WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Charlotte mogłaby przyzwyczaić się - raz jeszcze w swoim życiu - do poranków takich jak ten konkretny, kiedy połowicznie bezsenna noc wiązała się z rozkosznym zmęczeniem i kilkoma nowymi, prowokującymi rumieńce na policzkach wspomnieniami, a poranek miał być długi, leniwy i całkowicie beztroski. Mogłaby na nowo oswoić się z myślą, że zasypiała i budziła się obok Blake'a, kiedy w jednym z sąsiednich pokojów z zasłużonego odpoczynku po dniu pełnym zabaw i dziecięcych emocji korzystała Zoey. Mogłaby raz jeszcze zaryzykować, rzucając na szalę wszystkie uczucia, nadzieje i pragnienia, wierząc, że w końcu mogłoby się im udać.
Wierzyła w to. Wierzyła w to jak w nic innego na świecie, a każde kolejne słowo, gest czy spojrzenie, które zdążyli wymienić w przeciągu zaledwie kilkuminutowej rozmowy, utwierdzało ją w przekonaniu, że byłoby warto.
I choć na usta cisnęło się naprawdę dużo więcej - włącznie z pytaniem dotyczącym tego, co mówiła o czapce z daszkiem - to jednak ulotny dotyk dłoni i pocałunek na dzień dobry skutecznie odsunęły kobiece myśli od córki, która przecież znalazła się w dobrych rękach, tym samym nieświadomie podarowując im prezent w postaci dodatkowej godziny, może dwóch jedynie we własnym towarzystwie.
Tym większa była więc kobieca dezaprobata dla kolejnego gościa - lub może intruza? - którego tożsamość uderzyła w Charlotte z siłą, pod wpływem której na moment zabrakło jej oddechu. Alyssę na żywo miała okazję widzieć raz czy dwa w życiu, ale to wystarczyło, by zrozumiała, dlaczego dużo młodsza od niej kobieta mogła aspirować na wschodzącą gwiazdę Hollywood. Miała bowiem wszelkie predyspozycje do tego, by brylować w towarzystwie, na ściankach i czerwonym dywanie. Nawet teraz, wczesnym porankiem, mniej lub bardziej świadomie sprawiła, że Hughes - owinięta prześcieradłem, z włosami w niekoniecznie artystycznym nieładzie i licznymi śladami przewinień z ostatniej nocy - zapragnęła po prostu się wycofać - szczególnie, gdy kobiece spojrzenia w końcu się ze sobą spotkały, a to należące do brunetki ciskało gromami, niechęcią i czymś na wzór obrzydzenia.
Nie winiła jej. Nie mogłaby, skoro echo rozstania pozostawało świeże i kiedy jednocześnie wiedziała, że sama zachowała się w stosunku do Holdena dużo gorzej niż Blake względem Ally. To z kolei przywołało na myśl konieczność powrotu do Seattle i skonfrontowania się z (eks)narzeczonym, któremu nie umiałaby spojrzeć w oczy tak samo jak nie umiała w nie patrzeć Griffithowi i jego byłej już partnerce.
Ta z kolei bardzo sprawnie żonglowała dostępną bronią; zupełnie tak, jak gdyby odczytywała obawy Charlotte i skrupulatnie wykorzystywała je w walce o coś - o kogoś - na czym mocno jej zależało.
Za chwilę ci się znudzi.
Ile one tu będą?

Poszczególne słowa - choć wyrażone w sposób względnie kulturalny - pobrzmiewały w głowie Charlotte tak donośnie, jak gdyby były obelgami skierowanymi nie tyle w stronę jej samej (bo to przecież byłaby w stanie udźwignąć, może nawet potraktować pobłażliwie), co Zoey, która od samego początku tego związku zdawała się być kością niezgody, a może nawet przeszkodą w tworzeniu czegoś trwałego. Lottie, zachłysnąwszy się powietrzem, pokręciła głową, tym samym dając Blake'owi do zrozumienia, że nie powinien był dyskutować.
Dalsza część tej burzliwej wymiany zdań pozostała dla blondynki nieznana. Charlotte z premedytacją wycofała się w kierunku łazienki, której drzwi zamknęła za sobą z największą ostrożnością; tak, by żaden niepożądany, przypadkowy dźwięk nie zwrócił uwagi Blake'a i jego gościa. Celowo zajęła się poranną toaletą, by odciągnąć myśli od tego, co działo się w przedpokoju, choć jej ruchy były bardzo chaotyczne i zdecydowanie utrudniały płynność wykonywania kolejnych czynności. Nie nasłuchiwała, nie próbowała wyglądać z pomieszczenia, nie czekała na moment, w którym droga będzie czysta, a Alyssa opuści mieszkanie mężczyzny.
Ilekroć jednak coś upadało na podłogę, tyle razy z tyłu głowy pobrzmiewały pojedyncze słowa, frazy, wyrażenia.
Chcesz być jej mężem?
Nie martw się, mam czas dla Zoey.
Zastanawiałam się, czy Zoey nie powinna pojechać ze mną.
Jesteś szczęśliwa?
Zostanę, o ile ty chcesz zostać ze mną.
Wiesz, że zawsze będę cię kochać.
Wyjdź za mnie, Charlotte.

Żałosny jęk poprzedził próbę powstrzymania zbierających się w kącikach oczu łez. Wystarczył zaledwie jeden niecały dzień, by Blake Griffith raz jeszcze skomplikował wszystko, jednocześnie sprawiając, że czuła się szczęśliwa. Prowokował szybsze bicie serca, był powodem narastającego w ciele pożądania, sprawiał - chcąc lub nie - że myśli koncentrowały się na nim. Ona z kolei tak ochoczo się temu poddawała, zaraz potem ulegając narastającym wyrzutom sumienia. Nie powinna była wprowadzać zamętu do swojego życia. Nie w chwili, kiedy centrum jej wszechświata była Zoey. Pięciolatka zasługiwała na dom pełen miłości, stabilność, poczucie, że miała swoje bezpieczne miejsce. To wszystko mógł im dać właśnie Holden - mężczyzna gotowy porzucić dotychczasowe życie, przenieść je na drugi koniec kraju i być z nimi, nie bojąc się słowa zawsze.
Jakie to jednak miało znaczenie, skoro jej serce - i córki również - należało do zupełnie innego mężczyzny?
Wcisnąwszy na głowę okulary, żwawym krokiem ruszyła do przedpokoju. Cel był prosty - dostać się do drzwi, wyjść z apartamentu, dać sobie jeszcze kilkanaście minut na przeanalizowanie wszystkich za i przeciw. Tym razem musiał wygrać zdrowy rozsądek, jednak i on został wystawiony na próbę w momencie, kiedy na podłodze błysnęła znajoma biżuteria.
Charlotte chwyciła pierścionek, obracając go w dłoni, oglądając z każdej strony.
Nie. To nie była sprawa, którą należało pozostawić zdrowemu rozsądkowi.
Puściwszy klamkę, odważyła się na to, by zajrzeć do salonu, gdzie jej spojrzenie spotkało się z tym męskim.
W porządku?
Nie, nie mogło być dopóki nie padło pytanie, którego nie odważyła się zadać przez wiele długich, spędzonych wspólnie lat, a na które odpowiedzi tak bardzo się obawiała.
- Kochasz mnie?

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie przewidział tego.
Zaabsorbowany tym, co działo się między nim a Charlotte już na klatce schodowej, zignorował zbyt ciekawskie spojrzenie Meredith, która mijała ich w windzie. Przez chwilę - ułamek sekundy - przeszło mu przez myśl, że mogła z tego powstać plotka, ale w końcu był sobą; Blake Griffith przyzwyczaił się, że o nim mówiono. Aktualnie - w ciągu ostatnich dwóch lat - były to głównie przychylne komentarze śmiało sugerujące, że czeka na niego kariera uznanego przez krytyków kompozytora, który równie gładko mógł wkraść się w najnowsze, radiowe muzyczne trendy. Tego drugiego nie chciał; odrzucił ze dwie współprace ze znanymi gwiazdami, bo nie było to tym, co czuł.
No właśnie - c o czuł?
Kilka głębszych oddechów nie pozwoliło mu wyrzucić frustracji i irytacji, jaka pojawiła się wraz z ciętymi komentarzami Alyssy. Ostre słowa nie ugodziły jego, a rykoszetem trafiły w Charlotte, a on - nawet jeśli chciał - nie potrafił jej przed tym ochronić. Gdyby nie opuścił go rozsądek i kierował się tym, czym powinien - co jest fair, odpowiednie i właściwe - nie doszłoby do... niczego. Blondynka nie podzieliłaby się z nim wyznaniem, którego się nie spodziewał, a później nie ściągnęła z palca połyskującej błyskotki. Nie doszłoby do zdrady - ani tej fizycznej, ani emocjonalnej, której był...
winny.
Metaliczny posmak krwi w ustach zapragnął do kompletu towarzystwa papierosowego dymu, a podświadomość uporczywie przypominała, że nie ma w apartamencie papierosów. Krótkie, przelotne spojrzenie w kierunku drzwi i prędka analiza odrzuciły ten pomysł. Wyjście z domu teraz - tuż po konfrontacji z Ally - mogło być opacznie zrozumiane przez blondynkę będącą... gdzie?
Rozejrzał się, chcąc wyłapać spojrzeniem jej sylwetkę, ale początkowo mu się to nie udało. Zatrzymał się więc w salonie i zaczął nasłuchiwać czegokolwiek w tle, aby móc udać się w odpowiednim kierunku. Tuż po tym, jak odwrócił się ponownie - będąc gotowym wyjść tym razem za nią - wyszła mu na przeciw.
