WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://www.seattle.gov/images/Departme ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gabi najchętniej w ogóle nie wychodziłaby z domu. Idealnym planem wydawało jej się zrobienie zapasów na całą zimę, by później nie być zmuszoną do wychodzenia spod ciepłego koca. Jednak rzeczywistość wyglądała nieco inaczej, chcąc nie chcąc musiała praktycznie codziennie wyjść z domu, prosto na temperaturę zdecydowanie niższą niż przyzwoita. Jeden z powodów, dla którego opuszczała swoje przyjemne gniazdko, był dość spory i domagał się uwagi, na jej brak reagując tak, jak nakazywała mu jego psia natura. Czyli za pomocą szczekania i drapania, gdy Gabi zaniedbywała regularne spacery z nim. Raz czy dwa Gałgan zadowolił się samym bieganiem po podwórku, jednak gdy taki stan rzeczy zaczął się przedłużać, jego cierpliwość się skończyła. Więc Gabi, chcąc nie chcąc, musiała zarezerwować sobie jedno popołudnie, by wyjść z psiakiem na upragniony przez niego spacer.
Ubrała się ciepło, jednocześnie chcąc zachować przynajmniej zalążek swojego stylu, więc nałożyła na siebie ocieplaną skórzaną kurtkę, bluzę z kapturem, grubsze spodnie w kolorze czarnym oraz glany do połowy łydki. Całość dopełniały rękawiczki oraz wełniany szalik, wszystko pod kolor. Wcześniej, po długiej walce i wielu próbach, udało jej się po raz pierwszy w tym okresie ubrać dobermana w psie ubranko, stylizowane na te świętego Mikołaja. Nie mogła przecież pozwolić, by jej pies zmarzł. Nie zapomniała oczywiście o kagańcu i dopiero tak przygotowana, postanowiła udać się na spacer.
Nie planowała zazwyczaj tras, chociaż miała kilka ulubionych, to z reguły pozwoliła prowadzić Gałganowi, żeby ten mógł iść tam, gdzie chciał. Gabi tak naprawdę miała to gdzieś, czy pies będzie chciał wąchać drzewa w parku czy ławki na skwerze.
Tym razem trafiła na nadbrzeże. Cieszyła się tylko, że nie wiało aż tak mocno, jak mogło, biorąc pod uwagę warunki charakterystyczne dla tego typu miejsc. Biorąc pod uwagę wszystkie możliwe zmienne, było całkiem przyjemnie. A przynajmniej mogłoby być, gdyby tylko Gałgan chciał grzecznie współpracować, jednak tak nie było. Zazwyczaj ułożony psiak, wyraźnie uradowany z pierwszego od dłuższego czasu spaceru, zachowywał się, jakby pierwszy raz w życiu był na spacerze. Nie pomagały nawet krótkie komendy wypowiedziane ostrym, pewnym siebie tonem, które w normalnej sytuacji byłyby skuteczne.
Gabi na dłuższą metę nie miała jednak szans z silnym dobermanem, więc w pewnym momencie stało się to, czego się obawiała. Gałgan wyrwał się mocno do przodu, wiedziony zapachem wyczuwalnym tylko przez jemu podobnych, przez co kobieta odruchowo puściła smycz.
Policzyła w myślach do dziesięciu, żeby stłumić w zarodku powoli rosnącą złość i ruszyła w ślad za psiakiem, starając się go nie stracić z oczu. Nie lubiła takich sytuacji, jednak jeszcze bardziej nie lubiła, gdy Gałgan zaczynał zaczepiać obce osoby. Nie była zirytowana aż tak bardzo, gdy doberman w chwilach wolności postanowił wskoczyć do oczka wodnego w parku czy wytarzać się w trawie, ale w przypadku, gdy widziała go warczącego lub łaszącego się do nieznajomego, to wtedy ta sytuacja wyglądała całkiem inaczej. Dlatego nigdy nie zapominała o założeniu mu kagańca, stanowiącego wręcz podstawę.
Tym razem miała pecha, bo gdy w końcu znalazła Gałgana, ten stał na wyprostowanych łapach przed nieznanym jej mężczyzną. Pies był wyraźnie czujny, trzymając uszy wyprostowane i nie poruszając ogonem - Gabi była przeciwniczką kopiowania, uważając to za wątpliwe etycznie oraz estetycznie, więc Gałgan mógł pochwalić tymi częściami ciała w całej swojej okazałości. Łeb psa co jakiś czas przybliżał się do nieznajomego, węsząc przy tym nieustannie i uparcie.
- Gałgan! - odezwała się dość głośno, podchodząc bliżej psa i wzrokiem lokalizując smycz, leżącą na podłożu. Kochała go, ale w takim momentach go nie lubiła. - Gałgan, nie możesz mi uciekać. - dodała zaraz, zwyczajem właścicieli zwierzaków zwracając się do swojego pupila tak, jakby doskonale rozumiał ludzką mowę. Jednocześnie chciała zbliżyć się do niego na taką odległość, by móc szybko złapać smycz, zanim on zdąży zareagować. Jednak w ostatniej chwili pies, jakby odgadując plany Gabi, odskoczył z powrotem na bezpieczną odległość, przypatrując się jej.
- Przepraszam za niego, zazwyczaj się tak nie zachowuje. - odezwała się, tym razem kierując swoje słowa do nieznajomego mężczyzny, na którego też przeniosła wzrok.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zima to pora roku, którą Takemura uwielbiał. Człowieka nie męczył wszechogarniający żar, który lał się z nieba. Wiatr choć zimny i niezbyt przyjemny idealnie nadawał się do tego aby wyrzucać z głowy idiotyczne pomysły. Takemura przez ostatni czas pracował bardzo żywiołowo nad swoich nowym projektem- można stwierdzić, że udaje mu się przełamać impas.
Choć historia w jego głowie dopiero zaczynała kiełkować i potrzebowała dużej ilości poprawek to i tak ogromny sukces dla mangaki z którego był niesamowicie dumny. Kochał romansidła i w ostatnich tygodniach pochłaniał je w ilościach hurtowych zbierając materiał źródłowy to jednak nigdy wcześniej sam nad żadnym nie pracował. Tworzył głównie opowieści osadzone w okresie Edo. Jego rodzina w tym okresie służyła dla sioguna Tokugawy, więc patrząc na rodowód Takemury można by rzec, że jest on potokiem rycerstwa japońskiego. Choć i to tak bardzo uproszczone i spłaszczone spojrzenie na ten temat.
Spacerował sobie w najlepsze otulony ciepłym szalikiem i płaszczem, który wydawał się nieco wisieć na nim. Nie odżywiał się zdrowo, a odkąd przybył do Seattle zgubił kilka kilo.
Przechadzki, które w ostatnim czasie zaczął uskuteczniać owocowały to milionem pomysłów. Każda kolejna scena wydawał mu się dużo lepsza od poprzedniej. Przynajmniej miał imię głównej bohaterki- jedna stała w tym całym chaosie twóczym. Ai bo tak miała na imię protagonistka to...no właśnie, kto? Na to i na wiele innych pytań Toshiro nie mógł odpowiedzieć. Choć jego dawny wydawca z Japonii każdego dnia kazał pisać mu długi raport z tego jak idzie mu praca. On i Takemura wiedzieli, że potrzeba rysownikowi czegoś na sadzie bata nad sobą. Bez tego szybko utknąłby w martwym miejscu, a cały projekt padłby tak szybko jak się pojawił.
- Ai jest młodą kobietą. Może jest pracownicą biura? Może nauczycielką? Nie mam nawet jak wybrać miejsca i czasu akcji. Bądź przeklęty Nobou za to, że każesz mi pisać o postępach!- tego dnia jednak wrócił do punktu wyjścia i zatoczył koło wracając myślami do głównej bohaterki. Nie miał pojęcia dlaczego uparł się na pomysł by bohaterką była kobieta. On był starym i wypalonym niemalże do cna rysownikiem, więc postać kobieca będzie trudniejsza do ugryzienia. Zapalił papierosa. Nikotyna dobrze wpływa na stymulacje negatywnych emocji. Palił tak dużo, że dla osób postronnych wyglądało to tak jakby je jadł.
