WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

dreamy seattle
dreamy seattle
-

-
Chwile, kiedy Harriett Whiteley można było zobaczyć bez ikonicznego uśmiechu przyklejonego kropelką do twarzy z łatwością policzyłoby się na palcach. I, co tu ukrywać, bardzo często wiązały się z tym, że ktoś nazywał ją właśnie pełnym imieniem. Zwykle nie pozwalała na to, żeby brutalna rzeczywistość popsuła jej humor, uparcie dostrzegała pozytywne strony w każdej sytuacji i zarażała swoim optymizmem wszystkich wokół. Niemniej, bywały i takie momenty, kiedy nawet Hallie trzęsła się ze strachu jak osika, a to był właśnie jeden z nich - w końcu miała poznać swojego biologicznego ojca. Tak naprawdę, nigdy nie czuła takiej potrzeby - mama, chociaż urodziła ją zdecydowanie zbyt szybko i zmarła jeszcze szybciej, nigdy nie dała jej odczuć, że jest niechciana i kochała ją bardzo mocno, choć krótko. Ciocia i wujek, którzy adoptowali ją po jej śmierci, też przychyliliby jej nieba, gdyby tylko mogli i stworzyli jej szczęśliwą rodzinę. A skoro biologiczny ojciec z jakiegoś nieznanego jej powodu nigdy nie próbował się z nią kontaktować, to i ona nie musiała tego zmieniać - miała dobre dzieciństwo, nie chciał jej to trudno, jakoś sobie z tym poradziła. Wszystko zmieniło się, gdy dowiedziała się o białaczce. I choć na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że Whiteley odczuła potrzebę poznania ojca, bo on (albo jego rodzina jeśli jakiejś się dorobił) mógł zwiększyć jej szanse na przeżycie, to jednak wcale nie przyszła do niego prosić o to, by sprawdził, czy może zostać dla niej dawcą. Nie, Hallie doszła do wniosku, że skoro już ma niedługo umrzeć, to przynajmniej chce poznać człowieka, który był współodpowiedzialny za zmajstrowanie jej życia.
Odnalezienie go wcale nie okazało się takie trudne, głównie dlatego, że na łóżu śmierci mama zostawiła jej kopertę, zawierającą wszystkie informacje na temat jej ojca, którymi dysponowała na tamten moment, na wypadek gdyby jej córka kiedyś chciała lub potrzebowała się z nim skontaktować. Gdy już zorganizowała trochę gotówki, żeby wynająć detektywa (w końcu żadna z niej Nancy Drew, a tym bardziej nie zamierzała się w nią bawić, kiedy chodziło o tak istotne sprawy), pozostawało jej tylko udać się pod wskazany adres i stawić czoła swoim lękom.
- Pan Herschel? - zapytała niepewnie, podchodząc do lady w sklepie z antykami, którego ponoć był właścicielem. Palce zacisnęła tak mocno na trzymanej w rękach kopercie, że aż pobielały jej knykcie. - Abraham Herschel? - głos zadrżał jej nieco, gdy wreszcie mogła dokładniej się mu przyjrzeć. Co prawda, mama zostawiła jej również jego zdjęcie, ale przecież było ono zrobione przeszło dwadzieścia lat temu.

