WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
dreamy seattle
dreamy seattle
-
-
Głowę wypełniały jej rzeczy, ludzie, problemy, na które joga miała być cudownym lekarstwem. Nie rozwiązaniem - aż tak daleko nikt się nie posunął w zachwalaniu jej tych zajęć i sama też nigdy by nie uwierzyła, że kilka ćwiczeń przywróci jej życie do stanu względnej chociaż używalności - ale po nich miała się przecież poczuć lepiej. Spokojniej. Trochę… luźniej. Tak naprawdę było tylko gorzej. Ciężko powiedzieć, czy spowodował to ten deszcz, zmęczenie, czekająca ją kolejna, samotna noc w domu, czy wszystko to razem... ale gdzieś między jedną zmianą świateł a kolejną, zachciało jej się płakać. Płakać i krzyczeć. Ze złości, bezsilności, smutku, żałoby. Nie zamierzała jednak poddać się żadnemu z tych piekących oczy i łaskoczących gardło uczuciu. Chociaż wokół prawdopodobnie nie było nikogo jej znajomego, a deszcz skutecznie zakamuflowałby jej emocjonalne załamanie i tak nie chciała tego robić. Nie tutaj. Jeszcze nie teraz.
I właśnie wtedy - gdzieś pomiędzy siłowaniem się z samą sobą i własnymi uczuciami, a podświadomym utrzymywaniem równowagi na rowerze - na kogoś wpadła. Wróć. W kogoś wjechała.
Dostrzegła czerwone światło oraz ruszającą przez przejście sylwetkę i przyhamowała, ale było już za późno na wystarczającą reakcję. To ona wylądowała niegroźnie na ziemi, razem z rowerem. Pechowy przechodzień na pierwszy rzut oka tylko stracił równowagę i wypuścił z ręki parasol.
— Bardzo pana przepraszam! Wszystko przez ten deszcz, prawie nic nie widać. Nic panu nie jest? — zapytała mimo wszystko, jeszcze zanim się podniosła, odruchowo nieco otrzepała i w końcu porządnie mu się przyjrzała. — Och, cześć — i tylko tyle zdołała póki co jeszcze z siebie wydobyć. To nie tak, że przez ten czas, kiedy nie byli w kontakcie, zupełnie zapomniała, że Gabe mieszkał w pobliżu. Wręcz przeciwnie. Pamiętała dokładnie rozkład jego obecnego apartamentu, jak i to, dokąd prowadziły każde drzwi w jego domu rodzinnym. Bez większego zastanowienia zaproponowałaby pięć najfajniejszych miejscówek w najbliższej okolicy obu tych miejsc. Z zamkniętymi oczami wskazałaby stąd jego apartamentowiec i odnalazła najprostszą trasę do dzielnicy Seattle, w której oboje się wychowali. A jednak jego widok teraz zaskoczył ją dobre sto razy bardziej, niż ten dzisiejszy, nieszczęsny deszcz...
-
- — 9
Nie myślał o niej wtedy, gdy matka wyliczała kolejne porażki jego życia; ciężko było się z nią nie zgodzić, nawet jeśli to przytakiwanie uznawane było za bezczelność. W tych wszelkich historiach Mandy jednak jawiła się jako ten promyk szczęścia, który tak haniebnie odrzucił. I znów wracały pytania dlaczego; udany związek to jedno, gorzej z nagłym i przedziwnym zerwaniem. A Gabe nadal twierdził, że po prostu inne mieli priorytety, o ile określać tak można to, że Gabe postanowił zostawić ją dla jakiegoś pana. Tak po prostu.
Nie myślał o niej wtedy, gdy odwiedzał grób Judy. Nie robił też tego wtedy, gdy uczestniczył w organizacji kolejnych akcji charytatywnych lub zupełnym przypadkiem goszcząc w ośrodku, w którym bywała. Nie myślał o niej wtedy, gdy czuł, że nikt inny go nie rozumie. Nie myślał o niej unikając miejsc, które kiedyś należały do nich, bezpiecznie wybierając wówczas mniej interesujące trasy. Nie myślał też o niej teraz, tak gwałtownie unikając zderzenia z rowerzystą o znajomej twarzy.