Z rozmyślań i dumaniem połączonym z przeklinaniem Takemura wyrwało niespodziewane spotkanie. Nagle poczuł, że coś lub ktoś w niego uderza. Nie na tyle aby go powalić ale na tyle aby go zatrzymać. Spojrzał przed siebie, a następnie jego wzrok powoli kierował się na dół.
P...pies?- i to nie byle jaki psiak ale doberman, więc pies potężny. Wpatrywał się w Japończyka, a Toshiro nie bardzo wiedząc jak wyjść z całej tej sytuacji po prostu stał jak słup soli. Dobrze, że miał kaganiec. Chociaż i tak z takim psem należy uważać.
-J:Nieźle. Ty też uciekłeś?- na twarzy mężczyzny pojawił się serdeczny uśmiech. Chyba Takemura rozumiał czemu pies dał nogę. Tak jak i on był uciekinierem. Łączył ich niewątpliwie etos, którego dopatrzył się Toshiro. -J:Moja żona jakby Cię zobaczyła to by się z miejsca zakochała.- ostrożnie położył dłoń na głowie psa. Sam do końca nie rozumiał dlaczego to zrobił. Pies pomimo swej budowy nie wyglądał jak bies z piekła rodem.
-J:Ładny pies z Ciebie naprawdę i z chęcią zostałbym z Tobą dłużej ale lepiej jak oddam Cię właścicielowi. Na pewno się martwi i tęskni.- przesunął jeszcze raz po głowie psa. Takemura słysząc kobiecy głos odruchowo cofnął rękę. Spojrzał w kierunku z którego dobiegał głos i zmierzył wzorkiem kobietę, która ewidentnie wyglądała na niezbyt zadowoloną. Gdy kobieta odezwała się do psa ten jak porażony odskoczył dalej. Takemura przez chwilę przyglądał się całej sytuacji bez słowa. To było nawet zabawne. Pies ewidentnie nie miał zamiaru tak szybko dać się złapać. Wzrok mężczyzny znów powędrował na kobietę.
-Nie ma za co przeprasza. Ładna pies i bardzo miła.- wycedził nieco niepewnie swoim dość nieprzyjemnym dla ucha akcentem.


P.S
J:- określenia, które T. mówi w swoim ojczystym.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie lubiła zimy bardziej niż odchodzącego lakieru na paznokciach, od ludzi oślepiających ją długimi światłami w nocy i od psiej sierści w każdym zakamarku domu. Ta pora roku zajmowała niechlubne pierwsze miejsce na liście rzeczy, których wręcz nienawidziła, wraz z tym wszystkim, co ze sobą niesie - mróz, niskie temperatury i białe, mokre paskudztwo zwane śniegiem. Była na to szczególnie wrażliwa, przez co szybko marzła - Gabi należała do tego typu osób, które szybko marzły. Dlatego nie pogardziłaby zdecydowanie letnim upałem, jednak niestety dla niej jeszcze kilka miesięcy sobie na niego poczeka, teraz pozostało jej tylko spróbować nie zamarznąć.
Przynajmniej Gałgan niczego sobie nie robił z chłodu, ciesząc się z upragnionego przez niego spaceru i chwili niczym nie skrępowanej wolności, którą sobie wywalczył poprzez ucieczkę. Mógł sobie, prawie niczym nieskrępowany, w spokoju obwąchiwać nieznajomego. Uszy, postawione na sztorc, poruszyły się tylko kilka razy na dźwięk kroków Gabi, jednak niczego sobie z tego nie robił. Początkowo odsunął się o krok, czując na sobie ciężar dłoni mężczyzny, ale ostatecznie pozwolił się pogłaskać, z powrotem się przysuwając. Ciężko było określić, czy to z powodu tego, że chciał zostać podrapany za uchem, czy raczej dlatego, że czuł na sobie ograniczenia wynikające z kagańca. Słysząc słowa kierowane ku sobie, zamerdał nawet lekko ogonem.
Jednak nie chciał na razie dać się złapać, dlatego też nie pozwolił zbliżyć się do siebie kobiecie. Chociaż samo to, że nie uciekał dalej, stanowiło dla Gabi małe zwycięstwo, przynajmniej nie zapowiadało się na to, iż będzie musiała go dalej ganiać nie wiadomo dokąd.
Słysząc kaleczony angielski i akcent, wyraźnie brzmiący na obcy, Gabi przyjrzała się uważnie mężczyźnie. Widać było, że nie pochodzi stąd lub ma nieamerykańskie korzenie, jednak widziała w Seattle wielu Azjatów i z reguły mówili całkiem dobrze po angielsku. Dlatego początkowo ją to nieco zaskoczyło, ale zaraz też odzyskała rezon i z powrotem przeniosła wzrok na Gałgana. Z tym, że był to ładny pies, mogła zgodzić się bez dwóch zdań, jednak to akurat nie powinno dziwić, że podzielała takie zdanie. Szczególnie w tym świątecznym ubranku prezentował się całkiem uroczo i nie zwracała uwagi na fakt, iż w połączeniu z dość charakterystycznie groźnym wyglądem dobermana stanowił kontrast. Natomiast to, czy był miły, tu mogłaby dyskutować. Czasami bywał nieznośnie uparty i nieposłuszny, często nie mogła go uspokoić, gdy nie chciał wypuścić kuriera czy akwizytora z podwórka, ale i tak nie zamieniłaby go na nikogo innego.
- Słyszysz? Chwalą cię, że jesteś ładnym i miłym pieskiem, a ty tak się zachowujesz. - odezwała się, wyciągając rękę w kierunku Gałgana, jakby chciała, żeby sam podszedł bliżej, by ją powąchać. Może wtedy uda się jej go złapać.
- Zdążył coś panu zrobić? - spytała, mówiąc nieco wolniej i bardziej wyraźnie niż zwykle. Z tego, co zdążyła zauważyć, to raczej nie, ale wypadało zapytać, szczególnie, że to tym aspektem powinna zainteresować się najpierw. Ludzie w końcu różnie reagowali na podbiegającym ku nim psim uciekinierom, a Gabi nie chciała mieć problemów z tego powodu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przeskok między pogodą w Meksyku, a tą, którą zastał w rodzinnym Seattle, był ogromny, ale akurat tego mógł się spodziewać. Bardziej z równowagi wytrąciło go to, jak potoczyła się rozmowa między nim, a Rhysem - kumplem, którego znał od lat, a ten, jak się okazało podczas wymiany zdań - zdążył również zaprzyjaźnić się z Charlotte. I nawet nie chodziło o ewentualną zazdrość, jaką mógł poczuć Griffith, gdyby tylko zależało mu na kimś innym, poza nim samym (no dobra, przesadzam, aż tak zły to on nie był i jakieś uczucia miał), a bardziej dokuczyły mu zasłyszane słowa, które miały mu w jasny sposób pokazać, jak wielkim chujem jest i jak źle się zachował.
Może i tak, może nie.
Uparcie trzymał się swojego: najlepszego rozwiązania, którym była aborcja, a co od razu wykluczyła Lottie. Nie rozumiał tego z wielu powodów - już nawet pomijając fakt ludzi, plotek, złośliwych i bolesnych komentarzy, jakie mogła słyszeć zarówno blondynka, jak i w przyszłości i c h dziecko. On sam przyzwyczaił się, że w oczach wielu - nawet po uniewinnieniu - będzie tamtym mordercą, któremu rodzice kupili wolność. Nie chciał, aby na Charlotte (i, eh, dziecko) patrzono przez pryzmat jego osoby, jego odsiadki, jego trudnego charakteru i jego błędów.
Może był egoistą (pewnie tak), skoro we wszystkim przewijało się jego i on, ale... w tym przypadku naprawdę nie myślał o sobie. W innych - owszem.
