WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://upload.wikimedia.org/wikipedia/ ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#13

Od kilku dni stara się wyprzeć wspomnienie jednego z wieczorów, kiedy wpuścił do mieszkania blondwłose spustoszenie. Generalnie życie już wielokrotnie pokazało mu, że posiadacze tego konkretnego koloru włosów nie współgrają z jego jestestwem zbyt dobrze. I może należałoby właśnie wyciągnąć z tego konstruktywne wnioski, zamiast konsekwentnie ładować się w syf. Boleśnie przypominało mu o tym też zdjęcie z nieznanego, zastrzeżonego numeru, które ostatnio otrzymał. Nie było widać na nim twarzy, ale fragment ciała, które przedstawiała fotografia, rozpoznałby po kilkumetrowym wycinku zaledwie. Spędził z jego posiadaczką niemal 10 lat, nie dało się ukryć. Leki uspokajające, które zaaplikował sobie przed wyjściem do pracy, odwiodły go od jazdy samochodem. Długo próbował ściągnąć Ubera pod swoje mieszkanie, ale kiedy wsiadł w końcu do toyoty z każdego miejsca cuchnącej znienawidzonym przez niego zapachem curry, kazał wysadzić się tuż przy wejściu do metra. Którym nie podróżował chyba od studenckich czasów. Jego pedantyzm i miłość do uporządkowanych przestrzeni zraziła go do publicznego transportu już wieki temu. Nie lubił skupisk ludzi, nie przepadał za obciskającym go z każdej strony tłumem. Był chory już na samą myśl o tej podróży, zanim jeszcze podjechał pociąg.
W środku oparł się plecami o szklaną szybę przedzielającą przedziały. Może powinien potraktować to jako wycieczkę miastoznawczą? Eksperyment socjologiczny? Przyglądał się przez chwilę otaczającej go masie złożonej z kolorowych kurtek, twarzy, czapek, okularów, słuchawek w uszach, min zaciętych, znudzonych i zaspanych. Odruchowo zerknął też na nadgarstek, gdzie zazwyczaj mógł sprawdzić godzinę, jak przystało na starego człowieka, czyli bez konieczności wyciągania telefonu z tylnej kieszeni spodni. Niestety pusty przegub dłoni przypomniał mu jeszcze o jednym mankamencie blondwłosych istot. Kradną.
Hirsch wzdycha przeciągle i wrzuca rękę do kieszeni. Przez moment wpatruje się w szybę za którą zmieniają się tylko odcienie szarości ścian tunelu, ale kiedy przenosi wzrok na moment w bok, gdzieś daleko za całą tą plątaniną z ludzi dostrzega znajomą twarz. Wwierca w nią swoje oczy, pełne niedowierzania, ale bardziej niedowierzania w złości niż w szoku. Momentalnie odrywa się od swojego oparcia i próbuje przecisnąć się w stronę Cosmo. Przez ten gąszcz nieprzyjemnych ciał w szeleszczących, ortalionowych kurtkach. Nie jest to łatwe i mocno frustruje, zwłaszcza że Fletcher też zaczyna się przemieszczać. Jacob pokrywa się wręcz purpurą na twarzy, kiedy nie może przedrzeć się przez ten tłum dzielnych porannych pracowników, a blondyn znika za drzwiami do kolejnego wagonu. Jest smuklejszy, ma więcej gracji, wypatruje luk pomiędzy ludźmi, jakby występował właśnie w Mission Impossible z Tomem u boku. Hirsch dopada go dopiero sposobem. Kiedy pociąg zatrzymuje się na stacji, wysiada i przebiega kilka złączeń, wsiadając na tył składu, do – o dziwo – bardziej pustego już przedziału. Może dlatego, że to tu, w centrum, wysiadła większość pasażerów? I w zasadzie to i on powinien? Ma niestety jednak sprawę do rozwiązania. Siada obok uciekiniera i szybkim ruchem ręki, która go blokuje, nie pozwala mu podnieść się i uciekać dalej.
Zegarek – mówi krótko – Ukradłeś zegarek z szafki w łazience i nawet nie próbuj wmawiać mi, że nie wiesz o co mi chodzi, Cosmo, czy jakkolwiek masz w zasadzie na imię. Chcę go z powrotem. Jest wart więcej niż twoja nerka na czarnym rynku, więc naprawdę, lepiej, żebyś go miał – wyciąga otwartą rękę w kierunku chłopaka, jakby wydawało mu się, że zwrot nastąpi teraz, natychmiast.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

cosmo & jacob
<img src="https://i.pinimg.com/564x/79/7b/46/797b ... 1218d3.jpg" width="200">

Gdy silny uśmiech i jedwabne szaty
Z naw się wychylą, w których gaśnie słońce,
Gdy u kropielnic szereg dam bogaty
Całują chorzy w długich palców końce.
- Czterysta.
- Dwieście pięćdziesiąt.
- Trzysta pięćdziesiąt.
- Dwieście sześćdziesiąt.
Obdrapany blat lady odgradzał go ciasno od niezbyt wysokiego mężczyzny w kamizelce moro, popielatym t-shircie i założonej daszkiem do tyłu bejsbolówce. Pokryte odciskami opuszki krótkich, grubych palców równomiernie stukały o podniszczone drewno, podczas gdy ich właściciel przyglądał się młodemu klientowi lombardu spod uniesionych brwi. Buchając szerokimi nozdrzami i przeżuwając niedbale gumę do żucia, raz po raz zsuwał spojrzenie na kuszący połyskującymi jeszcze złotymi brzegami, pomimo drobnych śladów użytkowania, zegarek, który wylegiwał się wygodnie w centrum uwagi obu rozmówców.
- Trzysta pięćdziesiąt.
- Trzysta i nie dam ani grosza więcej - oznajmione oschle, kiedy wzrok wbijał się wprost w twarz Fletchera.
- Przecież to oryginalny Rollex...
- Podróba. Widziałem lepsze - wzruszył zaraz ramionami, sprawiając wrażenie zupełnie nieugiętego. - Ale i tak całkiem nieźle zrobiony.