Naturalnie dostrzegł w tym swoją winę. Był zamyślony, pochłaniała go praca, kilka spóźnień i zaniedbań, bo zamiast o Mandy, myślał już o kimś innym, tylko, wyłącznie. Tak bywa, gdy człowiek sam wkręca sobie coś, co nazwać można wyłącznie absurdem; biorąc pod uwagę wszelkie jego życiowe zadurzenia można śmiało uznać, że w jego naturze leżało zakochiwanie się kimś nieodpowiednim. Bo i Mandy kochał kiedyś przecież.
— Nie, nic, to ja raczej przepraszam… — rzucił dość żałośnie, bo ten moment był dość decydujący — ona go nie poznała, więc miał prawo odwrócić się na tyle prędko, by rozmyć się w jej wspomnieniach. Tyle że nie mógł, nie chciał postępować w ten sposób, skoro nie mieli za sobą żadnego spektakularnego rozstania, które pozwalałby im na tego typu ucieczki. Pomógł jej zamiast tego podnieść rower, dając też czas na to, by doprowadziła się do porządku. — Jesteś cała? — zapytał tylko, przypatrując się jej uważnie. I nie pamiętał już, że być może gdzieś się spieszył, nie zwracał uwagi na deszcz gniewnie opadający na ulice, nie myślał o nikim innym, teraz już tylko o niej. I o tym, jakie to bolesne, nie mówić nic innego, traktować ją jak kogoś nieznajomego, podczas gdy jeszcze trzy lata temu o tej porze, razem z Judy planowali jakąś świąteczną wycieczkę.
-
Chyba nie mógł istnieć gorszy moment na tego typu spotkanie. Wcale nie łatwo było jej zachować spokój, gdy jeszcze chwilę temu miała ochotę płakać i wrzeszczeć. Tym bardziej teraz, gdy przed nią stał Gabe - ten Gabe, jej Gabe - gdy zbliżył się na tyle, by pomóc podnieść jej rower i patrzył na nią tak, jak kiedyś, jak to pamiętała. Jakby tym jednym spojrzeniem miał wejrzeć do jej wnętrza i zobaczyć dosłownie wszystko. Każdą błahostkę i największą skazę. Przy nim zawsze było jej najtrudniej utrzymać uśmiech, gdy wcale nie czuła się szczęśliwa. Najwyraźniej nie zmieniło się wiele, mimo upływu... Ilu? Dwóch lat od ich ostatniej, zupełnie szczerej rozmowy? Wciąż sprawiał, że miała ochotę wylać z siebie całą tę gorycz i smutek, i żal, i frustrację... ale jednocześnie wiedziała, że nie ma już do tego wszystkiego prawa. Odejście Judith z tego świata mogło albo przycementować ich przyjaźń albo zupełnie ich podzielić. Zrobiło to drugie. Oni sami doprowadzili do tego drugiego.
— Tak — z lekkim ociąganiem odpowiedziała w końcu na jego pytanie. — Tak, w porządku — dodała szybko, jakby to miało sprawić, że rzeczywiście zrobi się w porządku. Fizycznie właściwie nic jej nie było. No, może lekko obiła sobie biodro, a szyja trochę zaczęła ją ćmić przy obracaniu głowy w lewo - może jednak nadwyrężyła sobie ten mięsień? - ale nie było to nic wielkiego.
