WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
-Błagam Pola, żadnych wesel.- mruknął opierając brodę na dłoni, nie miał miłych wspomnień, ich rodzina była chyba zaprogramowana do małżeńskich porażek, więc nie miał pojęcia czy kiedykolwiek jeszcze zdecyduje się na tak ogromne ryzyko jakim byłby ślub. W ich rodzinie przy okazji organizowania wesela można było ściągnąc na siebie tylko jakieś nieszczęście... albo zafundować je drugiej osobie nie pojawiając się nawet w kościele. -Może powinienem Cię zabrać do szpitala? Możemy prześwietlić dla pewności, że to nic poważnego.- martwił się o nią, porady lekarskie były już jego bezwarunkowym odruchem. -Myślę, że powrót do domu może być ryzykowny.- odpowiedział ale mimo wszystko znów zaśmiał się z jej dzisiejszych wypadków, chociaż jedynym zabawnym był już ten tutaj, w kawiarni. Pozostałe mogły mieć niestety poważniejsze skutki zdrowotne. -Ten plecami na lodzie mógł się skończyć fatalnie.- aż się wzdrygnął na samą myśl. Chyba za dużo przypadków widział przy okazji swojej rezydentury w szpitalu.
Jakaś bomba zdecydowanie będzie musiała tutaj w końcu wylądować, może to właśnie Theo zrzuci pierwszą, miał jej do przekazania bardzo ważną informację i nie mógł z tym dłużej zwlekać, bo zwlekał już kilka lat, o kilka lat za dużo. Przez swoje tchórzostwo ranił innych i musiał w końcu z tym skończyć. -U mnie...- wziął głęboki oddech... i mógł wziąć jeszcze jeden, bo akurat kelnerka przyniosła ich zamówienie. Podziękował jej, kiedy postawiła przed nim kawę i ciastko, a kiedy już odeszła od ich stolika zwrócił się znowu do Poli. -Muszę powiedzieć Ci coś ważnego... Tylko nie wiem jak zacząć. - okej, wstęp trochę dramatyczny, nie umierał, jego serce jeszcze jako tako się trzymało, chociaż takie stresujące sytuacje jak ta nie były mu zalecane. -Chodzi o powód dla którego zwiałem.- no i tyle, wolał poczekać na jakąś reakcję siostry, zwlekał z tym jak tylko mógł.
-
— Teraz to nawet mi go trochę szkoda — parsknęła lekkim śmiechem, gdy tylko sobie przypomniała całą scenę, jaka miała miejsce chwilę wcześniej. Wtedy nie było jej do śmiechu, ale teraz ciśnienie trochę się obniżyło, a ona zdążyła ochłonąć i spojrzeć na sprawę swoim optymistycznym oczkiem.
— Ale dlaczego? — zapytała zupełnie niewinnie, będąc w dodatku lekko zawiedzioną tą nagłą reakcją brata. Sama nie była najlepsza w śluby, skoro uciekła z jedynego, który planowała, ale to nie oznaczało, że ich nie lubi. Z resztą nie miała na myśli własnego (chyba, z resztą nie miała z kim), a nawet i o Theo nie pomyślała, był świeżo upieczonym uciekinierem, nie to co ona. Rzecz w tym, że kochała śluby i wesela, nie pogardziłaby jakimś w swoim otoczeniu.
— Daj spokój, nic mi nie będzie — zapewniło pomimo tego ciągłego bólu, ale nie jej wina, że nadgarstki bywały uciążliwie bolesne. — Jutro pójdę jak nie będę czuła się lepiej, ale obstawiam, że to tylko lekkie stłuczenie. Zrobię sobie jakieś okłady w domu, nasmaruje i będę jak nówka — za kilka dni, a może i dłużej. Trudno było się nie zgodzić z kolejnymi słowami brata, bo jej powrót był jednym wielkim ryzykiem (jak zresztą każde wyjście Apolonii z domu - szczegół), ale najwyżej zamówi sobie jakąś taksówkę. — Wiem, na szczęście moja głowa ma się dobrze — jeszcze, nie zdawała sobie sprawy z tego jaką mieszankę wybuchową przygotował dla niej własny brat w tym pechowym dniu. Dobrze, że jeszcze przez chwilę mogła nacieszyć się swoją naiwną nieświadomością.
Nie na długo, bo szybko dostrzegła lekkie spięcie na twarzy brata, jakby szykował się na powiedzenie czegoś, czego nie była pewna czy chce usłyszeć. owszem, uwielbiała prawdę, ale takie miała wstępne odczucia, których nie dała po sobie poznać. — Skoro to coś ważnego, to najlepiej prosto z mostu — nie chciała by ominęły ją ważne informacje. — Och, tak… od Clover — wciąż tego nie rozumiała, wydawali się tworzyć cudowną parę i trochę żałowała, że zwiał takiej fajnej dziewczynie sprzed ołtarza. Wiedziała jednak, że jest ostatnią osobą, która mogłaby potępiać takie zachowanie. — Spotkałam ją ostatnio — biedna, tak bardzo zmieszała się, a jej widok. Poli łamało się serce, bo zdążyła ją polubić, a teraz nie wiedziała jak mogła się zachować w takiej sytuacji. Jego ucieczka wiązała się też z przekreśleniem jej relacji z byłą narzeczoną, ale to nie o nią się tutaj rozchodziło… — Więc… co z tym powodem? — zapytała niepewnie, sama miała dość kiepski. Jej ucieczka to czyste tchórzostwo, które sprowadzało się do największego życiowego błędu jaki popełniła. Jeśli jego powód miał większy sens to powinna to zaakceptować, prawda?
