WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

dreamy seattle
dreamy seattle
-

-
........ Tak było z Corbinem. Nie cierpiał go za to opuszczenie, pozostawienie w domu pełnym obcych ludzi, których nienawidził, pod jednym dachem z matką, której nie rozumiał i której decyzji nie chciał do siebie dopuścić. Z którą się nie zgadzał. Corbin był jego starszym bratem, a uciekł jak najgorszy tchórz – choć teraz Cesare rozumiał, że wcale nie o to chodziło w jego nastoletnim, szaleńczym gniewie. Jako dzieciak był zazdrosny, bo sam nie pragnął niczego więcej niż wyrwania się z domu i rozczarowany, że brat nie pomyślał o nim, kiedy opuszczał Seattle. Łatwiej było gardzić, nienawidzić i nie zastanawiać się nad przyczyną.
........ Ale to, co rozumiał teraz, jako dorosły człowiek, nie mogło zmienić przeszłości. Tyle lat gardził bratem, jednocześnie tęskniąc za czymś, co nie mogło nadejść, a w międzyczasie ich drogi po prostu się rozeszły i nie było powrotu na dawny tor. Nie można było po prostu nadrobić tych lat, kiedy oboje mieli stanąć ze sobą twarzą w twarz jako zupełnie obcy mężczyźni.
........ To Cesare wybrał miejsce spotkania i stając przed ciemnym szyldem baru pękającego w szwach o tej późnej porze, nawet uśmiechnął się pod nosem. Informacja o powrocie do miasta wysłana przez Corbina była raczej lakoniczna, ale Cesare nie zniósłby żadnej wylewności ze strony starszego brata. Z tą myślą przekroczył próg baru i wręcz przepchnął się w stronę baru, gdzie najpierw zamówił trzy szoty z whisky, które opróżniał jednym haustem, jeden po drugim, szybko. Kiedy poczuł alkohol krążący we krwi, świat znów stał się przyjemniejszym miejscem do życia.
........ Odwrócił się od baru i stanął dokładnie na wprost brata.
........ Nawet jeśli jakiekolwiek obrazy przewinęły się gdzieś z tyłu głowy, Cesare nie dał tego po sobie poznać. Krzywy uśmiech rozciągnął jego wargi.
........ — Corbin Velasco w Seattle — parsknął, nie ruszając się nawet o cal. Mierzył brata spojrzeniem, starając się dokopać jakichś emocji, ale żadnych nie było. — To naprawdę się dzieje. A już myślałem, że sam się dzisiaj opiję. Mimo wszystko — rzucił całkiem luźno, choć w jego tonie głosu czaiła się jakaś niebezpieczna nuta. Niewypowiedziany wyrzut, którego nie mógł sobie darować. — Co cię ściągnęło?
........ Choć pytanie było do brata, Cesare już się odwrócił w stronę baru i zamówił kolejne trzy szoty, tym razem podwójne.