- Nie spodziewałem się tego, że przyleci - powiedział od razu, chcąc uniknąć niepotrzebnego nieporozumienia.
- Przepra... - Nie dokończył, kiedy jej pytanie padło w tym samym czasie, co i jego sięgnięcie po jej dłoń. Zamiast pewnie spleść ich palce i zasugerować, że... wszystko jest w porządku, spotkał się z barierą w postaci pierścionka i jej uważnym spojrzeniem czekającym na jego odpowiedź.
Rozchylona nieco usta i wzrok, który zamiast na tęczówkach Lottie osiadł na krążku trzymanym - aktualnie - w jego dłoni, dopóki nie zorientował się, co właśnie nieświadomie od niej przejął. Zmarszczył czoło w niemym pytaniu, lecz nadal ze spuszczoną na ich dłonie głową oddał jej coś, co dostała od...swojego narzeczonego, któremu przecież udzieliła odpowiedzi.
Dlaczego więc zadawała jemu takie pytanie?
- Żałujesz, Charlotte? - podjął, powoli puszczając jej dłonie i odsuwając się do tyłu. - Żałujesz. Dlatego... - Dlatego chcesz się wycofać. Zacisnął zęby i w nerwowym geście przetarł kark wierzchem dłoni. Nieprzyjemna cisza dłużąca się w nieskończoność ponownie została przerwana, tym razem przez niespodziewane wbiegnięcie do środka ich córki ze starszym z chłopców, a tuż za nią zziajanego czterdziestolatka z drugim synem trzymanym za rękę.
- Maaaaamo! - pisnęła Zoey, zupełnie nieświadoma całonocnej obecności kobiety. - Ralph i Timmy mają czapki z daszkiem, a tata dał mi tę brzydką chustę od babci. - Westchnęła ciężko i z niezadowoleniem pięciolatka, chwytając matkę za rękę i ciągnąć ją w stronę sypialni Blake'a, najwyraźniej po to, aby pomogła jej odnaleźć zgubę.
- Cześć, Charlotte - rzucił w międzyczasie Steve i odchrząknął znacząco, aby i chłopcy się przywitali, co kulturalnie zrobili. Kiedy tylko dwie panie zniknęły z pola zasięgu, posłał pytające spojrzenie Griffithowi. - O co chodzi? Minęliśmy na dole... - Nie dokończył, kiedy Gia dumnie wkroczyła do salonu, próbując umieścić tiarę na czapce, co wywołało głośny chichot u młodszego z chłopców, więc niezadowolona pokazała mu język.
- Taaaaato, dlaczego ciocia Ally płakała? - wypaliła nagle, kiedy przypomniała sobie o spotkaniu z ciemnowłosą. Była jednak za bardzo zniecierpliwiona brakiem natychmiastowej odpowiedzi, więc ponownie podbiegła do wujka i zmieniając temat zapytała, czy mogą już iść.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Być może nie powinna była zrzucać na niego tej emocjonalnej bomby. Być może gesty i zachowania powinny być wystarczającym dowodem uczuć. Być może poprzednia noc nie dawała jej prawa do tego, by oczekiwać konkretnych odpowiedzi.
Być może. Kiedyś. Wcześniej. Nie w tym przypadku.
Czekała - mniej lub bardziej świadomie - przez naprawdę długi czas. Nie na obietnice, nie na próby, nie na dobre chęci. Czekała na jedno krótkie wyznanie, które rozwiałoby wszystkie wątpliwości i dało klarowny obraz tego, co dokładnie było między nimi. Dotychczas nie jawiło się to w jej oczach jako priorytet. Ich relacja była skomplikowana od samego początku, a Charlotte na przestrzeni lat zdołała się do tego przyzwyczaić. Wzloty, upadki, szczęście, smutek, namiętność i dystans - sinusoida emocji nie miała końca, nie pozwalała się nudzić, sprawiała, że ciągle coś się działo. Jak długo jednak to wszystko mogło trwać? Kolejnych pięć lat? Dziesięć? Sprawiali wrażenie uległych wobec dotychczasowych przyzwyczajeń, ignorując to - bojąc się? - co mogłoby się wydarzyć, gdyby poszli o krok dalej, wychodząc poza strefę komfortu, w której zagnieździli się lata temu; jako przyjaciele, rodzice, partnerzy.
Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że nie miała nadziei. To przede wszystkim ona odbijała się w kobiecym spojrzeniu, kiedy dystans między nią a Blake'm znów został zmniejszony, a drobna dłoń znalazła się, na krótko, w tej męskiej.
Śledziła każdy jego ruch, zmianę na twarzy, to, jak uważnie przyglądał się biżuterii, którą ona poprzedniej nocy całkowicie świadomie zsunęła z własnego palca, raz jeszcze udowadniając, kogo czego pragnęła.
Blake Griffith miał niebywały talent do zabijania. Nie ludzi. Nadziei, na śmierć której Charlotte zareagowała parsknięciem śmiechem - krótkim, ironicznym, zwyczajnie smutnym.
- Znowu to robisz - znowu odwracasz kota ogonem, znowu unikasz odpowiedzi, znowu próbujesz owijać w bawełnę, znowu rozumiesz wszystko po swojemu; tak jak Tobie jest najwygodniej.
Pokręciła głową, nie mogąc uwierzyć, że nie zasłużyła nawet na ten jeden moment szczerości. Moment, od którego zależała przyszłość - jej, Zoey, jego własna, a przy okazji osób, które oni ranili i które zdecydowanie nie zasłużyły na to, by znajdować się w centrum chaosu, który Blake i Charlotte tworzyli.
Również wykonała krok do tyłu, zaciskając dłoń w pięść i skrywając przed światem dzierżony w niej pierścionek. Dźwięk zamykanych drzwi, krzyk córki i donośne śmiechy całego towarzystwa sprawiły, że zapragnęła zniknąć z pola widzenia własnego dziecka, Blake'a, niespodziewanych gości.
Z trudem oderwała zamglony wzrok od twarzy Blake'a, skupiając spojrzenie na wysokości oczu pięciolatki.
- Cześć - mruknęła w kierunku Steve'a, pozwalając, by Gia pociągnęła ją w kierunku sypialni. Chociaż spędziły tam zaledwie kilka ulotnych sekund, to jednak te pozwoliły Charlotte wrócić na ziemię i skupić się na bieżących wydarzeniach oraz dyskusji, która w głównej mierze opierała się na prośbie o to, by pięciolatka zostawiła w domu tiarę, która nijak nie chciała trzymać się na materiale czapki. Zoey była jednak uparta i ani myślała o tym, by spuścić z oczu prezent, dlatego do salonu Lottie powróciła w milczeniu, czekając aż Steve i dzieci znajdą się za drzwiami apartamentu.
Odczekała sekundę, dwie, potem jeszcze jedną. Hałasy na korytarzu ucichły, co pozwoliło wierzyć, że ich bliscy znaleźli się w windzie, skutecznie odcinając się od ponurej atmosfery w mieszkaniu.
Ta bowiem przybierała na sile, kiedy między Lottie a Blake'm znów zapanowała dłuższa chwila ciszy; Hughes świadomie na to pozwoliła, zupełnie tak, jak gdyby sądziła, że przerwana rozmowa zostanie wznowiona, że wszystko... jeszcze będzie w porządku.
Kiedy tak się nie stało, kobiece serce znów zadrżało.
- Sądziłam, że to oczywiste. Że nie żałuję - skwitowała, pokazując, że ona wcale nie bała się trudnych pytań, że nie zamierzała trzymać go w niepewności, że zależało jej na tym, by czuł się pewnie - włącznie z jej odczuciami związanymi ze wspólnie spędzoną nocą. Raz jeszcze nie żałowała niczego, nawet jeżeli perspektywa kilku godzin pozwoliła dostrzec liczne wady tak spędzonego czasu; jedną z największych niewątpliwie była rzucona pod wpływem chwili, nie uczuć, propozycja. - I naprawdę chciałam to usłyszeć - dodała, mając na myśli pozostawione bez odpowiedzi pytanie, którym nie musiał się przejmować. Już nie.
Zrobiwszy kilka kroków do tyłu, ruszyła do łazienki, gdzie wciąż znajdowała się jej walizka. Zaledwie kilka sekund wystarczyło, by pociągnęła ją w kierunku drzwi wyjściowych.
- Będę w hotelu. Dzwoń, gdybyście czegoś potrzebowali - zapewniła, chwytając za klamkę i opuszczając apartament.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pytanie zadane przez Charlotte nie padło w najlepszym momencie.
...w zasadzie nie mogła - w jego odbiorze - wybrać gorszej chwili, aby o to zapytać.
A równocześnie nie dziwił się, że chciała wiedzieć; teraz, trzymając w dłoniach pierścionek, którym oświadczył się jej Holden, aby uzyskać kluczową dla ich przyszłości odpowiedź... i ją dostał. Chciała się upewnić tego poranka - po nagłym najściu Alyssy, która swoimi słowami potrafiła zasiać wiele niepokoju i niepewności w ich - i tak - zawiłej relacji, jaką ciężko było jednoznacznie określić i nazwać.
Powinna wiedzieć - w końcu wypowiedziana (nie tylko przez szalejące pożądanie) nocą propozycja nie zdążyła wybrzmieć z samego rana, choć planował to zrobić - raz jeszcze, szczerze i w bardziej przyzwoitej scenerii niżeli towarzysząca im nocą.
Teraz to wszystko nie miało najmniejszego znaczenia.
W ciszy, z ukrytym gdzieś w spojrzeniu pytaniem przesunął wzrokiem od jej dłoni i pierścionka, aby finalnie skupić się na tęczówkach blondynki. Chciał upewnić się i zapytać co takiego robi - choć podświadomie bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z tego, co miała na myśli. Co gorsza - z powodu kilku czynników - potrzebował co najmniej chwili, aby odpowiedzieć na jej pytanie. Czy tak, jak tego chciała? Prawdopodobnie nie, tym bardziej nie chciał tego robić już.
