało?<br>
On – mi – się stał.</div></table>

<style> .zach {
color: #0000 !important;
font-size: 3px !important;
line-height: 2px;
display: inline;
text-align: left;
}
.zach::selection {
background-color: #0000;
color: #0000; }
.zach span::selection {
color: #0000;
background-color: #0000;
}
</style>

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gra wstępna.
Kolejne bezwartościowe określenie. Gra wstępna? Co to w ogóle miało oznaczać w tym kontekście? Teresa ani trochę nie pragnęła Zachary’ego, oprócz tamtej jednej nocy, ale po alkoholu podobno taka chcica jest normalna. Jeśli sądził, że przesadziła go na łóżko, bo chce od niego czegoś, miał o sobie naprawdę wysokie mniemanie. Nie musiała być tą dziewczyną, która leci na niego, bo jest zdolnym fotografem, przystojnym, w obrotnym dziwkowo-dwellerowskim towarzystwie. Jebie ją to, szczerze mówiąc. Nie chciała uszkodzić skrzypiec i tyle.
A w ogóle to wcale go tu nie chciała.
I wciąż poprawiała ułożenie włosów, gdy nie widział, a jak tylko poleciała po mrożone krewetki, z pralni sięgnęła po biustonosz i go założyła jeszcze w pośpiechu prawie na lewą stronę.
Już zapomniała lekcji pod zgrabnym tytułem Jak obchodzić się z chłopakami, autorstwa pewnej pisarki, co miała już siedemdziesiątkę na karku, ale wciąż podawała swoje b e z c e n n e rady. Oglądała je, gdy miała piętnaście lat i pierwsze podejścia do relacji z Lancem. Poczuła stres. A co jeśli będzie chciał od niej noclegu? Nie będzie potrafiła odmówić. I co? Nie zamierza spać na podłodze. I rodzice nie mogliby się dowiedzieć. Ani Othello. Ani nikt inny. Nie chce widzieć go nago, ani w samej bieliźnie. Nie chce mieć żadnego zalążka do rozbuchania pragnienia, które tkwiło w niej ukryte i zaatakować miało znienacka.
G-raj, Terry.

- Sprzeczka? Niech zgadnę. Miałeś romans z… Sherry? Sherry, tak? Ta, co ma piękne, długie, rude włosy. I byłeś u niej na sobotnim bzykanku, bo mąż wyjechał w delegację i przyłapał was, bo odwołali mu lot? – Oj nie, nie wierzyła w tą historyjkę, ale zabawnie było domniemać jej z jakiego powodu Prescott ma piękną śliwę na oku.
Chciała wiedzieć. Lubiła wiedzieć.
Zawsze podsłuchiwała rodziców, gdy tylko mogła, a rozmowa dotyczyła czegokolwiek którejś z ich pociech. Później donosiła rodzeństwu za piątaka albo chociaż centa – zależy w jakim położeniu miesiąca się znajdowali i czy mieli sporo kieszonkowego (bo tak, owszem, wiedziała jakie kwoty ukrywają w skarpetach). Teraz więc z radością przyciskała ciut za mocno krewetki do twarzy Zacha, oczekując tkliwej historyjki.
- Teraz przydają się lepiej krewetki niż bourbon, nie narzekaj. Zresztą i tak mam dostęp do piwniczki z winami i alkoholami, więc po co mam mu wykradać? Chcę, to idę – odparła z pomrukiem, choć to nie do końca prawda, bo piwniczka była strzeżona bardziej niż niemowlę w łóżeczku.
Prawda była jedna: Teresa Goldie Kingsley bała się podkradania zapasów ojcowskich.
Teraz równie mocno bała się kolejnych minut nocy.
- Wszystko zapijasz alkoholem? Bo może napiłbyś się herbatki? Albo zamówimy Starbucksa z Uber Eats, ewentualnie spróbuję sama zrobić kawkę na wynos z cynamonem. Poza tym co się tak gapisz? Jeszcze zemdlejesz, widzę, że masz mroczki przed oczami. Połóż się może?
Ratować się musiała, bo przypadkowe muśnięcia jego dłoni na jej nadgarstku powodowały dreszcze przechodzące wzdłuż jej kręgosłupa. Momentalnie jej policzki nabierały rumieńców, a skóra znosiła śladowe ilości gęsiej skórki. Kolejny raz.
Odetchnęła głęboko, cofając się dwa kroki w tył i zakładając ramiona na piersi. Jak się położy, nie będzie musiała stać nad nim z tymi nieszczęsnymi krewetkami.
- Dlaczego przyszedłeś do mnie, Zach?

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Gra wstępna.
[…] Co to w ogóle miało oznaczać w tym kontekście?
Otóż, Tereso, w tym kontekście miało oznaczać ucieczkę. W to, co znane. W poczucie własnego rezonu. W groteskę bezpiecznej ironii. Byle szczeknięcie, w przestrzeń posłane chrypliwym barytonem. W przestrzeń, która jedną chwilą pozostawała wolna od słów, w następnej natomiast – pełna już jego. Pokrętny wyraz lękliwego narcyzmu. Potrzebował przewagi. A dziwny był to jej rodzaj; rodzaj przewagi, jaką można mieć nad sobą, w sobie samym. Szczególnie teraz.