Nie wiedziała, co mogłaby jeszcze powiedzieć. Bała się w ogóle otwierać usta. Jakby w każdej chwili miała rzeczywiście wyrzucić z siebie cały nadbagaż, dźwigany przez nią od lat, miesięcy, dni i zorientować się, że już go to nic nie obchodzi. Bała się też pytać, co u niego. Każda ewentualna odpowiedź sprawiłaby, że poczułaby się jak najgorsza przyjaciółka pod słońcem. Powinna być przy nim, jeśli było dobrze. Powinna wspierać go, jeśli było źle. Najgorsza jednak byłaby chyba odpowiedź wymijająca. Z drugiej strony - czy tak naprawdę zasłużyła sobie na szczerość? Milczała więc dalej, chociaż naprawdę ją to interesowało. Jak się trzymał? Czy sobie kogoś znalazł? Czy przygarnął jeszcze jakiegoś psa? I czy znalazł w końcu jakąś grę planszową, przy której potrafiłby się po prostu odprężyć? Czy myślał jeszcze czasem o niej? Ile razy w ciągu tych dwóch lat obejrzał bez niej Park Jurajski? I od kogo jak nie od niej słyszał teraz, że powinien pozwolić sobie od czasu do czasu na zupełny luz?
— Wracasz z pracy? — zapytała w końcu głupio zamiast tego wszystkiego. Na jej głupie szczęście - bo przecież brzmiało to absurdalnie - coś zagłuszyło drugą połowę tego pytania. Aż podskoczyła w miejscu na dźwięk klaksonu przejeżdżającego tuż obok nich auta. Dopiero wtedy dotarło do niej, że wciąż stoją na ulicy, na przejściu dla pieszych, w samym środku ulewnego deszczu. Może powinna była w tamtej chwili wsiąść na rower, pożegnać się krótko i odjechać... ale tego nie zrobiła. Może powrót do domu i zapomnienie o tym spotkaniu, byłyby w tej chwili najracjonalniejszymi posunięciami, ale moment na taką ucieczkę już dawno minął. Nie potrafiła teraz zniknąć tak sama z siebie. Kiwnęła więc lekko głową (ignorując ukłucie szyi) w stronę chodnika i sama, prowadząc rower, ruszyła przodem w tamtą stronę. — Co za pogoda! — rzuciła gdzieś po drodze wcale nie lepszy tekst. Jeszcze tego brakowało, by z braku laku zaczęli rozmawiać o deszczu...
-
A przynajmniej wmawiał sobie, że tym właśnie będzie. Usilnie próbował wierzyć w to, że Mandy ciągnąć go będzie w sidła przeszłości, którą tak bardzo starał się porzucić. Śmierć Judy była bowiem dla niego jednoczesnym wybawieniem; w miesiąc po pogrzebie odetchnął z ulgą. Nikomu nie był już potrzebny. Nie był uwiązany. Mógł więc kłamać, że to wszystko wina Mandy, że stała się złym omamem jego życia, ale prawda była taka, że odtrącając tę znajomość, maskował wyrzuty sumienia. Sprawa ta była więc kolejną komplikacją na jego drodze, której za nic nie potrafiłby wyjaśnić. I zresztą, nieważne było to wszystko. Liczyło się to, że stojąc teraz przed nią, gotów był ją objąć, przepraszać i wzywać przy tym helikopter, by czym prędzej przetransportował ją do szpitala. Bo dawny Gabe nie uwierzyłby wcale w to, że nic się jej nie stało. Jako nowy znajomy—nieznajomy musiał jednak tylko skinąć głową i uśmiechnąć się blado, akceptując to niedbałe wyjaśnienie.
On również nie wiedział co powiedzieć. Czy w ogóle powinien? Czy jednak wskazanie, że spieszy się, że miło było ją zobaczyć i muszą koniecznie kiedyś się umówić na kawę (co byłoby oczywistym kłamstwem), by jednak wystarczyło? Postanowił jednak działać wbrew sobie, skoro i tak jego życie w ostatnim czasie wywracało się do góry nogami. — Rzadkość w Seattle, prawda? — wydusił z siebie (nawiązując do pogody) z lekkim uśmiechem, upominając się w duchu za to, że nie jest w stanie odpowiednio do tej rozmowy podejść. W zasadzie, lepszy kontakt był w stanie nawiązać z nowym klientem kancelarii — Mandy zdawała się mu teraz nie tyle obcą osobą, co po prostu pochodzącą z innej planety. Ruszył jednak we wskazanym kierunku, dotrzymując jej tempa; może i sam deszcz był uciążliwy, ale Gabe miał ważniejsze zmartwienia na głowie. — Wracam z jednego spotkania i mówiąc szczerze, ostatnio w sumie pracuję bez przerwy — powiedział, domyślając się jej wcześniejszego pytania — nawet jeśli w połowie zostało urwane. — Teraz planowałem coś przekąsić — rzucił, wbijając w nią spojrzenie. Wprost nie miał odwagi zaprosić jej na wspólny posiłek, ale jasnym było, że do tego właśnie dąży. Nawet jeśli miało być dziwnie, niezręcznie i boleśnie.