Cenił sobie wolność, po złapaniu kilku głębszych oddechów i równowagi chciał rozwijać się na innych szczeblach, niżeli te powiązane z rodzicielstwem. Nie potrafił wyobrazić sobie w tej roli, tak samo jak blondynki - odważnej, ambitnej, która do tego odnalazła nową pasję. Zarwane noce, zmienianie pieluch, opieka, karmienie? To nie byli oni.
Starał się również nie myśleć o tym, co powiedzieliby o ich przygodzie rodzice; jego pewnie... byliby wyrozumiali, zaś jej? Robert Hughes życzył mu śmierci, a Elizabeth odwracała wzrok, kiedy widziała go po drugiej stronie ulicy. Budowanie rodziny dla dziecka brzmiało jak abstrakcja sprawnie zmieszana z fikcją. Nie sądził, że to możliwe, by widział to tylko on.
...a może za bardzo skupił się na minusach, z całych sił nie chcąc wierzyć w to, że znalazłby się choć jeden, mały i drobny plus?
Pociągnął łyk tequili, nawet nie zabierając ze sobą nic, czym można byłoby zrównoważyć ostrość alkoholu. Miał w zapasie kilka minut, zatem skorzystał z nich najlepiej jak potrafił (najgorzej, jak tylko mógł) i po skontaktowaniu się ze znajomym dostawcą (wcale nie jedzenia) zakupił niewielki woreczek z białą, kilkugramową zawartością. Na jego nieszczęście nie zdążył nic z nim zrobić (poza dobrym ukryciem w wewnętrznej kieszeni kurtki), nim na horyzoncie dostrzegł przyjaciela.
Kurwa, chciał wierzyć, że po tym spotkaniu nadal będą mogli tak siebie nazwać.
- Cześć - przywitał go, przekładając butelkę do drugiej ręki i podając mu dłoń. - Sorry, że tak nagle, że już, ale... kurwa, Travis... - urwał i pokręcił głową. Nie dodał - na razie - więcej a upił łyk i podał mu butelkę.
Już nie był wściekły. Nie był nawet zły. W zasadzie chyba mało co przypominał normalnego siebie; był na etapie życia, gdzie komplikacje się nawarstwiały, a on nie mógł lekko, z typową dla siebie nonszalancją i błyskiem w oku powiedzieć, że jakoś będzie. Potrzebuje tylko chwili i ogarnie sytuację.
Nie tym razem.
- Jak ci się żyło w Serenity, jak mnie nie było? -
zapytał zamiast tego. - Dziewczyny nie wykorzystywały cię za bardzo? - Jeszcze, kurwa, Leslie. Wiedział, że jej relacja z przyjacielem była solidna, a on miał z premedytacją umieścić między tą dwójką sekret w postaci wpadki z Charlotte?
Nerwowym ruchem wyszukał paczkę z fajkami i wsunął jedną między wargi.
- Zjebałem, stary. I nie wiem, co mam teraz zrobić - przyznał się ze szczerością, którą bez wątpienia mógł usłyszeć i po odpaleniu papierosa zaciągnął dymem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wiadomości od Blake’a zapowiadały ochłodzenie i szalejące burze. Miał chwile by przyjrzeć się im podczas jazdy autobusem. Wolał to niż widzieć echo spojrzenia posłanego mu przez Debbie (jego narzeczoną), gdy oznajmił, że wychodzi spotkać się z kumplem. Chciała mu pomóc, ale nie widziała jak. Sam nie wiedział jak sobie pomóc. Łatał dziury, nakładał szpachlę umyślnie wymijając tego co było przyczyną pęknięć. On miał się żenić, to było coś dobrego na co się zdecydował, coś szczęśliwego i dziecko też potrafiło być dla niektórych szczęściem, ale nie dla Griffitha. To była zmiana wywracająca światem i biorąca przyszłość za zakładnika.
Przyszłość, taka potrafiła być przewrotna. Jednego dnia miało się kolejne 9 miesięcy wyścigów przed sobą, a kolejnego siedziało się w mieszkaniu z goryczą oglądając coś czego nie było się już częścią. Na większość marca wydawało się jakby znikną z powierzchni ziemi. Szwendał się po mieszkaniu jak cień samego siebie, nie odbierał większości telefonów i wychodził z domu zaledwie sporadycznie. Praca w Serenity dała nadała mu pewnej potrzebnej struktury. Wychodził z tego, prawda?
Im bliżej molo był tym wyraźniej czuł wiatry ciągnące się po wodzie. Powietrze było tutaj inne, choć wydawało się jakby dopiero co postawił krok poza metropolię. Wyciszył telefon, co podświetliło na chwilę jego twarz, a później wsunął go do wewnętrznej kieszeni kurtki. Zakładał, że sylwetką w oddali, z resztą jedyną, był Blake już najwyraźniej korzystający z przyniesionego alkoholu. Z zapijaniem nie czekało się uprzejmie jak podczas Wigilijnego obiadu.
Uścisnął dłoń przyjaciela. –Nie no, tym się nie przejmuj. – Nagle też się zdarzało. Nie zawsze można było mieć plan z wyprzedzeniem. Z resztą takie okazje operowały poza grafikiem. Cavanagh przyszedłby tu i nad ranem gdyby tylko odebrał wiadomość.
Wspiął się na drewnianą balustradę i gdy już na niej siedział przejął butelkę, by pociągnąć z niej wstępny łyk. Na twarzy pojawiło się stłumione skrzywienie. Wiedział czego się spodziewać i do tego czego się podejmowali to tequila brzmiała jak idealna kompan. Co nie zmieniało faktu, że Travis bardziej gustował z piwach, zwłaszcza ciemnych. Oparł dno o swoje udo przenosząc spojrzenie na Blake’a.
-Bardzo? Nah. Co prawda cały zakład nagle wziął wolne, i w sumie wiesz, ogarniałem przewozy, sprawy organizacyjne, później kopanie, ale… – Machnął wolną ręką. –Całkowicie było w normie, co nie? – Pokręcił głową na własne słowa. –Było w porządku. – Powiedział już swoim zwyczajnym tonem. –Okazuje się, że wcale nie przyciągam wiele uwagi, zwłaszcza jak głównie siedzę za kółkiem. – Zmarszczył brwi, przypominając sobie o tym jak podrywała go jedna z uczestniczek pogrzebu. Fatalny moment, aby o tym wspominać. Do tej pory nie wiedział jak się z tym czuł. Zapił wrażenie kolejnym łykiem z butelki, bardzo dobrze rozpraszała.
Okręcił głowę na kumpla po krótkiej chwili skupiania się na falach. –A jakie masz opcje? – Spytał. Niewiele wiedział, acz po zwrocie ‘zostanę ojcem’ podejrzewał, że była to kwestia organizacji spraw wokół dziecka. Przynajmniej w kwestii dziecka. Dopiero zaczynał przypominać sobie, że do tego tanga trzeba było dwojga. –I… nie chodzi tylko o ciąże, prawda? – To było tylko jedno zdanie, ale taka szczerość brała wszystko. –…To jest związane z Meksykiem?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Doceniał, że w odpowiedzi zwrotnej nie doczekał się wymigiwania z serii: nie teraz, nie mogę, jutro. Kiedyś. I to by zrozumiał, ale akurat w tym momencie - bardziej, niż w przeciągu kilku ostatnich miesięcy - był mu potrzebny przyjaciel. Ktoś, kto da mu się wypowiedzieć, przedstawić swoje zdanie; swoje pokręcone, chaotyczne uczucia, opisać urwanymi w pół zdaniami sytuację, dodać do tego parę soczystych, niecenzuralnych słów i zapić całość mocnym alkoholem. Doceniał to tym bardziej, że miał świadomość, że w życiu Travisa aktualnie nie wszystko wyglądało tak, jak tego życzyłby sobie mężczyzna, a ich wizja kolejnych dziewięciu miesięcy - parę tygodni temu - była całkowicie inna jak to, jak teraz miała się przyszłość.
...chociaż czy u Griffitha miało zmienić się tak wiele?
