WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To prawda, jeśli już miała kogoś okradać to bardziej klientów…. no, albo jakichś nie wiem, dostawców kwiatów na giełdzie, którym by kradła kwiaty, zamiast za nie płacić. Czy tam kradła kwiaty z ogródków, zamiast kupować… no było trochę opcji na “zarobienie na boku” w ten sposób, ale zdecydowanie Bryce nie brała się za takie akty! Zresztą, już raz złamała prawo, prawo małżeńskie i karma ją pokarała, nie chciała ryzykować, że i tym razem coś się stanie.
A co do walizki, wbrew pozorom nie miała się co Bryce dziwić. Przecież w kwiaciarniach są czasem różne dziwne stroiki, czy inne rzeczy sprzedawane, więc i walizka mogła być jednym z nich. Poza tym Bryce szefowała tu od niedawna, wciąż się wprawiała w to co i jak tu działa, więc grzebanie we wszystkich kątach miała jeszcze przed sobą.
- Niby wiem, ale trochę wstyd nazywać siebie tutaj szefem i zaczynać - przyznała, z krzywym uśmiechem. - Ostatni raz regularnie plotłam rzeczy, jak byłam małą dziewczynką i jak widać, wypadłam kompletnie z wprawy - przyznała, bo cóż, jeśli coś wtedy plotła, to wianki, albo właśnie coś z ciotką. Ale już nie pamiętała jak się to robiło. I jak widać, nie było to jak z jazdą na rowerze, jej dłonie też nie wiedziały automatycznie co robić.
- Przyznam, że brzmi to o wiele mniej skomplikowanie niż na filmie - uniosła brwi, uważnie śledząc jej ruchy, a potem sama wzięła inne gałązki i spróbowała je powtórzyć. - Tak? - zapytała, pokazując jej swoje początkowe dzieło - a co jak klient sobie zażyczy jakieś delikatne kwiatki? Na czym wtedy je opieramy? - dopytała, bo skoro już się miała uczyć, zamierzała na całego!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zabawnie było tkwić w zawieszeniu między dwiema rolami kontrastującymi nieco w swej istocie (nie tylko w jej mniemaniu). Bycie nauczycielem dla osoby tkwiącej na szczycie florystycznej hierarchii mogła podpiąć pod niecodzienny element nieco nużącej już codzienności. Fakt, że była jednak pierwszą osobą, która miała za zadanie wypełniać wszelkie polecenia padające z ust Bryce (nie odwrotnie), mógł być dla potencjalnego obserwatora czymś z lekka zaskakującym i skłaniającym do ściągnięcia brwi w chwilowym niezrozumieniu. Jednak to nie młodziutka Bryce była osobą, której serce jako pierwsze zakwitło miłością do splatania zielonych łodyżek i subtelnego muskania opuszkami palców różanych płatków; Lunarie nie miała pojęcia na ile jej nowa szefowa faktycznie odziedziczyła rękę do kwiatów po babci, ale fakt podjęcia próby stawiał ją w dobrym świetle.
Może dlatego nie przyznała z automatu racji O’donnel, gdy ta wspomniała o wstydzie kryjącym się za stawianiem pierwszych kroków w czymś, co inne osoby tkwiące za ladą miały już opanowane w zdecydowanie większym niż mniejszym stopniu? Przecież każdy miał prawo się uczyć, sprawdzać i testować czy objęta droga to ta, którą chce dalej podążać
- No to zyskałaś świetną okazję, aby wrócić do tych czasów – zauważyła optymistycznie, nie chcąc dłużej umieszczać towarzyszki w sytuacji, która nakazywałaby jej dalsze tłumaczenie się. - Jeśli układanie kwiatów ma choć w małym stopniu przybliżyć cię do wspomnień z dzieciństwa – zaczęła, przytrzymując ciaśniej igliwie, aby Bryce mogła je złączyć w mocniejszym uścisku - to chyba… warto – dodała niepewnie, znikając na moment w myślach dotyczących tęsknoty za spoglądaniem na świat oczami dziecka, nawet jeśli miałyby sięgać tylko florystycznych warkoczy. Westchnęła cicho, aby uwolnić przygniecione nostalgicznym ciężarem płuca, po czym przeniosła wzrok na blondynkę i uśmiechnęła się do niej ciepło - nie chciała, aby skupiona na staro - nowym zadaniu szefowa pomyślała, że to ostentacyjna reakcja na jej wysiłki.
- Myślę, że po tygodniu codziennych prób stanowiłabyś mocną konkurencję dla tej pani, aby ostatecznie zostać jutuberskim guru florystycznym - Zaśmiała się krótko, sięgając po kilka sztuk chamelaucjum, które podsunęła towarzyszce. Pokiwała z aprobatą głową w odpowiedzi na jej pytanie, zadowolona z dopieszczania kolejnych kroków, które jeszcze tkwiły przed nimi. - To zależy. Ale zdradzę ci sekret - powiedziała konspiracyjnym tonem i oparła łokcie o blat - To TY jesteś zawodowcem. Jeśli uznasz, że boisz się, że bukiet się rozleci, to zwiąż go tasiemką, owiń papierem, a jeśli wiązanka wymaga większej ilości kwiatów - śmiało użyj floretu. Tylko pamiętaj, aby wcześniej pozwolić mu się napić. - Stwierdziła, dokładając kolejny element do tworzącego się dzieła. - Kombinuj i myśl o tym, co ty byś chciała dostać. Jak opanujesz technikę, pozostanie ci znacznie trudniejsza część.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

~1~ Dzień jak co dzień. Wytoczenie się spod skłębionej pościeli przy akompaniamencie lamentów wygłodniałego kota, włączenie na przenośnym głośniczku komerchy sprzed kilkunastu lat, aby dodać sobie energii podczas powolnego pochłaniania lekkiego śniadania, później szybki prysznic i droga do pracy, podczas której wypalał swojego porannego papierosa. Jako, że Luna miała popołudniówkę, tym razem to na jego barkach było otwarcie kwiaciarni i odebranie świeżej dostawy kwiatów. Gdzieś w dalszej przyszłości widział poszerzenie działalności o rozległy ogród gdzieś za miastem, aby w spokoju hodować swoje własne rośliny, ale na ten moment musiał polegać na zaufanych dostawcach i niewielkich zbiorach zasadzonych w pokoiku na zapleczu. Pierwsze godziny w robocie zajęło mu rozstawienie ciętych kwiatów do szklanych waz upchniętych na stopniowanych półkach zajmujących jedną ścianę pomieszczenia, przygotowanie kilku mniejszych wiązanek i pokaźnego bukietu w odcieniach błękitu i bieli do wystawienia w witrynie sklepowej, oraz pielęgnacja porozrzucanych w wolnej przestrzeni roślin doniczkowych. Dopiero po tym, i obsłużeniu garstki klientów, zabrał się za ostrożne dobieranie kwiatów do jednego z zamówień. Prosta robota, bukiecik urodzinowy złożony w większości z tulipanów i róż, wszystkie w odcieniach różu, od intensywnego, malinowego, po pudrowy, ze skromnym dodatkiem bieli dla rozbicia monotonii. Rozłożył wybrane rośliny na szerokiej, drewnianej ladzie i sprawnie zaczął przycinać łodyżki, nucąc pod nosem bliżej nieokreśloną melodię, zapewne jedną z tych, które słyszał przed wyjściem z domu. Po zakończonej robocie zostawił gotowy bukiet na zapleczu i wrócił na sklep niosąc nową, szklaną wazę zapełnioną do połowy letnią wodą. Chciał poprzekładać część róż w inne miejsce, aby wzajemnie nie gniotły sobie rozłożystych pęków, ale zanim dotarł na miejsce naczynie wyślizgnęło mu się z rąk i rozbiło na kawałeczki na, już teraz mokrych, kafelkach. Poskoczył, zaskoczony swoją własną niezdarnością, wydał z siebie zmęczone westchnienie i kucnął, aby pozbierać szkło. Udało mu się podnieść kilka większych kawałków, zanim jego uwagę przyciągnęło znajome skrzypienie drzwi wejściowych, które miał naoliwić, ale wiecznie o tym zapominał. Podniósł głowę i wykrzesał z siebie uprzejmy uśmiech.