-
Powoli kolejne dni zlewały mu się w jedno pasmo. Picie, kac w pracy i znowu picie. Czasem robił przerwę, kiedy miał pojawić się u byłej żony w odwiedzinach u dziecka. Ta mała istota i jej uśmiech, za każdym razem, kiedy pojawiał się w drzwiach to jedyne, co trzymało go obecnie przy zdrowych zmysłach. Później znowu odpływał gdzieś myślami, w te zakamarki swojego umysłu, o których wolałby zapomnieć. Niestety, miał jeszcze krztynę przyzwoitości i uporu, aby twierdzić, że nie ma problemu ze swoją psychiką, tak jak nie ma problemu z piciem alkoholu. Zatem stał za ladą z gigantycznym kacem i kubkiem czarnej, gorzkiej jak jego dusza kawy i próbował przetrwać ten dzień do końca, byle do przełożenia plakietki na drugą stronę i przekręcenia klucza w zamku. Nic nie zapowiadało, że ten dzień będzie jakkolwiek różnił się od poprzedniego. Pozostawiony swoim myślom opierał się jedną ręką o drewniany blat, modląc się o święty spokój. Zapomniał, że nad jego głową już zawsze będą wisieć ciężkie, burzowe chmury, a kolejny grom miał uderzyć dzisiaj. Zwiastował go niepozorny dźwięk dzwonka przymocowanego przy drzwiach. Leniwie podniósł czarne jak węgiel oczy, które spoczęły na drobnej sylwetce nastolatki w kucyku na czubku głowy. Idealnie zaczesane złote pasemka, uwięzione za pomocą gumki. Niczym mgliste wspomnienie, obraz pewnej osoby... Potrząsnął głową, aby to widmo przeszłości przegonić, ale od razu mocno tego pożałował. Skrzywił się nieznacznie z bólu. Przydługie już włosy, które zdążyły odrosnąć od kiedy ściął je na krótko w wojsku, teraz spadły mu delikatnie na czoło, dlatego odgarnął je niedbałym ruchem. - Tak - potwierdził nieco zachrypłym głosem. Odchrząknął nieznacznie, nie spuszczając czujnego spojrzenia z nastolatki. Raczej nie wyglądała na kogoś, kto chciałby kupić jakiś stary antyk. - W czym mogę pomóc? - dodał po chwili, starając się przywołać na twarz uśmiech. Gdyby tylko wiedział, że dzisiaj spotka swoją nastoletnią córkę to na pewno lepiej by się do tego przygotował, ale na razie tkwił w niewiedzy i czekał aż dziewczę wykrztusi z siebie to, z czym do niego przyszła.

-

-

-
Nie mogła nie zauważyć pewnej zmiany w jego zachowania na dźwięk imienia jej mamy - czyli jednak trafiła pod właściwy adres. Co prawda, nieco ją to zaniepokoiło, bo nie wyglądał na kogoś, kto ucieszył się na wspomnienie dawnej znajomej. Ale z drugiej strony, czego się spodziewała? Gdyby nie rozstał się z jej mamą w jakiś niekoniecznie dobrych okolicznościach, pewnie od zawsze mówiłaby do niego tato. Westchnęła ciężko; jakaś część niej chyba miała dość naiwną nadzieję, że zanim zrzuci na niego bombę, zdradzi jej nieco więcej, niż tylko fakt, że znał jej matkę z liceum, bo tego mogła przecież domyślić się po ich wspólnym zdjęciu. Molly nigdy nie opowiadała jej o ojcu, a chociaż próbowała jakoś w sobie zagłuszyć ciekawość, to jednak było to dość trudne. - Mama zmarła na białaczkę piętnaście lat temu - odparła w końcu, jak gdyby to miało odpowiedzieć mu na wszystkie pytania, bo... poniekąd tak właśnie było. Wzięła głęboki wdech i przygryzła dolną wargę. - Kiedy trafiła do szpitala, zostawiła mi to - uniosła do góry kopertę, którą cały czas nerwowo trzymała w dłoniach, po czym wyjęła z niej zdjęcie, na którym znajdował się wraz z jej matką, i drżącymi rękami podała je Abrahamowi - gdybym kiedykolwiek chciała skontaktować się ze swoim... ojcem - Hallie była praktycznie pewna, że wypowiedzenie teraz tego ostatniego słowa było najtrudniejszym, co przyszło jej zrobić w całym życiu. Nawet przez moment nie podejrzewała, że informacje, które zostawiła jej mama mogłyby być nieprawdziwe, bo w końcu dlaczego miałaby kłamać w takiej sytuacji? Chociaż wcześniej z jakiegoś powodu nie chciała zdradzić jej tożsamości biologicznego ojca, to leżąc na łożu śmierci musiała zdawać sobie sprawę, że pewnego dnia taka informacja może ocalić jej życie.
Zupełnie, jak gdyby przewidziała przyszłość.

