WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
dreamy seattle
dreamy seattle
-
-
To przez niego ubłagała drag queen mieszkającego na drugim piętrze jej budynku, żeby pożyczył jej odpowiednią kieckę i umalował jak na damę z wyższych sfer przystało. Dokonał cudu a sukienka po małych poprawkach leżała jak ulał. Facet miał taką figurę, że nawet Billie mu tego pozazdrościła, czego nie mogła powiedzieć o otaczających ją kobietach.
Salon urody przyjmował tylko bogate klientki. Nikogo, kto zasuwał po 12h na zmywaku nie byłoby stać na chociażby umycie (i to tylko wodą) włosów w tym cholernie drogim przybytku. Ceny były z kosmosu i gdyby nie cel, który Ducette sobie wyznaczyła, już dawno wyszłaby wprost wyrażając zdanie na temat tutejszych usług.
- Oh, co robiły te cudowne dłonie? – Kosmetyczka zapytała z przejęciem widząc ręce Billie, która parę chwil wcześniej jasno i dosadnie wyraziła chęć siedzenia na konkretnym miejscu. Udawała wybredną paniusię, której przeszkadzała klimatyzacja i feng shui tego miejsca, ale tak naprawdę rozchodziło się o klientkę siedzącą na stanowisku obok.
Lara Rhodes.
- Jestem inżynierem w Tesli. – Kłamstwa wychodziły z jej ust tak gładko, jak tym wszystkim babkom szło wydawanie nie swoich pieniędzy. Wątpiła aby którakolwiek z nich ciężko pracowała. Gdyby tak było, nie miałyby czasu na parogodzinne zabiegi. – A raczej byłam – sprecyzowała śmiejąc się uroczo. – Trafiła mi się świetna partia. Facet jest cudowny i z miejsca powiedział, że już nigdy więcej nie będę musiała pracować. Czy to nie cudownie? – Weseliła się tak bardzo, jakby trafiła szóstkę w totka. Kto by się nie cieszył z tego, że mężczyzna będzie go utrzymywać? Billie – na pewno. Nie rozumiała tej filozofii i gardziła tymi wszystkimi kobietami, które patrzyły teraz na nią z ogromną dozą zazdrości. Przyciągnęła ich uwagę i dobrze. Tego właśnie chciała a zwłaszcza pragnęła zwrócić uwagę siedzącej obok Lary, której paznokciami zajmowała się druga kosmetyczka.
-
Lara prowadziła wygodne życie. Nie dało się temu zaprzeczyć. Traktowała to jako oczywistość, od zawsze tak było. To rodzice i znajomi pokazali jej jak żyć, to nie było tak, że to była jakaś fanaberia wobec bogatej ale skromnej rodziny. Ojciec ją rozpieszczał, od zawsze, a od pewnego momentu bardziej. Nie miała nic przeciwko temu, że jednak miała jakąś lekką przewagę nad swoim ojcem. Mogła chcieć od niego niemal wszystko. A to dlatego, że raz wpadła do domu w nieodpowiednim momencie i nakryła ojca z jego kochanką. Mogłoby się wydawać, że ktoś taki, biznesmen prowadzący własną firmę będzie wiedział, na czym polega planowanie i że sprowadzanie kogokolwiek, kogo chce się zatrzymać w tajemnicy. Okej, żona była poza miastem, ale co, o córce zapomniał? Tak więc to była tajemnica między nimi - do dnia dzisiejszego. Lara głupia nie była, wbrew temu, co niektórzy podejrzewali. Sądziła, że nie była to pierwsza przygoda pana Rhodesa, ale nigdy się tym specjalnie nie interesowała. Nawet nie byłaby specjalnie zdziwiona, gdyby miał jakieś dzieci poza nią. Choć nie da się ukryć, bardzo jej pasowała rola jedynaczki, oczka w głowie tatusia.
W każdym razie korzystała z ostatnich dni, zanim nie zaczęła pracy. Wszystko było już dograne, ze stanowiska była całkiem zadowolona, z płacy... Też, zważając na to, co to było za stanowisko. Na pewno było zdobyte po znajomości, ale to nie było żadne stanowisko kierownicze, bardziej reprezentacyjne, na które się nadawała, a jedynie nie miała odpowiedniego doświadczenia - wiedzę i umiejętności nie powinny być problemem. Szefa również się nie bała, bo był to przyjaciel rodziny, który najwyraźniej wiele zawdzięczał panu Rhodesowi, skoro wyświadczył mu taką przysługę.