Cosmo przez chwilę jeszcze mierzył się z nim spojrzeniem, w myślach przeżywając mocno niepoprawne deja vu, zanim wreszcie skinął niechętnie głową. Żylasta dłoń sprzedawcy wysunęła się w jego stronę, tak więc uścisnął ją tak pewnie, jak był w stanie, wywołując tym na twarzy mężczyzny płytki uśmiech. Potem poszło już z górki - proszę, dziękuję, do widzenia i już po chwili stał znowu na ulicy, nie czując się wcale tak dobrze jak powinien czuć się zarobiwszy trzy stówy za nic. To chyba te cholerne wyrzuty sumienia, które jak zwykle pojawiały się w najmniej odpowiednim momencie i dręczyły go teraz uparcie, kiedy przemierzał kolejne metry wzdłuż chodnika, niemal nadziewając się kilkukrotnie na przypadkowych przechodniów. To pewnie ten dopalacz wciągnięty rano odbijał się jeszcze echem spowolnionych myśli i drżących dłoni, a także nieokreślonego chłodu, wzdrygającego co jakiś czas nieznośnie ciałem. To ostatnie nie ściągało na niego tyle uwagi, ile groziłoby mu normalnie, bo w ramach jakiejś tragicznie niesprawiedliwego zadośćuczynienia, ta bozia, której od zbyt dawna już nie ufał postanowiła ukarać go pozostawieniem tamtej jednej, jedynej kurtki na jacobowym wieszaku, o czym to skacowany umysł przypomniał sobie już na klatce schodowej, kiedy powrót do mieszkania okazał się niemożliwy. Cosmo w całej swojej skrajnej naiwności wierzył, że zastąpienie opiatowego szajsu paliwem rakietowym wyjdzie z jakąkolwiek korzyścią dla jego niezbyt świadomego w ostatnich dniach funkcjonowania w społeczeństwie - cóż, na razie po prostu okazało się trochę tańsze i choć permanentnie swędział go dosłownie każdy centymetr ciała, a reakcje organizmu okazały się bardziej nieprzewidywane niż pamiętał i mógł się spodziewać, jakoś to było, tak?
A on musiał wziąć się wreszcie w garść, bo miał być wujkiem. Wujkowie nie powinni aspirować do zostania bezzębnymi oblechami ze strzykawkami wystającymi z żył. Nie powinni też klękać na kafelkach w brudnych toaletach, żeby móc odliczyć kasę na kolejne działki ani pracować w podejrzanych, nocnych klubach za najniższą krajową, ani odwiedzać nocami mieszkania obcych, dużych starszych mężczyzn, szukających pociechy świeżo po rozwodzie. Kraść też nie powinny - nawet jeśli to własność prywatna była najcięższą formą kradzieży, w ostatecznym rozrachunku. Wujkowie powinni być chyba odpowiedzialni i na pewno nie powinni odbierać bratankom uwagi rodziców, więc wujkowie powinni radzić sobie sami i wrzucać kilkudolarowe ochłapy do ukrywanego pod łóżkiem przed Uriah słoika z oszczędnościami na bobasa - żeby pewnego dnia kupić tego dużego misia z wystawy, z dużymi łapami i miękkim brzuszkiem, nawet jeśli bobas miał mieć jeszcze jednego wujka, który mógłby codziennie kupować pięć takich pluszaków i nie odczuć tego ani trochę. Wujkowie powinni umieć odbierać telefony od własnych matek, więc to zrobił ostatnio, zeszłego wieczoru, jak z nut kłamiąc o tym, że cieszy się z planowanego przyjazdu Deborah i że ostatnio dużo choruje, i że wie, że Devon przysyła ciągle pieniądze za niego, ale poprawi się przecież, jutro pójdzie nadać polecony list. Złoty zegarek ciążył
jeszcze wtedy obiecująco na dnie kieszeni spodni.
Więc teraz miał trzysta dolarów i to było niemożliwe - mieć nagle trzysta dolarów nadwyżki i naprawdę trudno składało się na poczcie podpis i przyklejało do opatrzonej adresem rodzinnego domu koperty znaczek. Trudno, bo tyle rzeczy można było za to kupić albo zabrać Uriah do jakiejś restauracji na kolację - czy tak nie robiły normalne pary? Czy byli normalną parą? Czy byli parą? Nie byli chyba, ale to nic, bo i tak mógł to zrobić, bo gotowanie na okrągło mdłego makaronu wydawało się niewystarczającą zapłatą za regularne zwalanie mu się na głowę. Albo Jacoba zabrać, jakkolwiek kuriozalna nie była to myśl. Słuchaj, zajebałem ci zegarek, ale została mi stówa po tym, jak już załatwiłem, co miałem, więc może masz ochotę na...?
Czy to te dziwnie śmiałe nagle myśli, czy może zwykły, najpewniej przyrodzony po prostu pech, ściągnął nagle na niego spojrzenie tych dobrze zapamiętanych, niebieskich oczu, przebijających się wzrokiem pomiędzy stłoczonymi w metrze, do którego właśnie wsiadał, ludźmi? Cosmo był całkiem przyzwyczajony do wrażenia bycia obserwowanym, na punkcie czego pozostawał cholernie przewrażliwiony, ale udawanie, że wcale nie zdaje sobie z tego sprawy wykraczało już odrobinę poza zakres jego umiejętności. Zamiast więc uśmiechnąć się przyjaźnie, podejść z własnej inicjatywy, uścisnąć kulturalnie dłoń i potraktować to wszystko jak przyjemne spotkanie starego znajomego, bez chwili namysłu zastosował taktyczny odwrót, który momentalnie przemienił się w ciąg czynności zbyt mocno przypominających chaotyczne spierdalanie, żeby można było po tym wszystkim nadal zgrywać niewiniątko.
Tak więc był wagon za wagonem, przedział za przedziałem, wymijane pospiesznie grupki osób, rozdzielane od siebie grupki przyjaciół, przesuwane brutalne starsze panie, przeklinające pod nosem i poganiani krótkim przepraszam mężczyźni w średnim wieku. Krótkie komunikaty puszczane z głośników, strzępki dobiegających do uszu nudnych rozmów o pogodzie i dzieciach, własny ciężki oddech nieprzyzwyczajonego do pośpiechu ani biegu organizmu, świat przechylający się gwałtownie na bok, kiedy szarpiący niespodziewanie zawrót głowy musiał zatrzymać go całym ciałem na okiennej szybie pojazdu. Kurwa. Znowu drżenie ciała, kiedy zsuwał się na siedzenie, łykając z trudem uciekające nadal przed płucami powietrze. Mroczki przed oczami, kłucie w klatce piersiowej. Przebiegające wzdłuż kręgosłupa dreszcze.
Aż wreszcie pojawił się on - niezagubiony wcale pomimo całego tego wysiłku, wsuwający się bezpardonowo na siedzenie obok, subtelnym, ale wyraźnym gestem blokujący przejście między siedzeniami do wyjścia. Nawet wpół przytomny umysł był w stanie bez problemu ocenić, że gdyby tylko wysilił się mocno, mógłby po prostu przeskoczyć przez oparcie i i tak uciec - mógłby, ale przecież organizm odmawiał posłuszeństwa, nogi wydawały się miękkie jak z waty, a kolana z pewnością nie udźwignęłyby ciężaru całego ciała. Styrany katorżniczą dietą ostatnich kilku dni żołądek zacisnął się boleśnie, kiedy oczy wbijały silące się na pewność siebie spojrzenie prosto w twarz Jacoba, tak jakby wcale nie było mu wstyd, jakby wcale nie czuł, że zalewa go teraz przeogromna fala zażenowania, której nie potrafił zablokować.