-
Mógł spróbować wpasować się pod Thompsonów, gdy matka podjęła taką a nie inną decyzję, ładując się w ramiona drugiego faceta. Mógł, ale przebiegłoby to w ogromnych bólach, których wolał się oszczędzić. Nie chodziło nawet o kwestię zmiany ojca. Dla Corbina ten biologiczny nie był nikim szczególnym. Zmieniał mu pieluchy? Śpiewał kołysankę, opatrywał rany, kiedy spadł z drzewa? Nie było go na tyle blisko, na ile powinien być przykładny ojciec. Teraz mógł odnieść do tego z lepszej perspektywy, jako, że zyskał doświadczenie z pierwszej ręki. Jeszcze nie tak dawno zajmował się małym dzieckiem i gdyby nie pochopne decyzje Corinne… być może nadal byliby razem.
Tymczasem przepadła jak kamień w wodę, a wraz z nią mała Maya. Wiedział, że odrobinę nawalił - spędzał poza domem zbyt wiele czasu, poświęcając się szlifowaniu umiejętności, dzięki którym mógł sięgnąć po lepiej płatną pracę. Jednak, gdyby poczekała jeszcze trochę, udowodniłby jej, że było warto.
W Seattle pojawił się już jakiś czas temu. Wahał się z natychmiastowym kontaktem z bratem, pragnąc ogarnąć podstawowe sprawy, związane ze znalezieniem lokum i przygarnięciem czworonożnego towarzysza. Gdyby od razu skonfrontował się z Caesarem, nie wyszłoby z tego nic dobrego.
W barach, pojawiał się o dziwo dosyć rzadko. Chciał być w dobrej formie przez większość czasu, a to oznaczało ograniczenie alkoholu. Nie, żeby mu tego brakowało. Kiedy z perspektywy tego trzeźwego przyglądał się zapijaczonym gębom, cieszył się, że nie podziela ich losu.
I oby tego wieczoru również udało mu się nie zrobić z siebie idioty.
Nie przepadał za tłumami. Jeśli już pojawiał się w knajpach, wybierał te mniej oblegane, gdzie irytujący rechot podpitych osobników mniej męczył uszy. Trudniej było też wpaść na kogoś, kto nie patrzył pod nogi i rozlewał dookoła siebie mnóstwo klejących mieszanek, uderzających do głowy.
Jakimś cudem dotarł do baru, gdzie spodziewał się wpaść na młodszego brata. Niewiele się zmienił. To naprawdę pierwsze, o czym pomyślał na jego widok. Nie, żeby spodziewał się gangsterskich dziar, widocznych na dłoniach albo szyi.
- W takim tłumie trudno mówić o piciu w samotności - ruchem podbródka wskazał otaczających ich ludzi, również dopraszających się uwagi barmana. Gdyby teoretycznie nie dotarł na miejsce spotkania, Caesar miałby całą bandę ludzi dookoła. Tyle, że tym razem chodziło o coś więcej, niż przepłukanie gardła mocnym trunkiem.
W rodzinne strony sprowadziła go głównie jedna rzecz.
- Praca - a po za tym, chęć zmiany otoczenia. Portland źle mu się kojarzyło od pewnego czasu.
- Ty nadal zajmujesz się tym… czym się zajmowałeś? - nie miał bladego pojęcia czy mógł o tym wspominać na głos, szczególnie w miejscu pełnym ludzi. Co prawda wzajemnie się przekrzykiwali i niewiele ktokolwiek zrozumiałby z ich cichszej wymiany zdań, ale mimo wszystko, nie zamierzał rzucać się na głęboką wodę, tak niedługo po przyjeździe.

-
Dzisiejszy wieczór Santana planowała spędzić poza domem. Stwierdziła, że po ciężkim tygodniu pracy zasłużyła na chwilę wytchnienia. Chciała trochę się rozerwać i naładować baterię. Brunetka zadzwoniła do swojej najlepszej przyjaciółki i zaproponowała jej wypad do ich ulubionego baru. Franky ochoczo przystała na jej propozycję. Santana wskoczyła w dopasowaną sukienkę i parę wygodnych szpilek, a później ruszyła na podbój miasta. Gdy dziewczyny dotarły na miejsce, od razu usiadły przy barze i zamówiły sobie drinki.
— Dam Ci dobrą radę, Fran. Nigdy nie bierz ślubu, faceci to idioci — stwierdziła, po czym teatralnie wywróciła oczyma. Wciąż była podirytowana. — Jak Ci minął tydzień w pracy? — spytała zaciekawiona.