- Hej! Już idę, tylko- auć - syknął, kiedy bezmyślnie złapał w dłoń jeden z ostrzejszych elementów niemożliwej do złożenia układanki rozsypanej po podłodze i rozciął sobie nim środkowy palec. Upuścił zakrwawione szkło, spojrzał na ranę, cienkie strużki krwi pokrywające już większość jego dłoni i skrzywił się na widok bałaganu. - Cholera.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ostatnie kilka dni Clem spędziła w swojej pracowni, nie wyściubiała z niej nosa nawet na pięć sekund, uparła się, że skończy ten cholerny obraz na zaliczenie na uczelni i dopięła swego. Uparta, ambitna, zwariowana - te trzy słowa doskonale opisują blondynkę. 72h bez snu i jedzenia na nikogo nie wpływają dobrze, więc kiedy tylko uporała się z ostatnim pociągnięciem pędzlem po płótnie nawet się nie umyła tylko taka upaćkana farbą położyła się spać. Umarła na całe 24 godziny, tak bardzo wykończona była. A po tym czasie? Skowronek! Nowonarodzona, uśmiechnięta od ucha do ucha, dumna ze swojego dzieła i pełna energii do działania - a co najważniejsze z nowymi pomysłami. Jej mózg był na jakimś endorfinowym haju. Ej...Może ona ma jakiegoś guza mózgu uciskającego obszar odpowiadający za odczuwanie radości? Przecież nikt normalny wiecznie się nie uśmiecha, nie ma tyle energii - to się nie zdarza w przyrodzie. W każdym razie kiedy wstała koło godziny dziewiątej wreszcie poleciała coś zjeść, chociaż jej lodówka była niemal pusta a część żarcia zaczynała już dostawać nóg, to znalazła kawałek pizzy sprzed kilku dni i napiła się wody po czym poleciała pod prysznic zmyć z siebie brud, smród i resztki farby.
W głowie urodził jej się niesamowity pomysł na kolejną artystyczną instalacje i nie mogła się oprzeć by natychmiast nie pojechać na zakupy, by plan zrealizować. Ubrała się ciepło w jakieś randomowe rzeczy, które były względnie czyste, narzuciła na siebie swój wściekle różowy, kudłaty płaszczyk, na głowę nałożyła niebieską czapkę, otuliła się zielonym szalikiem i wsiadła do swojego żółtego garbusa i ruszyła na podbój Seattle.
Ciekawe kiedy jej energia spadnie... Zazwyczaj tak miała, że przez kilka, kilkanaście dni zapierdzielała jak króliczek Energizera a później kilka następnych dni leżała w łóżku gapiąc się w sufit i nie wiedząc co zrobić z własnym życiem. Podobno artyści tak mają, że popadają w skrajności w skrajność - nie inaczej jest z Clem, to trochę tak jakby całą tą euforię przeplatały epizody depresji - odwrotnie właśnie jak jest przy tej chorobie. Osoby cierpiące na depresję zazwyczaj cierpią kilka tygodni by potem na momencik zalała ich fala euforii.
Do swojego znakomitego pomysłu potrzebować będzie dużo kwiatów, bardzo dużo kwiatów... Dzięki Bogu za kartę kredytową tatusia!
Nie zastanawiała się jaką kwiaciarnię wybrać, zatrzymała się przed pierwszą jaka wpadła jej w oko, oczywiście nie wrzuciła monet do parkomatu i stanęła kołem na chodniku - jeśli będzie miała pecha to albo dostanie mandat w najlepszym wypadku, a w najgorszym odholują jej auto, albo założą blokady na koła.
Wyszła z auta, zgarnęła granatową torebkę i weszła do środka, uśmiech na jej twarzy był tak promienny, że niemal zabijał swoim blaskiem wszystko w koło, jej oczy migotały jak dwa diamenty.
- Dzień dobry!- zaświergotała od progu i weszła w głąb by się rozejrzeć. Pięknie pachniało! Zamiast wybrać kwiaty jej wzrok padł na mężczyznę, który ewidentnie miał problem. Oczy blondynki niemal wyszły z orbit, serce załomotało jej w piersi. Krew... Ugh, zbladła trochę. Nie lubiła widoku tej czerwonej mazi, ale przecież nie zostawi człowieka w potrzebie! Momentalnie znalazła się przy mężczyźnie i schwyciła jego nadgarstek w swoje delikatne, nadal gdzieniegdzie upaćkane farbą, łapki. Przyjrzała się ranie jak wielki znawca.
- Będziesz żyć, nie trzeba szyć. Gdzie jest apteczka? Pomogę ci to ogarnąć.
Posłała mu przyjazny uśmiech. Cóż, miała doświadczenie w opatrywaniu ran, sama nie raz i nie dwa musi sobie radzić z własnymi, bo jest ostatnią ciamajdą, która na prostej drodze potknie się o niewidzialny kant.
