WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

kancelaria adwokacka

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

tears under my makeup, your lips will stay shut
Awatar użytkownika
23
169

sekretarka

w kancelarii

belltown

Post

18.

Indiana zawsze uważała swoje życie za odrobinę nudne i przewidywalne; pozbawione spontanicznych decyzji i ekscytujących przygód, jakich pragnęła doświadczać, lecz ostatecznie nigdy nie odnajdywała w sobie odwagi na ich realizację. I tym bardziej nigdy nie przypuszczałaby nawet, że w wieku dwudziestu trzech lat będzie bliska rozwodu; nie będąc przy tym jednak żoną, bo choć widniała jako takowa w akcie małżeństwa, to jej relacja z mężczyzną, którego poślubiła, ani przez moment nie przypominała związku dwojga ludzi, których łączyłoby cokolwiek poza faktem, iż oboje ewidentnie żałowali tego, popełnionego pod wpływem alkoholu, błędu. A w każdym razie: oboje pozwolili sobie w to właśnie wierzyć; ona - wyprowadzając się z mieszkania Connora zaledwie kilka dni po tym, jak, w tej potwornie nieswojej atmosferze, wrócili z Las Vegas jako mąż i żona; a on - nie wykazując choćby najmniejszej chęci naprawienia ich relacji, zupełnie jakby ta wyprowadzka była mu po prostu na rękę, choć najwidoczniej nie umiał być aż takim dupkiem, aby powiedzieć to wprost, więc przez parę kolejnych dni konsekwentnie unikał Indiany, dając jej czas, żeby sama podjęła decyzję o wyprowadzce. Wtedy też widziała ona Connora Brewstera po raz ostatni: zamykając za sobą drzwi apartamentu w Ballard i z całych sił powstrzymując się przed wybuchnięciem płaczem: nad własną głupotą i naiwnością, skoro na krótką chwilę znowu uwierzyła w to, że mogłoby być między nimi inaczej. Lecz utrzymujący się między nimi dystans oraz późniejsze, chłodne pożegnanie, skutecznie ściągnęły ją na ziemię, utwierdzając w przekonaniu, iż żadna bliższa relacja pomiędzy nimi nigdy nie miała racji bytu, a odchodząc - Indy podjęła jedyną słuszną decyzję. Słuszną dla siebie samej. Nawet jeśli obecnie to tak bolało; i nawet jeśli nocami wciąż wylewała łzy w poduszkę, najzwyczajniej w świecie tęskniąc za codziennym widokiem Connora. Nowe mieszkanie było puste - bez bruneta, oraz bez psa, którego Indy tymczasowo zostawiła pod jego opieką; pierwszy raz w swoim życiu będąc zdana sama na siebie, choć w wielu kwestiach mogła liczyć na pomoc swojego ojca - znowu będącego jedynym facetem w życiu swojej córeczki. Halsworth nigdy przedtem nie mieszkała bowiem w pojedynkę - nie licząc krótkiego okresu, gdy jej poprzednia współlokatorka wyjechała, pozostawiając jej mieszkanie, jakie niedługo potem Indy zamieniła na to znajdujące się piętro wyżej i należące do Brewstera. Wciąż nie umiała zatem przywyknąć do wszechobecnej ciszy, która witała ją po powrocie, a którą starała się zagłuszać telewizorem czy muzyką, jakie w najmniejszym jednak stopniu nie były w stanie zastąpić obecności drugiego człowieka. Zwłaszcza tego konkretnego człowieka. Mimo to Indiana nie była zbyt podekscytowana perspektywą dzisiejszego spotkania z nim. Może nawet trochę się go obawiała. Nie tylko dlatego, że wiedziała doskonale, iż musiała odciąć się od mężczyzny przynajmniej na jakiś czas, aby wyleczyć się z tych infantylnych uczuć, jakie być może zaczynała do niego żywić; ale przede wszystkim dlatego, że spotkanie to miało odbyć się w obecności prawnika, zajmującego się ich rozwodem. A na to Indy ani trochę nie była gotowa. Czuła się natomiast dziwnie przytłoczona - mimo iż na co dzień sama pracowała w jednej z większych kancelarii w Seattle, dzisiejszego dnia musząc jednak wyjść wcześniej z pracy, bowiem nikt nie miał dowiedzieć się o tym, iż po pijaku panna Halsworth wzięła ślub w Vegas, toteż w kwestii wynajęcia prawnika postanowiła zdać się na Connora, choć ostatecznie to nawet nie on, a sekretarka z Wright & Wright, powiadomiła ją telefonicznie o terminie spotkania z adwokatem. Bo najwidoczniej pan i pani Brewster tak właśnie mieli się teraz ze sobą kontaktować - podobnie zresztą jak wielu niedoszłych rozwodników - przez prawnika. Dostrzegając więc bruneta w poczekalni kancelarii, zawahała się na sekundę, zanim doszła do wniosku, że nie mogli chyba być aż tak dziecinni, aby zupełnie przestać się do siebie odzywać... prawda? Nieco opieszale odwiesiła zatem płaszcz, a następnie podeszła do Connora, którego widok lekko ukłuł ją gdzieś w okolicy mostka, gdy uśmiechnęła się blado na powitanie. - Cześć. Bałam się, że się spóźnię, ale... jestem za wcześnie? Bo chyba dobrze zapamiętałam godzinę, którą podała mi sekretarka? - zagaiła, nie omieszkając wypomnieć mu tego, iż nie pofatygował się, aby samemu do niej zadzwonić lub napisać, ale przecież - nie miał takiego obowiązku. A Indy chyba po prostu sama nie wiedziała, co mówić, skoro najwidoczniej mieli jeszcze parę minut i doszło do tej potencjalnie niezręcznej wymiany. Odrobinę zakłopotana rozejrzała się więc dookoła, zakładając za ucho kosmyk ciemnych włosów, jaki wysunął się z nisko związanego koczka. - Co u... - ciebie? - Jak się ma Ares? - poprawiła się, bo ten mały szczeniak to było ostatnie, co ich jeszcze łączyło, więc o to Indy miała chyba prawo zapytać. Zresztą, była szczerze ciekawa. Tęskniła za tym futrzastym maluchem. Tak samo jak tęskniła za Connorem, ale tego już nie przyznałaby na głos.