-
-Jak to dlaczego...- popatrzył na nią niedowierzając, że zadała mu takie pytanie. -Bo z własnego zwiałem i nie mam ochoty nawet iść na żadne inne, chociaż szczęście ludzi na pewno jest wspaniałe, jeśli faktycznie chcą wziąć ślub.- wiadomo, miłość jest piękna i jeśli dwoje ludzi chce spędzić ze sobą resztę zycia to i wesele jest piękne. Theo jednak nie miał z tym najlepszych doświadczeń, z góry skazując śluby na porażkę. Nie to, że nie chciał spędzić z Clover reszty swojego życia... No w zasadzie to nie chciał, chociaż naprawdę ją kochał i do dzisiaj uważa, że jest wspaniałą kobietą. Jego serce po prostu mocniej bije do kogoś innego i nie ma na to żadnego wpływu. To go jednak nie tłumaczy i nic nie zmieni faktu, że zachował się jak totalny dupek. -Jutro zapytam o to jak się czujesz i jeśli coś będzie Cię dalej bolało to osobiście pojadę z tobą na prześwietlenie. - zdecydował bo nie mógł jej tak zostawić, a w takich okolicznościach nawet powrót taksówką może być niebezpieczny. Miejmy jednak nadzieję, że oprócz wiadomości jakie przygotował Theo nie spotka ją już nic zaskakującego ani bolesnego. To co chciał jej oznajmić tak właściwie nie było niczym złym ale mogło być szokujące i reakcja tutaj zależała tylko i wyłącznie od poziomu tolerancji. -Nie potrafię o tym mówić prosto z mostu, właśnie tutaj jest problem.- westchnął, gdyby potrafił to nie wpakowałby się w taką sytuację i nie musiałby łamać nikomu serca. -Oh.. i jak? Rozmawiałyście coś?- zapytał, ciekawy czy ich relacje całkowicie się popsuły czy może jednak były w stanie zamienić kilka zdań. Pola nie była przecież tutaj niczemu winna.
Wziął głęboki oddech i czuł jak wali mu serce, które miał wrażenie, że faktycznie więcej nie zniesie. Pola była jedną z najważniejszych osób w jego życiu, jeśli ona tego nie zaakceptuje, to był pewny, że nikt tego nie zrobi. -Chodzi o to...- zaczął całkowicie bezsensownie bawiąc się swoimi palcami. Dupa, nie facet, ja przysięgam. -Znaczy ten powód...- spojrzał na nią w końcu. -Ma na imię Felix.- wydusił w końcu, może nie do końca wprost ale Pola powinna znać Felixa przynajmniej z widzenia, w końcu był najlepszym przyjacielem Theo... a przynajmniej wszyscy tak myśleli kilka lat temu. Potem ich drogi się rozeszły, bo Theo nie chciał się ujawnić i roztrzaskał wtedy ich miłość o chodnik. Każdy z nich poszedł w swoją stronę, Theo poznał Clover, skończył studia i próbował ułożyć sobie życie, a Felix został księdzem. Wszystko układało się dobrze, dopóki nie spotkali się przed samym ślubem. -Zawsze łączyło nas coś więcej, nie mogę okłamywać samego siebie przez całe życie.- westchnął patrząc na nią wyczekująco i próbował wywnioskować cokolwiek po jej minie.
-
— Dobra, dobra — machnęła ręką jakby nie dowierzała w to zaciągnięcie jej do szpitala. Zaskoczona byłaby, gdyby następnego dnia dobijał się jej do drzwi, by wywlec ją do lekarza. — Nie martwmy się na zapas! Może rozejdzie się po kościach — nawet w takich sytuacjach nie potrafiła powstrzymać swojego optymizmu. Wiedząc, że nadciąga silny wiatr, który miał przegnać jej pozytywne nastawienie, ewakuowała się z lokalu natychmiast. tym momencie opuściłaby lokal
Niestety...nie wiedziała.
Przyglądała się bratu z zaciekawieniem; sądziła, że chce poznać prawdę na temat porzucenia Clover, którą choć znała krótko i tak stała się bliska jej sercu. — Tak jakby… trochę — dziwnej konwersacji, odrobina niepokojących słów, wodospad łez — ej, wy też rozmawialiście, prawda? Co ci powiedziała? — zainteresowała się tym tematem, bo wciąż nie mogła wyrzucić z głowy słów Clover. Tych, w których nieudolnie próbowała przeprosić za to co mu nagadała i tego, że wcale tak nie myśli. Intrygowało ją to, jak bardzo oberwał. I słusznie! Sama Apollonia powinna usłyszeć co nieco od swojego byłego narzeczonego, o ile jeszcze się spotkają.