W torebce na dnie nawet miała gdzieś własną mini apteczkę, ale znaleźć coś we wnętrzu przepastnej torby... Będzie ciężko. Przecież ona ma tam nawet młotek i gdzieś się wala kilka mini opakowań cukru takiego co dają w McDonaldzie do kawy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Oczywiście, że mały wypadek musiał się wydarzyć tuż przed przybyciem klientki, takie już po prostu było jego pieskie szczęście. Bardziej niż krwią, i kolejną raną do stale rosnącej kolekcji, przejmował się cienką warstwą wody rozlewającą się na wszystkie strony. Podążył wzrokiem za jedną ze strużek, wpływającą wesoło pod potężny stojak, już wyobrażając sobie mękę związaną z wycieraniem zakamarków przy ścianach, aby uratować ją przed przemoknięciem. I zapewne rzuciłby się po jakąś szmatę, gdyby nieznajoma kobieta nie kucnęła obok niego, wyraźnie zainteresowana odgrywającą się sceną. Nie dziwił jej się, ani trochę, musiał wyglądać jak siedem nieszczęść. Nie ma to jak profesjonalne przyjęcie klientki i zachwycenie jej swoją wiedzą, jak i zdolnością rzucania szklanymi wazonami o podłogę.
- Szyć? Bez jaj, że trafiła mi się lekarka, co to jest, Tuman Show? - spytał, patrząc na nią z niedowierzaniem. Zacznijmy od tego, że nie dałby się dotknąć igłą, czy czymkolwiek podobnym, wolał dać naturze działać swoje cuda. Dawał radę przetrwać już wiele zacięć, to było co prawda nieco większe od cieniutkich linii po kolcach, zdobiących jego dłonie i przedramiona, ale przecież nie mogło być tak źle. To wszystko była kwestia ukrwienia palców... I tego zamierzał się trzymać, nieważne jak prawdziwe było. - Apteczka... Czekaj. Nie wiem w sumie - przyznał, powoli wstając i uważając, aby nie dotknąć niczego zakrwawioną dłonią, chociaż raz po raz słyszał cichy plusk kropelek lądujących w małym jeziorku powstałym na środku sklepu. - Pewnie na zapleczu. Uh, sprawdzisz? Za tymi drzwiami na prawo jest łazienka, w szafce za lustrem coś powinno być - pokierował kobietę, samemu sięgając pod ladę, na której stała kasa fiskalna w poszukiwaniu ręczników papierowych. Koślawo, pomagając sobie łokciem, oderwał kilka kawałków i wytarł strużki ściekające mu do nadgarstka, oraz te uciekające na podłogę. Spojrzał z niechęcią na ścieżkę wytyczoną z nieregularnych, czerwonych plamek na posadzce, zmęczony już na samą myśl o sprzątaniu tego bałaganu. Ogarniał podłogę zawsze przed otwarciem sklepu, w środku dnia i po zamknięciu, kolejny powód do łapania za mopa nie był mu potrzebny do szczęścia. - Ej, tylko uważaj! Na tej szafce stoją ręczniki papierowe, mogą spaść! - krzyknął w stronę zaplecza, kiedy tylko przypomniał sobie o tej małej pułapce. Zwykle nie musiał otwierać wspomnianej szafki, a gdzieś trzeba było składować zapasy innych środków higieny.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

No to trafili na siebie dosłownie jak kulą w płot, bo i Clem nie żałowała sobie jeśli chodzi o wypadki, skaleczenia, zwichnięcia, guzy i siniaki. Jakim cudem jeszcze żyła? To pozostanie wielką tajemnicą aż do jej śmierci, która właściwie nie powinna nastąpić zbyt szybko. Ma przecież te swoje 22 lata i w teorii jeszcze mogłaby pożyć chociaż z 50 więcej - tyle, że znając szczęście to w drewnianym kościele... Tfu! W dmuchanym zamku jej mrożone gówno z samolotu spadnie na łeb i zwyczajnie zamorduje.
Blondynka nie przyszła tu po kwiaty... To znaczy przyszła, ale nie po to by zdobiły wnętrze jej okrutnie zabałaganionego domu! Nie chciała słuchać o frezjach, o optymalnej temperaturze wody dla róż czy jak podlewać fantazyjne storczyki. Nie do końca jestem pewna czy Casper będzie zadowolony kiedy usłyszy czego dziewczyna potrzebuje, ale teraz to nie było ważne. Trzeba gasić mały pożar! Dobra, chłopak się raczej nie wykrwawi z powodu małego rozcięcia, ale jako, że Turner ma dobre serce to przecież nie odwróci się na pięcie i nie wyjdzie ze sklepu. Nie byłaby w stanie spojrzeć na siebie w lustrze gdyby postąpiła tak karygodnie.
I tak już miała koszmary, kolejne jej nie potrzebne.
- Litości... Lekarka? Czy ja ci wyglądam na przedstawicielkę zawodu medycznego? Sama potrzebuję lekarzy częściej niż inni.- zaśmiała się cicho. Mogło to zabrzmieć dziwnie ale się tym nie przejmowała. Chociaż jeśli Casper pomyśli sobie, że ona ma jakiegoś HIV czy inną poważną chorobę to nie pozwoli się opatrzeć i tyle będzie z jej pomocy!
- Jak możesz nie wiedzieć, czy w miejscu twojej pracy jest apteczka, czy jej nie ma? Nie przeszkolili cię z zasad BHP? Przecież pracujesz z ostrymi narzędziami jak te... skrekatory... Sekratory... No! Sekatory, rany...- wywróciła teatralnie oczami. Dlaczego nie potrafiła poprawnie wypowiedzieć tak prostego słowa za pierwszym razem? Co jest trudnego w słowie sekator? Tego nie ogarniesz, to Clementine Turner.
Blondynka miała ciarki na plecach przez ten widok krwi dlatego z taką radością udała się we wskazanym kierunku, zakładając, że bezpiecznie dotrze do celu. Oczywiście, że nie dotarła... Po drodze musiała potrącić stojące w korytarzyku mopy. Huknęło, a ona mało orła nie wywinęła potykając się o kij, ale w ostatniej chwili złapała się klamki od drzwi łazienki. Serce mało nie wyskoczyło jej z piersi. To by dopiero było gdyby kwiaciarz musiał wzywać pogotowie bo jakaś klientka się połamała na zapleczu. Może wtedy pomogliby obojgu i Clem nie musiałaby brudzić rączek. Weszła do łazienki, zlokalizowała szafkę i otworzyła ją. Wtedy na łeb spadło jej opakowanie ręczników papierowych. Tak się przestraszyła, że odskoczyła i klapnęła zadkiem na sedes.
- Dzięki, już wiem!- odkrzyknęła, a pod nosem dodała "mogłeś powiedzieć zanim otworzyłam szafkę". Pomysł z wybraniem się po kwiatki wydał jej się teraz cholernie głupi. Minęło kilka sekund zanim opanowała nerwy, zlokalizowała zapinaną na zamek czerwoną pateczkę. Zgarnęła ustrojstwo i wróciła do pomieszczenia, w którym siedział Casper. Rzuciła "kosmetyczkę" na blat, tuż obok kasy i zaczęła z niej wyciągać potrzebne rzeczy, w tym preparat do dezynfekcji, gazę i jakieś plastry.