Z tyłu głowy nadal nosił ze sobą słowa Charlotte o tym, iż dziecko będzie myślało, że jego ojciec nie żyje, a on nie wyobrażał sobie utrzymywania kontaktu z przyjaciółką (?) i ich dzieckiem, równocześnie udając, że wcale nie jest ojcem, tylko... przyjacielem rodziny. Kurwa, nawet teraz jak o tym pomyślał, to gorzki śmiech cisnął się na usta razem z cierpkim grymasem. Uwierała go rzeczywistość. Ta sytuacja, wizja zakończenia znajomości z Hughes, przez jeden błąd, którego wcześniej błędem nie chciał nazywać.
Teraz? Gdyby go zapytała, prawdopodobnie powiedziałby jej, że żałuje. I to też mu się nie podobało - to, jak konsekwencje potrafiły zmienić spojrzenie wydarzenia wcześniej mające inne, pozytywne znaczenie.
- Dopiero wróciłem, a już myślę nad tym, że znów mógłbym gdzieś wyjechać. - Skrzyżował na klatce piersiowej ręce, chcąc tym samym - pozornie - uchronić się przed zimnym, porywistym wiatrem, który bynajmniej nie był powodem, dla którego ponownie opuściłby Szmaragdowe Miasto. Prychnął i pokręcił głową na znak, że... tego nie zrobi. W końcu nigdy nie był - tak mu się wydawało - tchórzem; nawet po odsiadce, wbrew przestrodze rodziców, adwokatów, doradców wizerunkowych - wrócił, a nie zajął się podróżowaniem po świecie do czasu, aż przestaną o nim mówić, a tak mu doradzano.
- Ktoś odebrał z naprawy karawan? Ten, który... - Rozbiłem przed wakacjami. Nie dokończył myśli, choć zakładał, że zrobi to Virginia. Poinformował ją, że miał mały wypadek i wóz niestety musiał spędzić kilka dni w warsztacie. Jeszcze nie skontaktował się z blondynką, zatem machnął lekceważąco ręką w powietrzu. Nieważne. Dowie się, jak tylko wróci do pracy, a może ona zaabsorbuje jego myśli na tyle, że tych głupich i nieodpowiednich ubędzie.
- Nie wiem, czy mam jakiekolwiek opcje -
przyznał szczerze - jak się dowiedziałem, to najrozsądniejsza wydała mi się aborcja, skoro żadne z nas nie planowało tego. I nie chciało. Ja nie chciałem - sprecyzował - ona chyba też nie - dodał po chwili z powątpiewaniem, którego tam nie powinno być, bo... sądził, że znał Charlotte na tyle, by wiedzieć.
...a może nie znał jej wcale?
Przełknął ciężko ślinę wracając do wymiany wiadomości, jaka miała miejsce przed momentem.
On nigdy nie znał jej, a ona jego. Teraz też nie powinni się znać. Sięgnął po butelkę, chcąc za alkoholem zakryć niezadowolenie, albo na procenty zwalić winę za grymas, jaki był tak łatwy w rozszyfrowaniu.
- Meksyk był zaplanowany wcześniej. Myślałem, że odległość pomoże mi wpaść na inne rozwiązanie, ale chyba już za późno - poinformował, upijając duży łyk. Tam nic złego się nie stało, a historia wczasów z... Aurą była poniekąd tragiczna, jak i komiczna. Sam jeszcze nie wiedział jak się z tym czuje, ale na pewno nie leżała pośród problemów, z jakimi aktualnie musiał się mierzyć.
- Leslie też wzięła urlop? Czy nic się u niej...nie zmieniło? -
zagaił nagle, niby lekko, ale Travis pewnie znał go na tyle, by wiedzieć, że pod tym kryło się coś więcej.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

-Jakbyś się zdecydował to zabieram się z tobą. – Mruknął w komentarzu. Nie brał na poważnie planu, bo i komentarz Blake’a taki nie był. Odnosił się on jedynie do stanu umysłu, chcącego wyrwać się z teraźniejszości i to było coś co Travis dobrze rozumiał. Jednocześnie wcale nie chciał brać urlopu, czy organizować sobie wakacji. Siedział bezrobotny na kanapie przez ponad miesiąc i nie było w tym nic dobrego. Nawet Deborah nie mogła powiedzieć, że szczególnie przyszło jej korzystać z towarzystwa narzeczonego, gdy w końcu nie wybywał na weekendy poza miasto. Aczkolwiek miał kilka dni w których bardzo z jakiegoś powodu zebrało mu się na przyrządzanie jedzenia. Przez cały dzień nie wychodził prawie z kuchni, nawet z resztą gdy już nie gotował. Jak przysiadł, żeby posłuchać podcastu tak już tam zostawał do następnego posiłku.
-Obie gabloty stoją bezpiecznie w Serenity. Podkreślam, bezpiecznie. – Spojrzał na kumpla z ukosa, ale w końcu uśmiechnął się półgębkiem. Nie wiedział co się dokładnie stało, ale doszły go słuchy, że to Blake uszkodził karawan. To wystarczyło, żeby zaserwować mu ten jeden dodatkowy komentarz. Odzywał się ten który samochodu nigdy nie rozbił. Co prawda była różnica z prędkościami na torze, których nawet nie widziało się na zegarach do tych w Seattle, zwłaszcza w trakcie godzin szczytu. –Właściwie… co z nim zrobiłeś?
-Żadna sztuka sprowadzić na świat dziecko, którego się nie chce. – Mruknął, spuszczając wzrok na fale obijające się o pale, których z tej perspektywy nie widział. Słychać było tylko nieregularną melodię oceanu. –To dla niego nic dobrego. – Gdy rodzice przynajmniej się starali może trudniej było to wyczuć, ale niektórzy wcale nie starali się tego chować, choć miał wrażenie jakby gdzieś w mglistej przeszłości jego ojciec nie był zawsze takim parszywym człowiekiem jakiego teraz nosił w swoich wspomnieniach. –Nie zareagowała dobrze na propozycję, huh? – To był wrażliwy temat. Gdyby zaproponował to samo Debbie, bardzo możliwe, że posądziłaby go o brak uczuć do niej samej, lub przynajmniej rzuciła wątpliwościami w zgodność ich relacji.
Westchnął. –Pole do manewru jest raczej wąskie. – Zgodził się, myśląc o tym od strony organizacyjnej. Nie brał pod uwagę, że może relacja między dwójką przyszłych rodziców została zakłócona na tyle poważnie, że propozycje innych opcji mogą po prostu nie mieć miejsca by zostać usłyszane. –Trochę to brzmi jakby ten urlop wcale nie był urlopem.