- To nietrudne wcale, żeby coś było więcej warte niż moja nerka - rzucił więc, jakby licząc na to, że jak z większości tarapatów, także z tej opresji uda mu się wymknąć ignorancją i krętactwem, ale rozmazujący się nadal przed oczami obraz sprawiał, że odczytanie kłębiących się na twarzy Jacoba emocji okazało się zbyt przerastającym go zadaniem. - Nie mam - wychrypiał więc zaraz, zahaczając spojrzeniem o tę wyciągniętą w swoją stronę dłoń. Wciśnięty nadal głęboko w przestrzeń między oparciem fotela a szybę, wbijał w niego uparcie wzrok, kilkukrotnie uchylając usta, żeby powiedzieć coś jeszcze, ale przesadnie głośne komunikaty wyrzucane przez robotyczny głos z dudniących nad głowami głośników za każdym razem krzyżowały jego plany. W międzyczasie starał się skupić na jakimś punkcie na twarzy Jacoba, jakby w tępej wierze, że to pomoże mu jakoś wyostrzyć widok. - Sprzedałem - dodał w końcu głosem tak skrajnie pustym i zobojętniałym, jakby mówił o pozbyciu się za małych kaloszy na targu staroci, a nie o opchnięciu cudzej własności w lombardzie za śmiesznie małe pieniądze. Drżące dłonie sięgnęły równocześnie do obu kieszeni spodni, chcąc wydobyć z ich dna drobne, pozostałe po nadaniu listu do Grotto. Umysł nie był w stanie dodać do siebie wszystkich tych brzęczących między palcami monet, które razem z kilkoma paprochami i resztkami tytoniu ułożył zaraz na wyciągniętej w swoją stroną ręce Jacoba.
- Nie mam więcej, możesz dzwonić na psy - mruknął, z trudem czyniąc wypowiadane słowa zrozumiałymi, bo ten nagły wysiłek, którego się podjął teraz sprawiał, że serce kołatało dziwnie mocno, a żołądkiem targały nudności.
A może to żaden wysiłek. Może to po prostu wstyd.
Obrazek

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kawałek nitki, urwany guzik, kilka zmiętych banknotów, dwie żółte monety i pół listka gumy do żucia. Cały majątek Cosmo prezentował się wyjątkowo rozpaczliwie. I może nawet skłoniłby Hirscha do jakiejś refleksji, gdyby złość na własną głupotę nie rozsadzała teraz jego nozdrzy, przy coraz głębszych i szybszych oddechach. Sprzedał. Sprzedał jego zabytkowego Rolexa, przywiezionego jeszcze z Europy, przez jego przodków, zanim w Ameryce nie znaleźli bezpiecznego miejsca na dalsze życie. Przetrwał więc dwie wojny, podróż przez ocean na nowy kontynent, bitwę braci o to, kto będzie jego nowym właścicielem i ponad 20 lat towarzyszył Jacobowi, zanim chude dłonie o cienkich, długich palcach nie przehandlowały go w lombardzie.
Hirsch wypuszcza bardzo powoli powietrze, próbując się uspokoić, żeby nie zrobić dzieciakowi krzywdy.
Za ile? – pyta nagle, całkowicie przekonany, że nie chce usłyszeć ceny, za jaką grubas z przetłuszczonymi włosami nabył jego zegarek. Kiedy jednak Fletcher się nie odzywa, ręka Jacoba zaciska się na jego swetrze, co w rozumieniu mężczyzny ma zmusić młodzieńca do wyjawienia mu szczegółów swoich interesów.
To nie jest przesadnie kurwa trudne pytanie… – cedzi słowa prosto w jego ucho. Nie chce wrzeszczeć, bo i tak czuje na sobie coraz więcej spojrzeń.
Kiedy jednak słyszy kwotę, najpierw cicho, ale i tak dość wyrazie prosi Cosmo, żeby powtórzył. Raz i drugi i trzeci.
W którym lombardzie? – zadaje kolejne pytanie. Szarpie ten nieszczęsny sweter, na którym w obecnej aurze powinna znajdować się jeszcze kurtka, ale Hirsch nie pamięta o tym, że ta wisi nieszczęśnie nadal w jego mieszkaniu. Kolejne szarpnięcie uwalnia informację z adresem, więc kiedy tylko pociąg zatrzymuje się na stacji, Hirsch podrywa się z siedzenia i wychodzi, wypychając przed siebie blondyna.
Czeka nas krótki spacer, nie próbuj spierdolić, bo przysięgam, że nie mam do tego nerwów – grozi jeszcze i puszcza materiał, na którym zaciskał palce. Fletcher musi prowadzić, Jacob nie bardzo orientuje się w tej szemranej okolicy. Nie spuszcza z niego spojrzenia i idzie kilka kroków za nim. Nie jest skory do rozmowy. Kiedy docierają na miejsce, schodzi po schodkach do piwnicznego lokalu za Cosmo. W środku jest ciasno i brudno, co dodatkowo wprowadza mężczyznę w dyskomfort. Nienawidzi takich miejsc. Dodatkowo różnica temperatur pomiędzy chłodnym powietrzem a zatęchłą, nagrzaną piwnicą sprawia, że pociąga nosem, w oczekiwaniu aż sprzedawca wygramoli się z zaplecza i stanie przed ladą, za którą ledwie się mieści. Patrzy na nich oczekującym spojrzeniem.
Ten oto młodzieniec sprzedał Ci ostatnio starego Rolexa. Jest kradziony. Nie sprawdzasz nigdy źródła pochodzenia przedmiotów, które kupujesz? – Pyta poirytowany, ale szybko orientuje się, że powinien spuścić z tonu, jeśli chce tu dzisiaj coś ugrać.
Zresztą nie ważne. Masz go jeszcze? – dodaje po chwili.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Tak więc zdecydowanie wstyd. I trochę lęku, maskowanego pod pełnym napięcia, zastygniętym wyrazem twarzy, kiedy umysł zbyt mocno koncentrował się na palcach Jacoba, zaciskających się na swetrze. Spojrzenie pozostawało stabilne i niewzruszone, chłonąc wytrwale wzrok mężczyzny, chociaż ciało trwało jeszcze przez moment w kompletnym paraliżu; chociaż oddech spłycił się jeszcze mocniej, chociaż nadal kręciło się w głowie i było słabo. Pytanie nie było wcale trudne, ale zdecydowanie się na odpowiedź już tak, dlatego tyle czasu to zajęło, dlatego ten głos taki pusty i cichy - dlatego i przez to, że Jacob nadal trzymał za ten pierdolony sweter, że wisiał tak ciężko nad uchem, że zagradzał mu drogę do wyjścia. Mieląc sekundy w zwolnionym tempie, z sercem walącym nagle tak przeraźliwie szybko, dostrzegł w pewnym momencie, że próby uspokojenia wybiegających za mocno na przód myśli idą mu coraz bardziej topornie i coraz ciężej też wyduszało się z siebie te słowa w taki sposób, żeby nie drżały desperacko ani nie urywały się nagle, wpół uciekającego oddechu.