Na usłyszane słowa od kobiety siedzącej obok, tylko się uśmiechnęła. Cóż, byłoby niedopowiedzeniem, że nie chciałaby być na jej miejscu. Choć z drugiej strony, tekst faceta, że ma nie pracować, był dość słaby. Nie chciała oceniać, bo nie znała wszystkich szczegółów, a sama nie obraziłaby się gdyby została trophy wife, ale gdy się coś usłyszało z obcych ust, to słowa potrafiły brzmieć i wydawać się zupełnie inne. Tak teżchyba było w tym przypadku, ale zdecydowanie nie miało wpływu na jej plany życiowe. Chciała poznać wspaniałego mężczyznę, bogatego, który zapewni jej dostatnie życie.
-
- Oh, dobrze jest się spełniać zawodowo, ale w pewnym momencie kobieta musi skupić się na sobie. – Wymyślała jak mogła. Była młoda. Miała jeszcze wiele życia przed sobą. Nikt normalny w jej wieku nie zrezygnowałby z kariery. Nikt, komu zależało na własnym rozwoju a nie „skupianiu na sobie” w kontekście urody oraz bycia tą, która tylko leży i pachnie. – Poczułam, że to już czas i znajoma poleciła mi pewne miejsce, w którym spotyka się takich cudownych panów. – Mówiąc to pochyliła się ku pracownicy zakładu i nieco ciszej wyszeptała te słowa, a jednak na tyle głośno aby kobiety obok ją usłyszały.
- Doprawdy? A zdradzi mi pani co to za miejsce? Może się tam wybiorę?
- Powiem pani później. – Puściła do niej oczko podkreślając, że miejsce to było ogromną tajemnicą, której jednak nie wolno zdradzać na prawo i lewo (tak, żeby wszyscy słyszeli). – Moja bliska przyjaciółka poznała tam żonatego faceta. – To już tajemnicą nie było. – Przystojny, ułożony i naprawdę dba o kobiety. Jasne, zdradza żonę, ale myślę, że ma się z nim tak dobrze jak ta moja koleżanka. – Na pewno dbał o obie, w co chciała wierzyć i powinna, bo trzeba ufać własnym kłamstwom. Bez tego nie brzmiało się przekonująco.
- Aż taki jest dobry? – Pracownica uniosła jedną brew podkreślając dwuznaczność swego pytania.
- Podobno nawet lepszy. – Ducette uśmiechnęła się zawadiacko. – Jak on się zwał.. – Opuściła wzrok udając, że intensywnie się nad czymś zastanawia. – Randolf..Roldes.. Rhodes! – Pstryknęła palcami wolnej ręki, na którą spojrzała pracownica i to tak, jakby Billie ów ruchem niszczyła całą jej pracę. – Przystojny, porządny i nieziemsko bogaty. Nie taki cham, co to myśli, że kasę może wszystko. On naprawdę wie jak się zająć kobietą. – Znów puściła oczko do kobiety naprzeciwko udając, że nie widzi zmieszania drugiej pracownicy, która dobrze wiedziała kogo obsługiwała jednocześnie w duchu modląc się aby ta pani Rhodes nie miała nic wspólnego ze wspomnianym mężczyzną. Byłoby głupio.
- A pani? – Ducette wbiła spojrzenie prosto w Larę. Nie było żadnych wątpliwości, że to właśnie ją pytała o zdanie. – Co pani sądzi o takich uroczych mężczyznach? – Takich co zarabiają na kobiety, dbają o nie i pozwalają im nie pracować na rzecz bycia tylko dla nich. Bycia pięknymi, pachnącymi, wypoczętymi i dobrze prezentującymi się w towarzystwie.
-
Chcąc nie chcąc Lara przysłuchiwała się rozmowie prowadzonej przy stanowisku obok, choć z własnego doświadczenia wiedziała, że nie ma większego sensu. Sama nie lubiła jak ktoś się wtrąca w jej niewinną rozmowę, najczęściej o niczym konkretnym. Jednak była u kosmetyczki, a nie w grupie wsparcia, gdzie każdy w pomieszczeniu miał takie samo prawo do udziału w rozmowie. Nie mniej jednak, jednym uchem wpadało jej do głowy to, co słuchała, a drugim wypadało.
Czy takie magiczne miejsce, gdzie można było spotkać dzianych mężczyzn ją interesowało? Pewnie tak, ale z drugiej strony brzmiało to trochę ... nieprzyzwoicie. Jakieś miejsce do schadzek dla bogatych mężczyzn brzmi jak burdel, albo coś w tym stylu. Ona w takich miejscach nie bywała. Mogła pójść na imprezę branżową swojego ojca, tam też by spotkała bogatych, czasem samotnych, czasem nie, mężczyzn. Tylko, że oni jej specjalnie nie interesowali.