Szczególnie teraz, Kingsley.

Potrzebował sobie coś udowodnić.
Dlaczego pomyślał o Teresie Goldie Kingsley? Nieważne. Nieważne, nieważne, nieważne; Zach, kurwa, nie walcz myśl.
Myśli. I myśli te okazują się silniejsze od prochów i bólu – i bólu tłumionego prochami.

Bingo. Prawie. – Nocną ciszą, kliknięcie opuszki palca o kłąb kciuka wydaje się ostrzejsze niż w rzeczywistości. – Wolę brunetki. (Czyli: Sherry nie jest ruda, bo – na potrzeby historii – Zachary może sobie wybierać, wedle preferencji.) I nie było żadnego męża. Zdenerwowała się, bo pomyliłem jej imię. Sherry, Terry… sama rozumiesz, łatwo przekręcić. Bywa temperamentna. – Mierzy ją spojrzeniem, potem puszcza oczko. Brnie w insynuowaną mu bajeczkę; podkręca ją tylko, robiąc to, w czym czuje się najpewniej. Wprowadza zamęt; i nie zamierza zdradzić jej prawdy.
Nie było ani Sherry – ani innych brunetek. Była blondynka, jedna; zamknięta w twardej oprawie podwieszanego telewizora LCD. Podawana w starannie wyważonych proporcjach (sześć sekund – przeskok – dziesięć sekund – przeskok; uwagę widza należało przyciągnąć i podtrzymywać). Było paru facetów. Była wymiana zdań. Niewerbalna sprzeczka.
Ewentualnie szatynki. Szatynki też ujdą. – Dygnięcie ramion. Ból. Zachary znajduje się w miejscu, w którym (wreszcie) docierają do niego migawki dzisiejszego wieczoru. Pojawia się wyrzut niewygodnej świadomości; poprawia się na łóżku, podnosi drętwym ruchem, lekko. Wygląda dokładnie tak, jak ktoś, komu spuszczono solidne manto. Płytki oddech, zamaskowany zduszonym naprędce śmiechem.
Bywasz naprawdę rozkoszna. – Uśmiecha się, krzywo. Obydwoje wiedzieli, że nie przyszedł tu po żaden teinowo-kofeinowy zastrzyk. – Na pewnym etapie łatwiej jest po prostu nie trzeźwieć. Pech chciał, że…
Oddycha. „Co się tak gapisz?”; pyta (ona). „Stresuje cię to?”; odpowiada (on), w myślach. Nie chcesz wiedzieć, co mam przed oczami. Ciebie mam, Terry. Ciebie mam przed oczami. Ciebie; tamtej nocy. Odchyla się. Zapada w pozycji półleżącej – wsparty na ugiętych łokciach, z lędźwiami wciśniętymi w materac łóżka, ale z plecami poderwanymi w lekkim łuku, ku górze. Obserwuje ją. Przygląda się, uważnie.
Jestem trzeźwy, Terry. Okej? Jestem dzisiaj – zupełnie – trzeźwy – pomrukuje z niezadowoleniem. Jeszcze. Póki co. Nie chcę być trzeźwy.Nie wiem "dlaczego". Może dobrodusznie zapragnąłem dać ci się zrewanżować za tamten nocleg. Może pomyślałem, że zechcesz się trochę rozerwać. – Podważona wskazującym palcem buteleczka prześlizgnęła się (wraz z cichym pobrzękiem tabletek) po wnętrzu skórzanej kieszeni. – Może chciałem cię zobaczyć. A może... może to tylko p r z y p a d e k. – Drwi.

Popełnił błąd. Tej nocy – popełni ich jeszcze wiele. Błędy były bowiem nowym (czyżby?) standardem Prescotta. Teresa, z kolei, miała mogła je naprawić. Teresą – mógł je naprawić.
Chcesz? No, chodź. Daj rękę. – Wsparty na jednym ramieniu, sięga po Nią wyciąga się, lekko, w jej kierunku.

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gra to gra.
Udaje się kogoś, kim się nie jest. Teresa udaje, że nic ją nie rusza, że wcale nie stresuje się obecnością Prescotta w swoim pokoju. Udawała, że jest pewną siebie młodą kobietą, która wie co robi. Grała, by nie wyjść na małolatę, co to nie potrafi obejść się w relacjach damsko-męskich. Bardzo chciała wierzyć w to, że nie bierze ją za gówniarę. Nie miała zamiaru też być ramieniem do łez, bo sprawiał wrażenie skrzywdzonego. Przez kogo? Czy to też może forma jakiejś gry?
Co z tego, że myślała o nim częściej niż powinna. Znają się ile? Kilka tygodni? I ta znajomość nie miała żadnego zaplecza: żadnych esemesów, maili, wymian wiadomości na Tinderze czy Insta. Miała za to wspomnienie ciężkiej nocy, gdy po wyrzyganiu dużej ilości alkoholu i za mało treści obiadowej, wtuliła się w jego ciepłe ciało, przesypiając tak całą noc.
I chciała więcej.

