WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wizja spędzenia czasu w przytulnych ścianach pobliskiej kawiarni rozpłynęła się w sekundę – ledwo udało im się postawić krok za progiem lokalu, a już zostali z niego wyproszeni. Oni – wyjątkowo niedobrana dwójka, której los spłatał figla. Mało śmiesznego.
A jednak mimo to abstrakcyjne pierwiastki komediowej formy artystycznej wisiały w powietrzu. Podrygiwały ironicznie, naśmiewając się z tej zdecydowanie niezabawnej sytuacji.
— To chyba nie jest miejsce do którego często zaglądają stand-uperzy? — Złożyła na jego barki pytanie retoryczne, rozglądając się z kwaśną miną po wnętrzu. Chropowate ściany i wybrzuszenia cegieł, których zakamarki pęczniały od fruwającego w powietrzu kurzu. Typowe dla podobnych przybytków lampy, smagające ciepłym światłem rozentuzjazmowane lica. Wzdrygnęła się na samą myśl, że jej policzki miałyby się zarumienić pod wpływem alkoholowych procentów; tę twarz miała zarezerwowaną dla zupełnie innych oczu. Nie tak obcych, nieprzewidywalnych i - w krępujący sposób - zuchwałych. Zerkających na nią niby to przelotnie, a jednak te krótkie spojrzenia wywierały wrażenie intensywnego omiatania wzrokiem. Oceniania. Kategoryzowania w celu ostatecznego wrzucenia do którejś z szufladek, których otwarcie w odpowiednim czasie mogło wiele naprawić. Lub popsuć. W każdym razie – coś zmienić.
Zacisnęła mocniej palce na podtrzymywanej walizce, która (chwilowo) zrezygnowała z ukazywania swojej zawartości. Prowizoryczne zabezpieczenie splecione naprędce z apaszki i bawełnianego sznurka docisnęły połowę z rozwalonym zamkiem. Cieszyła się w duchu, że ta mało estetyczna instalacja jeszcze daje radę, a nieświadomość faktu, że w środku może już nie odnaleźć najważniejszych dla niej rzeczy sprawiała, że nie pozbyła się tego przemoczonego ciężaru na amen. Z lekkimi wyrzutami sumienia przyciągnęła tobołek bliżej siebie, starając się podążać tą samą drogą, co reszta zgromadzonych w lokalu – udawanie, że nic się nie dzieje szło im doskonale. I wzbudzało czujność.
— Miałeś rację, że los ci nie sprzyja, szczęściarzu – powiedziała, postanawiając iść jego śladem; równie nonszalancko oparła się łokciem o bar, aby zaraz ułożyć bródkę w łódce złożonej z przemarzniętej dłoni. Przechyliła głowę nieco w bok, omiatając go spojrzeniem – badawczym, wnikliwym. Zaintrygowanym. — Miałam zaprosić cię na dobrą kawę, a znaleźliśmy się tutaj. I to za twoją sprawą — zauważyła przebiegle, dobitnie akcentując ich aktualne położenie. Nie chciała zahaczać o przymiotniki nacechowane negatywnie, bo w istocie – miejsce to miało swój niebywały klimat. Dość sztampowy, ale jednak zawirowania sprzed ostatnich kilkudziesięciu minut nadawały mu pewnego specyficznego klimatu. A może to ta dziwna atmosfera zalegająca po prostu między tą dwójką?
Czy wyczuwali ją również inni jegomoście, którzy znajdowali się w ich pobliżu? Nie sądziła. Barman brylował, a ona kiwała w milczeniu głową, nie wsłuchując się zbytnio w magiczne receptury składające na truskawkowe podróże po malowniczych wybrzeżach czy orzeźwiające kąpiele podniebienia w cytrusowym przypływie. Przemoczona do suchej nitki pozbyła się okrycia wierzchniego, dziękując niebiosom za to, że wełniany sweter nie pochłonął nadmiaru wilgoci i choć odrobinę ogrzewał jej ciało. Położyła mokry płaszcz na rączce walizki i myślała tylko o gorącej herbacie. Wydawało jej się, że chwilowo była jedynym, co mogłoby zmyć brzydką pokrywę tworzoną dłońmi niesprzyjającej pogody. — Z całym szacunkiem, ale z chęcią wymieniłabym kolorowe palemki na zwykłą, czarną, nudną herbatę — rzekła nieśmiało, mając nadzieję, że załapie się choć na typowo pracowniczą saszetkę, która zagubiła się gdzieś wśród szafek na zapleczu. Nie potrzebowała alkoholowego rozgrzania ciała, a mimo to jej tęczówki zarejestrowały wyłącznie sekwencję składającą się na przygotowanie wywaru glukozowo – wódkowego, słuch łapał słowa będące wesołym namawianiem na ofertę dnia, jakby mówiący zupełnie nie zakodował jej uprzejmej sugestii. W tej całej symfonii udało jej się jednak zarejestrować coś jeszcze.