Gdy blondynka usłyszała nazwisko, w pierwszym momencie nie poznała, że to właśnie nazwisko, które nosi po ojcu. To, co brunetka mówiła o tym facecie, totalnie nie pasowało do jej ojca. Po pierwsze, jej pierwszym skojarzeniem o bogatym, ciekawy facecie był ktoś w wieku 30, max 40 lat. A nie ktoś bliżej sześćdziesiątki. Po drugie, chyba niemożliwe było, aby ten rzeczony Rhodes miał wiele czasu dla kochanki, skoro spędzał w pracy wielkie godziny. A może tylko tak chciała sądzić? W końcu dla niej ojciec nie mógł być atrakcyjny, a tak naprawdę nie chodziła za nim krok w krok, aby móc stwierdzić czy faktycznie wtedy, kiedy mówi że pracuje, to faktycznie pracuje.
-Nigdy w życiu nie spojrzałabym na zajętego mężczyznę. Niezależnie jak gruby miałby portfel i jak długiego miałby penisa-odpowiedziała stanowczo, mając nadzieję, że taki ton wypowiedzi pokaże, że nie jest zainteresowana tą rozmową. A jakby być szczerym, to Lara choć miała wiele wad, to naprawdę nigdy nie spotykała się z zajętym facetem. Jednak solidarność jajników istnieje i istnieć powinna.
-
Oh, jaką Ducette miała fantastyczną zabawę!
- To ciekawe, że ludzie tak łatwo oceniają innych choć sami wcale nie są lepsi – odparła do kosmetyczki, jakby mówiła tylko do niej, chociaż tak naprawdę chciała byś usłyszana. Ba, laska trzy stanowiska dalej spojrzała w kierunku Billie, bo zapowiadało się na ciekawą dyskusję. – Siedzi taka wypindrzona, cała w cekinach – Z tymi cekinami to nie prawda, ale każdy kochał przesadzę. – i w środku dnia robi sobie paznokcie za czterysta dolarów. Skąd ma tę forsę? – Bez krępacji spojrzała na blondynkę, bo oczywiście, że przez cały czas mówiła właśnie o niej. – Skoro tak bardzo nie lubisz grubych portfeli i penisów innych facetów, to zgaduje, że twoi rodzice albo tatuś za wszystko płacą. Czy przez to jesteś lepsza od innych? Od tych wszystkich kobiet, do których przywalają żonaci mężczyźni? Wcale nie. – Czy to wina kobiet, że były atrakcyjne dla zajętych facetów? Nie. Ale jak one wykorzystywały ich kasę, tak samo robiła to Lara ze swoim ojcem. Różnica była taka, że z nim nie spała. – Więc daruj sobie moralne gadki chyba, że w weekendy udzielasz się w schronisku dla bezdomnych a połowę swojego kieszonkowego oddajesz na cele dobroczynne.. wtedy ewentualnie będzie ci odpokutowane. – Prychnęła i powróciła spojrzeniem na swoją kosmetyczkę, ku której uśmiechnęła się przeuroczo tak, jakby właśnie nie rozpoczęła wojny z klientką obok. Nie taki miała plan, ale nie umiała sprawiać, żeby ludzie ją lubili. Była na to zbyt szczera, jak teraz gdy nie darowała sobie słów i nigdy nie będzie. Przez całe życie słuchała tego, co inni mieli do powiedzenia na jej temat. Teraz jej kolej, bo – kurwa – karma musiała istnieć. Coś musiało, bo jeżeli nie, to świat był nic nie wart.
-
-Nicole, czterysta dolców za paznokcie? Ja płacę tylko 120....-zwróciła się do swojej maniciurzystki z uśmiechem. W życiu nie zapłaciłaby by tyle za paznokcie. Za wizytę u fryzjera jak najbardziej, miała piękne, długie włosy, wszelkie zabiegi były drogie, bo i objętość potrzebnego produktu była dość spora. Z resztą, włosy to był jej konik, nie tyle pasja, ale naprawdę były dla niej ważne i nie wyobrażała sobie, aby je ściąć, czy spalić przez jakiegoś nieuka.
Na słowa brunetki można było zareagować dwojako. Może Lara była lesbijką i żadne penisy, należące do bogatych, lub mniej bogatych ludzi, niespecjalnie ją interesowały? A może była oceniana czysto stereotypowo, bo posiadała własną karierę, nie będąc zależna od żadnego mężczyzny, ojca i tak dalej? Możliwości było sporo, jednak nie można ukryć, że Lara wydawała pieniądze swojego ojca z wielką przyjemnością. Ostatnio nie pracowała, więc nawet zaskórniaków nie miała swoich. To się jednak miało zmienić już za kilka dni, więc sprawa też nie bolała tak bardzo! Poza tym, jakoś niespecjalnie się przejmowała tym, co przypadkowa osoba sądzi na jej temat.