- Pomyliłeś imię Sherry? To przykre. Prawie jak zdrada, prawda? – wbiła przymrużone spojrzenie w Zacha, powstrzymując uśmiech cisnący się na jej wargi. Uspokój się, Terry, to wciąż gra w podchody. – Następnym razem musisz być bardziej uważny, bo nikt nie lubi takich wybryków.
Co z tego, że nie było żadnej brunetki ani szatynki, a Sherry była postacią zmyśloną na potrzeby danej chwili – podobało się Teresie jak Zach robi sobie ścieżkę do jej muru, który zamierzał (?) zburzyć. Niedoświadczona się poczuła nagle. Bo jeśli nie było Sherry, mogła być Aurelie, Lily albo inna Amanda albo pierdolony Harper-Jack Dweller. Rzeczywiście była gówniarą. Powinna może wskakiwać każdemu do łóżka, by doświadczenia nabrać? Teraz może serce by jej nie biło tak mocno. Ukrywała to pod luźną koszulką z Garfieldem i rozpuszczonymi włosami, wciąż nieco wilgotnymi po wieczornym prysznicu.
Bywasz naprawdę rozkoszna.
- Nie chcę pić. Myłam już zęby i chcę być trzeźwa, myślę, że też tego chcesz. – Ale czego chce? Bo nie trzeźwości. Chce też poczuć bliskość drugiego ciała? Chce położyć się i przespać może całą noc? Pierwszą noc od dawna. Podchodzi bliżej, lecz nie ujmuje jego dłoni, a zabiera krewetki; po plastikowym opakowaniu zaczęła skraplać się już woda, a wkrótce po pokoju rozniesie się smród owoców morza. Wsuwa się między kolana mężczyzny, palce obu dłoni zaciskając na mrożonce jakby miała to być jej ostatnia deska ratunku.

Gorąco się robi, więc dobrze, że przyszło jej trzymać lód. Pal licho, że i jego twarz wciąż mogła piec z bólu. Sam się doigrał, a ona jest panią na swoich włościach, więc miała prawo nie mieć wyrzutów sumienia.
- A co jeśli moje imię też pomylisz? Preferuję ostre kary dla takich typów – uśmiecha się delikatnie, odrzucając krewetki na podłogę, by następnie wsunąć się na kolana Zachary’ego z dozą ostrożności. Świat zadrży lada moment, bo ulega pokusie – na wyciągnięcie ręki, leżącej tak kusząco na miękkim materacu, w świeżej pościeli.
Więc tak popełnia się błędy? Małymi kroczkami, próbą oszukania się, że podoła się kolejnym emocjom; grą.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Tak myślisz, Kingsley? Że każda gra – jest grą wyłącznie – i niczym więcej? Niczym ponad-to. No, niby tak. W pewnym sensie – na pewno. Są wszakże takie gry, których rolą pozostaje wyłącznie bezbolesny (i, przeważnie, raczej nieszkodliwy) pokaz sił. Stroszenie piórek w imię zwykłej farsy.
Ale w życiu zdarza się przystępować do takich gier, które na dwóch frontach się toczą, jednocześnie. Na jednym z tych frontów, natomiast – o stawkę większą, niż pozwala na to wszelka materia (więc o pewne zasoby, których poznać się, namacalnie – nie da). Duma, na przykład. Godność. Wartość – ale nie „dodana”, jaką z łatwością dałoby się podreperować przymierzanym, chociażby, Kitonem. Własna wartość; kiedy zaglądając w siebie, nie odwracasz spojrzenia. Kiedy nie brzydzisz się historii opisanej twoją twarzą – i opowiedzianej twoim głosem.
Gra to nic innego też, jak zbiór reguł warunkujących wygraną. Dobra rada; warto się z nimi zapoznać – najlepiej przed przystąpieniem do rozgrywki. Inaczej nieuniknione jest popełniać błędy. Małymi kroczkami zmierzać ku przegranej.
Będę. Następnym razem będę bardzo – daje dziewczynie sobie chwilę na to, aby zastanowić się, jaki mógłby być. Jaki będzie: ostrożny, delikatny? Jak o nim myślała i jak chciałaby myśleć?uważny – powtarza za nią. Ale wie, że – przede wszystkim – powinien być trzeźwy.
Musi być trzeźwy.

Zachary osuwa się spojrzeniem po jej sylwetce; i zbiega z niej, przedostawszy się w powolny, niespieszny wojaż po wnętrzu pokoju. Pokoju przypominającym dziwną kulminację każdego z etapów jej życia. Gniazdo, kokon w którym dojrzewała istota ledwie przeobrażona. Niemal, już-prawie, dorosła.
Wylinka bezbronnego dziecka, dziewczynki z dobrego domu; wciąż jeszcze łapiącej dech o zmienionym składzie chemicznym (w znacznej mierze – pełen nierealnych marzeń, upchniętych pomiędzy azotem i tlenem). Przed nim; kobieta – w lustrzanym odbiciu kobietę, również, chcąca dostrzec wreszcie.
Sunie po szeregu książek ułożonych w nienagannej, alfabetycznej kolejności – i tych paru, które – nagle całkiem – stają w chaotycznej opozycji (być może – używane akurat, służące czynnie, na tygodni kilka przed egzaminami – a może nie. Ot, drobny wyraz buntu wyrażony przez zaniedbanie).
Rozgląda się po pokoju i bez żalu stwierdza, że nie ma tu ani Aurelie, ani Lily, ani nawet żadnej Amandy. Jesteś ty, Terry. Jesteś tu tylko ty. Widzisz? Jego też nie ma.