connor brewster

autor

life is short and it is here to be lived
Awatar użytkownika
33
189

właściciel siłowni

seattle boxing gym

belltown

Post

14.
Ktoś mógłby stwierdzić, że Connor Brewster zdecydowanie pragnął w życiu nazbyt wiele adrenaliny, a może również, że nazbyt wiele już doświadczył w życiu, które tak na dobrą sprawę nie trwało jakoś szczególnie długo. Bo mając już tych trzydzieści parę lat, przeżył wiele ciężkich chwil, wiele osób po drodze również stracił i skrzywdził, a w zasadzie – nigdy nie uczył się na własnych błędach. Ciągle brnął na oślep przed siebie i łaknął tych emocji, których nie zagwarantowałoby mu życie w miejscu – bo nienawidził stać w miejscu. Nigdy jednak nie przypuszczał, że znajomość z Indianą wniesie do jego codzienności tak wiele nowych doświadczeń, wieńcząc je wszystkie… ślubem. Spontanicznym, szalonym, po pijaku – którego w zasadzie nawet nie pamiętał, ale jakby na to nie spojrzeć z boku, to chyba dokładnie taki ślub najlepiej pasował do jego osoby. Bo w jego życiu chyba nic nie mogło być normalne. I co więcej, nie robił nic, by ten stan rzeczy zmienić – również teraz, gdy po powrocie z Vegas, zamiast załagodzić sytuację i w jakikolwiek sposób spróbować naprawić zaistniały stan rzeczy, najzwyczajniej w świecie odciął się od swojej żony, jakby to miało sprawić, że to co się wydarzyło, po prostu zniknie. Nie do końca wiedział jak właściwie się z tym czuł, jako zdeklarowany przeciwnik instytucji małżeństwa, bo chcąc czy nie, teraz już nigdy nie będzie mógł nazwać się zagorzałym kawalerem, a raczej – rozwodnikiem, gdy już do takowego rozwodu dojdzie. A chyba oboje wiedzieli, że musi do niego dojść, bo ślub zawarty w ten sposób nie miał prawa bytu, tym bardziej, że oboje małżonków obecnie nawet nie utrzymywało ze sobą wystarczająco dobrych kontaktów. On uciekał przed zaangażowaniem się, jednocześnie nie chcąc więcej narażać Indiany na niepotrzebne problemy, które zwiastowała znajomość z nim – o czym sama się już zdążyła przekonać, a ona chyba wreszcie zrozumiała, że życie u jego boku niosło ze sobą pasmo nieszczęść i postanowiła się uwolnić z tego błędnego koła. I mimo, że Connor chciał ją zatrzymać – i już niemal to zrobił, to ostatecznie po prostu pozwolił jej odejść, prezentując to ni mniej ni więcej tak, jakby w ogóle mu nie zależało. I może tak było właśnie lepiej? Bo mimo rozczarowania i bólu, które zobaczył wówczas w jej oczach, gdy opuszczała jego mieszkania, wierzył, że gdy już te drzwi za sobą zamknie, zacznie lepsze życie. Bezpieczniejsze. Mimo, że bez niego, a i jemu niełatwo było się z tym faktem pogodzić, chociaż nadal uparcie wmawiał sobie, że Indiana Halsworth nie było dla niego aż tak ważna. Ale mimo tego pustka w czterech ścianach mieszkania okazała się być nagle cholernie przytłaczająca i nawet obecność psa nie była w stanie tego zmienić – wiedział, że i tak prędzej czy później odda go Indianie, nie chcąc zabierać jej również tego, chociaż sam zdążył się do niego odrobinę przywiązać. I to ten mały, czworonożny przyjaciel nieustannie mu o ciemnowłosej przypominał, chociaż miał szczerą nadzieję, że gdy wyprowadzi się z jego mieszkania, to ten dystans pomoże mu wrócić na właściwe tory. A fakt był taki, że właściwie w ogóle nie mógł się na niczym skupić, co jedynie pogarszało sytuację. Tym bardziej więc nie był skory do dzisiejszego spotkania, chociaż prawnik nalegał, by miało to miejsce jak najszybciej, bo nie było sensu dłużej tego odwlekać, skoro wszyscy zgodnie uznali, że rozwód jest najlepszym rozwiązaniem. Sam spotkał się z adwokatem Wright’em, który od kilku dobrych lat prowadził już wszystkie jego sprawy nieco wcześniej, by omówić kilka szczegółów, a przede wszystkim przedstawić mu stan rzeczy, który wpłynął na zmianę jego stanu cywilnego po powrocie z Vegas. Zgodził się więc na dzisiejsze spotkanie, także w obecności Indiany, chociaż wiedział, że nie będzie ono łatwe – tym bardziej, że znowu w jej oczach widniał jako ten skończony dupek, który ją skrzywdził. Może więc powinien poinformować ją o tym osobiście, ale uznał, że lepiej będzie, gdy to kancelaria się tym zajmie, bo… właściwie nie był pewien czy Halsworth w ogóle życzyła sobie kontaktu z jego strony. Ten brak rozmowy wpłynął między innymi na to, że nie wyjaśnili sobie wielu kwestii i sam nie wiedział na czym obecnie stoją. I sam nie wiedział czy po prostu wolał się nie spóźnić czy może podświadomie nie mógł się doczekać kiedy znowu ją zobaczy – ale na miejsce dotarł wcześniej. Czekając więc na korytarzu, wsunął dłonie do kieszeni ciemnych spodni i wpatrywał się w bliżej nieokreślony punkt do momentu, w którym usłyszał za plecami znajomy głos. Zaraz potem jego nozdrza przeszył przyjemny, intensywny – ale znajomo słodki zapach kobiecych perfum, na co nieznacznie drgnęły mu kąciki ust, po czym w końcu odwrócił się do niej przodem, napotykając spojrzenie jej oczu. – Cześć – odparł niemal od razu, spokojnie, chociaż lekko nerwowo, mimo wszystko pozytywnie zaskoczony faktem, że sama do niego podeszła i chyba przełamała barierę, której on nie chciał naruszyć. Bo chciał dać jej przestrzeń i chciał ją od siebie uwolnić, jednocześnie jednak pragnąc ją zatrzymać dla siebie – czy mógł wpaść w gorszy impas?Nie, jesteś na czas. Wright ma jeszcze spotkanie, prosił żeby zaczekać kilka minut, więc… mam nadzieję, że nie spieszysz się nigdzie? – zagadnął mimowolnie, bo tym samym oczywistym było, że spotkanie nieco się im tutaj przeciągnie – Nie dzwoniłem sam, bo… w sumie nie wiedział czy w ogóle byś odebrała, a jednak zależało nam na tym, żebyś poznała godzinę i termin tego spotkania. Najpewniejszą opcją wydała mi się więc sekretarka – wyjaśnił, chociaż właściwie sam nie wiedział czemu, ale wyłapał drobną aluzję w jej wypowiedzi i wyczuł, że miała mu trochę za złe, że nie poinformował jej osobiście. Chyba na tyle już ją poznał – może więc kolejny raz popełnił błąd. W tym akurat był mistrzem. Mimowolnie więc wpatrywał się w nią, gdy uciekając wzrokiem, założyła kosmyk włosów za ucho, niemal hipnotyzując go tym drobnym gestem, a z tego lekkiego transu znowu wyrwał go dopiero jej głos. – Ares ma się dobrze, dbam o niego, więc nie musisz się martwić. Chociaż jestem niemal pewien, że za Tobą tęskni… - tak jak ja, dodał w myślach – Nie jest już taki radosny, czasem mam wrażenie, że chodzi po mieszkaniu i Cię szuka, czasem przesiaduje przy drzwiach. Wiesz, że możesz go odwiedzić albo zabrać na spacer? Nie musisz się od niego izolować… tak jak ode mnie – dodał jeszcze, przyglądając się jej chwilowo – Jeżeli wolisz zabrać go pod moją nieobecność, to też można jakoś zorganizować, ale chyba jesteśmy na tyle dorośli, by móc się widywać? – spytał jeszcze, poniekąd wychodząc naprzeciwko jej próbie podjęcia rozmowy i kolokwialnego wyciągnięcia ręki, które właśnie poczyniła, podchodząc do niego jako pierwsza. Nie wiedział czy mogą się przyjaźnić, ale chyba nie musieli udawać, że się nie znają, prawda? – A jak Ty sobie radzisz? Znalazłaś dobre mieszkanie? Gdybyś potrzebowała pomocy, to wiesz… - ...gdzie mnie znaleźć, urwał mimo wszystko, pozwalając jej samej dopisać sobie zakończenie tego zdania. Chciał jednak, aby wiedziała, że zawsze może na niego liczyć, bo nawet jeżeli na każdym kroku okazywał się skończonym chujem, to nadal mógł dbać o jej dobro. Ale jeżeli wolała go nie widywać, to musiałby uszanować jej wolę, chociaż z wyraźnym trudem. Sam nie wiedział już czy lepiej było ten kontakt utrzymywać czy jednak dać jej odejść całkowicie, by nie musieli znowu wpadać w tak niezręczne sytuacja jak ta obecna, gdy po tym wszystkim co się wydarzyło, nie byli w stanie nawet normalnie ze sobą porozmawiać. Bo jeżeli tak to miało wyglądać, to nie chciał na to skazywać ani siebie, ani jej.
Indiana Brewster