-Leslie? Nie. Z resztą chyba nikt z ekipy nie brał wolnego. – Odpowiedział, marszcząc nieco brwi, potrzebując chwili by przetworzyć kontekst zadanego pytania i to dziwne ‘nic się u niej nie zmieniło?’. –To chyba nie ona jest… – Spojrzał pytająco i zakrapianym niedowierzaniem na Griffitha. Takie przyszło skojarzenie, ale wystarczyło chociaż chwilę się nad tym zastanowić, by nawet nie brać tego pod uwagę. Blake miał lepszy kontakt z resztą sióstr Hughes, a… Uniósł brwi. –Chodzi o Charlotte. – Wydawało mu się, że wyjazd Saoirse nie zgrywał się czasowo z tym jak te wieści wpłynęły na Blake’a. Odchylił się lekko do tyłu sięgając by wziąć krótki łyk z butelki. –To wyjaśnia dlaczego tak dziwnie się zachowywała w sklepie. – Ten incydent był przeważający w doprowadzaniu Cavanagha do wypełniania niedopowiedzeń. –O kurde. – Wyrzucił już tylko na wydechu, gdy obraz sytuacji stał się wyraźniejszy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kiwnął głową na znak, że zapamięta i bynajmniej nie był to gest wykonany na odczepnego, aby zbyć temat kolejnego urlopu, a później powiedzieć, że sorry, wyleciało mu z głowy. Co prawda Travis dobrze się domyślał - aktualnie nie planował, by zrobić gwałtowny w tył zwrot, nawet jeżeli okoliczności sprzyjały do tego, aby wyjechać ze Szmaragdowego Miasta. Początkowe pozytywne nastawienie (częściowo, co i tak było sukcesem) zostało z niego zmyte nie deszczem, jaki był czymś przewidywalnym w Seattle, a zimnymi, ostrymi słowami kumpla, który ani przez chwilę nie próbował znaleźć się w jego sytuacji, a rzucał oskarżeniami pod płaszczykiem dobrych rad. Spotkanie z Rhysem zdecydowanie nie było dobrym pomysłem, lecz nie mógł o tym wiedzieć przed jego przyjściem. Aktualnie czuł się... źle, choć próbował zacisnąć zęby wraz z każdym cisnącym się na usta grymasem i zadzierać wyżej głowę, kiedy natrętne myśli szeptały, że już nie ma o czym rozmawiać z Charlotte. Błędnie - ale tego też nie wiedział, że wcale tak nie było, a właśnie to wywnioskował po rozmowie z Alderidge - założył, że jego atak był (bez)pośrednio związany z kobiecą skargą i żaleniem się na Griffitha, więc blondynka znalazła idealną osobę do tego, aby spróbowała go nakierować na właściwe tory, albo chociaż odpowiednio wbiła szpilę (pewnie zasłużył, może i sam Blake miał tego świadomość, że spieprzył sprawę, choć na ten moment urażona duma mówiła mu co innego). Szkoda mu było tej relacji (p r z y j a ź n i, jak określiłaby to Hughes, a on miał zgoła inne zdanie), aczkolwiek wydawało mu się, że znalazł się w punkcie bez wyjścia i sytuacji, jakiej nie da się naprawić. Chyba ostatnim razem taką bezsilność odczuwał po kolejnej nieudanej apelacji, więc i wspomnienia związane z tym uczuciem nie były najlepsze.
- Wiesz co? - mruknął, ponownie kiwając głową na znak, że się zgadza. - Mogłem o tym pomyśleć wcześniej. Z kobietami są same problemy, stary. Dlaczego nie urządziliśmy żadnego męskiego wypadu, by zwiedzić... - Nie, żadnych miast pełnych rozpusty nie chciał, bo i to wiązało się z kobietami, a do tego przyjaciel przecież był w stałym związku. Westchnął ciężko i strzepał popiół z odpalonego chwilę wcześniej papierosa.
- Cokolwiek - dokończył już z mniejszym entuzjazmem wobec swojego pomysłu, ale nadal - uważał, że to dobry motyw. Mogliby nawet pojechać na jakiś mecz, obejrzeć jak najlepsi koszykarze zdobywają punkty i zastanowić się co w życiu zrobili źle i dobrze bawić.
Uniesionym kciukiem zareagował na wieść o powrocie karawanu do Serenity, zaś nie mógł powstrzymać wywrócenia oczami, kiedy usłyszał pytanie. Spodziewał się, że ono padnie, więc odpowiedział, skoro... w zanadrzu czekał trudniejszy temat.
- Miałem kilka chujowych dni po tym, jak dowiedziałem się, że zostanę ojcem - powiedział na jednym wydechu. - A raczej, że nim nie zostanę, bo skoro go nie chcę, a ona nie chce usunąć, to mu powie, że ojciec nie żyje. - I pewnie wielu facetów by się ucieszyło z tego faktu - dalszej wolności, braku (niby, bardzo pozornie) konsekwencji i faktycznie pominiętej opcji z byciem ojcem, ale... nie on. Słowa Charlotte odebrał bardzo (za bardzo) personalnie - tak, jakby i dla niej w tej chwili został martwy.
- Nie umiałbym udawać, że się cieszę, że czekam, że tego chciałem - skwitował gorzko i wyciągnął rękę, by odebrać butelkę i upić łyk. - Poza tym, kurwa... - Skrzywił się, co bynajmniej nie miało związku z upitym alkoholem, a tym, kim wciąż był w oczach wielu ludzi i pewnie zostanie na długo, bez względu na to, że został uniewinniony.
Nie dokończył jednak myśli, bo padło znajome imię.
Jej imię, a jego reakcja była jednoznaczna. Nie widział sensu, by zaprzeczyć.
- Teraz wiesz, jaki jest kolejny powód, dla którego byłoby lepiej dla nas, i dla dziecka, by się nie urodziło. - Śmiało założył, że Travis zrozumie - tak jak wcześniej zbyt śmiało uznał, że zrobi to Rhys. Dla niego było to logiczne - w oczach rodziców Hughes nadal uchodził za mordercę ich córki, który wyszedł na wolność dzięki pieniądzom swoich rodziców, tak samo sądziła połowa miasta. Przyzwyczaił się do wyzwisk, zaczepek, bycia wytykanym. Nie chciał tego dla Lottie, nawet jeżeli inni mogli to uznać za kolejny akt egoizmu, skoro boi się tego, co pomyślą ludzie.
Owszem, zajebiście się tego bał, bo widział, jak to potrafiło niszczyć człowieka
W końcu widział to w oczach swojej matki, która musiała zmagać się z tym, jak mówiono o jej synu.
- Jeśli chcesz mi przyjebać, to zrób to teraz, bo na dziś mam dość słuchania tego, jakim jestem chujem, że ją zostawiłem z tym samą -
burknął, nie patrząc na przyjaciela, a gdzieś w bok.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

-Cokolwiek. – Powtórzył, jakby to było jego potwierdzenie, że taki by był lepszy tor wydarzeń. Mieli predyspozycje, żeby rzucić się w wir wydarzeń oderwanych od codzienności i zapomnieć o niej łykając alkohol jakby to była woda po treningu. Tylko na kacu znowu by wszystko wróciło, wszystko i więcej. Rozwiązanie tymczasowe, ale czy tak złe było, że chociaż na jakiś czas życie nie wyglądałoby jak nieśmieszny żart?
Uniósł brew na wzmiankę o fikcyjnej śmierci Blake’a jako ojca. Z jednej skrajności w skrajność. Od razu pomyślał, że było to zagranie mające ukarać Griffitha za jego pierwotną propozycję. To jakie miało to praktyczne implikacje było wręcz tłem, w końcu dziecku można było powiedzieć inne rzeczy. Acz kto wie, może lepiej usłyszeć, że ojciec nie żyje, niż, że go po prostu nie chciał. O tym jednak nie myślał. Skupił się na mentalnym stanie przyjaciela, który doprowadził do wypadku. Przynajmniej tyle założył. Podał mu butelkę, spoglądają na niego gdy mówił. W niemym potwierdzeniu uniósł brwi i je opuścił, niemalże tak jakby było to wręcz oczywiste. Dla niego było najwyraźniej tak bardzo jak dla Blake’a. To był fatalny układ. Z wszystkim co się nawarstwiało wszyscy zostali wpędzeni w niezwykle ciasny, niekomfortowy róg. Każdy tracił.
-Co? Przyjebać? – Uznał to za niepoważne i słychać to było w jego głowie. Zaraz zmarszczył brwi. –Kto ci ta… – Machnął ręką. –Jak masz się niby angażować jeśli uznała, że powie dziecku, że nie żyjesz? Nie mam nic do Lottie, ale to się tak logistycznie trochę wyklucza. Z resztą… co za chujowa sytuacja. Pomagać przy ciąży, a później przy dziecku, które nie będzie miało pojęcia kim dla niego jesteś? Zżerałoby mnie to od środka, chociaż niektórzy tak robią. – Wzruszył połowicznie ramieniem. –Ale… – Pochylił się do przodu, opierając ramię na udzie. –Tak byłoby pewnie lepiej dla dziecka, dopóki wszyscy dookoła nie zdradzą, że to się nie trzyma kupy. Szczerze, usunięcie cię z obrazu go skrzywdzi w takim czy w innym wariancie. – Jeden z nich bardzo dobrze znał, ale potrafił sobie wyobrazić, że gdyby prawda wyszła na jaw, po ‘’pocieszającym’’ kłamstwie o śmierci to uderzyłoby jeszcze gorzej, a szczerze wątpił, że udałoby się taką szaradę utrzymać, chyba, że Hughes miała akurat w zanadrzu niedawno zmarłego kolegę z pracy, najlepiej takiego bez rodziny. –Ale… – Skrzywił się. –z tobą na rodzinnym obrazie też będzie… problematycznie. – Coraz bardziej oczywiste było dlaczego Blake nie był pewien czy miał jakiekolwiek opcje. To był jak jakiś labirynt bez wyjścia, z rozrzuconymi po nim pułapkami, karającymi za to, że stara się w ogóle znaleźć odpowiednią drogę.