Pojawienie się w apartamencie Zoey w męskim towarzystwie bynajmniej nie pozowoliło mu kupić czasu na zebranie myśli, jakie za sprawą przypływu całego spektrum emocji siały zamęt. Chaos towarzyszył mu nie od dziś, ale teraz - pierwszy raz od dawna - nie wiedział jak zabrać się za posprzątanie całego bałaganu, aby nikt po drodze nie doznał żadnej bolesnej rany; czegoś, co w konsekwencji za łatwo nie potrafiło się zabliźnić.
- Do zobaczenia niebawem - rzucił, odprowadzając spojrzeniem wychodzącą gromadę. Te parę minut nie pomogło mu ani w ułożeniu słów w zdania, jakie po zatrzaśnięciu się drzwi miał wypowiedzieć bezpośrednio do matki pięciolatki, ani w pełni oddalić niepokój, z jakim patrzył na blondynkę.
- Cokolwiek w naszym przypadku jest oczywiste, Charlotte? -
podjął, rozkładając ręce na boki i kręcąc przecząco głową. Sądził, że nie - i, że nigdy takim nie było.
- Dlaczego nie zapytałaś mnie o to wczoraj? Pamiętam, co powiedziałaś do mnie w windzie - dodał ciszej, aczkolwiek krok w jej stronę pozwolił mu wierzyć, że i to słyszała. Liczył też, że bez problemu przyjdzie jej na myśl to, co chodziło jemu po głowie - i jakie słowa chciał przywołać, skoro wymagała od niego podobnej deklaracji.
- Nie zapytałaś, zamiast tego stawiając mi inny warunek, który c h c i a ł e m spełnić - zapytał z niezrozumieniem i opuścił głowę. - Wiesz dlaczego? Bo to czułem, bez tej presji dookoła - powiedział, dosadnie akcentując konkretne słowo - bo byłem tego pewien, dopóki nie zwątpiłaś w moje słowa razem z pojawieniem się Ally, a ja nie zwątpiłem w twoją pewność, kiedy nie sięgnęłaś po pierścionek.- Gorzki uśmiech bezwiednie rzucił cień na męską twarz, jaka - w przeciwieństwie do poranka - nie wydawała się ani zrelaksowana, ani przekonana o tym, że wszystko będzie w porządku.
Sinusoida była prawdopodobnie jedyną - paradoksalnie - stałą ich relacji.
- Przepraszam, że nie spełnię tej twojej prośby. Nie chcę tego robić teraz - skwitował, gdy kierowała się w stronę drzwi od łazienki, a później wychodziła z niej ze swoimi rzeczami. - I zrozumiem, jeśli ty nie będziesz chciała czekać - dokończył, chwilę przed tym, nim zamknęły się za nią drzwi.
Zacisnął szczękę, czując przy tym nieprzyjemny ścisk w okolicach mostka, ale nie ruszył się z miejsca.
Przecież Blake Griffith nie zatrzymywał kobiet.
...tym bardziej, jeśli sądził, że lepiej im będzie z dala od niego.
- Kurwa mać - warknął, z trudem powstrzymując chęć uderzenia o kartony, o ironio, należące do jego byłej partnerki.

***

Nie wiedział, czy ból głowy spowodowały wcześniejsze nerwy, czy wypalany papieros za papierosem. Może to i to? Mimo wszystko nie chciał pokazać córce, że coś nie gra, a grymas niezadowolenia chował dzięki przygryzionej dolnej wardze, za każdym razem, kiedy pięciolatka pytała o to, czy mama będzie na niespodziance.
- Posiedzisz tu grzecznie, Gi? - zapytał, składając krótkiego buziaka przy skroni dziecka. - Pójdę pod prysznic i zaraz pojedziemy - zapewnił, włączając córce - jak go poinformowała - jej nową, ulubioną bajkę. Nie mógł się domyślić, że kiedy będzie pod prysznicem, ta jednak uzna, że zna bajkę na pamięć i zacznie przeglądać telefon mężczyzny, klikając w co popadnie. Finalnie - mniej czy bardziej świadomie - wybierając numer do Charlotte, którą - o ile odbierze - poprosi o to samo, co chciała uzyskać od Blake'a, tym razem pytając bezpośrednio matki o to, czy pojawi się tam gdzie mówił tata.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Kurwa mać.
To i wiele innych przekleństw cisnęło się również na kobiece usta, kiedy drzwi windy się zamknęły, tym samym całkowicie odcinając widok na te prowadzące do apartamentu, w którym spędziła poprzednią noc - prawdopodobnie ostatnią.
Drżące dłonie skutecznie utrudniały wciśnięcie guzika przyporządkowanego parterowi, ale w morzu ostatnich, przede wszystkim negatywnych wydarzeń to wydawało się działać na jej korzyść - ostatnim, czego Charlotte chciała, to przypadkowe natknięcie się na dopiero wsiadającego do samochodu Steve'a i przebywające z nim dzieci. Ciekawskie spojrzenie Zoey, liczne pytania o to, co robiła na dole z walizkami i dlaczego tata został na górze sam - wiedziała, że ugięłaby się pod naporem napływających z każdej strony emocji, dlatego cierpliwie czekała, na wyjście z budynku dając sobie kilka dodatkowych minut, które poświęciła na próbę zarezerwowania pokoju w jakimkolwiek pobliskim hotelu.
Wspierając głowę o chłodną ścianę, przez krótki moment zapragnęła wrócić - na górę, do niego, do miejsca, w którym mogła - jak sądziła - złapać głębszy oddech, odpocząć, zapomnieć o tym, co gryzło ją każdego kolejnego dnia. Do miejsca, w którym była gotowa zostać, gdyby tylko wiedziała, że naprawdę miała dla kogo.
Bez tej presji dookoła.
Czy wywierała presję? Czy pragnienie otrzymania tej jednej, tak istotnej z perspektywy całego przyszłego życia informacji było presją? Czy gdyby uczucia, które rozrywały jej własne serce, istniały w tym męskim, ta sytuacja w ogóle miałaby miejsce? I czy odbijająca się w głowie donośnym echem propozycja z nocy nie była odpowiednio wymownym synonimem słów, o które odważyła się poprosić?
Nie powinna była. Nie powinna była prosić o jego miłość, o to wyznanie, o chociaż krótkie zapewnienie, że nie była w swoich uczuciach osamotniona.
Po raz kolejny nie było w porządku. Po raz kolejny coś nie zagrało. Po raz kolejny
w s z y s t k o legło w gruzach.
Kiedy ona w końcu się nauczy?
Nie tak wyobrażała sobie poznawanie słonecznego Los Angeles - na własną rękę, w chwili, kiedy żadna z oferowanych atrakcji nie budziła zachwytu. Z brodą wspartą o kolana wpatrywała się w uderzające o brzeg fale, musząc przyznać, że kalifornijski klimat był dużo łaskawszy, jeżeli chodziło o czas spędzany nad wodą. Rozciągające się wzdłuż niej plaże o tej porze świeciły pustkami, a docierające z centrum dźwięki miasta nie zakłócały odpoczynku, którego nie sądziła, że mogła tak bardzo potrzebować. Chyba właśnie to było głównym powodem dezorientacji, jaka dopadła Charlotte, gdy błogi spokój został przerwany wibracją telefonu, którego odszukanie na dnie torebki stało się nie lada wyzwaniem. Niepokój i nabyty przez lata matczyny instynkt nakazały odebrać bez chwili zawahania, kiedy w kobiecej głowie zdążyło powstać milion scenariuszy związanych z tym, co mogło się przytrafić Zoey pod jej nieobecność. I to nie tak, że w kwestii córki nie ufała Blake'owi. Ona zwyczajnie wiedziała, że nieszczęścia chodziły parami, a do ich przyciągania od lat miała niebywały talent.
- Zoey? - mruknęła, marszcząc nos, kiedy po drugiej stronie odezwała się pięciolatka. - Tato wie, że używasz jego telefonu? - zagaiła, wytężając zmysły w celu uzyskania chociaż jednego dowodu na to, że Blake kręcił się w pobliżu. Zamiast tego padły jednak tylko pełne wyrzutu słowa, które Charlotte - być może błędnie - przypisałaby raczej do zbuntowanej nastolatki niż krnąbrnej pięciolatki.
- Nie, nie dostaniesz własnej komórki - parsknęła śmiechem, podnosząc się z ziemi i otrzepując z piasku.
Nawet zastępcze tematy - liczne pytania o to, jak spędziła poranek z kolegami, czy zjadła śniadanie i czy była grzeczna - nie sprawiły, że Zoey zapomniała o sednie sprawy i głównym powodzie swojego telefonu. Charlotte z kolei zwyczajnie nie umiała odmówić, kiedy Gia sięgnęła po argumenty nieco większego kalibru, bo przecież obiecałaś, są moje urodziny, bo ja chcę.
- Uprzedź tatę, że będę czekać na dole - skwitowała z prawdopodobnie dla Zoey niesłyszalną dezaprobatą, kończąc połączenie. Zabukowanie powrotnego biletu do Seattle wydawało się pomysłem dużo rozsądniejszym niż powrót tam, gdzie wszystko zaczęło się kończyć, ale zdrowy rozsądek znów przegrał; tym razem z miłością do córki i ogromną obawą o to, że mogłaby ją rozczarować. Dlatego właśnie po powrocie do hotelu, odświeżeniu się i przebraniu, faktycznie znalazła się na niewielkim skwerku pod apartamentowcem, w którym mieszkał Blake.