- Wiesz jak tego używać, czy muszę sprawdzić w Internecie?- zapytała lekko zdezorientowana, ale w tym momencie grała, bo doskonale wiedziała jak opatrzeć ranę. Chciała tylko odrobinę obojgu poprawić humor.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#15


Od wczoraj dostawał alerty pogodowe i szczerze mówiąc zaczęło go to już irytować. Coby się nie działo i tak musiał pojawić się rano w pracy i zrobić swoje. Do domu mógł wyjść dopiero przed samą siedemnastą, kiedy niebo było już konkretnie zaniesione, a jego autobus się spóźniał. Często robił sobie spacery w drodze powrotnej ale dzisiaj niebo nie wyglądało ciekawie, więc nie chciał ryzykować uparcie czekając na przystanku. Teoretycznie mógł zamówić ubera ale zanim to zrobił zdecydował jednak, że szybciej przemieści się na nogach, bo najwidoczniej autobus nie miał zamiaru odbyć tego kursu. Lekko zirytowany ruszył więc na spacer. Był mniej więcej w połowie drogi, kiedy zbierał się coraz mocniejszy wiatr, a pierwsze krople deszczu spadły mu na nos. -Cholera.- mruknął pod nosem przyśpieszając kroku jednak to w niczym nie pomogło, bo dosłownie w sekundzie z nieba polała się ściana deszczu, a w drugiej sekundzie Jeffie był całkowicie przemoczony. Uparcie szedł w kierunku swojego mieszkania ale kiedy usłyszał grzmot i całe niebo pojaśniało, stwierdził, że alerty jednak nie są takie wkurzające i powinien następnym razem wziąć je pod uwagę. Wzmagał się coraz mocniejszy wiatr, a przy kolejnym błysku zdecydował, że dalsza wycieczka nie jest dobrym pomysłem. Rozejrzał się dookoła i jedyne co miał obok siebie to kino, kasyno i kwiaciarnia wybrał to ostatnie początkowo nawet nie zwracając uwagi na nazwę. Nacisnął na klamkę, która na całe szczęście ustąpiła i wszedł do środka. Zdążył chyba dosłownie kilka minut przed zamknięciem, ale miał nadzieję, że uda mu się przeczekać tutaj ten armagedon. Dopiero wtedy skojarzył nazwę. -Cholera.- mruknął po raz kolejny w przeciągu ostatnich minut, jakby żadne inne słowo nie było odpowiednie w tej sytuacji. Floral Masters. Mógł szybciutko stąd wyjść, albo liczyć na to, że Cas nie pracuje w tej kwiaciarni sam. Obrócił się w stronę drzwi ale widząc jeszcze większą ulewę i zginające się drzewa pod wpływem wiatru zrezygnował z tego pomysłu. -Halo?- powiedział nieco głośniej robiąc kilka kroków w głąb pomieszczenia i zostawiał za sobą mokre ślady.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

~6~ To nie był jego dzień. Zaczęło się już od samej pobudki, kiedy to zorientował się, że znajduje się w nieswoim łóżku, nieswoim mieszkaniu i, do czego doszedł dopiero po pospiesznym pożegnaniu z półprzytomnym właścicielem, daleko od swojej dzielnicy. Wyklinając pod nosem wszystko co najświętsze wskoczył do ubera i zadzwonił do zaprzyjaźnionego menadżera spożywczaka, znajdującego się na tej samej ulicy co jego kwiaciarnia, aby był tak miły i odebrał w jego imieniu poranną dostawę. Zostawienie u niego zapasowego klucza było jednak dobrym wyborem. Z opóźnieniem znalazł się w sklepie, oporządził się w łazience pracowniczej i zabrał do roboty z rozstawianiem towaru. Musiał nadrobić stracony czas, rzucając się w wir wiązania zamówionych bukietów praktycznie na ostatnią chwilę. Zazwyczaj starał się przychodzić do roboty wcześniej i ogarniać to na spokojnie, ale niestety tak to się kończyło, kiedy dawało się pracownikom wolne i mimo wszystko decydowało na jakże inteligentne wyjście na imprezę. Chociaż nie, miał iść do baru na jednego drinka z kumplem, ale najwidoczniej wieczór uciekł spod kontroli. Narobił się po łokcie, święcie przekonany, że los karał go za debilne decyzje, bo jak tylko nie pracował nad bukietami i wiązankami, do sklepu wchodził jakiś klient. Ani chwili dla siebie, aż do siedemnastej, kiedy wszystko się trochę uspokoiło. Nie, nie dlatego, że niedługo zamykał, ludzie mieli to głęboko w poważaniu, a dlatego, że wszystko na zewnątrz poszarzało i przegoniło spacerowiczów z ulic. Z kwaśną miną wyjrzał za okno, uświadamiając sobie, że zanim zamknie kwiaciarnię burza rozpęta się na dobre. No nic. Westchnął i wrócił na zaplecze, aby pobawić się w papierkową robotę nad kubkiem herbaty. Z założenia nie palił w zamkniętych pomieszczeniach, ale uznał, że tego dnia już nikt tam nie zawita, a nie miał okazji na przerwę na fajkę, więc skitrany w swoim niewielkim biurze pozwolił sobie na małe złamanie zasad. Uchylił okno na tyłach, uznając gwałtowne podmuchy wiatru za odświeżające i ignorując wpadające do środka krople deszczu. Z tej małej sielanki z Armageddonem w tle wyrwał go znajomy dźwięk otwieranych drzwi, więc podniósł się z fotela i wrócił na sklep z kubkiem herbaty w dłoni i papierosem upchniętym między wargami.
- Bukiecik z okazji końca świata? - wymamrotał, wynurzając się zza drzwi i podnosząc wzrok na swojego gościa. Zatrzymał się wpół kroku na widok Jeffa i zamrugał, jakby spodziewał się, że ma do czynienia z fatamorganą i ten zaraz zniknie. Ale nie, stał tam dalej, więc obdarzył go szerokim uśmiechem, wyciągając z ust fajkę, aby ta nie zdążyła zdezerterować i uciec na posadzkę. - No no no, kto jednak zdecydował się mnie odwiedzić. Mogłeś uprzedzić, przygotowałbym się, zorganizowałbym jakiś... Hm... w sumie - mruknął pod nosem, odstawił herbatę na ladę i spojrzał na jeden z wazonów z ciętymi kwiatami. Wyłowił z niego rozłożystą różyczkę z białymi płatkami przechodzącymi w głęboki, królewski błękit na samych brzegach. Obrócił ją w palcach, ocenił czy się nadaje, po czym podszedł do swojego gościa i wręczył mu ten mały upominek z filuternym uśmiechem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Los robił sobie z niego chyba jakieś żarty. Chciał unikać Caspera bo nie wiedział jak ma się zachować w jego towarzystwie, a przy pierwszej lepszej okazji trafił do kwiaciarni, której ten był właścicielem. Niby o tym wiedział i wcale nie przyszedł tutaj specjalnie. Zmusiła go do tego burza, która zaczynała się na dobre. Chociaż gdyby od razu skojarzył nazwę to na pewno wybrałby jakąś inną kryjówkę.