A potem wraca; wraca do Niej.
Ona? Stoi po tej części swojego mieszkalnego, względem świata, mikrobiomu (niegdyś – wydawało jej się, że to jej królestwo; dziś rozumiała już, że nigdy nie wyszła z więziennej wieży) – po tej części świata, po której trzyma skrzypce i koszulkę z nadrukiem ryżawego kociska. I pozytywkę, i pamiętnik podpisany przed laty – z idiotycznym serduszkiem ponad pierwszą samogłoską nazwiska. Po drugiej stronie jest on. I patrzy, jak dziewczyna przekracza linię. Granicę własnej wytrzymałości. Od tamtego momentu nie odrywa od niej spojrzenia.
Nie masz żadnego pojęcia, czego ja chcę – szepcze miękko, niezłośliwie. Unosi kącik ust.
Nie znasz mnie. Nie – nie twierdzę, że nie poznasz; obawiam się tylko, że może zaskoczyć cię to, co tam zastaniesz. Że możesz nie być na to gotowa. Ale jedno wiem na pewno – nie wiesz jaki jestem.
Mogę być trzeźwy. Mogę być trzeźwy – dla ciebie. Mogę być blisko. Ale nie próbuj wchodzić mi do głowy. Nie próbuj mnie naprawiać. Napraw mnie. Napraw mnie. Błagam. Napraw mnie.

Prescott, okiełznawszy równolegle zryw myśli; ostrożnie zakłada dłonie na dziewczęcych biodrach. Ugina nadgarstek, sięga po nią. Zahacza palcami o dolny szew (męskiej?; unosi brew) bluzy. A potem nakierowuje ją, śmielej, na swoje uda; pozwala jej zapomnieć o dotychczasowych naleciałościach samo-asekuracji. Wkradłszy się pod poszarzałą połać materiału, po raz pierwszy pozwala sobie dotknąć jej ciała (i jej pozwala poczuć, jak to jest być dotykaną). Przesuwa po wcięciu tej klepsydry – w której przetaczany czas mierzy się salwami przyspieszającego oddechu. Przez talię (wszystko, co mógłby jej dać, stawia dziś na jedną kartę; trefną, jakąś – Błazna lub Głupca, najwidoczniej). Przebiega po schodach żeber. I krzywi się, niezadowolony, kiedy pod kciukiem daje się wyczuć sztywny fragment fiszbinu. Unosi spojrzenie.
Mógłby zrobić krok dalej – mógłby już teraz pomóc jej wysupłać drżące ciało z całej tej kompozycji przypadku. Mógłby, ale tego nie robi. Oddycha płytko; rękoma majacząc po bladej skórze dziewczyny. Nie spieszy się. Czuje jej zimne dłonie. Zastępuje nimi chłód dotychczasowe okładu. Przytrzymuje je przy swojej twarzy. Jej palec zakłada na swoich ustach; i modli się – naprawdę, kurwa, modli się, aby od tej chwili zdolne były mówić już tylko o Niej. Żeby, w następnej kolejności – przykład dały myślom.
Terry? – jej imię artykułuje z przesadną dbałością. – Zrób to. – Zrób to, sama. Tak, jak wtedy. Jak wtedy, Terry. Nad basenem. Nad wodą. Jak wtedy, kiedy pozwoliłaś mi się zobaczyć. Jak wtedy, kiedy żałowałaś, że nie jestem trzeźwy.
Teraz jestem.
Chcę cię zobaczyć. Nie. Nie tak. Inaczej.
Potrzebuję. Cię. Widzieć.

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

A czy każda gra ma się kończyć jakimś wygranym? Czy nie bardziej fair byłoby jakby był remis? Czy mówisz tak tylko i wyłącznie, dlatego, że poprzednia gra ci nie wyszła? Kto tak bardzo skrzywdził cię, że chcesz teraz obejmować młodą kobietę? Taką, co ledwo z pieluch wyrosła i jeszcze nie do końca rozumie, że mężczyźni wolą stringi niż pełne majty (tak zwane okresowe). Nie miała żadnego doświadczenia w relacjach z mężczyznami, ponieważ jej jedynym chłopakiem był jej sąsiad, którego znała całe swoje życie. Na pęczki możesz mieć inne-ych, a jednak siedzisz w sypialni, która jeszcze nie do końca przeistoczyła się odpowiednio do właścicielki. Upchnięty jednorożec między szafą a sufitem przypominały o zabawach na jarmarkach. A figurki poustawiane między zdjęcia z koncertów? Nie miały swojego własnego miejsca przez półki zajęte kulami śniegowymi – każda z innego państwa-miasta.
Małymi kroczkami może nie błędy będą dziś popełniać, a naprawę czynić? Ona – samotna w wielkim świecie, porzucona przez swoją bratnią duszę. On – samotny wśród tłumów znajomych i przyjaciół, odrzucony przez muzyka. Chciałaby wierzyć, że jej posunięcie nie będzie niosło za sobą konsekwencji. Bała się ich, bo nie była pewna jak wiele jeszcze będzie w stanie unieść na swoich wątłych barkach. Pragnęła mieć kogoś, kto ją zrozumie, zdobywać będzie nocą kolejne ciekawe lokalizacje; pocałuje, zapewniając, że nie jest sama w tym wszystkim. I to i tak wiele, owszem. Na pewno nie spełni się dzisiejszej nocy, ale wizja ta, namiastka czułości i pożądania stwarzała bardzo przyjemne pozory. Gotowa była zaryzykować, tak jak zaryzykowała jakiś czas temu nad basenem.
I zaryzykuje, bo nie ma tu Aurelie, Lily ani Amandy. Jest tylko ona, Terry i on, Zach.