autor

Connor

tears under my makeup, your lips will stay shut
Awatar użytkownika
23
169

sekretarka

w kancelarii

belltown

Post

Spontaniczny, pijacki ślub w Vegas, wydawał się natomiast kompletnie nie pasować do osoby Indiany Halsworth Brewster - chociaż gdyby się nad tym zastanowić, to był on prawdopodobnie bliższy jej wizji idealnego ślubu niż jakiekolwiek huczne wesele i uroczystość, kosztująca małżonków (lub ich rodziców, którzy często pragnęli również mieć w tym swój udział) całe ich oszczędności... jakich Indy i tak nie posiadała, żyjąc sobie beztrosko od wypłaty do wypłaty. Gdyby więc miała wybór, oraz ukochanego mężczyznę u boku, to chyba tak właśnie wyobrażałaby sobie ten najważniejszy dzień w swoim życiu: w skromnej sukience, tylko we dwoje, w słodkiej tajemnicy przed całym światem. Tak naprawdę bowiem wcale nie ekscytowała jej perspektywa kroczenia do ołtarza w wielkiej sukni, gdy kilkadziesiąt najbliższych osób obserwowałoby ją, niczym żywy eksponat. Rozumiała, że ktoś inny mógłby tego właśnie pragnąć, lecz ona sama miała dużo skromniejsze marzenia. Choć w tym przypadku rzeczywistość znalazła sposób, aby dać jej jeszcze mniej. A zaraz potem to również jej odebrać; czyniąc ją w tym momencie nie szczęśliwą mężatką, ale przyszłą rozwódką. I to brzmiało doprawdy okropnie - choć chyba nie tak, jak myśl, iż po tym fakcie staną się z Connorem zupełnie obcymi sobie ludźmi. A może już nimi byli. Może zawsze nimi byli, i tylko własna wyobraźnia podpowiadała jej, że było inaczej. Bo przecież obcy ludzie nie zachowują się tak, jak oni w tym cholernym Las Vegas... Ale zachowują się dokładnie tak, jak oni zachowywali się obecnie. Tylko czemu patrząc w jego oczy, Indy wciąż czuła się bezpieczniej niż przy kimkolwiek innym i w jakimkolwiek innym miejscu, nawet jeśli to właśnie miejsce przyprawiało ją teraz o lekką nerwowość? - Nie, nie spieszę się - potrząsnęła w zaprzeczeniu głową. Dokąd miałaby się spieszyć - do pustego mieszkania? Nie zapytała jednak, po co właściwie się tutaj znalazła; bo była przekonana, że prawnik jej wszystko wyjaśni i szczerze... to chyba właśnie z nim wolała o tym rozmawiać. Z Connorem unikali dotąd tego tematu niemal tak skutecznie, jak wszystkich innych. Jak rozmowy samej w sobie. - W porządku, rozumiem. W końcu od tego jest - skwitowała jego wyjaśnienia, wzruszając lekko ramionami. Sama wykonywała wszak identyczną pracę i doskonale wiedziała, że obowiązkiem sekretarki - między innymi - było właśnie poinformowanie każdej ze stron o terminie, czy to spotkania z prawnikiem, czy rozprawy w sądzie, więc możliwe, że Indy w ogóle nie miała powodu, aby mieć brunetowi za złe to, iż sam nie pofatygował się, aby do niej zadzwonić lub napisać. Ale mimo to było jej odrobinę przykro na myśl, że naprawdę mieli się teraz ze sobą kontaktować za pośrednictwem kancelarii. Tak, albo wcale. Choć nawet kiedy ich rozwód stanie się faktem, będzie ich łączyło to psie dziecko, które pozostawało obecnie pod opieką Brewstera, aczkolwiek Indy zamierzała w niedalekiej przyszłości zabrać psiaka pod swój dach - i skłamałaby, gdyby powiedziała, iż ani trochę nie obawiała się, że wówczas, nawet jeśli nie od razu, to z czasem, przestanie on interesować się jego losem, a tym samym - losem samej Indiany. Zaś ich drogi całkowicie się rozbiegną. I może wtedy, nareszcie będzie mogła ruszyć dalej... - Wiem, nie martwię się o to - odparła pospiesznie, nie chcąc, mimo wszystko, aby Brewster uznał, że Indy nie uważała, jakoby był w stanie zaopiekować się psem. Wiedziała, że Aresowi niczego tam nie zabraknie, i o to była spokojna. Słysząc jednak o tym, jak futrzasty malec snuł się po mieszkaniu, szukając jej w nim, albo czekał pod drzwiami na jej powrót, wygięła mimowolnie usta w smutną podkówkę, by po sekundzie jednak przybrać ponownie neutralny wyraz. A w każdym razie: spróbować to zrobić. - Ja też za nim tęsknię. Po prostu... byłam trochę zajęta, muszę zadomowić się w nowym mieszkaniu. Ale może w weekend wzięłabym go na dłuższy spacer? - zaproponowała i omal nie roześmiała się sama do siebie na myśl, że chyba zachowywali się właśnie jak typowa para u schyłku swojego małżeństwa, ustalająca zasady opieki nad dzieckiem - a ponieważ był dwudziesty pierwszy wiek i zwierzęta uchodziły za członków rodziny, to może powinni to też rozstrzygnąć bardziej oficjalną drogą? Tylko że z jakiegoś powodu, zamiast ją rozbawić, ów fakt tylko jeszcze bardziej Indianę przygnębiał. - Tak, to nie będzie konieczne. Chociaż domyślam się, że często nie ma cię w domu, więc po prostu... dam ci znać, kiedy będę chciała go zabrać na spacer. Mam jeszcze twój numer - kolejny subtelny przytyk, jakoby brunet jej numeru nie posiadał, skoro nie był w stanie się z nią skontaktować odnośnie dzisiejszego spotkania. Ale przecież Indiana nie unikała go dlatego, że nie miała ochoty go oglądać - tylko dlatego, że jedynie w taki sposób mogła przestać czuć to, co czuła, ilekroć był w pobliżu. Niemniej jednak oczywistym wydawało jej się to, że skoro już tutaj byli, i to bynajmniej nie przypadkiem, a w tej samej sprawie, to nie mogła usiąść sobie na drugim końcu poczekalni, udając, że go nie zna, bo w końcu i tak doszłoby do konfrontacji - w gabinecie prawnika. Aczkolwiek niewykluczone, że w innej sytuacji, gdyby wpadli na siebie przypadkowo, Indy ulotniłaby się, aby uniknąć tej niezręcznej sytuacji oraz przebywania w jego towarzystwie, jakie wciąż budziło w niej silne i niełatwe do okiełznania emocje. Uniosła zaraz lekko brew, jakby odrobinę zaskoczona jego zainteresowaniem, mimo że przecież od początku ich znajomości, Connor zawsze jej je okazywał. I to właśnie w ten sposób tak skutecznie mącił Indianie w głowie, pozwalając wierzyć, że nie była mu całkowicie obojętna. - Dobrze. Radzę sobie, więc... nie trzeba. Dzięki - pokiwała na potwierdzenie głową, chcąc chyba przekonać tym również samą siebie, że istotnie: było dobrze. I że naprawdę sobie radziła. - Co prawda nigdy właściwie nie mieszkałam sama i muszę się do tego przyzwyczaić, ale... mój tata trochę mi pomaga, jeśli pojawiają się jakieś usterki. Chyba spodobało mu się to, że znowu jest komuś potrzebny - przyznała, pozwalając, aby w kąciku jej ust na ułamek sekundy zamajaczył delikatny uśmiech. Możliwe, że przez cały ten czas, jak Indy mieszkała z Connorem u Connora, nie przyznała się do tego ojcu, który zapewne nie byłby owym faktem zachwycony i koniecznie chciałby go poznać, aby przekonać się, jakie ten miał zamiary wobec jego córeczki i że nie zamierzał jej przypadkiem wykorzystać. Dlatego łatwiej było trzymać go w błogiej niewiedzy. A jeszcze gdyby dowiedział się, że Indy po pijaku wydała się za mąż? I dopiero teraz dochodziła do wniosku, że... trzeba było słuchać taty. - Chociaż to i tak raczej tymczasowe lokum. Mam nadzieję, że niedługo uda mi się znaleźć coś lepszego i będę wtedy mogła zabrać do siebie Aresa na stałe. W końcu to przeze mnie trafił pod twój dach... - zauważyła, zerkając odruchowo w kierunku drzwi z tabliczką z nazwiskiem Wright; jakby niecierpliwiła się już, kiedy ta rozmowa się skończy, a oni będą mogli przejść do sprawy, dla której się tutaj znaleźli. Mimo że tak naprawdę wcale jej się do tego nie spieszyło, i wręcz odrobinę spięła się, kiedy te nieoczekiwanie się otworzyły i pomieszczenie opuścił, na oko chyba lekko podenerwowany klient, w którego miejsce do środka weszła jeszcze na moment sekretarka, zanim wyłoniła się na powrót i przymilnym głosem zaprosiła ich do gabinetu: - Państwo Brewster? Zapraszam.