I wiedział, że to głupie - każda ta myśl, która wykręcała trzewia, każdy zginający się w gwałtownym, obronnym odruchu mięsień, którego z trudem powstrzymywał od działania, fakt, że patrzył wciąż i nie wierzył, naprawdę nie wierzył w to, że uda mu się cały ten strach ukryć teraz przed bystrym spojrzeniem niebieskich oczu - a to podstawa przecież; przecież jeśli wiedzą, że się boisz, to już mają cię w garści, to tak jakbyś nie żył już, jakby już cię nie było. Ale on był - był uparcie, chociaż teraz chyba wolałby nie; był z dłonią Jacoba szarpiącą za sweter, w niemal pustym wagonie, z kilkoma tylko parami oczu, mierzącymi ich zaciekawionym, ale biernym spojrzeniem i wiedział - bo nie musiał nawet na nich patrzeć, żeby wiedzieć - że nie zrobiliby nic zupełnie, że głowa mogłaby rąbnąć o szybę albo o kant siedzenia, że mogłaby polać się krew, a z gardła wydobyć się głośny krzyk, ale finalnie i tak nikt nie kiwnąłby palcem, nie odwróciłby głowy. Bo ludzie nigdy nic nie robili i to było kurewsko straszne, przerażające, więc on też był przerażony, nawet jeśli z oczu nadal patrzyło wyzywająco, a zesztywniałe paraliżem mięśnie stawiały bierny opór, kiedy Jacob zmusza go do podniesienia się z siedzenia, ciągnie ze sobą do wyjścia, aż wreszcie puszcza, zostawiając go z tym krótkim ostrzeżeniem dzwoniącym w uszach.
Mógłby uciec. Normalnie mógłby, ale teraz wszystko wciąż było takie chwiejne, cały organizm wciąż taki słaby i nogi takie giętkie, ledwo posłuszne, i obrazy przed oczami migające za szybko. Za dużo bodźców. Za dużo bodźców, ale szedł i tak, w zupełnie grobowym milczeniu, raz zsunąwszy wzrok prosto w chodnik już więcej ani razu nie decydując się go podnieść na idącego pół kroku za nim Jacoba. Nieważne, kurwa. Drżące palce z trudem wydobyły z kieszeni paczkę z papierosami, a potem wsunęły jednego z nich między wargi. To chyba nie był zbyt dobry pomysł teraz - kiedy było mu tak niedobrze i oddychało się tak ciężko, kiedy na karku wciąż było czuć oddech Jacoba, kiedy nie zatrzymał się nawet, żeby odpalić na spokojnie, zatrzymany tym przejmującym lękiem, że mężczyzna może zaraz zezłościć się bardziej, że zmienić zdanie, że jednak wyjebane w ten lombard, że na zapleczu któregoś z przylegających do siebie ciasno przy tej ulicy budynków ktoś znajdzie za parę dni trudne do zidentyfikowania ciało, a potem...
- Tu - wyrzucone z siebie chyba tylko po to, żeby przerwać ten ciąg nierozsądnych myśli, bo nogi i tak zatrzymały się gwałtownie, powodując, że treści żołądkowe wykonały niebezpiecznego fikołka. Kilka schodków na dół, skrzypiące drzwi, zardzewiały dzwonek zawieszony przy wejściu. Nikogo za ladą. - Tu napra... - zdążył zacząć, czując jak zaczyna już tęsknić za ziąbem panującym na zewnątrz, kiedy ten sam mężczyzna, co wcześniej wyłonił się z zaplecza i ustawił wreszcie za ladą, rzucając w ich stronę sztucznie uprzejmie w czym mogę pomóc?. A potem Jacob zaczął mówił i kiedy zaczął mówić, Cosmo poczuł, że na nowo kręci mu się w głowie, że za mocno zbiera na wymioty. Do wyjścia. Do wyjścia byłoby najlepiej, bo tutaj nadal za mało tlenu, zbyt zatęchłe powietrze, ale stał przecież jak wryty, centralnie naprzeciwko przysadzistego mężczyzny, którego brwi ściągały się coraz mocniej z każdym kolejnym słowem Jacoba.
- Kurwa - prychnął z czymś na kształt rozbawienia, kiedy mężczyzna zwrócił się do niego z pytaniem. - Pan chyba nietutejszy, panie, skoro pan nie wiesz, że każde źródło jest dobre teraz, hę? - zagadnął, uśmiechając się gorzko, wbijając w Jacoba spojrzenie ukrytych między świńskimi szparkami oczu. - Młody wie o czym mówię, nie?
Nieprzyjemny dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa, kiedy Cosmo zorientował się, że to o nim, do niego, przez niego, po niego? Od dłuższej chwili już wpatrywał się dość tępo w lico stojącego za ladą mężczyzny, samemu podpierając się chyba trochę zbyt ufnie o jej krawędź i tocząc zażartą bitwę z narastającymi mdłościami i osłabieniem.
- Mam, nie mam... może leży sobie wygodnie w szufladzie pod kluczem, a może sprzedałem przed chwilą za ładną sumkę, ale nie wiem, nie? Nie wiem, jak mógłbym sobie przypomnieć, ale coś wymyślimy chyba, tak? - aktorski teatrzyk miał swój finał w obrzuceniu Jacoba oceniającym spojrzeniem, wędrującym od pasa aż po czubek głowy, jakby w próbie oszacowania, ile taki przystępnie wyglądający jegomość może mieć przy sobie kosztowności. Werdykt? Zapewne całkiem sporo.
- Sprzedałeś. - Nie wiedział, po co się odzywa, zamiast po prostu pozwolić im załatwić wszystko tak, jak zazwyczaj załatwiało się rzeczy u Ernesta Rodgersa - przepłacając. Udało mu się ściągnąć na siebie spojrzenie sprzedawcy tylko na moment, zanim ten machnął na niego ręką w niemym nakazie milczenia. - Wiem, że sprzedałeś. Przestań kręcić i przyznaj, że sprzedałeś, bo wiem, że sprze...
- Zamknij się, Fletcher. Matka nie nauczyła, że nie wtrąca się w rozmowy dorosłych? - fuknął w końcu, tym razem nawet już na niego nie patrząc.
Cosmo na krótki moment poczuł jakby gwałtowny wzrost siły, spowodowany nagle ogarniającą go frustracją, ale w tym samym momencie znowu zakręciło się w głowie, znowu zachwiał się niebezpiecznie, palce znowu musiały zacisnąć się bardziej stanowczo na ladzie.
- To jak, chcesz pan ten zegarek? Czy nie? - ciągnął uparcie sprzedawca, kiedy Cosmo toczył nadal walkę o utrzymanie równowagi i niezarzyganie mu podłogi w tym i tak już niezbyt imponującym przybytku.
- Jacob, chodź stąd, on nie ma go już, naprawdę - mruknął więc cicho sięgając z trudem do ucha mężczyzny, jednocześnie czując jak stęchły smród gnijących ścian wwierca mu się w mózg i kubki smakowe.