Lara nijak nie zainterweniowała, wręcz po komentarzu o koszcie jej paznokci i o tym, jak maniciurzystka dyma nową klientkę na kilkaset dolarów, zwróciła się do dziewczyny, która zajmowała się jej paznokciami, pytając o to, czy posiadają jakiś kolor, bo miała pewną wizję. Wzorki i tak dalej nie były do końca w jej stylu, ale z kolorem czasem lubiła sobie zaszaleć. A ona, jako kobieta, widziała znaczące różnice pomiędzy pięcioma rodzajami różu czy bordo i chciała na paznokciach mieć coś, co się jej podobało. I pasowała do środowiska biurowego. Może nikt by źle na nią nie spojrzał, jeśli miałaby neonowo różowe paznokcie, ale sama chciała wypaść profesjonalnie. Przynajmniej na początku.
-
Widziała dom pana Rhodes, wiedziała na jakiejś dzielnicy mieszkała Lara, czym się woziła, co nosiła i wszystko inne. Tylko z grzeczności (o dziwo Billie jakąś miała) nie prześwietliła jej kont dobrze wiedząc, co by tam zobaczyła.
Ducette wkurzało tylko, że dziewczyna miała czelność oceniać innych w ten sposób, ale swego postępowania nie dostrzegała. Nawet nie była w stanie tego przyznać, co jedynie zawiodło Billie. Zero walki o swoje? Przyznanie się, że może była taka i siaka, ale miała swoją godność albo coś w tym rodzaju? Nic? Słabo. Bardzo słabo, bo lubiła ludzi umiejących przyznać się do wytkniętych im błędów, które dla nich wcale nimi nie były. Sama nie miała z tym problemu i gdyby teraz ktoś powiedział, że była bezczelna lub niegrzeczna, to przytaknęłaby z uśmiechem. Komuś mogło to nie odpowiadać, kiedy ona sama to w sobie uwielbiała.
Ziewnęła, bo skoro już pokusiła się o drogie paznokcie to zamierzała zostać do samego końca ich zrobienia. Bawiła się przednio, powkurzała Lare i na pewno zrobi to w przyszłości, żeby zostawić po sobie ślad, aż wreszcie ten dotrze do pożal się boże ojczulka. Niech wie, że Ducette się nie odczepi i co najlepsze, nie będzie wiedział jak się jej pozbyć, bo brunetce wcale nie zależało na forsie. Nie oczekiwała też aprobaty. Raczej odgrywała się za jakże przemiłe powitanie i ocenienie z góry. Nic więcej (przynajmniej tak sobie wmawiała).
Na sam koniec podziękowała kosmetyczce i tuż po zapłaceniu umyślnie przeszła obok stanowiska zajmowanego przez Larę.
- Do rychłego zobaczenia, panno Rhodes – rzuciła i od razu skierowała się do wyjścia nie zamierzając tłumaczyć, skąd wiedziała, że siedząca obok dziewczyna miała tak na nazwisko. Że ta cała rozmowa umyślnie była skierowana na nią i mogła zacząć się zastanawiać, czy spotkana dziwna kobieta była jedną z kochanek ojca. Mogłaby; młoda, ładna i zadziorna. A może to dziennikarka szukająca sensacji? Cóż, opcji było wiele jak w przypadku wcześniejszego stwierdzenia o Larze, która owszem - mogła być lesbijką albo sama na siebie zarabiała - ale śmiałe stwierdzenia o siedzeniu na portfelu tatusia jedynie dowodziło, że Billie (przedstawiająca się u kosmetyczki jako Sofia) wiedziała o niej więcej (niż tylko nazwisko).
z/tx2
-
Śmierć ojca, prześladujący ją Marcus, Ariel będąca nieznaną siostrą-wpadką, a nawet Travis, który podobnie jak ona nie mógł się opędzić od problemów, a przy okazji wciągał ją w niezręczne sytuacje.