Zaczęła się denerwować widząc malujący się na twarzy Theo niepokój. — Do rzeczy, proszę… zaczynam się denerwować — wcale nie chciała go popędzać! A nie, jednak chciała. Powinien zerwać ten plaster, jeśli miało to być bolesne.
Felix.
— Ale czemu niby on? Porwał cię spod kościoła czy co? — oczywiście w pierwszej chwili nie połączyła kropek i nic co mówił nie łączyło się w żadną logiczną całość. Dlatego trochę sobie żartowała nerwowo zaczynając bawić się serwetką.
Felix.
— Czy to ten… ten twój kolega? — nieudolnie próbowała gestykulacją pokazać mu czuprynę loków. Kojarzył się jej z lokami, ale mogła coś pomylić. Wieki go nie widziała, chociaż nie… chwila, moment. — A nie, przecież tego Felixa spotkałam w kościele ostatnio, księdzem jest — niedzielna msza? Tak, Pola to praktykowała, choć zamiast dobrych uczynków kolekcjonowała na swoim koncie coraz więcej grzechów. — Kim jest Felix? — zapytała ciszej przyglądając się bratu z narastającym zdezorientowaniem.
Cholera!
Nie wiedziała, nigdy nawet nie przypuszczała… czy była, aż tak ślepa?
Ale jak to mężczyzna?
Zawsze miał dziewczyny…
Nie rozumiała i nie poznawała brata. Nagle wszystko wydawało się jakieś inne. Niezrozumiałe, chaotyczne, dziwne.
-
-Okej.- odpowiedział tylko ale wciąż patrzył na nią podejrzliwie, jeden objaw tego, że coś ją boli i naprawdę nie będzie się zastanawiał, tylko zaciągnie ją do szpitala. Miał tam swoje znajomości, więc wszystko odbyłoby się szybko, a on byłby spokojny, że nic sobie nie uszkodziła. Ewentualnie będzie musiał ją tam zabrać, jak zaraz zasłabnie na wiadomości o życiu swojego brata.
- A no.. Wiele rzeczy mi powiedziała. Trochę przekleństw, żebym się wynosił, że jestem zakłamany, że mnie nienawidzi i życzyła mi żebym wpadł pod autobus. - odpowiedział, wzruszył ramionami i opuścił spojrzenie na stolik. Clover miała rację, nie mógł mieć do niej o to pretensji ale jej histeria też doprowadzała go do szału. Nie chciał aby tak wyszło, był idiotą i nie zdziwi się jeśli Pola zaraz powie mu coś podobnego. Jednak stało się, może za to płacić do końca życia ale aktualnie nareszcie czuł się sobą i nie musiał niczego udawać, a spotkanie Felixa wynagradzało mu to, jak wszyscy ostatnio się do niego odnosili. Wiedział, że mieli go za nic, Clo, jej cała rodzina, jego znajomi z pracy i pewnie nawet rodzice. Stało się, czasu nie cofnie i teraz musiał znaleźć tylko wystarczająco dużo sił na to wszystko.
Zerwał plaster i teraz mogło być już tylko lepiej, albo gorzej. Serce mu waliło i czuł jak robi mu się gorąco z nerwów. Stracił nawet ochotę na słodkości i jedynie pogrzebał trochę widelcem ostatecznie nie biorąc ani kawałka ciasta do ust. -Może nie do końca porwał.- był w tym kościele, w jakiś stopniu był winny tej ucieczki. Gdyby Felix nie został księdzem i nie okazałoby się, że ma udzielić tego ślubu, to pewnie teraz Theo byłby szczęśliwym mężem. Jednak niczego nie żałował. Podniósł na nią w końcu wzrok ze stolika, kiedy wspomniała o tym, że Felix jest księdzem. Zsunął się nieco na krześle, jakby chciał się przed tym wszystkim schować. Westchnął próbując znaleźć odpowiednie słowa aby się z tego wszystkiego wytłumaczyć. Zaśmiał się nerwowo. -Najwidoczniej uparcie oboje próbowaliśmy prowadzić inne życie.- patrzył na nią niepewnie, dając jej tym do zrozumienia że nie było żadnego innego Felixa. Pięknie, teraz jeszcze wyjdzie na to, że chciał go odciągnąć od służby bożej. -Nie wiem Pola, nie wiem jak mam to wytłumaczyć, po prostu... Nie wiem.- znów odwrócił wzrok, próbując jakoś pozbierać myśli. - Nie widzieliśmy się od lat, kiedyś po prostu zerwałem z nim kontakt, bałem się tego jak wszyscy zareagują na to, że jestem... inny. Chciałem żyć normalnie i naprawdę kochałem Clo i nawet teraz te uczucia nagle nie wyparowały. Po prostu to.. to nie było to. Nie mogłem dłużej jej okłamywać, ani samego siebie. Nie zdradziłem jej, spotkałem Felixa przez przypadek i nie mam pojęcia co strzeliło mi do głowy, żeby uciekać ale musiałem sobie to wszystko przemyśleć. - a teraz patrzył na nią wyczekując tego aż w końcu coś powie. Może ona będzie w stanie sprowadzić go na ziemie, chociaż chyba najbardziej chciał po prostu wsparcia i zrozumienia.