-
To kolejne fakty wyrzucane przez Hallie sprawiły, że poczuł się całkiem zbity z tropu. Sądził, że życie przygotowało go już na wszystko. Widocznie nie. Przez chwile puste oczy wpatrywały się w nastolatkę, a dłoń zaciskała się na kubku na pół wystygłą kawą. Drugą rękę, niepewnie wyciągnął po zdjęcie, które podała mu Whiteley. Chaos zaczął rodzić się powoli w jego głowie, kiedy patrzył na ich dwójkę uwiecznioną na zawsze na fotografii. Zacisnął usta w wąską linię. - Niemożliwe. Jesteś pewna? - rzucił w przypływie emocji, może nawet z pretensją. Nie kontrolował tego. Dopiero po chwili, jakiś cienki głosik rozsądku podpowiedział mu, że ta dziewczyna wiedziała tyle co on, a może jeszcze mniej. Odsunął kubek z kawą i położył przed sobą zdjęcie. Przetarł dłonią twarz. Nie mógł pohamować irracjonalnej złości, która narastała w jego klatce piersiowej. Przecież nie było już na kogo jej skierować. - To pomyłka, twoja matka, ona, ona by mi powiedziała - starał się opanować to, co się z nim działo. Nawet jeżeli nie do końca umiał to nazwać. Jedno było pewne - do tej pory nie wiedział o jej istnieniu.

-
- W porządku, tak właśnie myślałam - wydukała, nerwowo przestępując z nogi na nogę, bo jednak ciężko było jej o tym mówić. Choć minęło wiele lat, a ona tak na dobrą sprawę nawet dobrze swojej matki nie pamiętała, to jednak tych kilka wspomnień wystarczyło, aby za nią tęskniła. Posłała mu niepewny, ale pokrzepiający uśmiech - szybko zauważyła, że informacja o śmierci Molly była trudna i dla niego. Nie wiedział, to jasne. Bo przecież gdyby wiedział, to pewnie by po nią przyjechał, prawda? Zawsze starała się dostrzegać w innych to, co najlepsze, a i w tym przypadku nie było inaczej.
- Nie do końca, ale... mama nie miała żadnego powodu, żeby nie mówić prawdy. Zwłaszcza w tych okolicznościach - odparła, nerwowo drapiąc się po ramieniu, bo już naprawdę nie wiedziała, co zrobić z rękami skoro oddała mu kopertę. Nie spodziewała się zbyt entuzjastycznej reakcji z jego strony, jednak kiedy zrzuciła z barków ten ciężar... wcale nie poczuła się lżej. - Urodziłam się czternastego września dwutysięcznego pierwszego roku. Myślę, że panu matematyka wyjdzie tu o wiele lepiej, niż mnie - powiedziała łagodnie, łudząc się, że przybliżenie mu momentu kiedy przyszła na świat może mu nieco rozjaśnić sytuację. Czy był z jej mamą na początku tego roku? Kiedy ją zostawił... a może kiedy to ona zostawiła jego? Przecież sądził, że by mu powiedziała, więc to może wcale nie tak, że jej nie chciał, tylko po prostu o niej nie wiedział. - Jeśli pan chce to... możemy zrobić testy... ale ja ich nie potrzebuję, ufam mamie - dodała po chwili, gdy zdała sobie sprawę, że rzeczywiście miał prawo mieć wątpliwości. W końcu ni stąd ni zowąd w jego sklepie pojawiła się jakaś nastolatka, która twierdziła, że jest jego córką. - Mama nigdy o panu nie mówiła, a ja byłam zbyt mała, żeby pytać, a potem... no... nie miałam kogo pytać. Niby miałam to... to znaczy, tę kopertę, przez cały czas i mogłam ją otworzyć w każdej chwili, ale... po prostu wydawało mi się, że jeśli pan nigdy mnie nie szukał, to musi być ku temu jakiś powód. Może mama panu nie powiedziała, albo ma pan swoją rodzinę, albo... nie wiem, w każdym razie, nie chciałam tego otwierać. No i jestem całkiem pewna, że rodzice... to znaczy wujostwo, ale dla mnie rodzice, to nawet nie pozwoliliby mi pana szukać dopóki nie skończyłam osiemnastki. Ale nie chcę, żeby pan sobie pomyślał, że czegoś od pana chcę... to znaczy, chcę, ale nie że chcę chcę tylko tak inaczej chcę. Bo chciałabym wreszcie poznać swojego ojca i... - wystrzeliła w tempie karabinu maszynowego i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że zarzuciła go lawiną słów. - Przepraszam, wszyscy mi powtarzają, że za dużo mówię, zwłaszcza jak się stresuję - a na jej policzkach wykwitły olbrzymie rumieńce.