Przekracza granicę własnej wytrzymałości, zadowolona, że posuwa się do tego. Kolejna opcja zerwania z własną smyczą. Czuje jak obroża ociera nieprzyjemnie jej szyję, ale ignoruje to. Pobudza nerwy w jej ciele, które dotychczas działały na uśpieniu. Chce poczuć jak to jest być dotykaną i pożądaną. Spełnia to. Jego ciepłe dłonie doskonale dopasowują się do jej chłodnego ciała, okrytego płachtą gęsiej skórki. Nie wstydzi się jednak. Uśmiech rozciąga jej usta co jakiś czas, gdy dociera do niej, co się dzieje. Wydaje się to surrealistyczne; oni, grzesznicy, w pokoju jeszcze nastoletnim, z rodzicami za ścianą. Ta myśl przyprawia ją o jeszcze większe drżenie i ekscytację.
Przesuwa palcem po jego miękkich ustach, czoło delikatnie opiera o jego, oddychając coraz płycej. Musi zwilżyć własne wargi, ponieważ pierzchną szybko od emocji, jakie zaczynają w niej buzować. Nie musi powtarzać dwa razy, bo choć czuje nutę stresu, powoli sięga pod za dużą bluzę i rozpina biustonosz; nie spuszcza wzroku z jego ciemnych oczu. Chce sama to zrobić, rozebrać się przed nim. Robiła to już i doskonale pamiętała jak żałowała, że nie był wtedy trzeźwy. Teraz jest, więc może pokazać mu, co stracił już poprzednim razem.
Odrzuca bluzę, ukazując nagie, całkiem wysportowane ciało. Bała się, bo Zacha nie znała tak jak Lance’a. Właściwie wcale go nie znała. To powodowało nutę ekscytacji, która błyszczała w jej brązowych oczach. Powoli nachyla się, by pocałować go: ostrożnie, delikatnie, a nawet czule. Tym razem to ona wsuwa dłonie pod materiał jego koszulki, podsuwając ją ku górze. Musi być sprawiedliwie.

Chce już myśleć tylko o nim.
Czuje jego dotyk. Czuje się wspaniale, jak nigdy dotychczas, a to dopiero początek. Oddycha niemal w rytm jego oddechu. Uda dopasowuje do jego bioder, nagim ciałem przylega do nagiego torsu. Ma na sobie jedynie krótkie spodenki (i wychodzi poza kanon piękna, bo majtek na sobie nie ma). Wdzięczna jest losowi, że coś się spierdoliło, bo przyszedł do niej.
Dlaczego? To pytanie zawiesza w eterze; na tę chwilę staje się nieważne.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Chyba trochę +18, czy coś, nie wiem.

Fair? [śmiech].
A kiedy niby [ t w o j e ] życie – ostatni raz – było fair?
W ciągłej, scenicznej walce – o absorpcję wymierzonych w was [młode-pokolenie-artystów] spojrzeń? W naprężoną żyłkę włosia smagniętego kalafonią; ogień krytycyzmu podsycany przez złośliwość wielkich (i tak straszliwie niepogodzonych z przemijaniem) „autorytetów”.
Jaka jest sprawiedliwość w dążeniu do perfekcji, gdy każdy dźwięk został już odkryty (a kanon – wyznaczony dekady, jeśli nie stulecia, temu?) – teraz powielany tylko; w procesie odtwarzanego piękna. Cudzego piękna. Piękna należącego do kogoś.
A może wtedy było fair, kiedy w wieku lat-ledwie-paru, spojrzeniem uległym ufnie, odprowadzałaś zazdrość chadzającą na dziecięcych nogach? Nie pamiętasz ich twarzy, ale pamiętasz niedopięte buty i poprzedzierane rajstopy; blizny wojenne nabyte na placu zabaw. Najbardziej prymitywny standard – na który nie można było pozwolić sobie, kiedy pod rodzicielską presją i pilnym instruktażem spełnia się czyjeś ambicje. Pierwsze zajęcia, gdy palce – tak niepewnie – mknęły po szachownicy pianina. Najbardziej prymitywny standard, na który nie można było sobie pozwolić – być dzieckiem.
Być dzieckiem. Nie przedłużeniem nazwiska czy – o zgrozo – rodzica.