-
— Tak. A jeszcze parę godzin temu na niebie nie było ani jednej chmury — odpowiedziała, dalej brnąc w tę beznadziejną rozmowę o pogodzie. Nikła nadzieja, że jednak wszystko między nimi kliknie na swoje dawne, właściwe miejsce, kiedy tylko ze sobą porozmawiają, powoli w niej gasła. Bo najwyraźniej on też nie wiedział, jak zacząć z nią teraz tę rozmowę, co powiedzieć, jak się zachować. Jakie mieli jeszcze szanse, jeśli żadne z nich nie wiedziało, co robić? — Dalej zajmujesz się rozwodami? — wtrąciła, chcąc się upewnić, bo przecież w ciągu tych dwóch lat mogło się zmienić o wiele więcej, niż sądziła. Nawet jeśli pani Hargrove czasem coś o swoim synu przy niej wspomniała i zdawałoby się po jej słowach, że życie upływało mu bez większych zmian - nigdy nie wiadomo. — Czyli ogólnie nie jest to za dobry okres dla związków — dorzuciła jakoś mimochodem. Miał to być taki luźny komentarz odnośnie jego przepracowania, ale wyszło na to, że nawet obecną sytuację zawodową Gabe'a przyrównywała do tego, co działo się w jej życiu. Chociaż nie sądziła jednak, by mężczyzna miał to jakoś wychwycić. Jakkolwiek się zainteresować. Bo dlaczego miałby?
A jednak zaskoczył ją tą niejasną, niewypowiedzianą wprost propozycją wspólnego posiłku. Bo to właśnie proponował, prawda? Nie wyobrażała sobie za dużo? Nie dopisywała sobie specjalnych znaczeń pod zwykłym, uprzejmym spojrzeniem i luźną uwagą? W głowie miała jeszcze większy mętlik, niż jeszcze parę minut temu, kiedy pruła rowerem po kolejnych uliczkach, ale postanowiła zaryzykować. Co gorszego mogło się stać po tym, jak już przestali być tak blisko...? — Wpuszczą nas w takim stanie? — zapytała z lekkim uśmiechem, rękami wskazując swoją sylwetkę. Dres lepił się jej do ciała, jeden but przemókł jej do skarpetki, właściwie tylko włosy wyglądały jako tako, ale tylko dlatego, że były związane ciasno na czubku jej głowy. Gabe prezentował się może trochę lepiej dzięki bardziej oficjalnemu ubiorowi, ale właściwie też niewiele brakowało mu chyba do jej żałosnego stanu. — Myślisz, że nie mają żadnych regulacji przeciwko zmokłym kurom? — spróbowała być jeszcze nieco zabawna. Rozluźnić nieco tę atmosferę. Inaczej pewnie mu się tu rozklei (skoro już wcześniej nie była w najlepszym nastroju) albo ucieknie. A jednak chciała uniknąć i jednej i drugiej opcji.