-
Owszem, była wykapaną córką Molly, ale jednak nie mógł nie zauważyć tego herschelowego nosa. Mikro śladów na jej twarzy, które teraz - kiedy oznajmiła mu iż to on przyczynił się do jej przyjścia na ten okropny świat - mógł powiązać z urodą kobiet w jego rodzinie, które nie do końca można było zobaczyć u Abrahama. Nie widział powodu, dla którego ta dziewczyna miałaby kłamać. Nie widział też powodu, dla którego Molly miała naopowiadać jej bzdur na temat jego ojcostwa, chociaż nadal w jego klatce piersiowej pojawił się dziwny niepokój. Narodziły się pytania, na które już nikt nigdy nie zdoła mu pewnie odpowiedzieć. Dlaczego nie powiedziała mu o ciąży, skoro był ojcem Hallie? Dlaczego zerwała kontakt? Mógłby wierzyć w to, że podczas jego nieobecność zrobiła coś, z czego nie była dumna, ale wystarczyło jedynie, że podała datę urodzenia. Nietrudno było cofnąć się pamięcią do tamtego okresu, który spędził w Seattle na przepustce.
Na razie czuł się tak, jakby stał gdzieś obok siebie i oglądał te sytuację z boku. Jakby zupełnie go nie dotyczyła. Może tylko dlatego udało mu się powstrzymać jakąkolwiek emocjonalną reakcję. Bo na razie nie czuł nic, a może właśnie czuł za dużo? - Nie, nie ma potrzeby - odparł nieco zachrypniętym głosem. Nawet jeżeli z jakiegoś powodu Molly ich okłamała to Abraham nie chciał się o tym przekonywać. Musiała mieć jakiś powód, aby wskazać właśnie jego, może chciała, aby w razie gdyby jej coś się stało, to on się zaopiekował jej córką? Co prawda teraz była już niemal dorosłą kobietą i zapewne nie potrzebowała nieobecnego przez dziewiętnaście lat ojca, ale nie zdążył nawet o tym pomyśleć. Uśmiechnął się pod nosem, słysząc zalewający go potok słów, w których dało się usłyszeć zdenerwowanie. - Hallie, po pierwsze chciałbym, żebyś wiedziała, że to, co łączyło mnie z twoją mamą nie było przelotną znajomością. Był czas, że kochałem Molly - zaczął, czując się winny jej te wyjaśnienia. - I chyba zapowiada się na dłuższą rozmowę, może usiądziesz? Napijesz się czegoś? - zagadnął. Starał się zachowywać normalnie w tej sytuacji, ale prawda była taka, że nie wiedział czy to w ogóle możliwe. Po prostu chciał, aby ta przygnieciona stresem dziewczyna, jego córka, przestała się tak stresować na jego widok. Podobno dobre pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz i właśnie dotarło do niego, widząc swoje spojrzenie w szklanej gablocie, że nie prezentował się dzisiaj dobrze. Starał się to teraz zetrzeć, podstawiając dla niej krzesło za ladą. - Z tego co mówisz, kiedy twoja mama urodziłem, ja byłem poza Seattle w akademii wojskowej. Twoja mama zerwała ze mną kontakt w kwietniu dwa tysiące pierwszego roku i nie powiedziała mi nic o tobie - wyjaśnił. Jeszcze nie zdążył mieć tego za złe Molly i dziwnie czuł się wypowiadając te niepochlebne słowa o zmarłej. - Jestem pewien, że miała powód aby tak postąpić - dodał po chwili, szukając dla niej usprawiedliwienia. - I proszę mów mi Abraham - nie powinna mówić do niego tato, nie zasłużył na ten tytuł z jej ust, ale na pewno nie musiał być panem.