— Nie chciałabym, aby moja obecność wiązała się z dopisywaniem czegokolwiek zawierającego procenty do otwartego już rachunku. Szkoda, aby musiał pan później płacić za to odsetki, panie Slater — zauważyła, z lekkim zaskoczeniem zapisując w głowie, jak sycząco układało się na języku jego nazwisko. Jak ostrzeżenie, z którego nie miała na razie zamiaru korzystać. — Dlatego ja również wrzucę coś na tę loterię. W ramach wdzięczności za wygraną. — Położyła na barze odliczoną kwotę za drinka, który - niestety - wylądował ostatecznie w jej dłoniach i szybko oddaliła się w stronę niedawno przetartego stolika. Deszcz za oknem nie poprzestawał w swym chaotycznym tańcu, a różowa słomka zlewała się ze sztucznymi barwnikami, które lśniły w jej szklance. Wypełnionej lodem. Upiła trochę, krzywiąc się pod słodyczą, która zalęgła na jej kubkach smakowych.
— I piję rozpuszczoną żelkę truskawkową - poskarżyła się, nie panując jednak nad kącikami ust, które automatycznie powędrowały w górę. Co jeszcze mogła wynieść z tego spotkania? Oby utraconą zawartość walizki! — Zgadza się. Tylko obecność takich tajemniczych istnień jak pan, panie Slater, mogła mnie wrzucić w rejony niepewności. Na przykład odnośnie imienia, które jest skrzętnie przede mną ukrywane. Albo chwili, w której w końcu przestanie padać - Bo chyba właśnie to pokrzyżowało im szybkie załatwienie tego, co mieli do załatwienia. A przynajmniej tak myślała, nie zdając sobie zupełnie sprawy, że to dopiero pierwszy krok w realizacji czegoś większego. — W istocie, nie może być lepiej - A może jednak? Jego oczy lśniły, jakby miały jeszcze wiele do zaoferowania. Niekoniecznie dobrego. Na pewno - niespodziewanego.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Barman na pewno chciał dobrze – dobrze nosa utrzeć Slaterowi – ale mu się nie udało, bo kobieta chcąc pochwalić się swoją niezależnością i silną samiczą władzą wyratowała już i tak mocno zadłużonego stewarda, na ladę kładąc pieniądze. Odetchnąłby, gdyby nie to, że rachunek bądź co bądź wraz z zamówieniem czegoś dla siebie, powiększył się. Niechlujne zgarbienie się przy krześle i nerwowe poprawienie kołnierzyka koszuli, gdy kelnerka odchodziła od ich stolika mierząc go ostrzegawczym spojrzeniem, mogło na myśl przywodzić tylko to, że miał coś na sumieniu ale on sam nie zamierzał tłumaczyć się z atmosfery, która na moment wkradła się między nich. Wszystko wskazywało na to, że w pewnych miejscach nie był mile widziany, a to o człowieku świadczyło po prostu źle.
Zmrużył oczy, stukając palcami, a co za tym idzie jednym z kilku srebrnych pierścionków noszonych na lewej ręce o szklankę, ze swoim „lekkim” drinkiem w postaci białego rumu ze sprite'm.
- Dobrze jest w taką parszywą pogodę, przypomnieć sobie smak lata. Nawet jeśli bliżej temu do jakiejś sztucznej, przesłodzonej żelki niż do prawdziwego owocu... Starał się typ, no nie wiń go. - Ostrożnie artykułowane słowa w ostatnim momencie przerodziły się w dosyć młodzieńczy bełkot sugerujący dosadnie, że w wieku lat trzydziestu ponad nadal mentalnie mężczyźni byli dzieciakami – głupimi, którzy gdy zostawało się z nimi na osobności ściągali kamienne maski, zrzucali krawaty i wciskali się, na ten przykład przed konsolę z miską zupy. Odchrząknął jednak w dłoń chcąc się trochę poprawić. Lunarie wydawała się dziewczyną z wyższej sfery. To był ktoś, kto nie zadawałby się z kimś takim jak Slater który do zaoferowania miał tylko nie wyjściowych kolegów, rozbestwione koleżanki i tynk odpadający z sufitu wynajmowanego mieszkania. A i petunie – nieśmiertelne, zabójczo piękne, która hodował na balkonie wychodząc na fajkę. I ten sztuczny uśmiech, który wkradał się co rusz kiedy obserwował jak przytykała usta do różowej słomki. Nigdy nie przepadał za tym kolorem.