-
Żadna błyskotliwa uwaga na temat pogody nie pojawiła się w jego głowie, bo po prostu każda jawiła się teraz jako skrajna głupota, więc uśmiechnął się tylko. Naraz wróciły te wszystkie wspomnienia, przed którymi dotąd uciekał. Miewali wspólne plany ucieczki. Raz Judy uczyła ich sposobu na zaklinanie deszczu. No i twierdzili dość naiwnie, że zabiorą ją znów kiedyś do Kalifornii, tylko jakoś zawsze brakowało na to czasu. — Na szczęście to nadal ulubiona rozrywka ludzi — odparł, uprzednio kiwając głową — ostatnio tak często kwestionował swoją rolę na scenie rozwodów, że coraz silniej zaczynała mu ona uwłaczać. Bo przecież kiedyś miał inne plany. Miał ambicje. I porzucił je w imię przedziwnego, nieuzasadnionego buntu. Chyba po prostu i to zaliczało się do jego strefy komfortu, którą tak ciężko było opuścić. Nieco zmizerniał na jej słowa, domyślając się, do czego prowadzą, ale walczył nadal z sobą — nie miał pojęcia, czy na pewno gotów jest wrócić do roli zatroskanego przyjaciela. — Nigdy nie ma dobrego czasu dla związków — powiedział więc po prostu, dość głupio się uśmiechając. Czy było to bardzo nieodpowiednie? Nie miał pewności, jako że znał zaledwie strzępek faktów i plotek z jej nowego życia.
— Muszą — stwierdził twardo, ruszając w stronę najbliższej knajpy. — Obiecamy im, że zamówimy najdroższe opcje z menu — zaproponował ze śmiechem, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, jak oboje teraz wyglądali. Nie zakładał nawet scenariusza, w którym ktokolwiek mógłby poprosić go o wyjście z budynku, bo po prostu przekraczało to granice absurdu. — No i zawsze mogę ich postraszyć pozwem, w końcu na coś przydałyby się te moje studia — podsumował, zdradzając tym samym, że wykonywany zawód wciąż nie przynosi mu satysfakcji. To jednak nie koniec świata, skoro niezliczona ilość ludzi na świecie także nienawidzi swojej pracy.
— Jak tam Lance? — zapytał nagle, gdy Mandy zajęta była zabezpieczaniem roweru w specjalnie do tego przygotowanym miejscu. Skoro mieli razem jeść, musiał jednak tę granicę przekroczyć. Musieli porozmawiać o tych wszelkich rewolucjach, które wydarzyły się w jej życiu. To znaczy… — Moja matka wspominała, że… Ale nie musisz o tym opowiadać — dodał szybko, bo faktycznie to ona powinna zadecydować. Nie mógł jej przecież zmuszać do takiej otwartości, skoro niedawno udawali jeszcze, że wcale się nie znają.
-
Tylko, że kilka miesięcy zbyt szybko przeszło w dwa lata, nowe przyjaźnie zbyt dokładnie przesłoniły widok na tę jedną, starą, a życie zbyt gładko podsuwało jej pod nos kolejne radości i smutki, doprowadzając do sytuacji, gdy ta dziura w sercu przestała tak przeszkadzać. Do momentu, gdy w końcu prawie o niej zapomniała. Do teraz...
— Pewnie masz rację — wtrąciła trochę nieobecnym głosem. Jego słowa sprawiły, że mimowolnie wróciła do momentu, w którym tak naprawdę rozpoczął się jej związek z Lancem. Niedługo po śmierci Judith, kiedy z Gabem oddalali się od siebie coraz bardziej, a ona potrzebowała czyjejś bliskości. Kochała Hannigana, co do tego nie miała żadnej wątpliwości, ale może pozwoliła ich relacji nabrać zbyt dużego tempa już od samego początku? Czy właśnie to próbował jej teraz przekazać cały wszechświat?
— A kto za nie zapłaci? — zapytała, wtórując mu śmiechem i podążając za nim w stronę restauracji. Co prawda nie narzekała nigdy na pieniądze, nawet po odłączeniu się od finansów rodziców i przejściu na swoje wiele lat wstecz, ale jako rehabilitantka na pewno nie zarabiała tyle, co on w kancelarii. Na szczęście No Anchor nie było aż tak prestiżową restauracją, by musiała potem głodować przez tydzień. Bo - co chyba oczywiste - nie zamierzała pozwolić, żeby sam uregulował być może wielki rachunek. — Prawie zapomniałam o tym niezniszczalnym argumencie — skomentowała, wspominając niejako momenty z przeszłości, gdy Gabe parę razy wyciągał tymi słowami ich lub ją samą z mniejszych, większych kłopotów lub po prostu niekomfortowych sytuacji. Niby nic takiego, a jednak dziwnie boleśnie było do tego wracać właśnie teraz i w obecnej konfiguracji. Jakby już czuła, jak figuratywne paznokcie rozdrapywały niewidzialną ranę na przysłowiowym sercu. Obawiała się trochę, że z każdą chwilą w towarzystwie Gabe'a będzie tylko gorzej. Ale poniekąd właśnie z tego powodu nie potrafiła odejść. Nie to, żeby lubiła ból... Może sądziła, że na niego zasługuje?