Obrazek

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wyciąga rękę za siebie, jakby chciał zatrzymać Cosmo przed podejściem bliżej. A tak naprawdę ten gest ma zatrzymać go w miejscu i sprawić, że po prostu przestanie się odzywać. Nie chciał tu być, nie chciał prowadzić tych dyskusji. Wolałby znajdować się właśnie w sterylny szpitalu, do którego dzisiaj się spóźni, wysprzątanym aucie, albo pustym mieszkaniu. Wszędzie, ale nie tutaj, gdzie duszący zapach pleśni wdzierał się w nozdrza, a duchota sprawiła, że Hirsch musiał rozpiąć kurtkę, czego bardzo, ale to bardzo nie chciał w tym miejscu robić. Tym samym, że prezentował tym samym śnieżnobiałą koszulę, która nie sprzyjała negocjacjom w miejscach takich jak to. Kiedy jednak Fletcher znów się odezwał, mimo tego subtelnego upomnienia, Hirsch obrócił się przez ramię, mierząc po poirytowanym wzrokiem.
Ty już zrobiłeś wystarczająco – odpowiada mu pełen niedowierzania i wraca wzrokiem do sprzedawcy. Najchętniej oparłby się na szklanej ladzie, pokazując swój upór i to, że dyskusja nie robi na nim najmniejszego wrażenia, ale musiałby się potem wykąpać w środku odkażającym. Obrzydliwe.
Przestań pierdolić i po prostu powiedz, ile za niego chcesz. Nie mam czasu na prowadzenie dochodzenia. – odpowiada grubasowi stojącemu naprzeciwko. Ten najwyraźniej zaczyna zastanawiać się nad oszacowaniem ceny. Chce zarobić, ale nie chce, żeby dziwny duet klientów wyszedł stąd bez pozostawienia kupki zielonych pieniędzy. Hirsch zaczyna podejrzewać, że wie, skąd wnika to lekkie zawieszenie. Rozgląda się po szafkach i witrynach wokół mężczyzny, ale dopiero kiedy trafia na certyfikat, wiszący gdzieś tuż nad jego głową uśmiecha się szeroko. No oczywiście. Oczywiście. Czego innego miałby się spodziewać.
Siedem tysięcy dolarów, to w końcu unikat. I najwyraźniej jest cenny dla ciebie koleś. To podnosi jego cenę – grubasek uśmiecha się dumny z siebie, ale w napięciu oczekuje na reakcję.
Wszystkich tak kantujesz? – Jacob wypowiada zdanie po hebrajsku, bardzo starannie próbując ukryć swoje zdenerwowanie. Mogłaby go zdradzić tylko napięta z boku szyi żyła, którą widzi Cosmo, ale nie może jej już dostrzec jego szanowny przyjaciel.
Interes jest interes, taka krew.
Nie pierdol, nie zapłacę 7 kafli za zegarek, który kupiłeś za 300 dolców, przecież nawet go za tyle nie sprzedasz.
Ja go nie sprzedam za więcej niż dwa tysiące. Ale Ty kupisz go za siedem.
Hirsch jeszcze nie rozumie, ściąga brwi i mierzy rozmówcę wzrokiem. Przecież zegarek nie ma grawera, żeby mógł wiedzieć, jak cenną rodzinną pamiątką jest. Na pchlim targu kupiłby podobny za grosze, od ignorantów pokroju Cosmo. Z jakiegoś powodu jednak mężczyzna jest przekonany, że ten zegarek jest wart więcej.
Nie pierwszy raz wykupujesz go z lombardu, prawda? – zadaje pytanie, a wzrok Hirscha z butnego i pełnego złości zmienia swój wyraz. Mężczyzna blednie.
Skąd do kurw… – zaczyna, ale Ernest wchodzi mu w słowo.
Nagle przestałeś rozumieć język przodków? – śmieje się zadowolony, udało się Sprzedała go kilka dni przed tym, jak zapadła się pod ziemię, prawda? Znosiła do okolicznych kantorów więcej cennych rzeczy, opowiadała trochę historii, ale ty szukałeś tylko zegarka. Zależy ci. Dlatego zapłacisz więcej…
Jacob nie słucha dalej. Ma wrażenie, że nic już w zasadzie nie słyszy. Wyciąga z tylnej kieszeni portfel i kładzie kartę na szklanej ladzie. Mężczyzna kręci się trochę po zapleczu, a po chwili wraca z zegarkiem. Hirsch obraca go w palcach przez chwilę, żeby upewnić się, że to ten, a następnie przykłada kartę do terminala i wstukuje krótki kod. Wsuwa zegarek do kieszeni i w kilku długich, szybkich krokach przeskakuje przez kilka schodów, wychodząc z pomieszczenia.
Interesy z tobą Fletcher to przyjemność! Panie Hirsch, proszę pozdrowić żonę! – krzyczy jeszcze za nimi, z radością przyglądając się okrągłej sumce na paragonie, który wypluł terminal.
Jacob wychodzi na powietrze i rozpaczliwie próbuje złapać powietrze, rozpina dwa guziki koszuli i opiera się o ścianę budynku z nadzieją, że nie udusi się na tym zadupiu.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Wystarczająco.
Popsułeś, Cosmo, wystarczająco - wiedział, ale i tak te słowa sprawiły, że na kolejne kilka sekund jeszcze bardziej żarliwie zagotował się w irytacji. Musiało minąć parę chwil, musiał zrobić kilka chwiejnych kroków w tył i finalnie podeprzeć się o których zakurzony blat czegoś, co można było określić poboczną wystawą. Tak było lepiej, choć głowa zaczynała już pulsować otępiającym bólem. I niedobrze, tak strasznie niedobrze, a on w tym wszystkim, po całych dniach podobnych doświadczeń nie miał bladego pojęcia czy to zaczynał się zjazd, czy tak działała cała ta sytuacja, czy to obie te rzeczy skumulowały swoje siły i sprzymierzyły się przeciwko niemu. Musiał zatrzasnąć ciężkie powieki, odcinając tym samym spojrzenie od pleców Jacoba, mniej więcej wtedy, kiedy język rozmowy zmienił się gwałtownie.
I przez długi, przerażający moment Cosmo myślał, że stracił świadomość, że to ten stan, kiedy od zemdlenia dzielą cię ułamki sekund i wykrzywiają się wszystkie twarze i głosy - a on, chociaż zdążył już nauczyć się upadać jak najbezpieczniej, wciąż nie potrafił odsunąć tej słabości chociaż o kilka kolejnych chwil. Moment - moment tylko, w trakcie którego zdążył gwałtownie otworzyć te pulsujące bólem oczy i utkwić skonsternowane spojrzenie w wymieniających zdania mężczyzn, aż spowolnione procesy myślowe pojęły wreszcie istotę rozgrywających się w niewielkiej odległości wydarzeń. Fakt, że dwóch Żydów prowadziło ze sobą rozmowę po hebrajsku nie powinien aż tak zbić go z tropu - nawet jeśli porządnie wkurwiło go to, jak usilnie próbują wypchnąć go z tej dyskusji, która bądź co bądź dotyczyła także jego.