To wszystko kumulowało się i zbierało swoje żniwo, które sięgało do kobiecego samopoczucia, które z dnia na dzień stawało się coraz gorsze. Miała mętlik w głowie. Do tego targało nią wiele obaw, różnego rodzaju. Bała się o siebie, o swoje siostry, Travisa i przejmowała wieloma innymi sprawami, które spędzały jej sen z powiek każdej nocy. Kiedy więc w oczy rzucił się jej voucher do jednego z miejscowych spa dla dwóch osób, którego ważność dobiegała końca, bez zastanowienia ruszyła do pokoju Lottie, obwieszczając, że idą się zrelaksować. Nie uważała, by był to odpowiedni czas na tego typu przyjemności, ale była przekonana, że obie potrzebowały tych kilku godzin oderwania od rzeczywistości, zrobienia czegoś dla siebie i szczerej rozmowy o wszystkim, co działo się w ich życiu, a o czym nie miały ostatnio czasu porozmawiać, przez ciągłe mijanie się w progu drzwi. Nie chcąc słuchać żadnych sprzeciwów, wyciągnęła siostrę z łóżka, kazała się ubierać i po zjedzeniu szybkiego śniadania, zaciągnęła ją do samochodu.
Nie pamiętała, kiedy ostatni raz pozwoliła sobie na taki dzień jak ten, gdy główną rolę miał odgrywać relaks. Liczyła na to, że wszelkiej maści zabiegi, które oferował znaleziony kupon, pomogą nieco oczyścić głowę i wrzucić na luz. Nie chciała myśleć o nadchodzącym pogrzebie, matce w żałobie ani tym, że lada moment obok grobu ojca może zostanie wykopany drugi, który będzie należał do niej, jeżeli nikt nie dorwie Marcusa, zanim ten do reszty nie postrada zmysłów. Poza tym chciała porozmawiać z siostrą o wielu kwestiach i trochę się poradzić. Liczyła na to, że na tym neutralnym gruncie będzie łatwiej wyrzucić z siebie to, co gryzło jej sumienie i sprawiało, że nie miała pojęcia, jak patrzeć w przyszłość.
— Nie wiem, jak mogłyśmy zapomnieć o tej wygranej — rzuciła, gdy dojeżdżały na miejsce. — Miałyśmy tyle okazji, żeby zaplanować sobie wolne popołudnie, a w końcu jedziemy na pełnym spontanie — dodała, chcąc zabrzmieć wesoło, ale nie wyszło jej to tak dobrze, jakby tego chciała. Ponadto chociaż śmierć ojca nie wzbudziła w niej większych emocji, to wiedziała, że z czystej przyzwoitości powinna nieco stonować i nie zachowywać tak, jakby nic się nie stało. — Swoją drogą, jak się trzymasz? — zapytała z nutą troski w głosie. Od kilku dni nie zadała siostrze tego pytania. Pochłonięta pracą, poszukiwaniami biżuterii i szukaniem sposobów na to, by uwolnić się od byłego, zupełnie nie pomyślała o tym, że tkwiły w tym wszystkim razem i powinna się nieco zainteresować swoją ciężarną siostrą i siostrzenicą, która w niedługim czasie miała wnieść nieco dziecięcej radości w ich życie.
malarka
cały świat
columbia city
Elisabeth była specyficzna i w roli matki wykazywała się tylko wtedy, kiedy szafy swoich córek należało wypełnić nowymi ciuszkami. Nie robiła im dużej krzywdy, ale ciepły, domowy obiad czy długi wieczór przed telewizorem nie był czymś, co kobieta lubiła praktykować. Robert z kolei nie miał tak wielu skrupułów i właściwie bardzo szybko postawił wyraźną granicę między sobą a swoimi pociechami. Nie bywał oziębły, nie odtrącał nikogo, ale biznesowe spotkania zawsze były ważniejsze niż szkolny występ czy wywiadówka, podczas której nauczycielka chwaliła dziewczynki o nazwisku Hughes. Mężczyzna powodów do dumy miał naprawdę sporo, a jednak wciąż największym uczuciem darzył to, co stworzył na zachodnim rynku, nie to, co posiadał w ogromnej posiadłości na obrzeżach Szmaragdowego Miasta.
Od jego śmierci minęło kilka dni, przygotowania do pogrzebu trwały w najlepsze - o ile to było odpowiednie słowo - a Charlotte była niezwykle wdzięczna Blake'owi za to, że w pewnym sensie wziął na swoje barki ciężar związany z tym przedsięwzięciem. Nie musiał - chociażby przez wzgląd na burzliwą relację ze zmarłym, przez to, jak niesprawiedliwie Hughes go traktował i jak kiepską wystawił sobie laurkę. Doceniała jednak nie tylko to. Przede wszystkim fakt, że był obok; blisko, na wyciągnięcie ręki, wtedy, kiedy tego potrzebowała, a działo się to niezwykle często, o ile nie zawsze.
W domu przebywała stosunkowo rzadko, dlatego nie odczuwała nieobecności Leslie zbyt intensywnie. Ponadto szanowała przestrzeń, której zapewne każda z nich pragnęła, by z pewnymi sprawami uporać się na swój sposób. Nie sądziła jedynie, że złotym środkiem miałaby być wycieczka do SPA.