connor brewster

autor

life is short and it is here to be lived
Awatar użytkownika
33
189

właściciel siłowni

seattle boxing gym

belltown

Post

Do osoby Connora Brewstera, pijacki ślub w Vegas pasował za to niemal idealnie – wpisując się perfekcyjnie w ramy jego osoby, charakteru, upodobań i całokształtu życia w paśmie usłanym adrenaliną. A czyż jest coś bardziej ekscytującego – i przerażającego – niż ślub wzięty pod wpływem sporej ilości procentów, w przypadkowym miejscu w tętniącym życiem mieście grzechu, którego w dodatku w ogóle się nie pamięta? Być może to właśnie ta luka w pamięci stawała się największą dawką adrenaliny w całej tej sytuacji – bo Connor nie lubił tracić gruntu pod nogami, a wówczas naprawdę dał ponieść się chwili i coś… zadziało się bez jego świadomego udziału. Mógł jedynie dziękować – temu u góry, losowi bądź pozornej ilości szczęścia – że w ostateczności jego żoną została właśnie Indiana Halsworth, a nie jakaś przypadkowo poznana panienka, który być może poleciałaby właśnie na jego majątek i wyciągnęłaby z tej sytuacji o wiele więcej niż szybki ślub i jeszcze szybszy rozwód. No i odrobinę zabawy również. Z kolei fakt, iż z Indy dzielił już to życie przez pewien czas, w jakimś stopniu niwelował to jego przerażenia zmianą stanu cywilnego, którego nigdy zmieniać nie zamierzał. I sam nie wiedział jeszcze do końca jak czuł się z myślą, że niedługo zamiast kawalerem będzie mógł nazywać się rozwodnikiem, ale – miał wrażenie, że to mogło być o wiele bardziej gorszym doświadczeniem dla Indiany, niż dla niego. I po części czuł się też kolejny raz winny tego co się jej przytrafiło – bo najpierw porwano ją z jego winy, a potem jeszcze nie zadbał należycie o nich obojga i pozwolił na to, by wzięli ten cholerny ślub. Czyli wszystko szło nie po jego myśli, również i to co wydarzyło się pomiędzy nimi podczas tego pamiętnego wyjazdu – ale to akurat w całokształcie było najprzyjemniejszym jego aspektem i zdecydowanie tego nie żałował. Ale przez to jeszcze trudniej było trzymać się od Indy z daleka. Dlatego też tylko skinieniem głowy odpowiedział na jej zapewnienie, że istotnie ma czas i nigdzie się nie spieszy, chociaż te dystans i niepewność w ich zachowaniu zdecydowanie nie ułatwiały zadania. Chciał zrobić więcej, ale nie mógł – jakby stali się sobie kompletnie obcymi ludźmi, a przecież… tego również dla nich nie chciał, ale może tak właśnie będzie prościej? – Jasne, rozumiem. Nie twierdzę, że musisz, tylko wolałem się upewnić, że wiesz, że w każdej chwili możesz przyjść. To co się dzieje… tego nie zmienia, tym bardziej jeżeli chodzi o Aresa. I nie musisz się martwić, nie będę chciał go odebrać, jeżeli się o to obawiasz, chociaż też się do niego trochę przyzwyczaiłem – przyznał, tym razem nie pokusiwszy się już o targowanie się szczeniakiem, by tylko wymusić coś na ciemnowłosej. Może był skończonym dupkiem, ale nie aż takim – i w ostateczności, gdy wiedział, że musi dać jej odejść, to wiedział, że odejdzie razem z psem. I tak musiało być – jemu pozostanie już tylko znowu puste mieszkanie, czyli powrót do tej szarej codzienności. Ale tego przecież chciał, prawda? Kąciki jego ust drgnęły więc lekko ku górze, gdy usłyszał kolejny przytyk dotyczący numer telefonu i skinął mimowolnie głową. – Ja też nadal mam Twój numer, więc nie musisz się martwić, że nie odbiorę. Ale daj wcześniej znać, bo faktycznie ostatnio znowu rzadziej bywam w domu, ale to nie znaczy, że nie dbam o Aresa – nadmienił jeszcze, żeby przypadkiem Indiana nie pomyślała, że „więzi” go w domu całymi dniami, kiedy on sam jest gdzieś na mieście. Umiał pogodzić te kwestie na tyle, by pies nie czuł pokrzywdzony, a przynajmniej nie aż tak bardzo. I nie wiedział właściwie czemu zapytał o to jak sobie radzi, jakby podświadomie pragnąc usłyszeć, że być może potrzebowała jego pomocy, a to oznaczałoby, że znowu mógłby coś dla niej zrobić. Tylko, że jak na ironię – nie powinien, więc trudno określić czy z ulgą czy z żalem przyjął to, że ciemnowłosa tej pomocy nie potrzebowała. – To dobrze, że tata Ci pomaga, na początku każdy pomoc się przyda. Mieszkanie w pojedynkę to spora zmiana, wiem coś o tym. Ale gdyby coś… na mnie też możesz liczyć – dodał więc jeszcze, mimo wszystko nie chcąc całkiem uchodzić za tego chuja w jej oczach, bo ostatecznie nie musieli udawać, że całkiem się nie znają. I zawsze mógł jej pomóc – zrobiłby to, gdyby tylko tego potrzebowała. Ale domyślał się, że i dla niej łatwiejszym było obranie tej drugiej strategii, która opiewała w ograniczenie kontaktu. Bo tak jest prościej. Już miał dodać, że mógłby jej pomóc szukać tego nowego lokum, ale… właściwie nie zdążył. Bo wpierw przyglądał jej się, gdy zerknęła na drzwi do gabinetu, jakby pragnąc, by te się już otworzyły, co lekko go zakłuło – bo pragnęła zakończyć rozmowę z nim? – a potem już te drzwi faktycznie się otworzyły i wyrwały go z tego lekkiego transu. Odprowadził wzrokiem trochę zdenerwowanego klienta swojego prawnika, po czym przepuścił sekretarkę, która weszła tam, by upewnić się, że może wpuścić teraz ich. Niemal zaśmiał się w duchu, gdy określiła ich Państwem Brewster i było to bliżej nieokreślone uczucie, bo właściwie pierwszy raz ktoś się tak do nich zwrócił – i było to doprawdy zaskakująco. Kąciki jego ust znowu więc drgnęły ku górze, po czym wskazał ruchem ręki gabinet. – Pani Brewster, zapraszam – lekko żartobliwie zwrócił się do niej w ten sposób i puścił ją przodem, po czym sam wszedł do środka tuż za nią, zamykając drzwi.
- Witam, wchodźcie dalej śmiało. Wybaczcie, ale przeciągnęło mi się spotkanie – zaczął Wright, segregując pospiesznie jeszcze dokumenty poprzedniej sprawy na swoim biurku, kiedy zaś Connor i Indiana podeszli do stołu z krzesłami, przy którym mogły odbywać się rozmowy i najpewniej też formalności. Kiedy prawnik do nich podszedł, Connor skinął głową na powitanie. – Mój ulubiony klient – rzucił żartobliwie i uścisnął jego dłoń – A to najpewniej Twoja żona? – ośmielił się zasugerować, no bo przecież był wprowadzony w temat i doskonale wiedział jak do owego ślubu doszło. Zapewne więc również miał z tego trochę ubaw, a z samym Connorem znali się już dobrą chwilę i mieli całkiem pozytywne relacje.
- Tak, to Indiana – przedstawił mu więc ciemnowłosą i pozwolił się również z nią przywitać.
- No to siadajcie, zaraz przejdziemy do konkretów, tych mniej przyjemnych formalności – dodał i zgarnął z biurka teczkę, więc ostatecznie Connor usiadł tuż obok Indiany przy stole – Od razu zaznaczę, że ten rozwód to będzie raczej formalność. Szybki ślub, szybki rozwód – sąd nie powinien zbytnio tego roztrząsać. Nic poza tym ślubem Was przecież nie łączy, poza tym trwa on na tyle krótko i z uwagi na okoliczności w jakich do niego doszło, nie będzie wymagana żadna separacja – oznajmił, na co Brewster skrzywił się lekko w momencie, w którym prawnik stwierdził, że przecież nic poza tym ślubem ich nie łączyło. Ale to była kompletna bzdura. Tyle, że nie mógł mówić o tym głośno. Zdusił więc w sobie komentarz i pozwolił mu kontynuować – Indiana, mogę po imieniu? – skierował uwagę na ciemnowłosą, więc i Connor mimowolnie na nią zerknął – Oczywiście rozumiem, że nie będziesz dochodzić żadnych własności Connora, jego majątku, mieszkania, lokalu? Podziału tego co należy do niego? Z uwagi na to, że nie podpisaliście przecież intercyzy, formalnie mogłabyś to zrobić – stwierdził, najwyraźniej musząc ją o tym poinformować z prawnego punktu widzenia – Mam w swoim dorobku wiele rozwodów i wiem, że nie są one niczym przyjemnym, zwłaszcza jeżeli chodzi o majątek. W związku z tym, że muszą dbać o interesy mojego klienta, musisz podpisać dla nas ten dokument… - podsunął jej jedną z kartek wraz z długopisem – ...by formalnie zrzec się dochodzenia swojej części jego majątku. Wiadomo, że to całkiem kusząca okazja, by się wzbogacić – rzucił, najwyraźniej lekko żartobliwie, nie domyślając się najwyraźniej, że ta sugestia była odrobinę krzywdząca. Connor z kolei nie odezwał się właściwie w ogóle, chyba odrobinę zaskoczony przebiegiem tego spotkania i tym, że Wright nie ostrzegł go jak chce to rozegrać. Bynajmniej mało taktowanie. Zerknął więc nerwowo na Indianę, która nawet nie sięgnęła jeszcze po długopis. – Ale podpiszemy to i będziemy mieć problem z głowy – dodał i ruchem głowy wskazał na dokument, jakby ponaglając ją do podpisania. Brewster przeklął więc tylko w duchu i znowu skupił wzrok na ciemnowłosej, właściwie wypowiadając zaledwie jej imię, jakby chcąc ją w ten sposób przeprosić. – Indiana…
Indiana Brewster