-
Kto jak kto, ale Francesca naprawdę uwielbiała chodzić z przyjaciółkami do barów na ploteczki. Czasami udawało jej się kogoś wybrać, gdy wsadziła koleżankę do taksówki, czasami wracała sama, ale lubiła po prostu wychodzić i być wśród ludzi. Nic więc dziwnego, że kiedy Santana do niej zadzwoniła, niemal od razu się zgodziła. Miała dzisiaj naprawdę ciężki dzień w pracy i nie chciało jej się szczególnie o tym rozmyślać w samotności.
Pewnie kobiety wyściskały się, gdy tylko się zobaczyły i istotnie, ruszyły do baru – dzisiaj ich celem był jeden z ulubionych lokali Frankie, Rob Roy. Zawsze było tu klimatycznie, jednocześnie mężczyzn było bardzo dużo i często to oni sprawiali, że nie musiała z przyjaciółkami płacić za drinki. Póki co jednak barman je obsłużył za ich własne pieniądze. Chwyciła swoje cosmo i spojrzała na przyjaciółkę.
– Myślisz, że dlaczego byłam trzy razy zaręczona i ani razu nie wyszłam za mąż? – rzuciła z rozbawieniem, bo istotnie, uważała że większość gatunku męskiego jest totalnie beznadziejna i z tym żyła. Mimo to, na jej twarzy pojawił się charakterystyczny, troskliwy wyraz. – Aż tak źle z Dexterem? – uniosła jedną brew, wzdychając cicho. Wiedziała, że mieli problemy, ale zastanawiała się, jak daleko to zabrnęło.
– Szczerze mówiąc… Trochę dziwnie. W sensie przespałam się z jednym gościem, a potem się okazało że jest świadkiem w jednej mojej sprawie. I jeszcze powiedziałam mu, że mam na imię Inez, wiec postanowiłam mu wkręcić, że mam siostrę bliźniaczkę, a jakby tego było mało, mieszka w tym samym budynku – pacnęła się lekko dłonią w czoło, bo naprawdę czasami nie miała siły, jej życie pisało lepsze telenowele niż niektórzy scenarzyści, serio!

-
— Słuszna uwaga, choć ja tak na dobrą sprawę nigdy nie byłam zaręczona, ale i tak skończyłam z obrączką na palcu — rzuciła z rozbawieniem i roześmiała się wesoło. Santana była pewna, że nigdy nie zapomni tamtej szalonej nocy w Las Vegas.
— Daj spokój, nasz związek zmienił się w parodię małżeństwa — stwierdziła i bezradnie wzruszyła ramionami.
Gdy usłyszała jej kolejne słowa, parsknęła śmiechem. Musiała przyznać, że tego typu zachowanie było totalnie w stylu Francy. — No proszę! Wcale mnie to nie dziwi. Widzę, że w końcu mogłaś wykorzystać historię z bliźniaczką. Gość jest chociaż przystojny? — spytała wyraźnie zaintrygowana.

-
– Śluby w Vegas mają swój urok, pod warunkiem, że pan młody nie jest idiotą, a Dexter… – westchnęła cicho. Nie chciała mówić głośno, że Dexter to złamas, ale nigdy nie ukrywała swojego zdania na jego temat przed przyjaciółką. Zdaniem Frankie, Santana zdecydowanie zasługiwała na kogoś lepszego i szatynka nie zamierzała tego ukrywać także teraz. Pogłaskała przyjaciółkę po ramieniu i napiła się trochę alkoholu ze szklanki postawionej przed nią przez barmana.
– Aż tak źle, huh? Myślałaś o rozwodzie? – zapytała wprost. Nigdy nie była dobra w owijaniu w bawełnę, a uważała, że męczenie się wtakim małżeństwie jest stratą czasu – zarówno dlaniej jak i dla samego Dextera. Uśmiechnęła się, wzruszając ramionami.
– Jest przystojny i chyba niedługo będę musiała do niego iść jako Inez. Jest trochę podejrzany i wydaje mi się, że mówi mi mniej niż wie. Może Inez coś z niego wyciągnie – wzruszyła ramionami, zupełnie niewinnie, bo to wydawało jej się całkiem rozsądnym planem!