Leslie wybrała prawdopodobnie najgorszy z możliwych momentów, ale perspektywa odizolowania się od całego świata i skupienia jedynie na sobie była zbyt kusząca, aby Charlotte tak bezdusznie ją odrzuciła. Właśnie dlatego znalazła się w samochodzie siostry.
- I to parę dni po śmierci naszego ojca - mruknęła, wspierając czoło o chłodną szybę. Być może nie powinna była z całej tej sytuacji kpić, ale uśmiech na jej ustach pojawił się mimowolnie. - To dziwne, wiesz? Mieć z kimś do czynienia przez całe życie, a kiedy tej osoby zabraknie, nie czuć niczego szczególnego - wyznała niespodziewanie, mając szczerą nadzieję, że Leslie nie potraktuje tego jako wyznania okrutnego potwora bez serca. Robert już zawsze miał pozostać ich ojcem, ale nie było tajemnicą, że robił to naprawdę kiepsko.
- W porządku - zapewniła, świadomie spoglądając na siostrę. - A ty? - Posławszy Leslie ciepły uśmiech, znów skupiła spojrzenie na drodze przed nimi.
-
— Przynajmniej będziemy się prezentować na pogrzebie jak milion dolarów — wzruszyła ramionami. No trudno, tak wyszło i nic na to poradzić nie mogły, o ile nie zamierzały siedzieć w domu i udawać wielce załamanych rodzinną stratą. — Nie zasłużył sobie na to, żebyśmy to jakoś szczególnie przeżywały. Swoją drogą wiesz, jak się trzyma mama? Przeżywa, czy tak jak my, patrzy, żeby być już po pogrzebie i żyć dalej? — zapytała. Z matką nie rozmawiała. Nie miała ochoty, tak jak nie miała ochoty rozmawiać z ojcem od dnia, w którym Sao podzieliła się z nią rodzinnym sekretem. Nie rozumiała, czemu Elisabeth nie kopnęła ich ojca w tyłek i patrzyła tylko i wyłącznie na majątek. Ona nie potrafiłaby spędzić z kimś tylu lat tylko i wyłącznie dla pieniędzy. Nie potrafiłaby dla nich wybaczyć zdrady ani przymykać oka na to, że uczucia to pojęcie obce w związku z drugą osobom. Jedno było pewne, słowa i zachowanie siostry, nie było przez Leslie postrzegane jak to, którym mógłby wykazać się pozbawiony serca potwór. Ona to rozumiała, bo sama czuła się podobnie.
— Cieszę się — uśmiechnęła się ciepło, ale zaraz spoważniała. — Sama nie wiem... Cholera... Mieszkamy razem, a i tak nie mamy czasu, żeby porozmawiać na spokojnie. Dorosłość jest do bani — westchnęła. Miała siostrze tyle do opowiedzenia, a czas w żadnym stopniu nie był ich sprzymierzeńcem. — Chodź, opowiem ci wszystko w środku — dodała, parkując pod budynkiem, w którym mieściło się spa i wysiadła z samochodu, wcześniej zgarniając z torebki kupon, który miały do wykorzystania. — Zdążyłaś się chociaż namyślić, które z zabiegów interesują cię najbardziej? — zapytała, przemierzając niewielki parking u boku starszej Hughes.
malarka
cały świat
columbia city
- Nie wiem, czy powinnam tam iść - przyznała bez ogródek, uznając, że skoro już dzieliły się płynącymi prosto z serca wyznaniami, to nie musiała się hamować. Zupełnie tak, jak gdyby wiedziała, że to, co padnie w tym samochodzie, właśnie w nim pozostanie na zawsze. - Czuję, że wydarzy się coś złego. Że Ariel się tam pojawi albo mama rozkręci awanturę. Lub jedno i drugie - westchnęła przeciągle, raz jeszcze wspierając rozpalone czoło o chłodną szybę. Nie lubiła snuć czarnych scenariuszy, ale nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że Robert mógłby sprawić im problemy nawet po przejściu na drugą stronę. O kwestiach takich jak majątek czy ewentualny testament chyba nawet nie chciała myśleć, choć na dzień dzisiejszy nie była pewna nawet tego, czy w ogóle coś jeszcze od ojca byłaby w stanie wziąć. - Jest nieprzewidywalna. Kiedy zadzwoniłam do niej tamtego dnia, nie wpadła w histerię, nie zanosiła się płaczem i nie sprawiała wrażenia załamanej. Może przeżywa to wewnętrznie? Albo po prostu jest taka sama jak on. - Wzruszyła ramionami na wspomnienie swojej krótkiej, dość konkretnej rozmowy z panią Hughes. Nie wiedziała, czy bardziej jej współczuła, czy może jednak była zirytowana tym, jak nieczuła stała się prawdopodobnie pod negatywnym wpływem ojca, ale mimo to z ust Charlotte i tak padło zapewnienie o wsparciu, nawet jeżeli dużo więcej sensu miałoby to, by to Elisabeth zaproponowała je ciężarnej córce.