autor

Connor

tears under my makeup, your lips will stay shut
Awatar użytkownika
23
169

sekretarka

w kancelarii

belltown

Post

Do Indiany dopiero teraz zaczynało tak naprawdę docierać, jak realne było to małżeństwo - lub raczej ten rozwód, jaki ich czekał - i sama nie umiała chyba w jednoznaczny sposób orzec, czy żałowała tego, co się stało w Vegas. Z jednej strony bowiem - przynajmniej coś przeżyła; na moment przestała martwić się konsekwencjami, tak jak niestety miała to w zwyczaju na co dzień, i w całości zdała się na ślepy los. I w tamtej chwili czuła się z tym cudownie - lecz obecnie znowu nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że dla Connora wszystko to było jedynie chwilową rozrywką. A może nawet czymś jeszcze mniej - może po prostu przystał wówczas na jej towarzystwo, bo tylko ona była akurat pod ręką. Ale to wszystko musiało się wreszcie skończyć. W Seattle brunet posiadał lepsze towarzystwo; miał swoje sprawy oraz swoje życie, w którym nie było dłużej miejsca dla Indiany Halsworth. To właśnie zrozumiała, zamykając za sobą drzwi i opuszczając po raz ostatni jego mieszkanie. I ta właśnie świadomość łamała jej serce, i z tego samego powodu nie sądziła, aby prawdą było stwierdzenie, jakoby mogła do niego przyjść w każdej chwili. Mogła co najwyżej prosić go o spotkanie, licząc na to, że znajdzie dla niej akurat wolną chwilę. Pokiwała więc zaraz głową, i potarła dłonią swoje ramię. - To dobrze, przynajmniej tego uda nam się uniknąć. I bez obaw, dam wcześniej znać. Nie chciałabym ci w czymś przeszkodzić - odparła beznamiętnie, przyłapując się na myśli, iż najwidoczniej Brewsterowi nie zależało już ani na niej, ani nawet na tym psie, na tyle, aby chcieć którekolwiek z nich zatrzymać przy sobie. Ale w tym przypadku to nawet lepiej, bowiem jedynym powodem, dla którego Indy tak łatwo i bez większego żalu zdecydowała się teraz pozostawić szczeniaka pod jego opieką, była właśnie myśl, iż za jakiś czas będzie mogła zabrać go do siebie na stałe. I z ewidentną ulgą przyjęła wiadomość, że mężczyzna nie będzie jej tego utrudniać. Zabawne jednak, że słysząc to, co przed momentem sama powiedziała, z jego ust, Indy poczuła się jakoś tak... dziecinnie z tym, że musiała prosić o pomoc swojego tatę. I chyba trochę było jej z tego powodu wstyd, co po raz kolejny postanowiła zamaskować cierpkim komentarzem. - Dzięki, ale nie potrzebuję cię - ucięła ze wzruszeniem ramion, mimo iż sama nie wiedziała, skąd brało w niej się tyle goryczy. Ale nie miała też czasu nadmiernie się nad tym zastanawiać, bowiem już po chwili drzwi do gabinetu prawnika się otworzyły, a oni zostali zaproszeni do środka. Nazwana po raz pierwszy mianem pani Brewster, Indiana poczuła się doprawdy dziwnie i nieswojo. Jakby w okrutny sposób ktoś sobie z niej żartował, naśmiewając się z jej bezdennej naiwności - i tym kimś był sam Connor. Tylko że z jakiegoś powodu ani jej to nie rozbawiło, ani nawet nie przywołało na jej twarzy uśmiechu, gdy zaledwie zerknęła na bruneta, wchodząc do gabinetu, gdzie niemal od razu dostrzegła, iż mężczyźni najwidoczniej znali się bardzo dobrze i mieli całkiem swobodne relacje. Uniosła lekko zaskoczona brew, i skinęła głową na domysły Wright'a; ostatecznie jednak przybierając na usta delikatny uśmiech, gdy wyciągnąwszy do niego dłoń, przywitała się i przedstawiła raz jeszcze, by zaraz potem już zasiąść przy stole w centralnej części pomieszczenia. Jej spojrzenie ponownie skupiło się na osobie prawnika, który bez zbędnych wstępów postanowił przejść do rzeczy, w pewnym momencie przyprawiając jednak ciemnowłosą o pewne nieoczekiwane ukłucie żalu, gdy usłyszała od niego dokładnie to, co sama usiłowała sobie przetłumaczyć w głowie: że jej i Connora nic nie łączyło. Taka była przykra prawda. - Świetnie - skwitowała wypowiedź prawnika, tak jakby były to dla niej dobre wieści. I w jakimś stopniu były - bo przecież wszyscy tu obecni pragnęli jak najszybciej tę sprawę rozwiązać. Raz jeszcze Indiana skinęła więc na zgodę, aby mężczyzna zwracał się do niej po imieniu (z całą pewnością nie miała ochoty dłużej pozostawać panią Brewster...), lecz ściągnęła lekko brwi, gdy ten przeszedł do tematu pieniędzy. - Nie, ja- - zaczęła, potrząsając głową, ale zaraz potem mężczyzna znów wszedł jej w słowo, zatem to musiało wystarczyć jako potwierdzenie, że istotnie nie zamierzała dopominać się o należącą się jej część majątku Brewstera. Co wydawało się oczywiste i sądziła, że brunet także o tym wiedział, lecz najwidoczniej nie miał co do tego aż takiej pewności. Zmarszczyła więc lekko brwi, gdy prawnik zasugerował jej taki zamiar, po czym spojrzała odrobinę zaskoczona na kartkę, którą położył przed nią na blacie wraz z długopisem, po który jednak nie sięgnęła od razu. Z zasady nie podpisywała niczego bez wcześniejszego zapoznania się z treścią dokumentu, nawet gdyby i tak miała niewiele z niego zrozumieć. - "Wzbogacić"? - mruknęła zaskoczona i zerknęła na Connora. - To konieczne? - spytała, bardziej jednak mając na myśli to, czy rzeczywiście potrzebował on jej podpisu w obecności prawnika, aby móc mieć pewność, że nie zamierzała oskubać go z pieniędzy. A może od początku tego właśnie tak bardzo się obawiał? Dlatego był tak przerażony tym cholernym ślubem? Indiana przecież nie zamierzała niczego utrudniać; zdawała sobie sprawę, że przed sądem słowo nie było wystarczające i wszystko musiało być na papierze, więc podpisanie tego leżało również w jakimś stopniu w jej interesie, jeżeli pragnęła, aby cały rozwód odbył się sprawnie i szybko, ale i tak... czuła się z tym dziwnie. Bo miała wrażenie, że nie chodziło tu tylko o kwestie prawne, a o zwykły, fundamentalny brak zaufania. Widząc natomiast jej zawahanie, Wright nie czekał na reakcję Connora - jakby chcąc powstrzymać go przed ulegnięciem jej ładnym oczkom i wycofaniem się z podpisania umowy - lecz od razu wtrącił:
- Coś nie tak? Jeśli nie zależy ci na pieniądzach Connora, to podpisanie tego dokumentu nie powinno stanowić problemu, a znacznie ułatwi sprawę przed sądem. To nic osobistego, z pewnością zdajesz sobie sprawę, że muszę działać w jego najlepszym interesie - wyjaśnił. Być może ona również powinna wynająć własnego prawnika, który zadbałby o jej interesy, tylko że... Indy żadnych przecież nie posiadała i do tej pory nie uważała tego za konieczne. Wiedziała, że sprawy rozwodowe potrafiły wlec się w nieskończoność, ale ich sytuacja wydawała się prosta i klarowna. Naprawdę sądziła, że uda się ją rozwiązać szybko i bezboleśnie. I może nawet to pierwsze było prawdą, ale sądząc po tym spotkaniu... to wcale nie będzie bezbolesny proces. Nie dla niej. Zerknęła więc tylko ukradkiem na Connora, jakby pragnąc przekonać się, co on sam miał w tym temacie do powiedzenia, ale... przecież wszystko powiedział już jego prawnik. Bo Brewster nie miał nawet jaj, aby powiedzieć jej to wszystko samemu. Potrząsnęła więc zaraz głową i z głuchym parsknięciem sięgnęła po długopis. - Zgoda, podpiszę, co będzie trzeba - zaledwie omiotła dokument wzrokiem, wyłapując część jego treści, po czym podpisała się u dołu kartki swoim, a nie jego nazwiskiem, pragnąc jak najszybciej mieć to za sobą. - Proszę. Nie chcę niczego od pańskiego klienta - oznajmiła jeszcze, zwracając się do Wright'a, i odepchnęła przesunęła w jego stronę kartkę po gładkim blacie. Na Connora nawet nie spojrzała. Nie chciała, by widział, że sprawiło jej to przykrość - nie chciała dawać mu tej satysfakcji. Mimo że w środku cała niemal dygotała z nerwów.