A konkretniej na przykład zagadnienia, czy uda mu się uniknąć spłacania do końca życia haraczu za jakiś połamanego chuja warty zegarek. W momencie, w którym usta zacisnęły się już mocno w wąską linię, a mięśnie przymierzały się do zebrania resztki energii i pokonania tych kilku niebezpiecznych metrów, które dzieliły go od drzwi, obco brzmiącą wymianę zdań przedzieliły jednak niewybredne, angielskie słowa, na które znieruchomiał automatycznie, powracając spojrzeniem do karku Jacoba. Szybki przerywnik nie pomógł mu przesadnie w zrozumieniu całej tej dyskusji, także kolejnym punktem zwrotnym było wyciągnięcie przez mężczyznę karty kredytowej, na co Fletcherowi znowu zrobiło się cholernie niedobrze. Odwrócił wzrok, chcąc oszczędzić sobie widoku wklepywanych kolejno cyfr, ale słuch pozostawił w pełni czujnym, w jakimś samobójczym akcie. Cztery. I jeszcze cztery, to pin. Cztery cyfry na paragonie. Naprawdę chciał myśleć, że to był tylko tysiąc.
Dźwięk drukowanego pokwitowania; kątem oka dostrzegł, że Jacob poruszył się gwałtownie, odbijając w stronę wyjścia. Czekaj - chciał nakazać chyba, ale przecież gardło nadal jeszcze było związane w supeł, a nogi jakby przyklejone całkowicie do podłoża. Ciężki oddech, mdłości, wwiercająca się w skroń świadomość, że przez te klika przerażających sekund będzie jeszcze w środku z Ernestem sam na sam. To go przekonało - z trudem ruszył do wcześniej tak chętnie okupowanego wzrokiem wyjścia, czując jak spojrzenie właściciela lombardu prześlizguje się po profilu jego twarzy, zanim przez niedomknięte przez Jacoba i przytrzymane przez niego samego drzwi, nie dotarły do Fletchera kolejne słowa, wieńczące ich krótkie, ale niezbyt przyjemne spotkanie z Ernestem Rodgersem.
Drzwi musiały zatrzasnąć się za nim z głuchym hukiem i mroźnym uderzeniem powietrza po gardle, kiedy zaczynało do niego docierać to, co usłyszał. Panie Hirsch, proszę pozdrowić żonę. Panie Hirsch. Żonę pozdrowić. H i r s c h. Żonę. Za dużo. Palce w ostatniej chwili chwyciły się niestabilnej poręczy, która skrzypnęła cicho, gdy opierał na niej w desperacji cały ciężar ciała, próbując przez huczącą bólem głowę przepchnąć jakiekolwiek racjonalne myśli. Nie, nie, nie. To nie było ważne teraz. Zupełnie nieważne, nie? Gdy podnosił spojrzenie kilka stopni w górę, na Jacoba, którego nie widział zbyt dokładnie, bo ten w końcu opierał się już o ścianę, strzeliste budynki, z których utkane było Downtown na moment zamieniły się miejscami z przecinanym przez pojazdy i przechodniów brukiem. Krótka niemożność - zamrugał szybko oczami, ramiona zwarły się w gotowości. Stopień.
- Jacob? - zagadnął w końcu, ze spojrzeniem wciąż wczepionym uparcie w znajdujące się najbliżej jego zasięgu ramię mężczyzny. - Jacob, posłuchaj; wiem, że nie chcesz słuchać, ale posłuchaj, kurwa, dobra? Posłuchaj tylko. - Stopień. Jeszcze kilka tylko. Żołądek szarpnął boleśnie, wyrywając z płuc głośne sapnięcie. - Nie chciałem, żeby tak wyszło, dobra? Nie chciałem, żebyś miał problemy z żoną czy... kurwa. Ja pierdolę. - Stopień. Kolana ugięły się gwałtownie, ale to nic - bo widział go dobrze już. Jeszcze dwa schodki i stanie z nim na równi, ale to nie było konieczne. Już teraz widział, jaki jest zestresowany; ciężko było tego nie dostrzec. - Zjebałem, okej? - głos drgnął lekko, jak za każdym razem, kiedy zmuszał się do przyznania tego głośno. To nic. Stopień. - Nie chciałem wsypywać cię przed żoną, wiesz? Nie chciałem, ale skoro... zdradzanie kogoś jest chujowe, wiesz? Jeśli jej nie kochasz, to odejdź od niej po prostu, ale nie traktuj jej... tak. To spierdolone. - Stopień. A jednak. Jednak stał teraz tuż przy nim, obie dłonie zaciskając nadal na poręczy i oddychając jeszcze ciężkim, przerywanym oddechem, prowokującym silniejsze nudności.
Niewiele chyba dało to świeże powietrze. Im obu.
Ostatnio zmieniony 2020-11-29, 01:20 przez cosmo fletcher, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Szumiało mu w głowie. Musiał mocno i kilka razy zacisnąć i szeroko otworzyć powieki, żeby w ogóle dojrzeć przed sobą coś więcej niż rozmazany obraz. Wiedział już, jak wyglądają ataki paniki, ale zaczynało go niepokoić, że to kolejny w tak krótkim czasie. I następny najprawdopodobniej wpędzi go do grobu. Dlatego, skoro był tak bardzo skupiony na sobie to nie dotarły do niego od razu słowa Cosmo. Blada twarz Hirscha, która przed chwilą jeszcze była pokryta w całości paniką i walką o oddech, teraz wykrzywia się, marszczy czoło i ściąga brwi ku środku, ku jednej, pionowej zmarszczce, w której kumuluje się całe niezrozumienie tego świata. Zmarszczce, która samym swoim istnieniem wykrzykuje jedno wielkie, wyraźne i głośne: CO KURWA?
Irytacja podpowiada mi kilka możliwych odpowiedzi. Mały chochlik mówi mu też, żeby palcem zaledwie opartym o wątłą klatkę piersiową popchnąć go na tych schodach w dół, ale szybko pozbywa się tej makabrycznej wizji. Nie jest przecież mordercą.
Czy ty jesteś kurwa poważny? – zadaje pytanie, ale nie czeka na odpowiedź. Chowa na moment twarz w dłoniach. Jeszcze jeden oddech. No może dwa. Trzy głębokie oddechy. Wypuszcza powietrze z solidnym westchnięciem, ale nie z ulgą. Nie ma ulgi. Ma wrażenie, że kamień, który nosi w środku, z dnia na dzień rośnie, powiększa się, wyszarpuje dla siebie nową przestrzeń i nieustająco mu ciąży.
Aby długo i szczęśliwie żyć, oddychaj przez nos i miej zamknięte usta – prostuje się i wypowiada po hebrajsku przysłowie, którego często używała jego matka, kiedy jedno z jej dzieci wymądrzało się zbyt ostentacyjnie. Mierzy Cosmo wzrokiem, a potem powtarza to zdanie jeszcze raz, ale w języku, który będzie mógł zrozumieć. Unosi brwi ku górze, tym samym przybierając odrobinę normalniejszą minę niż przed paroma chwilami.