- Nie bywasz w domu często. Ja zresztą też nie - podsumowała, pozwalając sobie na krótki, ledwo dostrzegalny uśmiech. W całym tym zamieszaniu naprawdę doceniała to, że miały obok siebie osoby godne zaufania i takie, na które mogły liczyć.
- Sama nie wiem? Może jakiś masaż stóp? I paznokcie - mruknęła, podejmując próbę niekoniecznie zgrabnego wygrzebania się z samochodu. Leslie musiała jej to wybaczyć - siła wyższa.
-
— Może faktycznie powinnaś zostać. Teraz nie powinnaś się denerwować. Dziecko to wszystko czuje, a... Może być faktycznie źle. Nie wiemy, czy matka ma świadomość tego, kim jest Ariel, ale jak się spotkają... Może być różnie — stwierdziła. Samopoczucie Lottie i dobro dziecka było ważniejsze, niż pożegnanie ojca, który ojcem był tylko na papierku albo wtedy, kiedy ktoś potrzebował finansowego wsparcia. — Zresztą to tylko pogrzeb. Zawsze możesz pójść na grób później, albo w inny dzień, kiedy nikogo tam nie będzie — zauważyła. Jasne, ostatnie pożegnanie było ważne, ale czy aż tak, by ryzykować własnym zdrowiem a co gorsza zdrowiem dziecka, które nosiła pod sercem? Zdaniem Leslie w takich okolicznościach jej siostra powinna patrzeć na to wszystko pod kątem tego, że były rzeczy ważne i ważniejsze.
— Tego pewnie się nie dowiemy. Chyba, że któregoś dnia wpadnie w załamanie — stwierdziła. Leslie była bliższa uwierzenia w to, że matka była taka jak ojciec. Jednocześnie nie potrafiła wykluczyć tego, że kobieta mogła to przeżywać na swój własny sposób. Zawsze była chłodna, niechętna do okazywania emocji. Nie dziwnym byłoby więc to, że może i tym razem chciała sobie z własnym żalem i smutkiem radzić sama, bez szukania wsparcia u innych i bez szukania współczucia. Jak tak o tym myślała, to musiała przyznać, że sama znajdując się na miejscu Elisabeth, chyba wolałaby udawać, że wszystko gra. Współczucie było najgorszym, z czym można było się spotkać, bo jedynie bardziej dobijało. W takich momentach potrzeba było poczucia, że wszystko będzie normalne. Że nic się nie zmieni, a życie dalej będzie się toczyć własnym rytmem.
— Tak wyszło. Trochę się ostatnio dzieje — przyznała, nie wiedząc czy się cieszyć, czy martwić. Działo się wiele. Zarówno z dobrych rzeczy, jak i z tych złych. I tak naprawdę nie wiedziała, czy powinna zacząć opowiadać o tym, co wpędzało ją w stan bliski paranoi, czy może od tych, które dodawały jej skrzydeł i pozwalały wierzyć w to, że wszystko jakoś się ułoży.
— I maseczki! Obowiązkowo sauna dla twarzy i jakaś porządna maseczka — dodała od siebie. Brzmiało jak pakiet idealny, by mogły się w pełni zrelaksować. — Chodź tu klusko. Pomogę ci — zaśmiała się, podając siostrze dłoń, by pomóc jej wygrzebać się z samochodu. Chociaż tyle mogła zrobić, bo ciężaru jaki Lottie ze sobą nosiła, niestety nie mogła jej odebrać. I nawet nie chciała. To nie było dla niej. Ciąża, dziecko, wizja macierzyństwa. Czuła się niewystarczająco dojrzała na takie zobowiązania.
— Odnośnie tego, czemu ostatnio mnie nie ma... — podjęła, gdy kierowały się w stronę salonu. — Sporo czasu spędzam z Travisem, chociaż wcześniej go unikałam. On mnie też — dodała, zerkając na siostrę kątem oka z wymownym uśmiechem i chwyciła za klamkę, by mogły wejść do środka. Podeszła do recepcjonistki i załatwiła wszystkie sprawy związane z posiadanym kuponem. Wskazała, jakie zabiegi wybrały i chwilę później mogły już usiąść w wygodnych fotelach, czekając na masażystki, które miały zająć się ich stopami.
malarka
cały świat
columbia city
- Na pewno? Poradzicie sobie jakoś? - mruknęła, mając na myśli oczywiście ją i Perrie. Potrzebowała szczerej odpowiedzi, choć czuła, że ta i tak zostałaby udzielona w sposób uwzględniający potrzeby samej Charlotte, nie sióstr. Niewątpliwie doceniłaby taką postawę, ale jednocześnie naprawdę pragnęła wesprzeć pozostałe Hughes, szczególnie że ich ojciec nawet podczas pogrzebu miał stanowić jedną wielką niewiadomą - bombę, która mogła wybuchnąć w każdym momencie.