- No nareszcie - skwitowała z uśmiechem - nie tak szczerym jak zawsze, ale wystarczająco kontrolowanym, by chociaż Zoey uwierzyła w jego autentyczność - kiedy przykucnęła, aby zamknąć w ramionach nadbiegającą w jej kierunku córkę, dzięki czemu brak znajomego już - i będącego powodem wszystkich trosk oraz dylematów - pierścionka stał się doskonale widoczny.
- Dowiem się w końcu, czy daliście wujkowi w kość? - zagaiła, zatrzymując wzrok na wysokości oczu pięciolatki.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Oparł czoło o chłodne płytki, licząc, że to, jak i lecąca z deszczownicy letnia woda pomogą mu ochłonąć i zostawić gdzieś za sobą sytuację rozgrywającą się z samego rana. Niestety wystarczyło jedno, krótkie i przelotne spojrzenie na swoje przedramię - i cienkie, przeciągłe ślady po paznokciach - aby po raz kolejny tego dnia poczuł jak bardzo nie jest w porządku. Nie dlatego, że żałował tej nocy - a może powinien? Nie chciał też się zastanawiać, ponieważ czuł, że zbyt długie analizy sprowadziłyby jego myśli na tory, gdzie na mecie czekałyby na niego jedynie wyrzuty sumienia. Szum wody skutecznie zakłócał tak bardzo niepotrzebne rozważania, jak i rozmowę pięciolatki, jaka miała miejsce za ścianą. Nieświadomy jej wyboru - zapewne pierwszego i przypadkowego, wszak zdążył zapomnieć, że między drugą a piątą fajką - pomiędzy: myślami, głośniejszymi niecenzuralnymi słowami i stertą równie (bez)sensownych uczuć - na krótki ułamek sekundy wybrał jej numer.
Stchórzył.
Wygrało poczucie winy, czy rozsądek, powtarzający, że nie powinien tego robić? Ciężko było stwierdzić, skoro szept w dwóch przypadkach był równie skuteczny i demotywujący.
Po osuszeniu ciała ręcznikiem i włożeniu wcześniej przygotowanego zestawu składającego się z błękitnej koszuli i ciemnych spodni, powrócił do salonu. Zoey - jak gdyby nigdy nic - z miną aniołka leżała na sofie. Spojrzenie uważnie śledziło wydarzenia rozgrywające się na ekranie telewizora, dopiero po parunastu sekundach rejestrując obecność ojca.
- Chodź, zobaczysz, co jeszcze dla ciebie mam - zaproponował z wątłym cieniem uśmiechu, wyciągając dłoń do córki. Po tym, jak dziewczynka wkroczyła do sypialni, jej wzrok napotkał zapakowane jasne, ozdobne pudełko z owiniętą dookoła sporą, niebieską wstążką. W środku znajdowała się błękitna sukienka w drobne, białe kwiatki, i choć Griffith nie był pewien, że córce się spodoba - jej uśmiech okazał się jasną odpowiedzią. Pozostawało tylko zmienić strój, poprawić na głowie tiarę - bo przecież z tą się nie rozstawała - i zapiąć łańcuszek, który dostała wczorajszego popołudnia.
- Chciałabyś pójść zjeść teraz, czy później? - zapytał, w tym samym czasie wsuwając na nos ciemne okulary. Jasne promienie słońca i tak zdążyły wkraść się między kurtynę ciemnych rzęs, przez co mimowolnie zmrużył oczy.
- Musisz zapytać mamy. Ona ma zawsze najlepsze pomysły - odpowiedziała wesoło pięciolatka, by bez żadnego uprzedzenia puścić jego dłoń i popędzić przed siebie. Z jego ust wymknęło się krótkie, ale donośne: Zoey!, by tuż po tym dotarło do niego, co właśnie powiedziała córka. I do kogo pobiegła.
- Charlotte. - Krótkie, sztywne skinienie głową było dalekim od ich: dzień dobry, a okulary przeciwsłoneczne nie ukryły zdziwienia, jakie uniosło jego brwi do góry. Prędko przeniósł wzrok na córkę, która podskakując w miejscu powtarzała, że się cieszy, że pójdą razem, ale i tak szkoda, że Ralph i Timmy nie mogli do nich dołączyć.
- Pojutrze się z nimi zobaczymy - wtrącił spokojnie, patrząc w jakiś punkt daleko przed sobą, by wreszcie na coś wpaść - i znaleźć powód, dla którego jego smartfon leżał pod niewielką poduszką pod głową blondynki, kiedy wrócił z łazienki.
- Zostawiłem ją na trzy minuty, musiała w tym czasie... - urwał, wyciągając z kieszeni komórkę i sprawdzając połączenia, a to potwierdziło jego przypuszczenia.
- Mogę was tam odprowadzić i przyjdę pod koniec, jeśli tak będzie lepiej - powiedział cicho, kiedy Lottie się podniosła, a Gia próbowała dość nieporadnie policzyć znajdujące się obok palmy, co skutecznie zaabsorbowało jej uwagę.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Widok roześmianej Zoey jawił się w oczach Charlotte jako najdosadniejszy dowód na to, że to był - przynajmniej dla pięciolatki - dobry dzień. Hughes z nieskrywanym zainteresowaniem przyglądała się córce, kiedy ta wykonała jeden, a potem kolejny i jeszcze następny obrót wokół własnej osi, chcąc w ten sposób pochwalić się nie tyle sukienką, co swoją ogólną prezencją. Błyszcząca w jej blond włosach tiara i mieniący się na szyi naszyjnik przypomniały Lottie o tym, że sama... zapomniała o prezencie, który prawdopodobnie wciąż leżał w ozdobnym pudełku na jakiejś szafce w salonie, a ze względu na okoliczności miał tam już pozostać.
Może to lepiej.
- Tak, jak prawdziwa księżniczka - zapewniła, uśmiechając się do Zoey, kiedy padło to jedno, najważniejsze pytanie dotyczące tego, czy faktycznie wyglądała jak królewna z ulubionej bajki.
- Ty też - zawyrokowała Gia, swoją drobną rączką wskazując na matczyną sukienkę. Cień uśmiechu znów uniósł kąciki kobiecych warg, gdy kątem oka zerkała na swoją własną sukienkę - gdyby do jasnej lawendy dodać drobne wzorki w postaci kwiatów, ona i Zoey wyglądałyby niemal identycznie, nawet jeżeli pięciolatce towarzyszył dziecięcy urok, a Charlotte już dawno temu pokochana elegancja.
Elegancji nie mogłaby odmówić również Blake'owi, do którego - gdyby nie sytuacja sprzed kilku godzin - uśmiechnęłaby się czule, po raz kolejny w życiu pozwalając sobie na żart dotyczący koszuli, których obecnie zdawał się mieć w nadmiarze, a względem których ona żywiła odwieczną słabość.
Ponieważ jednak życie raz jeszcze zweryfikowało ich (jej?) plany i marzenia, tym razem Charlotte pozwoliła sobie na zaledwie krótkie skinienie głową, świadomie ignorując przy tym promieniujący w okolicach mostka ból - niekoniecznie fizyczny.
Pogłębił się on, kiedy zrozumiała, że jej pojawienie się wcale nie było niezbędne, że Blake o niczym nie wiedział, a Zoey - nie powinna być zaskoczona - wcale nie przekazała ojcu informacji, o którą prosiła ją podczas telefonicznej rozmowy matka.
- Och - niekontrolowany pomruk wyrażał nie tyle dezaprobatę, co zmieszanie. Charlotte podniosła się na równe nogi, czując, jak niebezpiecznie zadrżały jej wargi i jak mocno zacisnęło się gardło, kiedy próbowała dodać coś więcej. - Nie, to... to nie będzie konieczne - zaprotestowała, zaraz potem biorąc głębszy oddech. - To prezent od Ciebie. Nie muszę tam być. Idźcie razem, a potem - tym razem znów zwróciła się do córki - zjemy obiad. W porządku?
My - my z Zoey czy może jednak my razem, we troje?
- Obiecałaś, że pójdziesz z nami - poskarżyła się Gia, zadzierając głowę tak, by móc spojrzeć na twarz Charlotte.
- A ty obiecałaś, że powiesz tacie o naszej rozmowie - odparła Hughes, unosząc brew. Odnoszenie tego typu zwycięstw nad zapominalskim, roztrzepanym dzieckiem nie niosło ze sobą żadnej frajdy. Właściwie budziło w niej irytację związaną z koniecznością sięgania po takie środki, ale tego dnia... to miało im wyjść na dobre. Wszystkim.
- Mam nadzieję, że nie popsuję Ci planów, jeżeli jutro spędzę z nią trochę czasu? - zagaiła, kiedy wolnym krokiem ruszyła za kierującą się w stronę samochodu córką. - Chciałabym się nią nacieszyć zanim wrócę do Seattle - choć pobyt w Los Angeles dopiero się zaczął, a urlopowe plany były bardzo rozległe, to jednak telefon od agentki i zmiana sytuacji - nie tylko tutaj, na miejscu - ale również w stanie Waszyngton i, przede wszystkim, w Nowym Jorku sprawiły, że wyjazd ze słonecznej Kalifornii miał nastąpić w przeciągu kilku najbliższych dni.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W przeciwieństwie do Charlotte, Blake nie był przygotwany na tę - tak szybką - konfrontację. Zatrzymał się w bezpiecznej odległości, aby nie tylko dać blondynkom przestrzeń do tego, aby mogły się przywitać, ale przede wszystkim nie chcąc, by ta starsza czuła się (jeszcze bardziej) niekomfortowo w jego towarzystwie. W tym przypadku mniemał, że ich nastawienie mogło być podobne - łatwiejszym byłoby spędzenie tego przedpołudnia osobno, ale uśmiech na twarzy córki i jej zadowolenie zdawały się być wystarczającą zapłatą. Nie odezwał się, kiedy obie wymieniały się komplementami, a jego spojrzenie - na krótką chwilę - osiadło na wychodzącej z budynku Meredith, która jak tylko go zobaczyła, opuściła głowę i ruszyła w całkiem innym kierunku. W ostatnim momencie zdusił w sobie ciche prychnięcie, ponieważ nie mógł tylko jej winić o całe poranne zamieszanie. Chciał - sąsiadkę, Alyssę, a nawet los, który nigdy nie był po ich stronie, ale podświadomie wiedział, że na fatalny finał tak przyjemnego poranka składało się zdecydowanie więcej czynników, a on sam był częściowo...
winny.