-
— Pociesza mnie myśl, że na starość będę miała przynajmniej, co wspominać — rzuciła z rozbawieniem i zaśmiała się gorzko. Santana starała się dobrze wykorzystać swoje młodzieńcze lata. Nie była już wprawdzie gorącą szesnastką, ale nie czuła się ani trochę staro. Podejrzewała, że wynikało to z jej dość nietypowego trybu życia.
Gdy usłyszała jej kolejne słowa, ciężko westchnęła. Nie odpowiedziała od razu. Nie chciała powiedzieć czegoś, czego później by żałowała. — Jest kiepsko, bardzo kiepsko. Poważnie rozważam rozwód. I właśnie dlatego mam do Ciebie prośbę. Mogłabym się u Ciebie zatrzymać na kilka dni? — spytała. — Potrzebuję przestrzeni — dodała po chwili. Santana potrzebowała czasu, aby na spokojnie przemyśleć sobie całą sytuację, najlepiej z dala od swojego męża.
— Inez to twoja nowa tajna broń. Oczywiście wszystko dla dobra śledztwa, prawda? — zażartowała i teatralnie wywróciła oczyma. Znała ją od lat i widziała, że miała chrapkę na swojego sąsiada.

-
– To prawda, chociaż obie jesteśmy nadal młode i piękne i mamy mnóstwo czasu, żeby tworzyć wspomnienia na starość – stwierdziła, uśmiechając się szeroko i spoglądając na przyjaciółkę. Jasne, może zbliżały się obie do trzydziestki, ale przecież nadal były młode, piękne i teraz mogły sobie pozwolić na te wszystkie rzeczy, na które jako nastolatki nie było je stać.
– Aż tak, huh? – odetchnęła cicho i spojrzała na przyjaciółkę z troską, by zaraz pokiwać głową. – Jasne, że możesz się u mnie zatrzymać – pokiwała natychmiast głową, lustrując ciemnowłosą uważnie wzrokiem. – Wiesz, jeśli rozważasz rozwód to uważam, że to najlepsza opcja. Od jakiegoś czasu nie jest dobrze, a do tanga trzeba dwojga. Sama o małżeństwo nie zawalczysz – stwierdziła, rozkładając bezradnie ręce.
– Tak. I typ jest świetny w łóżku, więc to sporo ułatwia – puściła oczko przyjaciółce, bo jednak… Taka była prawda i Frankie nie mogła nic na to poradzić.

-
— Zgadzam się. Kto wie, ile ślubów w Vegas jeszcze zaliczę? — rzuciła żartobliwie i w teatralny sposób wywróciła oczyma. Sięgnęła po swojego drinka i upiła kolejny łyk. Santana była zmęczona obecną sytuacją i chciała trochę się rozerwać. Wiedziała, że rozluźni się dzięki odpowiedniej ilości alkoholu.
— Nie mówiłam Ci tego wcześniej, bo to nic pewnego, ale mam wrażenie, że Dexter mnie zdradza — wyznała, choć nie przyszło jej to łatwo. Ciężko westchnęła i przetarła swoją zmęczoną twarz. — Wiesz, nie wierzę w wielką miłość, ale nie chcę, żeby moje małżeństwo wyglądało w ten sposób — odparła rozgoryczona. Być może sama nie była jeszcze gotowa na tak poważny związek?
— Ech, zazdroszczę Ci. Nie ma jakiegoś brata albo przyjaciela? — no cóż, nie zaszkodziło zapytać, a nóż może znalazłaby sobie kandydata na męża numer dwa.