-Dobra, czyli dziecko zostaje. – Podsumował. –Na ile chciałbyś się w to angażować? Ale bez tego… kij z tym co mówiła Charlotte. – To była patowa sytuacja, ale Hughes nie sprawiała wrażenia kompletnie niedorzecznej osoby, gdyby taka była jej znajomość z Grifitthem nie zaszłaby nigdy tak daleko. Zakładał więc, że można byłoby jeszcze z nią rozmawiać. –Zakładając, że nikt nie będzie ci psioczył, że za dużo czy za mało. – Szkoda, że nie potrafił przejeść w taki tryb szukania rozwiązań dla samego siebie. W idealnym świecie chciał, żeby cała afera z narkotykami się nigdy nie wydarzyła, to by był jego idealny scenariusz. W aktualnym punkcie nic tak naprawdę go nie zadowalało, a zniszczenia w jego głowie już zostały dokonane. Może Blake’a czuł się tak samo. Nie widział dla siebie przejrzystej drogi naprzeciw i co właściwie miałoby być dla niego motywacją, żeby wybrać którąkolwiek z nich? Kręte, mgliste, bolesne. Co gorsza, niektóre pchające do zmierzenia się z prawdami, na które nie było się gotowym. Wyjechać stąd, tak dobry zły plan.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kilkukrotnie - na równi z wyjazdem - przeszło mu przez myśl, że chętnie by komuś przywalił. Może przez to, że został - chcąc, nie chcąc - sprowokowany przez Rhysa, z którym finalnie nie doszło do rękoczynów, a może po prostu musiał znaleźć w czymś ujście swojej negatywnej energii, która zdążyła się skumulować po powrocie do miasta. Nie wiedział; żałował, że jakiś czas wcześniej jego dobry znajomy milczeniem odpowiedział na jego chęć odwiedzenia siłowni po godzinach, gdzie kulturalnie mógłby się wyładować na worku treningowym, zamiast na (jeszcze) żywym człowieku. Z drugiej strony dobrze, że Travis nie miał ochoty na starcie z nim, bo i Griffith nie był tak zdesperowany, by rzucać się na kumpla. Szczególnie, że na niego mógł zawsze liczyć i nie chciał tego stracić.
- Wydaje mi się, że... - Przełknął ciężko ślinę i lekko drżącą dłonią wyciągnął z kieszeni paczkę z papierosami. Ile już dziś wypalił? Stanowczo za dużo. - Na początku nie planowała tego, bym był dla dziecka martwy. Chyba pomyślała o tym dopiero wtedy, kiedy wspomniałem, że go nie chcę i lepiej usunąć... problem - przyznał zgodnie z tym, co sądził, ale... nie wiedział, co mogła myśleć sobie Lottie, zatem nie brał tego za pewnik. Niemniej - opcje ze swoją własną śmiercią, na jaką planowała skazać go blondynka - nie przywitał z entuzjazmem i prawdopodobnie widział to bardziej personalnie, niż chciała mu to przekazać.
- To wszystko jest, kurwa, problematyczne - warknął, uderzając ręką w pomost i skrzywił się bezwiednie. Chciał wybrnąć z sytuacji - zaproponował znalezienie najlepszej kliniki, gdzie mogła usunąć ciążę - błąd. Wysłał pieniądze, skoro - jak myślał - nie chciała go widzieć w swoim życiu, a na pewno były przydatne, jeżeli planowała urodzić ich dziecko - też źle. Wersja z układaniem rodziny nie pasowała mu do nich, a rodzicielstwo na odległość i odrzucenie całkowicie problemów, aby zmagała się z nimi sama - nie pasowało mu do niego samego. Tak źle, tak niedobrze.
- Nie zostawiłbym jej z tym samej, jeśli nie powiedziałaby, że - dla niej - dla dziecka nie będę żył - oświadczył zgodnie z tym, co już zdążył sobie poukładać i przepracować. - Teraz to nie ma sensu, Travis - dodał gorzko - już sobie znalazła...zastępstwo. Nawet był dziś u mnie i... - Wypuścił ciężko powietrze, kręcąc przy tym głową. Kolejny łyk, a może łyki tequili nie pomagały, za to niesmak spotkania z Rhysem był stale tak samo odczuwalny. O ile nie bardziej, jak już powiedział to głośno.
- Zastanawiałem się, czy ci o tym mówić. Nie dlatego, że ci nie ufam, ale... Leslie... Wiem, że... - się przyjaźnicie - jesteście blisko, a wolałbym, by... - Opuścił głowę i oddał mu flaszkę. - Charlotte zdecydowała... - Co ma wiedzieć, a czego nie. Co o niej, o nim, o dziecku. - Nie chciałem, byś miał przed nią tajemnice - dokończył nieskładnie, czując się chujowo jeszcze z tego powodu - że z jego winy, między Travisem a inną Hughes mogło powstać coś niefajnego przez to, że przyjaciel zostawił jego sekret dla siebie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Z dozą wątpliwości przyglądał się jak Blake wyciąga na latarniane światło, ledwo do nich docierające, kolejny nałóg. Cavanagh nie szczególnie przepadał za papierosowym dymem trafiającym do jego płuc, ale spędził wystarczająco swojego życia wokół palaczy by do tego przywyknąć. Z resztą, mało kwieciste zapachowe aranżacje były teraz najmniej ważnym tutaj elementem. Usłyszenie o tym skąd mógł się wziąć taki pomysł, tylko utwierdziło go w przekonaniu, że w emocjach była to po prostu próba, ewidentnie bardzo skuteczna, żeby skrzywdzić Blake’a. Mógł sobie gdybać i się mylić, ale to go jeszcze nigdy nie powstrzymało.
Skrzywił się na wzmiankę o zastępstwie. Nie dlatego, że było to coś złego samego w sobie, ale w sposób w jaki mówił o tym Griffith opowiadało swoją własną opinię. Cavanagh wziął głębszy wdech. Nie podobało mu się to co chciał powiedzieć. Może dlatego, że zdawał sobie sprawę jakiego robiło to z niego hipokrytę mimo, że nie przedstawił swoich problemów na głos. Łatwiej było to ukryć. –Wiesz… czy znalazła czy nie… To wasze dziecko będzie nosić. Odezwij się do niej. – Czy im się to podało czy nie, to właśnie między nimi musiały zostać podjęte decyzje. –Tylko dlatego, że zaproponowałeś w pierwszej kolejności coś co się jej nie spodobało nie znaczy, że nie możesz już nic więcej w tej kwestii zrobić. To w końcu nie pierwsza lepsza laska, Blake. – Spojrzał na niego znacząco. Nie byłoby tego wszystkiego. Nie byłoby nerwów, ingerencji osób trzecich, czy nawet brania pod uwagę kontekstu i rodzinnych więzów gdyby Griffithowy na niej nie zależało. Travis nie chciał go takiego oglądać, a brak działania w tej sytuacji tylko by jeszcze gorzej wróżył na przyszłość. Póki Blake mógł próbować, nie mógł sobie wypominać, że się nie starał. Bierne patrzenie by go rujnowało.