- Skoro obiecałaś, to nie możesz się wycofać -
rzucił bez cienia emocji, choć akurat w jego ustach można to było odebrać dwojako, tym bardziej patrząc na jego pechowe obietnice, ale i - w jego oczach - rezygnację z zapewnienia, jakie w nocy złożyła jemu. Zoey jednak postanowiła podjąć temat, uznając, że obietnica jest (w przypadku jej mamy) czymś bardzo pewnym, więc energicznie pokiwała głową i wyciągnęła drobne dłonie w ich kierunku.
Ciężko było jednoznacznie stwierdzić jak się czuł będąc częścią tego obrazka - z córką w środku, która szczuplutkimi palcami próbowała opleść ich dłonie po obu swoich stronach. Nadal bycie rodzicem stanowiło dla niego coś nowego, skoro nie miał Zoey na co dzień. Szybki przeskok od myśli: teraz jest w porządku do: nie, wcale nie jest, nastąpił kiedy tylko mimowolnie zerknął na Charlotte.
- Planowałem zabrać ją jutro do Universal Studios Hollywood -
powiedział zgodnie z prawdą - ale to może poczekać, skoro... - urwał, gdy dotarł do niego sens słów blondynki. Wcześniej nie wspominała, że zamierza wrócić tak szybko.
Miała zostać.
I zawsze w tym momencie się skończyło; bez żadnego uprzedzenia, ani ostrzeżenia.
Pokiwał głową, uznając, że nie ma sensu dodawać niczego więcej, a nawet gdyby chciał, przerwał mu dzwoniący telefon.
- Steve - odczytał z wyświetlacza - odbiorę, bo może chodzić o miejsce, gdzie mamy pojechać - poinformował, zatrzymując się przy samochodzie i opierając plecami o drzwi od strony kierowcy. Po zadaniu kluczowego pytania - czy spokojnie może realizować plany - skinął lekko głową, lecz prędko zmarszczył czoło z wahaniem. W typowy już dla siebie sposób, z lekką nerwowością potarł kark, by po chwili wytrzeć dłoń w spodnie i nacisnąć guzik pilota, aby samochód odpowiedział charakterystycznym odgłosem sugerującym odblokowanie drzwi.
- Uhm, spojrzałem na to, co przyniosłeś - potwierdził - nie wiem, Steve, dziś nie mam do tego głowy - dodał, poprawiając na nosie ciemne okulary. - Możemy wrócić do tego... za kilka dni? - zapytał, chociaż nagle o czymś sobie przypomniał, więc zwrócił się do matki Zoey.
- Jutro chcesz z nią spędzić czas, tak? - dopytał, a kiedy uzyskał odpowiedź, ponownie lekko kiwnął głową na znak, że... w porządku.
- Może uda mi się jutro. To... - Głębszy wdech wypełnił płuca, a on pożałował, że kupiona wcześniej (i w większości opróżniona) paczka papierosów została w apartamencie. - Wiesz co? Powiedz mu, że wstępnie się zgadzam. -Seattle również mogło zaczekać. W końcu i tak już nie ma po co do niego wracać.
Po dodatkowych kilku słowach i pożegnaniu się, wyłączył telefon.
- Wszystko aktualne, jedźmy - oświadczył, zaraz po swoich słowach biorąc na ręce córkę i pomagając jej usiąść na foteliku, który zapiął a następnie sam zajął miejsce za kierownicą.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Skoro obiecałaś...
Charlotte z trudem powstrzymała przepełnione dezaprobatą parsknięcie, dla którego zamiennikiem stało się posłane w kierunku Blake'a spojrzenie - krótkie, ale dosadnie sugerujące, że użyte przez niego zagranie było tym poniżej pasa, skoro on sam wielokrotnie podkreślał, że obietnice wszelkiego sortu niekoniecznie powinny dotyczyć jego osoby. To z kolei w jakimś stopniu odbierało mu prawo do wypowiedzi, nawet jeżeli to właśnie jego opinia wielokrotnie okazywała się tą, która miała największy wpływ na podejmowane przez Charlotte decyzje.
Jego opinia, jego osoba, żywione względem niego uczucia - to wszystko miało wpływ na jej zachowanie, nastawienie, plany. Najlepszym tego przykładem zdawały się być myśli krążące po jej głowie przed zaledwie kilkoma godzinami, kiedy wydawało jej się, że już zawsze mogłaby budzić się w apartamencie w Los Angeles, porzucając deszczowe i wietrzne Seattle, a nawet zamiary wyjazdu do Nowego Jorku i tym samym dając prawdziwą rodzinę nie tylko ukochanej córce, ale również podarowując szczęście samej sobie.
A potem nastał poranek i wróciła szara rzeczywistość.
- W porządku. W końcu obiecałam - podsumowała, kładąc nacisk na ostatnie słowo; to, choć wycelowane bezpośrednio w Blake'a, w pierwszej kolejności trafiło do uszu córki, której entuzjazm wynagrodził wszystkie niedogodności i brak stuprocentowego komfortu. Kilka godzin to nie był czas wystarczający, aby Charlotte pogodziła się z burzliwymi wydarzeniami poranka. I choć sądziła, że pierwsze emocje opadły, to jednak ponowne spotkanie z mężczyzną skutecznie przypomniało o... wszystkim.
- Dzwoniła Kate. W Nowym Jorku zdjęli wystawę jakiegoś faceta. Jest spora szansa, że moja pojawi się wcześniej i zostanie dłużej - wyjaśniła, kiedy w język ugryzła się zdecydowanie za późno. Wątpiła, że to miało jakiekolwiek znaczenie; telefon jej agentki, wyjaśnienia, informacja o tym, że miałaby wcześniej opuścić Los Angeles, wyprowadzić się z Seattle i jeszcze szybciej przenieść całe swoje życie na drugi koniec kraju.
Teraz mogła jechać. W Kalifornii nie trzymało jej nic, o swobodę w Waszyngtonie zadbała sama.
Jeżeli jednak tak wyglądała wolność, to ona wcale jej nie chciała.
- Mhm - mruknęła, wspierając się o drzwi samochodu. Chociaż całą swoją silną wolą próbowała skupić się na rozmowie z nieustannie zagadującą ją Zoey, to jednak urywki słów Blake'a mimowolnie trafiały do kobiecych uszu.
Odsunęła się od auta dopiero w chwili, w której telefoniczna rozmowa dobiegła końca. Bez słowa zajęła miejsce przeznaczone dla pasażera, jednak przedłużająca się w nieskończoność cisza jedynie pogłębiała kiepskie samopoczucie. Z tym Charlotte próbowała stoczyć wewnętrzną walkę, nie chcąc, by znajdujący się poniżej krytycznego poziomu humor odbił się na małej, podekscytowanej tym dniem jubilatce.
- Nowy kontrakt? - zagaiła niespodziewanie, starając się zabrzmieć neutralnie; zupełnie tak, jak gdyby prowadzili rozmowę o pogodzie, jak gdyby rano nic się nie wydarzyło, jak gdyby...
...wszystko było w porządku.
Jestem naprawdę beznadziejnym kłamcą i dobrze o tym wiesz.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wiedział, że prawdopodobnie nie powinien używać tego słowa, dlatego - wbrew temu, co wypadało - właśnie je z siebie wyrzucił. Nie robiło to jednak z niego hipokryty - a przynajmniej tak mu się wydawało - skoro to nie siebie miał na myśli, ani nie to, że on z każdą jedną obietnicą sobie świetnie radził. Z drugiej strony domyślał się, jak mogła odczytać to kobieta, co chyba tylko motywowało go, żeby użyć tego zwrotu.
O b i e c a ł a ś.
Nie oderwał spojrzenia, gdy usłyszał jej - bardzo wymowne - ciche parsknięcie, a w następstwie tego wypowiedziane zdanie. Blake Griffith nigdy nie był najmilszą (na świecie) osobą, tym bardziej wtedy, kiedy coś go bolało (bo wcale nie ten dziwny organ gdzieś mniej więcej po środku klatki piersiowej, skoro go nie miał); nie miał oporu, aby słać przed siebie drobne szpile, niekoniecznie licząc się z tym, czy dotknie to kogoś jeszcze.
Musiała o tym wiedzieć. O tym, jak i egoizmie, jaki - rzekomo - zdążyła nawet polubić, a wciąż od czasu do czasu przez niego przemawiał. O hedonistycznym podejściu do wielu aspektów - gdzie lubił czerpać z życia najwięcej, ile tylko mógł, a nawet i to często nie wystarczało. Znała go, przez wiele lat upewniać się w tym, że Blake Griffith - z kilku powodów - niesamowicie cenił sobie wolność i niezależność. Z widmem czającej się za jego plecami presji, konieczności udowadniania czegokolwiek, zapewnień i przysięg - nie czuł się dobrze. Nieważne, że druga osoba mogła widzieć i odbierać to zupełnie inaczej, albo jej sugestie były dla jego dobra; o ile nie zdecydował się na coś sam - nie miało to szansy zaistnieć.