-
Pokiwała tylko głową, bo o dziwo teraz nie była w stanie wydusić z siebie nawet słowa. Niemniej, z zupełnie nieznanego jej powodu poczuła uczucie ulgi gdy zapewnił ją, że kiedyś kochał jej matkę. Choć po tylu latach nie miało to absolutnie żadnego znaczenia, Hallie była dziewczyną dość naiwną i mocno wrażliwą, a do jej wizji swoich rodziców zdecydowanie bardziej pasowali jej rozdzieleni kochankowie, niż przelotna znajomość z klubu. - Chętnie. Jeśli mogę poprosić o herbatę będę bardzo wdzięczna - odpowiedziała po chwili, bo może rzeczywiście lepiej dla wszystkich jak w końcu sobie usiądzie. Nogi miała jak z waty, w dodatku zmachała się nieco jadąc tu na desce. Podziękowała więc swojemu ojcu i zajęła wskazane przez niego miejsce za ladą, dalej z uwagą słuchając jego historii. - Przykro mi. Niezależnie od wszystkiego... wydaje mi się, że zasługiwał pan żeby wiedzieć - wydusiła z siebie z trudem i wbiła wzrok w swoje palce. - Nie wiem, szczerze mówiąc to nawet dobrze nie pamiętam mamy. Miałam trochę ponad trzy latka jak zaczęła chorować, cztery kiedy zmarłam... praktycznie od tej pory wychowywali mnie jej brat ze swoją żoną, więc to głównie oni są moimi prawdziwymi rodzicami, ale... nie wiem, nie rozumiem tego - wyznała mu szczerze, choć nie była nawet pewna czy w ogóle interesowało go co działo się z nią przez te wszystkie lata. Jednak niezależnie od tego, chciała, aby wiedział. W końcu był jej biologicznym ojcem i gdyby miał się nigdy o niej nie dowiedzieć... to jednak trochę smutek. - W porządku, proszę paaaana Abrahama - zakręciła się trochę w tym wszystkim i posłała mu przepraszający uśmiech. Mama i tata nauczyli ją dobrych manier, więc nieco ciężko było jej się teraz przestawić. - Rozstaliście się w jakiejś... bardzo złej atmosferze? Albo stało się coś innego? Po prostu zastanawiam się mocno... co musiało skłonić mamę, żeby zdecydowała się wychować sama dziecko i nic panu... tobie nie powiedzieć. Nie wiem, nawet jakby mój chłopak mnie zdradził to chyba i tak nie ukrywałabym przed nim czegoś takiego, a mama była przecież w moim wieku jak mnie rodziła - zamyśliła się na chwilę, ale naprawdę nie przychodziło jej nic do głowy, co mogłoby usprawiedliwić decyzję Molly w jej oczach. Jake zdecydowanie nie był ideałem, czasami miałaby ochotę udusić go gołymi rękami, ale gdyby wpadli, to jemu powiedziałaby w pierwszej kolejności. Nawet przed mamą i tatą!