W odpowiedzi na ten urwany przekaz Travis pokręcił głową. Wziął łyk, po tym jeszcze jeden, może dlatego, że do i tak już kluczących bezwiednie myśli dołączyła bliska przyjaciółka. –Nie będę poruszać z nią tematu. – Wzruszył ramionami, jakby to było takie proste. Nie mógł przewidzieć na jaki tor zejdzie ich rozmowa, ale może jeśli to była kwestia, której prawda nie miała być wszystkim do końca znana to i Leslie wcale nie będzie chciała konieczne o tym rozmawiać. –O to się po prostu nie martw, okej? Bycie w siedzeniu kompletnie innego auta daje szansę na dystans, żeby nie wyskoczyć z informacjami, których teoretycznie nie powinienem może mieć. – Poza tym, to nie tak, że był w tej sytuacji jeden zły charakter na którym można było skumulować złość i frustrację. Tak byłoby znacznie łatwiej, ale w gruncie rzeczy to było coś pomiędzy Charlotte, a Blakiem, a to znaczyło, że każde nie miało do końca czysto za uszami.
-Jak się wszystko popieprzyło. - Mruknął na wydechu i pociągnął kolejny łyk, następnie wychylając butelkę w stronę kumpla. –Ale wiesz co? W cholerę egoistycznie ci powiem, że dobrze, że wróciłeś. – Poklepał go po ramieniu, podciągając nawet kącik ust. Griffith nie wyjechał do Meksyku na całą wieczność, ale nie mieli właściwie szczególnie dużo czasu na interakcje, między zaczynającym się sezonem Nascar, izolowaniem po stracie kariery, a później przyszły newsy o ciąży, chociaż wtedy jeszcze Cavanagh o tym nie wiedział. Ostatnie kilka miesięcy im niekoniecznie sprzyjało.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przed odsiadką palił rzadko; głównie do towarzystwa, albo wtedy, kiedy się zdenerwował. Ivory zwykle wtedy marszczyła uroczo nos i odsuwała się kręcąc głową, co zupełnie wystarczyło aby wiedział jakie ma nastawienie do jego nałogu. Nie zamierzał się w to wciągać z kilku powodów, między innymi zdrowotnych, wszak kariera sportowa - jeszcze na studiach - zdawała się być całkiem osiągalna, zaraz po (a może obok?) tej związanej z muzyką. Był ambitny, pracowity, pewny siebie (ale przy tym z pokorą i dystansem), i... dobry. Słuchał, starał się pomóc, kiedy tylko potrafił. Nie oceniał, bez zawahania poświęcał swój wolny czas dla innych. Obiecywał - za punkt honoru stawiając sobie spełnienie danego słowa. Zawiódł raz, kiedy obiecał, że wróci z pomocą i będzie przy niej, aż kolejnego dnia nie powie mu, że to była straszna noc, ale wstał dzień, więc musi być dobrze. Nie było, a lawina z rzucaniem słów na wiatr przykryła przy okazji inne pozytywne cechy, które miał nosić w sobie. Zawsze. Los zakpił z niego najbardziej, jak tylko mógł.
- Mieliśmy się spotkać - powiedział, wspominając wymianę smsów jak jeszcze był w Meksyku, a później tych, co wymienił z Lottie będąc już w Seattle, ale jeszcze przed spotkaniem z Rhysem. - Tylko teraz... co miałbym jej powiedzieć, Travis? - zapytał, rozkładając przy tym ręce na boki. Wiedział, że nie będzie ani przyjemnie, ani miło, a jego irytacja odnowi się, jak tylko przypomni sobie o spotkaniu z kumplem. Lottie oberwałaby rykoszetem, a najgorsze jest to, że... aktualnie myślał, że to nic takiego, skoro sama postanowiła się poskarżyć. Kolejna rzecz, którą musiał potrzebować, a jaka potrzebowała na to czasu, by zbędne emocje z niego zeszły.
- Jesteś w szczęśliwym związku, może doradzisz mi coś, co choć trochę pomoże nam dojść do porozumienia. - Nadal nie uważał, że to możliwe, więc w tonie jego głosu przyjaciel mógł wyczuć gorycz i nutę kpiny. Ciężkie wypuszczenie powietrza wraz ze strugą dymu tylko podsyciło negatywny ton całej wypowiedzi, lecz nie odnosiło się to bynajmniej do związku Travisa - bo ufał, że chociaż jemu się powodzi w sferze prywatnej. W zawodowej, cóż, wiedział jak było, ale pomógł mu tak, jak umiał. Zdawał sobie sprawę z tego, iż bycie kierowcą karawanu nie należało do ukrytych pragnień mężczyzny, bo ten przecież nie postradał zmysłów, ale chociaż mógł na chwilę oderwać myśli od bałaganu, jaki wokół niego powstał. Griffithowi - paradoksalnie - ta fucha pomogła.
- Wiesz - podjął niepewnie - Charlotte jest... dobra. Ona nie powinna... - Zagryzł zęby na wardze i pokręcił głową, nie do końca wiedząc, co w zasadzie chciał powiedzieć. To było trudne, a on coraz częściej łapał się na tym, że brakowało mu odpowiednych słów, by wyrazić swoje myśli i emocje. Może przez to, że o tych drugich zazwyczaj nie mówił?
- Nie chciałem jej zranić. Ja po prostu... - Chyba tak już mam, że to wychodzi mi najłatwiej. Nie dokończył, uznając, że na tyle już wystarczy. W krótkiej chwili naznaczonej ciszą patrzył przed siebie, mrugając dwukrotnie i przekierowując wzrok na kumpla, kiedy ten wspomniał o jego powrocie. Kącik ust Blake'a drgnął w krótkim, acz szczerym uśmiechu.
- Dobrze to słyszeć - odparł, tym razem z ulgą wypowiadając te słowa i dopalając papierosa, by w następstwie peta zgnieć na koszopopielnicy ustawionej gdzieś nieopodal. - U ciebie... coś się zmieniło? - zapytał, z uwagą przyglądając się profilowi przyjaciela. W związku z oskarżeniami, w związku z którymi jego kariera została nagle zakończona, ale też życiu prywatnym. Jeśli tak - liczył, że tylko na plus.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie można było liczyć, że Griffith zostałby tą samą osobą co wcześniej po wszystkim co przeszedł. A jednak wcale nie patrzyło się na jego przemianę łatwiej, bo znając go parę dobrych lat Travis miał wystarczająco by rysować porównania. Starał się tego jednak nie robić, po prostu wierząc, że pod zbudowaną mentalną zbroją przejawiającą się w mniej przyjaznym usposobieniu, tam nadal było dobre serce Blake’a. Niestety, nie zawsze dochodziło ono do głosu.
-Prawdę. – Odpowiedział po krótkiej chwili namysłu. Nie musiał przytaczać konkretnych kwestii, ale ewidentnie było wiele czego sobie nie mówili, a co nadal chcieli powiedzieć. Znowu czuł się jak hipokryta, ale jednocześnie myślał, że sytuacja Blake’a była już na tyle beznadziejna, że nie można było spaść niżej jeśliby się przyznać do swoich oczekiwań, do chęci, czy po prostu swojej perspektywy następnych miesięcy czy lat. Cholernie na tym Cavanaghowi zależało – żeby ta dwójka po prostu szczerze porozmawiała. Może jeśli im uda się wymanewrować z tego, to on poradzi sobie z czymś co chyba jedynie stworzył w swojej głowie, a co powoli odrywało dobre fragmenty jego związku.
Nie powinien był, ale zagregował krótkim śmiechem, niemalże jakby złapała go jednorazowa czkawka rozbawienia. Pokręcił zaraz głową, przywołując się do pionu. Czyżby tequila zaczynała uderzać mu do głowy? –Wiesz… – Odchrząknął. –mój sposób na rozwiązywanie problemów to zrobienie lazanii i trzymanie kciuków, że miła atmosfera pozwoli zapomnieć o tym problemie. – Pokiwał głową na strony. –Ale to się raczej dobrze nie przełoży. – Nie musiał tego mówić na głos. –Jakieś spokojne miejsce nie zaszkodzi i… – Zmrużył nieco oczy, starając się ułożyć odpowiednio słowa, najlepiej odnieść je do znajomego kontekstu w swojej głowie. –cholernie przeszkadza wrażenie, że jeśli coś się powie nie tak to ta druga osoba trzaśnie drzwiami i wyjdzie. Jak już siadacie do rozmowy to siadacie do rozmowy, rozumiesz? – Wspominał o tym, bo Blake nie sprawiał takiego wrażenia w nerwowych sprawach, a to zdecydowanie nią było. –Z resztą to też się tyczy takiego mentalnego zamykania drzwi, ale jak to zwykle bywa łatwiej powiedzieć niż zrobić. – Podsumował. Mógł jeszcze rzucić kilkoma radami pokroju ‘no-shit-sherlock’ jak nie prowadzenie rozmów po pijaku, czy innych używkach, jak nie wchodzenie w nie ze złością czy innymi silnymi emocjami, ale jak nazwa wskazywała uznał, że Blake o nich wie.