- Gratuluję - odpowiedział, nie patrząc na nią, a gdzieś na czubek głowy kroczącej między nimi Zoey. Pomimo tego, iż jego ton nadal nie wyrażał zbyt wielu emocji, to wciąż, niezmiennie, życzył jej dobrze. By czuła się spełniona, szczęśliwa, by wreszcie wszystko było w porządku, bo na to zasłużyła. Prawdopodobnie bardziej, niż jakakolwiek inna osoba, która gościła w jego codzienności choćby przez chwilę.
- Daj znać o której i gdzie, a przyprowadzę Zoey - poinformował krótko - do kiedy może u mnie zostać? - zapytał po chwili, unosząc wzrok na Charlotte. Nie wiedział, czy w związku z tym - i jej szybszym wyjazdem do Nowego Jorku - on nie będzie musiał skrócić swoich wakacji z córką. Nie do końca mu się to podobało, ale jeżeli miało to pomóc im ułożyć sobie życie i swoją nową codzienność w innym mieście...
- Jeśli będzie wygodniej, to mogę przylecieć z nią do Nowego Jorku i tam się pożegnamy - dodał, samemu nie wiedząc jakie - i z kim - pożegnanie miał na myśli. Czy mówił zaledwie o tym z córką - na parę tygodni, po których ponownie się zobaczą, czy oznaczało to kolejny etap w życiu ich rodziców, gdzie nawet wrócenie do znanego im dystansu będzie czymś zbyt bliskim.
Po krótkiej, oszczędnej w słowach i emocjach rozmowie z przyjacielem, wsiadł do samochodu i nie czekając - ani nie spodziewając się - na niczyją reakcję, czy komentarz, skupił się na trasie. Na szczęście nie miała zająć ona dużo, zatem ewentualna niezręczna cisza (dłużąca się w nieskończoność) miała nie trwać więcej, niż pięć minut.
- Uhm. Może - odpowiedział odruchowo, opuszkami palców prawej dłoni lekko stukając o kierownicę. - Steve coś podrzucił rano, ale zdążyłem tylko rzucić okiem. Jutro o tym pomyślę - powiedział, po fakcie zdając sobie sprawę, że jego początkowe odmruknięcie było nazbyt szorstkie, ale też... nie było w nim celowości. Mówił prawdę - z tym, że może, ponieważ nie był przekonany, a przyjęcie propozycji wiązałoby się z kilkunastomiesięczną, ciężką pracą.
- Jesteśmy. - Zaparkował na niewielkim parkingu tuż za studiem nagraniowym, do którego klucze miał w schowku, więc odchrząknął cicho, w tym samym czasie nachylając się w stronę Charlotte i ręką sięgając po chłodny pęk, jaki prędko pojawił się w jego dłoni. Atmosfera też wydawała się nieprzyjemnie chłodna, a świadczyć o tym, że jeszcze niedawno było inaczej, mogły jedynie cienkie ślady zdobiące jego przedramię.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Również dla Charlotte postać córki stała się głównym obiektem obserwacji - wzrok utkwiony w czubku głowy pięciolatki, na którym pobłyskiwała otrzymana w prezencie tiara (nawet Lottie nie uchroniła się przed naturą typowej, zakochanej w błyskotkach sroki), było wyjściem dużo wygodniejszym niż opcja wzrokowej konfrontacji z kroczącym tuż obok nich mężczyzną.
Było łatwiej, ale czy lepiej?
Choć Hughes nie podważała szczerości jego gratulacji, to jednak również one pozostawały bez odpowiedzi. Tło tego sukcesu i okoliczności wyjazdu wcale nie napawały artystki optymizmem, nawet jeżeli z tyłu głowy donośnie pobrzmiewała myśl, że nieszczęśliwe wydarzenia, źle ulokowane uczucia (czyżby?) i demony przeszłości były niemal idealnym motywem do zaprezentowania na kilku najnowszych obrazach. Ludzkie dramaty sprzedawały się najlepiej, a nieszczęśliwa malarka jawiła się jako postać niezwykle ciekawa, której dzieła można było interpretować różnorako. Charlotte wierzyła, że jej własne - choć oscylujące wokół wielu towarzyszących jej w procesie tworzenia emocji - potrafiły obronić się bez tego taniego chwytu marketingowego.
Może to miało być rozwiązaniem? Powrót do Seattle, zamknięcie się w pracowni, wyrzucenie na płótno tego, co działo się we wciąż drżącym sercu?
- Pomyślałam, że mogłaby - podjęła, zerkając na Blake'a kątem oka; krótko i ulotnie, zaraz potem znów koncentrując swoje spojrzenie na bliżej nieokreślonym punkcie - zostać do końca lipca. O ile to nie problem - wiedziała, że znaczące wydłużenie początkowo ustalonego terminu mogło okazać się niespodziewanym kłopotem, ale w całym zamieszaniu związanym z przeorganizowaniem dotychczasowego życia chciała myśleć przede wszystkim o Zoey, którą przecież i tak zamierzała odsunąć od ojca na długie letnio-jesienne tygodnie. Kilka dni więcej w towarzystwie Blake'a miało być swego rodzaju rekompensatą za to, jak bardzo planowała wywrócić codzienność pięciolatki do góry nogami.
Może nie powinna? Może Zoey lepiej byłoby tutaj - z ojcem, w mieście, które odwiedzała regularnie, które znała i gdzie miała przyjaciół?
Nie. Nie umiałaby. Za bardzo ją kochała, a przecież miłość bywała egoistyczna - i tym razem (nie pierwszym w ciągu tego dnia) taka była również Charlotte.
- Nie. Nie trzeba - zaprotestowała, zerkając ponad ramieniem na córkę, która znów zajęła się mijanymi krajobrazami - tym razem typowo wielkomiejskimi.
Wiedziała, że jego pojawienie się w Nowym Jorku byłoby swego rodzaju skazą na świeżości, względem której żywiła tak ogromne nadzieje. W tamtym mieście nie było bowiem ani jednego miejsca, które kojarzyłoby się z nim; z ich przeszłością, wspólnymi chwilami, wspomnieniami, które budziły słodko-gorzkie uczucia. Pożegnanie - nieważne jakiego rodzaju - powinno było nastąpić tutaj.
- Powiedziałeś, że wstępnie się... - nie. Miała prawo do wielu rzeczy, jednak z pewnością nie do ingerowania w to, jakie zawodowe decyzje podejmował i jaki wpływ miałyby one mieć na jego życie - to samo, w którym już niedługo miało nie być miejsca dla niej. - Nieważne - wzruszenie ramionami miało dać Blake'owi do zrozumienia, że markotny ton jego głosu i chłodne nastawienie wystarczyły, by postanowiła się wycofać.
Wycofała się również z samochodu - kiedy tylko ten się zatrzymał, a Blake pochylił się w kierunku schowka. Oszczędziła mu - pojazdowi, nie kierowcy - nieprzyjemności związanych z silnym trzaśnięciem drzwiami, choć drażniący kobiece zmysły znajomy zapach męskich perfum wystarczył, by po raz kolejny uderzyła w nią niespodziewana fala złości, tęsknoty i smutku, a te razem tworzyły mieszankę, pod wpływem której nawet wypięcie Zoey z fotelika było zadaniem trudnym do zrealizowania.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jedyna błyskotka, która zbyt dobrze - niestety - wyryła się w pamięci Blake'a, była trzymanym w dłoniach blondynki pierścionkiem zaręczynowym. Nawet teraz, kiedy rzucone w eter Seattle było dopełnieniem wyznania o wyjeździe, nie pomyślał o tym w kontekście dalszej kariery, czy przeprowadzki Charlotte, a powrotu do jej narzeczonego.
Mężczyzny, który miał zostać jej mężem. Zgodziła się, a on na pewno bez zawahania mógł powiedzieć, że ją kocha. W ostatniej chwili przygryzł dolną wargę od środka, by zażegnać grymas, który był jedyną reakcją na kotłujące się w głowie myśli. Niedługo później dłoń zacisnęła się mocniej na kierownicy, a niebezpiecznie bielejące knykcie zasugerowały, że dawno nie był na siłowni.
Może tego potrzebował?
Zmęczenia organizmu; tak bardzo innego, od tego, jaki nocą dzielił z Charlotte. Tym razem chciał najzwyczajniej w świecie nie myśleć o błędach, które popełnił, bo w kilku przypadkach mógłby zrozumieć, że lawiruje między pewnym: nie żałuję, a skąpanym w pokorze (czymś tak niepodobnym do niego): nie powinniśmy.
- W porządku - odparł bez zastanowienia, na ułamek sekundy łapiąc wzrok córki w lusterku wstecznym. Pomimo tego, że Zoey nie wiedziała ile jest do końca miesiąca, to śmiałe założenie, że to dużo, automatycznie wywołało na ustach pięciolatki szeroki uśmiech i próbę podskoczenia w przypiętym pasami foteliku.
W innym przypadku - jeszcze parę godzin temu - podzielałby entuzjazm, szczególnie, jeśli te skradzione kilka dni pozwoliłoby dłużej zostać i Lottie, tak teraz... owszem, cieszył się, ale całość przykryta była świadomością innej, niespodziewanie szybkiej rozłąki.