Lottie nie wiedziała, czy Ariel planowała pojawić się na uroczystości. Wątpiła, że ktokolwiek z rodziny byłby skłonny ją poinformować, poza tym jej stanowisko w tej sprawie wydawało się dość jasne. To z kolei dawało nadzieję na to, że ta godzina, podczas której Robert miał wylądować w ziemi, mogłaby przebiec spokojnie.
To jednak wciąż było tylko gdybanie.
- Jak... Mnie nazwałaś? - burknęła w udawanej złości, kiedy w końcu - przy pomocy siostry - faktycznie udało się jej wydostać z samochodu i stanąć na równych nogach. Mijające w ten sposób tygodnie powoli stawały się męczące, ale na duchu blondynkę wciąż podnosiła myśl, że rozwiązanie było bliżej niż dalej i że niewiele czasu dzieliło ją od pozbycia się balastu, jakim miał być ogromny brzuch. Z drugiej jednak strony oznaczało to definitywny koniec pewnego okresu w życiu; okresu, który mógł upłynąć pod znakiem swobody i szeroko rozumianej wolności. Miał być początkiem wielu zobowiązań, wyrzeczeń i pieluch, a na to chyba nawet ona nie czuła się tak w stu procentach gotowa.
- Z Travisem - powtórzyła za nią, nie ukrywając uśmiechu, w jakim wygięły się jej wargi. Być może nie powinna była reagować na jego imię jak spragniona plotek nastolatka, ale nie było żadną tajemnicą to, że bardzo wspierała znajomego i siostrę w rozwijaniu ich relacji w kierunku, którego najwidoczniej Leslie chciała.
- Więc co się wydarzyło? - zagaiła, kiedy faktycznie rozsiadły się w fotelach, a upływający czas miały umilić im nie tylko rozpoczynające się właśnie zabiegi, ale także zaproponowane przez personel napoje.
-
— Nic nie mówiłam — odparła z miną niewiniątka i po chwili szczerze się zaśmiała. Lottie była kluską. Innego określenia Leslie nie była w stanie znaleźć ilekroć spoglądała na coraz większy brzuch starszej siostry. A patrzyła na niego wystarczająco często, by dostrzegać, że rósł w zastraszającym tempie i przybliżał ich do dnia, w którym powitają na świecie maleństwo, które się tam zadomowiło. Musiała przyznać, że nie mogła się tego doczekać, nawet jeśli zdawała sobie sprawę z tego, że dzień w którym mała pojawi się na świecie, będzie końcem pewnego wygodnego etapu w życiu Charlotte.
— Mhm... — pokiwała głową, uśmiechając się pod nosem na samo wspomnienie ostatnich dni i wydarzeń, które miały miejsce w jej relacji z przyja... facetem. Nie była pewna jak do tego doszło, że szczęście się do niej uśmiechnęło, ale brała garściami to co oferował los i nie zamierzała dopuścić do tego, by kolejny raz to stracić. Za bardzo jej zależało i nie winiła siostry za to, że była spragniona plotek niczym nastolatka, kiedy ona sama czuła się jak taka nastolatka, która pierwszy raz w życiu zakochała się po same uszy.
— Jak byliśmy nad jeziorem, przeprowadziliśmy najdziwniejszą rozmowę, jaką możesz sobie wyobrazić. Wiesz, mamy tę swoją manię oglądania filmów i tak jakoś wyszło, że rozmawiając o filmach, wplataliśmy w to drugie dno. Od słowa do słowa, wyszło na to, że chcemy tego samego i trochę się zapomnieliśmy, ale w granicach przyzwoitości. Nie myśl sobie, że do czegoś doszło — zaczęła opowiadać, kwitując to wymownym spojrzeniem. Byli grzeczni. Nie przekroczyli granic. — Travis postanowił zerwać zaręczyny, a potem... Trochę się spieprzyło, bo Marcus tam był — dodała, już z grobową powagą, bo był to temat drażliwy i wpędzający ją w niezliczone lęki, które dopadały ją od kilku tygodni niemal na każdym kroku.