Pokiwał niemalże niewidocznie głową, mając wrażenie, że rozumie, chociaż zdania dokańczał za kumpla nieco inaczej. Utwierdzało go to w przekonaniu, że jednak była szansa. Trzeba było jeszcze tylko odnaleźć w sobie wystarczającą motywację by mówić o tym z Charlotte trzymając kciuki, że i ona postanowi nie trzaskać mentalnymi drzwiami w twarz Blake’a. Odnosił wrażenie, że jednak z jej strony istniała na to mniejsza szansa i może właśnie czegoś takiego potrzebował przyszły ojciec.
Zmieniło? Zastanawiając się nad tym po twarzy rozciągnął mu się uśmiech, z beznadziejnością grającą w kącikach ust. –Nieszczególnie. – Odpowiedział, jakby przypomniał sobie o przyjemnej anegdocie, a przynajmniej tak chciał, żeby to wyglądało. –Ale nie działałem w tą stronę, także… – W sprawie dochodzenia zagadnął zaledwie Charlotte i zapewne gdyby nie to, że wpadli na siebie w Home Depot to do tej pory próbowałby w to nie zaglądać. –Prawnik się nie odzywał, a to znaczy, że żadnego przełomu nie było jeśli o Nascar chodzi. – Przyznał, wiedząc, że wielkie przełomy to jeszcze nie wszystko, ale to one mogłyby wprowadzić kolejną burzę w sportowych mediach. –To żaden kartel narkotykowy, to na liście priorytetów nie siedzi. – Skomentował i poczęstował się trunkiem. –Brakuje mi jazdy i rywalizacji, ale… nie wiem czy chce do tego świata wracać. – Do świata biznesu i interesów jedynie powierzchownie związanych z samym prowadzeniem samochodu. –Nie wiem… czy mi na tym zależy. – Mruknął ciszej, wpatrując się w zaciemnione nocnym niebem fale. Pierwszy raz przyznawał się do tego na głos. Wszyscy dookoła wydawali się zakładać, że gdy tylko pył mediowy opadnie to Travis zacznie starać się o swoje miejsce w czołówce. Dlaczego niemiałby? Został przecież błędnie oskarżony, a wyścigi rajdowe to jego życiowa pasja. Dlaczego? Chciałby znać na to odpowiedź, ale wiedział tylko, że nie miał wcale tej wrodzonej pewności.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

P r a w d ę.
Pokiwał głową na znak, że - może faktycznie - tak powinien zrobić. Powiedzieć Charlotte Hughes prawdę, ale prędko zdał sobie sprawę z jednej rzeczy.
Co była tą prawdą, którą miał wyjawić kobiecie?
Wciąż - nadal - rozwiązaniem, które najbardziej j e m u odpowiadało, było usunięcie dziecka, którego wcześniej żadne z nich nie chciało. Nie na tym etapie życia - kiedy ścieżki kariery (u niego mniejsze, ale powoli starał się wrócić w łaski muzyki i pisania czegoś swojego) mogły zaprowadzić ich w miejsca, o których marzyli. Nie teraz; u niej - tuż po zakończeniu jednego związku, a u niego po kilkuletnim wyroku, po którym jeszcze nie zdążył nacieszyć się wolnością. Nie ze sobą - patrząc na przeszłość obojga i osobę, jaka miała sprawić, że zostaliby rodziną, w zupełnie innym kontekście niż: rodzice dziecka, które miało pojawić się na świecie za parę miesięcy.
Wiedział, że nie to z jego ust chciała usłyszeć Lottie, a czas, jaki mu dała (a raczej sam sobie wyrwał tym wyjazdem do Meksyku) pozwolił poniekąd zrozumieć więcej i otworzyć się na - ewentualne - inne rozwiązania. Nie takie dobre (jego zdaniem) jak te pierwotne, ale... coś się znalazło.
- Może jutro się do niej odezwę - stwierdził bez przekonania, tuż po tym, kiedy sięgnął po telefon i w otwartej konwersacji z blondynką może było przeczytać dwie suche wiadomości sugerujące koniec rozmowy.
Najwidoczniej w ogóle Cię nie znałam. Nigdy..
i...
Wzajemnie. Chociaż w tym się zgadzamy
Grymas wykwitł na jego twarzy, a on wygasił ekran, nie dodając żadnych kolejnych słów, które - tak czuł - mogły jeszcze zaognić ten konflikt do tego stopnia, że z całej relacji zostałyby zgliszcza. Próby tłumienia trudnych w zdefiniowaniu emocji (niestety w jakimś stopniu tych negatywnych) potrzebowały czasu, a z drugiej strony miał świadomość tego, że im więcej upłynie, to trudniej może być wrócić do nawet pozornej normalności.
- Coś jest nie tak z nimi, wiesz? - mruknął nagle - Nawet poza tym, że mają naprawdę fatalny gust, jeśli chodzi o facetów - poinformował przyjaciela, choć po swoich słowach kącik ust drgnął w lekkim, krótkim uśmiechu. Pamiętał tę noc, kiedy wspomniane słowa padły bezpośrednio do Lottie. Wtedy wszystko wydawało się łatwiejsze...
- Kurwa - przeklął z niezadowoleniem - odpada, ja nawet nie potrafię gotować - wyrzucił ciężko i rozłożył ręce na boki w wyrazie pełnym bezradności, ale to nie tak, że nie czuł, że... przyjaciel ma jakiś problem, który chciał załagodzić wcześniejszym śmiechem. Zmarszczył czoło, tym razem w ciszy słuchając tego, czym on chciał się z nim podzielić. Gorzej, że wcale mu się to nie podobało.
- Co się dzieje, Cavanagh? - podjął, po czym skrzyżował ręce na klatce piersiowej. - O ile pamięć mnie nie myli, to jesteście razem parę miesięcy, a nie lat - powiedział ostrożnie, w sumie nie mając pewności, że ostatni miesiąc właśnie tych parę lat nie trwał, bo czasami miał takie wrażenie, zatem nie wykluczał, że mógł się pomylić. No i Travis mógł mówić opierając się na innych przykładach zamykania mentalnych drzwi, a to tylko zabrzmiało tak... prywatnie. Odchrząknął.
- Wiesz, że możesz ze mną o tym pogadać? Nie jestem żadnym, kurwa, autorytetem, jeśli chodzi o relacje międzyludzkie, ale... - Ja swój ciężar zrzuciłem z ramion, spróbuj zrobić to ze swoim. Posłał mu wymowne spojrzenie, mając nadzieję, że nie musi tego dodawać - a przyjaciel wie, że... może na niego liczyć.
- Mój jest świetny, ale zajmuje się wyciąganiem morderców z więzienia - skwitował, by po chwili lekko wzruszyć ramionami. Na myśl przychodziła mu jedna osoba, której mógł prosić o pomoc, ale...
...teraz nie mógł tego zrobić, skoro byli skonfliktowani.
- Co? - Brwi powędrowały wyżej. - Nie mów, ze lepiej czujesz się za kółkiem karawanu, bo nie uwierzę. - A jeśli taką odpowiedź by uzyskał - twierdzącą - wtedy chyba naprawdę by pomyślał, że po powrocie z Meksyku wylądował w jakiejś dziwnej, alternatywnej rzeczywistości.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Pike Place Market”