- Uhm. Rozumiem - powiedział, wyjątkowo dobrze wyczuwając powód, dla którego blondynka nie chciała, aby pojawił się razem z córką. Nie zamierzał ani jej przekonywać, ani ponawiać propozycji; nigdy nie był tym, który się narzuca, albo ponownie wyciąga rękę, kiedy ktoś jasno daje znać, że jej nie potrzebuje. I właśnie teraz miał takie wrażenie. Czy się dziwił? Nie, bo nawet jeśli ich spojrzenie na poranek było inne - pod różnymi względami - to poniekąd domyślał się, co mogła czuć Charlotte. Szanował to i - wyjątkowo - naprawdę zamierzał trzymać się z daleka.
- Jasne - podsumował tylko jej nieważne, które stanowczo ucięło temat, a on nie planował zaśmiecać jej myśli innymi, nieważnymi faktami ze swojego życia, oraz opcjami, jakie miał do wyboru, a każda aktualnie wydawała mu się tak samo obojętna.
- Tu chyba jeszcze nie byłaś, prawda? - rzucił, kierując swoje słowa do córki, do której wyciągnął rękę, kiedy już opuściła samochód. Nie obchodził budynku, tym samym prowadząc panie do głównego wejścia, a skierował się bezpośrednio do tylnych drzwi, po przekroczeniu których znaleźli się w studiu nagraniowym przyjaciela, choć tak naprawdę poza studiem, miejsce pełniło jeszcze kilka, bardzo istotnych ról. Gdy blondynki weszły przodem, zamknął za nimi drzwi na klucz i rozejrzał się z subtelnym, lecz szczerym uśmiechem.
- Poczekacie tu? Muszę coś przygotować - zapytał, kiedy zatrzymał się w progu jednego z pomieszczeń, kiedy wcześniej zdążyli minąć między innymi pokój, który był prawdopodobnie jego ulubionym.
Wrócił po mniej więcej pięciu minutach, po włączeniu kilku niezbędnych dla całości sprzętów, jak i upewnieniu się, że już może to zrobić. A w zasadzie... nawet gdyby nie mógł, to co mu zależało?
- Przez ostatnich kilka miesięcy nad czymś pracowałem - oznajmił, gdy wrócił - na początku miałem tylko napisać dwa utwory, ale... - Urwał, wzruszając lekko ramionami, co miało zasugerować, że nic nie poradzi - nie wyszło. Ale za to - tak myślał - wyszło coś znacznie lepszego.
- To kilkunastominutowa animacja -
wyjaśnił pokrótce, patrząc to na Charlotte, to na Zoey. - A skoro zostałem współproducentem, mogłem sobie pozwolić na pewne zmiany.... - I dlatego dziewczynka, która była główną bohaterką nazywała się Gia Zoey - co było świadomym zabiegiem, gdyby (oby nie, ale lepiej dmuchać na zimne) dziecku nie spodobała się jego wizja (trochę) artystyczna, albo w przyszłości nie chciała być z tym kojarzona.
- Rozpoznajesz kto to śpiewa? -
zapytał, kiedy w sali zapadła ciemność - krótka, chwilowa - rozproszona początkowo przez wątłe światło rzutnika i pojawiającego się powoli obrazu, a następnie dźwięków gitary i znajomego dla Zoey głosu cioci Ariel, którą wmanewrował w ten projekt. Nim doczekał się odpowiedzi córki, ta mogła zobaczyć swoją małą, kreskówkową wersję, z której Blake był - nie ukrywając - dumny, chociaż zdecydowanie mniej, niż z córki.
- To ten prezent - mruknął trochę niepewnie, później siadając na brzegu kanapy, gdzieś na drugim końcu od tego, gdzie (chyba?) usiadła Charlotte, a obok jubilatki.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Krótkie, treściwe, ale pozbawione emocji odpowiedzi wcale nie ułatwiały oswojenia się z nową, tak bardzo niewygodną dla Charlotte sytuacją. Nie żałowała zadanego o poranku pytania, choć niewątpliwie wcześniejsza wiedza o jego konsekwencjach zmusiłaby ją do ponownej analizy, do wybrania innego momentu, być może nawet do przemilczenia pewnych obaw, które Ally tak skutecznie obudziła samą swoją obecnością w apartamencie Blake'a.
Hughes nie lubiła być mądra po szkodzie, ale im więcej czasu mijało, tym bardziej marzyła o jak najszybszym powrocie do Seattle, odcięciu się od szalejącego w głowie i sercu chaosu, o nabraniu dystansu do tego, co po raz kolejny dopuściła do głosu, świadomie wybierając przepełnioną tak wieloma emocjami i doznaniami noc z Blake'm.
Chciała mu powiedzieć. Chciała mu powiedzieć, że jej w a r u n e k postawiony w mroku nocy pozostawał aktualny, że od chwili uchylenia powiek czekała na to jedno pytanie, że jej odpowiedź pozostałaby taka sama jak wtedy, gdy dociskał jej drobne ciało do chłodnych drzwi gabinetu. Chciała powiedzieć, że pierścionek, którego obecność w jej dłoni zrozumiał jako dosadne żałuję, znajdował się gdzieś na samym dnie walizki, czekając na powrót do właściciela; że przyspieszenie wyjazdu do Nowego Jorku było jej na rękę, bo nienawidziła się z nim kłócić, odczuwać i budować dystansu, udawać, że pozostawała obojętna na to, że po raz kolejny im nie wyszło. Chciała powiedzieć, że była gotowa porzucić dotychczasowe życie w Seattle, propozycję współpracy na Wschodnim Wybrzeżu kraju i przenieść się tutaj, do słonecznej Kalifornii, która zawsze była jego marzeniem. Chciała powiedzieć, że zostałaby - z nim i dla niego - gdyby tylko wyraził taką chęć; gdyby tylko poprosił.
Chciała. Ale nie umiała. Nie w momencie, kiedy serce wybijało szybki, smutny rytm, a wargi drżały, ilekroć tylko zamierzała uraczyć mężczyznę zdawkową informacją lub odpowiedzią.
Milczała, kiedy przemierzali korytarze studio. To, choć było dla niej miejscem niezwykle ciekawym, nie budziło emocji. Kolejna niespodzianka dla Zoey stała się jedynie punktem do odhaczenia na mapie podróży na ten dzień, a priorytetem Charlotte było zachowanie pozorów zadowolenia, które odczuwała jedynie w chwili zerkania na roześmianą buzię pięciolatki.
Charlotte zajęła miejsce na skraju kanapy, a widoczny na niej gołym okiem dystans był kolejną szpilą, na którą zareagowała dopiero w chwili, w której światło zgasło na dobre. Kobiece zęby nerwowo zaciskały się na dolnej wardze, kiedy animacja rozproszyła panujący dookoła mrok. Hughes z uwagą śledziła rozgrywające się wydarzenia, jednocześnie kontrolnie zerkając na córkę.
- Ja też chcę pieska. Maaaaaamoooo - pisnęła Zoey, kiedy najwidoczniej rozpoznała umieszczoną w filmiku postać. Minuty mijały, a seans przerywały jedynie pojedyncze komentarze pięciolatki, kiedy dostrzegała coś znajomego. - To mama, prawda? A gdzie jesteś ty? - zagaiła dziewczynka, rozkładając się na kanapie i układając głowę na ojcowskich kolanach.
- Możemy jeszcze raz? - dodała po krótkiej chwili, kiedy obraz zniknął, a dźwięk całkowicie ucichł. Charlotte uśmiechnęła się pod nosem, wiedząc, że była to prawdopodobnie najbardziej wymowna pochwała pracy, jaką Blake włożył w prezent dla córki.
- Wyszło świetnie - przyznała z uznaniem, zerkając na mężczyznę kątem oka. Wzrok jednak bardzo szybko przeniosła na Zoey, która najwidoczniej mebel, na którym leżała, uznała za bardzo wygodny. - Łazienka? - rzuciła po krótkiej pauzie, podnosząc się ze swojego miejsca. Kiedy Blake wskazał odpowiedni kierunek, ruszyła do drzwi, ale bynajmniej nie po to, by faktycznie udać się do wcześniej wspomnianego pomieszczenia.
Westchnęła, kręcąc się po korytarzu. Chociaż za ścianą rozgrywała się akcja naprawdę przyjemnej w odbiorze animacji, to jednak myśli Charlotte wciąż krążyły wokół spraw zupełnie z bajką niezwiązanych.
Minęła minuta, dwie, potem kolejna. Krótkie zerknięcie na zegarek sugerowało, że do końca kolejnego pokazu zostało jeszcze trochę czasu. Lottie nie do końca wiedziała, co nią kierowało, kiedy zdecydowała się zajrzeć do sąsiedniego pomieszczenia - dokładnie tego, którego centralną część stanowił fortepian, na widok którego łagodnie się uśmiechnęła.
Przysiadając na skraju przynależącego do niego stołka, nie omieszkała nacisnąć pojedynczego klawisza, prowokując w ten sposób niekoniecznie przyjemny dźwięk. Lubiła muzykę, chociaż ta nieco ważniejszą rolę w jej życiu zaczęła odgrywać dopiero w chwili, w której na świecie pojawiła się Zoey, a Blake stawiał pierwsze większe kroki w tym konkretnym przemyśle.
Kolejne zerknięcie na zegarek. Jeszcze kilka minut. Mogła poczekać. Nie wiedziała, dlaczego. Melodia i piosenki użyte w animacji budziły w niej dziwny, melancholijny nastrój, pod wpływem którego pociągnęła nosem, raz jeszcze zastanawiając się, czemu to wszystko musiało być tak trudne.
Ale czy i ona lubiła, kiedy było zbyt łatwo?