connor brewster

autor

life is short and it is here to be lived
Awatar użytkownika
33
189

właściciel siłowni

seattle boxing gym

belltown

Post

Skutki prawne ich zabawy w mieście grzechu rzeczywiście najmocniej odzwierciedlały to, jak poważne było zawarcie małżeństwa – że nie było to chwilową rozrywką, o której można zapomnieć, bo niosła za sobą pasmo wielu zmian. Przede wszystkim zmiany stanu cywilnego, skoro oboje już zawsze będą mogli określać się rozwodnikami, mimo, że nawet nikt póki co nie wiedział o tym, że ten ślub wzięli. Chociaż Brewster był przeciwnikiem tej instytucji i nie uważał, by do czegokolwiek jej potrzebował, to chyba ostatecznie wcale nie żałował, że do tego doszło – a właściwie należałoby nadmienić: że do tego doszło z Indianą. Bo gdyby to była jakaś przypadkowa kobieta, najpewniej miałby do siebie znacznie większy żal – a teraz? Żałował jedynie tego, że znowu krzywdził pannę Halsworth, pozwalając wówczas na to, by się w sobie zatracili i doprowadzili do tego ślubu, jak i teraz, gdy jakby nigdy nic ją z tego życia usuwał – a właściwie to pozwalał jej odejść. Co mogło wydawać się jednoznaczne. Tyle, że prawda była zupełnie inna: on wcale nie chciał, by odeszła. Tylko, że nie mógł jej tego powiedzieć dla jej własnego dobra i tym razem chciałem to rozegrać nieco lepiej niż wcześniej, gdy sprowadził do mieszkania inną kobietę. Co prawda znowu wychodził w jej oczach na skończonego dupka, ale najwyraźniej tak właśnie musiała o nim myśleć, by móc odejść i żyć po swojemu, nie narażając się na problemy i kłopoty, które Brewster za sobą ciągnął. Żałował tylko, że o tym nie wiedziała, bo proponując to, że zawsze mogłaby do niego wpaść i zawsze na niego liczyć, był absolutnie szczery w tych słowach, a nawet chciał, by nadal tak było – bo nie chciał tracić z nią kontaktu całkowicie. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że Indy może sobie tego kontraktu nie życzyć i z tym było mu chyba najtrudniej się pogodzić. – Daj spokój, jak mówię, że możesz wpaść kiedykolwiek, to tak jest. Nie musisz się wcześniej zapowiadać, co najwyżej dać znać, ale tylko po to żebym akurat był w mieszkaniu – wzruszył lekko ramionami, niemniej stanowczo zapewniając ją, że nadal była u niego mile widziana i w zasadzie chętnie nawet zostawiłby jej swoje klucze, ale nie sądził, by ciemnowłosa sobie tego życzyła. W końcu sama mu oddała swój komplet i raczej wątpił, by chciała go z powrotem, najpewniej obawiając się, że wizyta bez zapowiedzi może spowodować, że natknie się na Connora w dwuznacznej sytuacji z inną kobietą. Co też było absurdalne samo w sobie, bo on nie spraszał kobiety do domu – tamta jedna była wyjątkiem, bo wówczas była mu potrzebna do tego, by Indiana spojrzała na niego bardziej krytycznie, co zresztą się udało, ale teraz szczerze tego żałował. Tak poza tym – Indiana była jedyną, która gościła w jego czterech kątach tak długo. Ale chyba nie był upoważniony obecnie do tego, by jej to wyjaśniać, bo zapewne nawet jej to nie interesowało. Za to poczuł nutkę rozczarowania i żalu, gdy głosem pełnym goryczy stwierdziła, że… go nie potrzebuje. Och, był w stu procentach pewien, że taka kobieta jak Indiana wcale by go nie potrzebowała, chociaż lubił dawać jej to wsparcie i jednocześnie być dla niej oparciem, niemniej jednak wiedział, że w ostateczności doskonale radziła sobie sama. A jeżeli nie, to miała wsparcie swojej licznej rodziny, czego on sam z kolei wcale nie miał, a na pewno nie w takim stopniu. Ta gorycz w jej głosie nawet jednak go nieco zaskoczyła, bo dotychczas jeszcze nigdy nie obdarzyła go czymś takim, więc sam nie wiedział jak się z tym czuł, ale nie mógł tej emocji nazwać pozytywną. On sam za to chciał jedynie nieco rozluźnić sytuację i nazywając ją Panią Brewster, bynajmniej nie zamierzał się z niej naśmiewać, ale… chyba powinien już się też domyślić, że obecnie Indiana mogła jego słowa i spostrzeżenia odbierać mniej pozytywnie, dlatego milczenie mogło jednak okazać się złotem. I to właśnie praktykował, wpuszczając ją do gabinetu i oddając – niestety – inicjatywę swojemu prawnikowi. Nie przewidział bowiem, że ten pogorszy sytuację jeszcze bardziej, niemal od razu przechodząc do rzeczy, będąc zapewne przekonanym, że oni oboje byli zgodni co do kwestii, że nic ich nie łączy i ten rozwód to jedynie formalność. Bo nawet jeżeli po części był formalnością, to… Connor nigdy nie powiedziałby, że nic ich nie łączyło. Za to, gdy wyciągnął cięższe działa, dotyczące bezpośrednio jego majątku i rzeczy majątkowych, które posiadał, niemal aż zamarł w bezruchu, przysłuchując się otępiale jak jawnie sugerował Indianie, że właśnie tego mogła oczekiwać. Jakby celowo za niego wyszła, by ugrać coś dla siebie i aż się skrzywił na samą myśl, ale… niestety nic nie powiedział. Nie zaprzeczył, jedynie spoglądając nerwowo na ciemnowłosą, której spięte ciało i wyraźnie niezadowolona – ale i może zaskoczona – mina świadczyły o tym, że była w szoku. Podobnie jak on, ale chyba to ona czuła się teraz bardziej urażona. Podzielił z nią spojrzenie wówczas, gdy temat objął stwierdzenie – wzbogacić się – i dlatego Brewster szybko pokręcił głową. – Nie, to nie… - zaczął, pragnąc powiedzieć, że to nie tak, że to prawnik na to nalegał, ale widząc zawahanie w jego głosie i ten wyczekujący, ale również zraniony wzrok Indiany, od którego Connor nie mógł oderwać wzroku, Wright najwyraźniej postanowił przejąć inicjatywę, by jego klient nie popełnił kolejnego „błędu”. Zapewne widział już to, że Connor miał do niej słabość i fakt, że próbował już zaprzeczać, nasuwał przemyślenia co do tego, że zaraz sam porwie i wyrzuci ten cholerny kawałek papieru. Bo przecież jej ufał i nigdy nawet przez sekundę nie pomyślał, że chciałaby zabrać cokolwiek z jego majątku, bo po prostu nie była takim człowiekiem. Znał ją, a przynajmniej chciał wierzyć, że tak jest, ale dochodził do wniosku, że to Indiana coraz mniej znała jego, gdy spoglądała na niego z takim rozczarowaniem w oczach. I chyba tym właśnie był zawsze… rozczarowaniem. Westchnął więc, słuchając słów prawnika i przeczesał nerwowo palcami włosy, przeklinając w duchu. Wiedział, że lepiej było oddać mu inicjatywę, ale z drugiej strony pragnął zaprzeczyć każdemu z jego słów. Gdy więc znowu podzielił spojrzenie z Indianą, ponownie pokręcił delikatnie głową. – To formalność, która przyspieszy rozwód – powiedział krótko, nie chcąc wyjść przed prawnikiem na mięczaka, który się jej tłumaczy, ale i nie chcąc jej pokazać, że to miało jakiekolwiek znaczenie i że wiązało się z tym, że jej nie ufał. Bo ufał, ale ten cholerny papier naprawdę był potrzebny, by usprawnić cały proces. I miał nadzieję, że to zrozumie. Przymknął na sekundę oczy, gdy podpisała dokument, gorzko oznajmiając, że niczego od niego nie chce – jakby nie chodziło wyłącznie o kwestie majątkowe, ale… o wszystko. I najpewniej miała cholerną rację, powinna od niego uciekać, ale w takim razie dlaczego jemu tak ciężko było przyjąć to do wiadomości? Posłał Wright’owi nie do końca zadowolone spojrzenie, zapewne jedynie szykując się na to, co mu powie, gdy spotkają się sam na sam, ale pozwolił mu kontynuować jego prawniczą gadkę, dotyczącą samego rozwodu i dokumentacji. – To dokumenty rozwodowe dla Was obojga, zapoznajcie się z nimi i podpiszcie na dole – oznajmił, przekazując kolejne pliki i jemu i jej – Gdy już to zrobicie, skompletuję całość i złożę do sądu wniosek, wówczas będziemy już tylko oczekiwać na wyznaczenie terminu rozprawy. Jestem niemal pewien, że zakończymy to właśnie na tej jednej rozprawie – dodał jeszcze, gdy Connor zerknął na Indianę, a potem na dokument, który omiótł wzrokiem, ale wcale nie wczytując się w niego jakoś zawzięcie, bo przecież Wright był jego prawnikiem, więc dbał o jego interesy, także podpisał go bez chwili zastanowienia, ale i tak z nutką zawahania, bo wiedział, że złożenie tego podpisu przekreśla jego relację z Indianą. Być może definitywnie i nieodwracalnie – i wcale nie chodziło tylko o formalność rozwodu. Ale o całą ich znajomość. Dlatego złożenie tego jednego podpisu było tak kurewsko trudne.
- Świetnie, więc to będzie tyle na dzisiaj. O ile nie będziesz chciała zatrudniać własnego prawnika, będziemy się kontaktować przez Connora, ale samo wezwanie na rozprawę zostanie przesłane do Ciebie osobiście. Liczę na to, że do rozprawy nie wynikną już żadne nowe… komplikacje – zaznaczył znacząco, spoglądając to na Connora, to na Indianę, jakby bezgłośnie sugerując, że mogliby oni zmienić zdanie w jakiejkolwiek kwestii, ale przecież to i tak do cholery nie była jego sprawa, dlatego Brewster zmroził go lekko wzrokiem i znowu cały się spiął, spoglądając na Indianę, która z kolei nie wyrażała żadnych emocji – Nie wynikną, nie martw się. Będziemy w kontakcie, informuj mnie, gdyby coś się działo – skwitował krótko Connor, nie pozwalając mu już na dodanie czegokolwiek więcej, bo już i tak spieprzył całą sytuację. Podniósł się więc i uścisnął jego dłoń, pozwalając to samo uczynić ciemnowłosej w geście pożegnania, po czym nawet nie musiał puszczać jej przodem, bo sama niemal od razu opuściła gabinet. W pośpiechu. Przeklął w duchu i ruszył zaraz za nią, zatrzaskując niemal za sobą drzwi do gabinetu. – Indiana – zaczął, nie doczekując się jednak żadnej reakcji. I może to i lepiej, powinien był pozwolić jej odejść, ale... – Indy, zaczekaj!
Indiana Brewster