-
Przyglądała się bratu z narastającym zdziwieniem. Nic z tego nie rozumiała. Nie porwał? To co zrobił? Dlaczego, jak, kiedy? Felix… to imię zadźwięczało jej w głowie. Nie żadna ona, a on. Felix - ten sam, który miał udzielić im ślubu? Ten przyjaciel, ten sprzed lat. Cholera. Czuła jak zalewa ją fala nieprzyjemnego ciepła - złość, frustracja? Co to było? Nie wiedziała, z tego wszystkiego już nic nie wiedziała. W myślach błagała, by zaprzeczył jej przypuszczeniom. By przytaknął: oczywiście, że inny Felix. Nie zrobił tego, a wręcz przeciwnie. Teraz czując chłód, dreszcz za dreszczem przeszywał jej ciało. Pierwsze co chciała zrobić to zabrać swoje rzeczy i uciec, ale to wyznanie tak wryło ją w krzesło, że nie potrafiła nawet drgnąć.
— Powiedz, że to jakiś żart… błagam, Theo — wysapała wbijając w niego błagalne spojrzenie. — Na Boga! pfu — szybko zrozumiała, że wymawia jego imię nadaremno — przecież on jest księdzem! — oznajmiła, odrobinę podnosząc ton i przyciągając spojrzenia osób zajmujących pobliskie stoliki.
Spuściła wzrok, bezradność - tylko to w tej chwili czuła. Choć w pobliżu czaił się też zawód, nie była gotowa na takie wyznanie.
Dopiero po dłuższej ciszy podniosła wzrok zwracając się do niego. — Nie wiem, co chcesz ode mnie usłyszeć, Theo — pragnął akceptacji? W porządku. — Nie rozumiem, czemu tak długo ukrywałeś się z tym, kim naprawdę jesteś i co czujesz. Nie rozumiem, czemu nigdy nic mi o tym nie powiedziałeś. Myślałam, że nie masz wątpliwości co do tego, że możesz mi ufać — nie miała problemów z zaakceptowaniem tego, że woli mężczyzn, naprawdę! Pomimo swojej wiary i tego, że w wielu miejscach wciąż był to problematyczny temat. — Przecież bym to zaakceptowała, ba! Zrozumiałabym, ale… to… Felix, ksiądz, to wszystko… to chyba dla mnie teraz za wiele — kurde, a może uderzyła się za mocno głowę i wciąż leży na tym pokrytym śniegiem chodniku, a to wszystko to tylko zły sen? — Ja... ja przepraszam... — odparła zrywając się z krzesła. — Muszę już iść — i nim zdążył zaprotestować rozpłynęła sie w powietrzu.
[ k o n i e c ]
-
Kiedy więc nastał ten konkretny dzień, od rana czuł ogarniające go zniecierpliwienie. Chciał się dowiedzieć jak najwięcej, by mieć pewność, że został przez nią wystarczająco dobrze przygotowany. To czym by się z nim podzieliła, miało mu posłużyć przy rozmowie z przełożonym, którego zamierzał zapewnić, że wiedział wystarczająco wiele, by zacząć działać w terenie. Nie potrzebował do tego partnera, chyba że ten miał by być jego prywatną nawigacją.
Na miejscu pojawił się minimalnie spóźniony. Zjechanie w nie tę ulicę w którą powinien, było ostatnio motywem przewodnim w jego życiu. W efekcie do kawiarni dotarł okrężnymi drogami, w międzyczasie dzwoniąc do Charlotte, by poinformować ją o tym spóźnieniu. Nie chciał przecież, by pomyślała, że ją wystawił i miał gdzieś to, że mimo swojej nieobecności wykazywała chęci pomocy.
Do środka wparował jakby się paliło. Przykuł tym uwagę pracowników kawiarni i kilku klientów, ale nie przejął się tym. Wypatrzył znajomą już twarz przy jednym ze stolików, do którego podszedł.