- Myślisz, że jeszcze będziemy mieli okazję się spotkać, żebyś mogła użyć tego mojego imienia? Nie lepiej będzie jak o mnie zapomnisz? - Uniósł pytająco brew ku górze taksując ją już bardziej brutalnie, atakując wręcz jakby nie miał przed sobą nieznajomej, a kogoś – dziewczynę – z którą tego dnia miał się rozmówić i ustalić wszystkie granice, najlepiej na piśmie z własnoręcznym podpisem.
- Na C. Strzelaj. Tylko nie w głowę. - Mruknął w końcu jak stetryczały kocur, zdradzając jej początek imienia, które z pamięci wylatywało o wiele szybciej od nazwiska. Mało kto w tym mieście zwracał się do niego per Curtis, a jemu nie zbyt zależało na tym, żeby był na języku każdego nawet jeśli uwagi łaknął jak tlenu, wciskając się w pierwsze szare szeregi.
- Swoją drogą... To prawda, że wołają na ciebie księżycówka? Jak się urodziłaś to była pełnia, czy co? Czy to po to, żebyśmy mogli bezkarnie rzucać powiedzonkami o gwiazdach, skrytych w twoich oczach? - W trakcie swojego wywodu nie zbyt dyskretnie zerknął pod stołem na swój telefon, na który dostał jakąś wiadomość. Wzruszył na nią ramionami, jakby nie była niczym ważnym i po tej zmyślnej zmianie tematu, skinął głową na walizkę.
- Nie chcesz jej tutaj otworzyć? Na stole jest dużo miejsca. Co masz w środku? - Zmywał z siebie podejrzenia, strzepywał je ze swoich ramion jak kurz po kilku łykach alkoholu mając nagły przypływ odwagi. Cwaniactwo czasem pokazywało się w najmniej oczekiwanym momencie. Gdy nie czuło się w sercu niepokoju życie było proste, wszystko szło po Slaterowej myśli więc czemu by nie spróbować – on zaryzykował, poklepując zachęcająco środek stolika.
- Nie jesteś ciekawa, czy coś nie zginęło? - Ciągnął to dalej, stąpając jak najostrożniej mógł po cienkiej linie, nad przepaścią wypełnioną największymi okropieństwami

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Miała wrażenie, że między zgromadzonymi w lokalu ludźmi narasta atmosfera dziwności, a tej nie zmiękczyły w żaden sposób żarty ze strony barmana czy szczękościsk kelnerki, której kąciki ust wymuszenie unosiły się do góry, gdy tylko Lunarie podłapała jej wzrok. Właśnie, wzrok; oczy miała niespokojne, rozbiegane, a tęczówki niechętnie osiadały na twarzy Belgijki, za to odważnie spoczywały na rysach stewarda, posyłając jednocześnie niewerbalny kod w jego stronę. Musiała przyznać, że w tym przypadku jej spojrzenie miało wystarczający ładunek emocjonalno - perswazyjny; nie sposób było nie zauważyć tego, jak mężczyzna na sekund kilka skulił się w sobie, aby po chwili rozjaśnić umysł wspomnieniem o zasadach gry, które najwyraźniej nakazywały mu trzymać fason. I brnąć dalej. W nieznane?
- Masz rację - przyznała, odprowadzając wzrokiem kobietę o ciasno splatanych przy skroniach warkoczykach; czy to tylko przywidzenie, czy faktycznie jej kroki w momencie oddalania się od stolika napiętnowane były przyspieszonym tempem? - Zdecydowanie bezpieczniej jest mieć do czynienia z parszywą pogodą niż tkwić w parszywym towarzystwie - mruknęła, upijając niechętnie łyk gęstego od cukru napoju. Skrzywiła się, zastanawiając w duchu, czy właśnie takim jawił się smak laka w życiu Slatera. Chemicznym posmakiem sztucznych owoców, lepkością przeciwsłonecznych filtrów i ciepłem promieniującym z ciał przesłodzonych kobiet, które bez żalu łapały w żagle spontaniczność letnich, nocnych uniesień. - Zrobili ci coś kiedyś? - zapytała przyciszonym głosem, splatając palce na otulonej dłońmi szklance hehe. Po zarejestrowaniu chwilowej konsternacji, która błysnęła krótko w jego oczach, kiwnęła delikatnie, acz znacząco głową w stronę baru; nie sposób było dłużej udawać, że wszystko gra, bo nawet sączące się z głośników melodie nie były w stanie otulić relaksującym kocem jej ciała. Z drugiej strony - czy faktycznie chciała wiedzieć? - Nieważne - westchnęła w końcu, kręcąc pospiesznie głową, zanim zdążył wyrzucić z siebie więcej niż kilka słów. To nie był czas na podobne dyskusje i nawet nie wiedziała, czy kiedykolwiek takowy nadejdzie. Pewnie nie - musiała więc przerzucić ciekawość na szale rezygnacji, co - o dziwo - nie przyszło jej wcale z aż taką trudnością. Do niektórych rzeczy lepiej było nie mieć wglądu.