A zatem: czy mój dotyk jest sprawiedliwy? Wiesz, że nie. Ale jest prawdziwy. Przede wszystkim jednak – nie jest rutyną. Znaleziony poza planem dnia – ostatnim rzutem dopisany na jego marginesie.
Prescott przymyka oczy. Skupiony na mikrej szorstkości opuszek otartych strunami; zahartowanych bólem. I Zachary czuje ten ból na swoich ustach; boli go. Boli go – bardzo. Boli go tak, jakby lada chwila – miał umrzeć. Uchyla powieki. I patrzy na nią. Nie tak, jak przyzwyczaiły ją do tego koncertowe tłumy. Nie tak, jak przyzwyczaił ją do tego Lance, być może. Nie tak, jak miało to miejsce nad basenem.
Zagląda w nią – wzrokiem ugodziwszy równinę nagiego niemal ciała; sylwetki garnącej do siebie wyłącznie cień i jego fascynację. Czas zwalnia na moment – a potem przyspiesza, w zwielokrotnionym pędzie. Zaskoczony czułością. Czujesz? To piękno – twoje piękno – tej nocy należy do mnie.

Uśmiecha się. Gnany umiarkowanym ryzykiem; skupieniem poświęconym bliskości drugiego ciała – czasem tylko morfującym w ostrożne drgnienie – gdy wydawało się, że krok czyjś słychać dzielony piętrem. Brzęk szklanki podsuniętej pod wylot dyspensera. Nocną krzątaninę zmęczonego ciała prowadzonego za dłoń przez Bezsenność – we własnej osobie.
I Zachary prowadzi Teresę – podobnym sposobem. Pomaga jej; pomaga znaleźć swoje miejsce. W dusznej przestrzeni ciał, na jego udach dociskanych śmielej. Mocniej. A potem osuniętych miękkim tarciem; w ostrożnej migracji ciał.
Pomaga znajdować różne – nowe – miejsca. Takie, których istnienia, być może, nie była jeszcze świadoma. Te z jej marzeń – za jakimi goniła w czas swoich wędrówek. Ulicami miasta. Na łóżku (no, już; połóż się – o, tak).
Te w Niej.
W jej świadomości (tam spotykać będziesz mnie często) – i w ciele, również. Jeszcze nie. Jeszcze – jeszcze – nie.
Jeszcze przez chwilę zatrzymuje ją pod sobą. Pod napięciem własnego torsu. Jedną z dłoni przemyka ukosem dziewczęcego boku, wrażliwą wypukłością biodra; przez parę prążek – odbitek snu i znamion ginących w półmroku mieszkania. Palcem zahacza o elastyczny szew spodenek. Przechwytuje jej oddech. Pierdolone akordy oddechów – dźwięków odkrywanych na nowo. Błogi szum – przedsmak ulotnej przyjemności.
Pochyla się.
Dłonią zakrada się dalej. Osuwa materiał.
Przysuwa usta do jej skroni.
I wciąż – d a l e j.
Nie boisz się, Terry? – pyta, cicho. Bawi się oddechem. Bawi się jej cierpliwością.

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

dalej +18 pewnie jakieś lekkie

Dotyk? Dotyk jest sprawiedliwy, ale ten twój. Za pozwoleniem, za pragnienia śladem tworzony. Marzyła o nim, odkąd zrzuciła z siebie wstyd i strach ubrania nad basenem. Chwilowo Teresa nie była już przedłużeniem rodziców, ani żadnych innych postaci, które kierowały tym marietkowatym życiem. Zawsze pod presją ocen – szkolnych, treningowych, po-koncertowych. Teraz rozluźniony umysł przed sobą miał Jego.
Niemożliwość stworzyła się, powodując wypustki na ciele skrzypaczki, a także drżenie (choć możliwe, że to raczej właśnie powodował dotyk). Odzwyczajona od jakiegokolwiek kontaktu fizycznego, dłonie tym razem sunęły nie po strunach, a po męskich ramionach i plecach. Doskonale czuła każdą wypustkę, mięsień, czy wystającą żyłę. I chciała więcej; poczuć więcej, mocniej. Miała wrażenie, że na nowo uczy się życia. Czucia. Nie pamiętała już jak to jest być pożądaną. Przeplata swój – coraz cięższy – oddech wraz z jego, słodkim i wciąż nadzwyczajnym.
Zburza mur jaki ich dzieli, pozwala im na bliskość i chwilę uniesienia. Ciepło rozlewa się po ciałach, tworząc złudzenie oddzielnego światka. Już nie liczy się gdzieś tam śpiąca matula, ani Othello, który na pewno oddał się tej nocy Bezsenności. Liczyło się, że ona, Teresa Kingsley, oddaje się Zachary’emu Prescottowi. I już na zawsze jakąś cząstkę siebie mu podaruje. Ciało do ciała, dusza do duszy, przeszłość oddziela się w końcu i mianuje Teresę jednostką niezależną.
Smycz prawie pęka, zaraz będzie wolna.