— Wybacz, za stary się na to wszystko robię. Mam nadzieję, że nie czekałaś długo? — rzucił w ramach powitania i ściągnął kurtkę, którą powiesił na oparciu krzesła, by zaraz usiąść — Jak zdrowie? Wszystko w porządku? — zapytał, bo ciekaw był tego, jak się czuła. Nie dało się ukryć, że trochę go wystraszyła tamtego dnia, gdy straciła przytomność. To, że po odzyskaniu jej próbowała zażartować, było dobrym sygnałem, ale mimo to wolał wprost usłyszeć, że było lepiej i takie wypadki już się nie zdarzały.
malarka
cały świat
columbia city
Lista rzeczy do zrobienia była naprawdę długa - począwszy od prywatnych zobowiązań aż na tych zawodowych kończąc. Poza szukaniem dla siebie lokum oraz zaangażowaniem w sprawy prowadzonego przez Rhysa studio, Charlotte skrupulatnie segregowała materiały z ostatnio prowadzonych śledztw. Nie wszystkie dokumenty udało się jej zdobyć, ale wierzyła, że była to kwestia jeszcze jednej wizyty na komisariacie miejscowej policji, z którą przyszło jej dzielić sprawę tajemniczej śmierci dilerów narkotyków w dokach.
Ten dzień był dziwnie przyjemny; chociaż pogoda wciąż bywała kapryśna, to jednak Hughes zdawała się być w nastroju co najmniej przyzwoitym. Objawiało się to na wiele sposobów; oczy nie były tak opuchnięte, skóra odzyskała nieco kolorytu, a elegancki strój miał zagwarantować pewność siebie.
Wygładziwszy materiał spódnicy w kolorze miodu, raz jeszcze pochyliła się nad wyświetlaczem telefonu. Nie była zachwycona perspektywą proszenia o pomoc akurat ojca, ale tym razem nie chodziło ani o nią jako dorosłą, ani o urażoną dumę oszukanego dziecka. Charlotte świadomie schowała do kieszeni złość za to, jak perfidnie pan Hughes pogrywał sobie z rodziną przez całe życie. Jeżeli jego interwencja miała zapewnić lepszy byt dziecku samej Lottie, kobieta była gotowa zapomnieć - na moment - o pewnych niesnaskach. Poza tym - chodziło jedynie o przyspieszenie procesu kupna domu, który wstępnie wybrałaby jako ten swój.
- Och, cześć - rzuciła, nie kryjąc dezorientacji, kiedy Brennan tak niespodziewanie wyrwał ją z lektury sms'a od znajomego agenta nieruchomości. Charlotte niemal od razu wrzuciła telefon do torebki, by urządzenie nie rozpraszało jej w równie istotnej rozmowie. - Nie, nic się nie stało. Rozumiem, że miasto wciąż stanowi dla Ciebie labirynt? - zagaiła z uśmiechem, poprawiając mankiety białego żakietu.
Nie sądziła, że spotkanie akurat z nim miałoby być najprzyjemniejszym elementem ostatnich dni, ale ponieważ od rozmowy w gabinecie szefa Brennan wykazywał się nastawieniem zaskakująco przyjaznym, Lottie nie pozostawała mu dłużna.
- Lepiej, dziękuję - zapewniła krótko, świadomie pomijając wszelkiej maści szczegóły. Choć w jej oczach mężczyzna nie był naczelnym plotkarzem - a raczej podręcznikowym przykładem odludka - to jednak nie chciała ryzykować.
- Czekałam z zamówieniem. Czego się napijesz? - zagaiła, podsuwając w jego kierunku wcześniej przyniesioną przez kelnera kartę.
-
— Nie przeszkadzaj sobie, jeśli to coś ważnego — rzucił, wskazując na jej torebkę, na dnie której wylądował telefon. Nie musiała podchodzić do ich spotkania tak oficjalnie. Nie miałby nic przeciwko, gdyby w trakcie spotkania załatwiała sobie własne sprawy, nawet jeśli tylko drogą smsową.
— Dokładnie. Codziennie staram się gdzieś wychodzić i zapuszczam coraz dalej, ale nie da się ukryć, że to miasto jest ogromne i będę potrzebował trochę więcej czasu na to, by się z nim dobrze zapoznać — uśmiechnął się krzywo. Nie lubił takiej nieporadności w swoim wykonaniu, ale wiedział, że nie miał innego wyjścia i musiał ją zaakceptować i stawić czoła wyzwaniu, jakim było Seattle i ogromna ilość miejsc, które musiał odwiedzić.
— Cieszę się. Przez moment napędziłaś mi niezłego strachu — westchnął. Cieszył się jednak szczerze z tego, że było już lepiej. Cała reszta go nie interesowała. Badania, powody tego omdlenia i wiele innych rzeczy, były tylko i wyłącznie sprawą kobiety. Jemu nic do tego, do czasu aż kolejny raz nie straciłaby przy nim przytomności, zmuszając tym samym do udzielania pierwszej pomocy i wzywania pogotowia.
— Podwójne espresso, a ty? Ja stawiam. — w kwestii kawy jego wymogi były małe, a podwójne espresso w zupełności wystarczyło, żeby postawić go na nogi, a jednocześnie usatysfakcjonować męskie kubki smakowe. Do karty zajrzał jednak, by dobrać sobie do tego jakieś ciasto. Trochę kalorii nikomu jeszcze nie zaszkodziło, a że ten rok i tak miał spędzić w pracy, nie licząc na dłuższy urlop, to kwestia dbania o formę spadała gdzieś na drugi plan.
malarka
cały świat
columbia city
- Więc gdzie pracowałeś wcześniej? - zagaiła, uświadamiając sobie, że dotychczas nie mieli okazji porozmawiać o rzeczach tak banalnych, ale jednocześnie istotnych ze względu na potencjalny rozwój ich znajomości - o ile takowy miałby mieć miejsce, skoro kariera blondynki w FBI powoli zbliżała się do nieuchronnego końca.