Dla własnego bezpieczeństwa.
A to zadrgało w posadach, gdy mężczyzna przejął pałeczkę; nie skuliła się pod jego wzrokiem, ale i nie zdecydowała dzielnie utkwić tęczówek w jego twarzy. Oparła łokieć na blacie stołu i śledziła z uwagą utkwione w ścianach wentylatory. Miała wrażenie, że ich mechanizm wiruje równie szybko jak jej myśli. - To propozycja czy ostrzeżenie? - rzuciła, przywierając policzkiem do opartej dłoni i posyłając mu pytające spojrzenie. Z drugiej strony - wizja kolejnego spotkania mogła być ekstraordynaryjną mieszanką tych dwóch. I takie też (może mylne?) miała wrażenie, kiedy w jego oczach odbijało się nieme why not both?
Wiedziała, że każda zła decyzja skutkuje pewnym odbiciem w zastanej rzeczywistości. Zdarzało się, że osiadała ogromnym cieniem na dotychczasowo doskonale oświetlonych rysach. A zły strzał? Z czym mogła się mierzyć?
- Może Chad wpisywałby się jakoś w twój życiorysjako określenie fizycznego ideału mężczyzny czy może przerośniętej ciamajdy przegrywającej w życie?ale nie odważyłabym się na tak powierzchowne wydawanie opinii. Zwłaszcza że nie określiłeś ilości szans, z których mogłabym skorzystać. Jeśli to strzał, to zapewne jeden. Z reguły ślepy. - Poddała się, jeszcze świeżo oszołomiona syczącym nazwiskiem. Jakie imię mogłoby współgrać z wizerunkiem nonszalanckiego cwaniaka?
Cameron o znaczeniu sprowadzonym do prostego crooked nose. Ale chyba nie chciałby tego od niej usłyszeć.
- Księżycówka? - powtórzyła po nim, niemal sylabizując to śmieszne określenie, które wypełniło szczelnie jej uszy. Parsknęła śmiechem; szczerym, perlistym i kompletnie niewymuszonym. Nie wiedziała, czy jej towarzysz już pociąga za odpowiednie sznurki, ale z całą pewnością potrafił wpływać na otaczającą atmosferę. Na swoją korzyść. - Raczej żeby móc bezkarnie się upić w mojej obecności. Nawet byle czym – rzekła, uderzając znacząco paznokciem o stojącego przed nią drinka. - Druga sprawa: to nieprawda – Pokręciła przecząco głową i osiadła wzrokiem (niezawierającym w sobie gwiazd) na jego tęczówkach. - Nikt tak na mnie nie woła.
Nie chciała, żeby tak było. I nie chciała też całym tobołem rozkładać się na blacie barowego stołu. Przemilczała pierwsze jego pytania, nie uciekając tęczówkami od jego twarzy – miała wrażenie, że źrenice mężczyzny prześlizgują się po otoczeniu zbyt pospiesznie, rytmicznie. A przy tym badawczo.
- To oczywiste, że coś zaginęło – powiedziała w końcu, odrywając policzek od podpartej dłoni i przyciągnęła bliżej siebie wilgotną wciąż walizkę. - Godność twojego kolegi, kiedy zdecydował się szperać po cudzych bagażach – uściśliła, a mimo mało sprzyjających warunków do uśmiechu, nie była w stanie powstrzymać uniesienia kącika ust ku górze.
- Jestem ciekawa czy zgłoszenie tej drobnostki poskutkuje wręczeniem mu promocyjnego biletu. W jedną stronę. – Uniosła delikatnie bagaż, który przecież już doświadczył powierzchownego przeszukania. Na lotnisku, gdy obce dłonie płynęły przez zakamarki lnianych koszul i wełnianych swetrów. Przy Bell Street at Pier 66 kiedy własne drżące palce pędziły w konkretnym kierunku, w poszukiwaniu rzeczy, która jednak nie tkwiła już na swoim miejscu. - A ty? Co masz w środku? Oprócz odwagi i lojalności, która nakazała odebrać obce toboły, a przy tym nie wsypać kolegi z pracy? - Krótka myśl chciała włożyć w usta proste imię na C. Conrad. Odważny, śmiały.
A jednak coś sprawiło, że język nie zdecydował się na wygłoszenie tej krótkiej pieśni.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Belltown”