Spięła się cała na sam dźwięk imienia jej nie-narzeczonego. Mimowolnie spowolniła ruchy, którymi przypinała swój rower, by jak najbardziej odwlec w czasie moment, w którym znów spojrzy w oczy dawnego przyjaciela. — Wieści szybko się rozchodzą — skomentowała niby z uśmiechem, ale zaraz szybko przekroczyła próg restauracji, licząc trochę na to, że w ten sposób odetnie się od właśnie poruszonego tematu. Nie tylko w rozmowie, ale też w myślach. I nie chodziło nawet tylko o samego Lance'a i ich obecną sytuację... Ale także o samego Gabe'a. Wiedział. Od początku, od tygodnia, a może tylko od wczoraj... Każda z tych opcji raniła ją praktycznie tak samo mocno. Bo jednak wiedział, nieważne jak długo. Wiedział i się nie odezwał. Bolało bardziej, niż powinno. Mocniej, niż by się mogła tego spodziewać. Bo przecież nie był jej winien jakiegokolwiek zainteresowania. Nie miała prawa liczyć na to, że jakkolwiek go jej problemy obchodzą. Że się niby przejmuje. A jednak...
— Coś polecasz? — zapytała, gdy już zajęli jeden ze stolików. Na pewno bywał teraz w takich miejscach znacznie częściej, niż ona ostatnio. Powoli zaczynała wątpić, czy ten wspólny posiłek był dobrym pomysłem. Na zewnątrz i w deszczu łatwiej było ukryć niektóre rzeczy, udać, że czegoś się nie dostrzegało, a nawet nie dosłyszało. Teraz jednak, kiedy byli już w środku i powoli się w tym sztucznym świetle suszyli, niemożliwym wręcz było cokolwiek przegadać. Ba... Sama już mimowolnie zerkała znad menu w jego stronę, tylko szukając tego momentu, kiedy coś się w jego twarzy zmieni. Jakby prześcignąć chciała moment, gdy padnie kolejne niewygodne pytanie. Gdy sama powie coś niestosownego. Żeby zdążyć się czymś wykręcić i uciec, nim Gabe dojdzie do wniosku, że jednak nie chce mieć już z nią wspólnego nawet tego, jednego wieczoru. Z drugiej strony... Jeśli w każdej chwili któreś z nich mogło się zdecydować na taktyczną ewakuację, nie powinni tej krótkiej chwili lepiej wykorzystać? — Twoja matka wspominała, że też z kimś jesteś — wtrąciła ostrożnie, delikatnie. Pozwalając, by sam pociągnął myśl w odpowiedni, najwygodniejszy dla siebie sposób, mimo że bardzo dobrze znała nazwisko jego wybranki. Pani Hargrove najwyraźniej bardzo lubiła ploteczki...