Moja żona nie żyje Cosmo. Ale doceniam moralizatorskie zacięcie u osoby, której lepkie ręce kosztowały mnie właśnie siedem, s i e d e m tysięcy dolarów – mówi w końcu. Lustruje też wzrokiem kolorowy sweter Fletchera, ale nie komentuje niczego na głos. Przenosi swój wzrok na jego twarz.
Poza tym wydawało mi się, że ślad po obrączce zbadałeś już ostatnio – dodaje, przywołując w pamięci fragment zaledwie nocy, kiedy palce blondyna wplotły się w jego dłoń, dość znacząco przesuwając po skórze, na której dekada noszenia złotej ozdoby odcisnęła piętno, którego nie sposób było się pozbyć.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Atak paniki. Kulenie się długimi minutami na łazienkowych kafelkach, przy blacie w kuchni, pod ścianą w Dragon Club, w metrze, na ulicy, na ławce, na przystanku; albo z tysiącami oczu wlepiającymi w kark spojrzenia, albo z ani jednym - w samotności, w pustce, spadając w dół, obijając sobie głowę o wszystkie kanciaste myśli świata. Serce bijące za szybko, trzęsące się dłonie, łzy gwałtownie lgnące pod powieki, nie mogę oddychać, nie ma powietrza; czyjaś władcza moc zabrała tlen i nie chce go zwrócić. Za dobrze znany, zbyt często rozpychający się łokciami i szukający sobie przestrzeni, a jednak teraz przeoczony niemal zupełnie, kiedy poza zasięgiem jego wzroku wykrzywiał Jacobowi twarz i odbierał oddech, wstrząsając ciałem. Krótki impuls przebiegł przez myśli po tym wiszącym nad nimi pytaniu, na które nie miał zamiaru odpowiadać. Nieważne, nieważne już, że kręciło się w głowie, że niedobrze, że słabo, nieważne wszystko - bo zbyt mocno uderzało obserwowanie tych gwałtownie nabieranych w płuca, urywanych oddechów, żeby nogi nie podprowadziły go bliżej, skracając dystans między nim a mężczyzną, a drżąca dłoń nie ułożyła się szybko na jego ramieniu, zaciskając lekko palce.
- Jake? Liczyłeś? Liczenie działa? - Na niego nie działało nigdy, ale skoro pomagało tak wielu osobom, może warto było spróbować? Już nabierał powietrza i już otwierał usta, żeby mówić dalej, ale wtedy Jacob wyrzucił z siebie coś po hebrajsku, czego Cosmo nie mógł zrozumieć. Krótki kontakt wzrokowy, konsternacja na twarz, dłoń zsuwająca się z ramienia mężczyzny, żeby zwiesić się chwiejnie ku dołowi. Brwi zbiegły się ze sobą, kiedy usłyszał tłumaczenie tego komentarza, ale nie wtrącił nic - nie chciał. Czekał. Jednocześnie odsunął się znowu tak, żeby obróciwszy się móc też oprzeć plecami o ścianę, która stanowiła teraz doskonałe oparcie. Kolana nadal uginały się za mocno, nogi i ręce drżały, nadal były dreszcze i nadal okrutnie chciało się wymiotować. To nic, bo przecież cały czas Jacob był tuż obok i nawet jeżeli oddychał już lepiej, to nie znaczyło wcale, że lęk już minął. Wiedział przecież. Skoro jednak Fletcher miał milczeć, niech on w takim razie mówi.
No i powiedział. Powiedział, a Cosmo z przerażeniem odkrył, że te słowa nie wywarły na nim takiego wrażenia, jakie powinny. Moja żona nie żyje. Okropne, straszne, paskudne, ale nie poczuł nic; nic zupełnie. Ulgę może - tak, jakby to było lepiej dla niej, że nie żyła, że nikt jej nie zdradzał, że nie odkryła pewnego dnia, że obce palce zgarnęły z szafki w łazience jej zegarek, a ona czekała tylko przez cały ten czas na dowód, ten ostateczny, te kroplę, która przeleje czarę goryczy. Nie żyje. Tak gładko odbierało się te słowa po otarciu się o śmierć tyle razy, po cięciu głęboko wzdłuż gęstych siatek cienkich żył, po wciąganiu wszystkiego, co wpadło mu w ręce, po tamtej dwutygodniowej głodówce, której zwieńczeniem było Vegas. Nie żyje, czyli nie ma jej. Jest tylko, jeżeli ktoś tęskni i płacze. Czy Jacob tęsknił i płakał? Na usta cisnęły się zaraz jakieś pospieszne, niechlujne kondolencje, coś na kształt wymijających przeprosin i jakieś niespójne konstrukcje zdań, wyrażających niedowierzanie, którego należało się pozbyć, ale wtedy Cosmo usłyszał kwotę.
Siedem tysięcy.
S i e d e m t y s i ę c y .
Już nawet ta ściana nie pomagała wcale - osunął się ciężko wzdłuż niej, drżącymi rękoma szukając podparcia na ziemi, znieczulony zupełnie na spojrzenia ludzi wokół, na chłód bijący od chodnika, na mroczki przed oczami, na buchającą w świadomość myśl o tym, że to nie są pieniądze, o jakich był w stanie myśleć w jakikolwiek racjonalny sposób; że to nie są pieniądze, które kiedykolwiek będzie mu dane zobaczyć na oczy.
- N-nie możesz porównywać materialnej rzeczy do... - w porę zreflektował się, że nie, że nie tylko nie powinien, ale nie chce wcale mówić tego, co pchało mu się na język. Palce jednej z dłoni zaciskały się mocno na kolanie, podczas gdy wierzch drugiej przecierał pospiesznie twarz. Siedem tysięcy. - Oddam - oznajmił nagle zupełnie płytko, ale też cicho, także zabrzmiało to bardziej jak echo, powtarzane przez miejski szum pomiędzy budynkami. - Oddam - powtórzył więc jeszcze raz, głośniej, nie starając się już nawet ukrywać tego wyraźnego śladu desperacji, który rozmył się gdzieś pomiędzy sylabami. Zmusił się do podniesienia rwącej nadal po skroniach bólem głowy, żeby poszukać piekącym spojrzeniem jego twarzy. - Słyszysz? Oddam. Przykro mi z powodu twojej żony, ale oddam. Obiecuję. - Bo to pewnie zegarek, który należał do niej, a ja chyba jestem większą kurwą niż myślałem. Próbował zmusić mięśnie do posłuszeństwa, ciało do podniesienia się na nogi, ale nic z tego, ale wszystko działało teraz tak skrajnie przeciwko niemu.
Obrazek

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jest mu lepiej. Nie jakoś spektakularnie, ale ciut, odrobinę, nieco. Może złapać oddech. Może przestać się pochylać, może rozprostować plecy, może wziąć głębszy (bo nie przesadzajmy, że znowu taki głęboki) oddech. Nie chce więc już liczyć oddechów. Nie chce liczyć niczego więcej poza ilością pieniędzy, jakie kosztowało go wykupienie zegarka. Dopiero teraz czuje złość. Która jednak nieco mija, kiedy słyszy Cosmo zapętlającego się w swojej nowej mantrze. Oddam. Jacob kręci głową z powątpiewaniem. Nie wierzy w c u d a, nie będzie się nawet oszukiwał, że jeszcze kiedyś zobaczy te pieniądze. Nie chce też myśleć o tym, co Fletcher musiałby zrobić, żeby taką gotówkę zdobyć.