-
Dopiero po zapewnieniu, jakie padło z jego ust, pomyślał o tym jak wielką odwagą musiała się wykazać, aby przestąpić próg tego sklepu i stanąć twarzą w twarz z praktycznie obcym sobie mężczyzną, który - jak pewnie wierzyła - zostawił ją samą na tym świecie. On czuł się nieswojo, a jako człowiek starszy od niej, miał więcej okazji do zmierzenia się z niekomfortowymi sytuacjami. - Może być czarna? - zapytał, kiedy zajrzał w skromny zapas zapakowanych w torebki herbaty. Cóż, nic innego nie miał, na swoje usprawiedliwienie miał jedynie to, że niezbyt często ktoś tu zaglądał. Starał się uśmiechnąć do niej, chociaż sam był przytłoczony tą sytuacją. Czuł się tak, jakby to był jakiś sen albo ktoś inny siedział u jego sterów, a on tylko stał z boku i bez słowa się przyglądał. Podał jej kubek z herbatą i podsunął cukier, gdyby takiego potrzebowała. - Możemy teraz jedynie zgadywać dlaczego tak się stało. Cieszę się, że mimo śmierci matki miałaś dobre dzieciństwo - no z tego co mówiła to miała, prawda? Nie spędziła beztroskiego czasu dzieciństwa w sierocińcu, a wśród rodziny swojej matki, która zapewniła jej ciepło rodzinnego domu i poczucie bezpieczeństwa. Coś, co on sam chciał zapewnić Jake'owi. Jak widać z marnym skutkiem, ale o tym na razie nie myślał. - Trudno mi powiedzieć, nie była zadowolona z tego, że chciałem iść do wojska. I może się przestraszyła? - zaczął się zastanawiać bo jednak jego matka nigdy nie kryła niezadowolenia z faktu, że Abraham regularnie przyprowadzał do domu katoliczki, bo to w końcu po matce dziecko dziedziczyło wiarę. - Może chodziło o moją rodzinę? Moja matka, a twoja babcia jest głęboko wierzącą Żydówką chociaż to złota kobieta to nigdy nie ukrywała, że nie podoba jej, że spotykam się z Molly czy jakąkolwiek inną chrześcijanką - teraz może to nie miało wielkiego znaczenia, ale kiedy mieli po naście lat, to z pewnością potrzebowaliby wsparcia rodziny. I żadne z nich nie chciało pozbawiać tego drugiego kontaktu z rodziną. A może szukał problemu zbyt głęboko? Może po prostu nie chciała ciągnąć tego związku na odległość? Możliwości było naprawdę wiele, ale odpowiedzi już mniej. - Szukanie odpowiedzi po omacku chyba nic nam nie da - rzucił na rozluźnienie i upił łyk kawy, która była już ohydnie zimna. - Dlaczego dopiero teraz postanowiłaś się skontaktować? - zagadnął. No bo to pytanie nie dawało mu spokoju.

-
- Byłeś w wojsku? Długo? - zapytała, bo ten wyniszczony życiem mężczyzna na pierwszy rzut oka wcale nie wyglądał jej na wojskowego. Poza tym, była to jedna z pierwszych informacji, jakie otrzymała na jego temat, nic więc dziwnego, że była ciekawa. - Moja babcia? To chyba... chyba też nie byłaby zbytnio szczęśliwa, gdyby dowiedziała się o mnie, prawda? - nie miała pojęcia, czy Abraham miał jeszcze jakieś dzieci, ale z tego co jej było wiadomo, u Żydów dziedziczy się po matce, a więc to, że Molly była chrześcijanką mogło być dla głęboko wierzącej osoby sporą przeszkodą.
- Bo niedawno dowiedziałam się, że mam białaczkę - odpowiedziała bez zastanowienia i chyba był to pierwszy raz, kiedy przyznała się do tego na głos przed kimś innym, niż tylko lekarz. - To początkowe stadium i łagodniejsza forma, niż ta, na którą zachorowała mama, więc mam spore szanse z tego wyjść, ale gdyby nie... gdyby nie to nie chciałabym nigdy poznać swojego biologicznego ojca - ułożyła dłonie na gorącej filiżance i wbiła wzrok w gładką taflę napoju.