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Od kiedy prace nad animacją zdawały się być na ostatniej prostej, a on miał okazję zobaczyć już całkiem wyraźny obraz stworzonej krótkometrażówki, wielokrotnie - często w ostatniej chwili - gryzł się w język, aby nie pochwalić się tymże projektem którejś z bliskich mu osób. Najczęściej musiał to robić przy Zoey i Lottie, ponieważ gdyby nie one, miał pewność, że drobne (albo nie aż tak) sugestie i wizje na to, aby całość prezentowała się jeszcze lepiej, nie pojawiłaby się w jego głowie. Ba, jeżeli nie miałby córki, to niekoniecznie wiązałby swoją muzyczną karierę z - między innymi - pisaniem muzyki do bajek, a tym bardziej tworzeniem czegoś będącego nią w stu procentach.
Nie żałował.
Skupienie na twarzy Zoey, to, jak z uwagą śledziła akcje i bez problemu wyłapywała niemalże każdy element, który został wpleciony w kolorowy obraz, jej uśmiech - wiedział, że było warto. Skłamałby mówiąc, że nie obawiał się tej premiery; stresował się niedługo przed przylotem pań, choć kiedy te już się pojawiły - myśli mężczyzny skutecznie skupiły się na czymś innym. Skłamałby również, że ten seans wyglądał tak dobrze, jak liczył, że będzie. Bardzo naiwnie miał nadzieję, że radości pięciolatki towarzyszyć będą dobre humory jej rodziców. Tańczące iskierki w oczach Lottie, kiedy na wrzuconej w animację sztaludze zobaczy część obrazu - parę pojedynczych liń, stanowiących ramę łóżka i specjalnie odwzorowaną plamę obok niego. Sama klatka pojawiła się na dużym ekranie zaledwie na ułamek sekundy i dla osób, jakie nie znały tła - była czymś bardzo niepozornym. Nie dla nich.
- Musisz uważnie oglądać, kochanie, na pewno mnie znajdziesz - powiedział cicho, kładąc swoją dłoń na drobnej piąstce dziecka. Zoey - jak się domyślał - może teraz niekoniecznie rozumiała fabułę bajki; była co prawda przeznaczona dla młodych widzów, ale to, co było ważne - niosła ze sobą ponadczasowe wartości. Wsparcie, szczerość, świadomość tego, że można liczyć na drugą osobę - bez względu na wszystko. Rodzina, przyjaźń, miłość.
- Co to za znaczki, tato? - zapytała nagle, a bezwiedny uśmiech Blake'a na paręnaście sekund rozjaśnił jego twarz. Na ekranie zaś, widniejące pochmurne niebo rozjaśniały neony stanowiące głównie japońskie słówka i nazwy. Gdzieś w tle przemknął mężczyzna, wyłaniający się z lokalu oferującego jedną z ulubionych potraw Griffitha. Lata mijały, lecz tym drobnym gestem chciał pokazać, że będzie.
Nieważne gdzie. Zawsze.
- A ta pani to też ja? - Kolejne pytanie padło z ust dziecka, a on pokiwał głową. Gia - będąc już pełnoletnią kobietą - z zadartą dumnie głową zmierzała do kogoś, kto na nią czekał.
Wszystko wyszło idealnie, każdy najmniejszy drobiazg wyglądał tak, jak zaplanował; czekoladowe ciasto niosące przez mamę jubilatki, pojedynczy but znajdujący się przy drzwiach, kiedy niesforna nastolatka ukradkiem wymknęła się na imprezę i powrót okazał się nie tak łatwy (trochę inspirowane na faktach, trochę zmienione; kolejne mrugnięcie do uważnego widza), świeżo wyprane jasne koszule. Żałował tylko, że cisza - przerywana pytaniami Zoey - nie pozwalała mu się z tego cieszyć.
- Możemy zobaczyć to tyle razy, ile będziesz miała ochotę - potwierdził, poprawiając tiarę na jej głowie i uśmiechając się krótko. Spoważniał, gdy z krótkiego zamyślenia wyrwały go słowa Hughes, a w następstwie jej pytanie.
- Dziękuję - odpowiedział, dodając lekkie skinienie głową, by później poinstruować ją jak trafić do łazienki, choć dopiero: mama chyba się zgubiła, wypowiedziane przez spostrzegawczą blondynkę skłoniły go do tego, by podnieść się z sofy z krótkim: oglądaj, sprawdzę.
- Wszystko w porządku dobrze? - zapytał, kiedy po niepewnym wtargnięciu do łazienki nie zastał tam kobiety, więc musiał przejść się po innych pomieszczeniach. Nie spodziewał się jednak, że zastanie ją przy fortepianie.
- Zoey prosiła, bym cię znalazł - wyjaśnił, nie chcąc (bo przecież nie powinien) pokazać, że nie tylko ona się zaniepokoiła przydługą nieobecnością Charlotte.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Przebywając w sąsiednim pomieszczeniu, Charlotte nie przykładała dużej wagi do tego, co działo się za ścianą. Wystarczyła jedna projekcja przygotowanej specjalnie dla Zoey animacji, by poszczególne elementy wspólnego życia znów dały o sobie znać i na nowo wryły się w kobiecą pamięć. Hughes była - musiała być - uważnym obserwatorem. Nie tylko ze względu na powiązaną z policją przeszłość, ale przede wszystkim z powodu roli, w którą musiała wejść przed ponad pięcioma laty, gdy z dnia na dzień okazało się, że miała stać się matką. Oczy dookoła głowy, wyostrzony do granic możliwości słuch i umiejętność szybkiej reakcji - to były rzeczy, które zdołała opanować do perfekcji, a których obecnie wolałaby nie umieć. Nie w chwili, kiedy kotłujące się w drobnym ciele emocje raz jeszcze szukały ujścia.
Uniosła wzrok - dotychczas skupiony na klawiszach fortepianu, których czerń i biel do bólu przypominała, że życie nie było tak proste, że między dwiema skrajnościami pojawiało się wiele skomplikowanych uczuć i barw - i zmarszczyła nos w charakterystycznym dla siebie geście. Tym razem wyrażał on zdziwienie, że jej przedłużająca się (czego wolała nie zauważyć) nieobecność wywołała poruszenie, pod wpływem którego Blake został niejako zmuszony do interwencji.
- Jasne - zapewniła, zupełnie nieświadomie wspierając łokieć na instrumencie. To wystarczyło, by pomieszczenie znów wypełniło się kilkoma fałszywymi dźwiękami, na co Charlotte widocznie się skrzywiła i cofnęła rękę. Brak kontroli nad własnymi ruchami zdawał się wystarczająco wymowny, a ponieważ w ciągu tych kilku minut nie nauczyła się kłamać, posłała Blake'owi pobłażliwy, smutny uśmiech. - Nie, nie jest dobrze - mruknęła, na ostatnie słowo kładąc celowy nacisk. Zmiana w tak często powtarzanym przez nich pytaniu była jak kolejny cios, przed którym wcale nie zamierzała się bronić. Od ich ostatniej rozmowy minęło zaledwie kilka godzin, a Hughes miała wrażenie, jak gdyby była to cała wieczność.
Wieczność milczenia, dystansu, gry pozorów, pod którymi chcieli - ona chciała - ukryć to, jak bolesne były niektóre słowa i gesty.
- Zoey na pewno jest z ciebie bardzo dumna. Będzie miała świetną pamiątkę - odparła po krótkiej pauzie, nie będąc pewną, czy nagła zmiana tematu była dobrym pomysłem. Tego dnia wpadła już przecież na kilka kiepskich, a powielanie własnych błędów nigdy nie było tym, co akceptowała. - Lubię bajki. Tam zakończenie zawsze jest szczęśliwe - dodała niespodziewanie, spuszczając wzrok i wygładzając materiał letniej sukienki. Choć temperatury panujące w Los Angeles powinny były poprawiać samopoczucie wychowanego w zimnym Seattle zmarzlucha, to jednak klimat rodzinnego miasta - ponury i deszczowy - wciąż odgrywał rolę pierwszych skrzypiec. Było jej zimno. Wewnętrznie, w sercu.
- Żałuję - wyznała, zadzierając głowę i celowo pozwalając, by jej spojrzenie spotkało się z tym męskim. W oczach Lottie Blake nie mógł jednak dostrzec wyrzutu, złości czy jakiejkolwiek innej negatywnej emocji. - Żałuję, że nie potrafimy sprawić, żeby nasze również takie było - szepnęła, celowo nadając tym słowom nieco intymniejszego, przeznaczonego jedynie dla męskich uszu charakteru.
Nawet jeżeli kilka lat temu określił ją mianem Kopciuszka, a ona w stanie alkoholowego upojenia zgubiła w jego domu ulubionego buta, to jednak role księżniczki i księcia nie sprawiały wrażenia napisanych specjalnie dla nich. I to nie tak, że kiedykolwiek jej na tym zależało. Pragnienia Lottie były dużo bardziej przyziemne niż pałac, balowe suknie i brylowanie w towarzystwie.
Charlotte mozolnie podniosła się ze stołka, wykonując kilka kroków po typowo studyjnym pomieszczeniu. Uważne przyglądanie się ścianom miało być jednak tylko wymówką dla unikania męskiego spojrzenia.
- Za parę dni wrócę do Seattle, wynajmę lub sprzedam dom, złamię serce porządnemu facetowi, a zaraz potem polecę z Zoey na drugi koniec kraju, gdzie w zasadzie... będziemy zdane tylko na siebie. To trochę stresujące, ale tak kończy się moja bajka - wyznała, znów zatrzymując się przy fortepianie, o krawędź którego świadomie się wsparła. - Jak jest z twoją? Kończy się szczęśliwie? - zagaiła, posyłając mężczyźnie czuły uśmiech. Chciała, żeby taki był; szczęśliwy, spełniony, żeby miał życie, o jakim marzył.
Nawet jeżeli w tych marzeniach nie było miejsca dla niej.

autor

lottie

ODPOWIEDZ

Wróć do „Alternatywna rzeczywistość”