Kiedy usłyszał jego głos, wiedział już, że na pewno nie trafił na jakiegoś pracownika, tylko na Casa we własnej osobie, oczywiście. Przeczesał ręką mokre włosy, chcąc je trochę poprawić, chociaż to nie mogło pomóc, skoro kapała z niego woda. Poza tym nie wiedział dlaczego w ogóle przejmował się swoim wyglądem. Mimo wszystko uśmiechnął się do niego, trochę niepewnie. -Mam nadzieję, że nie będzie tak źle, chciałbym pożegnać się z moim kotem zanim umrę.- o matko, Blue aka Kluska była całkiem sama w mieszkaniu, do tej pory o tym nie myślał! ale teraz czuł narastającą w sobie panikę. Na pewno nic jej nie będzie, pewnie się trochę bała ale to tylko burza, zaraz wszystko przejdzie. W mieszkaniu była bezpieczna.
-Sytuacja awaryjna.- poinformował go wskazując na to co dzieje się za oknem, a potem na mokrego siebie. -Akurat przechodziłem i... ten.- aha Jeff, super. Zaraz Casper przestanie uśmiechać się na twój widok. Zamilkł kiedy tylko brunet podarował mu różę. Co jest... -Dz... Dzięki.- odchrząknął wyciągając rękę po upominek i chyba jakimś cudem udało mu się nie zarumienić. -Nie mogłem Cię uprzedzić, bo nie mam twojego numeru.- odpowiedział obracając różę w dłoni, a potem przyłożył ją do nosa aby zaciągnąć się jej zapachem. Miał ochotę uderzyć się w twarz za to, jak głupio zachowywał się w towarzystwie mężczyzny. Nie miał pojęcia dlaczego tak się dzieje i o co chodzi. Mogli być w końcu zwyczajnie znajomymi, poznali się w klubie, a teraz odwiedził go tutaj (przypadkiem) i tyle. Przecież wcale nie miało to drugiego dna.
-Poratujesz mnie jakimś ręcznikiem zanim zrobię Ci tutaj powódź? O ile w ogóle mogę u Ciebie przeczekać przynajmniej ulewę.- później od razu zwinie się do domu ale aktualnie zaczynało mu się robić trochę zimno, a wyjście na zewnątrz mogło być niebezpieczne. Mógł zamówić ubera i wrócić prosto do domu, wtedy zdążyłby przed deszczem, a Blue nie musiałaby siedzieć sama, pewnie zwinięta w jakimś kącie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Owszem, zauważył jego przemoczony do suchej nitki stan, ale nieszczególnie go to zaskoczyło. Widział co działo się na zewnątrz, cudem byłoby jakby mężczyzna pojawił się tam wyglądając jak cokolwiek innego niż zmokła kura. Wciąż powalająco przystojna, z uroczym pieprzykiem pod okiem, ale ociekająca deszczówką na jego winylowe panele. W tym miejscu woda przelewała się tak często, że wyłożenie podłogi czymkolwiek innym doprowadziłoby go do białej gorączki. A tak nawet nie mrugnął na rosnącą pod butami Jeffa kałużę. Za to spojrzał na niego z lekkim przestrachem, kiedy wspomniał o kocie. No tak.
- Cholera. Misto - mruknął i spojrzał w stronę okna jakby spróbował w ten sposób ocenić czy kot da sobie radę sam. Był strachliwy, nienawidził burzy i wszelkich innych hałasów, pewnie siedział teraz pod łóżkiem albo kanapą i wył w niebogłosy. - Też masz kociaka? Jak go ochrzciłeś? Czy jest równie uroczy co właściciel? - zadał kilka najbardziej podstawowych pytań, uśmiechając się pomimo nowej dawki stresu. Jak już wróci do domu będzie musiał wynagrodzić swojemu pupilowi zostawienie go samego na pastwę końca świata. Nie miał stąd daleko, ale nieszczególnie widziało mu się wchodzenie w ścianę deszczu i trucht po zalanych ulicach.
- Ciekawe czyja to wina - odparł na jego wytłumaczenie, chociaż tutaj sam niósł trochę odpowiedzialności za brak kontaktu. Miał do niego napisać, wtedy Jeff nie mógłby się już wymigiwać swoimi "nie mogę", ale jakoś się do tego jeszcze nie zabrał. Brak czasu, nie był też pewny czego by tak właściwie od niego chciał i najwidoczniej zanim zdążył się zdecydować, ulewa postanowiła przyspieszyć ich spotkanie.
- Nie, wywalaj za drzwi. W sumie chcę Cię tu przetrzymać, ale no... nie wiem czy mogę - owszem, jeszcze mu nie przeszło. Wywrócił oczami i wrzucił niedopałek do stojącego na blacie słoika z wodą, którą chyba miał wylać, ale kompletnie o tym zapomniał. - Chodź, na tyłach jest grzejnik, szybciej wyschniesz - wskazał głową drzwi na zaplecze i sam za nimi zniknął. Najpierw wpadł na genialny pomysł zamknięcia okna w biurze i dopiero potem włączył obiecany grzejniczek i zabrał się za przerzucanie rzeczy w magazynie w poszukiwaniu ręczników. Nigdy nie pamiętał gdzie co się znajdowało, chaos w jego głowie miał zwyczaj przerzucać się też na świat zewnętrzny. W końcu wrócił z kilkoma ręcznikami i polarową bluzą z logiem kwiaciarni. Pierwszy z ręczników rzucił mu na głowę, a resztę stosiku ułożył na jakiejś wolnej półce z boku. - Trzymaj, nowych spodni Ci nie dam, niestety. Może czas najwyższy poszerzyć biznes o linię odzieżową - mruknął, bo jemu też przydałby się nowy komplet ciuchów. Wciąż chodził w tym, w czym wyszedł z domu wczoraj wieczorem. - Herbatki? - zaproponował, ale odpalił czajnik zanim ten zdążył odpowiedzieć. Jego już pewnie wystygła, powinien zrobić sobie nową. - No to jaką powalającą podróż przerwał Ci deszczyk, hm? - zainteresował się, opierając się tyłkiem o biurko. Jego chwilowy spokój ponownie został przerwany, tym razem przez migającą żarówkę nad ich głowami. Spojrzał na nią ze zmarszczonym czołem. No pięknie, jeszcze tego brakowało, aby wysiadł im prąd.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Teraz był przemoczony i nie zapowiadało się aby nie przemoczył się później po raz kolejny, kiedy będzie wracał do domu. Alerty wciąż nie dawały spokoju, a pogoda robiła się coraz mniej ciekawa. Wiatr był coraz silniejszy i skrzywił się tylko słysząc jego głośne podmuchy za oknem. Woda już płynęła po ulicy, a Kluska była sama w domu. No dostanie zawału, może Lexy była na miejscu i jakoś mogłaby się nią zająć... Ah no tak, przecież nie miała kluczy do jego mieszkania.