Piękno należy do niego. Czuje to. A może jednak śni? Tylko ciężar jego ciała uświadamiał ją, że to dzieje się naprawdę. Niemal onieśmielał ją swoim spojrzeniem, gdy wpatrywał się w jej ciemne oczy. Na wskroś, do samego serca. Otacza go ramionami, nogi zginając po bokach jego bioder. Pociera udami delikatnie, zbierając odwagę w jeden worek. Sypnie nim jak magicznym pyłem, by oboje mogli unieść się ponad wszystko, tą sypialnię, dom i ich domowników. Uwolnią się na kilka chwil od wszelkich zmartwień, które skutecznie wiążą ich z przyziemnością.
Dłoń jedną układa na jego przedramieniu, napawając się uczuciem pożądania, które uśpiło w niej kilka lat temu. Wraz z odejściem Lance’a, jego odrzuceniem tak drastycznym dla nastolatki. Już nie czuła się jak małolata, a jak kobieta. Prawdziwa, rozgrzana i spragniona. Wzdycha zaskoczona, gdy dłoń jego sunie coraz niżej, gładką ścieżkę tworząc sobie do jej wnętrza. Marzyć o nim będzie jeszcze długo; pojawiać się będzie za każdym razem, gdy przymknie powieki. Uśmiech rozświetli jej oblicze, dokładnie tak jak teraz. Śmiać jej się będzie chciało z radości, jaką wypełnił ją tej nocy. Odchrząka niespokojnie, poprawia się, a ręce zakłada nad siebie. Wpatruje się w Zacha zafascynowana, ponieważ nie znała dotąd takiego rodzaju dotyku. Zaciska palce na kołdrze, gdy jego dłoń zsuwa się niżej; wargę przygryza, by nie wyszedł na jej usta uśmiech podekscytowania. Rozsuwa kolana nieco bardziej, śmielej, tym samym dając mu przyzwolenie do dalszego posunięcia się.
Chce więcej.
Kręci głową, bo nie boi się. Pragnie go coraz mocniej, o czym świadczą jej błyszczące oczy. Dziś jest świadoma wszystkiego jeszcze bardziej i zadowolona, że również on jest trzeźwy. Chciała tego wtedy, a z czasem pragnienie stało się silniejsze. Teraz spełnia się wszystko.
- Chcę ciebie, Zach – głos jej ochrypł; może nieco nieśmiały się stał pod wpływem chwili. Porusza się niecierpliwie, wargi zwilżając raz po raz. – Naprawdę… chcę ciebie.
I chcę, byś mnie pragnął równie mocno.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Zachary wznosi się nad nią – a mimo to, odnieść można byłoby wrażenie, że upada. Przypomina otwarte niebo. Niebo porwane na strzępy; z ekspansją sinych wykwitów w okolicy żeber i otarciami kosmicznego pyłu. I nie jest to, bynajmniej, kwestia magii, Terry. Nie nawet astronomii. Ot – odrobina żwiru i asfaltu wżartego w miękką tkankę uwrażliwionej (sztucznie przedłużoną dobą) skóry. W przeciwieństwie do gwiazd jednak – pozostaje w zasięgu jej dotyku. A mimo to nie sięga po niego. Chłopak przebiega spojrzeniem po łukach uniesionych przez szatynkę ramion. Krótkie kiwnięcie głowy; prowadzone namiastką pożałowania. Parsknięcie płytkiego śmiechu. Wbrew pozorom – nie złośliwe. Niezupełnie czułe – ale i nie zawiedzione.
Jest zaskoczony (i, o ironio – zaskoczony własnym zaskoczeniem).

Terry, Terry, Terrrry... Chrrryste... – przeciąga, szeptem. No, o czym ty, w ogóle, mówisz? Wie, że sparzone chwilą serce gotowe jest mówić wielkie rzeczy. I może każdej innej nocy zbyłby słowa dziewczyny własnym milczeniem. Dziś wydawał się jednak szczególnie tkliwy. Wydawał się rozchwiany.
Podsuwa się wyżej; ruchem nieporadnym nieco, łamliwym, dyktowanym granicami odczuwanego bólu. Z kolanem wciśniętym w materac – z kolanem, na którym opiera teraz cały ciężar własnego świata ciała. Dłonią wymyka się spod materiału osuniętych spodenek, ale nie odrywa od niej wzroku. Opiera jej podbródek na boku paliczka. Boże, Terry. Co ty robisz? Oddycha. Pomaga jej zagarnąć za ucho kosmyk włosów. – Przecież ty mnie nawet nie znasz.
Nie zna go.
I on, w gruncie rzeczy, nie zna jej.
W ten sposób – wydaje mu się – jest łatwiej. I myśli tak ze względu na wzbierającą w nim obawę – przed tym, co wiąże się z poznawaniem drugiego człowieka. Ze sukcesywnym z b l i ż a n i e m się do niego. Z zahaczaną niedbale nicią porozumienia; narastającą trudnością w maskowaniu wszelkich pęknięć i rozdarć. Wreszcie – w utrzymywaniu pozorów.

Nie zna daty jej urodzin. Ulubionego koloru. Nie zna tej jednej pozycji z kawiarnianego menu, którą wybiera przy okazji każdej z wizyt w pobliskiej Caffe Fiore (także – a może szczególnie wtedy, kiedy obiecywała sobie, że tym razem – na pewno! – spróbuje czegoś nowego). Nawet teraz – dłonie Nocy nałożone na ich oczach – nie pozwalają dostrzec choćby barwy tęczówek, otaczających lustrujące go źrenice. Wie tylko, że są ciemne. Wystarczająco ciemne – jak każda ciemność, w której można się zgubić.
W porządku – może się zgubić. Nie może, natomiast, się powstrzymać. I tak, dotychczas, nie zmierzał nigdzie.