-
— Coś wymyślimy, jak zawsze — odpowiedział z uśmiechem, starając się pominąć bezsens tego ostatniego wskazania. Zawsze. Raczej kiedyś, nic ponadto, po co się oszukiwać. Ciężko było mu zakładać, że po tym jednym spotkaniu, przypadkowym i nieplanowanym przez każde ze stron, zdecydują się to powtórzyć. Wzrokiem śledził jej ruchy, zauważył zmieniający się wyraz twarzy, gdy wymienił konkretne imię, dławił się nietaktem i żałował, że zaproponował ten wspólny posiłek. — Znasz ją przecież, straszna z niej plotkara — próbował się wytłumaczyć, ale co miało zabrzmieć źle, już do końca wsparte miało zostać o negatywny wydźwięk. Mówił jednak prawdę, nie naciągał faktów, nie ubarwiał niczego. — Nie wiedziałem, czy odebrałabyś, gdybym zadzwonił — dodał, wzruszając ramionami. I to także była prawda, bo ilekroć pojawiała się w nim chęć odnowienia tego kontaktu, upominał się w duchu —bo gdyby Mandy chciała, sama już dawno temu wykonałaby pierwszy ruch. Tym bardziej, gdy jej znajomość z Lancem nabrała poważnego wydźwięku i miała się czym chwalić. U Hargrove’a nic się nie zmieniło przez te minione lata, a więc nie miał nawet pretekstu, by z jakąś nowiną się do niej odezwać. Poddając się już jednak, wobec jej niechęci, podążył za nią w ciszy do środka, a od progu uderzyła go paskudna myśl: jeśli nie mogą szczerze rozmawiać, to czy w ogóle mają o czym?
Polecił jej kilka dań z karty menu, wybrał dla siebie jakąś prostą namiastkę późnego obiadu i czekał. Po prostu. Nie mając najmniejszego pojęcia, jakiego tematu się podjąć. Och, jasne, cieszyło go to, że tu są razem, nawet jeśli było to skomplikowane. Tyle że czuł, że ona tego wcale nie chciała, że zgodziła się z grzeczności, bo tak wypadało. — Ach, tak. Zara — wymamrotał, wpatrując się uparcie w kartę napojów, nawet jeśli zdążył przestudiować ją już kilkakrotnie. — Ale to nie jest poważny związek… w sumie to nie jest wcale związek — odparł obojętnym tonem, wzruszając ramionami. — Udajemy — dodał w celu wyjaśnienia istoty tego wszystkiego, nawet jeśli nie musiał się jej tłumaczyć z niczego. To była tajemnica jego i Sherwood, wyłącznie, a mimo to uznał, że Mandy powinna wiedzieć. Dlaczego? Ciężko tak naprawdę wyjaśnić cokolwiek z tego dzisiejszego spotkania.
-
Z jakiegoś powodu te dwa słowa doprowadziły do tego, że poczuła się jeszcze gorzej - i to sama ze sobą. Bo miał rację. Zawsze znajdowali razem wyjście z każdej sytuacji. Nawet w momentach, kiedy z Judith było gorzej, nie odwrócili się przeciwko sobie, tylko wspierali nawzajem. Nawet wtedy, gdy złamał jej serce zerwaniem i potem sam się tym katował bez końca, nie zrezygnowali z przyjaźni, która ich połączyła wiele lat wcześniej i nie dopuścili do jej rozpadu. Dlaczego pozwoliła sobie o tym zapomnieć? Wystarczyłoby, żeby się do niego odezwała po tygodniu, miesiącu, nawet po pierwszym roku - wszystko było lepsze od obecnej sytuacji - i jakoś by wszystko ogarnęli. Jak zawsze. Teraz wydawało się wręcz niemożliwym, by na nowo w to uwierzyć... by w nich uwierzyć.
Chciała odpowiedzieć, że tak, oczywiście, odebrałaby od niego każdy telefon - akurat co do tego nie miała żadnych wątpliwości - ale z niewiadomego powodu słowa ugrzęzły jej w gardle. Może gdyby była w lepszym stanie psychicznym, to spotkanie przebiegłoby... lepiej. Mniej niezręcznie. Może nawet nie tak boleśnie. Może, gdyby nie chciało jej się płakać, byłaby bardziej chętna do rozmowy. Może, gdyby nie chciało jej się krzyczeć, to potrafiłaby dać mu takie przeprosiny, na jakie zasługiwał - bo oczywiście miała, za co przepraszać. Może, gdyby potrafiła przyznać, że to ona i tylko ona doprowadziła do rozpadu ich przyjaźni - bo nieważne, jak blisko była z Judith, to on stracił siostrę, której tyle poświęcił - ale emocje podpowiadały jej teraz coś zupełnie innego. Może, gdyby to wszystko tak nie bolało...