-
- Służyłem prawie dwadzieścia lat - powiedział po chwili zamyślenia. Tak, gdyby służył do dnia dzisiejszego,leciałby mu właśnie dwudziesty rok. Jednakże okazał się za słaby. Za słaby na udźwignięcie ciężaru karabinu w dłoni, za słaby na udźwignięcie ogromu doświadczeń, jakie niosła ze sobą służba i każdy kolejny wyjazd. - Wtedy? Mogłaby być nieco niepocieszona, ale chyba zdążyła się przyzwyczaić do myśli, że nie miałem zamiaru żenić się tylko ze względu na religię - kwestia wiary nigdy nie była dla niego pierwszorzędna. Szczególnie teraz, kiedy przechodził ogólny kryzys wiary nie tylko w siłę wyższą, ale w ludzkość i sens życia jako taki.
Spodziewał się wielu odpowiedzi, ale nie tej, która właśnie padła. To jakby los naprawdę chciał sobie z niego zadrwić. Czy to miał być jakiś cholerny żart, którego on swoim ludzkim rozumem nie potrafił zrozumieć? Najwidoczniej tak. Cóż, widocznie Abraham nie miał dobrego poczucia humoru. - Przykro mi, naprawdę - zaczął, bo nic mniej banalnego nie przyszło mu do głowy, a czuł, że cisza wokół nich zaczyna robić się niezręczna i nieznośna. Mógł się jedynie domyślać ile kosztowało ją to wyznanie. - Chcesz o tym porozmawiać? - w pierwszej kolejności chciał zapytać o rokowania, ale chyba jako nieobecny w jej życiu ojciec nie miał prawa naciskać. A jednak nie umiał tak po prostu zignorować faktu, że jego córka, którą poznał chwilę temu, umierała na to samo przekleństwo co jej matka.

-
- Wow to serio.... wow, dużo - wydusiła z siebie, zdając sobie sprawę z tego, że to prawie dwadzieścia lat to właściwie dokładnie tyle, ile żyła. Czy właśnie o to chodziło jej mamie? Nie chciała, żeby przez całe życie musiała martwić się o tatę? A może wybrałby rodzinę zamiast wojska i teraz miał do niej żal o to, że przez nią nie mógł realizować swoich celów? Szybko odgoniła od siebie wszystkie te myśli i skupiła się na gładkiej powierzchni herbaty. - A ożeniłeś się? - zapytała, zanim zdążyła się ugryźć w język. To pytanie zdecydowanie nie było na miejscu, jednak trudno się jej dziwić. Chciała wiedzieć, czy jej ojciec miał jakąś drugą rodzinę, czy pokochał kogoś równie mocno, jak jej mamę.
Hallie też nie spodziewała się, że pierwszą rozmowę ze swoim biologicznym ojcem odbędzie w takich okolicznościach. Nie myślała o nim często, ale kiedy już się nad tym wszystkim zastanawiała, jednak widziała to zupełnie inaczej. Z drugiej strony, nie spodziewała się też, że spadnie na nią taka bomba. Miała przecież swoje plany, marzenia, ogromną pasję i chłopaka, z którym kiedyś chciała założyć rodzinę. A teraz? Niczego nie mogła być pewna. - Nie... tak... nie wiem - zmarszczyła nos i upiła łyk słodkiej herbaty. - Tak właściwie to... jeszcze nikomu o tym nie mówiłam. Nie chciałam nikogo martwić i... chyba łatwiej to ignorować jak się o tym nie mówi. Z resztą, pewnie szybko bym straciła pracę, gdyby się dowiedzieli - wydusiła siebie, po czym przygryzła dolną wargę, zastanawiając się nad tym, czy mówić dalej, czy też to najlepszy moment, żeby uciąć temat.

-
W pierwszej chwili jej pytanie w istocie zbiło go z pantałyku, ale przecież to pytanie miało sens, prawda? To nie ono było problemem. Problem leżał w tym, że Abraham nie miał na nie prostej odpowiedzi. Starał się zapanować nad mimiką swojej twarzy, aby nie speszyć nastolatki. - Tak, ożeniłem się kilka lat po rozstaniu z twoją matką - i w tym momencie, w jednej chwili pojawiło się tyle bodźców, które - znowu - miały go pchnąć do zajrzenia do kieliszka i przy jednoczesnym wstydzie, który wynikałby z podjęcia takiej decyzji. Nie musiała wiedzieć, że się rozwiódł, ani dlaczego się rozwiódł. W końcu Herschel był daleki od wymarzonego obrazu ojca odnalezionego po latach. Zamiast rycerza, bohatera dostawała kogoś, kto nie umiał zadbać o samego siebie. Wszechogarniające wyrzuty sumienia zalały go w jednym momencie.
- Źle to wygląda? - spytał po chwili milczenia. Zapewne porozmawiali jeszcze chwilę, Abraham zapisał jej dane kontaktowe do siebie, numer telefonu, mail i adres mieszkania (nory), w której mieszkał.
/zt x 2