Uśmiechnął się lekko na jego pytanie, wnioskując przy tym, że kot Casa, ma na imię Misto i oh... czy on go właśnie nazwał uroczym? Jeffie czuł, że chyba spali się tutaj ze wstydu. Na całe szczęście na razie było mu jeszcze zbyt zimno aby o tym myśleć. -Mam, niedawno ją adoptowałem, tym bardziej nie wiem czy nie dostanie zawału sama w mieszkaniu.- martwił się, że mała sobie nie poradzi. -Blue, Kluska, Mała... generalnie ma dużo imion. - i każdy dorzucał swoje. Jednak propozycja Addie najbardziej mu się podobała, więc najczęściej nazywał ją Blue. -I jest najbardziej uroczym stworzonkiem na tym świecie.- wyszczerzył zęby w uśmiechu ale na pewno nie był obiektywny bo zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia.
-Ano, bardzo ciekawe.- Jeffie zostawił mu swój numer, a że Cas się do niego nie odezwał to już inna sprawa i pewnie lepiej że tego nie zrobił, bo Jeffie nie mógł ciągnąć tej znajomości. Przewrócił oczami na jego słowa. -Oczywiście, że nie możesz.- odpowiedział, znów ignorując słowa, których wolał nie słyszeć. To, że Casper chciał go tutaj przetrzymać wcale nie brzmiało dobrze. Stał przez chwilę w miejscu i odprowadził bruneta wzrokiem, dopóki ten nie zniknął mu za drzwiami. Przez chwilę rozważał ewakuacje ale spiął się tylko na kolejny grzmot i po szybkiej analizie stwierdził, że jednak pójdzie za nim na zaplecze. Chciał napisać wiadomość do Atlasa, że jest cały ale jak szybko o tym pomyślał, tak szybko z tego zrezygnował. Nie rozmawiali od kilku dni, w ogóle miał wrażenie, że ostatnio mało rozmawiają ale nie chciał dramatyzować z tego powodu. Westchnął tylko i ostatecznie wybrał drzwi na zaplecze, skoro był tam grzejnik to chętnie się zagrzeje. Chociaż był pewny, że jeśli Cas nie przestanie prawić mu komplementów to rozgrzeje się bez pomocy grzejnika. Kiedy wszedł na tyły kwiaciarni, niemal od razu na jego głowie wylądował ręcznik. -To wystarczy, dzięki.- ściągnął przemoczoną kurtkę i bluzę, ciesząc się, że jego koszulka była sucha przez co nie musiał się jej pozbywać. Spodnie miał tylko trochę mokre na udach, więc jakoś ten fakt przeżyje. Przetarł twarz, a później powycierał włosy czując się o wiele lepiej bez kapiącej deszczówki. -Chętnie.- odpowiedział, chociaż brunet i tak zdecydował za niego. Chciał się jeszcze upewnić czy na pewno mu nie przeszkadza ale właściwie dlaczego miałby się tym przejmować, gdyby tak było to nie zaproponowałby mu herbaty, nie wyglądał na zmartwionego obecnością Crawforda.
-Żadną powalającą, codzienną, z pracy do domu.- odpowiedział rozwieszając kurtkę na oparciu jakiegoś krzesła. Również spojrzał w górę na migającą żarówkę. -Oh, cudownie, nie zapowiada się to dobrze.- skomentował ale miał nadzieję, że to tylko chwilowy problem. Popatrzył na Caspera nieco zaniepokojony, a kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały szybko odwrócił wzrok. Ugh, czy musiał wyglądać tak dobrze? Zaczął rozglądać się po pomieszczeniu udając zaciekawienie tym, jak może wyglądać zaplecze kwiaciarni.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zmarszczył czoło na informację o nowym kocie Jeffa. Biedne stworzonko, nie dość, że dopiero przyzwyczajało się do otoczenia to jeszcze na start zostało wrzucone w stresową sytuację bez swojego właściciela w najbliższym otoczeniu. - Gdzie mieszkasz? Daleko stąd? - podpytał, zupełnie jakby szykował się na misję ratunkową i tak właściwie to trochę tak było. Chciał ocenić w jakim czasie dałoby się do kociaka dostać, czy była jakakolwiek szansa na dojechanie tam zanim ulice zostaną całkowicie zalane, czy lepiej było przeczekać to w środku. Jego samochód stał pod blokiem, czyli niedaleko, dałoby się tam dobiec w razie potrzeby. - Masz jakieś zdjęcia? O co ja pytam, na pewno masz jakieś zdjęcia. Wymianka? - zaoferował, jako dumny koci ojciec jak najbardziej chętny do podzielenia się zdjęciami swojego małego skarba, chociaż nigdy nie nazwie go tak wprost. Leniwa baryłka, cholernik, wrzaskun, to już szybciej. A jak naprawdę bardzo nabroił dostawał między oczy pełnym imieniem - Mr. Mistoffelees, chociaż pewnie sam nie zdawał sobie sprawy, że powinien się tego tytułu obawiać.