Spochmurniała, kiedy w toku ich rozmowy wspomnieniami powrócił do tamtego niekoniecznie udanego dnia. Charlotte nie lubiła polegać na kimkolwiek, dlatego fakt, że niekontrolowanie wpadła w czyjekolwiek ramiona, traktowała jako coś, co wpędzało ją w spory dyskomfort.
- Przepraszam. Mam... ciężki okres w życiu. Chyba wzięłam sobie na głowę za dużo spraw - wyjaśniła pokrętnie, zgarniając za ucho kosmyk niesfornych włosów. Tłumaczenie się, usprawiedliwianie, wyjaśnianie spraw niejasnych - nie czuła się w tym pewnie. Poza tym wiązało się to zazwyczaj z prywatną sferą życia, a tą nie chciała dzielić się z kimkolwiek poza kręgiem bliskich, naprawdę zaufanych osób.
- Wystarczy sok. Pomarańczowy - zapewniła, kiedy kelner znalazł się przy ich stoliku. Zaraz potem sięgnęła po torebki, z której wyjęła pokaźnych rozmiarów teczkę.
- Mam tutaj dwie ostatnie sprawy. Jedna to śmierć Azjaty w Chinatown sprzed kilku tygodni, druga jest trochę świeższa i dotyczy dilerów, których znaleziono martwych w dokach. Wydział narkotykowy miejscowej policji już prawie ich miał, ale wtedy... znaleziono ich martwych - wyjaśniła pokrótce, podsuwając mu pod nos odpowiednie dokumenty, sprawozdania oraz akta.
- Brakuje kilku materiałów z komisariatu. Będę tam w przyszłym tygodniu, więc wtedy dostaniesz całość - dodała, a uniesiona wymownie brew miała być niemym przyzwoleniem na zadawanie pytań.
-
— Nie tłumacz się, każdego to prędzej czy później dopada — uśmiechnął się ciepło. Nie oczekiwał, że zacznie mu się ze wszystkiego tłumaczyć, bo nie był ani bliskim przyjacielem, ani rodziną, ani nawet pracodawcą, który mógł minimalnie dociekać takich rzeczy. Każdy miał prawo do tego, by mieć gorszy czas w życiu, chociaż się tego nie chciało. Codzienność pędziła w zawrotnym tempie. Każdy dzień trzeba było rozdzielić pomiędzy pracę, domowe obowiązki i wiele innych rzeczy, a nikt nie był niezniszczalny. Życie w biegu potrafiło dać w kość.
— W takim razie poprosimy sok pomarańczowy, podwójne espresso i kawałek szarlotki — zwrócił się do kelnera, który zapisał ich zamówienie i poprosił o chwilę cierpliwości, zanim oddalił się od ich stolika, by zebrać zamówienia innych klientów.
— Zamieniam się w słuch — odparł, a oczy zaświeciły mu się na widok dokumentów, które ze sobą przyniosła. Tych rozmiarów teczka jasno dawała do zrozumienia, że czekało go sporo roboty w ciągu nadchodzącego weekendu, a po nim... Jeszcze więcej, jeśli cokolwiek z tego, co miała tam Charlotte, wciąż było otwartą, daleką rozwiązania sprawą.
Słuchał jej uważnie, nie chcąc pominąć ani jednego istotnego słowa. Śmierć Azjaty sprzed kilku tygodni wydawała się dość ciekawą sprawą, ale to martwi dilerzy z doków, zainteresowali Brennana bardziej. Bez zastanowienia sięgnął po dokumenty, by je pobieżnie przejrzeć — South Lake Union... Ale jaja, mam tam mieszkanie — rzucił z entuzjazmem, zerkając na kobietę sponad dokumentów. Skłamałby, mówiąc, że go to nie ucieszyło. Zważywszy na to, jaki miał problem z poruszaniem się po mieście, sprawa z jego dzielnicy wydawała się ziszczeniem marzeń.