-
– Śluby w Vegas nie są takie złe. Ja nigdy nie dotrwałam do ślubu – machnęła ręką z uśmiechem, bo w sumie taka była prawda – nie miała nigdy ślubu, wesela – a jedynie kilka pierścionków, które dla mężczyzn z którymi była, najwidoczniej nie do końca cokolwiek znaczyły, skoro żaden o nią nie był w stanie zawalczyć. – Poza tym mam szczerą nadzieję, że jednak na twój kolejny ślub będę zaproszona – zaśmiała się cicho i puściła przyjaciółce oczko, kończąc swojego drinka i dając znać barmanowi, by przyniósł jej kolejnego.
– Mam zrobić trochę detektywistycznej roboty i go śledzić? Mogłabym to ogarnąć, jeśli chcesz, Santi… – przygryzła dolną wargę, delikatnie głaszcząc przyjaciółkę po ramieniu we współczującym geście. – Bo nie powinno to tak wyglądać. To jest beznadziejne. Kochasz go jeszcze? – spytała cicho. Nie musiała być to wielka miłość, pytanie brzmiało, czy w ogóle to było można nazwać miłością.
– Cóż… Nie do końca dotarliśmy do gadki o rodzeństwie – zaśmiała się pod nosem, bo jednak jedyne co wiedział na jej temat nie znajomy to to, że miała bliźniaczkę, a jej… Cóż, nie do końca interesowały fakty o nim. – Ale mogę zapytać – zaoferowała wspaniałomyślnie, śmiejąc się cicho.

-
Jej kolejne słowa sprawiły, że znów się roześmiała. — Dobra, to może umówmy się tak, kiedy kolejnym razem urządzę sobie wycieczkę do Vegas, to zabiorę Cię ze sobą. Zgoda? — spytała pół żartem, pół serio. Tak naprawdę liczyła jednak na to, że Francesca faktycznie nie ominie jej kolejnego ślubu. Tym razem wszystko planowała zrobić inaczej. Wiedziała bowiem, że kolejnym razem zdecyduje się na ślub tylko, jeśli będzie miała absolutną pewność odnośnie swojego potencjalnego męża. Nie chciała kolejnej kuli u nogi, lecz mężczyzny, który będzie ciągnął ją do góry.
— Myślę, że na początek zapytam go wprost — chyba nic innego jej nie zostało. Liczyła, że jej mąż okaże trochę przyzwoitość i sam przyzna się do zdrady. — Szczerze? Sama nie wiem. Myślę, że Dexter zawsze będzie ważną częścią mojego życia, ale obecnie czuję już tylko przywiązanie — wyznała z ciężkim westchnieniem. Te słowa nie przyszły jej łatwo, ponieważ po długim czasie z dystansem spojrzała na swoje małżeństwo.
— Chcę go poznać, nie przyjmuję odmowy — Santana naprawdę była ciekawa, kim dokładnie był nowy obiekt westchnień jej najlepszej przyjaciółki. Dopiła swojego drinka do końca, a następnie przywołała barmana i zamówiła dla nich następną kolejkę.

-
– Jasna sprawa. Gorzej, jeśli następnym razem, to ja stanę z kimś na ślubnym kobiercu – zaśmiała się pod nosem, spoglądając na przyjaciółkę. Zdecydowanie nie spieszyło się jej do zamążpójścia, a jednak mężowie z Vegas mieli to do siebie, że sprowadzali na swoje partnerki kłopoty. Może nie zawsze, może nie ciągle, ale na dłuższą metę to się raczej nie sprawdzało. Taka Frankie nie potrafiła nazwać ani jednego szczęśliwego małżeństwa, które hajtnęło się w Vegas, a Joe Jonas i Sophie Turner się nie liczą.
– Skoro tak wolisz – uniosła dłonie w poddańczym geście, bo nie zamierzała się wykłócać. Gdy jednak usłyszała słowa o przywiązaniu, westchnęła mimowolnie i pogłaskała delikatnie ramię przyjaciółki. – Nikt nie twierdzi, że będzie inaczej, zawsze byliście blisko, ale jednocześnie… Nikt ci nie zabierze wspomnień. Z tym, że nie możesz nimi żyć, skoro twoja teraźniejszość wygląda zupełnie inaczej – oświadczyła cicho, bo niestety tak było.
– O ile nie powiesz do mnie per Francesca to nie ma problemu – rzuciła z wyraźnym rozbawieniem. – Muszę go rozpracować – oświadczyła z determinacją. Tu wcale nie chodziło o uczucia czy świetny seks, ale też o jej karierę i zamierzała to wszystko ze sobą jako-tako pogodzić.