Również nie zamówiła nic wymyślnego ani obfitego. Nie sądziła, by umiała cokolwiek teraz przełknąć, ale nie chciała robić mimo wszystko przykrości Gabe'owi, skoro ją zaprosił. Pożegnanie i wyjście wciąż kusiło. Tym bardziej, kiedy zapadłą między nimi zupełna cisza. Została jednak na miejscu.
Przytaknęła lekko na jego słowa, ale nic nie dodała, czekając na to, jak - i czy w ogóle - Hargrove sam pociągnie temat. Pociągnął. I to w stronę, której w ogóle się nie spodziewała. - Rozumiem - odparła, chociaż rozumiała bardzo niewiele. - Chodzi o jakiegoś mężczyznę? - zapytała, nim ugryzła się w język. Ta myśl jako pierwsza przyszłą jej po prostu do głowy. Na własnym złamanym sercu lata temu przekonała się, że Gabe'a ciągnęło jednak o wiele bardziej do mężczyzn, niż do kobiet. Wniosek nasuwał się sam, mimo że mężczyzna już kiedyś zdawał się pogodzony ze swoją orientacją. W życiu jednak różnie bywało. Albo za dużo nasłuchała się podobnych historii, gdy ktoś w podobny sposób próbował się ukryć... - Przepraszam, to nie moja sprawa - wtrąciła jednak bardzo szybko. Bo to nie była jej sprawa. Nawet, jeśli właśnie zachodziła w głowę, co mogło doprowadzić jej dawnego przyjaciela do decyzji o wpakowaniu się w udawany związek. I to z Zarą, z którą łączyła go już jakaś historia. Nie słyszał, że takie połączenia bardzo rzadko kończyły się pozytywnie? Ten komentarz już sobie jednak darowała.
-
Rozmawianie o tym wszystkim, co było i minęło, a do czego nie doszło mimo szczerych chęci, zdawało się mu skrajną głupotą. Wolał wsłuchać się w jej słowa, opowieści o tym, czego doświadczyła, jak się trzyma, czy daje radę. Czy potrzebuje może jego pomocy. Dostrzegając ten jej przedziwny grymas mylnie go zinterpretował. Zamiast wykorzystać lata znajomości, dzięki których do niedawna był w stanie rozpoznać każdy jej cichy gest, pozwolił sobie na nazbyt prędkie stwierdzenie. Musiała go nienawidzić. Prawda? Musiała, choć nie wiedział, co takiego jej zrobił. Popełnione błędy poczęły się mu nagle zdawać tak wielkie i paskudne, że w ułamku sekundy pożałował już, że zdecydował się rzucić propozycję wspólnego posiłku. — Nie. Nie do końca. Moi rodzice poniekąd postawili mi ultimatum, wobec którego oczekują normalnego ślubu i wzięcia życia na poważnie. Ale papiery odsuwające mnie od rodzinnego majątku i wszelkich przywilejów, et cetera, mają już przygotowane. Tak na wszelki wypadek — odparł beznamiętnie, szczerze, treściwie. Poczuł zażenowanie wobec tych rewelacji, skoro to Mandy mierzyła się obecnie z prawdziwymi problemami. Te jego zdawały się dziecinadą, nawet jeśli nieść ze sobą miały spore konsekwencje. Jeszcze nie tak dawno temu przejmował się tym wszystkim, wraz z Zarą faktycznie walcząc o jakąś sprawiedliwość, ale teraz było już mu wszystko jedno. Niekoniecznie jednak po tym wyznaniu był skory do rozmowy, więc dalsza część tego spotkania minęła w boleśnie atakującej ciszy. W milczeniu jedli, w milczeniu się żegnali, w milczeniu rozstali. Niby jako dobrzy znajomi, życząc sobie powodzenia w życiu, obiecując kolejne spotkania, ale jasnym było, że oboje wówczas kłamali.
koniec