autor

Connor

tears under my makeup, your lips will stay shut
Awatar użytkownika
23
169

sekretarka

w kancelarii

belltown

Post

Skłamałaby, gdyby powiedziała, że w jej głowie wcale nie pojawiały się dziesiątki scenariuszy przedstawiających to, w jaki sposób Connor korzystał z uzyskanej właśnie wolności oraz faktu, iż nareszcie pozbył się ze swojego apartamentu uciążliwej współlokatorki - i że znaczna większość owych scenariuszy nie sprowadzała do wyobrażania go sobie w intymnych sytuacjach z innymi kobietami. Trudno powiedzieć, dlaczego Indy tak właśnie o nim myślała, skoro przez cały ten czas, jak dzieliła z brunetem mieszkanie, wcale nie widywała w nim tak wielu jego przygodnych kochanek, jak chyba się tego spodziewała. Ale tak naprawdę, nie miało najmniejszego znaczenia to, z iloma kobietami w międzyczasie sypiał i ile przewinęło się przez jego łóżko od dnia, kiedy Halsworth się stamtąd wyniosła - właściwie to chyba w ogóle nie chciała tego wiedzieć - bo w ostatecznym rozrachunku wszystko sprowadzało się wyłącznie do faktu, że... to nie jej było dane spędzać noce w jego łóżku i w jego ramionach. A żadna inna forma ich relacji nie byłaby dla niej wystarczająca - nie umiała być po prostu jego znajomą, mimo iż jeszcze niedawno wydawało jej się, że chciała utrzymywać z nim choćby te platoniczne relacje. Ale prawda była taka, że jej serce wciąż pragnęłoby więcej; i że jeżeli miała kiedykolwiek uwolnić się od tego, co zaczynała do niego czuć - to tylko całkowicie się od niego odcinając. Co było o tyle trudniejsze, że ten cholerny weekend w Vegas pokazał jej, jak mogłoby wyglądać jej życie u boku Brewstera - a jak nigdy wyglądać nie będzie, bo on sam ewidentnie tego nie chciał. Nie chciał jej. I z jakiegoś powodu w to znacznie łatwiej było jej uwierzyć niż w zapewnienia, że mogła na niego liczyć i że nadal była mile widziana w jego domu. Albo w to, że rzeczywiście była w stanie poradzić sobie sama - bo uważała to za wierutne kłamstwo, ale proszenie mężczyzny o jakąkolwiek pomoc było obecnie ostatnią rzeczą, na jaką Indiana byłaby skłonna się zdobyć. Właściwie, w tym momencie wszystko wydawało się dziać kompletnie na opak, gdy cała jej znajomość z Connorem istotnie jawiła się już tylko jako wielkie rozczarowanie. - Wiem - odparła krótko, zbywając tym jego stwierdzenie, że podpisany właśnie dokument miał jedynie ułatwić ich rozwód. Nie uraczyła go już jednak przy tym nawet przelotnym spojrzeniem, bynajmniej nie zamierzając wszczynać tej dyskusji w towarzystwie prawnika, który odetchnął chyba z ulgą, zadowolony z faktu, iż żona jego klienta zdecydowała się jednak współpracować, zamiast utrudniać sprawę. Kiedy jednak wręczył im kolejne papiery, to na nich skupiło się spojrzenie ciemnowłosej, choć kątem oka zerknęła na Brewstera - trochę tak, jakby bardzo dyskretnie próbowała ściągnąć od niego odpowiedzi na egzaminie - dostrzegając, jak on sam niemal od razu i bez zastanowienia złożył swój podpis; ani przez moment nie wahając się przed decyzją o zakończeniu nie tylko tego tego małżeństwa, które i tak było jawną pomyłką, ale i całej ich znajomości, bo z punktu widzenia Indiany, oczywistym wydawało się to, że po sfinalizowaniu rozwodu nic już nie będzie ich ze sobą łączyło. I tak chyba właśnie miało być. Nie chcąc zatem, aby brunet pomyślał, że ona miała jakieś wątpliwości, pobieżnie ogarnęła wzrokiem treść dokumentu, który po chwili również podpisała, ignorując to nieprzyjemne ukłucie w piersi, które odczuwała niemal przez cały czas, jak byłą tu razem z nim; jak na niego patrzyła; jak o nim myślała. I tylko utwierdzała się w ten sposób w przekonaniu, jak cholernie była głupia. Przemilczała jednak fakt, iż wolałaby jednak nie kontaktować się przez Connora, skoro w dokumentach i tak podała swoje dane kontaktowe, łącznie z aktualnym adresem, ale - to jednak nie ona była klientką Wright'a i mimo iż zachowywał się bardzo profesjonalnie, to dało się jednak odczuć, że... to nie ona mu płaciła. Ostatecznie pokiwała więc tylko ze zrozumieniem głową i podziękowała, po chwili również wstając, gdy Brewster tak pospiesznie zapewnił o tym, że żadne z nich nie zamierzało komplikować sytuacji czy zmieniać zdania co do rozwodu. Jej samej nie pozostawało więc już nic innego, jak tylko zaakceptować to, co było nieuniknione - bo chociaż od samego początku wiedziała, że jedynym, co ją czeka po tym ślubie w Vegas, był równie szybki rozwód, to do dzisiaj nie zdawała sobie tak naprawdę sprawy, jakie będzie to dla niej trudne. Z pewną ulgą opuściła więc w końcu gabinet, pragnąc jak najszybciej uciec znaleźć się na zewnątrz, jakby to miało sprawić, że cała ta sytuacja stanie się lżejsza do udźwignięcia, bowiem w tym momencie, Indy czuła się przede wszystkim przytłoczona. I obawiała się spojrzeć na bruneta, aby nie zobaczył on, że ją to obeszło. Może nawet poruszyło. Wbrew temu, co sobie wcześniej postanowiła. Po paru energicznych krokach zatrzymała się jednak, by przed wyjściem założyć na siebie płaszcz. Pokręciła głową, zerkając na bruneta. - Na co? Mam jeszcze coś podpisać? Twój prawnik powiedział już wszystko - zauważyła, wypominając mu fakt, że sam Connor wyjątkowo niewiele miał dzisiaj do powiedzenia i chyba trochę ją to zabolało. Że nie uznał za niezbędne skomentowania tego wszystkiego - chociaż z drugiej strony, Indy chyba również nie miała nic do dodania. Nie umiała orzec, jak się czuła z całą tą sytuacją, która była dla niej zupełnie nowa - podobnie zresztą jak i dla Brewstera, więc właściwie... nie powinna chyba mieć do niego pretensji. Również o to, że kiedy już zdecydował się na komentarz, to jedynie utwierdził ją w tym, o czym wydawało się świadczyć także jego zachowanie, czyli - że była już dla niego tylko problemem, który pragnął mieć jak najszybciej z głowy. - Nie musisz się obawiać, nie zamierzam niczego utrudniać. Też chcę mieć to jak najszybciej za sobą - oznajmiła, sądząc, że po to właśnie usiłował ją zatrzymać: aby upewnić się, że oboje mieli takie samo zdanie na temat łączących ich relacji i że istotnie z jej strony nie pojawią się tu żadne zbędne komplikacje. Takie jak chociażby uczucia. Tylko czy na to nie było już zbyt późno...?