-
— Taka ewentualność też istnieje, a co więcej, jest ona całkiem prawdopodobna — zaśmiała się i w teatralny sposób wywróciła oczyma. Chyba każdy wiedział, że wspólnie tworzyły mieszankę wybuchową. W przeszłości wielokrotnie razem pakowały się w kłopoty. Z pewnością miały masę epickich wspomnień, których obecnie może nawet troszkę się wstydziły. Ale cóż, młodość jest jedna!
— Masz rację — skinęła głową i znów sięgnęła po swojego drinka. Potrzebowała dziś alkoholu, dużo alkoholu. — Nie mogę żyć przeszłością, skoro obecnie ten związek powoli mnie zabija — stwierdziła i przetarła dłonią swoją zmęczoną twarz. Santana miała serdecznie dość wybryków swojego męża. Wiedziała, że Dexter był lekkoduchem i długo to akceptowała, ale obecnie swoim zachowaniem przekraczał wszystkie możliwe granice. Santana nie czuła się kochana ani doceniana, a właśnie tego oczekiwała od swojego partnera.
— Wiesz, że potrafię być perfekcyjną aktorką — odparła i uśmiechnęła się do niej sugestywnie. — A teraz chodź, idziemy potańczyć — rzuciła i dopiła swojego drinka. Następnie ujęła jej dłoń i razem wylądowały na parkiecie, gdzie bawiły się praktycznie do białego rana.
/ zt.

-
Nie ma nic lepszego jak wieczorne wyjście na piwo po ciężkim dniu pracy. Chociaż może Jeffrey akurat nie praktykował takiej aktywności zbyt często ale dzisiaj akurat miał na to ochotę. W pracy zagadał Jimmy'ego czy czasami nie ma ochoty wyskoczyć z nim do baru. Jakiś czas pracowali już razem, a tak naprawdę nie mieli jeszcze okazji żeby lepiej się poznać. Jeff od początku polubił tego chłopaka i stwierdził, że mogą złapać fajny kontakt.
Poza tym naprawdę potrzebował napić się alkoholu po tym, jak spotkał Sage przypadkiem na ulicy. Zniknęła z jego życia kilka lat temu, a teraz jak gdyby nigdy nic sprzedawała obrazy na ulicy i słowem się do niego nie odezwała. Do dnia dzisiejszego nie mógł tego wszystkiego przetrawić, to była dla niego historia trochę jak z filmu, a wciąż nie wiedział wszystkiego i sam nie wiedział czy jest gotowy na to żeby się dowiedzieć. Dlatego teraz była pora na to aby trochę wyluzować, napić się piwa i pogadać o głupotach. Chciał choć na chwilę przestać o tym wszystkim myśleć.
Jimmy od początku wzbudził sympatię Jeffa, w końcu miał w pracy kogoś, kto nie opowiadał mu jedynie o morderstwach i nowych śledztwach pomiędzy prośbami o ogarnięcie czegoś w komputerze, a był w podobnym wieku i grzebał w nich razem z nim. Jeff wrócił po pracy do domu, żeby trochę się ogarnąć, wziął prysznic, przebrał się, pewnie jak zwykle wymienił jeszcze kilka wiadomości z Atlasem i napisał też do Jimmy'ego, że będzie na niego czekał w Rob Roy. O umówionej godzinie był na miejscu, nie wypatrzył jeszcze drugiego chłopaka, więc zajął miejsce przy barze i przeglądał coś w telefonie czekając na nowego znajomego.