- Czarna, zielona, mięta? - wyliczył opcje, przeszukując szafkę w małej "kuchni" upchniętej w rogu pomieszczenia. Był to blat, na którym stał czajnik elektryczny, a powyżej wisiała niepasująca do reszty wystroju typowa kuchenna szafka, wypchana zapasem zupek instant w razie zbyt długiej, leniwej zmiany, herbatą, kawą i kilkoma kubkami w kwiatowe wzorki. Obok blatu znajdowała się mała lodówka, służąca zarówno do przechowywania jedzenia, jak i kwiatów, oczywiście. To tam wrzucał gotowe bukiety, jeśli musiały czekać na klienta do następnego dnia, aby dłużej zachowały świeżość. Wystawił dwa kubki, wrzucił do nich torebki z herbatą, jeśli Jeff już jakąś sobie wybrał, po czym wrócił wzrokiem do swojego gościa, już przebranego w podarowaną bluzę. - Pracy? Właśnie, gdzie Ty tak właściwie pracujesz? Wiesz o mnie zdecydowanie więcej niż ja o Tobie, trzeba to wyrównać - zdecydował, bo co to miało być, że on mógł go tak po prostu nachodzić w robocie, a sam nie wiedział nawet czym facet się zajmuje? To jest, poza moknięciem na deszczu, to najwidoczniej miał już całkiem nieźle opanowane. Kiedy złapał jego wzrok i ten zachował się jak speszony nastolatek, uśmiechnął się pod nosem. Ah, tak, już doskonale pamiętał dlaczego go tak zainteresował. Miał naprawdę ciekawe reakcje na jego osobę, a przede wszystkim na komplementy. Był po prostu przeuroczy. - Spokojnie, obronię Cię przed ciemnością jak prąd padnie, masz moje słowo - zapewnił go i wyjrzał za drzwi, aby sprawdzić czy wszystko było pod kontrolą w reszcie sklepu. - Czekaj - rzucił i wymaszerował z pomieszczenia, aby przekręcić karteczkę na drzwiach i zakluczyć je od środka. Jak mieli siedzieć na zapleczu to wolał mieć pewność, że nikt inny im się tam nie zakradnie. Wrócił idealnie na czas, aby nalać wrzątku do kubków i przenieść je na swoje biurko. Przyciągnął sobie krzesło, usiadł na nim okrakiem, opierając przedramiona na oparciu i wskazując Jeffowi swój obracany fotel. Jak już miał gościa to zamierzał wykazać się manierami. - Jak utkniemy tu na noc to mogę robić za całkiem niezłą poduszkę - poinformował go z rozbawionym uśmiechem, wyraźnie nie biorąc tego scenariusza na serio. Chociaż kto wie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Miał nadzieję, że przez taką jedną sytuację nie straci tego, co udało mu się wypracować z Blue. Początkowo w ogóle nie chciała wychodzić z ukrycia, adoptował ją zaraz po tym jak trafiła do schroniska z ulicy i nie zniechęciło go to, że może być ciężko. Ostatnio było już dużo lepiej, przynajmniej do niego przychodziła bez większego problemu, zaczęła się bawić i nawet kilka razy wyszła do gości. Chyba jedynie pocieszał go fakt, że wychowywała się na ulicy, to może była przyzwyczajona do takich burzowych odgłosów. -Fremont. Kawałek.- odpowiedział, może ogólnie nie było to aż tak daleko, ale na ten moment wydawało się być. Posłał mu pytające spojrzenie nie do końca rozumiejąc sens tego pytania. -Mam całe mnóstwo zdjęć, czuję się jak dumny ojciec.- wyciągnął telefon z kieszeni spodni i od razu wszedł w galerię, otworzył jedno z ostatnio zrobionych zdjęć i pokazał je Casperowi. Potem przesunął na kolejne i na kolejne, a potem przypadkowo na kolejne gdzie był razem z Atlasem i z Kluską, więc szybko włączył następne, nie wiedząc dlaczego poczuł się przez to nieco głupio.
-Czarna.- odpowiedział na pytanie dotyczące herbaty i kiedy Cas ją robił faktycznie wykorzystał moment aby trochę się rozejrzeć. Nie był przy tym jakoś bardzo ciekawski, po prostu porozglądał się dookoła. Brunet nie pytał, więc Jeffrey sam nie opowiadał o tym, czym się zajmuje, tym bardziej że przy Casperze akurat skupiał się na tym aby faktycznie przestać zachowywać się jak speszony dzieciak. -W FBI.- ah jak on uwielbiał to robić! z zaciekawieniem obserwował jego reakcję. Reakcja ludzi bywała różna. Dopiero później wyjaśniał czym naprawdę się zajmuje i że jest tylko nudnym informatykiem, jak miał w zwyczaju nazywać go jego chłopak. Tak czy inaczej, raczej nie wyglądał na kogoś, kto ściga morderców.
-Kamień z serca, ale tak czy inaczej obawiam się, że padnie. Już dawno nie dostałem tyle alertów co dzisiaj. - mógł go bronić przed ciemnością, ale przed burzą nic nie jest w stanie ich uchronić.
-Uważaj, bo mogę to wykorzystać.- uśmiechnął się i chyba w końcu poczuł się trochę swobodniej w jego towarzystwie. Zdecydowanie mógł to wykorzystać, lubił się przytulać... ale nie miał zamiaru spędzać z nim nocy. Sięgnął po jeden z kubków i usiadł na krześle. -Myślisz, że długo to potrwa?- oczywiście przez cały czas miał Blue na uwadze.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Fremont. Niby nie tak daleko, ale dostanie się tam piechotą wymagało od śmiałka dość długiego spacerku. Autem natomiast była to chwila. - Mogę Cię odwieźć, wiesz, jak to wszystko się już trochę uspokoi... Jeśli się uspokoi - zaoferował z szybką poprawką, bo aktualnie nie wyglądało to zbyt obiecująco. I ten stan rzeczy ani trochę by mu nie przeszkadzał, w końcu bycie zamkniętym w kwiaciarni z taką osobą jak Jeff było nagrodą, a nie karą, gdyby nie pozostawione samym sobie kociaki. Chociaż na dobrą sprawę nawet ich obecność niewiele by zmieniła, hałasy na zewnątrz nie znikną bezpowrotnie tylko dlatego, że wrócą do domów. Nachylił się nad telefonem mężczyzny, aby obejrzeć pokazywane zdjęcia i od razu uśmiechnął się od ucha do ucha. - O mój boże, jaka cudowna kulka radości. Pewnie gubi wszędzie kłaki, co? Jak Ci się z nią żyje? - zainteresował się, wodząc wzrokiem po zmieniających się fotografiach aż poza kotem na jednym z nich pojawił się też inny człowiek. - Przyjaciel? - mruknął i rzucił Jeffowi krótkie spojrzenie, kiedy ten pospiesznie przesunął palcem po ekranie. Drażliwy temat? Kiedy skończyli oglądać zdjęcia Kluski, sam wyjął z kieszeni telefon, przeszukał galerię i pokazał mu Misto . - Jeden z niewielu razy, kiedy faktycznie dał sobie zrobić zdjęcie. Mała cholera jest chyba uczulona na aparat, zawsze zrywa się z miejsca jak podnoszę telefon - przyznał z niekontrolowanym, ciepłym uśmiechem na twarzy. Kociak był jego oczkiem w głowie, chociaż z założenia nie mówił tego na głos. Momentalnie zmarszczył czoło na słowo "FBI" i wbił w swojego gościa nieco zdezorientowane spojrzenie.