— Jasne, nie ma sprawy. Tego i tak jest tyle, że będę miał zajęcie na cały weekend, żeby zapoznać się ze wszystkim — uśmiechnął się szeroko. Mogło się wydawać nienormalne to, że takie sprawy wzbudzały w nim ekscytację, ale Brennan naprawdę lubił pracę w terenie, gdzie trzeba było poruszyć niebo i ziemię, by odkryć, co się stało — Ci dilerzy... Macie jakiś trop? Te sprawy mogą być powiązane? — zapytał, gdy przedstawiła mu w dużym skrócie sam zarys tego, czym się zajmowała, zanim pojawił się w mieście.
malarka
cały świat
columbia city
- Nowy Jork. Wow - zawyrokowała niekoniecznie elokwentnie, ale była pod wrażeniem. Chociaż Seattle nie należało do grona najmniejszych miast świata, to jednak w porównaniu z Wielkim Jabłkiem wypadało raczej banalnie i nie miało do zaoferowania niczego niezwykłego. - Z jednego końca kraju na drugi? To dość odważne. Nie wiem, czy ja bym się zdecydowała - niewątpliwie rzeczą typowo ludzką było odwracanie danej sytuacji tak, by zastanowić się nad pewnymi kwestiami ze swojej perspektywy. Charlotte próbowała z tym brzydkim nawykiem walczyć, ale jednocześnie nie zamierzała kryć ciekawości związanej z tym, czy sama rzuciłaby wszystko, co posiadała w największym mieście stanu Waszyngton, na rzecz rozpoczęcia tej samej pracy, tyle tylko, że w innej części kraju. Brzmiało jak szaleństwo, którego nie potrzebowała w swoim życiu, choć ostatnie komplikacje jawiły się jako całkiem dobry powodów do zainicjowania nowego początku.
Czy reagowałaby na nowojorskie sprawy tak entuzjastycznie jak on na te, których streszczenie w postaci dokumentów podsunęła mu właśnie pod nos? Wątpiła. Już dawno straciła zapał, nie widziała w swojej pracy tak ogromnego sensu jak na początku, kiedy była młodsza i ambitna. Wtedy sądziła, że była w stanie zmienić świat, uchronić go przed niesprawiedliwością. Obecnie była jedną z jej ofiar.
- Och, to... to powód do radości? - tym razem nie zapanowała nad wędrującą ku górze brwią. Nie sądziła, że sąsiedztwo miejsca zbrodni mogłoby sprowokować tak daleko idące zadowolenie, ale najwidoczniej nawet po latach służby Charlotte nie doceniała oryginalności niektórych kolegów po fachu.
- Raczej nie. Sprawa tego Azjaty, Doi Ito, jest jakoś powiązana z kancelarią Emerald City Law Group. Przed śmiercią pojawił się tam i prosił o poradę. Jedna prawniczka zgodziła się pomóc za darmo - nie planowała dramatycznej pauzy, ale nie było tajemnicą, że współcześni adwokaci nie palili się do tego, by robić cokolwiek pro bono. - Właściwie osoba Lavender Specter to nasz jedyny trop. W dniu śmierci Doi był z nią umówiony w Chinatown. Gdyby nie korki i okropna pogoda, przyjechałaby na czas - dodała po chwili, z wdzięcznością zerkając na kelnera, który postawił na blacie stolika całe ich zamówienie. Charlotte od razu sięgnęła po szklankę z sokiem.
- O dilerach nie wiem dużo. Miejscowi gliniarze nie są pomocni. Właściwie wkurzają się, bo podobno już prawie ich mieli, a ta masakra w dokach wszystko skomplikowała - westchnęła w uldze, że w końcu mogła zrobić większego łyka napoju.
-
— Wychodzę z założenia, że warto próbować nowych rzeczy i pozwalać sobie na zmiany. Nigdy nie wiadomo, czy to, co wybierzemy, nie okaże się dla nas lepsze pod wieloma względami — stwierdził. W Nowym Jorku było mu dobrze, ale może w Seattle miało być jeszcze lepiej? Nie od razu, ale w przyszłości. Tego nie wiedział, był jednak skłonny się przekonać.
— Kilka truposzy? Nie. Po prostu... Jezu, źle wyszło — pokręcił głową, gdy uświadomił sobie, że musiał wyglądać jak wariat, skoro wieść o śmierci kilku osób wprawiła go w tak dobry nastrój — Nie jestem człowiekiem, który czerpie radość z siedzenia za biurkiem. Od kiedy pamiętam, uzależniam swoje życie od adrenaliny, a ta robota jej dostarcza. Teraz siedzę nad papierami, bo szef nie miał nic lepszego, co mógłby mi dać przed spotkaniem z tobą i wierz mi, minął tydzień, a ja mam dość — wytłumaczył zgodnie z prawdą. Siedzenie w zamknięciu i wertowanie pliku kartek było katorgą, którą zawsze ograniczał do koniecznego minimum. Praca w terenie była tym, czego potrzebował do tego, by czerpać satysfakcję z własnej pracy. Śledztwa, przesłuchania, szukanie dowodów, odkrywanie nowych poszlak. Wierzył, że Hughes mogłaby go zrozumieć. W końcu trochę czasu spędziła w tym świecie.
— Poważnie? Albo ci prawnicy śpią na kasie, albo coś kombinują — skrzywił się. Rozumiał, że prawnicy przydzielani z urzędu nie rościli sobie opłat za pomoc, ale kiedy mówili o prywatnej kancelarii, to taka forma pomocy nijak mu pasowała. Zmarszczył czoło w zamyśleniu i sięgnął po telefon, by na miejscu wygooglować sobie informacje o wspomnianej kancelarii — Miałaś okazję z nią rozmawiać? Powiedziała coś istotnego? — zapytał, gdy temat zszedł na niejaką Specter, którą również zamierzał prześwietlić, skoro na ten moment była jedynym tropem i podziękował kelnerowi za zamówienie, które znalazło się na ich stoliku.