Bo chociaż nie wie o niej n i c – to odnalazłszy się tak blisko – może doświadczać tego, jaka jest.
A Teresa Goldie Kingsley jest inna – dokładnie taka, jaką ją sobie wyobrażał. Jest nośnikiem wartości, których Zachary nie rozumie. Które obśmiewa na co dzień; tę naiwną wiarę w przyszłość i idiotyczny upór. Nie zastanawia się nad tym, czy mógłby zaufać temu uporowi. Mógłbyś, Zach? Jeszcze nie.
Nie przeszkadza ci to? – Ma ochotę się roześmiać. Zamiast tego – szepcze. Bawi go ten nagły napływ szlachetnej odpowiedzialności. Bawią go jego własne słowa. Sam siebie nie rozumie. Sam sobie też, chyba, nie do końca wierzy.

Prostuje się, zahacza palcami o sprzączkę paska. W sekwencji ruchów sięga też – odpowiedzialnie – do tylnej kieszeni spodni.
No, powiedz, Terry. Naprawdę ci to nie przeszkadza?

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jest zaskoczony? On jest zaskoczony? Te krótkie parsknięcie wybija ją z rytmu i powoduje ściągnięcie brwi. Zasłania się ramionami, nie rozumiejąc skąd tak nagle pojawiło się jego zawahanie. Myśli, że jest dziewicą i boi się? Może jednak oczekiwał innego ciała, chociaż to akurat absurd, skoro widział ją już. Możliwe też, że był tak pijany, że nic nie pamięta. Czuje wstyd, choć nie zrobiła nic, co by miało doprowadzić jej do tej obrzydliwej emocji. Przełyka ślinę ciężko, bo gardło ma ściśnięte jakby ktoś sznur jej narzucił na szyję.
Nie mogłaby znieść takiego odrzucenia nagle.
Do tej pory nie miała żadnych kompleksów, nawet jeśli wiedziała, że nie jest perfekcyjna (bo nikt nie jest), obawiała się, że powoli nadchodzi czas rozpaczy nad sobą.

Zerka na jego dłoń, którą konsekwentnie cofa. Ostrożnie, delikatnie, jakby wciąż niepewnie, obejmuje go jednym ramieniem; w duchu modliła się, by chociaż tego nie odtrącił. Gest niewinny, bardziej przyjacielski niż otoczony dozą namiętności czy romantyzmu. Zwilża wargi raz po raz, które spierzchły nagle jak wystawione wilgotne na zimowy mróz.
- A ty mnie znasz? – O to przecież chodzi: nie znają się, ale to tak łatwo da się zmienić, o ile tylko tego zechcą. Nie chodziło jej tylko o seks; chciała mieć w nim bratnią duszę, kompana przygód, swojego Piotrusia Pana. Czuła na sobie już pierwsze oznaki magicznego pyłu, który unosił ją; wystarczyło jedno spojrzenie prosto w jego oczy przykryte ciepłą pierzyną mroku, co dodawała tylko dreszczyku emocji i powodowała wariacje w ciele Teresy.
Chce już zrezygnować, zniechęcona jego wahaniem. Sama zaczyna myśleć czy to na pewno jest dobry pomysł. Rzeczywiście, nie wiedzą o sobie absolutnie nic, ale czy ulubiony kolor jest ważny? Czy ulubione danie też wlicza się do tych kwestii, które po prostu musi się znać? Chciałaby, owszem, lecz to byłby już zupełnie inny level. Nie chodziłoby tylko o jedną przygodę, o czym Teresa sądziła, że tylko tego od niej chce. Pragnęła mieć jakąś osobę bliską sobie i która nie była Othellem. Miło byłoby udać się do Caffe Fiore i udawać, że jednak tym razem weźmie dyniową kawę, a nie znowu karmelową. Przyjemnie jest iść do kina na film, ścisnąć dłoń partnera, wtulić się w niego i szepnąć mu na ucho, że pragnie go o wiele mocniej niż główna bohaterka tego mięśniaka w obcisłej koszulce.

I kwiaty – dostawałaby kwiaty od niego, bukieciki, pojedyncze kwiatki i chwaściki, zerwane na szybko, ale przecież takie ładne! Uwielbiała kwiaty, ale nigdy jeszcze nie dostała ich z prawdziwie szczerej intencji. Zawsze po koncercie, od obcych ludzi, którzy z pewnością znali ją jeszcze mniej niż Zach w tym momencie.
- Nie przeszkadza mi to, Zach – szepcze, głos kompletnie zapominając. Zaschło jej w gardle, w oczekiwaniu na kolejny jego ruch.
No, dalej, Zach, zróbmy to. Spróbujmy.
Podąża spojrzeniem za jego palcami, przygryzając wargę z pewnym zniecierpliwieniem. Sięga do sprzączki jego paska, by pomóc mu pozbyć się zbędnego elementu garderoby. Czuje ekscytację, ale i delikatne zdenerwowanie. Minęło sporo czasu od ostatnich upojnych chwil. Czy podoła? Spodoba mu się? Nie zawiedzie go? Będzie choć w niewielkim stopniu lepsza niż Dweller? Oby.

- Więc jaki jest twój ulubiony kolor, Zach? – uniosła się nieco do siadu, by podciągnąć jego koszulkę ku górze; zahaczała przy tym palcami o jego skórę, ucząc się każdego mięśnia brzucha, wcięcia bioder i ciepła, które od niego biło.

autor

Zablokowany

Wróć do „Domy”