connor brewster

autor

life is short and it is here to be lived
Awatar użytkownika
33
189

właściciel siłowni

seattle boxing gym

belltown

Post

Zabawnym jest to, że Indiana w swojej głowie tworzyła miliony scenariuszy co do tego jak wyglądało obecnie albo jak będzie wyglądać, gdy ich drogi być może całkowicie się rozejdą – kiedy on tak naprawdę właściwie w ogóle nie brał tego pod uwagę. A myślenie o innych kobietach w jego życiu, w jego domu – czy nawet w jego łóżku, było akurat na szarym końcu jakiejkolwiek listy. Co w rzeczy samej w przypadku faceta takiego jak Connor Brewster samo w sobie jawiło się jako dość… zaskakujące. I chyba niemożliwe – a jednak. I chociaż chciał powiedzieć jej to wszystko, co tak opacznie odbierała, wyjaśnić i pokazać, że w istocie nie jest aż takim dupkiem za jakiego go ma, to wiedział, że nie może – bo tak było dla niej lepiej. I bezpieczniej. Chociaż on sam czuł się z tym źle, to chciał jednak, aby w jakimś stopniu ten żal do niego żywiła, by nie myślałam o nim tak dobrze, jak być może myślała dotychczas i by nie chciała z nim być – bo to zapewne wiele rzeczy by skomplikowało. Nie potrafiłby jej wówczas odtrącić i tego jednego był pewien, więc… jakkolwiek brutalnie to nie zabrzmi, lepiej było, że to ona miała go dość i nie chciała go znać, chociaż to co o nim myślała było totalną bzdurą. I może popełniał duży błąd, ale musiał pozwolić jej odejść, tyle, że nie chciał, aby znikała z jego życia całkowicie, ale po jej reakcji widział już, że ciężko będzie utrzymać jakiekolwiek ciepłe relacje, a w związku z tym także nie będzie mógł mieć jej na oku. Dla jej bezpieczeństwa przede wszystkim. I z całą pewnością powinien był pozwolić jej teraz wyjść – uciec – z kancelarii, nie rozdrapując niepotrzebnie ran ani nie podejmując próby tłumaczenia, ale… no właśnie, zawsze było jakieś – ale – i tym razem nie chciał, by Indiana uznała, że to co powiedział prawnik w całości było skierowane przeciwko niej i że to wyszło ze strony Brewstera. Zatrzymał się więc, gdy przystanęła, by założyć płaszcz i utkwił na niej spojrzenie, wyczekując jakiejkolwiek reakcji. – Nie o to chodzi, w dupie mam te dokumenty. To był jego pomysł, bo twierdził, że przyspieszy to rozprawę. Mnie się do niej aż tak nie spieszyło i dziwię się, że jemu się spieszy, bo w końcu mógłby to przeciągać i wyciągnąć więcej kasy, ale… Wright nie jest taki – stwierdził w końcu, wsuwając dłonie do kieszeni dżinsowych spodni, mimowolnie lustrując wzrokiem jej śliczną twarz, chociaż obecnie bez oznak jakiegokolwiek uśmiechu, który zazwyczaj tam gościł na jego widok. I to nieprzejednana mina nie była przyjemna. – Trochę przesadził – dodał jeszcze, nie wiedząc czy aby na pewno dobrze dobrał słowa, ale niezależnie od tego jak Indiana chciałaby udawać, że jej to nie obeszło, to wiedział, że nie czuła się komfortowo z tym co usłyszała wcześniej. Tym bardziej, że i on sam poczuł się niekomfortowo z tym, co prawnik jej powiedział. – I nie obawiam się, że będziesz cokolwiek utrudniać. To nie wyszło ode mnie, tylko od niego. Okej, nie odezwałem się, ale po co było wszczynać dyskusję z człowiekiem, którego to nie dotyczy? – pokręcił nieznacznie głową, ruszając tuż za nią do windy, bo ostatecznie dyskutowali na korytarzu kancelarii, być może zwracając jednak na siebie nieco uwagi. Zerknął na ekran windy, gdy Indiana ją przywołała i przeklął w duchu, wiedząc, że tak łatwo tego nie wyjaśni. Że w ogóle nie powinien tego wyjaśniać, ale… - Nic o nas nie wie, właściwie nie podawałem mu nawet żadnych szczegółów, oprócz tego, że wziąłem ślub w Vegas i potrzebuje żeby zajął się sprawą rozwodową. Może to był błąd… nie wie, że nie jesteś przypadkową dziewczyną, stąd jego insynuacje. Chciał zabezpieczyć moje interesy, ale… ja wiem, że nie zrobiłabyś niczego przeciwko mnie, nie myślę o Tobie tak. I nie chce żebyś przede mną uciekała, wiem, że wiele rzeczy spieprzyłem, ale to nie znaczy, że musisz mnie unikać. Naprawdę mógłbym Ci pomóc, zawsze to zrobię… - przyznał jeszcze, chcąc po raz setny zapewnić ją, że może na niego liczyć, gdyby cokolwiek się działo. I może myśleli o odmiennych sytuacjach, bo ona najpewniej o drobnych problemach, a on o tych potencjalnie zagrażających jej ze strony jego „współpracowników”, ale tak naprawdę pomógłby jej we wszystkim. Nie miał jedynie pewności czy teraz Indiana nie wyrzuci go ze swojego życia definitywnie – nawet jeżeli jeszcze nie teraz, to najpewniej tuż po rozprawie. Będzie bowiem wolna… bez niego.
Indiana Brewster

autor

Connor

tears under my makeup, your lips will stay shut
Awatar użytkownika
23
169

sekretarka

w kancelarii

belltown

Post

Oboje, z takich czy innych powodów, istnieli w przeświadczeniu, że to drugie nie chciało, aby łączyło ich coś więcej poza zwykłą znajomością - i oboje się w tej kwestii mylili, chociaż Indiana była jednocześnie przekonana, że Brewster doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że po tym, co zaszło między nimi w czasie tego wyjazdu, zapewne poczuła do niego coś więcej i zapragnęła od niego czegoś więcej; że to właśnie dlatego tuż po powrocie znowu zaczął jej unikać, aby raz jeszcze przypomnieć jej, jak absurdalne były to oczekiwania i że nigdy nie doczekają się one spełnienia. A ona - postanowiła wreszcie się z tym pogodzić; a w każdym razie spróbować to zrobić. Tak naprawdę jednak nigdy nie mówiła o swoich odczuciach na głos i nie mogła mieć żadnej pewności, że Brewster nie odbierał jej zachowania kompletnie na opak - dokładnie tak, jak robiła to ona. I w tych swoich przekonaniach zabrnęli już tak daleko, że znaleźli się na jak najlepszej drodze ku temu, aby zaprzepaścić tę znajomość oraz wszystko, co mogłoby z niej jeszcze wyniknąć - bo to wydawało się obecnie znacznie prostszym rozwiązaniem niż przyznanie na głos, że wcale nie chcieli, aby ta historia zakończyła się w taki sposób. Ale może tak właśnie musiała się skończyć: zanim zdążyła się właściwie rozwinąć. Bo tak bolało mniej. Zapewne... - Zauważyłam, że taki nie jest - i bardzo troszczy się o twoje pieniądze - odparła z przekąsem, sama do końca nie wiedząc, czemu temat majątku Brewstera w ogóle ją obszedł, skoro doskonale rozumiała zarówno intencje Wright'a - który byłby beznadziejnym prawnikiem, gdyby po prostu uwierzył jej na słowo - jak i samego bruneta. Niezależnie od tego, jak bardzo by jej ufał - rozwód potrafił obudzić w ludziach najgorsze cechy, a Indy nie raz już pokazała mu się jako rozkapryszona dziewczynka, po której można się było spodziewać infantylnych i nieprzemyślanych reakcji. Właściwie nie powinna mu się dziwić, że wolał chronić przed nią to, co było dla niego najcenniejsze... - Nie musisz mi tego tłumaczyć, wiem, jak to działa. I dobrze, że twój prawnik chce sprawnie załatwić ten rozwód; im szybciej się z tym uporamy, tym szybciej będziemy mogli... ruszyć dalej, i nie oglądać się za siebie. Tego przecież chciałeś: żeby to, co zdarzyło się w Vegas, zostało w Vegas - wzruszyła niby to obojętnie ramionami i nadusiła palcem przycisk przywołujący windę. Owszem, uciekała od niego, ale - to on pierwszy się od niej odciął, kiedy tylko po powrocie z miasta grzechu zaczął jej unikać, nie uznając za stosowne wyjaśnienia jej swoich pobudek, przez co musiała domyślić się ich sama. I nawet jeśli jej przypuszczenia były błędne, to Connor nie dał jej żadnego powodu, aby myślała o nim inaczej. Ale tak naprawdę nie uważała go wcale za bezdusznego drania, mimo iż jej obecne nastawienie mogło o tym właśnie świadczyć. Chyba zwyczajnie... było jej wstyd. Tego, że znowu okazała się naiwną gąską i że tak łatwo dała dojść do głosu uczuciom, jakich mężczyzna ewidentnie nie odwzajemniał i nigdy nie odwzajemni. Ale nie mogła mieć mu tego za złe. Spośród wszystkich rzeczy, jakie można by mu zarzucić - ta akurat nie była jego winą. - Niczego nie spieprzyłeś, po prostu... nie chcę, żebyś mi pomagał. Kiedy to się skończy, każde z nas pójdzie w swoją stronę i... tak będzie lepiej - pokiwała głową, pragnąc chyba samą siebie przekonać o słuszności owego stwierdzenia. Mimo to nie spojrzała już na bruneta, zamiast tego zadzierając nieco głowę, by wbić wyczekujące spojrzenie w umieszczony ponad wejściem do windy panel z wyświetlającymi się kolejno numerami pięter, które ta właśnie przemierzała. Dopiero kiedy niewielkie pomieszczenie stanęło przed nimi otworem, Indy zerknęła odruchowo na Connora, po czym wkroczyła do środka jako pierwsza, a tuż po przekroczeniu również przez niego progu windy, obróciła się na pięcie, stając przodem do rozsuwanych drzwi, by to w nich utkwić teraz ten sam, nieodgadniony wzrok. - Żałuję, że nie zdecydowałam się wcześniej na tę przeprowadzkę... Wtedy to wszystko by się nie wydarzyło - mruknęła ciszej, przekonana, że on również tego żałował. I możliwe, że tylko dlatego to powiedziała; paradoksalnie to siebie winiąc za taki obrót zdarzeń. Przynajmniej częściowo. Nie ulegało wszak wątpliwości, że gdyby sprawy potoczyły się odrobinę inaczej, ona nadal żyłaby w błogiej niewiedzy, wierząc, że Connor był uczciwym obywatelem, prowadzącym własny biznes. Ale przede wszystkim: nie miałaby wówczas tej wątpliwej przyjemności poznania jego "współpracowników", nie pojechałaby z nim do Vegas i nie wzięliby tego cholernego ślubu. Z dwojga złego cieszyła się jednak, że po pijaku zrobili właśnie to, a nie na przykład zmajstrowali sobie dziecko, bo taki wypadek miałby dużo bardziej zawiłe konsekwencje. I nie dałby się rozwiązać podpisaniem kilku papierków, więc... zawsze mogło być gorzej?

connor brewster

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „First Hill”