— Gliny mało kiedy są pomocne. W Nowym Jorku odnosiłem wrażenie, że nadają się tylko do wystawiania mandatów — mruknął. Nawet nie liczył na to, że w Seattle coś mogłoby się zmienić. Policja była stanem umysłu. Do służby często zgłaszali się ludzie, którzy jakimś cudem przechodzili testy, ale w rzeczywistości w ogóle się do tego nie nadawali. Frustraci, którzy potrafili wyładować się na obywatelach. Nie przepadał za nimi, mimo że sam jakby nie patrząc, też była gliną przez długi czas.
malarka
cały świat
columbia city
- Moje nastawienie było podobne, ale kiedy zaczynałam pracę. Z perspektywy czasu... nie jestem pewna, czy bym się na nią zdecydowała - przyznała bez ogródek, nie wstydząc się swoich wątpliwości, obaw, może nawet niechęci względem wykonywanego zawodu. Tych kilka lat wstecz była przekonana, że robiła coś ważnego, że mogła zmienić świat, że dobro i sprawiedliwość zwyczajnie musiały zatriumfować nad złem i niegodziwością. Dziś postrzegała te mrzonki rodem z filmów o bohaterach jako coś naiwnego, czym nie powinna była się kierować. Życie nie było sprawiedliwe, tak samo zresztą jak wadliwy system, którego mankamenty mogłaby wyliczać w nieskończoność. I chociaż jej decyzja o porzuceniu pracy w FBI mogła być postrzegana niemal jak ucieczka, to jednak Charlotte nie żałowała próby uwolnienia się od tego brudnego, wyniszczonego świata.
- Prawda? - zagaiła, zaraz potem robiąc kolejnego łyka soku. Ona również nie wierzyła w prawniczą pomoc z dobroci serca czy poczucia wypełnienia obywatelskiego obowiązku. Nastawienie Lavender było nietypowe, ale Charlotte nie wykluczała scenariusza, w którym brunetka faktycznie kierowała się empatią. Czy za takową jednak nie powinna była przypłacić w pracy głową? Może naprawdę coś ukrywała? Lub próbowała zmylić śledczych? - Rozmawiałam. Zaraz po morderstwie i niedawno u nas w biurze. O ile podczas pierwszego razu nie udzielała wielu istotnych informacji, o tyle ostatnio była nieco bardziej wygadana. Ofiara była jakoś powiązana z tą kancelarią. Nie wierzę, że wybrał ich przypadkowo - zapewniła, pochylając się nad teczką w celu odnalezienia odpowiednich dokumentów.
- Powiedziałabym, że jeszcze do jedzenia pączków, ale sama je lubię - skwitowała, wzruszając ramionami. Od kilku dni zjadła niewyobrażalną wręcz ilość tych cholernych donutów i - co najgorsze - wcale nie miała dość. - Na Twoim miejscu zaczęłabym od przesłuchania pozostałych pracowników kancelarii, którzy tamtego dnia byli w pracy. Szef, jeden prawnik i sekretarka - podsumowała, podsuwając mężczyźnie pod nos papier z nazwiskami.
-
— Coś tu nie gra. Będę musiał pociągnąć ją za język, bo idę o zakład, że wiele wie, ale nie chce mówić — mruknął. Lavender Specter miała być jego pierwszym punktem w tej sprawie, który zamierzał poruszyć. Nie wiedział, jak do tej pory wyglądały jej rozmowy z Charlotte, ale on zamierzał poprowadzić je w takim tonie, który sprawiłby, że kobieta zaczęłaby mówić wszystko co wiedziała, a co mogłoby pomóc w rozwiązaniu sprawy. Wiedział, że bycie miłym, kulturalnym i cierpliwym nie zawsze popłacało w tej robocie.
— Wiadomo coś o przeszłości tego Azjaty? Miał jakieś konflikty z prawem? — zapytał. Chociaż mógł to wyczytać w dokumentach, to tymi zamierzał się zająć w domu, a nie teraz w kawiarni. Informacje z drugiej ręki były przy tym dość istotne i miały mu pomóc w zaoszczędzeniu czasu, który normalnie musiałby poświęcić zapoznawaniu się z tego typu faktami.
— Mam tak samo, dlatego tę kwestię przemilczmy, jeśli nie chcemy sobie ujmować — roześmiał się. Stereotyp dotyczący pączków miał w sobie wiele prawdy, bo niektórzy rzeczywiście nadawali się tylko do tego, ale ostatecznie nie można było oceniać wszystkich jedną miarą — Ktoś z nimi rozmawiał, czy jeszcze nie? — dopytał. Jeśli nie, był skłonny zmienić swoje pierwotne plany i zająć się resztą pracowników, Lavender spychając gdzieś na dalszy plan.