- Serio? Nie gadaj, że trafiłem z tym tajnym agentem? - parsknął śmiechem, przypominając sobie jak przy poprzednim spotkaniu spytał czy zadawanie się z nim jest niebezpieczne. Nie spodziewałby, że faktycznie coś takiego jest na rzeczy! - Bez urazy, ale tak na serio bym Cię o to nie posądził, musisz być naprawdę dobry w tym całym tajniakowaniu - no błagam, żaden stereotypowy obraz agenta federalnego w jego głowie nie obejmował tak uroczego zachowania jakie przedstawiał Jeffie. Chociaż z drugiej strony znał jeszcze jedną osobę, która nie pasowała do tego opisu. - Ej, to Ty w sumie możesz znać moją siostrę - zauważył, podnosząc swój kubek z zaparzoną miętą i zdmuchnął znad niego trochę pary. Było to czyste przyzwyczajenie, doskonale wiedział, że jest jeszcze zbyt gorąca do picia.
- Nie mam pojęcia. Leje dość porządnie, ulica nie wygląda najlepiej, a ja niestety nie posiadam żadnego kajaka - przyznał, odnosząc się do tego co widział, kiedy był na chwilę przy drzwiach. Powódź, normalnie robi im się tam druga Wenecja. - Wierzysz w karmę? Bo ja chyba kurwa zacznę, dzisiaj cały dzień odpowiadam za debilne decyzje życiowe - poskarżył się i potarł palcami skroń, chociaż po chwili z lekkim uśmiechem podniósł wzrok na Jeffa. - Chociaż nie ma tego złego, musiałem sobie czymś zasłużyć na złagodzenie wyroku. Siedzenie tutaj samemu nie byłoby minimalnie tak przyjemne, Jeffie - poinformował go i puścił mu oczko. Mógł też trafić znacznie gorzej i zarobić sobie jakiejś irytującej kobieciny w średnim wieku. Nie mógł narzekać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zastanowił się nad jego propozycją przez moment ale chyba nie mógłby jej odrzucić w takie sytuacji. Nie sądził, że będzie w stanie bezpiecznie dotrzeć piechotą do domu, metro nie jeździło w ogóle, a autobusy jak im się chciało, więc na to nie miał co liczyć. -To chyba moja jedyna szansa na powrót do domu.- zgodził się, bo faktycznie tak było. Gdyby nie kwiaciarnia Casa po drodze to różnie mogłoby się to skończyć. Gdyby był teraz w mieszkaniu to miałby pewność że Kluska go nie demoluje ale z drugiej strony... najwazniejsze było jej bezpieczeństwo, pewnie zaszyła się gdzieś w kącie i może nawet śpi, nie zwracając uwagi na to, co się dzieje. -Jest cudowna.- potwierdził uśmiechając się na reakcję Caspera. Nie każdy rozumiał jego bzika na punkcie kota, niektórzy patrzyli na niego z politowaniem, kiedy opowiadał o swoim nowym dziecku. Casper od razu zyskał wielkiego plusika. -Ta, wszędzie mam jej kłaki, jeszcze nie doszliśmy do porozumienia w czesaniu ale wszystko przed nami. - odpowiedział. -Żyje mi się z nią super, nie wyobrażam sobie już, że miałoby jej nie być, mimo że mam ją od niecałych dwóch miesięcy.- nawet nie wiedział, że to już tyle minęło. Czas zdecydowanie za szybko płynął. Zmieszał się trochę na jego pytanie ale przecież nie wstydził się tego, że ma chłopaka, po prostu Cas wywoływał w nim jakieś dziwne uczucia. -Chłopak.- odpowiedział, bo taka była prawda, Atlas był jego chłopakiem i jeszcze jakiś czas temu chciał się tym chwalić każdej napotkanej osobie. Schował telefon i z zaciekawieniem czekał aż brunet pokaże mu zdjęcie Misto. -Oh, piękny jest, długo go już masz?- zerknął na chłopaka. Uroczo było wymienić się zdjeciami kotków.
Roześmiał się widząc jego zdezorientowane spojrzenie. Często tak było, zdecydowanie bardziej wyglądał na informatyka, niż na tajnego agenta. -Nie trafiłeś.- odpowiedział z uśmiechem. Jakieś wtyki w FBI na pewno miał bo ludzie go lubili, zawsze miał ze wszystkimi dobry kontakt. - Jestem w tym najlepszy. Nikt nigdy się nie spodziewa, że mam swoje wtyki w FBI.- nie mógł sobie oszczędzić przeciągania tej chwili. -Ale nie jestem żadnym agentem, nie ścigam morderców i nie zamknę cię jeśli masz tutaj coś nielegalnego.- a tego to w sumie nie wiedział, różne rzeczy mógł kryć w tej kwiaciarni. -Jestem informatykiem.- przyznał w końcu i wzruszył ramionami. Nic wielkiego.
-Twoją siostrę? Nie wiem, jeśli pracuje w fbi to pewnie tak.- nie znał wszystkich osobiście ale raczej wszystkich kojarzył przynajmniej z widzenia. Poza tym był ich pomocną dłonią odprawiając magię przy komputerze, więc jak trwoga to do Jeffa.
-Nie? Myślałem, że jakiś tutaj ukrywasz.- udał rozczarowanie, jeśli nie miał kajaka to robił się problem. Bez tego niedługo ciężko będzie im opuścić to miejsce. Tak naprawdę nie wiedział czy w ogóle jeszcze dzisiaj im się to uda. Prognozy nie były najlepsze, a on sam nie wiedział jak się zapatrywał na to, że najbliższe godziny spędzi z Casperem. Ostatnio odmówił mu przeniesienia imprezy do kwiaciarni, a i tak tutaj trafił. -Oczywiście, że wierzę. Co to za decyzje? wszystkie po kolei czy jakąś konkretną?- zainteresował się, debilne decyzje bywały ciekawe, ale jeśli nie będzie chciał powiedzieć nic konkretniej to nie będzie ciągnął go za język.
Już zaczynał czuć się przy nim swobodnie, stwierdził, że przecież ich znajomość to nic takiego bo przecież ciągle będzie poznawał nowych ludzi, ale Casper postanowił zarzucić mu kolejnym komplementem. Próbował to zignorować i przez to za szybko napił się wrzącej herbaty. Syknął, krzywiąc się przy tym lekko ale przeżyje, trochę popiecze go język. -Oh tak, bo ja zapewnię Ci tutaj maksymalną rozrywkę.- zaśmiał się i odstawił kubek, wolał już nie ryzykować, herbata zaraz powinna przestygnąć.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Belltown”