Ostatnim razem odkupiłem ten zegarek za 3 tysiące, teraz za siedem. Uznajmy więc, że skoro Rebecca nie oddała mi tych pieniędzy, to ty też nie musisz – oznajmia, chociaż przez chwilę ociąga się z wypowiedzeniem tych słów. Wie, że to jedyne rozwiązanie. Utrata znacznej ilości pieniędzy boli, zdecydowanie wolałby spożytkować je w inny sposób, ale po pierwsze nie narzeka na swoją sytuację finansową, po drugie nie ma dzieci ani nikogo poza psem na utrzymaniu, nie dba o nowe przedmioty, o szalone zagraniczne wycieczki, nie ma potrzeby posiadania szalonych samochodów. A siedem tysięcy to nie majątek. Niech spanikowany blondyn doceni ten wspaniałomyślny gest, o który Hirsch sam siebie wcześniej nawet nie podejrzewał.
Oraz mogę Cosmo. Zdradzanie żony i kradzież w moim kodeksie moralnym stoi mniej więcej na tym samym pułapie. Ja nigdy nie ukradłem, ale zdarzyło mi się nie być wiernym. Ja nie oceniam cię, ty powstrzymaj się od moralizatorskich wycieczek w moim kierunku. Tak będzie sprawiedliwie – dodaje, rozglądając się dookoła, jakby w ramach próby zorientowania się jak się stąd wydostać.
Oraz dzięki za kondolencje, dobrze, że przynajmniej z tego powodu jest ci przykro – bo mi nie jest. Nie z powodu żony. Kąśliwe uwagi podyktowane są tym, że wciąż jest wkurzony, głównie na sytuację, która wydarzyła się przed chwilą. Na swój stan, w którym zakłada, że wszyscy wokoło wiedzą, co wydarzyło się podczas ostatniej nocy, kiedy widział Rebeccę. Nie może reagować tak za każdym jebanym razem, bo inaczej się wykończy. Poza tym też zwyczajnie go na to nie stać. Ale wyrzuty sumienia nie są niestety czymś, co da się po prostu wyłączyć. Trawią człowieka powoli, kawałek po kawałku, wwiercając się coraz głębiej i infekując cały organizm aż do szpiku. Nie pozwalają spać w nocy, wyszarzają cerę, odbierają apetyt i dzień po dniu, pozbawiają chęci do życia, której Hirsch i tak już wcześniej miał imponująco mało.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Cosmo był ostatnią osobą wychylającą się do wysuwania wniosku, że zmarłych należy szanować bez względu na wszystko, ale nawet on - zwłaszcza w obliczu sytuacji, w której się znalazł - nie miał chyba tupetu, żeby dopytywać Jacoba o to, jak się czuje w związku ze śmiercią żony. Czy nie ustalili ostatnio, że niektóre kwestie powinny pozostać poza obszarem ich rozmów? Rozmowy, jednej wtedy, na której zdecydowanie to wszystko powinno się skończyć, tak jak zazwyczaj miało to miejsce przy okazji tinderowych schadzek. A jednak pozwolił sobie na ulegnięcie tej dziwnej pokusie, na wsunięcie zegarka do kieszeni spodni, już wtedy bijąc się na siły z poczuciem, że robi coś niewłaściwego, coś, czego nie powinien. To głupie, bo przecież kradł już wcześniej, czasem od tych bardziej, a czasem od mniej uczciwych; ba - czy wspólnie z Keyem w heroinowym ciągu nie byli na tyle zdesperowani, żeby naprawdę posunąć się do próby okradnięcia prowincjonalnego sklepiku? Być może to fakt, że Jacob był dla niego naprawdę tak zaskakująco czuły, że to chyba aż niebezpieczne - i z jednej strony przekłucie tej bańki było cholernie niekomfortowe i brutalne, a z drugiej zupełnie niezbędne do tego, żeby móc jakoś nadal ze sobą funkcjonować, bez głupich myśli oscylujących zbyt często wokół tego, że nazwał go pięknym, naprawdę tak nazwał; że dla niego chociaż przez te kilka chwil mógł nie być tak kurewsko brzydki jak uważał Ashton i Florian, i wszyscy inni też.
Teraz jednak przede wszystkim żałował, choć maska lekkiej irytacji nie spełzała z twarzy, bo ciężko było przerobić to wszystko w głowie na przestrzeni tych kilkunastu sekund, które zawisały nad nimi co jakiś czas pełną napięcia ciszą. Na razie trzeba było przyjmować postawę obronną - na wszelki wypadek, nawet jeśli palce Jacoba już dawno przestały ściskać materiał swetra, a umysł powoli zaczynał trawić pojęcie kwoty, z którą został skonfrontowany. Dobrze, że przynajmniej z tego powodu jest ci przykro.
- Jacob, przestań. Powiedziałem, kurwa, że przepraszam - obruszył się odruchowo, zbierając w sobie siły do stanięcia znowu do pionu. - A twój kodeks moralny w takim razie jest zjebany. Zdradził cię ktoś kiedyś? Są rzeczy, które bolą bardziej niż utrata kilku stów z kieszeni. - Raczej kilkunastu. Zbyt szybko poderwał się do góry, czując jak przewraca mu się w żołądku i w ułamku sekundy ciemnieje przed oczami. Na szczęście ciągle ściana była w bliskim zasięgu i bardzo dobrze, bo w tym momencie okazała się nieoceniona. - Jak strata kogoś, kto był bliski pewnie. Dlatego przeprosiłem, nie wiedziałem, że to pamiątka - kontynuował, robiąc między zdaniami krótką przerwę, którą poświęcił na próbę złapania kontaktu wzrokowego z mężczyzną. Głęboki oddech wciągnięty przez nos, kiedy odbijał się wreszcie od tej ściany, przesuwając spojrzenie na ulicę, rozglądając się, w którą stronę powinien ruszyć, żeby najszybciej dotrzeć do stacji metra. Drżące palce sięgnęły po kolejnego papierosa.
- I skoro powiedziałem, że oddam, to oddam. Rebecca... twoja żona, tak? Żona to żona, to zupełnie inna sprawa. A ja nie potrzebuję twojej łaski - rzucił, jeszcze na moment wbijając chłodne spojrzenie w jego twarz. Potem po prostu wsunął papierosa między wargi i ruszył w stronę, o której zdecydował przed chwilą. Starał się iść prosto i jak najmniej chwiejnie, ale to było nieco utrudnione, bo nadal kręciło się w głowie i było tak strasznie słabo. I zimno, zimno strasznie, ale to nic.
Do zimna w końcu można było się przyzwyczaić.
k o n i e c
Obrazek

autor

kaja

ODPOWIEDZ

Wróć do „Pioneer Square”